- W empik go
"Jeszcze Polska nie zginęła!": dzieje Legionów Polskich: opowieść dziejowa z lat 1796-1806 - ebook
"Jeszcze Polska nie zginęła!": dzieje Legionów Polskich: opowieść dziejowa z lat 1796-1806 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 395 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Opowieść dziejowa z lat 1796–1806.
"Jeszcze Polska nie zginęła!"
W KRAKOWIE,
SPÓŁKA WYDAWNICZA POLSKA.
I897.
W KRAKOWIE. W DRUKARNI "CZASU" FR. KLUCZYCKIEGO I SP. pod zarządem Józefa Łakocińskiego.
I.
Schyłek wieku ośmnastego zwiastował ważną i pamiętną chwilę w dziejach ludzkości, przeniknionej nowemi, ożywczemi prądami. Nowe hasła, rzucone przez wielką rewolucyę, acz zwodnicze w przeważnej części, niemniej przeto potężne wywołały wrażenie wśród ludów, powołanych tem olbrzymiem wstrząśnieniem na widownię dziejową. Narody, rozdarte od wieków i znękane długoletnią niewolą, budziły się z uśpienia na odgłos wzniosłych idei wolności i braterstwa ludów, wypisanych na sztandarach republikańskiej Francyi, która zburzywszy u siebie podstawy dawnego porządku państwowego, z młodzieńczą butą podjęła rzuconą jej przez monarchiczną koalicyę rękawicę, a szalony sukces, towarzyszący półnagim i świeżo oderwanym od warsztatu lub pługa żołnierzom rzeczypospolitej, obudził w całej Europie usposobienie gorączkowe, żądne natychmiastowych rezultatów, podjętego w imię narodowościowych idei działania.
Polska nie mogła pozostać obciętnym widzem tego ruchu. Pokonana na polu walki, nie czuła się usposobioną do powolnej i pokojowej pracy około wewnętrznego odrodzenia narodu, a tem mniej mogła myśleć o odnowieniu w kraju zapasów z zwycięzkim i przemożnym przeciwnikiem. Z tem też większą uwagą śledziła przebieg toczącej się na Zachodzie walki, a sympatye jej musiały się znaleść po stronie trójkolorowej chorągwi republikańskiej, choćby z tego powodu, że w obozie koalicyi mocarstwa rozbiorowe przeważną odgrywały rolę. Wojna między rzecząpospolitą a sprzymierzonymi monarchami, zdawała się zapowiadać klęskę nieprzyjaciołom Polski, a rosnąca z dniem każdym sława wielkiego wodza, w którym Taine nie bez raeyi dopatruje się duchowego podobienstwa z włoskimi kondotierami piętnastego wieku, nęciła żądze czynu umysły, stęsknione do oręża żołnierskie prawice.
Znany historyk niemiecki Sybel, porównał rozbiór Rzeczypospolitej polskiej ze zburzeniem Jerozolimy i z rozproszeniem ludu wybranego, lecz mimo jednakich rozmiarów klęski, wielce rozmaitemi były pragnienia oraz nadzieje obu narodów wygnańczych. Tęsknota za krajem znamionowała na każdym kroku polskich tułaczów, którzy prócz języka i obyczaju ojców, zachowali wiernie ich wiarę oraz miłość ziemi rodzinnej, pragnąc wrócić do ojczyzny, lub złożyć w niej przynajmniej swe kości.
Polacy, tłumnie opuszczający ziemię ojczystą, by w służbie Francyi stworzyć opromienione dziś jeszcze bohaterską tradycya legiony na italskiej ziemi i nad Renem, rozsławili szeroko po świecie nasze męztwo.
Legiony owe były protestem narodu, żywcem pogrzebanego, który w tych tytanicznych zapasach dowiódł zdumionemu światu, że nie brak odwagi lub poświęcenia stał się przyczyną jego upadku. Bohaterscy wodzowie legionów, zapatrzeni w gasnące zorze niepodległości narodowej, chcieli orężem zdobyć to, co latami żmudnej i powolnej pracy odzyskać wypadnie.
Szlachetni i rycerscy zawierzyli ułudnym obietnicom samolubnego despoty… frymarczącego krwią własną i obcą, który gwałcąc najszlachetniejsze uczucia legionistów, kazał im, gorliwym synom katolickiego Kościoła, przykładać rękę do burzenia Państwa Kościelnego, szermierzy wolności wydalał na San Domingo, by jarzmo niewoli nałożyli ponownie na spragnionych praw człowieczeństwa murzynów.
Całą skalę wielką uczuć ludzkich przeszli i doświadczyli biedni Jegioniści, od upajającej nadziei, od zachwytów radości i uwielbienia, od najszczytniejszych porywów, aż do ponurej rozpaczy, rezygnacyi i przekleństw, cisnących się mimowoli na usta. Zaczęli od walki za wolność ludów, a sami musieli własnym sprzeniewierzyć się ideałom, zadać gwałt swym przekonaniom i uczuciom, wzdrygającym się na egzekucye okrutne, a to wszystko dlatego, że pierwszy konsul francuski, a niebawem cezar, tak chciał i rozkazał. Łudzili się, ale lepiej im może było z temi złudzeniami. Zamiast legionów, które rwały się do życia i do czynu, byłby może powstał cały legion nieszczęśliwych szaleńców, zdolnych pod wpływem bezgranicznej rozpaczy i bólu jedynie do samobójstwa. Lepiej im tedy było ze złudzeniami, z wiarą w ludzi, w swe działanie i poświęcenie.
Dziś, gdy pod wpływem bolesnych doświadczeń rozwiały.się złudzenia w skuteczność obrad, zabiegów i czynów, podjętych na obcej ziemi i pod obcą opieką celem dzwignienia ojczyzny, gdy na rodzinnym zagonie możemy stwarzać trwały dorobek dla naszego społeczeństwa, spokojnem i wolnem od uprzedzeń rzućmy okiem na niezbyt odległą a tak mało znaną dobę dziejowa, w ciągu której powstały, walczyły i zmarniały nasze legiony! Porównywano.je słusznie z wspaniałym poematem, pisanym krwią, wśród dział huku, a jakkolwiek nowsze badania dziejowe odarły ów epizod naszej przeszłości z otaczającego go dawniej legendowego uroku, to jednak my, skarlałe plemie wielkich ojców, z podziwem tylko spoglądać możemy na olbrzymów szalonej odwagi, zaparcia się i wiary w dobrą sprawę, jakimi byli wodzowie oraz uczestnicy legionów. Cofnijmy się myślą do smutnej pod każdym względem chwili upadku insurekcyi Kościuszkowskiej. Maciejowice, to tylko nieszczęśliwa bitwa – jak słusznie któś zauważył – ale nie ostateczna i stanowcza przegrana, a jednak klęska ta oraz rzeź Pragi ogłuszyły cały naród, wlewając jad chwilowej rozpaczy i zwątpienia nawet w najtęższe umysły, najpoczciwsze serca. Nastała chwila przesilenia, jakie w porozbiorowem naszem życiu niejednokrotnie się powtarzało. Jedni przyjęli jarzmo niewoli z rezygnacyą, trudną do pojęcia i dźwigając je, bez szemrania usuwali się w zacisze domowe, drudzy tracili głowę, nie wiedząc, co czynić, inni wreszcie w objęciach bezmyślnego szału i wyuzdanej rozpusty szukali zapomnienia po poniesionych klęskach i upokorzeniach.
W parze z ruiną polityczną szło bankructwo materyalne, głównie dotykające tą część kraju, którą wraz z Warszawą dostała się pod panowanie pruskie. Niewypłacalność pierwszorzędnych domów bankierskich, już zachwianych drugim podziałem Rzeczypospolitej, wyjazd króla do Grodna, kordony graniczne i trudności paszportowe, wszystkie te czynniki przyłożyły się do upadku syreniego grodu, zwanego do niedawna małym Paryżem. Kapiące od złota pałace możnowładców opustoszały, gdyż dziedzice ich po części z powodu kłopotów pieniężnych zamknęli się na wsi, a po części też stronili od miasta, nie chcąc się spotykać na każdym kroku z pruską butą, narzucającą w sposób szorstki i bezwzględny nieukom porządku – jak nazywano Polaków – nowe prawa.
Nie mógł się leż dźwignąć z ruiny stary Kraków, który w ciągu lat ostatnich nieustannie zmieniał pana, oglądając kolejno w swych murach załogę rosyjską, pruską i austryacką.
Natomiast w wyjątkowo szczęśliwszem położeniu znalazł się Lwów, który po strasznych przejściach dziewięćdziesiątego czwartego roku stał się bezpiecznem schronieniem dla wielu rozbilków świeżo upadłej rewolucji, oraz punkiem zbornym dla wszystkich, którzy, unosząc z dotkniętych klęską wojny prowincyi życie i mienie, szukali na bruku Lwiego grodu użycia i rozkoszy. Więc też w chwili, gdy gród podwawelski nio mógł się jeszcze oswoić z niemieckim najazdem, Lwów hulał w najlepsze. Niewola Kościuszki, rzeź Pragi i ostateczny rozbiór Rzeczypospolitej wywołały wprawdzie wśród mieszkańców Galicyi ogólne przygnębienie, jednakowoż z czasem, może nawet zbyt szybko, zapomniano we Lwowie o Świeżym pogromie. Huczny i gwarny zjazd obywatelstwa zakordonowego przepełniał ciche mury tego grodu. Szalano bez upamiętania… goniono za nowemi wrażeniami, które choćby chwilowo mogły odurzyć biesiadników, zdjąć im z serca ciężką troskę o przyszłość nieznaną, w ciemnych mgłach spowiła.
Towarzystwo lwowskie pisze w swych wspomnieniach wesoły szambelan Ochocki – składało się z osób najmajętniejszych, najlepiej wychowanych i wykształconych. Nikt jednak o klęskach ogólnych, o kraju i jego nowej sytuacyi nie podniósł głosu, ust nie otworzył. Zdawałoby się, że po za nami nie było żadnej przeszłości, żadnego jutra przed nami; nic, czegoby się trwożyć potrzeba, nic, coby dokonać należało. Hawiono się bez końca, szalano jak za dobrych czasów.
W towarzystwie lwowskiem z doby pokościuszkowskiej dwa głównie przejawiały się prądy. Obok pokolenia, zstępującego do grobu a reprezentowanego przez damy w rogówkach, oraz przez Potasów, z kresą na łbie i z pełnym pucharem w prawicy, wielbiących błogosławione czasy Sasów, wrzała gorączkowem życiem generacya, nasiąkła teoryami, zapożyczonemi z nad Sekwany, dla której honor był Rogiem a użycie jedynym życia celem. Napływ emigracyi francuskiej, lojalistów wyzutych z mienia, zaszczytów i przywilejów, a znajdujących w Galicyi – szczególniej gościnne przyjęcie, przyczynił się niemniej do rozszerzenia w społeczeństwie naszem pewnych pojęć, które niezupełnie może licowały z duchem czasu, lecz chwilowo ogólny zyskały kredyt. Owe markizy i margrabiowie, dumni, wykwintni i pełni delikatności, nie chcąc być nikomu ciężarem, przyjmowali w zamożniejszych domach obowiązki nauczycielskie i zaszczepiali w swych wychowańcami bezgraniczną odrazę do francuskiej rewolucya uzasadnioną zresztą do pewnego stopnia wspomnieniem okrucieństw, popełnionych przez rządy republikańskie. Arystokracya galicyjska z uczuciem niekłamanego pietyzmu spoglądała na dostojnych wygnańców, znosząc cierpliwie ich kaprysy i wymagania. Szeroko i długo rozpowiadano sobie o dziwactwach biskupa lyońskiego księdza de Sabran, który osiadłszy w Łańcucie, stał się dla księżny marszałkowej Lubomirskiej straszliwym ciężarem z powodu swej dumy i zmiennych fantazyj.
Jakkolwiek w miarodajnych warstwach społeczeństwa galicyjskiego przeważały zasady zachowawcze, to jednak z zapałem godnym lepszej sprawy naśladowano mody i obyczaje republikańskiej Francyi. Mężczyźni zarzucili puder i tapirowane fryzury. Harcapy ustąpiły miejsca krótko obciętym włosom. Bardzo rażącym dla uczuć przyzwoitości był strój damski, zapożyczony z nad Sekwany, przez ówczesne modnisie. Tanie te obywały się bez bielizny. Grecka tunika, z lekkiej, przejrzystej materyi, głęboko wycięta i u prawej nogi podpięta wysoko girlandą, z, długim ogonem, tworzyła główną część tego ubioru, a raczej negliżu. Nóżki były bose, palce u nóg zdobiły pierścienie, wysadzane drogimi kamieniami i rozkładane nakształt kolczyków. Zamiast trzewików noszono trepki, przytwierdzone do nogi białemi bandażami, sięgającemi po kolana. Dodać do lego należy fryzurę, zakrywającą czoło i przypominającą rzekomo układem włosów, klasyczne rzeźby, a wówczas zrozumiemy ciętość dowcipu kasztelanowej Kossakowskiej, utrzymującej z całą stanowczością, że panie lwowskie są bez stanu i bez czoła… Bo też w rzeczywistości strój ów był najwierniejszym wyrazem współczesnej doby. Polska lekkomyślność, zalotność francuzka i rosyjska zmysłowość, złożyły się na karnawałową fantazyą, szalejącą bez końca i miary na świeżym grobie ojczyzny. Lwów z owych czasów cieszył się dobrze zasłużoną sławą grodu Cytery. Miłostki kwitły w najlepsze, gdyż zepsucie obyczajów, zaszczepione przez dwór warszawski, dotarło wraz z modncmi damami do stolicy Rusi Czerwonej. Rozwody były na porządku dziennym. Żeniono się na żarty. Kobieta nie mająca choćby jednego wielbiciela, uchodziła za osobliwość. Panie z arystokracyi, przedstawicielki historycznych rodów, rywalizowały pod względem rozwiązłości z jasnowłosemi córami Germanii, towarzyszącemi mężom i ojcom w ich misyi cywilizacyjnej nad brzegi Pełtwy. Sławiona cnota niewiast niemieckich nie mogła się oprzeć tak silnej pokusie, jaką przedstawiały zawiesiste, sarmackie wąsy, oraz kieski, wypełnione mile brzęczącym kruszcem. Kobiety z wielkiego patryotyzmu romansowały na zabój-opowiada w swych pamiętnikach wspomniany już poprzednio Ochocki – mieniały kochanków, wyrywały sobie ludzi. Odprawiały jednych jak lokajów, przyjmowały drugich jak najemników. Mężowie nawzajem dopuszczali się niewierności bez końca. Żony rujnowały się dla kochanków, mężowie dla niewiedzieć jakich kobiet, które im się chwilowo podobały. Nie mieć kochanka, było sromotą…
W parze z wolnością obyczajów szedł pewnego rodzaju indyterentyzm polityczny, który ogarnął zarówno młodsze pokolenie, w strój francuski przybrane, jako też podeszłych wiekiem kontuszowców. Podczas gdy w opustoszałej Warszawie przyjaciółka księcia Józefa, hrabina Vauban, dyktowała w pałacyku pod Bachą prawa śmietance tamtejszej arystokracyi, gdy nudził się poważny Kraków, w którym berło towarzyskiego życia dzieliły między siebie rodziny – Wielopolskich i Wodzickich, ścisłej przestrzegające etykiety wobec niemieckich przybyszów, Lwów inną, bardziej liberalną odznaczał się barwą. Gubernatorowie austryaccy starali się jednoczyć w swych salonach towarzystwo polskie z dygnitarzami rządowymi obcego pochodzenia, co im się w znacznej części udawało. Wspominano wprawdzie o psotach, jakie w swoim czasie płatał niemieckim urzędnikom słynny z awanturniczych przygód Godzki, dziedzic Jaryczowa. Powtarzano dowcipne pani Kossakowskiej odpowiedzi, dawane funkcyonaryuszom nowego rządu, z którymi nieustanną toczyła walkę, ale zaprosinami na bale gubernatorskie nikt nie pogardził.
Mimo pozornego dobrobytu a nawet zbytku, cechujących życie klas posiadających w Galicyi, niesympatyzujących bynajmniej z hasłami terrorystycznemu głoszonemi nad Sekwaną, stanu społecznego, istniejącego podówczas w tej dzielnicy dawnej Polski, niepodobna nazwać pomyślnym. Na setki używających w całej pełni przyjemności życia wśród bezmyślnej gonitwy za rozrywkami, przypadały krocie tysięcy chleborobnego ludu, pracującego w pocie czoła koło roli, nie będącej nawet jego własnością, upośledzonego pod względem praw politycznych, obarczonego rozlicznemi ciężarami publicznemi, wśród których najuciążliwszym dla włościanina był podatek krwi… wyłącznie na jego barki zwalony, gdyż szlachcica urodzenie uwalniało od obowiązku służby wojskowej. Co gorsza, do spotęgowania cichego, lecz niemniej silnego niezadowolenia włościan wobec dziedzica, przyczyniła się ta fatalna okoliczność, iż właścicielom dóbr obok sądownictwa patrymonialnego zlecono też pobór podatków i rekruta. Włościanin, nieprzywykły od wieków do tego rodzaju ciężarów, nie starał się wytłómaczyć sobie racyi istnienia takowych, lecz w dziedzicu, oraz jego oficyalistach spełniających rządowe rozkazy, widział w prostocie ducha swych nieprzyjacioł, dręczycieli.
Niezadowolenie, nurtujące wśród stanu włościańskiego, najjaskrawiej wystąpiło w świeżo przyłączonych po ostatnim rozbiorze Rzeczypospolitej, obwodach galicyjskich. Na przestrzeni kilkudziesięciomilowej, między Wisłą a Bugiem, gotowało się w tajemnicy groźne powstanie chłopskie, wymierzone w pierwszym rzędzie przeciw szlachcie, ziemianom. Na czele tego ruchu, zapoczątkowanego nieznośnym uciskiem podatkowym i obowiązkiem dawania rekruta, stanął niejaki Franciszek Gorzkowski, osobistość wielce zagadkowa. Urodzony w Warmii, kształcił się w kraju, a następnie w Paryża, gdzie dzięki pomocy pieniężnej księcia biskupa Massalskiego, oddawał się przez, czas dłuższy studyom przyrodniczym i matematycznym. Nowe myśli i teorye społeczne, głoszone w przededniu wielkiej rewolucyi przez industryalistów, fizyokratów i socyalistów, wpłynęły niewątpliwie na wrażliwy umysł młodzieńca, który po powrocie do kraju, obrawszy zawód miernika, zajmował się pomiarami dóbr księcia biskupa wileńskiego. Na wiadomość o wybuchu rewolucyi Kościuszkowskiej pospieszył Gorzkowski do Warszawy, brał czynny udział w pracach około obwarowania stolicy i w czasie oblężenia miasta przez wojska pruskie, sam się zaofiarował Naczelnikowi w charakterze emisaryusza, celem podburzenia ludności w swych rodzinnych stronach przeciw Prusakom. Za zgodą Kościuszki otrzymał on paszport, opiewający na zmyślone nazwisko pruskiego poddanego. Rittermana, i bez trudności, jako władający należycie mową niemiecką, przepuszczony został przez wojska oblężnicze. Misyę swą spełni! z pomyślnym skutkiem, a po nieszczęśliwym upadku powstania, powrócił do swych zajęć zawodowych.
W lecie 1796 roku znalazł się Gorzkowski we wsi Cysi, w powiecie liwskim, dokąd go zawezwano w celu poczynienia pomiarów. Dziedzicem tej wioski, położonej wśród piasków, bagien i lasów, był niejaki Zaleski, człek niepomiernej uczciwości i dobry patryota. Zawołany gospodarz i myśliwy, nie zwracał Zaleski uwagi na czynności Gorzkowskiego, który dzień cały przepędzał w polu, wśród chłopów. Wieśniacy tamtejsi, zagrożeni po raz pierwszy branką rekruta, podatny przedstawiali materyał dla zapalonego demagoga, który zoczywszy dogodną do działania porę, nie omieszkał jej wyzyskać na rzecz swej teoryi. Jakoż poznajomiwszy się bliżej z miejsco-wem włościaństwem, utworzył tajny związek, który krzewił się bardzo szybko; więc dla wtajemniczenia nowych uczestników z dalszych okolic w zamiary spiskowych, sporządził Gorzkowski sztychowane tabliczki, za pomocą których pouczano świeżo przyjętych adeptów w sposób jasny i przystępny o celach konspiracyi. Tabliczki owe sporządzano w Warszawie, gdzie pomysł Gorzkowskiego również gorliwych znalazł zwolenników, zaś w agitacyi wśród ludu wspierał go niejaki Perles, chłopak dwudziestoletni, oficer artyleryi, przydzielony Gorzkowskiemu do pomocy w pomiarach. Nieostrożność Perlesa zgubiła spiskowych.
Po nitce nie trudno było dość do kłębka. Gorzkowski, zawezwany przez Zaleskiego, stawił mu się ostro i wraz z Perlesem odwieziony został do urzędu cyrkularnego. Śledztwo, prowadzone przez władzę, wykryło całą organizacyę spiskową, oraz istnienie rewolucyjnego komitetu warszawskiego, którego pięciu członków aresztowały władze pruskie na żądanie austryackiego rządu. Ponieważ jednak przekonano się, że spisek obejmował jedynie Galicyą, przeto też śledztwo w Warszawie toczyło się tylko dla formy. Oskarżeni porozumiewali się z całą swobodą, jak mają zeznawać i po upływie pewnego czasu odzyskali wolność dla braku dowodów winy.
Bardziej surowo obeszły się władze galicyjskie z Gorzkowskim i z Perlesem, których dostawiono do Krakowa. Perles umarł w więzieniu, nie doczekawszy się końca procesu, Gorzkowski zaś trzymany o chlebie i wodzie, skompromitował podobno swemi zeznaniami Kołłątaja, który po upadku rewolucyi Kościuszkowskiej schwytany został w Galicyi i osadzony w Ołomuńcu. Zeznania Gorzkowskiego przyczynić się wielce miały do pogorszenia losu księdza podkanclerzego, uwolnionego dopiero za osobistą instancyą cara Pawła u dworu wiedeńskiego. Tak przynajmniej utrzymuje w swym pamiętniku Cieszkowski.
Bardzo też być może, iż dzięki relacyom, złożonym w śledztwie, odzyskał Gorzkowski wolność po trzech latach więzienia. Odczytano mu wprawdzie wyrok sądowy, skazujący go na smierć przez powieszenie, lecz równocześnie zawiadomiono skazańca, iż cesarz w drodze łaski zamienił mu karę śmierci na wydalenie z granic kraju. Dalsze losy awanturniczego demagoga nie wchodzą w zakres niniejszej – opowieści, zaś o szczęściu mogło mówić ziemiaństwo nasze, gdy mrzonka Gorzkowskiego nie doczekała się w owym czasie krwawego urzeczywistnienia. Wznowienie koliszczyzny po tak jasnej w dziejach ginącej Rzeczypospolitej chwili, jaką był ruch Kościuszkowski, stworzyć mogło hańbiącą plamę na przeszłości narodu, który upadł pod brzemieniem wiekowych błędów, lecz nie pokalał się nigdy zbrodnią.
Nad dźwiganiem Ojczyzny z upadku, mimo ogólnego zwątpienia i bezmyślnego szału, jakie objawiały się w rożmaitych dzielnicach dawnej Polski, przemyśliwało nieustannie grono łudzi, dalej w przyszłość patrzących, skupionych wytrwale koło sztandaru sprawy narodowej, chwytających skwapliwie każdą sposobność, która zdawała się im korzystną dla służenia sprawie Ojczyzny. Ludźmi tymi byli rozbitki z… insurekcyi Kościuszkowskiej z Henrykiem Dąbrowskim na czele.
Po kapitulacyi armń powstańczej po Radoszycami, Dąbrowski internowany został w Warszawie i pomimo najusilniejszych zabiegów nie mógł ani uzyskać pozwolenia na wyjazd za granicę, ani też porozumieć się z patryotami, których spore grono znalazło się w Paryżu. Dopiero z chwilą mianowania Caillarda przedstawicielem rzeczypospolitej francuskiej przy dworze berlińskim, udało się Dąbrowskiemu nawiązać z nim bliższe stosunki, a to za pośrednictwem majora Forestiera. Na ręce tego ostatniego zakomunikował Dąbrowski we wrześniu 1706 roku Caillardowi projekt, by rząd francuski, uznawszy jako prawną reprezentacya narodu polskiego zawieszony sejm czteroletni, dozwolił formować pod powagą tegoż sejmu a własną opieką korpusy polskie, złożone bądź to z dezerterów austryackich i rosyjskich, bądź też ze szczątków dawnej armń polskiej. Fundusze na ten cel użyczone zwróciłaby Polska po wywalczeniu swej niepodległości, a w razie niepomyślnego wyniku walki, legia polska, dopełniwszy swej powinności w służbie francuskiej, mogłaby ubiegać się o prawo obywatelstwa we Francyi…
Myśl stworzenia legionów narodowych pod protektoratem francuskim, nie pojawiała się po raz pierwszy, gdyż już w czasie kampanń 1794 roku, po bitwie szczekocinskiej, pod niósł przebywający w Paryżu w charakterze ajenta politycznego, bankier warszawski, Pars, projekt utworzenia legionu z jeńców polskich, którzy, wcieleni przemocą do armii austryackiej i pruskiej, dostali się następnie w moc Francyi podczas walk, staczanych z koalicyą w Holandyi i nad Renem. Na zawiadomienie Barsa, iż Francya nie sprzeciwiałaby się uzbrojeniu tych jeńców, wysłał Kościuszko do Paryża Józefa Wielohorskiego celem układów z tamtejszym rządem. Zrazu negocyacye szły pomyślnym torem. Francya obiecywała uzbroić i przyodziać legionistów, lecz nie mogła wziąć na siebie kosztów ich przewozu do Gdańska. Toż samo Szwecya, acz przychylna sprawie rewolucyi, nie chciała się narażać Rosyi i Prusom. Tak więc misya Wielohorskiego spełzła na niczem.
Nie lepszego też przyjęcia doznał ze strony Caillarda wrześniowy projekt Dąbrowskiego i dopiero wypadki dziewięćdziesiątego szóstego roku przyspieszyły urzeczywistnienie zamiarów wielkopolskiego bohatera. Co prawda, nie działał on odosobniony, gdyż usiłowania jego popierali najgorliwiej schronieni nad Sekwaną wychodźcy, którzy po upadku ostatniej rewolucyi szukali bezpiecznego przytułku, oraz sposobności do działania na korzyść ojczyzny za granicami kraju. Najliczniej zgromadzone było wychodźctwo polskie w Paryżu, gdzie za pośrednictwem Franciszka Barsa, znaleziono sposób porozumienia się z konwentem, tudzież z wydziałem bezpieczeństwa publicznego. Byli tam mężowie tego znaczenia i zasług, co Wybicki, kasztelan Mniewski, Dembowski, generałowie Gedroić i Wielohorski, Eliasz Tremo, Jozef Zabłocki, Tomasz Marń – szewski, Ignacy Jasiński, Kociełł, Woyczyński i Kochanowski. Zgromadzaliśmy się zwykle w domu pana Bars, jako znanego Polaka u osób rządowych i gorliwego – pisze w swych wspomnieniach Wybicki – zaczęliśmy poznawać w doświadczeniu różnicę od naszych wyobrażeń początkowych o rewolucyi francuskiej. Lecz to rozwiązywało się łatwo, zważając, że ów początkowy związek rewolucyi francuskiej miał zamiar najświętszy: przywrócenia wolności cywilnej i politycznej człowiekowi, przy istniejącej władzy panującego, konstytucyą ograniczonej. Ale ten święty zamiar zniknął, gdy chucie i namiętności wzięły górę, gdy ludzie zbrodniami okryci odsunęli obywateli cnotliwych i światłych od steru rządu, gdy intrygi, chciwość grabieży, a przytem chciwość krwi niewinnej, zarażone i zdemoralizowane opanowały serca. Wtenczas rozniosło się hasło. Smierć dla majętnych, spadek po niej tłuszczy łaknącej! Smierć światłym i Cnotliwym, a władza rządowa po nich w spadku dla ciemnego, zabójczego motłochu!… Utyskiwaliśmy na ten widok, my wygnańcy Polacy i nieraz ja sam trzymałem ż Bolinbrokiem, że wolność jest stworzona dla człowieka, ale człowiek nie jest stworzony dla wolności?….
Niebawem też zebrania przebywających w Paryżu Polaków, przybrały charakter klubu patryotycznego, za którego przykładem zawiązali Łakiż klub ziomkowie, osiedli chwilowo w Wenecyi. Tam też okazali się nąjczynniejszymi Piotr Potocki, Michał Ogiński, Stanisław Sołtyk, oraz jenerałowie Kołyszko i Łażniński. Klub wenecki pozostawał pod opieki! miejscowego posła rzeczypospolitej, Lallemanta, który też ułatwiał jego korespondencyę z patryotami paryskimi, przesyłając ją wraz ze swemi urzędowani raportami do Francyi.
Za pośrednictwem też klubu weneckiego, jako najbliższego granic Polski, znoszono się z krajem, choć i z Paryża spieszyli od czasu do czasu na wschód śmiali emituryusze, którzy nie bacząc na srogą karę, jaka ich czekała w razie ujęcia, szli z słowem pociechy i nadziei między zbolałych i zwątpionych. Pod przybranem nazwiskiem dążyli do kraju ci wy.-łannicy, przekradając się przez graniczne kordony, narażeni na tysiączne trudy i niebezpieczeństwa, bezimienni apostołowie wielkiej sprawy. Historya owych czasów przekazała nam z tego grona straceńców, nazwiska: Ogińskiego, de la Hoche'a, Wybickiego, Tremona, Blumera i działającego pod przybranem mianem Budzyńskiego, późniejszego ministra skarbu. Jana Węgleńskiego, ale podobnych un, przepaliłych w znacznej części bez wieści emisaryuszów, było o wiele więcej i dzięki ich poświęceniu oraz odwadze, ziomkowie pozostali w kraju, wiedzieli dokładnie o wszystkich zabiegach i pracach wychodźców.
Pokój bazylejski, zawarty w maju 1795 r. między Francya a Prusami, wywarł wprawdzie przykre wrażenie wśród naszej emigracyi, lecz rząd rzeczypospolitej nie omieszkał oświadczyć klubistom, iż w niedalekiej już przyszłości zajmie się sprawą polską. Zalecał przeto Polakom wytrwałość i doradzał im cierpliwość wobec przeciwności, oraz ufność w szczere intencye Francyi. Z kolei nastąpił w Paryżu upadek terrorystycznych rządów, a miejsce krwawego konwrentu zajął dyrektoryat. Korzystając z uczynności szlachetnego Kazimierza de la Roche'a, gromadzili się klubiści paryscy w wynajętym jego kosztem hotelu Diesbach, przy ulicy św. Flonoryusza. Tam też mieli Polacy tyle pożądaną sposobność do zetknięcia się z wszystkiemi znakomitościami stolicy, odgrywającemi wybitniejszą rolę, czy to na polu polityki, czy też w dziedzinie nauki i sztuki. Na tych salonach spotykali się nasi wychodźcy z Chenierem, Thibaudeau, Freronem, z la Harpem, Rousselinem i Talmą, lub z paniami Beauharnais, Talien, Louvet… a Gorce, wiodącemi prym w życiu towarzyskiem stolicy. Połowę niemal fortuny poświęcił na ten cel de la Roche, ale rezultat swych zabiegów osiągnął, gdyż zdołał zwrócić uwagę ogółu francuskiego na sprawę Polski, a równocześnie obmyślał sposób porozumienia się z Dąbrowskim, strzeżonym w Warszawie, której ewakuacya przez wojska rosyjskie miała nastąpić w styczniu 1796 roku. W gronie klubistów postanowiono powierzyć ową trudną misyę de la Roche'owi… oraz Tremonowi, którzy za fałszywym paszportem, jako przekupnie stalorytów i sztychów, wybrali się na Lipsk i Drezno do Polski. Odjeżdżając, powierzył de la Roche zawiadowstwo hotelu Diesbach Augustowi Bonneau, synowi uwięzionego przez Rosyan ajenta rzeczypospolitej w Petersburgu, zaś Tremo stanąwszy w Warszawie zająć się miał pozornie rewidenkacyą wierzytelności poszczególnych domów handlowych paryskich, których wypłatę poręczyły za Stanisława Augusta dwory rozbiorowe. Jakkolwiek ścisła tajemnica otaczała wyjazd wysłańców emigracyi do kraju, mimo to wieść o właściwym celu ich podróży przedostała się do ogółu wychodźców, bawiących w Paryżu, a nawet wyprzedziła Tremona wśród ziomków przebywających w Dreźnie, podczas gdy de la Roche zatrzymał się w Lipsku. Dlatego też Tremo z jak największą oględnością zbliżał się do Warszawy, zabawiwszy poprzednio przez czas jakiś u swych krewnych w Poznaniu i dopiero w styczniu 1796 r. zajechał in syreniego grodu. Pozoru do dłuższego pobytu w mieście, zajętem dopieroco przez Prusaków, dostarczyły mu zawikłane rachunki jego paryskich mocodawców, a tymczasem Tremo z żywością iście Irancuską krzątał się około powierzonej mu misyi politycznej. Schadzki wtajemniczonych odbywały się podobno "na Kanonń" w mieszkaniu kasztelana Połanieckiego, w najbliższem sąsiedztwie zamku królewskiego, a władze pruskie, w obawie powstania utrzymujące nieustannie pogotowie garnizonu, mniej zwracały uwagi na poufne narady wojskowych dawnej służby, tembardziej, iż Dąbrowskiego, w myśl otrzymanych z Berlina instrukcya polecono im traktować z jak największą oględnością.
Tymczasem dojrzewał w ciszy plon posiewu emissaryuszów wychodźctwa. W dniu 6 stycznia 1796 r. zebrani w Krakowie obywatele podpisali tajny akt konfederacyi, w myśl którego oświadczali, iż nadzieje niepodległości Polski opierają na naszej dobrej sprawie, oraz na ufności, jaką nam dają: " Nasza odwaga, wspaniałomyślność narodu francuskiego i prawość mocarstw, które nie brały bezpośredniego udziału w zamachu, wymierzonym przeciw naszemu istnieniu". Wyrażali nadto skonfederowani gotowość, iż na pierwsze wezwanie Francyi poświęcą majątki, życie i wszystko, co będzie w ich mocy, a zarazem uznawali deputacyą, istniejącą w Paryżu i zależnych od niej ajentów, jako legalnie ukonstytuowanych Zastrzegając sobie wydanie odrębnej deklaracyi, wyłuszczającej wobec
Europy wszystkie rodzaju ucisków, jakich doznawała Polska ze strony najeźdźców, zapowiadali konfederaci, iż zawezwą pomocy wszystkich narodów, które po zniszczeniu naszego zagrożone są tym samym losem przez nieograniczoną ambicya mocarstw, uprawiających politykę, polegającą na naigrawaniu się z najuroczystszych traktatów.