Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Quo Vadis - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Ebook
0,00 zł
Audiobook
17,03 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Quo Vadis - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 784 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ I

Pe­tro­niusz obu­dził się za­le­d­wie koło po­łu­dnia i jak zwy­kle, zmę­czo­ny bar­dzo. Po­przed­nie­go dnia był na uczcie u Ne­ro­na, któ­ra prze­cią­gnę­ła się do póź­na w noc. Od pew­ne­go cza­su zdro­wie jego za­czę­ło się psuć. Sam mó­wił, że ran­ka­mi bu­dzi się jak­by zdrę­twia­ły i bez moż­no­ści ze­bra­nia my­śli. Ale po­ran­na ką­piel i sta­ran­ne wy­gnia­ta­nie cia­ła przez wpra­wio­nych do tego nie­wol­ni­ków przy­śpie­sza­ło stop­nio­wo obieg jego 1e­ni­wej krwi, roz­bu­dza­ło go, cu­ci­ło, wra­ca­ło mu siły, tak że z ela­eothe­sium, to jest z ostat­nie­go ką­pie­lo­we­go prze­dzia­łu, wy­cho­dził jesz­cze jak­by wskrze­szo­ny, z oczy­ma błysz­czą­cy­mi dow­ci­pem i we­so­ło­ścią, od­mło­dzon, pe­łen ży­cia, wy­kwint­ny, tak nie­do­ści­gnio­ny, że sam Otho nie mógł się z nim po­rów­nać, i praw­dzi­wy, jak go na­zy­wa­no: ar­bi­ter ele­gan­tia­rum.

W łaź­niach pu­blicz­nych by­wał rzad­ko: chy­ba że zda­rzył się ja­kiś bu­dzą­cy po­dziw re­tor, o któ­rym mó­wio­no w mie­ście; lub gdy w efe­biach od­by­wa­ły się wy­jąt­ko­wo zaj­mu­ją­ce za­pa­sy. Zresz­tą miał w swej in­su­li wła­sne ką­pie­le, któ­re słyn­ny wspól­nik Se­we­ru­sa, Ce­ler, roz­sze­rzył mu, prze­bu­do­wał i urzą­dził z tak nad­zwy­czaj­nym sma­kiem, iż sam Nero przy­zna­wał im wyż­szość nad ce­za­riań­ski­mi, cho­ciaż ce­za­riań­skie były ob­szer­niej­sze i urzą­dzo­ne z nie­rów­nie więk­szym prze­py­chem.

Po owej więc uczcie, na któ­rej znu­dziw­szy się bła­zno­wa­niem Wa­ty­niu­sza brał wraz z Ne­ro­nem, Lu­ka­nem i Se­ne­cjo­nem udział w dia­try­bie: czy ko­bie­ta ma du­szę – wstaw­szy póź­no, za­ży­wał, jak zwy­kle, ką­pie­li. Dwaj ogrom­ni bal­ne­ato­rzy zło­ży­li go wła­śnie na cy­pry­so­wej men­sie, po­kry­tej śnież­nym egip­skim bys­sem – i dłoń­mi, ma­cza­ny­mi w won­nej oli­wie, po­czę­li na­cie­rać jego kształt­ne cia­ło – on zaś z za­mknię­ty­mi oczy­ma cze­kał, aż cie­pło la­co­ni­cum i cie­pło ich rąk przej­dzie w nie­go i usu­nie zeń znu­że­nie.

Lecz po pew­nym cza­sie prze­mó­wił – i otwo­rzyw­szy oczy jął roz­py­ty­wać o po­go­dę, a na­stęp­nie o gem­my, któ­re ju­bi­ler Ido­men obie­cał mu przy­słać na dzień dzi­siej­szy do obej­rze­nia… Po­ka­za­ło się, że po­go­da jest pięk­na, po­łą­czo­na z lek­kim po­wie­wem od Gór Al­bań­skich, i że gem­my nie przy­szły. Pe­tro­niusz znów przy­mknął oczy i wy­dał roz­kaz, by prze­nie­sio­no go do te­pi­da­rium, gdy wtem spo­za ko­ta­ry wy­chy­lił się no­menc­la­tor oznaj­mia­jąc, że mło­dy Mar­kus Wi­ni­cjusz, przy­by­ły świe­żo z Azji Mniej­szej, przy­szedł go od­wie­dzić.

Pe­tro­niusz ka­zał wpu­ścić go­ścia do te­pi­da­rium, do­kąd i sam się prze­niósł. Wi­ni­cjusz był sy­nem jego star­szej sio­stry, któ­ra przed laty wy­szła za Mar­ka Wi­ni­cju­sza, męża kon­su­lar­ne­go z cza­sów Ty­be­riu­szo­wych. Mło­dy słu­żył obec­nie pod Kor­bu­lo­nem prze­ciw Par­tom i po ukoń­czo­nej woj­nie wra­cał do mia­sta. Pe­tro­niusz miał dla nie­go pew­ną sła­bość, gra­ni­czą­cą z przy­wią­za­niem, al­bo­wiem Mar­kus był pięk­nym i atle­tycz­nym mło­dzień­cem, a za­ra­zem umiał za­cho­wy­wać pew­ną es­te­tycz­ną mia­rę w ze­psu­ciu, co Pe­tro­niusz ce­nił nad wszyst­ko.

Po­zdro­wie­nie Pe­tro­niu­szo­wi! – rzekł mło­dy czło­wiek wcho­dząc sprę­ży­stym kro­kiem do te­pi­da­rium – niech wszy­scy bo­go­wie da­rzą cię po­myśl­no­ścią, a zwłasz­cza Askle­pios i Ki­pry­da, al­bo­wiem pod ich po­dwój­ną opie­ką nic złe­go spo­tkać cię nie może.

– Wi­taj w Rzy­mie i niech ci od­po­czy­nek bę­dzie słod­ki po woj­nie – od­rzekł Pe­tro­niusz wy­cią­ga­jąc rękę spo­mię­dzy fałd mięk­kiej kar­bas­so­wej tka­ni­ny, w któ­rą był ob­wi­nię­ty. – Co sły­chać w Ar­me­nii i czy ba­wiąc w Azji nie za­wa­dzi­łeś o Bi­ty­nię?

Pe­tro­niusz był nie­gdyś rząd­cą Bi­ty­nii i co więk­sza, rzą­dził nią sprę­ży­ście i spra­wie­dli­wie. Sta­no­wi­ło to dziw­ną sprzecz­ność z cha­rak­te­rem czło­wie­ka słyn­ne­go ze swej znie­wie­ścia­ło­ści i za­mi­ło­wa­nia do roz­ko­szy – dla­te­go lu­bił wspo­mi­nać te cza­sy, al­bo­wiem sta­no­wi­ły one do­wód, czym by być mógł i umiał, gdy­by mu się po­do­ba­ło.

– Zda­rzy­ło mi się być w He­ra­klei – od­rzekł Wi­ni­cjusz. – Wy­słał mnie tam Kor­bu­lo z roz­ka­zem ścią­gnię­cia po­sił­ków.

– Ach, He­ra­klea! Zna­łem tam jed­ną dziew­czy­nę z Kol­chi­dy, za któ­rą od­dał­bym wszyst­kie tu­tej­sze roz­wód­ki, nie wy­łą­cza­jąc Pop­pei. Ale to daw­ne dzie­je. Mów ra­czej, co sły­chać od ścia­ny par­tyj­skiej. Nu­dzą mnie wpraw­dzie te wszyst­kie Wo­lo­ge­zy, Ty­ry­da­ty, Ty­gra­ne­sy i cała ta bar­ba­ria, któ­ra, jak twier­dzi mło­dy Aru­la­nus, cho­dzi u sie­bie w domu jesz­cze na czwo­ra­kach, a tyl­ko wo­bec nas uda­je lu­dzi. Ale te­raz dużo się o nich mówi w Rzy­mie, choć­by dla­te­go, że nie­bez­piecz­nie mó­wić o czym in­nym.

– Ta woj­na źle idzie i gdy­by nie Kor­bu­lo, mo­gła­by się zmie­nić w klę­skę. – Kor­bu­lo! Na Bak­cha! Praw­dzi­wy to bo­żek woj­ny, ist­ny Mars: wiel­ki wódz; a za­ra­zem za­pal­czy­wy, pra­wy i głu­pi. Lu­bię go, choć­by dla­te­go, że Nero go się boi. – Kor­bu­lo nie jest czło­wie­kiem głu­pim.

– Może masz słusz­ność; a zresz­tą wszyst­ko to jed­no. Głu­po­ta, jak po­wia­da Pyr­ron, w ni­czym nie jest gor­sza od mą­dro­ści i w ni­czym się od niej nie róż­ni. Wi­ni­cjusz po­czął opo­wia­dać o woj­nie, lecz gdy Pe­tro­niusz przy­mknął po­wie­ki, mło­dy czło­wiek, wi­dząc jego znu­żo­ną i nie­co wy­chu­dłą twarz, zmie­nił przed­miot roz­mo­wy i jął wy­py­ty­wać go z pew­ną tro­skli­wo­ścią o zdro­wie.

Pe­tro­niusz otwo­rzył znów oczy.

Zdro­wie!… Nie. On nie czuł się zdrów. Nie do­szedł jesz­cze wpraw­dzie do tego, do cze­go do­szedł mło­dy Si­sen­na, któ­ry stra­cił do tego stop­nia czu­cie, że gdy go przy­no­szo­no rano do łaź­ni, py­tał: "Czy ja sie­dzę?" Ale nie był zdrów. Wi­ni­cjusz od­dał go oto pod opie­kę Askle­pio­sa i Ki­pry­dy. Ale on, Pe­tro­niusz, nie wie­rzy w Askle­pio­sa. Nie wia­do­mo na­wet, czy­im był sy­nem ten Askle­pios, czy Ar­si­noe, czy Ko­ro­ni­dy, a gdy mat­ka nie­pew­na, cóż do­pie­ro mó­wić o ojcu. Kto te­raz może rę­czyć na­wet za swe­go wła­sne­go ojca!

Tu Pe­tro­niusz po­czął się śmiać, po czym mó­wił da­lej – Po­sła­łem wpraw­dzie dwa lata temu do Epi­dau­ru trzy tu­zi­ny ży­wych pasz­ko­tów i ku­bek zło­ta, ale wiesz dla­cze­go? Oto po­wie­dzia­łem so­bie: po­mo­że – nie po­mo­że, ale nie za­szko­dzi. Je­śli lu­dzie skła­da­ją jesz­cze na świe­cie ofia­ry bo­gom, to jed­nak my­ślę, że wszy­scy ro­zu­mu­ją tak jak ja. Wszy­scy! Z wy­jąt­kiem może mul­ni­ków, któ­rzy naj­mu­ją się po­dróż­nym przy Por­ta Ca­pe­na. Prócz Askle­pio­sa mia­łem tak­że do czy­nie­nia i z askle­pia­da­mi, gdym ze­szłe­go roku cho­ro­wał tro­chę na pę­cherz. Od­pra­wia­li za mnie in­ku­ba­cję. Wie­dzia­łem, że to oszu­ści, ale rów­nież mó­wi­łem so­bie: co mi to szko­dzi! Świat stoi na oszu­stwie, a ży­cie jest złu­dze­niem. Du­sza jest tak­że złu­dze­niem. Trze­ba mieć jed­nak tyle ro­zu­mu, by umieć roz­róż­nić złu­dze­nia roz­kosz­ne od przy­krych. W moim hy­po­cau­stum każę pa­lić ce­dro­wym drze­wem po­sy­py­wa­nym am­brą, bo wolę w ży­ciu za­pa­chy od za­du­chów. Co do Ki­pry­dy, któ­rej mnie tak­że po­le­ci­łeś, do­zna­łem jej opie­ki o tyle, że mam strzy­ka­nie w pra­wej no­dze. Ale zresz­tą to do­bra bo­gi­ni! Przy­pusz­czam, że i ty tak­że po­nie­siesz te­raz prę­dzej czy póź­niej bia­łe go­łę­bie na jej oł­tarz.

– Tak jest – rzekł Wi­ni­cjusz. – Nie do­się­gnę­ły mnie strza­ły Par­tów, ale tra­fił mnie grot Amo­ra… naj­nie­spo­dzia­niej, o kil­ka sta­diów od bra­my mia­sta.

– Na bia­łe ko­la­na Cha­ry­tek! Opo­wiesz mi to wol­nym cza­sem – rzekł Pe­tro­niusz.

– Wła­śnie przy­sze­dłem za­się­gnąć twej rady – od­po­wie­dział Mar­kus. Lecz w tej chwi­li we­szli epi­la­to­ro­wie, któ­rzy za­ję­li się Pe­tro­niu­szem, Mar­kus zaś zrzu­ciw­szy tu­ni­kę wstą­pił do wan­ny z let­nią wodą, al­bo­wiem Pe­tro­niusz za­pro­sił go do ką­pie­li.

– Ach, nie py­tam na­wet, czy masz wza­jem­ność – od­rzekł Pe­tro­niusz spo­glą­da­jąc na mło­de, jak­by wy­ku­te z mar­mu­ru cia­ło Wi­ni­cju­sza. – Gdy­by Li­zypp był cię wi­dział, zdo­bił­byś te­raz bra­mę wio­dą­cą do Pa­la­ty­nu, jako po­sąg Her­ku­le­sa w mło­dzień­czym wie­ku.

Mło­dy czło­wiek uśmiech­nął się z za­do­wo­le­niem i po­czął za­nu­rzać się w wan­nie, wy­chlu­sty­wa­jąc przy tym ob­fi­cie cie­płą wodę na mo­zai­kę przed­sta­wia­ją­cą Herę w chwi­li, gdy pro­si Sen o uśpie­nie Zeu­sa. Pe­tro­niusz pa­trzył na nie­go za­do­wo­lo­nym okiem ar­ty­sty.

Lecz gdy skoń­czył i od­dał się z ko­lei epi­la­to­rom, wszedł lec­tor z pusz­ką brą­zo­wą na brzu­chu i zwo­ja­mi pa­pie­ru w pusz­ce.

– Czy chcesz po­słu­chać? – spy­tał Pe­tro­niusz.

– Je­śli to twój utwór, chęt­nie! – od­po­wie­dział Wi­ni­cjusz – ale je­śli nie, wolę roz­ma­wiać. Po­eci ła­pią dziś lu­dzi na wszyst­kich ro­gach ulic.

– A jak­że. Nie przej­dziesz koło żad­nej ba­zy­li­ki, koło ter­mów, koło bi­blio­te­ki lub księ­gar­ni, że­byś nie uj­rzał po­ety ge­sty­ku­lu­ją­ce­go jak mał­pa. Agryp­pa, gdy tu przy­je­chał ze Wscho­du, wziął ich za opę­ta­nych. Ale to te­raz ta­kie cza­sy. Ce­zar pi­su­je wier­sze, więc wszy­scy idą w jego śla­dy. Nie wol­no tyl­ko pi­sy­wać wier­szy lep­szych od ce­za­ra i z tego po­wo­du boję się tro­chę o Lu­ka­na… Ale ja pi­su­ję pro­zą, któ­rą jed­nak nie czę­stu­ję ani sa­me­go sie­bie, ani in­nych. To, co lec­tor miał czy­tać, to są co­di­cil­li tego bied­ne­go Fa­bry­cju­sza We­jen­ta.

– Dla­cze­go "bied­ne­go"?

– Bo mu po­wie­dzia­no, żeby za­ba­wił się w Ody­sa i nie wra­cał do do­mo­wych pie­le­szy aż do no­we­go roz­po­rzą­dze­nia. Ta ody­se­ja o tyle mu bę­dzie lżej­sza niż Ody­se­uszo­wi, że żona jego nie jest Pe­ne­lo­pą. Nie po­trze­bu­ję ci zresz­tą mó­wić, że po­stą­pio­no głu­pio. Ale tu nikt in­a­czej rze­czy nie bie­rze, jak po wierz­chu. To dość li­cha i nud­na książ­ka, któ­rą za­czę­to na­mięt­nie czy­tać do­pie­ro wów­czas, gdy au­tor zo­stał wy­gna­ny. Te­raz sły­chać na wszyst­kie stro­ny: "Scan­da­la! Scan­da­la!", i być może, że nie­któ­re rze­czy We­jen­to wy­my­ślał, ale ja, któ­ry znam mia­sto, znam na­szych pa­tres i na­sze ko­bie­ty, upew­niam cię, iż to wszyst­ko bled­sze niż rze­czy­wi­stość. Swo­ją dro­gą każ­dy szu­ka tam obec­nie – sie­bie z oba­wą, a zna­jo­mych z przy­jem­no­ścią. W księ­gar­ni Awi­ru­nu­sa stu skry­bów prze­pi­su­je książ­kę za dyk­tan­dem – i po­wo­dze­nie jej za­pew­nio­ne.

– Two­ich spra­wek tam nie ma?

– Są, ale au­tor chy­bił, al­bo­wiem je­stem za­ra­zem i gor­szy, i mniej pła­ski, niż mnie przed­sta­wił. Wi­dzisz, my tu daw­no za­tra­ci­li­śmy po­czu­cie tego, co jest go­dzi­we lub nie­go­dzi­we, i mnie sa­me­mu wy­da­je się, że tak na­praw­dę to tej róż­ni­cy nie ma, cho­ciaż Se­ne­ka, Mu­zo­musz i Tra­zea uda­ją, że ją wi­dzą. Mnie to wszyst­ko jed­no! Na Her­ku­le­sa, mó­wię, jak my­ślę! Ale za­cho­wa­łem tę wyż­szość, że wiem, co jest szpet­ne, a co pięk­ne, a tego na przy­kład nasz mie­dzia­no­bro­dy po­eta, fur­man, śpie­wak, tan­cerz i hi­strio – nie ro­zu­mie. Żal mi jed­nak Fa­bry­cju­sza! To do­bry to­wa­rzysz. Zgu­bi­ła go mi­łość wła­sna. Każ­dy go po­dej­rze­wał, nikt do­brze nie wie­dział, ale on sam nie mógł wy­trzy­mać i na wszyst­kie stro­ny roz­ga­dy­wał pod se­kre­tem. Czy ty sły­sza­łeś hi­sto­rię Ru­fi­nu­sa?

– Nie.

– To przejdź­my do fri­gi­da­rium, gdzie wy­chłod­nie­my i gdzie ci ją opo­wiem. Prze­szli do fri­gi­da­rium, na środ­ku któ­re­go biła fon­tan­na za­bar­wio­na na ko­lor ja­sno­ró­żo­wy i roz­no­szą­ca woń fioł­ków. Tam siadł­szy w ni­szach wy­sła­nych je­dwa­biem, po­czę­li się ochła­dzać. Przez chwi­lę pa­no­wa­ło mil­cze­nie. Wi­ni­cjusz pa­trzył czas ja­kiś w za­my­śle­niu na brą­zo­we­go fau­na, któ­ry prze­giąw­szy so­bie przez ra­mię nim­fę szu­kał chci­wie usta­mi jej ust, po czym rzekł: – Ten ma słusz­ność. Oto co jest w ży­ciu naj­lep­sze. – Mniej wię­cej! Ale ty prócz tego ko­chasz woj­nę, któ­rej ja nie lu­bię, al­bo­wiem pod na­mio­ta­mi pa­znok­cie pę­ka­ją i prze­sta­ją być ró­żo­we. Zresz­tą każ­dy ma swo­je za­mi­ło­wa­nia. Mie­dzia­no­bro­dy lubi śpiew, zwłasz­cza swój wła­sny, a sta­ry Scau­rus swo­ją wazę ko­rync­ką, któ­ra w nocy stoi przy jego łożu i któ­rą ca­łu­je, je­śli nie może spać. Wy­ca­ło­wał już jej brze­gi. Po­wiedz mi, czy ty nie pi­su­jesz wier­szy?

– Nie. Nie zło­ży­łem nig­dy ca­łe­go hek­sa­me­tru. – A nie gry­wasz na lut­ni i nie śpie­wasz?

– Nie.

– A nie po­wo­zisz?

– Ści­ga­łem się swe­go cza­su w An­tio­chii, ale bez po­wo­dze­nia.

– Tedy je­stem o cie­bie spo­koj­ny. A do ja­kie­go stron­nic­twa na­le­żysz w hi­po­dro­mie?

– Do Zie­lo­nych.

– Tedy je­stem zu­peł­nie spo­koj­ny, zwłasz­cza że po­sia­dasz wpraw­dzie duży ma­ją­tek, ale nie je­steś tak bo­ga­ty jak Pal­las albo Se­ne­ka. Bo wi­dzisz, u nas te­raz do­brze jest pi­sać wier­sze, śpie­wać przy lut­ni, de­kla­mo­wać i ści­gać się w cyr­ku, ale jesz­cze le­piej, a zwłasz­cza bez­piecz­niej jest nie pi­sy­wać wier­szy, nie grać, nie śpie­wać i nie ści­gać się w cyr­ku. Naj­le­piej zaś jest umieć po­dzi­wiać, gdy to czy­ni Mie­dzia­no­bro­dy. Je­steś pięk­nym chłop­cem, więc ci to chy­ba może gro­zić, że Pop­pea za­ko­cha się w to­bie. Ale ona zbyt na to do­świad­czo­na. Mi­ło­ści za­ży­ła dość przy dwóch pierw­szych mę­żach, a przy trze­cim cho­dzi jej o co in­ne­go. Czy wiesz, że ten głu­pi Otho ko­cha ją do­tąd do sza­leń­stwa… Cho­dzi tam po ska­łach Hisz­pa­nii i wzdy­cha, tak zaś stra­cił daw­ne przy­zwy­cza­je­nia i tak prze­stał dbać o sie­bie, że na ukła­da­nie fry­zu­ry wy­star­czy mu te­raz trzy go­dzi­ny dzien­nie. Kto by się tego spo­dzie­wał, zwłasz­cza po Otho­nie.

– Ja go ro­zu­miem – od­rzekł Wi­ni­cjusz. – Ale na jego miej­scu ro­bił­bym co in­ne­go.

– Co mia­no­wi­cie?

– Two­rzył­bym wier­ne so­bie le­gie z tam­tej­szych gó­ra­li. To tę­dzy żoł­nie­rze ci Ibe­ro­wie.

– Wi­ni­cju­szu! Wi­ni­cju­szu! Chce mi się pra­wie po­wie­dzieć, że nie był­byś do tego zdol­ny. A wiesz dla­cze­go? Oto ta­kie rze­czy się robi, ale się o nich nie mówi na­wet wa­run­ko­wo. Co do mnie, śmiał­bym się na jego miej­scu z Pop­pei, śmiał­bym się z Mie­dzia­no­bro­de­go i for­mo­wał­bym so­bie le­gie, ale nie z Ibe­rów, tyl­ko z Ibe­rek. Co naj­wy­żej, pi­sał­bym epi­gra­ma­ta, któ­rych bym zresz­tą nie od­czy­ty­wał ni­ko­mu, jak ten bied­ny Ru­fi­nus.

– Mia­łeś mi opo­wie­dzieć jego hi­sto­rię. – Opo­wiem ci ją w un­c­tu­arium.

Ale w un­c­tu­arium uwa­ga Wi­ni­cju­sza zwró­ci­ła się na co in­ne­go, mia­no­wi­cie na cud­ne nie­wol­ni­ce, któ­re cze­ka­ły tam na ką­pią­cych się. Dwie z nich, Mu­rzyn­ki, po­dob­ne do wspa­nia­łych po­są­gów z he­ba­nu, po­czę­ły ma­ścić ich cia­ła de­li­kat­ny­mi wo­nia­mi Ara­bii, inne, bie­głe w cze­sa­niu Fry­gij­ki, trzy­ma­ły w rę­kach, mięk­kich i gięt­kich jak węże, po­le­ro­wa­ne sta­lo­we zwier­cia­dła i grze­bie­nie, dwie zaś, wprost do bóstw po­dob­ne grec­kie dziew­czy­ny z Kos, cze­ka­ły jako ve­sti­pli­cae, aż przyj­dzie chwi­la po­są­go­we­go ukła­da­nia fałd na to­gach pa­nów.

– Na Zeu­sa Chmu­ro­zbiór­cę! – rzekł Mar­kus Wi­ni­cjusz – jaki ty masz u sie­bie wy­bór!

– Wolę wy­bór niż licz­bę – od­po­wie­dział Pe­tro­niusz. – Cała moja fa­mi­lia w Rzy­mie nie prze­no­si czte­ry­stu głów i są­dzę, że do oso­bi­stej po­słu­gi chy­ba do­rob­kie­wi­cze po­trze­bu­ją więk­szej ilo­ści lu­dzi.

– Pięk­niej­szych ciał na­wet i Mie­dzia­no­bro­dy nie po­sia­da – mó­wił roz­dy­ma­jąc noz­drza Wi­ni­cjusz.

Na to Pe­tro­niusz od­rzekł z pew­ną przy­ja­zną nie­dba­ło­ścią:

– Je­steś moim krew­nym, a ja nie je­stem ani taki nie­uży­ty jak Bas­sus, ani taki pe­dant jak Au­lus Plau­cjusz. Lecz Wi­ni­cjusz usły­szaw­szy to ostat­nie imię za­po­mniał na chwi­lę o dziew­czy­nach z Kos i pod­nió­sł­szy żywo gło­wę, spy­tał:

– Skąd ci przy­szedł na myśl Au­lus Plau­cjusz? Czy wiesz, że ja, wy­biw­szy rękę pod mia­stem, spę­dzi­łem kil­ka­na­ście dni w ich domu. Zda­rzy­ło się, że Plau­cjusz nad­je­chał w chwi­li wy­pad­ku i wi­dząc, że cier­pię bar­dzo, za­brał mnie do sie­bie, tam zaś nie­wol­nik jego, le­karz Me­rion, przy­pro­wa­dził mnie do zdro­wia. O tym wła­śnie chcia­łem z tobą mó­wić.

– Dla­cze­go? Czy nie za­ko­cha­łeś się wy­pad­kiem w Pom­po­nii? W ta­kim ra­zie żal mi cię: nie­mło­da i cno­tli­wa! Nie umiem so­bie wy­obra­zić gor­sze­go nad to po­łą­cze­nia. Brr!

– Nie w Pom­po­nii – eheu! – rzekł Wi­ni­cjusz. – Za­tem w kim?

– Gdy­bym ja sam wie­dział w kim? Ale ja nie wiem na­wet do­brze, jak jej imię: Li­gia czy Kal­li­na? Na­zy­wa­ją ją w domu Li­gią, gdyż po­cho­dzi z na­ro­du Li­gów, a ma swo­je bar­ba­rzyń­skie imię: Kal­li­na. Dziw­ny to dom tych Plau­cju­szów. Roj­no w nim, a ci­cho jak w ga­jach w Sub­ia­cum. Przez kil­ka­na­ście dni nie wie­dzia­łem, że miesz­ka w nim bó­stwo. Aż raz o świ­cie zo­ba­czy­łem ją my­ją­cą się w ogro­do­wej fon­tan­nie. I przy­się­gam ci na tę pia­nę, z któ­rej po­wsta­ła Afro­dy­ta, że pro­mie­nie zo­rzy prze­cho­dzi­ły na wy­lot przez jej cia­ło. My­śla­łem, że gdy słoń­ce zej­dzie, ona roz­pły­nie mi się w świe­tle, jak roz­pły­wa się ju­trzen­ka. Od tej pory wi­dzia­łem ją dwu­krot­nie i od tej pory rów­nież nie wiem, co spo­kój, nie wiem, co inne pra­gnie­nia, nie chcę wie­dzieć, co może mi dać mia­sto, nie chcę ko­biet, nie chcę zło­ta, nie chcę ko­rync­kiej mie­dzi ani bursz­ty­nu, ani per­łow­ca, ani wina, ani uczt, tyl­ko chcę Li­gii, Mó­wię ci szcze­rze, Pe­tro­niu­szu, że tę­sk­nię za nią, jak tę­sk­nił ten Sen, wy­obra­żo­ny na mo­za­ice w two­im te­pi­da­rium, za Pa­sy­te­ją, tę­sk­nię po ca­łych dniach i no­cach.

– Je­śli to nie­wol­ni­ca, to ją od­kup. – Ona nie jest nie­wol­ni­cą.

– Czym­że jest? Wy­zwo­le­ni­cą Plau­cju­sza?

– Nie bę­dąc nig­dy nie­wol­ni­cą, nie mo­gła być wy­zwo­lo­na.

– Więc?

– Nie wiem: cór­ką kró­lew­ską czy czymś po­dob­nym. – Za­cie­ka­wiasz mnie, Wi­ni­cju­szu.

– Lecz je­śli ze­chcesz mnie po­słu­chać, za­raz za­spo­ko­ję two­ją cie­ka­wość. Hi­sto­ria nie jest zbyt dłu­ga. Ty może oso­bi­ście zna­łeś Wan­niu­sza, kró­la Swe­bów, któ­ry, wy­pę­dzo­ny z kra­ju, dłu­gi czas prze­sia­dy­wał tu w Rzy­mie, a na­wet wsła­wił się szczę­śli­wą grą w ko­ści i do­brym po­wo­że­niem. Ce­zar Dru­sus wpro­wa­dził go znów na tron. Wan­niusz, któ­ry był w isto­cie rze­czy tę­gim czło­wie­kiem, rzą­dził z po­cząt­ku do­brze i pro­wa­dził szczę­śli­we woj­ny, póź­niej jed­nak po­czął nad­to łu­pić ze skó­ry nie tyl­ko są­sia­dów, ale i wła­snych Swe­bów. Wów­czas Wan­gio i Sido, dwaj jego sio­strzeń­cy, a sy­no­wie Wi­bi­liu­sza, kró­la Her­man­du­rów, po­sta­no­wi­li zmu­sić go by znów po­je­chał do Rzy­mu… pró­bo­wać szczę­ścia w ko­ści.

– Pa­mię­tam, to Klau­diu­szo­we, nie­daw­ne cza­sy.

– Tak. Wy­bu­chła woj­na. Wan­niusz we­zwał na po­moc Ja­zy­gów, jego zaś mili sio­strzeń­cy Li­gów, któ­rzy, za­sły­szaw­szy o bo­gac­twach Wan­niu­sza i zwa­bie­ni na­dzie­ją łu­pów, przy­by­li w ta­kiej licz­bie, iż sam ce­zar Klau­diusz po­czął oba­wiać się o spo­kój gra­ni­cy. Klau­diusz nie chciał mie­szać się w woj­ny bar­ba­rzyń­ców, na­pi­sał jed­nak do Ate­liu­sza Hi­ste­ra, któ­ry do­wo­dził le­gią nad­du­naj­ską, by zwra­cał pil­ne oko na prze­bieg woj­ny i nie po­zwo­lił za­mą­cić na­sze­go po­ko­ju. Hi­ster za­żą­dał wów­czas od Li­gów, by przy­rze­kli, iż nie prze­kro­czą gra­ni­cy, na co nie tyl­ko zgo­dzi­li się, ale dali za­kład­ni­ków, mię­dzy któ­ry­mi znaj­do­wa­ła się żona i cór­ka ich wo­dza…. Wia­do­mo ci, że bar­ba­rzyń­cy wy­cią­ga­ją na woj­ny z żo­na­mi i dzieć­mi… Otóż moja Li­gia jest cór­ką owe­go wo­dza.

– Skąd to wszyst­ko wiesz?

– Mó­wił mi to sam Au­lus Plau­cjusz. Li­go­wie nie prze­kro­czy­li istot­nie wów­czas gra­ni­cy, ale bar­ba­rzyń­cy przy­cho­dzą jak bu­rza i ucie­ka­ją jak bu­rza. Tak zni­kli i Li­go­wie, ra­zem ze swy­mi tu­rzy­mi ro­ga­mi na gło­wach. Zbi­li Wan­niu­szo­wych Swe­bów i Ja­zy­gów, ale król ich po­legł, za czym ode­szli z łu­pa­mi, a za­kład­nicz­ki zo­sta­ły w ręku Hi­ste­ra. Mat­ka wkrót­ce umar­ła, dziec­ko zaś Hi­ster, nie wie­dząc, co z nim ro­bić, ode­słał do rząd­cy ca­łej Ger­ma­nii, Pom­po­niu­sza. Ów po ukoń­cze­niu woj­ny z Kat­ta­mi wró­cił do Rzy­mu, gdzie Klau­diusz, jak wiesz, po­zwo­lił mu od­pra­wić try­umf. Dziew­czy­na szła wów­czas za wo­zem zwy­cięz­cy, ale po skoń­czo­nej uro­czy­sto­ści, po­nie­waż za­kład­nicz­ki nie moż­na było uwa­żać za bran­kę, z ko­lei i Pom­po­niusz nie wie­dział, co z nią zro­bić, a wresz­cie od­dał ją swej sio­strze, Pom­po­nii Gre­cy­nie, żo­nie Plau­cju­sza. W tym domu, gdzie wszyst­ko, po­cząw­szy od pa­nów, a skoń­czyw­szy na dro­biu w kur­ni­ku, jest cno­tli­we, wy­ro­sła na dzie­wi­cę, nie­ste­ty, tak cno­tli­wą jak sama Gre­cy­na, a tak pięk­ną, że na­wet Pop­pea wy­glą­da­ła­by przy niej jak je­sien­na figa przy jabł­ku he­spe­ryj­skim.

– I co?

– I po­wta­rzam ci, że od chwi­li gdy wi­dzia­łem, jak pro­mie­nie prze­cho­dzi­ły przy fon­tan­nie na wskroś przez jej cia­ło, za­ko­cha­łem się bez pa­mię­ci.

– Jest więc tak prze­zro­czy­sta jak lam­pry­ska albo jak mło­da sar­dyn­ka?

– Nie żar­tuj, Pe­tro­niu­szu, a je­śli cię łu­dzi swo­bo­da, z jaką ja sam o mo­jej żą­dzy mó­wię, wiedz o tym, że ja­skra­wa suk­nia czę­sto­kroć głę­bo­kie rany po­kry­wa. Mu­szę ci też po­wie­dzieć, że wra­ca­jąc z Azji prze­spa­łem jed­ną noc w świą­ty­ni Mop­su­sa, aby mieć sen wró­żeb­ny. Otóż we śnie po­ja­wił mi się sam Mop­sus i za­po­wie­dział, że w ży­ciu moim na­stą­pi wiel­ka prze­mia­na przez mi­łość.

– Sły­sza­łem, jak Pli­niusz mó­wił, że nie wie­rzy w bo­gów, ale wie­rzy w sny i być może, że ma słusz­ność. Moje żar­ty nie prze­szka­dza­ją mi też my­śleć cza­sem, że na­praw­dę jest tyl­ko jed­no bó­stwo, od­wiecz­ne, wszech­wład­ne, twór­cze – Ve­nus Ge­ni­trix. Ona sku­pia du­sze, sku­pia cia­ła i rze­czy. Eros wy­wo­łał świat z cha­osu. Czy do­brze uczy­nił, to inna rzecz, ale gdy tak jest, mu­si­my uznać jego po­tę­gę, choć wol­no jej nie bło­go­sła­wić…

– Ach, Pe­tro­niu­szu! Ła­twiej na świe­cie o fi­lo­zo­fię niż o do­brą radę.

– Po­wiedz mi, cze­go ty wła­ści­wie chcesz?

– Chcę mieć Li­gię. Chcę, by te moje ra­mio­na, któ­re obej­mu­ją te­raz tyl­ko po­wie­trze, mo­gły ob­jąć ją i przy­ci­snąć do pier­si. Chcę od­dy­chać jej tchnie­niem. Gdy­by była nie­wol­ni­cą, dał­bym za nią Au­lu­so­wi sto dziew­cząt z no­ga­mi po­bie­lo­ny­mi wap­nem na znak, że je pierw­szy raz wy­sta­wio­no na sprze­daż. Chcę ją mieć w domu moim do­pó­ty, do­pó­ki gło­wa moja nie bę­dzie tak bia­ła, jak szczyt So­rac­te w zi­mie.

– Ona nie jest nie­wol­ni­cą, ale osta­tecz­nie na­le­ży do fa­mi­lii Plau­cju­sza, a po­nie­waż jest dziec­kiem opusz­czo­nym, może być uwa­ża­na jako alum­na. Plau­cjusz mógł­by ci ją od­stą­pić, gdy­by chciał.

– To chy­ba nie znasz Pom­po­nii Gre­cy­ny. Zresz­tą obo­je przy­wią­za­li się do niej jak do wła­sne­go dziec­ka.

– Pom­po­nię znam. Ist­ny cy­prys. Gdy­by nie była żoną Au­lu­sa, moż­na by ją wy­naj­mo­wać jako płacz­kę. Od śmier­ci Ju­lii nie zrzu­ci­ła ciem­nej sto­li i w ogó­le wy­glą­da, jak­by za ży­cia jesz­cze cho­dzi­ła po łące po­ro­słej as­fo­de­la­mi. Jest przy tym uni­vi­ra, a więc mię­dzy na­szy­mi czte­ro – i pię­cio­krot­ny­mi roz­wód­ka­mi jest za­ra­zem Fe­nik­sem… Ale… czy sły­sza­łeś, że Fe­niks ja­ko­by na­praw­dę wy­lągł się te­raz w gór­nym Egip­cie, co mu się zda­rza nie czę­ściej jak raz na pięć­set lat?

– Pe­tro­niu­szu! Pe­tro­niu­szu! O Fe­nik­sie po­ga­da­my kie­dy in­dziej.

– Cóż ja ci po­wiem, mój Mar­ku. Znam Aula Plau­cju­sza, któ­ry lubo na­ga­nia mój spo­sób ży­cia, ma do mnie pew­ną sła­bość, a może na­wet sza­nu­je mnie wię­cej od in­nych, wie bo­wiem, że nie by­łem nig­dy do­no­si­cie­lem, jak na przy­kład Do­mi­cjusz

Afer, Ty­gel­li­nus i cała zgra­ja przy­ja­ciół Ahe­no­bar­ba. Nie uda­jąc przy tym sto­ika krzy­wi­łem się jed­nak nie­raz na ta­kie po­stęp­ki Ne­ro­na, na któ­re Se­ne­ka i Bur­r­hus pa­trzy­li przez szpa­ry. Je­śli są­dzisz, że mogę coś dla cie­bie u Au­lu­sa wy­jed­nać – je­stem na two­je usłu­gi.

– Są­dzę, że mo­żesz. Ty masz na nie­go wpływ, a przy tym umysł twój po­sia­da nie­wy­czer­pa­ne spo­so­by. Gdy­byś się ro­zej­rzał w po­ło­że­niu i po­mó­wił z Plau­cju­szem…

– Zbyt­nie masz po­ję­cie o moim wpły­wie i o dow­ci­pie, ale je­śli tyl­ko o to cho­dzi, po­mó­wię z Plau­cju­szem… jak tyl­ko prze­nio­są się do mia­sta.

– Oni wró­ci­li dwa dni temu.

– W ta­kim ra­zie pójdź­my do tric­li­nium, gdzie cze­ka na nas śnia­da­nie, a na­stęp­nie, na­braw­szy sił, ka­że­my się za­nieść do Plau­cju­sza.

– Za­wsześ mi był miły – od­rzekł na to z ży­wo­ścią Wi­ni­cjusz – ale te­raz każę chy­ba usta­wić wśród mo­ich la­rów twój po­sąg – ot, taki pięk­ny jak ten – i będę mu skła­dał ofia­ry.

To rze­kł­szy zwró­cił się w stro­nę po­są­gów, któ­re zdo­bi­ły całą jed­ną ścia­nę won­nej świe­tli­cy, i wska­zał ręką na po­sąg Pe­tro­niu­sza, przed­sta­wia­ją­cy go jako Her­me­sa z po­so­chem w dło­ni.

Po czym do­dał:

– Na świa­tło He­lio­sa! Je­śli "bo­ski" Alek­san­der był do cie­bie po­dob­ny – nie dzi­wić się He­le­nie.

I w okrzy­ku tym było ty­leż szcze­ro­ści, ile po­chleb­stwa, Pe­tro­niusz bo­wiem, lubo star­szy i mniej atle­tycz­ny, pięk­niej­szy był na­wet od Wi­ni­cju­sza. Ko­bie­ty w Rzy­mie po­dzi­wia­ły nie tyl­ko jego gięt­ki umysł i smak, któ­ry mu zjed­nał na­zwę ar­bi­tra ele­gan­cji, ale i cia­ło. Po­dziw ów znać było na­wet na twa­rzach owych dziew­cząt z Kos, któ­re ukła­da­ły te­raz fał­dy jego togi, a z któ­rych jed­na, imie­niem Eu­ni­ce, skry­cie go ko­cha­ją­ca, pa­trzy­ła mu w oczy z po­ko­rą i za­chwy­tem. Lecz on nie zwró­cił na­wet na to uwa­gi, jeno uśmiech­nąw­szy się do Wi­ni­cju­sza po­czął cy­to­wać mu w od­po­wie­dzi wy­ra­że­nie Se­ne­ki o ko­bie­tach:

– Ani­mal im­pu­dens. etc…

A na­stęp­nie oto­czyw­szy ręką jego ra­mio­na wy­pro­wa­dził go do tric­li­nium. W unk­tu­arium dwie grec­kie dziew­czy­ny, Fry­gij­ki i dwie Mu­rzyn­ki po­czę­ły uprzą­tać epi­lich­nia z wo­nia­mi. Lecz w tej­że chwi­li spo­za uchy­lo­nej ko­ta­ry od fri­gi­da­rium uka­za­ły się gło­wy bal­ne­ato­rów i roz­le­gło się ci­che: "psst" – a na to we­zwa­nie jed­na z Gre­czy­nek, Fry­gij­ki i dwie Etiop­ki, po­sko­czyw­szy żywo, zni­kły w mgnie­niu oka za ko­ta­rą. W ter­mach roz­po­czy­na­ła się chwi­la swa­wo­li i roz­pu­sty, któ­rej in­spek­tor nie prze­szka­dzał, al­bo­wiem sam czę­sto­kroć brał w po­dob­nych hu­lan­kach udział. Do­my­ślał się ich zresz­tą i Pe­tro­niusz, ale jako czło­wiek wy­ro­zu­mia­ły i nie lu­bią­cy ka­rać, pa­trzył na nie przez szpa­ry.

W un­c­tu­arium po­zo­sta­ła tyl­ko Eu­ni­ce. Czas ja­kiś na­słu­chi­wa­ła od­da­la­ją­cych się w kie­run­ku la­co­ni­cum gło­sów i śmie­chów, wresz­cie unió­sł­szy wy­kła­da­ny bursz­ty­nem i ko­ścią sło­nio­wą sto­łek, na któ­rym przed chwi­lą sie­dział Pe­tro­niusz, przy­su­nę­ła go ostroż­nie do jego po­są­gu.

Un­c­tu­arium peł­ne było sło­necz­ne­go świa­tła i ko­lo­rów bi­ją­cych od tę­czo­wych mar­mu­rów, któ­ry­mi wy­ło­żo­ne były ścia­ny.

Eu­ni­ce wstą­pi­ła na sto­łek – i zna­la­zł­szy się na wy­so­ko­ści po­są­gu, na­gle za­rzu­ci­ła mu na szy­ję ra­mio­na, po czym od­rzu­ciw­szy w tył swe zło­te wło­sy i tu­ląc ró­żo­we cia­ło do bia­łe­go mar­mu­ru, po­czę­ła przy­ci­skać w unie­sie­niu usta do zim­nych warg Pe­tro­niu­sza.ROZ­DZIAŁ III

Wie­rzy w Boga, któ­ry jest je­den, wszech­moc­ny i spra­wie­dli­wy – po­wtó­rzył Pe­tro­niusz, w chwi­li gdy znów zna­lazł się w lek­ty­ce sam na sam z Wi­ni­cju­szem. – Je­śli jej Bóg jest wszech­moc­ny, tedy rzą­dzi ży­ciem i śmier­cią; a je­śli jest spra­wie­dli­wy, tedy słusz­nie zsy­ła śmierć. Cze­mu więc Pom­po­nia nosi ża­ło­bę po Ju­lii? Ża­łu­jąc Ju­lii przy­ga­nia swe­mu Bogu. Mu­szę to ro­zu­mo­wa­nie po­wtó­rzyć na­szej mie­dzia­no­bro­dej mał­pie, uwa­żam bo­wiem, że w dia­lek­ty­ce do­rów­ny­wam So­kra­te­so­wi. Co do ko­biet, zga­dzam się, że każ­da po­sia­da trzy lub czte­ry du­sze, ale żad­na nie ma du­szy ro­zum­nej. Nie­chby Pom­po­nia roz­my­śla­ła so­bie z Se­ne­ką lub z Kor­nu­tu­sem nad tym, czym jest ich wiel­ki Lo­gos. Nie­chby ra­zem wy­wo­ły­wa­li cie­nie Kse­no­fa­ne­sa, Par­me­ni­da, Ze­no­na i Pla­to­na, któ­re nu­dzą się tam w ki­me­ryj­skich kra­inach jak czy­że w klat­ce. Ja chcia­łem mó­wić z nią i z Pla­cju­szem o czym in­nym. Na świę­ty brzuch egip­skiej Izys! Gdy­bym im tak po pro­stu po­wie­dział, po co­śmy przy­szli, przy­pusz­czam, że cno­ta ich za­dźwię­cza­ła­by jak mie­dzia­na tar­cza, w któ­rą ktoś pał­ką ude­rzy. I nie śmia­łem! Dasz wia­rę, Wi­ni­cju­szu, żem nie śmiał! Pa­wie są pięk­ne pta­ki, ale krzy­czą zbyt prze­raź­li­wie. Zlą­kłem się krzy­ku. Mu­szę jed­nak po­chwa­lić twój wy­bór. Ist­na "ró­ża­no­pal­ca Ju­trzen­ka"… I wiesz, co mi tak­że przy­po­mnia­ła? – Wio­snę! – i to nie na­szą w Ita­lii gdzie le­d­wie tu i owdzie ja­błoń po­kry­je się kwia­tem, a oliw­ki sza­rze­ją, jak sza­rza­ły, ale tę wio­snę, któ­rą nie­gdyś wi­dzia­łem w Hel­we­cji, mło­dą, świe­żą, ja­sno­zie­lo­ną… Na tę bla­dą Se­le­nę – nie dzi­wię ci się, Mar­ku – wiedz jed­nak, że Dia­nę mi­łu­jesz i że Au­lus i Pom­po­nia go­to­wi cię roz­szar­pać, jak nie­gdyś psy roz­szar­pa­ły Ak­te­ona. Wi­ni­cjusz, nie pod­no­sząc gło­wy, przez chwi­lę mil­czał, po czym jął mó­wić prze­ry­wa­nym przez żą­dzę gło­sem:

– Pra­gną­łem jej po­przed­nio, a te­raz pra­gnę jesz­cze wię­cej. Gdym ob­jął jej rękę, owio­nął mnie ogień… Mu­szę ją mieć. Gdy­bym był Zeu­sem, oto­czył­bym ją chmu­rą, jak on oto­czył Io, lub spadł­bym na nią dżdżem, jak on spadł na Da­nae. Chciał­bym ca­ło­wać jej usta aż do bólu! Chciał­bym sły­szeć jej krzyk w mo­ich ra­mio­nach. Chciał­bym za­bić Aula i Pom­po­nię, a ją po­rwać i za­nieść na ręku do mego domu. Nie będę dziś spał. Roz­ka­żę ćwi­czyć któ­re­go z nie­wol­ni­ków i będę słu­chał jego ję­ków.

– Uspo­kój się – rzekł Pe­tro­niusz. – Masz za­chcian­ki cie­śli z Sub­u­ry.

– Wszyst­ko mi jed­no. Mu­szę ją mieć. Uda­łem się do cie­bie po radę, lecz je­śli ty jej nie znaj­dziesz, znaj­dę ją sam… Au­lus uwa­ża Li­gię za cór­kę, cze­muż­bym ja miał pa­trzeć na nią jak na nie­wol­ni­cę? Więc sko­ro nie ma in­nej dro­gi, nie­chże oprzę­dzie drzwi mego domu, niech je na­ma­ści wil­czym tłusz­czem i nie­chaj się­dzie jako żona przy moim ogni­sku.

– Uspo­kój się, sza­lo­ny po­tom­ku kon­su­lów. Nie po to spro­wa­dza­my bar­ba­rzyń­ców na sznu­rach za na­szy­mi wa­za­mi, by­śmy mie­li za­ślu­biać ich cór­ki. Strzeż się osta­tecz­no­ści. Wy­czerp­nij pro­ste, uczci­we spo­so­by i zo­staw so­bie i mnie czas do na­my­słu. Mnie tak­że Chry­zo­te­mis wy­da­wa­ła się cór­ką Jo­wi­sza, a jed­nak nie za­ślu­bi­łem jej – tak jak i Nero nie za­ślu­bił Akte, choć ją czy­nio­no cór­ką kró­la At­ta­la… Uspo­kój się… Po­myśl, że je­śli ona ze­chce opu­ścić Au­lu­sów dla cie­bie, oni nie mają pra­wa jej wstrzy­mać, wiedz zaś o tym, że nie tyl­ko sam go­re­jesz, bo i w niej Eros roz­nie­cił pło­mień… Jam to wi­dział, a mnie na­le­ży wie­rzyć. Miej cier­pli­wość. Na wszyst­ko jest spo­sób, ale dziś i tak już za dużo my­śla­łem, a to mnie nuży. Na­to­miast przy­rze­kam ci, że ju­tro po­my­ślę jesz­cze o two­jej mi­ło­ści, i chy­ba Pe­tro­niusz nie był­by Pe­tro­niu­szem, gdy­by ja­kie­goś środ­ka nie zna­lazł. Umil­kli znów obaj – wresz­cie po nie­ja­kim cza­sie Wi­ni­cjusz rzekł już spo­koj­niej:

– Dzię­ku­ję ci i niech For­tu­na szczo­drą ci bę­dzie. – Bądź cier­pli­wy.

– Do­kąd się nieść ka­za­łeś? – Do Chry­zo­te­mis.

– Szczę­śli­wyś, że po­sia­dasz tę, któ­rą ko­chasz.

– Ja? Wiesz, co mnie jesz­cze bawi w Chry­zo­te­mis? Oto, że ona mnie zdra­dza z moim wła­snym wy­zwo­leń­cem, lut­ni­stą Teo­kle­sem, i my­śli, że tego nie wi­dzę. Nie­gdyś ko­cha­łem ją, a te­raz ba­wią mnie jej kłam­stwa i jej głu­po­ta. Chodź ze mną do niej. Je­śli po­cznie cię ba­ła­mu­cić i kre­ślić ci li­te­ry na sto­le pal­cem umo­czo­nym w wi­nie, wiedz o tym, że nie je­stem za­zdro­sny.

I ka­za­li się po­nieść ra­zem do Chry­zo­te­mis.

Lecz w przed­sion­ku Pe­tro­niusz po­ło­żył rękę na ra­mie­niu Wi­ni­cju­sza i rzekł:

– Cze­kaj, zda­je mi się, że ob­my­śli­łem spo­sób. – Niech wszyst­kie bogi ci na­gro­dzą…

– Tak jest! Są­dzę, że śro­dek jest nie­omyl­ny. – Wiesz co, Mar­ku?

– Słu­cham cię, moja Ate­ne…

– Oto za kil­ka dni bo­ska Li­gia bę­dzie spo­ży­wa­ła w two­im domu ziar­no De­me­try.

– Je­steś więk­szy niż ce­zar! – za­wo­łał z unie­sie­niem Wi­ni­cjusz.ROZ­DZIAŁ IV

Ja­koż Pe­tro­niusz do­trzy­mał obiet­ni­cy.

Na­za­jutrz, po od­wie­dzi­nach u Chry­zo­te­mis, spał wpraw­dzie cały dzień, ale wie­czo­rem ka­zał się za­nieść na Pa­la­tyn i miał z Ne­ro­nem po­uf­ną roz­mo­wę, skut­kiem któ­rej na trze­ci dzień przed do­mem Plau­cju­sza po­ja­wił się cen­tu­rion na cze­le kil­ku­na­stu pre­to­riań­skich żoł­nie­rzy.

Cza­sy były nie­pew­ne i strasz­ne. Po­słań­cy tego ro­dza­ju byli za­ra­zem naj­czę­ściej zwia­stu­na­mi śmier­ci. To­też z chwi­lą, w któ­rej cen­tu­rion ude­rzył młot­kiem we drzwi Au­lu­sa, i gdy nad­zor­ca atrium dał znać, iż w sie­ni znaj­du­ją się żoł­nie­rze, prze­ra­że­nie za­pa­no­wa­ło w ca­łym domu. Ro­dzi­na wnet oto­czy­ła sta­re­go wo­dza, nikt bo­wiem nie wąt­pił, że nie­bez­pie­czeń­stwo przede wszyst­kim nad nim za­wi­sło.

Pom­po­nia ob­jąw­szy ra­mio­na­mi jego szy­ję przy­tu­li­ła się do nie­go ze wszyst­kich sił, a zsi­nia­łe jej usta po­ru­sza­ły się szyb­ko, wy­ma­wia­jąc ja­kieś ci­che wy­ra­zy; Li­gia, z twa­rzą bla­dą jak płót­no, ca­ło­wa­ła jego rękę; mały Au­lus cze­piał się togi – z ko­ry­ta­rzy, z po­koi le­żą­cych na pię­trze i prze­zna­czo­nych dla słu­żeb­nic, z cze­lad­nej, z łaź­ni, ze skle­pio­nych dol­nych miesz­kań, z ca­łe­go domu po­czę­ły się wy­sy­py­wać roje nie­wol­ni­ków i nie­wol­nic. Dały się sły­szeć okrzy­ki: "Heu, heu, me mi­se­rum!" – ko­bie­ty ude­rzy­ły w wiel­ki płacz; nie­któ­re po­czę­ły już so­bie dra­pać po­licz­ki lub na­kry­wać gło­wy chust­ka­mi.

Sam tyl­ko sta­ry wódz, przy­wy­kły od lat ca­łych pa­trzeć śmier­ci pro­sto w oczy, po­zo­stał spo­koj­ny i tyl­ko jego krót­ka orla twarz sta­ła się jak­by z ka­mie­nia wy­ku­tą. Po chwi­li, uci­szyw­szy wrza­ski i roz­ka­zaw­szy ro­zejść się służ­bie, rzekł:

– Puść mnie, Pom­po­nio. Je­śli mi nad­szedł kres, bę­dzie­my mie­li czas się po­że­gnać. I usu­nął ją z lek­ka – ona zaś rze­kła:

– Bog­daj­by twój los był za­ra­zem i moim, o Aulu! Po czym padł­szy na ko­la­na, po­czę­ła się mo­dlić z tą siłą jaką je­dy­nie bo­jaźń o dro­gą isto­tę dać może. Au­lus prze­szedł do atrium, gdzie cze­kał nań cen­tu­rion. Był to sta­ry Ka­jusz

Ha­sta, daw­ny jego pod­wład­ny i to­wa­rzysz z wo­jen bry­tań­skich.

– Wi­taj, wo­dzu – rzekł. – Przy­no­szę ci roz­kaz i po­zdro­wie­nie ce­za­ra – a oto są ta­blicz­ki i znak, że w jego imie­niu przy­cho­dzę. Wdzięcz­nym jest ce­za­ro­wi za po­zdro­wie­nie, a roz­kaz wy­ko­nam – od­rzekł Au­lus.

– Wi­taj, Ha­sto, i mów, z ja­kim zle­ce­niem przy­cho­dzisz.

– Aulu Plau­cju­szu – po­czął Ha­sta – ce­zar do­wie­dział się, iż w domu two­im prze­by­wa cór­ka kró­la Li­gów, któ­rą ów król jesz­cze za ży­cia bo­skie­go Klau­diu­sza od­dał w ręce Rzy­mian jako rę­koj­mię, że gra­ni­ce im­pe­rium nig­dy nie zo­sta­ną przez Li­gów na­ru­szo­ne. Bo­ski Nero wdzięcz­ny ci jest, o wo­dzu, za to, iżeś jej przez lat tyle da­wał go­ścin­ność u sie­bie, lecz nie chcąc dłu­żej obar­czać twe­go domu, jak rów­nież ba­cząc, iż dzie­wi­ca, jako za­kład­nicz­ka, win­na zo­sta­wać pod opie­ką sa­me­go ce­za­ra i se­na­tu – roz­ka­zu­je ci ją wy­dać w moje ręce.

Au­lus nad­to był żoł­nie­rzem i nad­to har­tow­nym mę­żem, by wo­bec roz­ka­zu po­zwo­lić so­bie na żal, na mar­ne sło­wa lub skar­gi. Jed­nak­że zmarszcz­ka na­głe­go gnie­wu i bólu zja­wi­ła mu się na czo­le. Przed ta­kim zmarsz­cze­niem brwi drża­ły nie­gdyś le­gie bry­tań­skie – i na­wet w tej chwi­li jesz­cze na twa­rzy Ha­sty od­bił się prze­strach. Lecz obec­nie, wo­bec roz­ka­zu, Au­lus Plau­cjusz uczuł się bez­bron­nym. Przez czas ja­kiś pa­trzył na ta­blicz­ki, na znak, po czym pod­nió­sł­szy oczy na sta­re­go cen­tu­rio­na rzekł już spo­koj­nie:

– Za­cze­kaj, Hia­sto, w atrium, za­nim za­kład­nicz­ka zo­sta­nie ci wy­da­na.

I po tych sło­wach prze­szedł na dru­gi ko­niec domu do sali zwa­nej oecus, gdzie Pom­po­nia Gre­cy­na, Li­gia i mały Au­lus cze­ka­li nań w nie­po­ko­ju i trwo­dze.

– Ni­ko­mu nie gro­zi śmierć ani wy­gna­nie na da­le­kie wy­spy – rzekł – a jed­nak po­seł ce­za­ra jest zwia­stu­nem nie­szczę­ścia. O cie­bie cho­dzi, Li­gio.

– O Li­gię? – za­wo­ła­ła ze zdu­mie­niem Pom­po­nia. – Tak jest – od­rzekł Au­lus. I zwró­ciw­szy się do dziew­czy­ny, po­czął mó­wić:

– Li­gio, by­łaś cho­wa­na w na­szym domu jak wła­sne na­sze dziec­ko i obo­je z Pom­po­nią mi­łu­je­my cię jak cór­kę. Ale wiesz o tym, że nie je­steś na­szą cór­ką. Je­steś za­kład­nicz­ką daną przez twój na­ród Rzy­mo­wi i opie­ka nad tobą na­le­ży do ce­za­ra. Otóż ce­zar za­bie­ra cię z na­sze­go domu.

Wódz mó­wił spo­koj­nie, ale ja­kimś dziw­nym, nie­zwy­kłym gło­sem. Li­gia słu­cha­ła słów jego mru­ga­jąc oczy­ma i jak­by nie ro­zu­mie­jąc, o co cho­dzi; po­licz­ki Pom­po­nii po­kry­ły się bla­do­ścią; we drzwiach, wio­dą­cych z ko­ry­ta­rza do oecus, po­czę­ły się znów uka­zy­wać prze­ra­żo­ne twa­rze nie­wol­nic.

– Wola ce­za­ra musi być speł­nio­na – rzekł Au­lus. – Aulu! – za­wo­ła­ła Pom­po­nia obej­mu­jąc ra­mio­na­mi dziew­czy­nę, jak­by chcia­ła jej bro­nić – le­piej by dla niej było umrzeć.

Li­gia zaś, tu­ląc się jej do pier­si, po­wta­rza­ła: "Mat­ko! mat­ko!", nie mo­gąc zdo­być się wśród łkań na inne sło­wa.

Na twa­rzy Au­lu­sa znów od­bił się gniew i ból.

– Gdy­bym był sam na świe­cie – rzekł po­nu­ro – nie od­dał­bym jej ży­wej – i krew­ni moi dziś jesz­cze mo­gli­by zło­żyć za nas ofia­ry Jovi Li­be­ra­to­ri… Lecz nie mam pra­wa gu­bić cie­bie i na­sze­go dziec­ka, któ­re może szczę­śliw­szych do­żyć cza­sów. Udam się dziś jesz­cze do ce­za­ra i będę go bła­gał, by roz­kaz od­mie­nił. Czy mnie wy­słu­cha – nie wiem. Tym­cza­sem bądź zdro­wa, Li­gio, i wiedz o tym, że i ja, i Pom­po­nia bło­go­sła­wi­li­śmy za­wsze dzień, w któ­rym za­sia­dłaś przy na­szym ogni­sku. To rze­kł­szy po­ło­żył jej rękę na gło­wie, ale choć sta­rał się za­cho­wać spo­kój, jed­nak­że w chwi­li gdy Li­gia zwró­ci­ła ku nie­mu oczy za­la­ne,łza­mi, a po­tem chwy­ciw­szy jego rękę po­czę­ła ją do ust przy­ci­skać, w gło­sie jego za­drgał żal głę­bo­ki, oj­cow­ski.

– Że­gnaj, ra­do­ści na­sza i świa­tło oczu na­szych! – rzekł.

I pręd­ko wy­szedł z po­wro­tem do atrium, by nie po­zwo­lić opa­no­wać się nie­god­ne­mu Rzy­mia­ni­na i wo­dza wzru­sze­niu.

Tym­cza­sem Pom­po­nia za­pro­wa­dziw­szy Li­gię do cu­bi­cu­lum po­czę­ła ją uspo­ka­jać, po­cie­szać, do­da­wać jej otu­chy i mó­wić sło­wa – brzmią­ce dziw­nie w tym domu, w któ­rym tuż obok, w przy­le­głej świe­tli­cy, sta­ło jesz­cze la­ra­rium i ogni­sko, na któ­rym Au­lus Plau­cjusz, wier­ny daw­ne­mu oby­cza­jo­wi, po­świę­cał ofia­ry bo­gom do­mo­wym. Oto czas pró­by nad­szedł. Nie­gdyś Wir­gi­niusz prze­bił pierś wła­snej cór­ki, by ją wy­zwo­lić z rąk Ap­piu­sza; daw­niej jesz­cze Lu­kre­cja do­bro­wol­nie przy­pła­ci­ła ży­ciem hań­bę. Dom ce­za­ra jest ja­ski­nią hań­by, zła, zbrod­ni. "Lecz my, Li­gio, wie­my, dla­cze­go nie mamy pra­wa pod­nieść na sie­bie ręki!…" Tak jest! To pra­wo, pod któ­rym obie żyją, jest inne, więk­sze, święt­sze, po­zwa­la jed­nak bro­nić się od zła i hań­by, choć­by tę obro­nę ży­ciem i męką przy­szło przy­pła­cić. Kto czy­sty wy­cho­dzi z przy­byt­ku ze­psu­cia, tym więk­sza jego za­słu­ga. Zie­mia jest ta­kim przy­byt­kiem, ale na szczę­ście ży­cie jest jed­nym mgnie­niem oka, a zmar­twych­wsta­je się tyl­ko z gro­bu, za któ­rym nie wład­nie już Nero, lecz Mi­ło­sier­dzie – i za­miast bólu jest ra­dość, i za­miast łez – we­se­le.

Po czym jęła mó­wić o so­bie. Tak! Spo­koj­na jest, ale i w jej pier­siach nie brak ran bo­le­snych. Oto na oczach jej Au­lu­sa leży jesz­cze biel­mo, jesz­cze nie spły­nął na nie­go zdrój świa­tła. Nie wol­no jej tak­że wy­cho­wy­wać syna w Praw­dzie. Więc gdy po­my­śli, że tak może być do kre­su ży­cia i że na­dejść może chwi­la roz­łą­cze­nia się z nimi, sto­kroć więk­sze­go i strasz­niej­sze­go niż to cza­so­we, nad któ­rym obie te­raz bo­le­ją – nie umie na­wet po­jąć, ja­kim spo­so­bem po­tra­fi być bez nich, na­wet w nie­bie, szczę­śli­wa. I wie­le już nocy prze­pła­ka­ła, wie­le spę­dzi­ła na mo­dli­twie, że­brząc o zmi­ło­wa­nie i ła­skę. Lecz swój ból ofia­ru­je Bogu – i cze­ka – i ufa. A gdy te­raz nowy spo­ty­ka ją cios, gdy roz­kaz okrut­ni­ka za­bie­ra jej dro­gą gło­wę – tę, któ­rą Au­lus na­zwał świa­tłem oczu, ufa jesz­cze, wie­rząc, że jest moc nad Ne­ro­no­wą więk­sza – i Mi­ło­sier­dzie od jego zło­ści sil­niej­sze.

I przy­ci­snę­ła jesz­cze sil­niej do pier­si głów­kę dziew­czy­ny, ta zaś osu­nę­ła się po chwi­li do jej ko­lan i ukryw­szy oczy w fał­dach jej pe­plum, po­zo­sta­ła tak przez dłu­gi czas w mil­cze­niu, lecz gdy się wresz­cie pod­nio­sła, na twa­rzy jej wi­dać już było nie­co spo­ko­ju.

– Żal mi cie­bie, mat­ko, i ojca, i bra­ta, ale wiem, że opór nie przy­dał­by się na nic, a zgu­bił was wszyst­kich. Na­to­miast przy­rze­kam ci, że słów two­ich nie za­po­mnę nig­dy w domu ce­za­ra.

Raz jesz­cze za­rzu­ci­ła jej ra­mio­na na szy­ję, a po­tem, gdy obie wy­szły do oecus, po­czę­ła się że­gnać z ma­łym Plau­cju­szem – ze sta­rusz­kiem Gre­kiem, któ­ry był ich na­uczy­cie­lem, ze swo­ją szat­ną, któ­ra nie­gdyś niań­czy­ła ją, i ze wszyst­ki­mi nie­wol­ni­ka­mi.

Je­den z nich, wy­so­ki i bar­czy­sty Li­gij­czyk, któ­re­go w domu zwa­no Ur­sus, a któ­ry w swo­im cza­sie ra­zem z mat­ką Li­gii i z nią przy­był z inną ich służ­bą do obo­zu Rzy­mian, padł te­raz do jej nóg, a na­stęp­nie po­chy­lił się do ko­lan Pom­po­nii, mó­wiąc:

– O do­mi­na! Po­zwól­cie mi iść z moją pa­nią, abym jej słu­żył i czu­wał nad nią w domu ce­za­ra.

– Nie na­szym, lecz Li­gii je­steś słu­gą – od­rze­kła Pom­po­nia Gre­cy­na – lecz zali cię do­pusz­czą do drzwi ce­za­ra? I w jaki spo­sób po­tra­fisz czu­wać nad nią? – Nie wiem, do­mi­na, wiem jeno, że że­la­zo kru­szy się w mo­ich rę­kach jak drze­wo… Au­lus Plau­cjusz, któ­ry nad­szedł na tę chwi­lę, do­wie­dziaw­szy się, o co cho­dzi, nie tyl­ko nie sprze­ci­wił się chę­ci Ur­su­sa, ale oświad­czył, że nie mają na­wet pra­wa go za­trzy­my­wać. Od­sy­ła­ją Li­gię jako za­kład­nicz­kę, o któ­rą upo­mi­na się ce­zar – a za­tem obo­wią­za­ni są ode­słać jej or­szak, któ­ry prze­cho­dzi wraz z nią pod opie­kę ce­za­ra. Tu szep­nął Pom­po­nii, że pod po­zo­rem or­sza­ku może jej do­dać tyle nie­wol­nic, ile uzna za sto­sow­ne – cen­tu­rion bo­wiem nie może od­mó­wić ich przy­ję­cia.

Dla Li­gii była w tym pew­na po­cie­cha. Pom­po­nia zaś rów­nież była rada, że może ją oto­czyć służ­bą swe­go wy­bo­ru. Ja­koż prócz Ur­su­sa wy­zna­czy­ła jej sta­rą szat­ną, dwie Cy­pryj­ki bie­głe w cze­sa­niu i dwie ką­pie­lo­we dziew­ki ger­mań­skie. Wy­bór jej padł wy­łącz­nie na wy­znaw­ców no­wej na­uki, gdy zaś i Ur­sus wy­zna­wał ją już od lat kil­ku, Pom­po­nia mo­gła li­czyć na wier­ność tej służ­by, a za­ra­zem cie­szyć się my­ślą, że ziar­na praw­dy zo­sta­ną po­sia­ne w domu ce­za­ra.

Na­pi­sa­ła też kil­ka słów po­le­ca­jąc opie­kę nad Li­gią wy­zwo­le­ni­cy Ne­ro­no­wej, Akte. Pom­po­nia nie wi­dy­wa­ła jej wpraw­dzie na ze­bra­niach wy­znaw­ców no­wej na­uki, sły­sza­ła jed­nak od nich, że Akte nie od­ma­wia im nig­dy usług i że czy­tu­je chci­wie li­sty Paw­ła z Tar­su. Wia­do­mym jej było zresz­tą, iż mło­da wy­zwo­le­ni­ca żyje w cią­głym smut­ku, że jest isto­tą od­mien­ną od wszyst­kich do­mow­ni­czek Ne­ro­na i że w ogó­le jest do­brym du­chem pa­ła­cu.

Ha­sta pod­jął się sam wrę­czyć list Akte. Uwa­ża­jąc też za rzecz na­tu­ral­ną, że cór­ka kró­lew­ska musi mieć or­szak swych sług, nie czy­nił naj­mniej­szej trud­no­ści w za­bra­niu ich do pa­ła­cu, dzi­wiąc się ra­czej ma­łej ich licz­bie. Pro­sił jed­nak­że o po­śpiech, z oba­wy by nie być po­są­dzo­nym o brak gor­li­wo­ści w speł­nia­niu roz­ka­zów. Go­dzi­na roz­sta­nia na­de­szła. Oczy Pom­po­nii i Li­gii znów za­pły­nę­ły łza­mi; Au­lus jesz­cze raz zło­żył dłoń na jej gło­wie i po chwi­li żoł­nie­rze, prze­pro­wa­dza­ni krzy­kiem ma­łe­go Au­lu­sa, któ­ry w obro­nie sio­stry wy­gra­żał swy­mi ma­ły­mi pię­ścia­mi cen­tu­rio­no­wi – upro­wa­dzi­li Li­gię do domu ce­za­ra.

Lecz sta­ry wódz ka­zał go­to­wać dla sie­bie lek­ty­kę, tym­cza­sem zaś za­mknąw­szy się z Pom­po­nią w przy­le­głej do oecus pi­na­ko­te­ce, rzekł jej:

– Słu­chaj mnie, Pom­po­nio. Uda­ję się do ce­za­ra, choć są­dzę, że na próż­no, a jak­kol­wiek sło­wo Se­ne­ki nic już u nie­go nie zna­czy, będę i u Se­ne­ki. Dziś wię­cej zna­czą: So­fro­niusz, Ty­gel­li­nus, Pe­tro­niusz lub Wa­ty­niusz… Co do ce­za­ra, może i nie sły­szał on nig­dy w ży­ciu o na­ro­dzie Li­gów i je­śli za­żą­dał wy­da­nia Li­gii jako za­kład­nicz­ki, to dla­te­go, iż ktoś go do tego pod­mó­wił, ła­two zaś od­gad­nąć, kto mógł to uczy­nić.

A ona pod­nio­sła na nie­go na­gle oczy. – Pe­tro­niusz?

– Tak jest.

Na­sta­ła chwi­la mil­cze­nia, po czym wódz mó­wił da­lej:

– Oto co jest wpu­ścić przez próg któ­re­go z tych lu­dzi bez czci i su­mie­nia. Prze­klę­ta niech bę­dzie chwi­la, w któ­rej Wi­ni­cjusz wszedł w nasz dom! On to spro­wa­dził do nas Pe­tro­niu­sza. Bia­da Li­gii, al­bo­wiem nie o za­kład­nicz­kę, tyl­ko o na­łoż­ni­cę im cho­dzi.

I mowa jego z gnie­wu, z bez­sil­nej wście­kło­ści i z żalu za przy­bra­nym dziec­kiem sta­ła się jesz­cze bar­dziej świsz­czą­ca niż zwy­kle. Czas ja­kiś zma­gał się sam ze sobą i tyl­ko za­ci­śnię­te pię­ści świad­czy­ły, jak ta we­wnętrz­na wal­ka jest cięż­ka.

– Czci­łem do­tych­czas bo­gów – rzekł – ale w tej chwi­li my­ślę, że nie masz ich nad świa­tem i że jest tyl­ko je­den, zły, sza­lo­ny i po­twor­ny, któ­re­mu imię Nero.

– Aulu! – rze­kła Pom­po­nia. – Nero jest tyl­ko gar­ścią zgni­łe­go pro­chu wo­bec Boga. On zaś po­czął cho­dzić sze­ro­ki­mi kro­ka­mi po mo­za­ice pi­na­ko­te­ki. W ży­ciu jego były wiel­kie czy­ny, ale nie było wiel­kich nie­szczęść, więc nie był do nich przy­zwy­cza­jo­ny. Sta­ry żoł­nierz przy­wią­zał się był do Li­gii wię­cej, niż sam o tym wie­dział, i te­raz nie umiał się po­go­dzić z my­ślą, iż ją stra­cił. Prócz tego czuł się upo­ko­rzo­ny. Za­cię­ży­ła nad nim teka, któ­rą po­gar­dzał, a jed­no­cze­śnie czuł, że wo­bec jej siły jego siła jest ni­czym.

Lecz gdy wresz­cie po­tłu­mił w so­bie gniew, któ­ry mie­szał mu my­śli, rzekł:

– Są­dzę, że Pe­tro­niusz nie od­jął nam jej dla ce­za­ra, nie chciał­by bo­wiem na­ra­zić się Pop­pei. Więc albo dla sie­bie, albo dla Wi­ni­cju­sza… Dziś jesz­cze do­wiem się o tym.

I po chwi­li lek­ty­ka uno­si­ła go w stro­nę Pa­la­ty­nu, Pom­po­nia zaś, zo­staw­szy sama, po­szła do ma­łe­go Aula, któ­ry nie usta­wał w pła­czu za sio­strą i w po­gróż­kach prze­ciw ce­za­ro­wi.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: