Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

"Jeszcze Polska nie zginęła!": dzieje Legionów Polskich: opowieść dziejowa z lat 1796-1806 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

"Jeszcze Polska nie zginęła!": dzieje Legionów Polskich: opowieść dziejowa z lat 1796-1806 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 395 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DZIE­JE LE­GIO­NÓW POL­SKICH.

Opo­wieść dzie­jo­wa z lat 1796–1806.

"Jesz­cze Pol­ska nie zgi­nę­ła!"

W KRA­KO­WIE,

SPÓŁ­KA WY­DAW­NI­CZA POL­SKA.

I897.

W KRA­KO­WIE. W DRU­KAR­NI "CZA­SU" FR. KLU­CZYC­KIE­GO I SP. pod za­rzą­dem Jó­ze­fa Ła­ko­ciń­skie­go.

I.

Schy­łek wie­ku ośm­na­ste­go zwia­sto­wał waż­ną i pa­mięt­ną chwi­lę w dzie­jach ludz­ko­ści, prze­nik­nio­nej no­we­mi, ożyw­cze­mi prą­da­mi. Nowe ha­sła, rzu­co­ne przez wiel­ką re­wo­lu­cyę, acz zwod­ni­cze w prze­waż­nej czę­ści, nie­mniej prze­to po­tęż­ne wy­wo­ła­ły wra­że­nie wśród lu­dów, po­wo­ła­nych tem ol­brzy­miem wstrzą­śnie­niem na wi­dow­nię dzie­jo­wą. Na­ro­dy, roz­dar­te od wie­ków i znę­ka­ne dłu­go­let­nią nie­wo­lą, bu­dzi­ły się z uśpie­nia na od­głos wznio­słych idei wol­no­ści i bra­ter­stwa lu­dów, wy­pi­sa­nych na sztan­da­rach re­pu­bli­kań­skiej Fran­cyi, któ­ra zbu­rzyw­szy u sie­bie pod­sta­wy daw­ne­go po­rząd­ku pań­stwo­we­go, z mło­dzień­czą butą pod­ję­ła rzu­co­ną jej przez mo­nar­chicz­ną ko­ali­cyę rę­ka­wi­cę, a sza­lo­ny suk­ces, to­wa­rzy­szą­cy pół­na­gim i świe­żo ode­rwa­nym od warsz­ta­tu lub płu­ga żoł­nie­rzom rze­czy­po­spo­li­tej, obu­dził w ca­łej Eu­ro­pie uspo­so­bie­nie go­rącz­ko­we, żąd­ne na­tych­mia­sto­wych re­zul­ta­tów, pod­ję­te­go w imię na­ro­do­wo­ścio­wych idei dzia­ła­nia.

Pol­ska nie mo­gła po­zo­stać ob­cięt­nym wi­dzem tego ru­chu. Po­ko­na­na na polu wal­ki, nie czu­ła się uspo­so­bio­ną do po­wol­nej i po­ko­jo­wej pra­cy oko­ło we­wnętrz­ne­go od­ro­dze­nia na­ro­du, a tem mniej mo­gła my­śleć o od­no­wie­niu w kra­ju za­pa­sów z zwy­cięz­kim i prze­moż­nym prze­ciw­ni­kiem. Z tem też więk­szą uwa­gą śle­dzi­ła prze­bieg to­czą­cej się na Za­cho­dzie wal­ki, a sym­pa­tye jej mu­sia­ły się zna­leść po stro­nie trój­ko­lo­ro­wej cho­rą­gwi re­pu­bli­kań­skiej, choć­by z tego po­wo­du, że w obo­zie ko­ali­cyi mo­car­stwa roz­bio­ro­we prze­waż­ną od­gry­wa­ły rolę. Woj­na mię­dzy rze­czą­po­spo­li­tą a sprzy­mie­rzo­ny­mi mo­nar­cha­mi, zda­wa­ła się za­po­wia­dać klę­skę nie­przy­ja­cio­łom Pol­ski, a ro­sną­ca z dniem każ­dym sła­wa wiel­kie­go wo­dza, w któ­rym Ta­ine nie bez ra­eyi do­pa­tru­je się du­cho­we­go po­do­bien­stwa z wło­ski­mi kon­do­tie­ra­mi pięt­na­ste­go wie­ku, nę­ci­ła żą­dze czy­nu umy­sły, stę­sk­nio­ne do orę­ża żoł­nier­skie pra­wi­ce.

Zna­ny hi­sto­ryk nie­miec­ki Sy­bel, po­rów­nał roz­biór Rze­czy­po­spo­li­tej pol­skiej ze zbu­rze­niem Je­ro­zo­li­my i z roz­pro­sze­niem ludu wy­bra­ne­go, lecz mimo jed­na­kich roz­mia­rów klę­ski, wiel­ce roz­ma­ite­mi były pra­gnie­nia oraz na­dzie­je obu na­ro­dów wy­gnań­czych. Tę­sk­no­ta za kra­jem zna­mio­no­wa­ła na każ­dym kro­ku pol­skich tu­ła­czów, któ­rzy prócz ję­zy­ka i oby­cza­ju oj­ców, za­cho­wa­li wier­nie ich wia­rę oraz mi­łość zie­mi ro­dzin­nej, pra­gnąc wró­cić do oj­czy­zny, lub zło­żyć w niej przy­najm­niej swe ko­ści.

Po­la­cy, tłum­nie opusz­cza­ją­cy zie­mię oj­czy­stą, by w służ­bie Fran­cyi stwo­rzyć opro­mie­nio­ne dziś jesz­cze bo­ha­ter­ską tra­dy­cya le­gio­ny na ital­skiej zie­mi i nad Re­nem, roz­sła­wi­li sze­ro­ko po świe­cie na­sze męz­two.

Le­gio­ny owe były pro­te­stem na­ro­du, żyw­cem po­grze­ba­ne­go, któ­ry w tych ty­ta­nicz­nych za­pa­sach do­wiódł zdu­mio­ne­mu świa­tu, że nie brak od­wa­gi lub po­świę­ce­nia stał się przy­czy­ną jego upad­ku. Bo­ha­ter­scy wo­dzo­wie le­gio­nów, za­pa­trze­ni w ga­sną­ce zo­rze nie­pod­le­gło­ści na­ro­do­wej, chcie­li orę­żem zdo­być to, co la­ta­mi żmud­nej i po­wol­nej pra­cy od­zy­skać wy­pad­nie.

Szla­chet­ni i ry­cer­scy za­wie­rzy­li ułud­nym obiet­ni­com sa­mo­lub­ne­go de­spo­ty… fry­mar­czą­ce­go krwią wła­sną i obcą, któ­ry gwał­cąc naj­szla­chet­niej­sze uczu­cia le­gio­ni­stów, ka­zał im, gor­li­wym sy­nom ka­to­lic­kie­go Ko­ścio­ła, przy­kła­dać rękę do bu­rze­nia Pań­stwa Ko­ściel­ne­go, szer­mie­rzy wol­no­ści wy­da­lał na San Do­min­go, by jarz­mo nie­wo­li na­ło­ży­li po­now­nie na spra­gnio­nych praw czło­wie­czeń­stwa mu­rzy­nów.

Całą ska­lę wiel­ką uczuć ludz­kich prze­szli i do­świad­czy­li bied­ni Je­gio­ni­ści, od upa­ja­ją­cej na­dziei, od za­chwy­tów ra­do­ści i uwiel­bie­nia, od naj­szczyt­niej­szych po­ry­wów, aż do po­nu­rej roz­pa­czy, re­zy­gna­cyi i prze­kleństw, ci­sną­cych się mi­mo­wo­li na usta. Za­czę­li od wal­ki za wol­ność lu­dów, a sami mu­sie­li wła­snym sprze­nie­wie­rzyć się ide­ałom, za­dać gwałt swym prze­ko­na­niom i uczu­ciom, wzdry­ga­ją­cym się na eg­ze­ku­cye okrut­ne, a to wszyst­ko dla­te­go, że pierw­szy kon­sul fran­cu­ski, a nie­ba­wem ce­zar, tak chciał i roz­ka­zał. Łu­dzi­li się, ale le­piej im może było z temi złu­dze­nia­mi. Za­miast le­gio­nów, któ­re rwa­ły się do ży­cia i do czy­nu, był­by może po­wstał cały le­gion nie­szczę­śli­wych sza­leń­ców, zdol­nych pod wpły­wem bez­gra­nicz­nej roz­pa­czy i bólu je­dy­nie do sa­mo­bój­stwa. Le­piej im tedy było ze złu­dze­nia­mi, z wia­rą w lu­dzi, w swe dzia­ła­nie i po­świę­ce­nie.

Dziś, gdy pod wpły­wem bo­le­snych do­świad­czeń roz­wia­ły.się złu­dze­nia w sku­tecz­ność ob­rad, za­bie­gów i czy­nów, pod­ję­tych na ob­cej zie­mi i pod obcą opie­ką ce­lem dzwi­gnie­nia oj­czy­zny, gdy na ro­dzin­nym za­go­nie mo­że­my stwa­rzać trwa­ły do­ro­bek dla na­sze­go spo­łe­czeń­stwa, spo­koj­nem i wol­nem od uprze­dzeń rzuć­my okiem na nie­zbyt od­le­głą a tak mało zna­ną dobę dzie­jo­wa, w cią­gu któ­rej po­wsta­ły, wal­czy­ły i zmar­nia­ły na­sze le­gio­ny! Po­rów­ny­wa­no.je słusz­nie z wspa­nia­łym po­ema­tem, pi­sa­nym krwią, wśród dział huku, a jak­kol­wiek now­sze ba­da­nia dzie­jo­we odar­ły ów epi­zod na­szej prze­szło­ści z ota­cza­ją­ce­go go daw­niej le­gen­do­we­go uro­ku, to jed­nak my, skar­la­łe ple­mie wiel­kich oj­ców, z po­dzi­wem tyl­ko spo­glą­dać mo­że­my na ol­brzy­mów sza­lo­nej od­wa­gi, za­par­cia się i wia­ry w do­brą spra­wę, ja­ki­mi byli wo­dzo­wie oraz uczest­ni­cy le­gio­nów. Cof­nij­my się my­ślą do smut­nej pod każ­dym wzglę­dem chwi­li upad­ku in­su­rek­cyi Ko­ściusz­kow­skiej. Ma­cie­jo­wi­ce, to tyl­ko nie­szczę­śli­wa bi­twa – jak słusz­nie któś za­uwa­żył – ale nie osta­tecz­na i sta­now­cza prze­gra­na, a jed­nak klę­ska ta oraz rzeź Pra­gi ogłu­szy­ły cały na­ród, wle­wa­jąc jad chwi­lo­wej roz­pa­czy i zwąt­pie­nia na­wet w naj­tęż­sze umy­sły, naj­pocz­ciw­sze ser­ca. Na­sta­ła chwi­la prze­si­le­nia, ja­kie w po­roz­bio­ro­wem na­szem ży­ciu nie­jed­no­krot­nie się po­wta­rza­ło. Jed­ni przy­ję­li jarz­mo nie­wo­li z re­zy­gna­cyą, trud­ną do po­ję­cia i dźwi­ga­jąc je, bez szem­ra­nia usu­wa­li się w za­ci­sze do­mo­we, dru­dzy tra­ci­li gło­wę, nie wie­dząc, co czy­nić, inni wresz­cie w ob­ję­ciach bez­myśl­ne­go sza­łu i wy­uz­da­nej roz­pu­sty szu­ka­li za­po­mnie­nia po po­nie­sio­nych klę­skach i upo­ko­rze­niach.

W pa­rze z ru­iną po­li­tycz­ną szło ban­kruc­two ma­te­ry­al­ne, głów­nie do­ty­ka­ją­ce tą część kra­ju, któ­rą wraz z War­sza­wą do­sta­ła się pod pa­no­wa­nie pru­skie. Nie­wy­pła­cal­ność pierw­szo­rzęd­nych do­mów ban­kier­skich, już za­chwia­nych dru­gim po­dzia­łem Rze­czy­po­spo­li­tej, wy­jazd kró­la do Grod­na, kor­do­ny gra­nicz­ne i trud­no­ści pasz­por­to­we, wszyst­kie te czyn­ni­ki przy­ło­ży­ły się do upad­ku sy­re­nie­go gro­du, zwa­ne­go do nie­daw­na ma­łym Pa­ry­żem. Ka­pią­ce od zło­ta pa­ła­ce moż­no­wład­ców opu­sto­sza­ły, gdyż dzie­dzi­ce ich po czę­ści z po­wo­du kło­po­tów pie­nięż­nych za­mknę­li się na wsi, a po czę­ści też stro­ni­li od mia­sta, nie chcąc się spo­ty­kać na każ­dym kro­ku z pru­ską butą, na­rzu­ca­ją­cą w spo­sób szorst­ki i bez­względ­ny nie­ukom po­rząd­ku – jak na­zy­wa­no Po­la­ków – nowe pra­wa.

Nie mógł się leż dźwi­gnąć z ru­iny sta­ry Kra­ków, któ­ry w cią­gu lat ostat­nich nie­ustan­nie zmie­niał pana, oglą­da­jąc ko­lej­no w swych mu­rach za­ło­gę ro­syj­ską, pru­ską i au­stry­ac­ką.

Na­to­miast w wy­jąt­ko­wo szczę­śliw­szem po­ło­że­niu zna­lazł się Lwów, któ­ry po strasz­nych przej­ściach dzie­więć­dzie­sią­te­go czwar­te­go roku stał się bez­piecz­nem schro­nie­niem dla wie­lu roz­bil­ków świe­żo upa­dłej re­wo­lu­cji, oraz pun­kiem zbor­nym dla wszyst­kich, któ­rzy, uno­sząc z do­tknię­tych klę­ską woj­ny pro­win­cyi ży­cie i mie­nie, szu­ka­li na bru­ku Lwie­go gro­du uży­cia i roz­ko­szy. Więc też w chwi­li, gdy gród pod­wa­wel­ski nio mógł się jesz­cze oswo­ić z nie­miec­kim na­jaz­dem, Lwów hu­lał w naj­lep­sze. Nie­wo­la Ko­ściusz­ki, rzeź Pra­gi i osta­tecz­ny roz­biór Rze­czy­po­spo­li­tej wy­wo­ła­ły wpraw­dzie wśród miesz­kań­ców Ga­li­cyi ogól­ne przy­gnę­bie­nie, jed­na­ko­woż z cza­sem, może na­wet zbyt szyb­ko, za­po­mnia­no we Lwo­wie o Świe­żym po­gro­mie. Hucz­ny i gwar­ny zjazd oby­wa­tel­stwa za­kor­do­no­we­go prze­peł­niał ci­che mury tego gro­du. Sza­la­no bez upa­mię­ta­nia… go­nio­no za no­we­mi wra­że­nia­mi, któ­re choć­by chwi­lo­wo mo­gły odu­rzyć bie­siad­ni­ków, zdjąć im z ser­ca cięż­ką tro­skę o przy­szłość nie­zna­ną, w ciem­nych mgłach spo­wi­ła.

To­wa­rzy­stwo lwow­skie pi­sze w swych wspo­mnie­niach we­so­ły szam­be­lan Ochoc­ki – skła­da­ło się z osób naj­ma­jęt­niej­szych, naj­le­piej wy­cho­wa­nych i wy­kształ­co­nych. Nikt jed­nak o klę­skach ogól­nych, o kra­ju i jego no­wej sy­tu­acyi nie pod­niósł gło­su, ust nie otwo­rzył. Zda­wa­ło­by się, że po za nami nie było żad­nej prze­szło­ści, żad­ne­go ju­tra przed nami; nic, cze­go­by się trwo­żyć po­trze­ba, nic, coby do­ko­nać na­le­ża­ło. Ha­wio­no się bez koń­ca, sza­la­no jak za do­brych cza­sów.

W to­wa­rzy­stwie lwow­skiem z doby po­ko­ściusz­kow­skiej dwa głów­nie prze­ja­wia­ły się prą­dy. Obok po­ko­le­nia, zstę­pu­ją­ce­go do gro­bu a re­pre­zen­to­wa­ne­go przez damy w ro­gów­kach, oraz przez Po­ta­sów, z kre­są na łbie i z peł­nym pu­cha­rem w pra­wi­cy, wiel­bią­cych bło­go­sła­wio­ne cza­sy Sa­sów, wrza­ła go­rącz­ko­wem ży­ciem ge­ne­ra­cya, na­sią­kła teo­ry­ami, za­po­ży­czo­ne­mi z nad Se­kwa­ny, dla któ­rej ho­nor był Ro­giem a uży­cie je­dy­nym ży­cia ce­lem. Na­pływ emi­gra­cyi fran­cu­skiej, lo­ja­li­stów wy­zu­tych z mie­nia, za­szczy­tów i przy­wi­le­jów, a znaj­du­ją­cych w Ga­li­cyi – szcze­gól­niej go­ścin­ne przy­ję­cie, przy­czy­nił się nie­mniej do roz­sze­rze­nia w spo­łe­czeń­stwie na­szem pew­nych po­jęć, któ­re nie­zu­peł­nie może li­co­wa­ły z du­chem cza­su, lecz chwi­lo­wo ogól­ny zy­ska­ły kre­dyt. Owe mar­ki­zy i mar­gra­bio­wie, dum­ni, wy­kwint­ni i peł­ni de­li­kat­no­ści, nie chcąc być ni­ko­mu cię­ża­rem, przyj­mo­wa­li w za­moż­niej­szych do­mach obo­wiąz­ki na­uczy­ciel­skie i za­szcze­pia­li w swych wy­cho­wań­ca­mi bez­gra­nicz­ną od­ra­zę do fran­cu­skiej re­wo­lu­cya uza­sad­nio­ną zresz­tą do pew­ne­go stop­nia wspo­mnie­niem okru­cieństw, po­peł­nio­nych przez rzą­dy re­pu­bli­kań­skie. Ary­sto­kra­cya ga­li­cyj­ska z uczu­ciem nie­kła­ma­ne­go pie­ty­zmu spo­glą­da­ła na do­stoj­nych wy­gnań­ców, zno­sząc cier­pli­wie ich ka­pry­sy i wy­ma­ga­nia. Sze­ro­ko i dłu­go roz­po­wia­da­no so­bie o dzi­wac­twach bi­sku­pa lyoń­skie­go księ­dza de Sa­bran, któ­ry osiadł­szy w Łań­cu­cie, stał się dla księż­ny mar­szał­ko­wej Lu­bo­mir­skiej strasz­li­wym cię­ża­rem z po­wo­du swej dumy i zmien­nych fan­ta­zyj.

Jak­kol­wiek w mia­ro­daj­nych war­stwach spo­łe­czeń­stwa ga­li­cyj­skie­go prze­wa­ża­ły za­sa­dy za­cho­waw­cze, to jed­nak z za­pa­łem god­nym lep­szej spra­wy na­śla­do­wa­no mody i oby­cza­je re­pu­bli­kań­skiej Fran­cyi. Męż­czyź­ni za­rzu­ci­li pu­der i ta­pi­ro­wa­ne fry­zu­ry. Har­ca­py ustą­pi­ły miej­sca krót­ko ob­cię­tym wło­som. Bar­dzo ra­żą­cym dla uczuć przy­zwo­ito­ści był strój dam­ski, za­po­ży­czo­ny z nad Se­kwa­ny, przez ów­cze­sne mod­ni­sie. Ta­nie te oby­wa­ły się bez bie­li­zny. Grec­ka tu­ni­ka, z lek­kiej, przej­rzy­stej ma­te­ryi, głę­bo­ko wy­cię­ta i u pra­wej nogi pod­pię­ta wy­so­ko gir­lan­dą, z, dłu­gim ogo­nem, two­rzy­ła głów­ną część tego ubio­ru, a ra­czej ne­gli­żu. Nóż­ki były bose, pal­ce u nóg zdo­bi­ły pier­ście­nie, wy­sa­dza­ne dro­gi­mi ka­mie­nia­mi i roz­kła­da­ne na­kształt kol­czy­ków. Za­miast trze­wi­ków no­szo­no trep­ki, przy­twier­dzo­ne do nogi bia­łe­mi ban­da­ża­mi, się­ga­ją­ce­mi po ko­la­na. Do­dać do lego na­le­ży fry­zu­rę, za­kry­wa­ją­cą czo­ło i przy­po­mi­na­ją­cą rze­ko­mo ukła­dem wło­sów, kla­sycz­ne rzeź­by, a wów­czas zro­zu­mie­my cię­tość dow­ci­pu kasz­te­la­no­wej Kos­sa­kow­skiej, utrzy­mu­ją­cej z całą sta­now­czo­ścią, że pa­nie lwow­skie są bez sta­nu i bez czo­ła… Bo też w rze­czy­wi­sto­ści strój ów był naj­wier­niej­szym wy­ra­zem współ­cze­snej doby. Pol­ska lek­ko­myśl­ność, za­lot­ność fran­cuz­ka i ro­syj­ska zmy­sło­wość, zło­ży­ły się na kar­na­wa­ło­wą fan­ta­zyą, sza­le­ją­cą bez koń­ca i mia­ry na świe­żym gro­bie oj­czy­zny. Lwów z owych cza­sów cie­szył się do­brze za­słu­żo­ną sła­wą gro­du Cy­te­ry. Mi­łost­ki kwi­tły w naj­lep­sze, gdyż ze­psu­cie oby­cza­jów, za­szcze­pio­ne przez dwór war­szaw­ski, do­tar­ło wraz z modnc­mi da­ma­mi do sto­li­cy Rusi Czer­wo­nej. Roz­wo­dy były na po­rząd­ku dzien­nym. Że­nio­no się na żar­ty. Ko­bie­ta nie ma­ją­ca choć­by jed­ne­go wiel­bi­cie­la, ucho­dzi­ła za oso­bli­wość. Pa­nie z ary­sto­kra­cyi, przed­sta­wi­ciel­ki hi­sto­rycz­nych ro­dów, ry­wa­li­zo­wa­ły pod wzglę­dem roz­wią­zło­ści z ja­sno­wło­se­mi có­ra­mi Ger­ma­nii, to­wa­rzy­szą­ce­mi mę­żom i oj­com w ich mi­syi cy­wi­li­za­cyj­nej nad brze­gi Peł­twy. Sła­wio­na cno­ta nie­wiast nie­miec­kich nie mo­gła się oprzeć tak sil­nej po­ku­sie, jaką przed­sta­wia­ły za­wie­si­ste, sar­mac­kie wąsy, oraz kie­ski, wy­peł­nio­ne mile brzę­czą­cym krusz­cem. Ko­bie­ty z wiel­kie­go pa­try­oty­zmu ro­man­so­wa­ły na za­bój-opo­wia­da w swych pa­mięt­ni­kach wspo­mnia­ny już po­przed­nio Ochoc­ki – mie­nia­ły ko­chan­ków, wy­ry­wa­ły so­bie lu­dzi. Od­pra­wia­ły jed­nych jak lo­ka­jów, przyj­mo­wa­ły dru­gich jak na­jem­ni­ków. Mę­żo­wie na­wza­jem do­pusz­cza­li się nie­wier­no­ści bez koń­ca. Żony ruj­no­wa­ły się dla ko­chan­ków, mę­żo­wie dla nie­wie­dzieć ja­kich ko­biet, któ­re im się chwi­lo­wo po­do­ba­ły. Nie mieć ko­chan­ka, było sro­mo­tą…

W pa­rze z wol­no­ścią oby­cza­jów szedł pew­ne­go ro­dza­ju in­dy­te­ren­tyzm po­li­tycz­ny, któ­ry ogar­nął za­rów­no młod­sze po­ko­le­nie, w strój fran­cu­ski przy­bra­ne, jako też po­de­szłych wie­kiem kon­tu­szow­ców. Pod­czas gdy w opu­sto­sza­łej War­sza­wie przy­ja­ciół­ka księ­cia Jó­ze­fa, hra­bi­na Vau­ban, dyk­to­wa­ła w pa­ła­cy­ku pod Ba­chą pra­wa śmie­tan­ce tam­tej­szej ary­sto­kra­cyi, gdy nu­dził się po­waż­ny Kra­ków, w któ­rym ber­ło to­wa­rzy­skie­go ży­cia dzie­li­ły mię­dzy sie­bie ro­dzi­ny – Wie­lo­pol­skich i Wo­dzic­kich, ści­słej prze­strze­ga­ją­ce ety­kie­ty wo­bec nie­miec­kich przy­by­szów, Lwów inną, bar­dziej li­be­ral­ną od­zna­czał się bar­wą. Gu­ber­na­to­ro­wie au­stry­ac­cy sta­ra­li się jed­no­czyć w swych sa­lo­nach to­wa­rzy­stwo pol­skie z dy­gni­ta­rza­mi rzą­do­wy­mi ob­ce­go po­cho­dze­nia, co im się w znacz­nej czę­ści uda­wa­ło. Wspo­mi­na­no wpraw­dzie o pso­tach, ja­kie w swo­im cza­sie pła­tał nie­miec­kim urzęd­ni­kom słyn­ny z awan­tur­ni­czych przy­gód Godz­ki, dzie­dzic Ja­ry­czo­wa. Po­wta­rza­no dow­cip­ne pani Kos­sa­kow­skiej od­po­wie­dzi, da­wa­ne funk­cy­ona­ry­uszom no­we­go rzą­du, z któ­ry­mi nie­ustan­ną to­czy­ła wal­kę, ale za­pro­si­na­mi na bale gu­ber­na­tor­skie nikt nie po­gar­dził.

Mimo po­zor­ne­go do­bro­by­tu a na­wet zbyt­ku, ce­chu­ją­cych ży­cie klas po­sia­da­ją­cych w Ga­li­cyi, nie­sym­pa­ty­zu­ją­cych by­najm­niej z ha­sła­mi ter­ro­ry­stycz­ne­mu gło­szo­ne­mi nad Se­kwa­ną, sta­nu spo­łecz­ne­go, ist­nie­ją­ce­go pod­ów­czas w tej dziel­ni­cy daw­nej Pol­ski, nie­po­dob­na na­zwać po­myśl­nym. Na set­ki uży­wa­ją­cych w ca­łej peł­ni przy­jem­no­ści ży­cia wśród bez­myśl­nej go­ni­twy za roz­ryw­ka­mi, przy­pa­da­ły kro­cie ty­się­cy chle­bo­rob­ne­go ludu, pra­cu­ją­ce­go w po­cie czo­ła koło roli, nie bę­dą­cej na­wet jego wła­sno­ścią, upo­śle­dzo­ne­go pod wzglę­dem praw po­li­tycz­nych, obar­czo­ne­go roz­licz­ne­mi cię­ża­ra­mi pu­blicz­ne­mi, wśród któ­rych naj­uciąż­liw­szym dla wło­ścia­ni­na był po­da­tek krwi… wy­łącz­nie na jego bar­ki zwa­lo­ny, gdyż szlach­ci­ca uro­dze­nie uwal­nia­ło od obo­wiąz­ku służ­by woj­sko­wej. Co gor­sza, do spo­tę­go­wa­nia ci­che­go, lecz nie­mniej sil­ne­go nie­za­do­wo­le­nia wło­ścian wo­bec dzie­dzi­ca, przy­czy­ni­ła się ta fa­tal­na oko­licz­ność, iż wła­ści­cie­lom dóbr obok są­dow­nic­twa pa­try­mo­nial­ne­go zle­co­no też po­bór po­dat­ków i re­kru­ta. Wło­ścia­nin, nie­przy­wy­kły od wie­ków do tego ro­dza­ju cię­ża­rów, nie sta­rał się wy­tłó­ma­czyć so­bie ra­cyi ist­nie­nia ta­ko­wych, lecz w dzie­dzi­cu, oraz jego ofi­cy­ali­stach speł­nia­ją­cych rzą­do­we roz­ka­zy, wi­dział w pro­sto­cie du­cha swych nie­przy­ja­cioł, drę­czy­cie­li.

Nie­za­do­wo­le­nie, nur­tu­ją­ce wśród sta­nu wło­ściań­skie­go, naj­ja­skra­wiej wy­stą­pi­ło w świe­żo przy­łą­czo­nych po ostat­nim roz­bio­rze Rze­czy­po­spo­li­tej, ob­wo­dach ga­li­cyj­skich. Na prze­strze­ni kil­ku­dzie­się­cio­mi­lo­wej, mię­dzy Wi­słą a Bu­giem, go­to­wa­ło się w ta­jem­ni­cy groź­ne po­wsta­nie chłop­skie, wy­mie­rzo­ne w pierw­szym rzę­dzie prze­ciw szlach­cie, zie­mia­nom. Na cze­le tego ru­chu, za­po­cząt­ko­wa­ne­go nie­zno­śnym uci­skiem po­dat­ko­wym i obo­wiąz­kiem da­wa­nia re­kru­ta, sta­nął nie­ja­ki Fran­ci­szek Gorz­kow­ski, oso­bi­stość wiel­ce za­gad­ko­wa. Uro­dzo­ny w War­mii, kształ­cił się w kra­ju, a na­stęp­nie w Pa­ry­ża, gdzie dzię­ki po­mo­cy pie­nięż­nej księ­cia bi­sku­pa Mas­sal­skie­go, od­da­wał się przez, czas dłuż­szy stu­dy­om przy­rod­ni­czym i ma­te­ma­tycz­nym. Nowe my­śli i teo­rye spo­łecz­ne, gło­szo­ne w przeded­niu wiel­kiej re­wo­lu­cyi przez in­du­stry­ali­stów, fi­zy­okra­tów i so­cy­ali­stów, wpły­nę­ły nie­wąt­pli­wie na wraż­li­wy umysł mło­dzień­ca, któ­ry po po­wro­cie do kra­ju, ob­raw­szy za­wód mier­ni­ka, zaj­mo­wał się po­mia­ra­mi dóbr księ­cia bi­sku­pa wi­leń­skie­go. Na wia­do­mość o wy­bu­chu re­wo­lu­cyi Ko­ściusz­kow­skiej po­spie­szył Gorz­kow­ski do War­sza­wy, brał czyn­ny udział w pra­cach oko­ło ob­wa­ro­wa­nia sto­li­cy i w cza­sie ob­lę­że­nia mia­sta przez woj­ska pru­skie, sam się za­ofia­ro­wał Na­czel­ni­ko­wi w cha­rak­te­rze emi­sa­ry­usza, ce­lem pod­bu­rze­nia lud­no­ści w swych ro­dzin­nych stro­nach prze­ciw Pru­sa­kom. Za zgo­dą Ko­ściusz­ki otrzy­mał on pasz­port, opie­wa­ją­cy na zmy­ślo­ne na­zwi­sko pru­skie­go pod­da­ne­go. Rit­ter­ma­na, i bez trud­no­ści, jako wła­da­ją­cy na­le­ży­cie mową nie­miec­ką, prze­pusz­czo­ny zo­stał przez woj­ska ob­lęż­ni­cze. Mi­syę swą speł­ni! z po­myśl­nym skut­kiem, a po nie­szczę­śli­wym upad­ku po­wsta­nia, po­wró­cił do swych za­jęć za­wo­do­wych.

W le­cie 1796 roku zna­lazł się Gorz­kow­ski we wsi Cysi, w po­wie­cie liw­skim, do­kąd go za­we­zwa­no w celu po­czy­nie­nia po­mia­rów. Dzie­dzi­cem tej wio­ski, po­ło­żo­nej wśród pia­sków, ba­gien i la­sów, był nie­ja­ki Za­le­ski, człek nie­po­mier­nej uczci­wo­ści i do­bry pa­try­ota. Za­wo­ła­ny go­spo­darz i my­śli­wy, nie zwra­cał Za­le­ski uwa­gi na czyn­no­ści Gorz­kow­skie­go, któ­ry dzień cały prze­pę­dzał w polu, wśród chło­pów. Wie­śnia­cy tam­tej­si, za­gro­że­ni po raz pierw­szy bran­ką re­kru­ta, po­dat­ny przed­sta­wia­li ma­te­ry­ał dla za­pa­lo­ne­go de­ma­go­ga, któ­ry zo­czyw­szy do­god­ną do dzia­ła­nia porę, nie omiesz­kał jej wy­zy­skać na rzecz swej teo­ryi. Ja­koż po­zna­jo­miw­szy się bli­żej z miej­sco-wem wło­ściań­stwem, utwo­rzył taj­ny zwią­zek, któ­ry krze­wił się bar­dzo szyb­ko; więc dla wta­jem­ni­cze­nia no­wych uczest­ni­ków z dal­szych oko­lic w za­mia­ry spi­sko­wych, spo­rzą­dził Gorz­kow­ski szty­cho­wa­ne ta­blicz­ki, za po­mo­cą któ­rych po­ucza­no świe­żo przy­ję­tych adep­tów w spo­sób ja­sny i przy­stęp­ny o ce­lach kon­spi­ra­cyi. Ta­blicz­ki owe spo­rzą­dza­no w War­sza­wie, gdzie po­mysł Gorz­kow­skie­go rów­nież gor­li­wych zna­lazł zwo­len­ni­ków, zaś w agi­ta­cyi wśród ludu wspie­rał go nie­ja­ki Per­les, chło­pak dwu­dzie­sto­let­ni, ofi­cer ar­ty­le­ryi, przy­dzie­lo­ny Gorz­kow­skie­mu do po­mo­cy w po­mia­rach. Nie­ostroż­ność Per­le­sa zgu­bi­ła spi­sko­wych.

Po nit­ce nie trud­no było dość do kłęb­ka. Gorz­kow­ski, za­we­zwa­ny przez Za­le­skie­go, sta­wił mu się ostro i wraz z Per­le­sem od­wie­zio­ny zo­stał do urzę­du cyr­ku­lar­ne­go. Śledz­two, pro­wa­dzo­ne przez wła­dzę, wy­kry­ło całą or­ga­ni­za­cyę spi­sko­wą, oraz ist­nie­nie re­wo­lu­cyj­ne­go ko­mi­te­tu war­szaw­skie­go, któ­re­go pię­ciu człon­ków aresz­to­wa­ły wła­dze pru­skie na żą­da­nie au­stry­ac­kie­go rzą­du. Po­nie­waż jed­nak prze­ko­na­no się, że spi­sek obej­mo­wał je­dy­nie Ga­li­cyą, prze­to też śledz­two w War­sza­wie to­czy­ło się tyl­ko dla for­my. Oskar­że­ni po­ro­zu­mie­wa­li się z całą swo­bo­dą, jak mają ze­zna­wać i po upły­wie pew­ne­go cza­su od­zy­ska­li wol­ność dla bra­ku do­wo­dów winy.

Bar­dziej su­ro­wo obe­szły się wła­dze ga­li­cyj­skie z Gorz­kow­skim i z Per­le­sem, któ­rych do­sta­wio­no do Kra­ko­wa. Per­les umarł w wię­zie­niu, nie do­cze­kaw­szy się koń­ca pro­ce­su, Gorz­kow­ski zaś trzy­ma­ny o chle­bie i wo­dzie, skom­pro­mi­to­wał po­dob­no swe­mi ze­zna­nia­mi Koł­łą­ta­ja, któ­ry po upad­ku re­wo­lu­cyi Ko­ściusz­kow­skiej schwy­ta­ny zo­stał w Ga­li­cyi i osa­dzo­ny w Oło­muń­cu. Ze­zna­nia Gorz­kow­skie­go przy­czy­nić się wiel­ce mia­ły do po­gor­sze­nia losu księ­dza pod­kanc­le­rze­go, uwol­nio­ne­go do­pie­ro za oso­bi­stą in­stan­cyą cara Paw­ła u dwo­ru wie­deń­skie­go. Tak przy­najm­niej utrzy­mu­je w swym pa­mięt­ni­ku Ciesz­kow­ski.

Bar­dzo też być może, iż dzię­ki re­la­cy­om, zło­żo­nym w śledz­twie, od­zy­skał Gorz­kow­ski wol­ność po trzech la­tach wię­zie­nia. Od­czy­ta­no mu wpraw­dzie wy­rok są­do­wy, ska­zu­ją­cy go na smierć przez po­wie­sze­nie, lecz rów­no­cze­śnie za­wia­do­mio­no ska­zań­ca, iż ce­sarz w dro­dze ła­ski za­mie­nił mu karę śmier­ci na wy­da­le­nie z gra­nic kra­ju. Dal­sze losy awan­tur­ni­cze­go de­ma­go­ga nie wcho­dzą w za­kres ni­niej­szej – opo­wie­ści, zaś o szczę­ściu mo­gło mó­wić zie­miań­stwo na­sze, gdy mrzon­ka Gorz­kow­skie­go nie do­cze­ka­ła się w owym cza­sie krwa­we­go urze­czy­wist­nie­nia. Wzno­wie­nie ko­lisz­czy­zny po tak ja­snej w dzie­jach gi­ną­cej Rze­czy­po­spo­li­tej chwi­li, jaką był ruch Ko­ściusz­kow­ski, stwo­rzyć mo­gło hań­bią­cą pla­mę na prze­szło­ści na­ro­du, któ­ry upadł pod brze­mie­niem wie­ko­wych błę­dów, lecz nie po­ka­lał się nig­dy zbrod­nią.

Nad dźwi­ga­niem Oj­czy­zny z upad­ku, mimo ogól­ne­go zwąt­pie­nia i bez­myśl­ne­go sza­łu, ja­kie ob­ja­wia­ły się w roż­ma­itych dziel­ni­cach daw­nej Pol­ski, prze­my­śli­wa­ło nie­ustan­nie gro­no łu­dzi, da­lej w przy­szłość pa­trzą­cych, sku­pio­nych wy­trwa­le koło sztan­da­ru spra­wy na­ro­do­wej, chwy­ta­ją­cych skwa­pli­wie każ­dą spo­sob­ność, któ­ra zda­wa­ła się im ko­rzyst­ną dla słu­że­nia spra­wie Oj­czy­zny. Ludź­mi tymi byli roz­bit­ki z… in­su­rek­cyi Ko­ściusz­kow­skiej z Hen­ry­kiem Dą­brow­skim na cze­le.

Po ka­pi­tu­la­cyi armń po­wstań­czej po Ra­do­szy­ca­mi, Dą­brow­ski in­ter­no­wa­ny zo­stał w War­sza­wie i po­mi­mo naj­usil­niej­szych za­bie­gów nie mógł ani uzy­skać po­zwo­le­nia na wy­jazd za gra­ni­cę, ani też po­ro­zu­mieć się z pa­try­ota­mi, któ­rych spo­re gro­no zna­la­zło się w Pa­ry­żu. Do­pie­ro z chwi­lą mia­no­wa­nia Ca­il­lar­da przed­sta­wi­cie­lem rze­czy­po­spo­li­tej fran­cu­skiej przy dwo­rze ber­liń­skim, uda­ło się Dą­brow­skie­mu na­wią­zać z nim bliż­sze sto­sun­ki, a to za po­śred­nic­twem ma­jo­ra Fo­re­stie­ra. Na ręce tego ostat­nie­go za­ko­mu­ni­ko­wał Dą­brow­ski we wrze­śniu 1706 roku Ca­il­lar­do­wi pro­jekt, by rząd fran­cu­ski, uznaw­szy jako praw­ną re­pre­zen­ta­cya na­ro­du pol­skie­go za­wie­szo­ny sejm czte­ro­let­ni, do­zwo­lił for­mo­wać pod po­wa­gą te­goż sej­mu a wła­sną opie­ką kor­pu­sy pol­skie, zło­żo­ne bądź to z de­zer­te­rów au­stry­ac­kich i ro­syj­skich, bądź też ze szcząt­ków daw­nej armń pol­skiej. Fun­du­sze na ten cel uży­czo­ne zwró­ci­ła­by Pol­ska po wy­wal­cze­niu swej nie­pod­le­gło­ści, a w ra­zie nie­po­myśl­ne­go wy­ni­ku wal­ki, le­gia pol­ska, do­peł­niw­szy swej po­win­no­ści w służ­bie fran­cu­skiej, mo­gła­by ubie­gać się o pra­wo oby­wa­tel­stwa we Fran­cyi…

Myśl stwo­rze­nia le­gio­nów na­ro­do­wych pod pro­tek­to­ra­tem fran­cu­skim, nie po­ja­wia­ła się po raz pierw­szy, gdyż już w cza­sie kam­panń 1794 roku, po bi­twie szcze­ko­cin­skiej, pod niósł prze­by­wa­ją­cy w Pa­ry­żu w cha­rak­te­rze ajen­ta po­li­tycz­ne­go, ban­kier war­szaw­ski, Pars, pro­jekt utwo­rze­nia le­gio­nu z jeń­ców pol­skich, któ­rzy, wcie­le­ni prze­mo­cą do ar­mii au­stry­ac­kiej i pru­skiej, do­sta­li się na­stęp­nie w moc Fran­cyi pod­czas walk, sta­cza­nych z ko­ali­cyą w Ho­lan­dyi i nad Re­nem. Na za­wia­do­mie­nie Bar­sa, iż Fran­cya nie sprze­ci­wia­ła­by się uzbro­je­niu tych jeń­ców, wy­słał Ko­ściusz­ko do Pa­ry­ża Jó­ze­fa Wie­lo­hor­skie­go ce­lem ukła­dów z tam­tej­szym rzą­dem. Zra­zu ne­go­cy­acye szły po­myśl­nym to­rem. Fran­cya obie­cy­wa­ła uzbro­ić i przy­odziać le­gio­ni­stów, lecz nie mo­gła wziąć na sie­bie kosz­tów ich prze­wo­zu do Gdań­ska. Toż samo Szwe­cya, acz przy­chyl­na spra­wie re­wo­lu­cyi, nie chcia­ła się na­ra­żać Ro­syi i Pru­som. Tak więc mi­sya Wie­lo­hor­skie­go speł­zła na ni­czem.

Nie lep­sze­go też przy­ję­cia do­znał ze stro­ny Ca­il­lar­da wrze­śnio­wy pro­jekt Dą­brow­skie­go i do­pie­ro wy­pad­ki dzie­więć­dzie­sią­te­go szó­ste­go roku przy­spie­szy­ły urze­czy­wist­nie­nie za­mia­rów wiel­ko­pol­skie­go bo­ha­te­ra. Co praw­da, nie dzia­łał on od­osob­nio­ny, gdyż usi­ło­wa­nia jego po­pie­ra­li naj­gor­li­wiej schro­nie­ni nad Se­kwa­ną wy­chodź­cy, któ­rzy po upad­ku ostat­niej re­wo­lu­cyi szu­ka­li bez­piecz­ne­go przy­tuł­ku, oraz spo­sob­no­ści do dzia­ła­nia na ko­rzyść oj­czy­zny za gra­ni­ca­mi kra­ju. Naj­licz­niej zgro­ma­dzo­ne było wy­chodźc­two pol­skie w Pa­ry­żu, gdzie za po­śred­nic­twem Fran­cisz­ka Bar­sa, zna­le­zio­no spo­sób po­ro­zu­mie­nia się z kon­wen­tem, tu­dzież z wy­dzia­łem bez­pie­czeń­stwa pu­blicz­ne­go. Byli tam mę­żo­wie tego zna­cze­nia i za­sług, co Wy­bic­ki, kasz­te­lan Mniew­ski, Dem­bow­ski, ge­ne­ra­ło­wie Ge­dro­ić i Wie­lo­hor­ski, Eliasz Tre­mo, Jo­zef Za­błoc­ki, To­masz Marń – szew­ski, Igna­cy Ja­siń­ski, Ko­ciełł, Woy­czyń­ski i Ko­cha­now­ski. Zgro­ma­dza­li­śmy się zwy­kle w domu pana Bars, jako zna­ne­go Po­la­ka u osób rzą­do­wych i gor­li­we­go – pi­sze w swych wspo­mnie­niach Wy­bic­ki – za­czę­li­śmy po­zna­wać w do­świad­cze­niu róż­ni­cę od na­szych wy­obra­żeń po­cząt­ko­wych o re­wo­lu­cyi fran­cu­skiej. Lecz to roz­wią­zy­wa­ło się ła­two, zwa­ża­jąc, że ów po­cząt­ko­wy zwią­zek re­wo­lu­cyi fran­cu­skiej miał za­miar naj­święt­szy: przy­wró­ce­nia wol­no­ści cy­wil­nej i po­li­tycz­nej czło­wie­ko­wi, przy ist­nie­ją­cej wła­dzy pa­nu­ją­ce­go, kon­sty­tu­cyą ogra­ni­czo­nej. Ale ten świę­ty za­miar znik­nął, gdy chu­cie i na­mięt­no­ści wzię­ły górę, gdy lu­dzie zbrod­nia­mi okry­ci od­su­nę­li oby­wa­te­li cno­tli­wych i świa­tłych od ste­ru rzą­du, gdy in­try­gi, chci­wość gra­bie­ży, a przy­tem chci­wość krwi nie­win­nej, za­ra­żo­ne i zde­mo­ra­li­zo­wa­ne opa­no­wa­ły ser­ca. Wten­czas roz­nio­sło się ha­sło. Smierć dla ma­jęt­nych, spa­dek po niej tłusz­czy łak­ną­cej! Smierć świa­tłym i Cno­tli­wym, a wła­dza rzą­do­wa po nich w spad­ku dla ciem­ne­go, za­bój­cze­go mo­tło­chu!… Uty­ski­wa­li­śmy na ten wi­dok, my wy­gnań­cy Po­la­cy i nie­raz ja sam trzy­ma­łem ż Bo­lin­bro­kiem, że wol­ność jest stwo­rzo­na dla czło­wie­ka, ale czło­wiek nie jest stwo­rzo­ny dla wol­no­ści?….

Nie­ba­wem też ze­bra­nia prze­by­wa­ją­cych w Pa­ry­żu Po­la­ków, przy­bra­ły cha­rak­ter klu­bu pa­try­otycz­ne­go, za któ­re­go przy­kła­dem za­wią­za­li Ła­kiż klub ziom­ko­wie, osie­dli chwi­lo­wo w We­ne­cyi. Tam też oka­za­li się nąj­czyn­niej­szy­mi Piotr Po­toc­ki, Mi­chał Ogiń­ski, Sta­ni­sław Soł­tyk, oraz je­ne­ra­ło­wie Ko­łysz­ko i Łaż­niń­ski. Klub we­nec­ki po­zo­sta­wał pod opie­ki! miej­sco­we­go po­sła rze­czy­po­spo­li­tej, Lal­le­man­ta, któ­ry też uła­twiał jego ko­re­spon­den­cyę z pa­try­ota­mi pa­ry­ski­mi, prze­sy­ła­jąc ją wraz ze swe­mi urzę­do­wa­ni ra­por­ta­mi do Fran­cyi.

Za po­śred­nic­twem też klu­bu we­nec­kie­go, jako naj­bliż­sze­go gra­nic Pol­ski, zno­szo­no się z kra­jem, choć i z Pa­ry­ża spie­szy­li od cza­su do cza­su na wschód śmia­li emi­tu­ry­usze, któ­rzy nie ba­cząc na sro­gą karę, jaka ich cze­ka­ła w ra­zie uję­cia, szli z sło­wem po­cie­chy i na­dziei mię­dzy zbo­la­łych i zwąt­pio­nych. Pod przy­bra­nem na­zwi­skiem dą­ży­li do kra­ju ci wy.-łan­ni­cy, prze­kra­da­jąc się przez gra­nicz­ne kor­do­ny, na­ra­że­ni na ty­sią­cz­ne tru­dy i nie­bez­pie­czeń­stwa, bez­i­mien­ni apo­sto­ło­wie wiel­kiej spra­wy. Hi­sto­rya owych cza­sów prze­ka­za­ła nam z tego gro­na stra­ceń­ców, na­zwi­ska: Ogiń­skie­go, de la Ho­che'a, Wy­bic­kie­go, Tre­mo­na, Blu­me­ra i dzia­ła­ją­ce­go pod przy­bra­nem mia­nem Bu­dzyń­skie­go, póź­niej­sze­go mi­ni­stra skar­bu. Jana Wę­gleń­skie­go, ale po­dob­nych un, prze­pa­li­łych w znacz­nej czę­ści bez wie­ści emi­sa­ry­uszów, było o wie­le wię­cej i dzię­ki ich po­świę­ce­niu oraz od­wa­dze, ziom­ko­wie po­zo­sta­li w kra­ju, wie­dzie­li do­kład­nie o wszyst­kich za­bie­gach i pra­cach wy­chodź­ców.

Po­kój ba­zy­lej­ski, za­war­ty w maju 1795 r. mię­dzy Fran­cya a Pru­sa­mi, wy­warł wpraw­dzie przy­kre wra­że­nie wśród na­szej emi­gra­cyi, lecz rząd rze­czy­po­spo­li­tej nie omiesz­kał oświad­czyć klu­bi­stom, iż w nie­da­le­kiej już przy­szło­ści zaj­mie się spra­wą pol­ską. Za­le­cał prze­to Po­la­kom wy­trwa­łość i do­ra­dzał im cier­pli­wość wo­bec prze­ciw­no­ści, oraz uf­ność w szcze­re in­ten­cye Fran­cyi. Z ko­lei na­stą­pił w Pa­ry­żu upa­dek ter­ro­ry­stycz­nych rzą­dów, a miej­sce krwa­we­go konw­ren­tu za­jął dy­rek­to­ry­at. Ko­rzy­sta­jąc z uczyn­no­ści szla­chet­ne­go Ka­zi­mie­rza de la Ro­che'a, gro­ma­dzi­li się klu­bi­ści pa­ry­scy w wy­na­ję­tym jego kosz­tem ho­te­lu Dies­bach, przy uli­cy św. Flo­no­ry­usza. Tam też mie­li Po­la­cy tyle po­żą­da­ną spo­sob­ność do ze­tknię­cia się z wszyst­kie­mi zna­ko­mi­to­ścia­mi sto­li­cy, od­gry­wa­ją­ce­mi wy­bit­niej­szą rolę, czy to na polu po­li­ty­ki, czy też w dzie­dzi­nie na­uki i sztu­ki. Na tych sa­lo­nach spo­ty­ka­li się nasi wy­chodź­cy z Che­nie­rem, Thi­bau­de­au, Fre­ro­nem, z la Har­pem, Ro­us­se­li­nem i Tal­mą, lub z pa­nia­mi Be­au­har­na­is, Ta­lien, Lo­uvet… a Gor­ce, wio­dą­ce­mi prym w ży­ciu to­wa­rzy­skiem sto­li­cy. Po­ło­wę nie­mal for­tu­ny po­świę­cił na ten cel de la Ro­che, ale re­zul­tat swych za­bie­gów osią­gnął, gdyż zdo­łał zwró­cić uwa­gę ogó­łu fran­cu­skie­go na spra­wę Pol­ski, a rów­no­cze­śnie ob­my­ślał spo­sób po­ro­zu­mie­nia się z Dą­brow­skim, strze­żo­nym w War­sza­wie, któ­rej ewa­ku­acya przez woj­ska ro­syj­skie mia­ła na­stą­pić w stycz­niu 1796 roku. W gro­nie klu­bi­stów po­sta­no­wio­no po­wie­rzyć ową trud­ną mi­syę de la Ro­che'owi… oraz Tre­mo­no­wi, któ­rzy za fał­szy­wym pasz­por­tem, jako prze­kup­nie sta­lo­ry­tów i szty­chów, wy­bra­li się na Lipsk i Dre­zno do Pol­ski. Od­jeż­dża­jąc, po­wie­rzył de la Ro­che za­wia­dow­stwo ho­te­lu Dies­bach Au­gu­sto­wi Bon­ne­au, sy­no­wi uwię­zio­ne­go przez Ro­sy­an ajen­ta rze­czy­po­spo­li­tej w Pe­ters­bur­gu, zaś Tre­mo sta­nąw­szy w War­sza­wie za­jąć się miał po­zor­nie re­wi­den­ka­cyą wie­rzy­tel­no­ści po­szcze­gól­nych do­mów han­dlo­wych pa­ry­skich, któ­rych wy­pła­tę po­rę­czy­ły za Sta­ni­sła­wa Au­gu­sta dwo­ry roz­bio­ro­we. Jak­kol­wiek ści­sła ta­jem­ni­ca ota­cza­ła wy­jazd wy­słań­ców emi­gra­cyi do kra­ju, mimo to wieść o wła­ści­wym celu ich po­dró­ży prze­do­sta­ła się do ogó­łu wy­chodź­ców, ba­wią­cych w Pa­ry­żu, a na­wet wy­prze­dzi­ła Tre­mo­na wśród ziom­ków prze­by­wa­ją­cych w Dreź­nie, pod­czas gdy de la Ro­che za­trzy­mał się w Lip­sku. Dla­te­go też Tre­mo z jak naj­więk­szą oględ­no­ścią zbli­żał się do War­sza­wy, za­ba­wiw­szy po­przed­nio przez czas ja­kiś u swych krew­nych w Po­zna­niu i do­pie­ro w stycz­niu 1796 r. za­je­chał in sy­re­nie­go gro­du. Po­zo­ru do dłuż­sze­go po­by­tu w mie­ście, za­ję­tem do­pie­ro­co przez Pru­sa­ków, do­star­czy­ły mu za­wi­kła­ne ra­chun­ki jego pa­ry­skich mo­co­daw­ców, a tym­cza­sem Tre­mo z ży­wo­ścią iście Iran­cu­ską krzą­tał się oko­ło po­wie­rzo­nej mu mi­syi po­li­tycz­nej. Schadz­ki wta­jem­ni­czo­nych od­by­wa­ły się po­dob­no "na Ka­nonń" w miesz­ka­niu kasz­te­la­na Po­ła­niec­kie­go, w naj­bliż­szem są­siedz­twie zam­ku kró­lew­skie­go, a wła­dze pru­skie, w oba­wie po­wsta­nia utrzy­mu­ją­ce nie­ustan­nie po­go­to­wie gar­ni­zo­nu, mniej zwra­ca­ły uwa­gi na po­uf­ne na­ra­dy woj­sko­wych daw­nej służ­by, tem­bar­dziej, iż Dą­brow­skie­go, w myśl otrzy­ma­nych z Ber­li­na in­struk­cya po­le­co­no im trak­to­wać z jak naj­więk­szą oględ­no­ścią.

Tym­cza­sem doj­rze­wał w ci­szy plon po­sie­wu emis­sa­ry­uszów wy­chodźc­twa. W dniu 6 stycz­nia 1796 r. ze­bra­ni w Kra­ko­wie oby­wa­te­le pod­pi­sa­li taj­ny akt kon­fe­de­ra­cyi, w myśl któ­re­go oświad­cza­li, iż na­dzie­je nie­pod­le­gło­ści Pol­ski opie­ra­ją na na­szej do­brej spra­wie, oraz na uf­no­ści, jaką nam dają: " Na­sza od­wa­ga, wspa­nia­ło­myśl­ność na­ro­du fran­cu­skie­go i pra­wość mo­carstw, któ­re nie bra­ły bez­po­śred­nie­go udzia­łu w za­ma­chu, wy­mie­rzo­nym prze­ciw na­sze­mu ist­nie­niu". Wy­ra­ża­li nad­to skon­fe­de­ro­wa­ni go­to­wość, iż na pierw­sze we­zwa­nie Fran­cyi po­świę­cą ma­jąt­ki, ży­cie i wszyst­ko, co bę­dzie w ich mocy, a za­ra­zem uzna­wa­li de­pu­ta­cyą, ist­nie­ją­cą w Pa­ry­żu i za­leż­nych od niej ajen­tów, jako le­gal­nie ukon­sty­tu­owa­nych Za­strze­ga­jąc so­bie wy­da­nie od­ręb­nej de­kla­ra­cyi, wy­łusz­cza­ją­cej wo­bec

Eu­ro­py wszyst­kie ro­dza­ju uci­sków, ja­kich do­zna­wa­ła Pol­ska ze stro­ny na­jeźdź­ców, za­po­wia­da­li kon­fe­de­ra­ci, iż za­we­zwą po­mo­cy wszyst­kich na­ro­dów, któ­re po znisz­cze­niu na­sze­go za­gro­żo­ne są tym sa­mym lo­sem przez nie­ogra­ni­czo­ną am­bi­cya mo­carstw, upra­wia­ją­cych po­li­ty­kę, po­le­ga­ją­cą na na­igra­wa­niu się z naj­uro­czyst­szych trak­ta­tów.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: