Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Puste diabły - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
4 sierpnia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Puste diabły - ebook

Kalina jest młodą pisarką, która dopiero co przebiła szklany sufit i została doceniona. Na gali wręczenia literackich nagród spotyka ducha przeszłości, przez którego podejmuje najgorszą decyzję z możliwych. Kim jest Aleksander Niewiadomski, legendarny autor widmo, przez którego kobieta traci grunt pod nogami? Co oznaczają wizje pełne wody, która pojawia się i próbuje zatopić wszystko za każdym razem, gdy Kalina i Olek się spotykają? Czy można być predestynowanym do zła, ale oszukać przeznaczenie?


Czy historią bohaterów rządzi magia, a może to jedynie narkotyczne wizje? Nieważne. W tym świecie klątwy są prawdziwe, a głodne diabły chodzą między ludźmi, to walcząc ze swoją naturą, to organizując widowiskowe uczty.

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-6878-5
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

AKT 2.
KULISY

Dziwne, jak działa pamięć.

Razem czekała nas śmierć, i choć brzmi to melodramatycznie, było to dobre i oczywiste. Pamiętam tę śmierć, zawsze w pobliżu dwóch zapalników, które uruchamiały sobie nawzajem zegary. Pamiętam, że śmierć tak dobrze smakowała. Jak ona.

Ludzie naszego pokroju rzadko się spotykają. Są w jakiś nienormalny sposób śmiertelni, ledwie na wpół żywi, więc aby przetrwać, muszą trzymać się żywych, czerpać od nich życiową energię. Niektórzy z nas w ramach równowagi oddają ludziom pustkę, karmią nią innych. Dla siebie nie pragną niczego poza niczym. Tak, istnieją tacy ludzie. Może kiedyś odkryją, że jest to jakaś wada genetyczna i będzie można ją „naprawić” lub dokonać aborcji. Ja pozbyłbym się takiego dziecka, zanim pojęłoby swoją nędzę. Byłbym wdzięczny, gdyby ktoś zrobił to ze mną. Ale istnieję i nie mogę tego cofnąć. Czy chcę ten stan utrzymać? Kiedyś nie chciałem, i pragnąłem zabrać wielu ludzi ze sobą w nic. Ale ona pokazała mi, jak igrać z tą przypadłością, jak ją przechytrzyć. Jak zatruwać i mordować miliony, które nie istnieją. Nie wiedziałem, na ile mi to wystarczy, ale nauczyłem się tego od niej.

Moja babcia nazywała takich jak ja i ona pustymi diabłami. Jednak ta pusta diablica, którą spotkałem, sprawiła, że na świecie znalazło się dla nas miejsce. I choć nie powinniśmy, zostaliśmy, czekając.

Świat bowiem przeraźliwie nas pragnie.

Delikatne pukanie do drzwi. Chowam książkę pod poduszkę, jakby była czymś wstydliwym.

– Wskakuj, Lidka! – wołam.

Wchodzi boso, w podkoszulku i leginsach wygląda teraz na lat trzynaście. Minę ma jednak śmiertelnie poważną, pozazdrościłaby jej babka Olka. Lidka bardzo przejmuje się tą pracą i cholernie przejmuje się mną. Jestem dla niej kimś niezwykłym, a ona nie ma pojęcia, co z takimi robić. Nie mogę jej pomóc, bo też nie wiem, i zawsze jej zatroskana mina przyprawia mnie albo o rozbawienie, albo o konsternację. Teraz jednak wydaje mi się, że moja twarz jest sparaliżowana, a to, co przed chwilą przeczytałam, przetacza się w mojej głowie jak lawina.

– Lepiej ci? – pyta niepewnie.

– Tak, dzięki – odpowiadam głośno. – Co tam na froncie?

Jej mina z poważnej staje się nieszczęśliwą. Idę do barku na sztywnych nogach, wyjmuję dla niej te wszystkie śmieszne buteleczki, nie ma tam nic dla mnie, ale przyjechałam tu z ginem. Lidka wypija dwa kolorowe szoty, ja sączę drinka, w telewizorze miga jakiś kanał muzyczny z tak potworną chałą, że wyłączyłam dźwięk, ale lubię czasem patrzeć na te radosno-sprośne teledyski, więc wizja zostaje. Jakaś dziewczyna o dziecinnej pulchnej twarzy wije się niczym w amoku na mokrej podłodze. Chyba znam ten kawałek. Lidka zbiera się na odwagę, więc próbuję sobie przypomnieć melodię, w rytm której laska rzuca się po kafelkach, wszystko, byleby we łbie nie królowała lektura spod poduszki.

– Przemek będzie chciał, żebyś teraz, jak on to określił, skupiła się na jakiejś poważnej twórczości.

– No tak. Fantastyka jest przecież dla dzieci. – Prycham i chwilę bawię się kostkami lodu w drinku. – On zawsze pieprzy te głupoty, że jest inny niż reszta wydawców. Może ktoś z was wreszcie by go oświecił?

Dziewczyna wzrusza bezradnie ramionami. Zwija się w kłębek na żółtym fotelu z kolejną buteleczką w dłoni.

– Mówi, że powinnaś przestać się wszędzie udzielać i zacząć pisać na poważnie.

– Niech zacznie to, co mówi, spisywać na papier, może będzie z tego niezła fantastyka.

Na twarzy Lidki nie gości nawet najbledszy uśmiech. Rzucam w nią w nerwach poduszką.

– Daj spokój.

– Kazał mi już zmieniać cały profil promocyjny.

– Sama prowadzę lwią część promocji. Rób, co szef kazał, i nie zadręczaj się tym.

Wierci się na fotelu trochę jak ta dziunia na ekranie.

– Po pandemii wydawnictwo ledwo zipie. Mogłabyś faktycznie coś napisać… A twój znajomy? – Zmieniła w strachu temat i szybko wskazała na książkę, którą nieopatrznie odkryłam, gdy cisnęłam w Lidkę poduszką. – Co napisał?

Biorę powieść w rękę, zasłaniając tytuł, i wrzucam do szuflady nocnego stolika.

– Nie wiem. Sama wybieram sobie lektury. Tej bym nie wybrała. Niezachęcająca okładka.

– A tytuł?

Zrywam się z łóżka. Lidka podskakuje nerwowo.

– Ten hotel ma menu bezglutenowe? Muszę coś zjeść.

Dziewczyna blednie.

– Zapomniałam sprawdzić… Nie mów Przemkowi…

– Czy ty się umiesz wyluzować? Chodź, sprawdzimy. Chcę stąd wyjść. – Łapię ją za łokieć i wypycham za drzwi, żeby poszła się ubrać.

Maluję się od nowa, wkładam płaskie buty i wychodzę, nie oglądając się na łóżko i szafkę, choć te dwa miejsca płoną w mojej świadomości jak neony.

W hotelowej restauracji z potraw bezmącznych mają oczywiście tylko sałatki. Niemal wpycham sobie sałatę do gardła; jedzenie jest dla mnie dopustem. Nie mogę patrzeć, jak Lidka zjada panierowane skrzydełka. Odkąd pamiętam, mięso brałam do ust z najwyższym trudem. Nie miało dla mnie znaczenia, rybie, drób, wołowina, wszystko uważałam za padlinę, nierozróżnialną od ludzkiej.

– Najesz się na bankiecie – oznajmia, bo oczywiście czuje się winna, że wpierdalam zieleninę i nawet frytki mają tu z masy z mąką pszenną, a nie z ziemniaków. – Jest o 19.

– Nie idę na żaden bankiet i jeśli usłyszę z twoich ust słowo na „P”, kopnę cię w goleń.

Nic nie mówi, całe szczęście. Moja szklanka jest pusta, podchodzi kelner i pyta, czy chcę jakąś dolewkę. Dziękuję mu, nie będę naciągać podobno ledwo wiążącego koniec z końcem wydawnictwa na przepłacone drinki. Jeszcze nie wiadomo, co mi naleją.

– Wracam do pokoju – oznajmiam Lidce. – Nie wyciągniecie mnie z niego – zastrzegam.

Człapie za mną zrezygnowana. Ach, ci artyści, myśli sobie pewnie. Zamykam drzwi trochę głośniej, niż miałam zamiar. Mój wzrok natychmiast pada na szafkę przy łóżku. Zaciskam dłonie w pięści, stoję bez ruchu, gdzieś z tyłu głowy słyszę delikatny szmer wody.

