Ptaki, które zniknęły - ebook
Ptaki, które zniknęły - ebook
Kapitan statku, nieskrępowana czasem. Nieme dziecko, dźwigające brzemię niewyobrażalnej mocy. Tysiącletnia kobieta, dręczona przez życiowe błędy. W tej niesamowitej debiutanckiej powieści, spinające czas i przestrzeń w jedność, wszyscy ci samotnicy odnajdą w sobie to, czego im brakowało -- własne miejsce, przepełnione miłością. Bezpieczną przystań, w której można zacząć życie od nowa.
Lecz przyszłość już jest ich spragniona, i kiedy ich dogoni, zagrozi rozbiciem tej kruchej i efemerycznej rodziny.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67023-76-4 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Flet z Ary
– Podstępny cwaniak – szepnęła Nia, gdy flet wymknął się jej z palców i spadł do torby podróżnej.
Wstała z kucek z uśmiechem, którego sama nie rozumiała, i otarła dłonią pot z rozpalonego czoła. Gorączka. Kiedy poczuła za oczami ciśnienie wzdymającego się bąbla, wiedziała, co się dzieje. Zdawkowo kiwnęła głową milczącemu chłopcu w kącie pokoju i wygramoliła się przez właz. W drodze do toalety kurczowo łapała się poręczy w korytarzu, czując na szyi nabrzmiałe żyły. Trzasnęła drzwiami i zgięła się nad muszlą. Oddychała głęboko i liczyła w myślach oddechy, a z każdym maź w jej żyłach wracała do płynnego stanu, zaś bębnienie w uszach zlewało się w szum, aż Panika Kompresyjna ustąpiła i Nia była w stanie opanować to nagłe poczucie straconego czasu.
Skrzywiła się zażenowana, że po tylu rejsach przez Fałd wciąż daje się jej we znaki utrata czasu; i że jest w stanie dopaść ją znienacka i wycisnąć powietrze z płuc. Odchrząknęła i splunęła do toalety. Pstryknęła kranem. Ochlapała szyję zimną wodą. Ściany pulsowały, lecz powiedziała sobie, że to zaraz przejdzie, że fale oceaniczne się uspokoją i znów stanie na twardej ziemi. To była już rutyna.
Jednakże skutki ataku trzymały się jej przez całe popołudnie. Zaciśnięta pięść w brzuchu, gdy chodziła po statku, doglądając załogi przygotowującej się do fałdowania. Pokiwała głową, słysząc kawał, który Durat usłyszał wczoraj wieczorem od rolników. Trzymała się poręczy, idąc do izby chorych, gdzie Siostra robiła chłopcu diagnostykę i aplikowała niezbędne szczepionki.
Dziecko siedziało na brzegu metalowego stołu, z prawą dłonią zaciśniętą na flecie, a pielęgniarka zadawała mu proste pytania o jego zdrowie i przeszłość. Odpowiadał na nie, kiwając lub kręcąc głową.
Tak. Dobrze się czuje.
Nie. Nie wie, gdzie jest.
Tak. Ma imię.
Nie. Nie umie go zapisać.
Nie. Nie umie pisać.
Nie. Nie ma rodziny.
Wyszły przed drzwi i porozmawiały ściszonymi głosami o najnowszym członku załogi.
– Czyli rozumie stacyjny standardowy? – zapytała Nia.
– Tak – odparła Siostra, utkwiwszy wzrok w kropelce potu spływającej pani kapitan po skroni. – Ale nie umie w nim mówić. Albo nie chce.
Nia roztarła kroplę kciukiem.
– Nie chce?
– Może po prostu potrzebuje czasu. Dużo przeszedł. Dużo połamanych kości, długa historia – ręce, nogi, nawet żebra. Ślady po wielokrotnych złamaniach, wcześniejszych niż katastrofa. Teraz nie ma nic złamanego, fizycznie, ale psychicznie… – Zerknęła na niego przez właz. – Tylko on jeden wie, jak z nim źle. – Oparła się o ścianę, jakby przytłoczona własną empatią. – Może będzie mówił, a może nie. Niektórzy pacjenci po urazach potrzebują sporo czasu, żeby odzyskać głos.
– Znaleźli go kilka miesięcy temu. Ileż on czasu może potrzebować?
– Wiesz, że nie znam odpowiedzi. – I nagle: – Kapi… Nia, ty dobrze się czujesz?
– Nic mi nie jest – odparła zażenowana, ocierając rękawem mokrą twarz.
Chłopiec zagrał na flecie jedną krótką nutę. Przenikliwe F. Skrzywiła się.
– Proponuję, żeby za bardzo się nie martwić – powiedziała Siostra. – Na Pelikanie są odpowiednie ośrodki, tam się nim zajmą specjaliści. A na razie flet da mu zajęcie. – Zanuciła. – Ciekawe. Ty masz dokładnie taki sam, prawda?
– To właśnie ten. Dałam mu – skłamała Nia. Nie była w nastroju do tłumaczenia historii z Kaedą. – Pomyślałam, że dobrze, żeby miał zajęcie.
Pielęgniarka uśmiechnęła się. Zaskoczona.
– To miło z twojej strony.
W jej uszach rozbrzmiały słowa Kaedy. „Nigdy nie wydawałaś mi się szczególnie wielkoduszna”.
– Potrafię być miła.
– Ja nie powiedziałam…
– Pani kapitan – przerwał Durat. – Statek gotowy do fałdowania.
– Zaraz będę – odpowiedziała. I do Siostry: – Możesz go odprowadzić do pokoju, jak skończysz?
– Jasne. Aha, Nia, wieczorem coś… tego? – Prawą dłonią wykonała nieznaczny gest sugerujący picie.
Nia położyła dłoń na brzuchu.
– Może jutro, pojutrze…
Pielęgniarka zaśmiała się.
– O, teraz widzę, że nie czujesz się dobrze.
Mało powiedziane. Czuła się, jakby połknęła worek tłuczonego szkła. Trzymając się poręczy na ścianie, doszła do kokpitu i usiadła w fotelu drugiego pilota. Opadła na oparcie z zamkniętymi oczyma, podczas gdy Durat mówił, co zrobi – i z kim – podczas urlopu na Pelikanie.
– Opowiadałem ci kawał od tych rolników od dhuby? – zapytał.
– Tak – odparła.
Ale i tak go opowiedział. Zaczynał się tak: „Jednoręki facet idzie z siostrzeńcem na polowanie”. I po raz drugi tłumaczył jej, czemu to śmieszne, że siostrzeniec ląduje w łóżku z żoną jednorękiego, a Nia pocierała dłonią podłokietnik fotela, skupiając się na wrażeniu dotykowym, i powtarzała sobie, że to, co stało się w pokoju chłopca, to tylko biochemiczna reakcja, coś wytłumaczalnego, a skoro wytłumaczalnego, to i do opanowania. Powtarzała sobie to i wiele innych bajek, dając Duratowi zgodę, a on z kolei potwierdził Baylinowi, że ma pociągnąć za wyzwalacz, i statek zaczął się składać sam w siebie, jak kanapka, jak nieskończenie wiele razy składana kartka, aż wypadli z rzeczywistości i weszli do drugiej, gdzie żagle rozdęły się od silnych podmuchów, i pomknęli energetycznymi falami Prądu Nieśmiałego.
Niech tylko dokończę ten kontrakt i wezmę coś nowego, pomyślała Nia, czując mdłości, gdy jej łódź sunęła po czarnych falach. Niech tylko ten ostatni kurs będzie łatwy.
I nagle, jakby klątwa się ziściła, rozległa się muzyka.
Zaczęło się godzinę po sfałdowaniu. Załoga wciąż otrząsała się z rozfalowania, rozciągała żuchwy, wymiotowała w toalecie, kiedy z wentylacji dobiegły piskliwe, fujarkowe dźwięki fletu. Na początku nie było aż tak źle, większość załogi zgadzała się, że chłopak jest bardzo utalentowany. Problemem było to, że muzyka nie ustawała. Ich gość grał niezależnie od godziny, a skoro Debby była rozplotkowanym statkiem i z wielkim talentem roznosiła dźwięki od włazu do włazu, nigdzie nie było bezpiecznego miejsca.
Fletowa pieśń żyła własnym życiem. Przesączała się do kuchni zza zimnostatycznych pojemników, napływała wzdłuż kontuaru do mesy, gdzie rozkładała się na sofach i regale wypełnionym starymi książkami. Wpadała przez gretingi do maszynowni, idąc za grubymi mackami kabli biegnących prosto do serca statku, gdzie rdzeń fałdowy terkotał swymi mosiężnymi trybami, a na stole siedział mechanik, tak rozkojarzony muzyką, że zdjął izolację nie z tego kabla, gasząc podświetlenie gretingu w korytarzu. Przepływała przez szczeliny w kratownicy galeryjki do potężnej ładowni, opływała dwadzieścia skrzyń pełnych fioletowych nasion i weterankę, siedzącą po turecku na macie i denerwującą się, że muzyka wybija ją z medytacji. Przeciekała do kokpitu, gdzie pilot rozpierał się na swym tronie, z nogami na pulpicie i drgającymi powiekami, i zakłócała mu sny o erotycznych podbojach. I szemrała w pęknięciach płyt ściennych, przedostając się do kajuty kapitan, gdzie znalazła Nię siedzącą za biurkiem, patrzącą w powietrze i słuchającą prześladującej Debby muzyki, zdziwiona, że ją te nuty uspokajają i że właściwie wcale jej to nie przeszkadza.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki