- W empik go
"Moja żydowska dusza nie obawia się dnia sądu." Mordechaj Chaim Rumkowski. Prawda i zmyślenie - ebook
"Moja żydowska dusza nie obawia się dnia sądu." Mordechaj Chaim Rumkowski. Prawda i zmyślenie - ebook
"Ja jednak chciałbym posłuchać,
co będzie się o mnie mówić pół godziny po wojnie…
Przecież czegoś się jednak dokonało”.
Mordechaj Chaim Rumkowski
Książka ukazuje sylwetkę szefa łódzkiego Judenratu, oficjalnie zwanego Przełożonym Starszeństwa Żydów w Liztmannstadt – Mordechaja Chaima Rumkowskiego. Przez wiele lat z pasją zgłębiano dzieje jego głupoty, małości, pychy i chorobliwych ambicji, które uczyniły go współpracownikiem nazistów i mordercą niewinnych współbraci. Stał się emblematem wynaturzonego żydowskiego okrutnika i zdrajcy. Obwołano go czarnym charakterem historii Zagłady. Kulminacją opowieści o nim była figura jego śmierci – miał spłonąć żywcem w krematoryjnym piecu, wrzucony weń w sierpniu 1944 r. przez szukających pomsty łódzkich Żydów. Przez lata ani zawodowi historycy, ani literaturoznawcy nie mierzyli się z utrwaloną w przekazach i dość ubogą wersją zdarzeń, nie szukali też nowych interpretacji działań i postaw MCHR. Autorka weryfikuje dotychczasowe ustalenia biograficzne dotyczące Rumkowskiego. Jej bohater przestaje być postacią banalną, jednowymiarową, prostacką. Z pracy wyłania się obraz osoby niejednoznacznej, nieco zagadkowej w sensie psychologicznym. Tekst jest poprawny metodologicznie, oparty na solidnej podstawie źródłowej oraz ukazuje bogate tło historyczne.
"Składając w całość zarys przedwojennej biografii Mordechaja Rumkowskiego, przypominałam sobie wielokrotnie słyszane i czytane o nim opinie, które chyba nie tylko mnie głęboko zapadły w pamięć. Opinie te, pochodzące zarówno z poważnych opracowań, jak i z tekstów literackich (osiągające swoje ekstremum w Kupcu łódzkim Adolfa Rudnickiego i niestety powielane w najnowszych beletrystycznych próbach opracowania historii Rumkowskiego, czyli Fabryce muchołapek Andrzeja Barta i Biednych ludziach z miasta Łodzi Steve'a Sem-Sandberga), ukształtowały wręcz odpychający wizerunek człowieka, który miał odegrać główną rolę w historii łódzkiego getta. Przyznaję, że pod ich wpływem MChR długo jawił mi się, jak pewnie większości zaznajomionych z tematem osób, jako figura marginalna i dość nikczemna. Widziałam w nim raczej targanego wygórowanymi ambicjami ledwo piśmiennego, bełkotliwego i popędliwego starca (notabene był tylko o trzy lata starszy od Adama Czerniakowa, któremu chyba nikt nigdy nie zarzucał „starczości”), niźli energicznego i oddanego społecznika oraz zaprawionego w polemikach szermierza świetnego, bo litwackiego, żydowskiego słowa. Tymczasem to, co udało mi się ustalić, zmieniło moją perspektywę."
ze wstępu Moniki Polit
* *
*
Postać Mordechaja Chaima Rumkowskiego jest zjawiskiem niezwykłym, łączącym sprzeczne żywioły, wieloznacznym – i w zasadzie nie podlegającym ocenom prostym i jednowymiarowym. W tym przypadku nie ma miejsca ani na apologie, ani na potępienia, nie ma – inaczej mówiąc – miejsca na jakąkolwiek jednoznaczność, gdyż każda ocena wyłącznie pozytywna czy wyłącznie negatywna byłaby uproszczeniem, a w wielu wypadkach nawet zafałszowaniem jedynej w swoim rodzaju, krańcowo w wielu wymiarach skomplikowanej rzeczywistości.
Autorka unika jednoznacznych ocen, odrzuca jednoznacznie negatywne, ale jednoznacznie pozytywne, widoczne w pewnych gettowych dokumentach, traktuje jako świadectwo, nie poddaje ich kryteriom prawdy i fałszu, nie pyta, czy odpowiadają rzeczywistości, dostrzega w nich świadectwo czasów, w jakich powstawały, a także bierze pod uwagę cele, jakim miały służyć.
Książkę Moniki Polit "Moja żydowska dusza nie obawia się dnia sądu" Mordechaj Chaim Rumkowski – prawda i zmyślenie uważam za studium ze wszech miar udane, nie waham się przed użyciem przymiotnika „wybitne”.
/Prof. dr hab. Michał Głowiński/
* *
*
Książka Moniki Polit, bazująca na jej rozprawie doktorskiej jest absolutnie nowatorska, a ponadto jest dziełem przemyślanym, uporządkowanym, i doskonale napisanym. Getto łódzkie było z wielu powodów wyjątkowe na tle innych gett w okupowanej Polsce, nie tylko dlatego, że trwało najdłużej, ale przede wszystkim ze względu na postać Mordechaja Chaima Rumkowskiego, przewodniczącego Starszeństwa Żydów. Postać ta, wzbudzająca wiele pytań, kontrowersji i wątpliwości, obrosła legendą i przeszła do historii. Z tą legendą mierzy się w swojej książce Monika Polit. Już choćby z tego powodu jej praca jest niezwykła i stanowi zasadniczy przełom w badaniach nad historią getta łódzkiego oraz w interpretacjach postaci Przełożonego Starszeństwa łódzkich Żydów.
Autorka wykonała ogrom pracy, by dotrzeć do źródeł nowych, zapoznanych, a także by zweryfikować dotychczas używane dokumenty i zasoby wiedzy na temat swojego bohatera. Wywiązała się z tego zadania znakomicie – książka jest fascynująca, świetnie napisana, nowatorska, odkrywcza.
Wielokrotnie dostajemy świadectwa ogromnej wiedzy Autorki i jej błyskotliwej inteligencji. Jej erudycja i kompetencja pozwalają raz jeszcze zmierzyć się z obowiązującymi stereotypami, kliszami i uogólnieniami dotyczącymi Prezesa, obecnymi w większości literackich kanonów. Weryfikuje ona dotychczasowe ustalenia biograficzne dotyczące Mordechaja Chaima Rumkowskiego, a jej bohater przestaje być postacią banalną, jednowymiarową, prostacką. Z pracy wyłania się obraz osoby niejednoznacznej, nieco zagadkowej w sensie psychologicznym.
/dr hab. Barbara Engelking, prof. IFiS PAN/
Spis treści
Wstęp
Rozdział I
Legenda o królu Chaimie. przedwojenne losy Mordechaja Chaima Rumkowskiego
Rozdział II
Mówca. przemiany wystąpień Mordechaja Chaima Rumkowskiego
Rozdział III
Bohater Notatnika Szmula Rozensztajna, „Geto-cajtung” i Biuletynu Kroniki codziennej
Rozdział IV
Twórca wyobraźni. Mordechaj Chaim Rumkowski jako adresat listów i bohater satyr
Rozdział V
Literackie oceny i interpretacje
Zakończenie
Bibliografia
Wykaz fotografii zamieszczonych na wkładce
Wykaz skrótów
Kategoria: | Popularnonaukowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-63444-21-1 |
Rozmiar pliku: | 5,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Celem tej książki nie jest przedstawienie historii getta łódzkiego. Zainteresowany czytelnik znajdzie na ten temat wiele znakomitych tekstów, takich jak źródłowa Kronika getta łódzkiego¹ czy też artykuły Danuty Dąbrowskiej². Pozwolą mu one prześledzić dzieje utworzonej przez Niemców w lutym 1940 r. i zlikwidowanej w sierpniu 1944 r. drugiej pod względem wielkości zamkniętej dzielnicy żydowskiej na ziemiach polskich, a także zapoznać się ze skomplikowaną strukturą administracji getta, podzielonej na liczne wydziały i resorty (zakłady pracy). Ja zajmę się przede wszystkim przedstawieniem sylwetki zwierzchnika tej rozbudowanej struktury — szefa łódzkiego Judenratu, oficjalnie zwanego Przełożonym Starszeństwa Żydów w Getcie Litzmannstadt — Mordechaja Chaima Rumkowskiego (MChR). Poświęcono mu hasła w kilkunastu słownikach i encyklopediach. Rekapitulacją jego czynów wypełniono długie ustępy w monograficznych opracowaniach na temat getta łódzkiego. Napisano o nim cztery powieści i kilka opowiadań. Z pasją zgłębiano dzieje jego głupoty, małości, pychy i chorobliwych ambicji, które uczyniły go współpracownikiem nazistów i mordercą niewinnych współbraci. Stał się emblematem wynaturzonego żydowskiego okrutnika i zdrajcy. Obwołano go czarnym charakterem historii Zagłady. Kulminacją opowieści o nim była figura jego śmierci — miał spłonąć żywcem w piecu krematoryjnym, wrzucony weń w sierpniu 1944 r. przez szukających pomsty łódzkich Żydów³. Przez lata ani zawodowi historycy, ani literaturoznawcy nie mierzyli się z utrwaloną w przekazach i dość ubogą wersją zdarzeń, nie szukali też nowych interpretacji działań i postaw MChR. Sama zrozumiałam konieczność rewizji jego historii zainteresowana tekstami, które MChR zostawił po sobie jako Przełożony Starszeństwa Żydów. Teksty te notabene nigdy wcześniej nie stały się przedmiotem uważnego namysłu badaczy historii getta łódzkiego. W trakcie pracy nad nimi doszłam do wniosku, że bez odtworzenia kolei jego życia, szczególnie z okresu przedwojennego, nie będę mogła pojąć motywów jego późniejszych zachowań ani też właściwie interpretować pozostawionych zapisów. Dlatego pierwszy rozdział tej książki poświęciłam uporządkowaniu danych biograficznych, które zilustrowałam przedwojennymi tekstami MChR, odnalezionymi w polskich i zagranicznych archiwach i bibliotekach. Korzystając z poczynionych ustaleń, w trzech kolejnych rozdziałach podjęłam próbę nowego odczytania i zinterpretowania zapisów gettowych, których Rumkowski był autorem (mowy do ludności⁴ oraz teksty prasowe z „Geto-Cajtung”), inspiratorem (Biuletyn Kroniki Codziennej, Notatnik Szmula Rozensztajna) lub adresatem (listy ludności getta)⁵. Na końcu zrekonstruowałam literacki obraz MChR wyłaniający się z różnojęzycznych utworów powstałych w czasie wojny i po jej zakończeniu. O tym, czy swoim wysiłkiem rzeczywiście wzbogaciłam wiedzę i zmieniłam wyobrażenie o postaci i roli MChR, będzie mógł teraz zdecydować czytelnik.
Pragnę gorąco podziękować za pomoc, wsparcie i życzliwość tym, bez których ta książka nigdy by nie powstała: Magdalenie Bendowskiej, Eleonorze Bergman, Barbarze Engelking, Weronce (Wardzie) Heled, Marcinowi Kolanowskiemu, Arturowi Kuciowi, Jackowi Leociakowi, Lusi (Pninie) Navon-Elkan, Jakubowi Petelewiczowi, Cécile Pilverdier, Romanowi Rumkowskiemu, Adamowi Sitarkowi, Michałowi Trębaczowi, Ewie Wiatr, Maciejowi Wójcickiemu, Ewie Zysman, Rodzicom i Bratu.Rozdział III Bohater Notatnika Szmula Rozensztajna, „Geto-Cajtung” i Biuletynu Kroniki Codziennej
W tekstach poświęconych gettu Litzmannstadt nie ma wielu wzmianek o Szmulu Rozensztajnie, a jeśli się pojawiają, to sporo w nich niechęci do tej osoby. Nieprzejednanym jego wrogiem był historyk Ber Mark. W 1954 r. na łamach ukazującego się w Buenos Aires miesięcznika „Undzer Lodż” Ber Mark pogrupował aktywne literacko postaci getta. Rozensztajn (wraz z poetą Grafem Kalim³⁶⁶) znalazł się wśród tych twórców, którzy „swoje pióro zaprzedali reżimowi Rumkowskiego”³⁶⁷. Mark nazwał Rozensztajna „grafomańskim hojfzingerem”³⁶⁸, czyli nadwornym śpiewakiem Prezesa. Chaim Lejb Fuks, autor wspomnieniowej Lodż szel majle, obdarzył go niepochlebnym przydomkiem (znów dzielonym z Grafem Kalim) „Wilder” (jid. dosł. dziki, w tym kontekście odszczepieniec, wyrzutek)³⁶⁹. Josef Okrutny w wydawanym w amerykańskiej zonie periodyku „Der Ibergang” zjadliwie komentował nie tylko działalność, lecz także powierzchowność Rozensztajna: „Der kurcfisiker lererl Szmul Rozensztejn mitn parmet geknejcztn goln geln ponem un mongoliszer noz” (Krótkonogi belfer Szmul Rozensztajn o wygolonej, żółtej i pomarszczonej jak pergamin twarzy i mongolskim nosie)³⁷⁰. Przychylniej wyrażał się o nim Nachman Blumental, który pracując dla Centralnej Żydowskiej Komisji Historycznej w Łodzi, wydał w 1946 r. tomik ocalałych z getta utworów poety Symchy Szajewicza zatytułowany Lech-lecho³⁷¹. Zamieścił tam faksymile supliki artysty kierowanej do Rozensztajna³⁷². Młody twórca w afektowanym, ale jednocześnie wzruszającym stylu zwracał się do Rozensztajna o pomoc w znalezieniu mu posady, innej niż bardzo uciążliwa praca stróża w punkcie warzywnym³⁷³. Z treści korespondencji wynika, że Rozensztajn wcześniej ustnie obiecał poecie wstawiennictwo. Szajewicz oraz inny pisarz Mansfeld dzięki protekcji Rozensztajna rzeczywiście otrzymali nowe posady.
Kim był ich dobrodziej? Szmul Boruch Rozensztajn urodził się 29 maja 1893 r. na Wołyniu w niewielkiej, ale pięknej posiadłości Radziwiłłów Ołyce³⁷⁴. Jakie były jego najwcześniejsze losy, nie wiadomo. Mogę się domyślać, że do Łodzi trafił jak wielu innych Żydów ze Strefy Osiedlenia, szukając w rozwijającym się mieście lepszego życia. Na pewno się kształcił, został bowiem nauczycielem hebrajskiego. Zapewne ukończył seminarium nauczycielskie, ale mógł też wykorzystywać wiedzę nabytą wcześniej w jesziwie, tak jak na przykład pisarz Perec Opoczyński³⁷⁵. Rozensztajn pochodził z Wołynia, z krainy leżącej w granicach historycznej Lite. Silną pozycję mieli tam misnagdzi, a potem zwolennicy haskali. Rozensztajn na pewno otrzymał solidne religijne wykształcenie. Jego hebrajskie przygotowanie językowe musiało być znakomite. Dość powiedzieć, że do swojej hebrajskiej szkoły powszechnej zaangażował go znamienity łódzki litwak i miłośnik hebrajskiego Icchak Kacenelson³⁷⁶. Rozensztajn uczył też w kierowanym przez tegoż Hebrajskim Studium Dramatycznym. Udzielał się również w Łódzkim Komitecie Syjonistycznym, prowadząc kursy języka hebrajskiego³⁷⁷. Z syjonizmem łączył go i inny nurt jego działalności, mianowicie dziennikarstwo. W 1928 r. otrzymał posadę łódzkiego korespondenta gazety „Hajnt”, określającej się jako „narodowa, niezależna, o zabarwieniu syjonistycznym”³⁷⁸. W tym jednym z najważniejszych żydowskich dzienników Rozensztajn pracował do 1939 r., nadsyłając do warszawskiej centrali notatki, zazwyczaj skromnych rozmiarów, sprawozdania z odbywających się w Łodzi konferencji, partyjnych zjazdów oraz procesów sądowych. Sygnował je inicjałami SZR.
MChR i Szmul Rozensztajn mieszkali w tym samym mieście i działali w jednej partii. Znali się przed wojną. Rozensztajn pisał o Rumkowskim w swoich hajntowskich korespondencjach³⁷⁹. Kiedy powstało getto, Rumkowski tworząc jego administracyjne i infrastrukturalne zręby, chętnie angażował przedwojennych współpracowników i znajomych, w tym członków Łódzkiego Komitetu Syjonistycznego³⁸⁰. Zapewne dlatego po kilku miesiącach pracy w szkolnictwie gettowym³⁸¹ Rozensztajn trafił do Wydziałów Ewidencji, ściślej do Archiwum getta, którego pracownicy otrzymywali nieco wyższe wynagrodzenie niż zatrudnieni w innych punktach. Mogli też liczyć na dodatkowe przydziały³⁸². W krótkim czasie został kierownikiem Prasowego Referatu przy Przełożonym Starszeństwa Żydów w Getcie Litzmannstadt³⁸³, odpowiedzialnym m.in. za redagowanie „Geto-Cajtung”. Od sierpnia 1942 r. kierował drukarnią i wytwórnią stempli, opracował też dwa oficjalne kalendarze getta — na lata 1942 i 1943. Swoją oficjalną, urzędniczą działalność łączył Rozensztajn z mniej lub bardziej formalną opieką nad artystami w getcie. Jeszcze przed wojną, jako współpracownik Kacenelsona, musiał bliżej poznać ich świat. Choć sam najpewniej nie tworzył³⁸⁴, lgnął do ludzi sztuki, cenił ich pracę. Jak twierdzi Jeszajahu Szpigl, Rozensztajn nie należał do prestiżowego koła pisarzy i poetów skupionych w getcie wokół poetki Miriam Ulinower³⁸⁵, ale starał się, w miarę swych możliwości, im pomagać³⁸⁶. Szpigl podaje również, że to właśnie Rozensztajn zaproponował latem 1944 r., by do specjalnej listy pisarzy proszących Rumkowskiego (za pośrednictwem adwokata Neftalina) o ochronę w obliczu zbliżającej się deportacji dołączyć nazwiska muzyków, malarzy, aktorów³⁸⁷. O jego związkach ze środowiskiem literackim getta nie udało mi się znaleźć niczego więcej. Rozensztajn zainteresował mnie przede wszystkim jako współpracownik Rumkowskiego, jako człowiek, który pozostawił 184-stronicową relację obejmującą okres od 20 lutego 1941 do 7 kwietnia 1942 r. Przygotowując ten tekst do druku, nadałam mu arbitralnie tytuł Notatnik³⁸⁸. Wydał mi się on najodpowiedniejszy ze względu na treść, której gros stanowiły zapisy mów wygłaszanych przez Rumkowskiego. Najwyraźniej bowiem Rozensztajn, oprócz innych, sprawował (nigdzie oficjalnie niewymienianą³⁸⁹) funkcję osobistego sekretarza Przełożonego Starszeństwa Żydów. Notując, towarzyszył mu wszędzie tam, dokąd Rumkowski się udawał — był obecny na naradach, artystycznych rewiach i publicznych zgromadzeniach. Bardzo możliwe, że pierwotnie Notatnik miał być tylko zbiorem tekstów przemówień, ale poszerzył się o regularne³⁹⁰ wpisy relacjonujące dzień pracy Prezesa i jego zarządzenia, a także o gettowe wydarzenia, historie i krążące w getcie plotki. Zatrudniony w Centralnym Sekretariacie Przełożonego na Bałuckim Rynku³⁹¹, Rozensztajn spotykał się z Rumkowskim niemal codziennie, często towarzysząc mu do późnych godzin wieczornych, a nawet nocnych³⁹². Z notesem i ołówkiem w dłoni asystował Prezesowi również poza sekretariatem — w dorożce, przy prezydialnych stołach oraz na widowni Domu Kultury, zawsze zajmując miejsce w sąsiedztwie MChR. O jego częstej obecności u boku Rumkowskiego świadczą nie tylko zapisy, lecz także zachowane zdjęcia³⁹³.
Jego relacja jest, moim zdaniem, bezcenna ze względu na ów bliski i dzięki temu unikatowy ogląd postaci Prezesa. Rozensztajn notował to, czego inni nie mogli usłyszeć i zobaczyć. Myliłby się jednak ten, kto liczyłby na lekturę oferującą intymny wgląd w życie Rumkowskiego i w zakulisowe mechanizmy jego władzy. Bliskość Rozensztajna i jego przełożonego była bowiem, jak mi się wydaje, ściśle proksemiczna — przestrzennie byli zawsze blisko siebie, lecz ich relacja nigdy nie przekształciła się w zażyłość. Rozensztajn nigdy nie stał się powiernikiem Rumkowskiego. Miał szansę wiedzieć i widzieć więcej niż inni mieszkańcy getta, ale nie należał do kręgu osób, o których sam pisał „najbliżsi ludzie” — dopuszczeni do ścisłej konfidencji, jak szef Wydziałów Ewidencji, adwokat Henryk Neftalin, komendant żydowskiej policji Leon Rozenblat, Baruch Praszkier — kierownik Biura Mieszkaniowego w pierwszym okresie istnienia getta, szefowa Centralnego Sekretariatu Dora Fuks oraz Aron Jakubowicz³⁹⁴. Warto tu wspomnieć, że wojnę przeżyło troje z nich — Jakubowicz³⁹⁵, Praszkier i Fuks³⁹⁶. Pozostaje pytanie, czy nie chcieli opowiedzieć o getcie, czy też nikt nie był zainteresowany ich historiami. Praszkier dożył swych lat w Izraelu³⁹⁷, Jakubowicz miał dobrze funkcjonującą firmę w Stanach, Fuks, wedle informacji Edwarda Kleina, redagowała w USA pamiętniki zaprzyjaźnionej z nią prezydentowej Eleanor Roosevelt. Swoich chyba nigdy nie spisała³⁹⁸.
To właśnie ci ludzie byli z Rumkowskim w chwilach szczególnie ważnych dla getta, kiedy decydowały się jego losy. To z nimi zupełnie otwarcie rozmawiał o kolejnych niemieckich żądaniach, podczas gdy ogół (słuchaczy jego publicznych wystąpień) omownie przestrzegał przed „nadchodzącymi do getta nieszczęściami”, dając jednocześnie do zrozumienia, że wiedza, którą dysponuje, jest zbyt przerażająca, by się nią dzielić ze wszystkimi³⁹⁹. Również na zamkniętych zebraniach wyższych urzędników administracji getta i obradach rozmaitych komisji Rumkowski, choć wypowiadał się konkretniej i ujawniał więcej, chcąc, jak sam to ujmował, mieć w słuchaczach „żywych świadków”⁴⁰⁰ nieodzowności swych decyzji, pozostawiał wiele w domyśle. Dobrze ilustruje to wyjątek z jego przemówienia na konferencji z udziałem najwyższych rangą przedstawicieli poszczególnych instytucji getta, m.in. lekarzy, rabinów, nauczycieli: „Celem dzisiejszego spotkania — powiedział Prezes — jest zdanie wam raportu z sytuacji, w której getto znajduje się dzisiaj. Raport nie będzie pełny, bo będę musiał się trochę jąkać…”⁴⁰¹.
Z zapisów Rozensztajna wynika jasno, że nie uczestniczył on w spotkaniach ścisłej grupy zaufanych. Nie przekraczał progów miejsc, w których tylko kilka osób dyskutowało najistotniejsze dla getta sprawy. 27 maja 1941 r. w odwecie za strzał, który miał paść z getta w kierunku budki niemieckich strażników, gestapo zażądało od Prezesa przedstawienia listy 25 Żydów przeznaczonych do rozstrzelania. Po wielu zabiegach u najwyższych niemieckich władz miasta Rumkowskiemu udało się wstępnie zamienić tę najsurowszą karę na publiczną chłostę, a ostatecznie na jednodniową szperę, czyli całkowity zakaz opuszczania domostw przez mieszkańców getta. Rozensztajn szczegółowo zrelacjonował to zdarzenie dopiero pod datą 4 czerwca⁴⁰², zatem już po tym, jak w specjalnym obwieszczeniu ujawniono ogółowi mieszkańców grożące im wcześniej niebezpieczeństwo. W zapisie z Notatnika kilkakrotnie podkreślał, że o rozmiarze zagrożenia i o różnych etapach negocjacji z Niemcami wiedziało tylko kilkoro najbliższych Prezesowi⁴⁰³ oraz że nikt z obecnych w owym czasie na Bałuckim Rynku (a zatem i on sam) nie znał prawdziwych przyczyn szczególnego przygnębienia Przełożonego, a także późniejszego jego omdlenia po otrzymaniu — oczekiwanego w wielkim napięciu — telefonu od gestapo.
Pozostaje pytanie, skąd Rozensztajn zaczerpnął wszystkie spisane przez siebie szczegóły. Wydaje się, że jego informatorką mogła być jedna z zaufanych — Dora Fuks, która zazwyczaj pośredniczyła jako tłumaczka z niemieckiego w rozmowach Rumkowskiego z władzami. Musiała być zatem od początku wtajemniczona również w sprawę strzałów. Rozensztajn pisze wprost, że to ona zredagowała suplikę do władz gestapo. Nie było go też przy Rumkowskim, kiedy do łódzkiego getta przyjechał Heinrich Himmler⁴⁰⁴. O tym, co szef policji III Rzeszy powiedział Prezesowi 6 czerwca 1941 r., dowiadujemy się wprawdzie od Rozensztajna, ale dlatego, że — jak zanotował — „Zadowolony z wizyty Prezes Rumkowski dzielił się swymi wrażeniami z najbliższymi współpracownikami na Bałuckim Rynku i relacjonował swą rozmowę z panem Himmlerem”⁴⁰⁵. Warto zwrócić uwagę, że Rozensztajn używa sformułowania „najbliżsi współpracownicy na Bałuckim Rynku”, czyli zapewne ma na myśli grono pracowników sekretariatu, do którego należał. Rumkowski, interweniując w drażliwej i szczególnie dla niego jako człowieka surowych zasad bolesnej sprawie rozrywek hazardowych, którym w lokalu Adria oddawała się grupa wysoko postawionych funkcjonariuszy getta, zabrał ze sobą nie Rozensztajna, ale „swego zaufanego człowieka pana Arona Jakubowicza”⁴⁰⁶, od którego autor Notatnika mógł usłyszeć szczegóły zajścia, takie jak na przykład godzina zdarzenia. Ta skrupulatność raportu nie dziwi, jeśli pamiętamy, że Rozensztajn był przed wojną dziennikarzem nawykłym do odnotowywania tego typu informacji. Zapewne z tego też względu w Notatniku kilkakrotnie pojawiają się wzmianki, o której godzinie — dokładnie lub w przybliżeniu — zajechał pociąg, niemieckie auto, czy też o której Rumkowski jadł obiad.
Z uważnej lektury zapisów Rozensztajna wynika, że w wielu wypadkach, by sporządzić swoje notatki, musiał zadać sobie trud znalezienia informatora⁴⁰⁷, a kiedy się to nie udawało, poprzestawał na spisywaniu możliwych wersji zdarzeń, czy też tylko plotek⁴⁰⁸. Jest to też, moim zdaniem, dowód na to, że jego stosunki z Rumkowskim były zbyt formalne, by mógł po prostu zapytać o faktyczny stan rzeczy. Dobrym przykładem jest podana przez Rozensztajna w trzech wariantach historia spoliczkowania przez Rumkowskiego młodego wsiedleńca z Wiednia, który miał odparować cios i trafić za to do więzienia⁴⁰⁹. Często nie mając wglądu w utajony bieg spraw i nie będąc dopuszczonym do konfidencji z Prezesem, Rozensztajn notował tylko nastroje Rumkowskiego lub zapisywał wrażenia, jakie wywierała na nim postać Przełożonego. Dobrze określają go słowa, których użył, opisując jeden z dni pracy Rumkowskiego: „Ten, kto ma dar obserwacji i stoi też
blisko pracy Prezesa ”⁴¹⁰. Ów dar przenikliwości pozwolił Rozensztajnowi odnotowywać wszelkie zmiany nastrojów i samopoczucia Rumkowskiego. Autor notatek rejestrował rzadkie momenty odprężenia: „Prezes bardzo pogodnie i z humorem rozmawiał z ludźmi i odchodząc, życzył im smacznego oraz radosnego szabasu…”⁴¹¹ i częstsze, pełne napięcia chwile: „Po konferencji Prezes był przybity i mocno zdenerwowany”; „Prezes był tego dnia nadzwyczajnie zdenerwowany, nie mógł sobie po prostu znaleźć miejsca”⁴¹²; „W ciągu tych kilku dni postarzał się o dziesiątki lat, szukając wyjścia z zaistniałej sytuacji”⁴¹³; „To wyjaśnienie zrobiło na Prezesie wstrząsające wrażenie — dało się to zauważyć przy dalszym przyjmowaniu przez niego różnych urzędników i osób prywatnych…”⁴¹⁴.
W Notatniku są też dwa szczególne — jak mniemam zarówno dla ich autora, jak i dla nas, czytelników — zapisy. Chodzi mianowicie o rozmowy, które Rumkowski przeprowadził bezpośrednio z Rozensztajnem. Miały one, jak sugeruje autor notatek, charakter zwierzeń wywołanych dramatycznymi zwrotami w historii getta. Pierwsza rozmowa odbyła się 20 czerwca 1941 r. Rumkowski po powrocie z Warszawy, w której rekrutował lekarzy, dowiedział się o planowanym wysiedleniu Żydów z prowincjonalnych miast. Choć, jak wynika ze świadectwa Rozensztajna, Prezes spodziewał się tego wcześniej, to jednak nagłość niemieckiego zarządzenia bardzo go przytłoczyła, nie zdążył bowiem zrealizować swojego planu utworzenia tzw. strefy żydowskiej, która zapewniałaby zarówno dawno, jak i nowo wsiedlonym lepsze warunki życia⁴¹⁵. W rozmowie z Rozensztajnem Prezes dość szczegółowo opisał swoje zamierzenia, ubolewając zarówno nad niemożnością wcielenia ich w życie, jak i nad spodziewanym, przejmującym losem wsiedleńców. Rozensztajn wyraźnie zdawał sobie sprawę z niezwykłości tego momentu — oto na krótką chwilę stawał w kręgu zaufanych, przed którymi Rumkowski się otwierał. Swój zapis zakończył słowami: „Zrozumiałem, że to wyznanie idzie wprost z głębi serca Prezesa i że jest głęboko poruszony losem, który spotyka teraz tych 70 tysięcy Żydów z miasteczek”⁴¹⁶. Po raz drugi do przełamania oficjalności doszło między Rumkowskim a Rozensztajnem w drugi dzień świąt Rosz ha-Szana. Tego dnia przyczyny przygnębienia Prezesa nie były dla Rozensztajna jasne: „Około jedenastej, kiedy Prezes był sam w swoim gabinecie, przyszedłem życzyć mu dobrego roku, a także przekazać życzenia od różnych osób przesłane pocztą. Zaraz spostrzegłem, że Prezes jest bardzo zatroskany w związku z jakimś ważnym wydarzeniem. Na początku myślałem, że to rezultat choroby, z której się dopiero podniósł”⁴¹⁷. Swój stan Rumkowski wyjaśnił sekretarzowi, używając charakterystycznego, szczególnie dla jego publicznych wypowiedzi, słowa „gzejre”, które w języku jidysz i diasporalnej tradycji żydowskiej oznacza mierzący w Żydów edykt, akt wieszczący nieszczęście: „Nadchodzi ciężkie doświadczenie dla Żydów — Prezes przerywa swoje milczenie. — Bardzo ciężkie, także dla naszych Żydów z getta Litzmannstadt”. Rozensztajn nie usłyszał tego dnia ani jednego słowa mówiącego więcej o naturze zagrożenia. Wszystko, co powiedział Rumkowski, spowite było woalem niedopowiedzenia⁴¹⁸. Bliskość, która wytworzyła się w tamtej chwili między nim a przełożonym, nie ufundowała się na wprowadzeniu go w tajemnicę niemieckiego zarządzenia⁴¹⁹, ale na dodawaniu otuchy strapionemu, roztrzęsionemu, bliskiemu płaczu Prezesowi i towarzyszeniu mu w drodze do synagogi, w której ten modlił się, okryty tałesem.
Obu wyżej przywołanym zapisom zawdzięczamy też unikatowe i bardzo ważne, moim zdaniem, świadectwo głębokiej religijności Rumkowskiego. Rozensztajn i w innych miejscach kilkakrotnie podkreślał szczere przywiązanie Prezesa do religii⁴²⁰. Przypuszczam, że jego wrażliwość w tej kwestii tłumaczyć należy tym, że sam musiał być człowiekiem konfesyjnym. W obu rozmowach z Rumkowskim pocieszenia dla Prezesa i odmiany losu dla getta upatrywał w opatrzności.
Przed czytelnikiem i badaczem stoi pytanie, czy Rozensztajn sporządzał swoje zapisy samodzielnie, to znaczy czy był swobodny w ocenach, przede wszystkim w ocenach swojego przełożonego. Nigdy nie skreślił krytycznego wobec niego komentarza. Czy wynikało to z postrzegania przez niego Rumkowskiego jako postaci absolutnie pozytywnej, czy też z lojalności podwładnego, który przemilcza to, co mogłoby stanowić rysę na obrazie przełożonego? Nie wiem. Nie ulega natomiast wątpliwości, że Rozensztajn niezwykle pilnie przestrzegał zasady niepisania o sytuacji poza gettem, o wojnie i o Niemcach. O tym, co się dzieje poza drutami, zapewne niewiele wiedział. O sytuacji na frontach wspomniał w Notatniku tylko raz, pisząc o utrudnieniach w ruchu pocztowym w związku z wybuchem wojny niemiecko-sowieckiej⁴²¹. Bardzo wstrzemięźliwy, sprowadzając formę zapisu do równoważników zdań, był w opisie niemieckiej akcji wywozu psychicznie chorych. Ta surowa, sprawiająca nawet wrażenie nieporadnej językowo relacja może być też świadectwem wstrząsu, jakiego doznał, obserwując to wydarzenie⁴²². W ogóle wydaje się, że był to człowiek obdarzony wielką wrażliwością. Prawdziwie przejmujące są jego krótkie opisy przyjazdu nowych przybyszów do getta oraz sceny z „parówki”⁴²³, którą urządzano przybyłym nazajutrz. To w tych zapisach udaje się dostrzec być może nigdy niespełnionego, zachłannego i czułego na szczegół reportażystę⁴²⁴.
Ciekawe, że Notatnik nie jest wspominany w żadnym dokumencie pochodzącym z Archiwum getta. Zachował się natomiast inny materiał współautorstwa Szmula Rozensztajna, o którym (w odręcznym dopisku) informowała spisana w getcie Encyklopedia⁴²⁵ i na który powoływał się Biuletyn Kroniki Codziennej. Była to gettowa gazeta „Geto-Cajtung”. Jak pisałam w poprzednim rozdziale, MChR od samego początku istnienia getta chciał stworzyć własny organ prasowy. Przed wojną współredagował i współwydawał trzy tytuły, z których jeden — „Der Jusem” — cyrkulował w Europie, Stanach Zjednoczonych oraz Palestynie⁴²⁶. Nie był więc w tej dziedzinie amatorem. Henryk Rubin pisze, że Prezes długo starał się o pozwolenie sprowadzenia do getta hektografu (maszyny drukarskiej). Władze okupacyjne nie pozwalały nawet na wprowadzenie w obieg gettowy prasy niemieckiej. We wrześniu 1940 r. Hans Biebow wyjątkowo zgodził się na osobiste dostarczanie Przełożonemu Starszeństwa Żydów dwóch egzemplarzy „Litzmannstädter Zeitung”⁴²⁷. W marcu 1941 r. pozwolono wreszcie Rumkowskiemu uruchomić prasę drukarską. Miesiąc wcześniej do sekretariatu Prezesa wpłynęło obszerne pismo sygnowane przez Jehoszuę Klugmana⁴²⁸. Zasadnicza treść jego listu wpisana była w narysowany kartusz ozdobiony cienką, złotą ramką. Przytaczam tekst w całości:
Wielce Szanowny Panie Prezesie! W Rocznicę Pańskiego objęcia władzy w getcie pozwalam sobie zwrócić się do Pana z następującą gorącą prośbą: Chcę, Panie Prezesie, zostać Pańskim uczniem! Chcę się uczyć u Pana pracy społecznej! Chcę się uczyć wykonywania pracy społecznej czystymi rękami, z werwą, pilnością, odwagą, pewnie i bez wahań. Już od dawna jest mi wiadomym, że nosi się Pan z zamiarem zorganizowania w getcie loterii fantowej oraz powołania do życia gazety. Ponieważ czuję się na siłach i jestem zupełnie pewien, że zrealizuję Pańskie zamysły ku Pańskiemu całkowitemu zadowoleniu, uprzejmie proszę Pana Prezesa o powierzenie mi wykonania obu tych zadań, z których uczynię pożyteczne instytucje. Mam nadzieję, że Pan, Panie Prezesie, zawierzy mojej dobrej woli i szczerym intencjom i powierzy mi tę pracę. Na pewno będę DOBRYM UCZNIEM⁴²⁹.
Nie chcę skupiać się w tym miejscu na specyficznej językowej formule listów kierowanych do Przełożonego Starszeństwa Żydów, której ten tekst jest przykładem, gdyż szerzej omawiam to zagadnienie w następnym rozdziale. Interesuje mnie pomysł gazety gettowej i loterii, rozrysowany przez Klugmana na dołączonych do listu dziesięciu stronicach. Dzięki Ewie Wiatr z łódzkiego Centrum Badań Żydowskich ustaliłam, że przed wojną Klugman był technikiem tekstylnym i kupcem. W getcie sprawował obowiązki kierownika Resortu Dywanów II przy ul. Podrzecznej 10. Był też pomysłodawcą wytwarzania chodników i dywanów plecionych z kolorowych szmat, stanowiących jeden ze specyficznych „produktów eksportowych” getta, oraz zbierał materiały biograficzne dotyczące wybitnych postaci getta⁴³⁰. Ta ostatnia informacja sugeruje, że mógł być bliski kręgom Archiwum getta, w których najprawdopodobniej wiedziano o planach Rumkowskiego dotyczących gazety. Był, zdaje się, wszechstronnie uzdolniony, również plastycznie. Zarówno projekt loterii, jak i gazety opatrzył nie tylko budżetem i zestawem zasad funkcjonowania ujętych w punktach i tabelach, lecz także rysunkami. Przedstawił makietę układu graficznego gazety zatytułowanej „Di Geto-Cajtung” i afisza loterii. Loterii w getcie nigdy nie zorganizowano, ale gazeta powstała, i to właśnie pod tytułem zaproponowanym przez Klugmana.
Nawet pobieżne spojrzenie na egzemplarze „Geto-Cajtung” uświadamia, że prócz tytułu wykorzystano również główne elementy jego projektu szaty graficznej⁴³¹. Jednak redagowanie gazety Rumkowski powierzył nie Klugmanowi, ale Szmulowi Rozensztajnowi. Czy Klugman otrzymał jakąś gratyfikację? Brak na ten temat danych. Na pewno nie współpracował z Rozensztajnem, który — jak wskazują na to zachowane relacje — sam prowadził gazetę. Wiadomo, że nim powstała „Geto-Cajtung”, Rozensztajn był już osobistym sekretarzem Rumkowskiego i prowadził Notatnik. Sprawdził się jako oddany, bliski pracownik. Miał też przedwojenne dziennikarskie, i to nie byle jakie, doświadczenie. Być może Rumkowski nie chciał powierzać redagowania gazety zespołowi. Wierzył, że poradzi sobie z tym jedna, kompetentna osoba, a właściwie dwie, ponieważ sam od początku chciał uczestniczyć, i rzeczywiście to robił, w powstawaniu materiałów prasowych. Dużo miejsca w „Geto-Cajtung” zajmowały odezwy i apele jego autorstwa oraz streszczenia lub pełne zapisy jego mów⁴³². Rozensztajn podał w Notatniku, że Rumkowski nawet złożony chorobą, telefonicznie śledził losy zamykanego numeru, dyktował i wprowadzał uzupełnienia⁴³³. Kiedy Prezes wyjechał do Warszawy, numer „Geto-Cajtung” w ogóle się nie ukazał. Z jego wydaniem czekano do powrotu Przełożonego⁴³⁴. Wobec tego nieprawdziwe są, moim zdaniem, słowa anonimowego świadka przytaczane przez Bera Marka: „ umiał się dopasować do stylu i tonu Rumkowskiego i pisać jak Rumkowski, myśleć i mówić”⁴³⁵. Biorąc pod uwagę stylistyczne podobieństwo przedwojennych i wojennych tekstów Prezesa Rumkowskiego⁴³⁶, nie mam wątpliwości, że nie potrzebował on wyręki Rozensztajna i był autorem umieszczanych w „Geto-Cajtung” pod jego nazwiskiem tekstów.
Szlomo Frank, którego dziennikowi trzeba krytycznie się przyglądać, pisze o sprawie rekrutacji do redakcji „Geto-Cajtung” w następujący sposób: „początkowo gazetę gettową miała redagować większa grupa dziennikarzy, z którymi Rumkowski prowadził pertraktacje. Grupa ta uzgodniła między sobą i żądała, by wszyscy mieszkający w getcie literaci i dziennikarze, a było ich około 70, zostali uznani za współpracowników gazety, otrzymywali uposażenie i zaopatrzenie na równi z pracownikami resortów. W toku rozmów z tego porozumienia wyłamał się korespondent warszawskiej gazety «Hajnt», Samuel Rozensztajn, który podjął się sam jeden robić całą gazetę. Inni dziennikarze z gazetą nie współpracowali nie dlatego, że — jak utrzymuje Wolf Jasny — ona im nie odpowiadała, ale dlatego że konkurent ich zdradził, nie wiadomo zresztą z jakich motywów. Oni zresztą wcale nie wysuwali żadnych żądań dotyczących treści gazety. Żądali tylko pieniędzy i zaopatrzenia dla 70 ludzi w pracę, którą robił jeden”⁴³⁷. Zasadność wywodu Franka, szczególnie w kontekście akcesu literatów do „Geto-Cajtung”⁴³⁸, podważają słowa bezpośredniego świadka — pisarza Jeszai Szpigla: „Niejeden raz Rozensztajn zwracał się do mnie «Niech pan da coś do gazety. Dostanie pan talon» Szaja Szpigl nie dawał Wyobrażam sobie, że chciał przyciągnąć jak najwięcej do swojej gazety, jak każdy redaktor. Nie było tam przecież żadnego pisarza z nazwiskiem, nikt nie był pisarzem rozpoznawanym. Graf Kali był jedynym, który wyrobił sobie nazwisko jeszcze w przedwojennych gazetach, w których publikował swoje wice i satyryczne wierszyki. Ale Graf Kali nie był pisarzem. Nie był pisarzem w znaczeniu, w którym definiujemy pisarza: twórczym, czystym, etycznym człowiekiem. w jakich by się warunkach nie znalazł, strzeże czystości swego pióra, bo to jedyne, co ma. Zapłatą za dzieło jest dzieło”⁴³⁹. O przywołanym Grafie Kalim niewiele mi wiadomo. Jako przedwojennego współpracownika „Najer Folksblat”, autora „tog-gramen” (jid. rymowanek numeru), wspomina go w swojej książce Chaim Lejb Fuks⁴⁴⁰. Panegiryczne, pisane na zamówienie „Geto-Cajtung” utwory sygnował nazwiskiem Berman i inicjałem imienia L⁴⁴¹.
W pierwszym numerze „Geto-Cajtung” ukazał się program gazety ujęty w formę pierwszoosobowego komunikatu Prezesa. Wyczekiwana przez niego z dawna prasowa trybuna miała, zgodnie ze swym podtytułem: „Far Informacje, Farordenungen un Bakantmachungen”⁴⁴², podawać informacje i obwieszczenia o tym, „co dzieje się w getcie, dokładnie wyjaśniać, co jest dozwolone, a co nie jest dozwolone”, zapoznawać mieszkańców getta z pracą Prezesa oraz poszczególnych resortów i w ten sposób zapobiegać mnożeniu się plotek oraz upubliczniać nazwiska tych, którzy popełniali w getcie przestępstwa⁴⁴³. Przedstawieniu czytelnikowi codziennych obowiązków Rumkowskiego posłużyły przede wszystkim dwa teksty z cyklu zatytułowanego „Wrażenia i refleksje”⁴⁴⁴. Choć niepodpisane, to już na pierwszy rzut oka daje się w nich rozpoznać pióro Szmula Rozensztajna — tylko on, jego sekretarz, tak doskonale znał rozkład zajęć swego przełożonego. Łatwo też znaleźć w nich sformułowania bardzo podobne do fraz znajdujących się w Notatniku, a nawet z nimi identyczne. Tak jak w Notatniku, wszystkie opisywane działania Rumkowskiego są jednoznacznie pozytywne. Nie ma tam miejsca na czytelniczą wątpliwość, bo słowne ciągi pełne są dookreśleń — superlatywnych epitetów („gruntownie”, „doskonale”) i tak zwanych wskaźników oczywistości sądu („jak zwykle”, „oczywista”). Władza i kontrola Prezesa są wszechogarniające. Ich totalność znakomicie oddaje metonimiczna fraza „oko Prezesa czuwa nad wszystkim i wszystkimi”⁴⁴⁵. Działa bezustannie i dynamicznie. Dynamiczny jest też sam styl, w którym czasownik goni czasownik, krótkie, oznajmujące zdania następują po sobie bez zbędnych przejść. Sposób obrazowania dopasowuje się do swego przedmiotu. Komplementarność desygnatu i stylistyki miały zapewne uczynić ten tekst intensywnie przekonującym, perswazyjnym. Jednak chwilami energia opisu wyraźnie słabnie, łagodnieje, powolnieje. Rozensztajn popada nawet w ckliwość, kiedy obraz energicznego prezesa-administratora zastępuje wizerunkiem opiekuna i karmiciela, zbudowanym na zasadzie porównania: „z oczu płyną ciepło miłości i dobro i lekki uśmiech zakrada się mu w kąciki ust. Jest wówczas jak domowa, cicha gołębica, która łagodnie macha skrzydłami, ogrzewa i pieści gołębiątka”⁴⁴⁶. Pewne odprężenie do tekstów wprowadzają też wzmianki o dzieciach i więźniach. I wtedy obraz Rumkowskiego kreślony jest trochę bardziej miękką kreską. Twarda gospodarska ręka staje się czuła i hojna, kiedy zwracają się do niego skruszeni przestępcy albo witają go roześmiane dzieci. Dla tych, którzy „ze łzami w oczach proszą go, by wybaczył im popełnione grzechy, i zapewniają przy tym, że od dziś będą się prowadzić przyzwoicie”⁴⁴⁷, surowy gospodarz przedzierzga się w łaskawego dobrodzieja darowującego winy. Rumkowski — zawsze czujny kontroler — wśród dzieci staje się na moment beztroskim towarzyszem ich zabaw.
Jednym z programowych haseł Rumkowskiego zawartych w pierwszym numerze „Geto-Cajtung” było informowanie o działalności „resortów i oddziałów” getta. Gazeta zrealizowała to zadanie, zamieszczając trzy obszerne teksty o tematyce resortowej w cyklu „Podsumowanie roku pracy resortów”⁴⁴⁸. Pierwszy jego odcinek, wydrukowany w 8. numerze z 25 kwietnia, przypomniał doniosłą rolę Prezesa w „odbudowaniu żydowskiego życia na bazie pracy”. Choć, jak zaznaczał Rozensztajn, nie obyło się bez oporów i protestów robotników wobec (przymusowych) rejestracji i konieczności oddawania wszelkich własnych rzemieślniczych narzędzi⁴⁴⁹ (o czym informował zdawkowo: „Akcję na początku przyjęto z pewną nieufnością, a w najlepszym razie z rezerwą”), plan Prezesa zrealizowano z sukcesem. Praca w getcie ruszyła pełną parą. Jak pisał Rozensztajn: „na twarzach uwijających się resortowych robotników «rysuje się wielka powaga, bo wiedzą, że nie pracują tylko, by siebie wykarmić, ale by wyżywić całe getto»”. Również sam proces wytwarzania w gettowych zakładach odmalowywał jako wyłącznie pozytywny: „uporządkowany”, „racjonalny”, „oszczędny”, „właściwie kontrolowany”. Harmonizował z nim opis przestrzeni fabryczno-warsztatowych, określanych jako „ładne”, „wygodne”, „widne”. By uwypuklić sukces getta i skontrastować „jasną” współczesność z „ciemną” przeszłością, w artykule poświęconym resortowi krawieckiemu „Geto-Cajtung” przywołuje ponury obraz „dawnego chałupnika, który siedział w ciasnej izbie albo w zawilgoconej piwnicy przy maszynie i monotonnie w nią stukał”. Wszystkie teksty z cyklu łączy nieobecność negatywnych aspektów życia w getcie, takich jak głodowe racje, strajki, wycieńczająca praca w resortach, oraz umiejętne maskowanie wszelkich elementów mogących zdekonstruować budowany pozytywny, jednowymiarowy obraz oddanej i odpowiedzialnej robotniczej społeczności wykonującej swoją pracę w przyjaznych warunkach, stworzonych dla nich w nowoczesnych zakładach.
Zadaniem gazety, tak jak omawianych w poprzednim rozdziale mów, było raczej przekonywanie niż informowanie, tworzenie określonej wizji rzeczywistości, a nie analizowanie rzeczywistości faktycznie istniejącej. Szmul Rozensztajn musiał być świadomy, że należy dobierać i selekcjonować materiały, by sporządzić przekonujący komunikat. Jego teksty nie miały służyć temu, by czytelnik wydawał na ich temat subiektywny sąd i wyrażał własną opinię. „Geto-Cajtung” powstała, by nakłaniać do wyciągania określonych wniosków i przyjęcia pewnych odgórnie pożądanych interpretacji — sytuacji i postaci, przede wszystkim MChR. Tak jak mowy Prezesa, tak i dyskurs „Geto-Cajtung” należy zaliczyć do kategorii komunikatu propagandowego. Nie można jednak, co podkreślałam w rozdziale drugim, dostrzegać w tym zwyrodnienia skrajnie egotycznej jednostki, która dla zaspokojenia własnych ambicji zmonopolizowała i ograniczyła wolność słowa. Pisałam już o długich i żmudnych staraniach MChR o pozwolenie na powstanie gazety oraz o otrzymanie hektografu. Jeśli zatem taka gazeta w getcie się pojawiła, to musiała być ona objęta oficjalnym patronatem Rumkowskiego jako Przełożonego, który ręczył za jej treści głową.
Jak podaje Henryk Rubin, pierwszych trzech numerów nie przekazano Niemcom do wglądu⁴⁵⁰. Zaczęto to robić dopiero po interwencji gestapo. Od tamtej chwili jeszcze przed drukiem trafiał do nich każdy numer tłumaczony na niemiecki. Z tego też powodu w lekturze wyczuwalna jest wyraźna autocenzura redakcyjna. O aryjskiej Łodzi, o toczącej się w Europie wojnie czy okupacji w Polsce, a także o polityce niemieckiej wobec Żydów nie ma w „Geto-Cajtung” bezpośredniej wzmianki. Język gazety jest pod tym względem krańcowo oględny, eufemistyczny, lakoniczny i pełen przemilczeń. Na przykład w informacjach o wysyłaniu Żydów z getta na roboty do Łodzi czy w jej okolice używa się wyłącznie nieprecyzyjnego, eufemizującego określenia „poza
getto”⁴⁵¹. Słowo „wojna” pojawia się raz — w kontekście przejmowania przez bank gettowy weksli wystawionych przez Żydów po pierwszym września 1939 r. „Geto-Cajtung” unika mówienia wprost o Niemcach⁴⁵². W ogóle przemilcza istnienie tych, którzy wchodzili w bezpośredni kontakt z Żydami łódzkiego getta, będąc najczęściej ich oprawcami, na przykład wartownikami strzelającymi do przechodniów czy pracownikami policji kryminalnej — kripo. Dlatego też komunikat o znalezieniu ofiary i prośbę o pomoc w jej zidentyfikowaniu zamieszczony w gazecie redakcja formułuje, używając bezosobowej frazy „zastrzelona została osoba”⁴⁵³. Rumkowski apelując na łamach „Geto-Cajtung”: „Nie spacerujcie przy drutach”, nie tylko nie wyjaśnia, że ktoś może strzelać do mieszkańców getta, ale nawet nie posługuje się tym czasownikiem. O istnieniu wyższych rangą funkcjonariuszy niemieckich, z którymi rozmawiał i korespondował tylko Rumkowski lub najbardziej zaufani mu ludzie, gazeta informuje sporadycznie, wykorzystując do tego celu określenia synekdochalne i metonimiczne, takie jak np. „Rynek Bałucki”⁴⁵⁴, „Władze”, „Zarząd Getta”. Jedynym urzędnikiem niemieckim, którego nazwisko pojawia się na łamach „Geto-Cajtung”, jest doktor M. Wajs, naczelny lekarz Wydziału Zdrowia w Litzmannstadt, podpisujący drukowane w gazecie instrukcje dotyczące udzielania pierwszej pomocy w przypadku ataku lotniczego⁴⁵⁵. Znamienne jest to, że choć zarządzenia o organizowaniu obrony przeciwlotniczej i o możliwych konsekwencjach nalotu „Geto-Cajtung” zamieszcza kilkakrotnie, to jednak ani razu nie wprowadza kontekstu, tzn. nie wyjaśnia przyczyn mobilizowania sił, nie mówi o sprawcach zagrożenia, nie osadza ich w realiach wojny. Zresztą żadna oficjalna gazeta w getcie nie mogłaby być w tym zakresie swobodna. Wystarczy tu przywołać ukazującą się w gettach Generalnego Gubernatorstwa „Gazetę Żydowską”⁴⁵⁶.