– Odpłyń – mówię w końcu.

Podchodzę do szuflady, wyciągam rękę, chwilę się waham, po czym przekręcam kluczyk. Zabieram go, wychodzę z pokoju, pukam w sąsiednie drzwi. Pojawia się w nich pełna nadziei Lidka. Podaję jej kluczyk.

– Oddaj mi jutro.

Wracam do siebie i rzucam się na łóżko. Nie zasnę, nie ma szans. Rozbieram się, zostaję w samych majtkach; zawsze trochę kręci mnie nagość w hotelowych pokojach. Lubię też swoje ciało, jestem jedną z tych, które własne ciało podnieca. Robię sobie zdjęcie na łóżku, wysyłam Filipowi. Odpisuje błyskawicznie i masą emotek. Potem pisze mi, że NASA wrzuciło na insta zdjęcia z sondy wysłanej na orbitę Wenus. W kilka sekund już mam je przed oczami.

Sonda leciała tam kilka lat. Patrzę na gruby płaszcz chmur kwasu siarkowego skrywający planetę, która kiedyś, przez chwilę, miała warunki do życia podobne Ziemi, ale potem dla życia umarła. Jak Mars poddała się wiatrowi słonecznemu i nie zdołała utrzymać przyjaznej niegdyś dla ciekłej wody atmosfery. Nasi sąsiedzi, lustrzane planety siostry, zginęli, źle zaprojektowani, nie dając nam w wielkiej pustce towarzystwa. Często oglądam odcinki o planetach z Brianem Coxem, tym cholernym przystojniakiem. Mówił, że jeszcze pół wieku temu wyobrażano sobie pod tą warstwą chmur Wenus ciekłą wodę, inny przyjazny świat. Potem pierwsza sonda spadła na jej powierzchnię i odkryła prawdę. Nauka przynosi wielkie rozczarowania i jeszcze większą samotność. Pusty Układ Słoneczny. Pusty Wszechświat.

Puste diabły.

Chowam twarz w rękach i patrzę spomiędzy palców w sufit. Naprawdę pierwszy raz od wielu lat się dziś naćpałam? Mój organizm przeżywa to trochę tak samo, a trochę inaczej, bo nieco się zużył, życiem i wódą, tak sądzę. Życie i wóda zużyły bardzo wielu ludzi, i niemało twórców o tym opowiedziało. To nic ciekawego. Co niby miałabym napisać „na poważnie”?

Czy Olek naprawdę napisał, że to ja go TEGO nauczyłam?

– Nawet nie pisze o tobie, idiotko – mówię w przestrzeń. – Ogarnij się.

Syndrom oszusta, słyszę w głowie głos barmana. Brak wiary w swoje osiągnięcia, jakby one też były jedną wielką i nic nieznaczącą fantastyką. Bo są. Maleńkie statuetki dla małych mrówek na grzbiecie bardzo dziwnej błękitnej ćmy, skazanej na spłonięcie w żarze starzejącego się Słońca.

Jakiś czas udaje mi się leżeć bez uciążliwej gonitwy myśli. Komórka wibruje, odwracam się do niej niechętnie. Na wyświetlaczu widnieje „Kajetan”. Uśmiecham się i odbieram.

– No co tam?

– Idziesz na galę?

– Ni chuja.

– A z nami na piwo?

Siadam i szczerzę się do ściany.

– No jaha!

– Jest Kormoran, Tęczowa, Robert, Yellow Bird…

Wszyscy wymienieni przez niego użytkownicy portalu, gdzie lata temu szlifowałam warsztat, są w porządku. Ten wieczór zaczyna nabierać kolorów.

– Który bar?

– Czarci Dwór. Za godzinkę. To znaczy, ja już jestem…

Jak zwykle, myślę.

– Będę za pół, Kaj. Dozo.

Błyskawicznie się wylaszczam, jak to mówi mój mąż. Nie widzi, to nie będzie miał żalu, że nie stroję się dla niego. Mam bardzo krótką, ale szeroką spódniczkę i koszulkę z czachą, tak skrojoną, że odsłania wszystkie dziary. Włosów po prostu nie czeszę; nieuczesane włosy zawsze są trochę wulgarne. Po pokoju biegam jak nakręcona, za to wychodzę z niego na palcach. Nie potrzebuję ogona w postaci gnębionej przez mojego wydawcę specjalistki od promocji.

Oddalam się od Lidki i kluczyka do książki z ulgą. Sprawdzam w mapach Google, gdzie jest Czarci Dwór, pytam jeszcze w recepcji, czym najlepiej podjechać. Okazuje się, że mogę tam spokojnie dojść. Ludzie oglądają się za mną na ulicy, ktoś trąbi, zakładam słuchawki.

Say something, I given up on you.

Z irytacją zmieniam piosenki. Wrocek jest pełen barw, całkiem ładny, ale nie mówi do mnie. Nadal jest nieco pusty, być może jak wszystkie miejsca świata. Lubię brak tłumów, właściwie lubię kompletny brak elementu ludzkiego, dopracowany. Staję na chwilę przed wejściem do parku, w którym nie dostrzegam żywej duszy, i przypominam sobie Prypeć. Zamykam oczy. Według mnie czeka to wszystkie miasta. Jeszcze nie dziś, ale.

Uśmiecham się. Podnoszę powieki. Starsza pani przy kiosku uważnie mnie obserwuje.

Rozpoznajesz puste diabły, babciu?

Spada na mnie kilka kropel z ciemniejącego nieba, ruszam szybko dalej, mokre włosy to wizerunkowy koszmar. Czarci Dwór jest nieco tandetny na zewnątrz, z porcelanowymi figurkami demonów, i uroczy wewnątrz: ciemny, błyszczący, rozświetlony ciepłymi płomykami. Kaj siedzi przy zaklepanym stoliku na antresoli i sączy jakieś zapaćkane sokiem piwo. Jest wielki i nieśmiały, ale to chyba najżyczliwszy człowiek, jakiego znam, z dystansem do wszystkiego, którego nigdy nie posiądę.

– Byłeś tam? – Myślę o gali.

– No. Ładna ta statuetka.

– Nawet nie wiem, gdzie jest. Chyba wydawca ją zabrał…

– Na pewno, Koral. Ściskał Stalówkę, jakby jemu ją wręczyli.

Koral, mój nick na portalu, wszyscy myślą, że wzięty od koralowej kaliny. Szybko zjawia się największy forumowy plotkarz, Szaman, koleś pod pięćdziesiątkę, szalenie wynudzony prostolinijnym życiem, i gadamy przez jakiś czas o sprawach internetowej społeczności, bo to jego ulubiona rozrywka. Kto z kim coś napisał, kto z kim kręci, czemu znowu najlepszym opowiadaniem miesiąca jest jakaś chała beztalencia, które komentuje wszystkim teksty i czy jeden z użytkowników-założycieli, prawdziwy mentalny dinozaur, nadal wytraca resztki życiowej energii na przekreślanie tekstów ludziom, którzy naprawdę są nadzieją literatury. Ciężko mi sobie przypomnieć niuanse, nie mam już czasu na forumowe sprawy, a plotkowanie to nie jest moja ulubiona rozrywka, tym bardziej Kaja, więc milczy, chociaż wygląda, jakby chciał mi coś powiedzieć na osobności. Nie chcę pouczania. Na szczęście towarzystwo powoli się schodzi, tematy się rozszerzają, na tapetę wchodzą trendy czytelnicze, sukcesy i porażki znajomych, obgadywanie wydawców. Opijam się, więc przerywam żłopanie, muszę gdzieś przeczekać i wytracić banię, idę na parkiet.

Upajam się muzyką. Kiedyś myślałam, że to niemożliwe bez wspomagania, że nie sposób tak czuć dźwięku bez 3,4-metylenodioksymetamfetaminy. Ale wystarczy go w siebie wpuścić; alkohol pomaga, jednak nie jest konieczny. Konieczne są emocje, a ja mam ich aż nadto ciężki bagaż. Jakiś czas nic nie widzę i jestem tylko ruchem. Potem czuję coś na sobie, coś niby delikatne muśnięcia wiatru niosącego morską bryzę.

Zatrzymuję się. Stoi przede mną w białej koszuli rozpiętej pod szyją. Ma podwinięte rękawy, światło stroboskopu uwydatnia żyły na jego szczupłych rękach. Ma twarz, którą trudno znieść, twarz, na której wykwitłyby wszystkie emocje, tyle że żadnej tam nie ma. Jest duchem przeszłości, jak ja skrytym w teraźniejszej kreacji utkanej z cudzych sił witalnych. Miałam nadzieję, że już odpłynął, ale nie, słyszę w głowie zagłuszającą muzykę z głośników melodię Jenny of Oldstones.

She never wanted to leave, myślę, a jednocześnie przypomina mi się wiersz Haśki Poświatowskiej.

Oparty o poręcz był taki ładny, że poszłam z nim do łóżka.

– Wyjeżdżam – mówi Olek. – Zatańczysz? – Wyciąga do mnie rękę z ledwie zauważalnym grymasem.

Wysoko w komnatach minionych królów Jenny tańcowała z duchami.

Podaję mu dłoń. Jest gorący, a ja zimna. Bardzo powoli kładzie mi drugą rękę między łopatkami i pochylając lekko głowę, zbliża skroń do mojej. Prowadzi pewnie i jednocześnie delikatnie. Jest i nie jest. Stworzenie w ciemnej toni, które czuć, lecz którego nie widać.

Na ogromnym oceanie okręt był sam.

Nie znam melodii, do której tańczymy, ledwie ją słyszę. Jego ciało mnie rozgrzewa. Moje palce na ramieniu wpijają się w materiał koszuli, zarażając się ciepłem. Mam płytki oddech, jest bardzo ciemno, przylgnęłam do niego, jakby stanowił jedyny punkt pośród niczego. Wspominam wszystko i nic nie pamiętam, umysł nie jest w stanie sobie poradzić z sytuacją. Czuję wszystko, co z niego emanuje i niczego nie rozumiem, choć moje ciało reaguje, próbując się cofnąć i zbliżyć jednocześnie. Wydaje się, że chce coś powiedzieć, ale nie może, jakby słowa więzły mu w gardle, niszczone siłą, której tak dawno tak mocno nie czułam, a teraz zacieśnia się wokół nas, jakby odgradzając od innych, i kąsa go, a mnie tylko ostrzega.

Kawałek się kończy, Olek puszcza mnie raptownie. Patrzymy na siebie przez kilka sekund. Nie jestem w stanie odetchnąć, jakby wokół naprawdę była woda. Czerń sprawnie pełza między światłami niby prąd, który za punkt honoru uznał oddalenie nas od siebie.

Odwraca się i wychodzi. Wypuszczam gwałtownie powietrze. Czy ktoś to widział? Może, nieważne, do stolika, do łazienki, trochę obskurna kabina i nieco zaniedbany kibel, proszek i lusterko. Tańczyli po zmierzch, wśród śniegu, co omiótł komnatę. Od zimy po lato i znowu zimę, aż mury skruszyły się i runęły. Aż zimna toń się rozgrzała.

Telefon leży w podejrzanej kałuży, wibruje, chwytam go przez papier, odbieram, nie patrząc, kto.

– Słucham.

– Kalina, bankiet. Redakcja Czasu Grozy…

Wybucha we mnie złość. Pójdę tam i dam mu w ryj. Po prostu dam Aleksandrowi Niewiadomskiemu w mordę.

– Zaraz jestem.

Docieram tam dziwnie szybko. Droga istnieje w kawałkach, po ulicach płynie woda, czuję sól. Robię coś w parku, ale co? Dawno nie rwał mi się film. Na bankiecie go nie ma. Zjadam czarne oliwki i odmawiam jakiegoś toastu z nieziemniaczanej wódki, chociaż ktoś jak zwykle zaklina: jeden ci nie zaszkodzi. Redaktor prozy polskiej Czasu Grozy przygląda się podejrzliwie mojemu rozbieganemu spojrzeniu. Słyszę Gdybyś nie istniała Taco. Uciekam, zamykam się w pokoju i rozwalam zamkniętą szafkę.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: