- W empik go
Pusta noc - ebook
Pusta noc - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 221 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zrodzon w niewoli, z tych, co nie widzieliNigdy swobody, ani chwał y s ł o ń ca,Po ś r ó d bezbrze ż nej krwi i ł ez topieli,Pozbawion steru, rozbitek ostatni,P ł yn ął em, pomn ę , w jak ąś dal bez ko ń ca.
Ż aden dnia promie ń , ż aden u ś miech bratniNie rozja ś nia ł y tej ciemnej otch ł ani,Co mi ę wi ę zi ł a w swe j piekielnej matni; Ż adnej nadziei, ż adnej iskry ż yciaNigdzie – ż adnego portu i przystani.
Pustka i ciemność . Mia łż bym w ś r ó d rozbiciaOjczystej nawy, jej bytu ruiny,Sam si ę pozosta ć ? i tak bez odkryciaPrzyczyn zag ł ady, zmarnie ć w ż alu pr óż nymLub, stokro ć gorzej – istnie ć bez przyczyny?…
Czemuż nie Jestem, ach, owym podróżnym
Powracającym w swe progi domowe…
Przez lat dziesiątki, o chlebie jalmużnym,
Wlókłbym jak żebrak połamane kości,
By na swej ziemi jeno złożyć głowę.
O! ziemio moja! ty, pełna piękności
Ziemio Ojczysta! gdzież twych nieszczęść świadki
I dzieje twoje pełne okropności?
Jakżebym pragnął poświęcenia tęczą
Świecąc, odnaleźć klucz do tej zagadki!…
Za cóż skrępowan żelazną obręczą
Strasznej nicości, mroku i zagłady,
Otoczon wokół siecią widm pajęczą,
Żyć jednak muszę z płomieniem u czoła,
I trwać tak w mękach – upiór nocy blady!…
Czerni jest to morze krwi i łez dokoła,
Czemż jest ta pustosz, ciemność grobu głucha?…
Czyliż nie ujrzę jasnych dni anioła,
Czyliż na wieczność całą potępiony
Nie wyjdę nigdy z tej męczarni ducha?…II.
Gdy się tak szarpie duch mój zrozpaczony
I w wątłej łodzi mknę w dal lotem strzały.
Nagle mię olśni blask jakiś czerwony…
Z czarnych przepaści bije grom po gromie,
Morze krwi szumi, a wichr rozszalały
Łódź mą ku jakimś pcha brzegom widomie. –
I oto nagle wszystko się przemienia
W tym nieskończonym, bezdusznym ogromie,
Jak gdyby tchnieniem owiane wszechmocy
Zmartwychwstawały duchy odrodzenia,
Strącając w nicość czarną przepaść nocy.
Wraz, z świstem wichru po spienionej fali,
Z trzaskiem piorunów – łódź moja, jak z procy
W zawrotnym wirze mknie na widniejące
W ogniu błyskawic szczyty skał w oddali!…
A więc po długiej z nadzieją rozłące
Nowa mi grozi klęska i zagłada:
Zanim zaświta wybawienia słońce,
Nim pierwszy jego brzask się z chmur wynurzy,
Okrutny los mi ostatni cios zada!…
Jak ów rozbitek, czasu morskiej burzy,
Zagnany wichrem w nieznajome strony
Kona, daleki od celu podróży,
I choć blask zbawczej latarni dostrzeże,
W objęciach śmierci widząc się zgubiony,
Żegna na zawsze gościnne wybrzeże:
Tak i ja, trwożny, drżąc na ciele całem,
Szalonym pędem w skalne brzegi mierzę,
A cały przestwór w błyskawic koronie
Grzmi jednym, wielkim piorunów chórałem.
Już blizko – blizko… już, już kwrawe tonie
Chłoną mię… bije już godzina sądu
I mętna fala zalewa mi skronie –
Gdy wtem łódź moja, rozbicia już blizka,
Wyrwana z toni – przybija do lądu.III.
Wstrzymana w pędzie, wparta w dwa urwiska
Skalne, zawisła w jakiejś półomroczy…
A mnie zdjął przestrach nowy, co się wciska
W głąb dusz zmęczonych ukradkiem, jak zbrodzień.
Bo też co teraz ujrzały me oczy
Wżarło się w serce na zawsze – i codzień
Truje mi odtąd ostatki chwil życia:
Miasto oczyszczeń bowiem i odrodzeń,
I orlich, bratnich nad Golgotę wzlotów,
Marzonych w cudnych wizjach od powicia –
Naraz ujrzałem, wśród wężowych splotów
Walk i zawiści, bratni, oszalały
Tłum, co się wzajem wymordować gotów.
Strasznemi klątwy i nieludzkim krzykiem
Głuszył on morskie odmęty; wspaniały
Chram mój ojczysty, mówiący językiem
Zmarłych pokoleń, pod jego naporem
Drżał w swych posadach; w zaślepieniu dzikiem,
Miast go pierścieniem miłości synowskiej
Otoczyć wokół, i co jest w nim chórem
Uleczyć, podnieść – tłum, zbywszy się troski
Twórczego czynu, w bezprzykładnym sporze,
W bratniej krwi dymie, tracąc nimb swój boski,
Pozwala chram ów burzyć obcej dłoni,
Niepomny, że się wali już i górze!…
W błędnej za czczemi hasłami pogoni,
Żrąc się i tępiąc, nie widzi tej zblizka,
Tuż u stóp swoich wzbierającej toni
Krwi i łez własnych, toczonych od wieka,
Wzdętej dziś w morze z rzecznego łożyska.
A jednak huk jej, słyszalny z daleka,
Ciągle się wzmaga i fala się spiętrza…
Opamiętania szalonych nie czeka…
Wzbiera i rośnie – wreszcie wszystko chłonie
I strąca nagle do swych głębin wnętrza!…
Okropna chwila – krew zastyga w łonie:
Głuszący okrzyk rozpaczy i trwogi
I nagła cisza – jak gdy okręt tonie,
Nagły, ostatni, dziki krzyk
……………………………………………….
Sen to – czy zjawa? Straszne to widziadło
Staje już w życiu przy mnie po raz wtóry…
Już raz w młodości w mą duszą zapadło,
Czyniąc w niej głuchą pustosz i zwaliska,
Na dni me wszystkie kładąc cień ponury.IV.
O! jakże srogo zwykle los uciska
Tych, co nie mogli zginąć na wyłomie!
Któż z nas, o bracia, zmierzy te urwiska,
Zgłębi przepaście, przez które bez trwogi
I bez wytchnienia po strasznym pogromie
Idziem tak długo wśród ciernistej drogi,
Z uporem ducha upadłych tytanów,
Myśląc, że ścichnie wrzask szyderstw złowrogi,
Że ockną w końcu się zwierzęce stada
Schylone komie do stóp swych tyranów.
Próżne nadzieje! Bezmyślna gromada,
Z zatrutej kłamstwa pijąca krynicy,
Jak sfora wilków wciąż nas w krąg opada.
My jednak w przyszłość jaśniejszą wpatrzeni,
Za winy Ojców chętni pokutnicy,
Choć pokonani lecz niezwyciężeni,
Z okrwawionego nie zejdziemy szańca;
Po jękach bratnich i morzu płomieni
Zawsze poznamy barbarzyńcy znamię,
Tratującego święty krzyż – pohańca!
I wiecznie będzie wątłe nasze ramię
Wskazywać Bogu winowajców zbrodni,
Krwawych tyranów w świata panoramie;
I wiecznie będziem wyrzutem ich sumień
I przepowiednią grobowych pochodni,
Aż tryśnie wreszcie nowy życia strumień!…
Oto nasz pacierz. On to cud ów ziszcza,
Że nie lękając się ducha przytłumień,
Wciąż żywi, kruszym naszej trumny wieko,
Podnosim z prochu zwalone bożyszcza,
A choć zmartwychwstań dzień jeszcze daleko,
Widzim go jasno przed oczyma duszy. –
Niech więc strumienie krwi ofiarnej cieką,
Zdroje łez płyną, – ponad naszą głową
Błyśnie dzień w końcu, który je osuszy.V.
Ach! czy pomnicie tę noc piorunową,
W której się nagle zbiegły nasze łodzie
I serca nasze odżyły na nowo?…
Grom jeszcze huczał ostatniemi echy
I ziemia cała drżała w swym pochodzie,
Wkrąg dogasały pałace i strzechy,
Skrzypiały jeszcze szubieniczne drzewa
I rozbrzmiewały barbarzyńców śmiechy –
Gdyśmy już z nową ufnością i wiarą,
Która w nas zawsze świeże siły wlewa,
Młodzi, stawali pod chorągwią starą
W odmienne jeno przystrojoną barwy.
Miniony pogrom snem był nam i marą;
Dla serc w doświadczeń nowy zapas zbrojnych
Nie był bynajmniej strach budzącą larwą,
Lecz zapowiedzią prac i walk spokojnych,
Wewnętrznych przemian, duchowych odrodzeń.
Po wierze w cuda, po snach bogobojnych,
Przyszły dni szczytne wiary w własne siły,
Tę najpewniejszą drogę oswobodzeń!…
I serca nasze w jeden takt zabiły,
Okrzyk: „wraz z ludem” – jak piorun uderzył
W piersi żyjących i w zmarłych mogiły
I ruszył naprzód cały zastęp zwarty.