Pył - ebook
Pył - ebook
Zekranizowany fenomen literacki stawiany obok najważniejszych powieści dystopijnych.
Aby powstał nowy świat, stary musi upaść.
Mieszkańcy silosu 18 uczą się żyć w nowej rzeczywistości. Niektórzy akceptują zmiany, inni obawiają się nieznanego. Nikt z nich nie ma kontroli nad własnym losem. Silosowi wciąż zagrażają ludzie dążący do jego zniszczenia, a Jules musi ich powstrzymać.
W Pyle, ostatniej części bestsellerowej trylogii Silos, wybory dokonane przez rządzących silosami mogą doprowadzić do zbawienia… lub do śmierci wszystkich na planecie.
Na podstawie serii Silos powstał serial z Rebeccą Ferguson i Timem Robbinsem w rolach głównych.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-958897-8-3 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Jest tam kto?
– Halo? Tak. Jestem.
– A, Lukas. Nie odzywałeś się. Przez chwilę myślałem… że to ktoś inny.
– Nie, to ja. Tylko poprawiałem słuchawki. Miałem pracowity poranek.
– Tak?
– Aha. Nic ciekawego. Spotkania komitetu. Chwilowo brakuje nam tu ludzi. Wielu musieliśmy oddelegować gdzie indziej.
– Ale sytuacja się uspokaja? Żadnych powstań?
– Nie, nie. Wszystko wraca do normy. Ludzie wstają rano i idą do pracy. Wieczorem padają do łóżek jak kłody. W tym tygodniu mieliśmy loterię, do niektórych uśmiechnęło się szczęście.
– To dobrze. Bardzo dobrze. Jak posuwają się prace nad serwerem szóstym?
– Dzięki, nieźle. Wszystkie twoje hasła działają. Na razie natrafiliśmy na więcej takich samych danych. Tylko nie bardzo rozumiem, czemu są takie ważne.
– Szukajcie dalej. Wszystko jest istotne. Dane na pewno nie znalazły się tam bez przyczyny.
– To samo mówiłeś o wpisach w tych książkach. A jednak wiele z nich wydaje mi się nonsensem. Zaczynam się zastanawiać, czy to w ogóle prawda.
– Czemu? O czym czytałeś?
– Dotarłem do tomu C. Dziś rano czytałem o takim… grzybie. Moment. Zaraz znajdę. O, jest. Cordyceps, maczużnik.
– To rodzaj grzyba? Nigdy o nim nie słyszałem.
– Tu jest napisane, że robi coś z mózgiem mrówki, przeprogramowuje go jak maszynę i zmusza mrówkę, żeby przed śmiercią wspięła się na czubek rośliny…
– Niewidzialna maszyna przeprogramowująca mózg? Szczerze wątpię, by to był przypadkowy wpis.
– Tak? W takim razie co on oznacza?
– Oznacza… oznacza, że nie jesteśmy wolni. Nikt z nas.
– Jakże budujące. Już rozumiem, dlaczego wolała, żebym to ja z tobą rozmawiał.
– Wasza pani burmistrz? Czy to dlatego…? Nie zgłaszała się od dłuższego czasu.
– Nie. Nie ma jej. Pracuje nad czymś.
– Nad czym?
– Wolałbym nie mówić. Nie spodobałoby ci się to.
– Czemu tak sądzisz?
– Bo mi też się to nie podoba. Próbowałem wybić jej to z głowy. Ale ona bywa dość… zawzięta.
– Jeśli to, co robi, ma spowodować kłopoty, powinienem o tym wiedzieć. Jestem tu, żeby wam pomóc. Mogę odwrócić ich uwagę…
– Chodzi o to… że ona ci nie ufa. Nie wierzy nawet, że za każdym razem rozmawia z tą samą osobą.
– Ależ tak. To ja. Maszyny robią coś z moim głosem.
– Mówię tylko, co ona uważa.
– Bardzo bym chciał, żeby przyszła porozmawiać. Naprawdę chcę wam pomóc.
– Wierzę ci. Chyba najlepsze, co możesz dla nas zrobić, to trzymać za nas kciuki.
– A to czemu?
– Bo mam przeczucie, że nic dobrego z tego nie wyniknie.1
Silos 18
Z sufitów Maszynowni sypał się pył wzbity przez towarzyszące kopaniu wibracje. Przewody kołysały się łagodnie. Ruchy grzechotały. A dobiegające z sali generatora hałaśliwe staccato wypełniało powietrze, odbijając się od ścian i przywodząc na myśl czasy, gdy wymagające regulacji maszyny chybotały się niebezpiecznie.
W sercu tego przeraźliwego jazgotu stała Juliette Nichols. Roboczy kombinezon miała rozpięty do pasa, z rękawami związanymi na biodrach, a mieszanka kurzu i potu plamiła jej podkoszulek jak błoto. Juliette opierała się całym ciężarem ciała o koparkę, a jej muskularne ręce drżały, gdy ciężki, metalowy tłok młota pneumatycznego raz po raz uderzał w betonową ścianę silosu osiemnastego.
Czuła wibracje nawet w zębach. Każda kość i każdy staw jej ciała drżały, a stare rany odzywały się bólem. Stojący z boku górnicy, którzy na co dzień obsługiwali maszynę, przyglądali się z niezadowolonymi minami. Juliette odwróciła głowę od kruszonego betonu i dostrzegła, że stoją z rękami skrzyżowanymi na szerokich piersiach, rzucając jej surowe spojrzenia, być może wściekli za to, że przywłaszczyła sobie ich sprzęt. A może za złamanie tabu, za kopanie tam, gdzie kopać nie wolno.
Juliette przełknęła ślinę zmieszaną z piachem i kredą, po czym skupiła uwagę na pękającej ścianie. Istniała również inna możliwość, której nie mogła zignorować. Zginęło przez nią wielu dobrych mechaników i górników. Brutalne walki rozpętały się, kiedy odmówiła czyszczenia. Jak wiele obserwujących ją przy pracy kobiet i mężczyzn straciło najbliższą osobę, najlepszego przyjaciela, członka rodziny? Jak wielu ją obwiniało? Z pewnością nie była w tym odosobniona.
Młot szarpnął się jak żywy; dało się słyszeć brzęk metalu uderzającego o metal. Juliette skierowała szczęki urządzenia na bok, odsłaniając pręty zbrojenia niczym kości zatopione w białej tkance betonu. Wykuła już istny krater w zewnętrznej ścianie silosu. Nad jej głową zwieszał się pierwszy rząd poprzecinanych prętów o końcach wygładzonych palnikiem jak roztopione świeczki. Dwie stopy głębiej tkwiła kolejna warstwa żelaznego zbrojenia – ściany silosu okazały się grubsze, niż podejrzewała. Ze zdrętwiałymi kończynami i zszarganymi nerwami pchnęła maszynę na gąsienicach i nakierowała klinowato zakończony tłok na skałę pomiędzy prętami. Gdyby na własne oczy nie widziała schematów – gdyby nie wiedziała, że istnieją inne silosy – już dawno by się poddała. Miała wrażenie, że przedziera się przez trzewia ziemi. Jej ramiona drżały, dłonie się rozmazywały. Atakowała ścianę silosu, pragnąc tylko przebić się przez ten cholerny beton na drugą stronę, na zewnątrz.
Górnicy niespokojnie przestępowali z nogi na nogę. Młot znów zadzwonił o stal, więc Juliette oderwała od nich wzrok, żeby patrzeć, gdzie kuje. Skupiła się na białej skale pomiędzy prętami. Ciężkim butem wdusiła dźwignię napędu i z całej siły naparła na maszynę, która z mozołem potoczyła się na zardzewiałych gąsienicach o kolejny cal. Już dawno powinna była zrobić sobie przerwę. Krztusiła się zalegającym w gardle pyłem, umierała z pragnienia, ręce domagały się odpoczynku, a gruz piętrzył się u podstawy koparki i obsypywał jej stopy. Kopniakiem roztrąciła co większe kawałki i kopała dalej.
Obawiała się, że jeśli znów się zatrzyma, nie zdoła przekonać górników, by pozwolili jej kontynuować. Nie miało znaczenia, czy była burmistrzem, czy kierowniczką zmiany – ludzie, których miała za nieustraszonych, opuścili już salę generatora ze zmarszczonymi czołami. Najwyraźniej przerażała ich myśl, że Juliette mogłaby naruszyć jakąś hermetyczną pieczęć i wpuścić do środka plugawe, zabójcze powietrze. Dostrzegała spojrzenia, jakimi ją obrzucali, wiedząc, że stąpała na zewnątrz – tak jakby była jakimś duchem. Wielu trzymało się od niej z daleka jak od nosicielki zarazy.
Zacisnęła szczęki, a ohydny w smaku żwir zachrzęścił jej w zębach. Znów kopnęła dźwignię napędu i gąsienice koparki przetoczyły się o kolejny cal naprzód. Jeszcze jeden. Juliette przeklęła maszynę i ból w nadgarstkach. Chrzanić walki i poległych przyjaciół. Chrzanić myśl o Solo i dzieciach, całkiem samych, oddzielonych niekończącą się warstwą skał. I chrzanić ten nonsens z byciem burmistrzem i to, jak na nią spoglądali – jakby nagle była kierowniczką każdej zmiany na każdym piętrze, jakby miała pojęcie, co robi, jakby musieli jej słuchać, choć się jej bali…
Koparka szarpnęła się naprzód o więcej niż cal, a tłukący o beton młot wydał przeszywający jęk. Maszyna wyrwała się Juliette z ręki i zawyła na wysokich obrotach, jakby miała zaraz eksplodować. Górnicy rozpierzchli się jak spłoszone pchły. Kilku z nich pobiegło ku Juliette, która wcisnęła czerwony przycisk wyłącznika awaryjnego, ledwo widoczny w chmurach białego pyłu. Koparka drżała i podskakiwała, powoli zmniejszając obroty.
– Przebiłaś się! Przebiłaś się!
Raph odciągnął Juliette do tyłu i ścisnął jej zdrętwiałe kończyny swoimi bladymi rękami, muskularnymi po latach pracy w kopalni. Pozostali krzyczeli na nią za to, co zrobiła. Skończyła. Koparka wydała dźwięk, jakby pękł korbowód; wciąż rozlegało się wycie potężnego silnika pracującego bez tarcia, bez najmniejszego oporu. Juliette puściła przyrządy sterownicze i zwiotczała w uścisku Rapha. Powróciła znajoma desperacja, myśl o przyjaciołach pogrzebanych żywcem w grobowcu pustego silosu, do którego nie potrafiła się dostać.
– Przebiłaś się, wracaj!
Cuchnąca smarem i potem dłoń zacisnęła jej się na ustach, by chronić ją przed powietrzem z zewnątrz. Juliette nie mogła oddychać. Chmura betonowego pyłu rozwiewała się, odsłaniając czarną pustkę.
A w niej, pomiędzy dwoma żelaznymi prętami, ziała ciemna otchłań. Otchłań między kratami więzienia, których dwie warstwy otaczały ich z każdej strony, biegnąc od Maszynowni aż po samą górę.
Przebiła się. Na drugą stronę. Oto patrzyła na coś innego, obcego, na zewnętrze.
– Palnik – wymamrotała Juliette, kiedy już z trudem ściągnęła z twarzy pokrytą odciskami dłoń Rapha i odważyła się zaczerpnąć tchu. – Dajcie mi palnik. I latarkę.2
Silos 18
– Cholerstwo zardzewiało na amen.
– To mi wygląda na przewody hydrauliczne.
– Musi mieć z tysiąc lat.
To ostatnie wymamrotał nafciarz Fitz, pogwizdując przez luki w uzębieniu. Górnicy i mechanicy, którzy w trakcie kopania trzymali się z daleka, teraz tłoczyli się za plecami Juliette, gdy ta snopem światła z latarki przebijała woale snującego się w powietrzu pyłu i spoglądała w głąb otworu. Raph, równie blady co chmury kurzu, stał u jej boku; wspólnie wciskali się w stożkowaty krater, wygryziony w grubej na pięć albo i sześć stóp betonowej ścianie. Oczy albinosa były szeroko otwarte, białe policzki wydęte, wargi zaciśnięte i jeszcze bledsze niż zwykle.
– Możesz oddychać, Raph – poradziła mu Juliette. – To po prostu kolejne pomieszczenie.
Blady górnik z ulgą wypuścił powietrze i rozkazał ludziom z tyłu, żeby się nie przepychali. Juliette oddała latarkę Fitzowi i odwróciła się od otworu. Zaczęła przeciskać się przez tłum; serce nadal tłukło jej się w piersi na myśl o maszynie, której zarysy dostrzegli po drugiej stronie. Szepty stłoczonych górników szybko potwierdziły to, co widziała: wsporniki, śruby, gumowy wąż, stalowa płyta z odpryskami farby i rdzawymi zaciekami – cielsko mechanicznej bestii, która ciągnęła się w górę i na boki tak daleko, jak tylko sięgał nikły blask latarki.
Ktoś wcisnął w drżącą dłoń Juliette kubek wody. Piła łapczywie. Była wyczerpana, lecz jej umysł pracował na najwyższych obrotach. Nie mogła się doczekać, aż opowie o tym Solo przez radio. Nie mogła się doczekać, aż powie Lukasowi. Oto odrobina pogrzebanej nadziei.
– Co teraz? – zapytał Dawson.
Nowy kierownik trzeciej zmiany, który podał jej wodę, przyglądał jej się nieufnie. Dawson nie skończył jeszcze czterdziestki, ale praca po nocach dodała mu kilka lat. Miał duże, sękate dłonie, efekt kaleczonych kłykci i łamanych palców, czasem przy pracy, czasem w bójkach. Juliette oddała mu kubek. Dawson zajrzał na dno i wypił ostatni łyk.
– Teraz powiększymy otwór – powiedziała mu. – Dostaniemy się tam i sprawdzimy, czy ten złom nam się do czegoś przyda.
Ruch na szczycie buczącego generatora głównego przykuł uwagę Juliette. Podniosła wzrok w samą porę, by pochwycić chmurne spojrzenie Shirly. Kobieta odwróciła się.
Juliette ścisnęła Dawsona za ramię.
– Poszerzenie tego otworu zajmie wieki – powiedziała. – Potrzebujemy dziesiątek mniejszych otworów, które potem połączymy. Trzeba wyrwać cały kawał betonu naraz. Przyprowadźcie drugą koparkę. I łapcie za kilofy, ale postarajcie się ograniczyć ilość kurzu do minimum.
Kierownik trzeciej zmiany kiwnął głową i stuknął palcami o pusty kubek.
– Bez wysadzania? – zapytał.
– Bez wysadzania – odparła. – Nie chcę tego uszkodzić, cokolwiek to jest.
Skinął głową, a Juliette zostawiła go z robotnikami. Podeszła do generatora. Shirly również miała kombinezon rozpięty do pasa, a rękawy związane. Ciemny trójkąt wilgoci znaczył jej podkoszulek. Pracowała na szczycie generatora ze ścierką w każdej dłoni, czyszcząc urządzenie zarówno ze starego smaru, jak i świeżej warstewki pyłu wzbitego całodziennym kuciem.
Juliette rozwiązała rękawy kombinezonu i wsunęła w nie ręce, ukrywając blizny. Wspięła się po bocznej ścianie generatora, doskonale wiedząc, gdzie chwycić, które części były gorące, a które zaledwie ciepłe.
– Potrzebujesz pomocy? – zapytała, dotarłszy na szczyt. Hucząca maszyna przyjemnie grzała jej obolałe mięśnie.
Shirly otarła twarz rąbkiem podkoszulka. Pokręciła głową.
– Nie trzeba – powiedziała.
– Przepraszam za to rumowisko. – Juliette podniosła głos, by przekrzyczeć hałas masywnych tłoków, które wystrzeliwały w górę i opadały. Jeszcze nie tak dawno maszyna trzęsła się i domagała naprawy tak rozpaczliwie, że człowiekowi, który stanął na jej szczycie, aż dzwoniły zęby.
Shirly odwróciła się i zrzuciła zabłocone, białe ścierki na dół, do swojego cienia, Kali, która zamoczyła je w wiadrze pełnym brudnej wody. Dziwnie było oglądać nową szefową Maszynowni przy pracy nad czymś tak przyziemnym jak czyszczenie generatora. Juliette spróbowała wyobrazić sobie Knoxa robiącego to samo. A wtedy dotarło do niej po raz setny, że sama jest burmistrzem, a przecież spędza czas, drążąc w ścianach i tnąc pręty zbrojenia. Kali odrzuciła szmaty z powrotem, a Shirly złapała je przy akompaniamencie mokrych plaśnięć, rozbryzgując kropelki piany. Milczenie starej przyjaciółki Juliette było nadzwyczaj wymowne.
Juliette odwróciła się i przyjrzała ekipie, która oczyszczała gruzy i usiłowała powiększyć otwór. Shirly nie była zadowolona z faktu, że Juliette podbierała jej siłę roboczą, a jeszcze mniej z naruszenia stanowiącej tabu granicy silosu. Prośba o robotników nadeszła w momencie, gdy ich szeregi i tak już były przerzedzone niedawnym wybuchem przemocy. I nie miało znaczenia, czy Shirly obwiniała Juliette za śmierć swojego męża. Juliette czuła się winna, więc napięcie zalegało między nimi jak warstwa smaru.
Nie minęła dłuższa chwila, a odgłosy kucia powróciły. Juliette dostrzegła Bobby’ego przy przyrządach sterowniczych koparki. Jego ogromne, umięśnione ręce rozmazywały się, gdy kierował młotem pneumatycznym na gąsienicy. Widok jakiejś dziwnej maszyny – artefaktu pogrzebanego za ścianami silosu – tchnął nowe siły w opornych dotąd górników. Strach i powątpiewanie przerodziły się w determinację. Zjawił się tragarz z jedzeniem, a Juliette obserwowała młodego człowieka z odsłoniętymi rękami i nogami, wpatrzonego w pracujących mężczyzn. Tragarz zostawił ładunek owoców i gorących posiłków, zabierając ze sobą najświeższą nowinę.
Juliette stała na szumiącym generatorze, a jej wątpliwości się rozwiewały. Postępujemy właściwie, powiedziała sobie w myślach. Na własne oczy widziała przecież ogrom świata, ze szczytu spoglądała na krajobraz. Teraz musiała tylko pokazać innym, co jest na zewnątrz. A wówczas sami zaczną garnąć się do pracy, zamiast się jej obawiać.3
Silos 18
Otwór był już dość duży, by dało się przez niego przecisnąć, a jako pierwsza zrobiła to Juliette. Z latarką w dłoni przebrnęła nad stertą gruzu i pomiędzy powyginanymi żelaznymi prętami. Powietrze wewnątrz było chłodne niczym głęboko w kopalni. Juliette kaszlnęła w pięść; pył drapał w gardle i kręcił w nosie. Przeskoczyła na drugą stronę otworu.
– Ostrożnie – ostrzegła pozostałych. – Ziemia jest tu nierówna.
Część nierówności pochodziła z odłamków betonu, które wpadły do środka – ale nie wszystkie. Podłoże wyglądało, jakby olbrzym wydrążył swoimi szponami dziurę w ziemi.
Uniosła snop światła sprzed własnych butów ku sufitowi i przyjrzała się bacznie potężnej ścianie maszynerii, która się przed nią piętrzyła. Swoimi rozmiarami przyćmiewała główny generator. Przyćmiewała pompy naftowe. Juliette nie podejrzewała, że taki kolos mógłby w ogóle powstać – ani że dadzą radę go naprawić. Poczuła ucisk w żołądku. Nadzieja na odzyskanie zakopanej maszyny zmalała.
Raph dołączył do Juliette w chłodnym mroku, roztrącając butami gruzy. Przypadłość albinosa nie była niczym nowym w jego rodzinie. Brwi i rzęsy miał delikatne jak babie lato, niemal niewidoczne. Jego ciało było białe jak mleko świni. Lecz gdy przebywał w kopalniach, cienie, które innych pokrywały jak sadza, jego cerze nadawały zdrowy odcień. Juliette rozumiała, czemu jako młody chłopak porzucił farmy na rzecz pracy w ciemności.
Raph gwizdnął, omiatając maszynę światłem latarki. Chwilę później rozbrzmiało echo jego gwizdu, niczym przedrzeźniający go ptak.
– Coś takiego musieli stworzyć bogowie – pomyślał na głos.
Juliette milczała. Nie sądziła, że Raph daje wiarę opowieściom księży. Mimo wszystko nie potrafiłaby zaprzeczyć, że ich znalezisko budziło respekt. Widziała książki Solo i podejrzewała, że ci sami starożytni ludzie, którzy stworzyli tę maszynę, wznieśli również zrujnowane, choć nadal sięgające nieba wieże za wzgórzami. Fakt, że zbudowali sam silos, sprawiał, że czuła się mała. Wyciągnęła rękę i przesunęła dłonią po metalu, którego nikt nie oglądał i nie dotykał od stuleci. Nie mogła wyjść z podziwu dla potęgi starożytnych. Może księża nie byli aż tak dalecy od prawdy…
– Bogowie – sarknął Dawson, przeciskając się z rumorem za ich plecami. – Co my z tym zrobimy?
– Właśnie, Jules – szepnął Raph, okazując szacunek głębokim cieniom i jeszcze głębszemu czasowi. – Jak my to stąd wykopiemy?
– Nie wykopiemy – odparła. Szybkim krokiem ruszyła pomiędzy betonową ścianą a piętrzącą się maszynerią. – To coś zaprojektowano tak, żeby samo się wykopało.
– Zakładasz, że zdołamy to uruchomić – powiedział Dawson.
Robotnicy, którzy zostali w sali generatora, stłoczyli się przy otworze, zasłaniając wpadające do groty światło. Juliette skierowała latarkę ku wąskiej szczelinie między zewnętrzną ścianą silosu a wysoką maszyną w poszukiwaniu przejścia naokoło. Odeszła na bok, zniknęła w mroku i zaczęła wspinać się po łagodnej krzywiźnie podłoża.
– Damy radę – zapewniła Dawsona. – Musimy tylko rozgryźć, jak to działa.
– Ostrożnie – ostrzegł ją Raph, gdy strącony butem Juliette kamyk poturlał się w ich stronę. Znalazła się już ponad ich głowami. Grota, jak zauważyła, była łagodnie zakrzywiona i zdawała się nie mieć końca, wznosiła się i lekko zakręcała.
– Zatacza wielkie koło – zawołała, a jej głos odbił się echem od kamieni i metalu. – Chyba interesuje nas drugi koniec maszyny.
– Tu są jakieś drzwi – oznajmił Dawson.
Juliette ześliznęła się w dół zbocza i dołączyła do niego i Rapha. Pstryknęła latarka któregoś z gapiów w sali generatora. Snop światła połączył się z blaskiem latarki Juliette, oświetlając drzwi na zawiasach kołkowych. Dawson przez chwilę mocował się z klamką na tyłach maszyny. Stęknął z wysiłku, a potem metal jęknął, ospale ustępując sile mięśni.
Gdy tylko przekroczyli próg, zaskoczył ich ogrom maszyny. Nic nie mogło przygotować Juliette na coś takiego. Wracając myślami do schematów, które widziała w podziemnej norze Solo, uświadomiła sobie, że kopacze narysowano z zachowaniem skali. Maleńkie robaczki przyklejone do dolnych kondygnacji Maszynowni okazały się wysokie na jedno piętro i długie na dwa. Masywny stalowy walec tkwił ciasno w jaskini o okrągłym przekroju, całkiem jakby sam się tam zakopał. Juliette poleciła swoim ludziom, by zachowali ostrożność, przemierzając wnętrze maszyny. Dołączyło do nich kilkunastu robotników, których głosy mieszały się ze sobą i odbijały się echem w przypominających labirynt trzewiach maszyny. Ciekawość i zdumienie kazały im chwilowo zapomnieć o złamaniu tabu.
– To tutaj chyba służy do przenoszenia urobku – powiedział ktoś. Snopy światła omiotły przenośnik z nakładających się na siebie płyt metalu. Pod nimi znajdowały się koła i przekładnie, a pod spodem było jeszcze więcej płyt, które nachodziły jedna na drugą jak łuski węża. Juliette od razu wyobraziła sobie, jak porusza się cały mechanizm, a płyty obracają się na końcach przenośnika, by powrócić z drugiej strony, przemieszczając kamienie i gruz. Niskie, grube na cal ścianki biegnące w poprzek taśmy przenośnika miały powstrzymywać kamienie przed zsuwaniem się. Wygryzione przez kopacza skały przechodziłyby tędy i wypadały z tyłu, skąd ludzie zabieraliby je taczkami.
– Wszystko zardzewiało na amen – wymamrotał ktoś.
– Nie jest tak źle, jak powinno – powiedziała Juliette. Maszyna tkwiła tu co najmniej od stuleci. Juliette nie zdziwiłaby się, napotkawszy stertę rdzy, lecz ta stal wciąż jeszcze gdzieniegdzie błyszczała. – Podejrzewam, że pomieszczenie było hermetycznie zamknięte – pomyślała na głos, przypominając sobie powiew wiatru na karku i zasysający pył przeciąg w chwili, gdy przebiła się przez ścianę.
– Sama hydraulika – powiedział Bobby. W jego głosie pobrzmiewało rozczarowanie, tak jakby właśnie odkrył, że nawet bogowie myli sobie tyłki wodą.
Juliette powitała to odkrycie z nadzieją. Oznaczało ono, że maszynę da się naprawić, o ile źródło zasilania pozostało nienaruszone. Dadzą radę odpalić tę maszynę. Zaprojektowano ją z myślą o prostocie, tak jakby bogowie wiedzieli, że ktokolwiek ją odkryje, będzie mniej wyrafinowany, mniej uzdolniony. Poruszały nią gąsienice takie jak w koparce, choć biegnące wzdłuż całej długości potężnej maszyny. Dodatkowe gąsienice po bokach i na dachu najwyraźniej pomagały w przepychaniu molocha przez tunele. Juliette nie rozumiała tylko, w jaki sposób przebiegało kopanie. Minąwszy przekaźnik i wszystkie ustrojstwa do przesuwania pokruszonych skał na tył maszyny, dotarli do stalowej ściany, która wznosiła się w mrok.
– Całkiem bez sensu – powiedział Raph, dotarłszy do najdalszej ściany. – Spójrzcie na te koła. W którą stronę to ma jechać?
– To nie koła – powiedziała Juliette. Wskazała element snopem światła. – Cała ta przednia część się obraca. Tu jest oś. – Wskazała na centralny trzpień, wielki jak dwóch dorosłych mężczyzn. – A tamte okrągłe dyski pewnie wychodzą na drugą stronę i tną.
Bobby z niedowierzaniem wypuścił powietrze.
– Tną litą skałę?
Juliette spróbowała obrócić jeden z dysków. Ledwo drgnął. Będą potrzebowali beczki smaru.
– Ona chyba ma rację – powiedział Raph, podnosząc wieko pudła wielkości piętrowego łóżka i kierując do środka światło latarki. – Skrzynia biegów. To mi wygląda na przekładnię.
Juliette dołączyła do niego. Spiralne przekładnie o szerokości ludzkiego biodra tkwiły pod warstwą zaschniętego smaru, sczepione z zębami, które poruszały ścianą. Skrzynia biegów była równie wielka i masywna, co ta od głównego generatora. Nawet większa.
– Złe wieści – powiedział Bobby. – Zobaczcie, dokąd prowadzi wał napędowy.
Trzy wiązki światła zlały się w jedną i przebiegły wzdłuż wału, który urywał się w powietrzu. Pusta przestrzeń we wnętrzu potężnej maszyny była tam, gdzie powinno znajdować się serce metalowej bestii.
– Nigdzie się stąd nie ruszy – mruknął pod nosem Raph.
Juliette przemaszerowała na tyły maszyny. Masywne zastrzały unieruchamiające jednostkę napędową sterczały samotnie. Juliette wraz z pozostałymi mechanikami kręcili się w miejscu, gdzie powinien znajdować się silnik. A teraz, gdy wiedziała już, na co zwracać uwagę, dostrzegła elementy mocowania. Było ich sześć: gwintowane słupki rozmieszczone w ośmiocalowych odstępach i pokryte warstwą prastarego, stwardniałego smaru. Pasujące do nich nakrętki zwisały z haczyków pod zastrzałami. Bogowie przemawiali do niej. Komunikowali się z nią. Starożytni zostawili jej wiadomość spisaną w języku zrozumiałym dla ludzi, którzy znali się na maszynach. Mówili do niej poprzez wieki: To przykręć tutaj. Postępuj tak i tak.
Nafciarz Fitz ukląkł przy Juliette i położył jej rękę na ramieniu.
– Przykro mi z powodu twoich przyjaciół – powiedział, mając na myśli Solo i dzieciaki, choć Juliette odniosła wrażenie, że w głębi duszy był zadowolony.
Zerknęła w głąb metalowej jaskini i dostrzegła kolejnych górników i mechaników zaglądających niepewnie do środka. Wszyscy by się ucieszyli, gdyby jej przedsięwzięcie zakończyło się tu i teraz, gdyby zrezygnowała z dalszego kopania. Lecz Juliette czuła coś więcej niż przymus; zaczynało się w niej budzić poczucie celu. Ta maszyna nie została przed nimi schowana. Była bezpiecznie przechowana. Chroniona. Zapakowana. Oblepiona smarem i zabezpieczona przed działaniem powietrza z przyczyn, które wykraczały poza jej wiedzę.
– Zamykamy to szczelnie z powrotem? – zapytał Dawson. Nawet stary, siwy górnik z chęcią darowałby sobie kopanie.
– Ta maszyna na coś czeka – powiedziała Juliette. Zdjęła jedną z wielkich nakrętek z haczyka i położyła ją na szczycie pokrytego smarem słupka, którego rozmiary wydały jej się znajome. Pomyślała o pracy, którą wykonywała całe życie temu, o osiowaniu głównego generatora. – Zaprojektowano ją tak, żeby się otwierała – powiedziała. – Jej brzuch się otwiera. Sprawdźcie koniec maszyny, przez który weszliśmy. Tył powinien się otwierać, żeby dało się zabrać urobek, ale i żeby coś włożyć. Wcale nie brakuje silnika.
Raph został przy niej i skierował światło latarki na jej pierś, by lepiej widzieć jej twarz.
– Wiem, dlaczego umieścili ją tutaj – powiedziała mu, kiedy pozostali ruszyli obejrzeć tył maszyny. – Wiem, dlaczego umieścili ją obok sali generatora.4
Silos 18
Shirly i Kali wciąż czyściły generator główny, gdy Juliette wyłoniła się z trzewi kopacza. Bobby pokazał pozostałym, jak otworzyć tył maszyny, które śruby należy odkręcić i jak zdjąć metalowe płyty. Juliette kazała im zmierzyć odległość między rzędami słupków, a potem między elementami mocującymi generator zapasowy, by potwierdzić to, co już i tak wiedziała. Maszyna, którą odkryli, była jak żywy schemat. To naprawdę wiadomość z przeszłości. Jedno odkrycie wywoływało lawinę innych.
Przyglądając się, jak Kali wyżyma ubłoconą ścierkę, a potem moczy ją w drugim wiadrze z odrobinę mniej brudną wodą, Juliette coś sobie uświadomiła: pozostawiony sam sobie na tysiąc lat silnik by zardzewiał. Miał szanse przetrwać tylko, jeśli był używany, jeśli grupa ludzi poświęcała całe swoje życie opiece nad nim. Para unosiła się z rozgrzanej, pokrytej mydłem rury rozgałęźnej, podczas gdy Shirly szorowała generator główny. Juliette zdała sobie sprawę, że całymi latami dążyli do tej chwili. Choć jej stara przyjaciółka – a obecnie szefowa Maszynowni – szczerze nienawidziła projektu Juliette, Shirly przez cały czas pracowała na rzecz jego realizacji. Ustawiony obok głównej siłowni mniejszy generator miał inny, wyższy cel.
– Powinno pasować – powiedział Raph z taśmą mierniczą w dłoni. – Myślisz, że użyli tej maszyny, żeby sprowadzić tu generator?
Shirly zrzuciła z góry ubłoconą ścierkę, a jej cień, Kali, odrzuciła jej czystszą. Pracowały w zgranym rytmie jak posykujące tłoki silnika.
– Myślę, że zapasowy generator jest po to, żeby kopacz mógł odjechać – powiedziała Raphowi. Jednego tylko nie rozumiała: po co ktoś miałby pozbywać się zapasowego źródła zasilania, choćby nawet na krótko? Cały silos znalazłby się wówczas na łasce i niełasce awarii. Równie dobrze po drugiej stronie ściany mogliby trafić na całkowicie przerdzewiały silnik. Trudno, żeby ktokolwiek przyklasnął planom, jakie powoli rodziły jej się w głowie.
Ścierka pomknęła łukiem przez powietrze i z chlupotem wpadła do wiadra pełnego brązowej wody. Kali nie rzuciła kolejnej. Wpatrywała się w wejście do sali generatora. Juliette podążyła za wzrokiem cienia i poczuła uderzenie gorąca. Oto wśród ubłoconych, czarnych od smaru mężczyzn i kobiet Maszynowni stał nieskazitelnie czysty młody mężczyzna w błyszczącym srebrnym kombinezonie, pytając kogoś o drogę. Jakiś mężczyzna wskazał palcem kierunek, a wówczas Lukas Kyle, szef IT, jej ukochany, ruszył ku Juliette.
– Zróbcie przegląd zapasowego generatora – powiedziała Raphowi, który zesztywniał, podejrzewając, co zaraz usłyszy. – Musimy podłączyć go na tak długo, żeby przekonać się, jak działa kopacz. I tak mieliśmy zdjąć i przeczyścić rury odprowadzające spaliny.
Raph skinął głową, na przemian zaciskając i rozluźniając szczęki. Juliette klepnęła go w plecy i nie śmiąc podnieść wzroku na Shirly, wyszła Lukasowi naprzeciw.
– Co ty tu robisz? – zapytała. Rozmawiała z nim wczoraj, ale jakoś nie wspomniał o dzisiejszej wizycie. Najwyraźniej chciał, żeby nie miała możliwości go uniknąć.
Lukas zatrzymał się parę kroków przed nią i zmarszczył brwi – a Juliette poczuła wyrzut sumienia za swój oschły ton. Obyło się bez przytulenia, bez przyjaznego uścisku dłoni. Była na to zbyt spięta i podekscytowana dzisiejszym odkryciem.
– Powinienem zapytać cię o to samo – odparł. Jego spojrzenie powędrowało ku kraterowi wydrążonemu w przeciwległej ścianie. – Podczas gdy ty ryjesz dziury w ziemi, szef IT wykonuje obowiązki burmistrza.
– A więc nic się nie zmieniło – powiedziała ze śmiechem Juliette, próbując rozluźnić atmosferę.
Lecz Lukas się nie uśmiechnął. Położyła mu rękę na ramieniu i wyprowadziła go z sali generatora na korytarz.
– Przepraszam – powiedziała. – Nie spodziewałam się ciebie. Trzeba było mnie uprzedzić, że przyjdziesz. I posłuchaj… cieszę się, że cię widzę. Jeśli mam iść na górę i podpisać jakieś papiery, z chęcią to zrobię. Jeśli trzeba wygłosić przemówienie albo pocałować niemowlę, żaden problem. Ale mówiłam ci już w zeszłym tygodniu, że zamierzam znaleźć sposób na wydostanie stamtąd przyjaciół. A skoro zawetowałeś mój pomysł, żeby pójść górą…
Lukas zrobił wielkie oczy, słysząc tak nonszalancko wypowiadane herezje. Rozejrzał się po korytarzu, żeby upewnić się, że są sami.
– Jules, martwisz się o garstkę ludzi, podczas gdy cały silos robi się niespokojny. Na górnych piętrach aż huczy od głosów sprzeciwu. To echa powstania, które wznieciłaś, z tym że teraz są skierowane przeciwko nam.
Juliette poczuła, że robi jej się gorąco. Jej dłoń opadła z ramienia Lukasa.
– Nie chciałam powstania. Nawet mnie tu wtedy nie było.
– Ale teraz jesteś i możesz załapać się na kolejne. – Jego oczy były pełne smutku, nie gniewu, a Juliette uświadomiła sobie, że dni na górnych piętrach dłużyły mu się równie mocno, co jej w Maszynowni. W ubiegłym tygodniu rozmawiali mniej niż wówczas, gdy była w silosie siedemnastym. Choć fizycznie znaleźli się blisko, istniało ryzyko, że zaczną się od siebie oddalać.
– Co powinnam zrobić? – zapytała.
– Zacznijmy od tego, żebyś przestała kopać. Proszę. Billings odebrał już z tuzin skarg od sąsiadów gdybających, jak to się skończy. Niektórzy mówią, że zewnętrze się o nas upomni. Pewien ksiądz ze środkowych pięter odprawia dwie niedziele tygodniowo, żeby ostrzec wiernych przed niebezpieczeństwem; opowiada o swoich wizjach, w których pył wypełnia silos po brzegi i giną tysiące…
– Księża… – syknęła Juliette.
– Tak, księża, a ludzie schodzą się na te niedziele z góry i z głębin. Jeśli klecha stwierdzi, że dwie to za mało i trzeba odprawiać trzy nabożeństwa tygodniowo, będziemy tu mieli wściekły motłoch.
Juliette przeczesała palcami włosy, spomiędzy których posypały się kamyki i odłamki. Ze skruchą popatrzyła na chmurkę drobnego pyłu.
– Co ludzie myślą o moim wyjściu poza silos? Co ich zdaniem stało się w trakcie czyszczenia? Co mówią?
– Niektórzy nie dowierzają – powiedział Lukas. – Podejrzewają, że to legenda. Oczywiście, my w IT doskonale wiemy, co zaszło, ale inni zastanawiają się, czy w ogóle wysłano cię na czyszczenie. Dotarła do mnie plotka, że to tylko element kampanii wyborczej.
Juliette zaklęła pod nosem.
– A co z odkryciem innych silosów?
– Sam od lat powtarzam ludziom, że gwiazdy to słońca takie, jak nasze. Niektóre rzeczy są zbyt przytłaczające, by je pojąć. I nie sądzę, by uratowanie twoich przyjaciół coś tu zmieniło. Równie dobrze mogłabyś przeprowadzić swojego kolegę radiowca środkiem bazaru, wykrzykując, że przybył z innego silosu. Szanse, że uwierzą, byłyby takie same.
– Chodzi ci o Walkera? – Juliette pokręciła głową, ale wiedziała, że Lukas ma rację. – Nie robię tego, żeby udowodnić, co mi się przytrafiło, Luke. Tu nie chodzi o mnie. Oni żyją tam ze zmarłymi. Z duchami.
– A my nie? Nie żywimy się własnymi zmarłymi? Błagam cię, Jules. Zginą setki, żeby uratować garstkę. Może lepiej im będzie tam, gdzie są.
Wzięła głęboki oddech i wstrzymała go na moment, ze wszystkich sił próbując się nie rozzłościć.
– Nieprawda, Lukas. Człowiek, którego staram się uratować, jest na wpół szalony od trwającej długie lata samotności. Tamtejsze dzieci mają już własne dzieci. Potrzebują naszych lekarzy i naszej pomocy. Poza tym… obiecałam im.
Nagrodził jej błagania smutnym spojrzeniem. To bez sensu, stwierdziła. Jak można skłonić człowieka, by przejmował się losem kogoś, kogo nigdy nie spotkał? Juliette oczekiwała od niego niemożliwego, a sama przecież też była temu winna. Czy naprawdę troszczyła się o ludzi, którym księża sączyli jad do uszu? Albo o któregoś z nieznajomych, którym miała jako burmistrz przewodzić, ale których nigdy nie spotkała?
– Nie chciałam tej pracy – powiedziała Lukasowi.
Nie zdołała zataić pobrzmiewającego w jej tonie oskarżenia. To inni chcieli, by została burmistrzem, nie ona. Choć najwyraźniej liczba takich osób się zmniejszała.
– Ja też nie wiedziałem, na co się piszę, kiedy zostawałem cieniem – odparował Lukas. Zaczął mówić coś jeszcze, ale urwał na widok grupki wychodzących z sali generatora górników, za którymi ciągnęła się chmurka pyłu.
– Chciałeś coś powiedzieć? – zapytała.
– Zamierzałem cię prosić, żebyś kopała w tajemnicy, jeśli już musisz. Albo żebyś zostawiła kopanie tym ludziom i wróciła…
Urwał.
– Jeśli chciałeś powiedzieć „do domu”, to właśnie jest mój dom. I czy naprawdę nie jesteśmy lepsi od naszych poprzedników? Mamy okłamywać ludzi? Knuć coś za ich plecami?
– Obawiam się, że my jesteśmy gorsi – powiedział. – Oni tylko próbowali utrzymać nas przy życiu.
Juliette roześmiała się na te słowa.
– Nas? Skazali ciebie i mnie na śmierć.
Lukas wypuścił powietrze.
– Miałem na myśli wszystkich innych. Nasi poprzednicy robili, co mogli, żeby utrzymać pozostałych przy życiu. – Mimo wszystko nie potrafił powstrzymać uśmiechu, gdy Juliette nie przestawała się śmiać.
Otarła z policzka łzy, które zmieniły się w błoto.
– Daj mi jeszcze parę dni – powiedziała. To nie było pytanie, raczej ustępstwo. – Niech sprawdzę, czy w ogóle będziemy mieli czym kopać. A wtedy pójdę całować niemowlaki i grzebać zmarłych… choć oczywiście nie w tej kolejności.
Lukas zmarszczył brwi, słysząc jej ponury żart.
– I przystopujesz trochę z tą herezją?
Przytaknęła.
– Jeśli będziemy kopać, będziemy to robić cicho – powiedziała, zastanawiając się przy tym, czy maszyna, którą odkryli, jest w stanie pracować bez ogłuszającego hałasu. – I tak myślałam o lekkiej redukcji zużycia energii. Nie chcę, żeby główny generator pracował na pełnych obrotach. Tak na wszelki wypadek.
Lukas skinął głową, a Juliette uderzyła łatwość, z jaką przychodziły jej kłamstwa, które uważała za konieczne. Przez moment rozważała, czy nie powiedzieć mu o innym pomyśle, który chodził jej po głowie od tygodni, odkąd leżała jeszcze u lekarza, zdrowiejąc po poparzeniach. Miała coś do zrobienia na górze. Widząc jednak, że Lukas jest już i tak wystarczająco rozgniewany, wyjawiła mu tylko tę część swojego planu, która na pewno mu się spodoba.
– Kiedy już ruszymy z robotą, planuję pójść na górę i zostać tam przez jakiś czas – powiedziała, biorąc go za rękę. – Wrócić do domu na jakiś czas.
Lukas się uśmiechnął.
– Ale posłuchaj – dodała, czując, że musi go ostrzec. – Widziałam świat na zewnątrz, Luke. Nie śpię po nocach i słucham radia Walkera. Tam żyją ludzie tacy, jak my. Żyją osobno, w strachu, trzymani w niewiedzy. Zamierzam zrobić więcej, niż tylko uratować przyjaciół. Mam nadzieję, że zdajesz sobie z tego sprawę. Zamierzam dokopać się do sedna tajemnicy, jaka kryje się za tymi murami.
Jabłko Adama na szyi Lukasa podskoczyło. Jego uśmiech zniknął bez śladu.
– Mierzysz za wysoko – powiedział łagodnie.
Juliette uśmiechnęła się i ścisnęła dłoń ukochanego.
– I mówi to człowiek, który wpatruje się w gwiazdy.
Ciąg dalszy w wersji pełnej