Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Rachunki z roku 1866 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rachunki z roku 1866 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 408 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP.

W daw­ne cza­sy, gdy czło­wiek ży­ciem zła­ma­ny przy­wlókł się pod fur­tę klasz­tor­ną, i roz­pa­lo­ną gło­wę po­krył kap­tu­rem aby mu go­rzeć prze­sta­ła, – a pierś odział wło­sien­ni­cą aby z jej wnę­trza ból prze­szedł na cia­ło – gdy mu od­śpie­wa­no Re­qu­iem nad trum­ną – ko­leb­ką, w któ­rej umie­rał świa­tu a ro­dził się klasz­tor­nej ci­szy; – zstę­po­wał ów roz­bi­tek do celi sa­mot­nej i sia­dał w niej spi­sy­wać kro­ni­kę dzie­jów, w któ­rych czyn­nym być prze­stał dzia­ła­czem.

Opa­da­ły z nie­go łach­ma­na­mi na­mięt­no­ści, osty­ga­ło ser­ce i gło­wa, wy­ja­śnia­ły się źre­ni­ce i pa­trząc z tej wy­ży­ny na płasz­czy­zny świa­ta – chłod­no, po­waż­nie, świę­cie, spi­sy­wał dzień po dniu, rocz­ni­ki zni­ko­mo­ści ludz­kiej, – on co już pra­wie czło­wie­kiem być prze­stał. I cza­sem chłód trum­ny, czę­sto chrze­ści­jań­ski spo­kój wiał z kart tych, któ­re mia­ły su­chość re­je­stru, ale za­ra­zem smu­tek jak­by tęt­na po­grze­bo­we­go dzwo­nu.

Tak by­wa­ło, – dziś nie­ma klasz­to­rów, rocz­ni­ków i an­na­li­stów, ale zda­je się, że kto zszedł z sze­re­gu wal­czą­cych znu­żo­ny czy ran­ny i siadł na pa­gór­ku przy­pa­tru­jąc się szer­mie­rzom, – po­wi­nien wziąć kar­tę do ręki i za­pi­sy­wać ich dzie­je.

Ta­kim pi­szą­cy czu­je się w tej chwi­li. – To Ja, któ­re z przy­kro­ścią wy­wo­łać przy­cho­dzi, nie miło brzmi w uchu, ale czem­że je za­stą­pić? My, by­ło­by już nad­to po kró­lew­sku na te re­pu­bli­kanc­kie cza­sy, a w trze­ciej oso­bie wol­no tyl­ko mó­wić V. Hugo… W isto­cie, chciał­bym o so­bie wspo­mi­nać jak naj­mniej, – ale wy­mi­nąć się z tym na­trę­tem nie­po­dob­na… Po cóż tu przy­po­mi­nać, jak się to z sze­re­gu żoł­nie­rzy prze­szło do wi­dzów, do in­wa­li­dów i nie­do­łę­gów, któ­rzy już bić się nie mo­gąc, jesz­cze na wal­czą­cych pa­trzeć pra­gną. Wie­my, że na­wet tę cie­ka­wość ma nam za złe po­ko­le­nie mło­de…..

rade, aże­by sta­ry żoł­nierz ustą­pił mu miej­sca nie­tyl­ko w sze­re­gach, ale na­wet na pa­gór­ku i szedł spać pod tę zie­mię na któ­rej tak upar­cie sie­dzi.

Nie­ste­ty! nie umie­ra się na za­wo­ła­nie, nig­dy, na­wet gdy się naj­go­rę­cej tego pra­gnie i gdy dru­dzy so­bie tego nie­zmier­nie ży­czą….. Złe ro­śli­ny trud­no się wy­ple­niać dają. Za­tem żyje się mimo wszyst­ko, coby się prze­ciw­ko temu ży­ciu po­wie­dzieć dało, – a ży­jąc, nie­po­dob­na sie­dzieć z za­ło­żo­ne­mi rę­ka­mi. Otóż dla cze­go się pi­sze choć­by rocz­ne spra­woz­da­nia… jak sta­ry rocz­ni­karz klasz­tor­ny… chcia­łem już do­dać: Sine ira et stu­dio.

W tej na­ło­go­wej cy­ta­cie ła­ciń­skiej, któ­rą od ty­sią­ca kil­ku­set lat ma­chi­nal­nie po­wta­rza­ją, wszy­scy, coby ex ira et stu­dio wy­tłó­ma­czyć się chcie­li? za­szła omył­ka… Wła­śnie prze­ciw­nie, po­win­ni­by­śmy się przy­znać do ro­bo­ty cum ira et stu­dio przed­się­wzię­tej, obo­je tu po­trzeb­ne. Niech Bóg ucho­wa! by­śmy po­gląd chłod­ne­go an­na­li­sty prze­nie­śli do księ­gi, któ­ra ma spi­sy­wać je­śli nie dzie­je na­sze, to przy­go­dy.

Co do­bre, po­win­no nas uno­sić, co złe, musi roz­na­mięt­niać aż do gnie­wu, – nie za­pie­ra­my się ani uwiel­bie­nia, ani obu­rze­nia, winę oboj­ga przyj­mu­je­my bar­dzo chęt­nie. – Kraj po­trze­bu­je su­ro­we­go sło­wa wię­cej niż uwiel­bień, któ­re­mi sarn się kar­mi do zbyt­ku; sło­wa męż­ne­go aż do okru­cień­stwa, ostre­go aż do nie­li­to­ści, – chło­sty do krwi.

Wpraw­dzie po­dej­mu­jąc się cięż­kiej mis­sji sma­ga­nia, nie przy­spa­rza się so­bie przy­ja­ciół, nie ście­le mięk­kie­go łoża, – ale twar­dem po­sła­niem jest ży­cie, a w mo­gi­le tyl­ko usy­pia się raz na za­wsze ci­cho i wy­god­nie. Póki się żyje cier­pieć po­trze­ba, le­piej więc cier­pieć dla prze­ko­nań, niż z du­szą­ce­go mil­cze­nia i we­szłych we­wnątrz obu­rzeń.

Wstęp ten, za­po­wia­da się ostro… ale niech nie prze­ra­ża to wy­zna­nie wia­ry, po­mię­dzy my­ślą a wy­ko­na­niem sta­nie wie­le roz­my­słów ludz­kiej sła­bo­ści, homo sum, ręka za­drzy i czło­wiek po­wie so­bie może:

– Na co to słu­ży?? dla cze­go mam so­bie ro­bić nie­przy­ja­ciół? ni­ko­go nie po­pra­wię, a wszyst­kich roz­ją­trzę… czyż na­dą­sa­nych i tak nie do­syć? Bę­dzie to grzesz­ną sła­bo­ścią, nie prze­czę, ale któż z nas jest bez grze­chu?

Jesz­cze słów­ko, a wstęp bę­dzie skoń­czo­ny, (dru­gi po nim na­stę­pu­je na­tych­miast aby go wy­rę­czył.)

Ksią­żecz­ka ta, nie jest zbu­do­wa­na we­dle pra­wi­deł ar­chi­tek­tu­ry pi­sar­skiej, nie zu­peł­nie wcho­dzi w go­to­we ramy ro­dza­jów, nie­wie­dzieć co to jest, po­trze­ba ją wy­tłó­ma­czyć nie­co.

Pro­szę czy­tać roz­dział na­stęp­ny na­pi­sa­ny w in­nej chwi­li, któ­re­go­śmy nie mie­li od­wa­gi od­rzu­cić, ani mu tego po­świę­cić.

Ce­lem zbior­ku jest spra­woz­da­nie nie zu­peł­nie kro­ni­kar­skie z upły­nio­ne­go roku i cza­sów nie daw­no ubie­głych; śpo­wiedź z my­śli, za­prząt­nień, dzieł, prze­ko­nań i fak­tów waż­niej­szych, któ­re na­ro­do­wość na­szą ob­cho­dzi­ły. Nie mo­że­my dać peł­ne­go ob­ra­zu, le­d­wie rysy głów­niej­sze do nie­go i kil­ka słów o tem co­śmy prze­ży­li, prze­cier­pie­li, stra­ci­li, nie­mó­wię zy­ska­li… bo zy­ski są tak drob­ne, że do wy­mia­ru ich po­trze­ba­by mi­kro­sko­pu….RZE­CZY OGÓL­NE.

Szli­śmy po­wo­li brze­giem cu­dow­nym je­zio­ra czte­rech kan­to­nów, spo­glą­da­jąc tę­sk­nem okiem na pa­no­ra­mę al­pej­ską roz­ta­cza­ją­cą się po nad spo­koj­ne­mi wody… i koń­czy­li­śmy już smęt­ną roz­mo­wę tę za­wsze jed­ną, a za­wsze tak bo­le­sną roz­mo­wę o wszyst­kiem mi­nio­nem, o wszyst­kich od­da­lo­nych i po­grze­bio­nych – wes­tchnie­nia­mi… któ­re się do po­łknię­tych łez przy­znać nie chcia­ły; gdy na­gle przed oczy­ma sta­nął nam ów po­mnik w ska­le wy­ku­ty: Lew, z bo­kiem prze­szy­tym włócz­nią ko­na­ją­cy i na­pis na ka­pli­cy:

In­vic­tis pax…

I przy­po­mnie­li­śmy so­bie, że­śmy wy­gnań­cy błą­dzi­li po wy­brze­żach go­ścin­nych swo­bod­nej szwaj – car­skiej zie­mi, a nie na na­szych rów­ni­nach ma­zo­wiec­kich u brze­gów smęt­nych pło­wej Wi­sły.

A była chwi­la, że na­wet ko­lo­sal­na Ri­ghi zni­kła nam była z oczów, przed któ­re­mi stał szu­mią­cy nasz la­sek so­sno­wy na pia­sczy­stej do­li­nie…

In­vic­tis pax!

Tak! tak! po­kój nie­zwy­cię­żo­nym choć upa­dłym. Na­pis ten nie da­rem­nie ude­rza oczy na­sze… przy­rze­ka on w przy­szło­ści i nam… uspo­ko­je­nie – ale dziś?? dziś!

Gdy­by dziś spi­sać moż­na kar­tę mar­ty­ro­lo­gu na­sze­go,? hi­sto­ryą umę­czo­ne­go na­ro­du taką, jaka się czy­ta we wnętrz­no­ściach serc na­szych, w nę­dzach, spodle­niach, utra­pie­niu; gdy­by po­li­czyć jęki tych co ko­na­ją w sy­be­ryj­skich ko­pal­niach (uła­ska­wie­ni na lat dwa­dzie­ścia!) i wes­tchnie­nia tych co giną wśród zdzi­cza­łych Ame­ry­ka­nów i wśród prze­cy­wi­li­zo­wa­nej Eu­ro­py i…

Nie­kończ­my… Na co się to zda­ło?? Nie mó­wię o naj­strasz­niej­szych ry­sach tego ob­ra­zu, o upad­ku mo­ral­nym i tylu nie­szczę­śli­wych wy­rzu­co­nych z try­bu ży­cia zwy­czaj­ne­go na wy­brze­że nie­zna­ne a zwich­nię­tych roz­bi­ciem…

Na co się to zda­ło? po­wta­rza­łem do to­wa­rzy­sza… Dzi­siej­sze uspo­so­bie­nie nie­szczę­śli­we­go kra­ju jest ta­kie, że dla nie­go naj­święt­sze praw­dy gło­szo­ne przez emi­gra­cyą po­dej­rza­ne­mi się zda­dzą… Winę wy­pad­ków, któ­re tak okrop­ne skut­ki po­cią­gnę­ły za sobą" kraj przy­pi­su­je tyl­ko emi­gra­cyi, cho­ciaż część ich znacz­ną po­wi­nien­by przy­pi­sać so­bie; – wszy­stek żal więc ma do wy­gnań­ców i stra­cił dla nich li­tość, w nich wia­rę i uf­ność, wy­parł się ich nie­mal jako sy­nów i bra­ci.

Trud­no za­prze­czyć, że choć nie ma do tego pra­wa, jest jed­nak po czę­ści przez wiel­kość swych cier­pień unie­win­nio­nym… jed­nak to co się dzie­je, stan dzi­siej­szy, sto­su­nek kra­ju do wy­chodź­twa, (co da­le­ko go­rzej do idei na­ro­do­wej, któ­rą bądź co bądź, – źle czy do­brze, – czy­stą i całą ono re­pre­zen­tu­je) – jest upo­ka­rza­ją­cy dla oboj­ga. Zda­je się, jak­by za­pie­ra­jąc się bra­ci nie­szczę­śli­wej, kraj nową przy­jął wia­rę, wia­rę zwy­cięz­ców, po­słu­chał rady zdro­wej, – precz z ma­rze­nia­mi – i za­skle­pić się chciał z ra­na­mi, któ­re goi.

To wy­klę­cie wy­chodź­twa, dla tego że w jego ło­nie są ży­wio­ły burz­liw­sze… (choć w mniej­szo­ści) – to za­par­cie się idei, któ­ra świe­ci­ła Pol­sce dłu­gie wie­ki, – po­cią­gnę­ły za sobą, lo­gicz­nie zresz­tą, prze­wi­dzia­ne skut­ki.

Do­syć jest wej­rzeć w głąb tego co się mówi i pi­sze po dzien­ni­kach wy­cho­dzą­cych na pol­skiej zie­mi, echem za opi­nią pu­blicz­ną, wtó­rem za gło­sem po­wszech­nym, aby się prze­ko­nać ja­kie zwy­cię­ża uspo­so­bie­nie.

Za­czę­to od odło­że­nia na stro­nę spra­wy ję­zy­ka, li­te­ra­tu­ry, na­ro­do­wo­ści, du­cha, sztu­ki, wszyst­kie­go co do wyż­szych po­trzeb i pra­gnień kra­ju na­le­ży; od po­sta­wie­nia górą axio­ma­tu, że przedew­szyst­kiem trze­ba się sta­rać o byt ma­te­rial­ny, o po­dźwi­gnie­nie z ru­iny ma­jąt­ko­wej. Dziś we­szło to tak w ży­cie, sta­ło się tak da­le­ce wy­zna­niem wia­ry pu­blicz­nem, że wsty­dli­we wy­zna­nia sob­ko­stwa naj… bar­dzej po­ni­ża­ją­ce­go, ni­ko­go nie kosz­tu­ją.

Wszyst­ko to jest na po­tem, gdy bę­dzie­my bo­ga­ci…

Z tego po­wo­du moż­na­by przy­po­mnieć bar­dzo cha­rak­te­ry­stycz­ną od­po­wiedź sta­re­go Pla­te­ra z Dą­bro­wi­cy… Któ­ryś z są­sia­dów wi­dząc jak ro­bił sku­tecz­nie ma­ją­tek, spy­tał go nie zręcz­nie, ja­ki­by był pew­ny spo­sób do­ro­bie­nia się for­tu­ny?

– Bar­dzo pro­sty, od­parł hra­bia, trze­ba tyl­ko na kil­ka lat kpem zo­stać…

– A po­tem? rzekł szlach­cic.

– Po­tem, jak czło­wiek przy­wyk­nie, to nim już na wie­ki być może.

Z rady dzi­siej­szych na­szych mę­żów sta­nu, któ­rzy na czte­ry rogi świa­ta trą­bią, że po­trze­ba na­przód sta­rać się o pie­nią­dze, sku­tek dla na­ro­du być bar­dzo może taki, jak prze­wi­dy­wał pan kasz­te­lan…

Ale my­śmy przy­wy­kli bez roz­bio­ru, a na­de­wszyst­ko bez mia­ry i na­mięt­nie brać się – na­wet do ra­chun­ko­wo­ści

Wiatr dziś po­wiał z tej stro­ny…. wszy­scy co chcą za ro­zum­nych i po­waż­nych lu­dzi ucho­dzić, fun­du­ją, ban­ki, za­kła­da­ją sto­wa­rzy­sze­nia, for­mu­ją ak­cyj­ne przed­się­bier­stwa, a książ­ka sta­ła się rze­czą za­ka­za­ną… nie­po­trzeb­ną, szko­dli­wą.

Kto nie ma tego od­wa­gi wy­po­wie­dzieć do dna, pół­gęb­kiem szep­ce…. o pod­sta­wach ma­ter­jal­ne­go bytu…

Nie­wiem, zkąd wzię­li­śmy ten pew­nik, że by­le­śmy się dźwi­gnę­li w do­brym by­cie, resz­ta nam… do­da­ną zo­sta­nie. Skut­kiem tego sza­łu, je­ste­śmy dziś do osta­tecz­no­ści bez­bron­ni i sro­mot­nie upa­dli.

Wca­le się sprze­ci­wiać nie my­śle­my, że po wiel­kich stra­tach po­trze­ba, na­le­ży, ro­zum każe wy­peł­niać szczer­by oszczęd­no­ścią, ra­chu­bą, su­ro­wem ży­ciem i pa­mię­cią na ju­tro.

Owe pod­sta­wy ma­ter­jal­ne, o któ­rych dziś tak czę­sto sły­chać, są nie­za­wod­nie po­trzeb­ne; ale one jesz­cze nie sta­no­wią ży­cia i nie da­dzą go je­śli je stra­cie­my. Moż­na­by ze Ś. Paw­łem za­wo­łać do dzien­ni­ka­rzy i pu­bli­cy­stów na­szych:

Nol­li­te, extin­gu­ere spi­ri­tum. Du­cha nie wy­ga­szaj­cie…

Pie­niądz, mie­nie, do­stat­ki, zie­mię od­zysz­cze­cie, wszyst­kie­go się bo­wiem do­ra­bia czło­wiek, tyl­ko nie raz stra­co­ne­go du­cha, nie raz a na wie­ki ze­rwa­nych tra­dy­cij pa­sem…

I owszem, pa­no­wie, pra­cuj­cie na grosz któ­ry jest po­trzeb­ny, ale nie utop­cie się cali z du­sza­mi w tej ro­bo­cie, bo mo­że­cie z niej wyjść za­moż­ne­mi ale już nie Po­la­ka­mi… Nie­śmiem wam przy­po­mnieć tu zno­wu słów ś… p… hr. Pla­te­ra.

Pa­mię­taj­cie że we wszyst­kiem, na­wet w do­ra­bia­niu się tych pod­staw ma­ter­jal­nych, mia­ra być po­win­na, a jej u nas nie­ma w ni­czem. Nie na­le­ży się ruj­no­wać dla ma­rzeń, dla po­ezji i li­te­ra­tu­ry – ale nie trze­ba za­po­mi­nać, że w nich jako w arce przy­mie­rza spo­czy­wa skarb na­ro­do­we­go du­cha… Zresz­tą nie idzie tu już o li­te­ra­tu­rę samą – któ­rej ka­że­cie po­ku­to­wać za to, że nas zba­wić mimo swej wznio­sło­ści nie po­tra­fi­ła – idzie o rze­czy jesz­cze święt­sze i droż­sze.

Każ­dy, kto w tych ostat­nich chwi­lach miał zręcz­ność ze­tknąć się w ja­ki­kol­wiek spo­sób z kra­jem, z kim­kol­wiek z jego daw­nych pro­win­cij pod jed­nym z trzech rzą­dów zo­sta­ją­cej, przy­zna, że nig­dy w nich duch na­ro­do­wy nie wy­gasł był jesz­cze do tego stop­nia co te­raz, a przy­najm­niej tak nie był prze­obra­żo­ny jak dzi­siaj do nie­po­zna­nia.

Ale po­ro­zu­miej­my się, nie idzie nam wca­le o du­cha re­wo­lu­cyj­ne­go, bo wszel­kie re­wo­lu­cje są nam nie­na­wist­ne, i gdy­by­śmy ich byli mniej ro­bi­li, da­le­ko by­śmy byli da­lej za­szli – po­mię­dzy du­chem re­wo­lu­cyi a du­chem na­ro­do­wym jest roz­stęp ogrom­ny… Dziś w oba­wie nie­moż­li­wych ro­bót re­wo­lu­cyj­nych, (któ­re wszel­ki zdro­wy umysł od­py­cha,) bar­dzo wy­god­nie po­zby­li­śmy się wszel­kie­go co nam za­wa­dza­ło… Wes­tchnąć się nie go­dzi do prze­szło­ści, za­pła­kać nad ofia­ra­mi, żą­dać mi­ło­sier­dzia dla bra­ci, pa­mię­tać na po­trze­by ogól­ne kra­ju – aby nie być po­są­dzo­nym i ode­pchnię­tym. Kraj sa­dzi kar­to­fle… kraj bie­du­je z pro­pi­na­cją, kraj eko­no­mu­je… i o ni­czem prócz o go­spo­dar­stwie swem my­ślić na­wet nie może. – Praw­da że ru­iny są… wiel­kie, stra­ty ogrom­ne, ale w kra­ju z na­tu­ry rol­ni­czym nie są one nie­po­we­to­wa­ne­mi. Nic nie uspra­wie­dli­wia wy­rze­cze­nia się du­szy dla cia­ła…

Dziś wszak­że in­a­czej roz­grze­sze­nia do­stą­pić nie moż­na, jak zrze­ka­jąc się… prze­szło­ści…

Ciż sami lu­dzie co wczo­raj nie mie­li od­wa­gi oprzeć się, gdy im re­wo­lu­cją na­rzu­ca­no, nie śmie­li prze­mó­wić, dali się cią­gnąć – te­raz naj­gor­liw­sze­mi są zwo­len­ni­ka­mi no­wej dok­try­ny wy­rze­cze­nia się na­ro­do­wych tra­dy­cij.

Nie je­den się obu­rzy może na ten za­rzut… wsty­dzi­my się bo­wiem wy­znać jesz­cze że­śmy apo­sta­zij bliz­cy, ale w ser­cach już je­ste­śmy apo­sta­ta­mi, jak ów ksią­że Lu­bec­ki dla mi­łe­go gro­sza.

Przy­cho­dzi się do tego po­wo­li, nie­znacz­nie, stop­nio­wo… na­przód pod do­brym po­zo­rem obo­wiąz­ków wzglę­dem ro­dzi­ny, kra­ju na­wet, i t… d., po­tem gdy się na naj­święt­sze rze­czy zo­bo­jęt­nie­je, żad­na już ofia­ra kosz­to­wać nie bę­dzie.

Tak mó­wi­li­śmy po ci­chu cho­dząc po nad brze­giem je­zio­ra czte­rech kan­to­nów.

– O! do­da­łem, gdy­by­śmy nie byli prze­śla­do­wa­ni, znę­ka­ni, spo­twa­rza­ni, ści­ga­ni na ma­jąt­ku, czci, na ży­ciu… gdy­by­śmy nie byli he­lo­ta­mi temi, któ­rych na­ro­dy po­ka­zu­ją so­bie na przy­kład… (pan Bi­smarck w swej mo­wie gro­żą­cej Pru­som roz­bio­rem) jak­że­by wie­le gorz­kich prawd po­wie­dzieć so­bie te­raz po­trze­ba, aby ju­tro nie było za­póź­no…!!

– Je­st­że to przy­czy­na mil­cze­nia? spy­tał mój to­wa­rzysz. Są­dzę, że nie. – Nie­przy­ja­cie­ie nasi, choć­by­śmy mil­cze­li znaj­dą prze­ciw­ko nam orę­że; tych zaś le­karstw ja­kie my sami so­bie dać mo­że­my, nie mogą użyć prze­ciw­ko nam, boć prze­cie mają choć tyle chy­tro­ści, je­śli nie roz­sąd­ku, że w nich za­war­tej praw­dy nie­bez­pie­czeń­stwa się do­wą­cha­ją…

Mie­li­śmy wpraw­dzie przy­kła­dy na­szych pi­sa­rzy, jak Le­le­wel, uży­tych przez Mol­le­rów pod­stęp­nie za broń prze­ciw­ko nam, ale ja­kiż był sku­tek tego Mi­lu­ty­now­skie­go ar­cy­dzie­ła, ma­ją­ce­go prze­ko­nać o na­szem za­co­fa­niu a o po­stę­po­wo­ści Ros­sji Eu­ro­pę,… Eu­ro­pa nie czy­ta­ła Mo­lie­ra, a lu­dzie co mie­li cier­pli­wość prze­gryść się przez tę tka­ni­nę fał­szów do koń­ca, do­sko­na­le ją oce­ni­li. – Ani Ros­sja ani Mi­lu­tyn, nie zy­ska­li przez to jed­ne­go na­wet przy­ja­cie­la, Pol­sce nie przy­był wróg ża­den.

Z oba­wy więc, aby nie­przy­ja­cie­le nie ko­rzy­sta­li z tego co my sami so­bie wy­rzu­cać mo­że­my, – nie pi­sać jest ra­chu­bą fał­szy­wą a może grzesz­ną,…

Tak w tej sta­now­czej roz­mo­wie u brze­gów je­zio­ra… da­łem się zwy­cię­żyć przy­ja­cie­lo­wi i skło­nić do pi­sa­nia ra­chun­ków z prze­szłe­go roku…

Nie sądz­cie jed­nak, abym je wam zdał wszyst­kie… wie­le zo­sta­je na dnie ser­ca i w głę­bi pu­gi­la­re­su, do nie­zna­jo­me­go ju­tra, po­ru­szę tyl­ko lek­ko kil­ka za­dań, kil­ka ran do­tknę, kil­ka bo­le­ści wy­po­wiem.

Mimo prze­kleń­stwa ja­kie dziś cię­ży na ca­łej emi­gra­cji, po­mi­mo wstrę­tu do niej kra­ju któ­ry wszel­kie z nią naj­święt­sze na­wet wę­zły po­tar­gał – jest ona jesz­cze ze swe­go po­ło­że­nia, gdy ją bo­leść nie ośle­pia, gdy cier­pieć umie nie sza­le­jąc, naj­spra­wie­dliw­szym sę­dzią, bo naj­bez­stron­niej­szym spraw kra­jo­wych. W tem co się jej nie ty­czy przy­najm­niej.

Nie przy­zna­je­my emi­gra­cji pra­wa mię­sza­nia się do ro­bót i prac kra­ju, ani dzi­wacz­nych pre­ten­sji kie­ro­wa­nia nie­mi – ale dla cze­goż­by sto­ją­cy na stro­nie… czy­ściej i da­lej wi­dzieć nie mie­li od tych, co w ku­rza­wie wal­ki nie­co py­łem za­sy­pa­ne mają oczy?

Je­dy­nym wa­run­kiem któ­re­go wy­ma­gać moż­na, jest chłód, wy­trzeź­wie­nie, bez­na­mięt­ność – za­rę­czyć zaś mo­że­my, że nie­na­wi­ści ku ni­ko­mu nie mamy w ser­cu, ze­msty nie ro­zu­mie­my, żalu nie do­pusz­cza­my… a ser­decz­na mi­łość dla wszyst­kich go­ści w pier­si na­szej, go­ręt­sza może niż gdy ją tchem swem pie­lę­gno­wa­li ci co dziś… In­vic­tis pax!! Po­kój zwy­cię­żo­nym i nie­zwy­cię­żo­nym.

Lu­cer­na, w Li­sto­pa­dzie.STAN OBEC­NY.

Po każ­dej cięż­kiej cho­ro­bie po­wsta­je czło­wiek zła­ma­nym, wy­czerp­nię­tym, pra­gnąc już tyl­ko ży­cia, pod ja­kie­mi kol­wiek bądź wa­run­ka­mi – tak samo dzie­je się z na­ro­dem; tak samo w tej chwi­li jest z nami. A że bo­le­ści na­sze prze­cho­dzą wszel­ką mia­rę i wia­rę, to też sku­tek ich musi być nad­zwy­czaj­ny.

W tych cza­sach, gdy da­le­ko le­piej niż dziś męż­nem ser­cem cier­pieć umia­no, za prze­śla­do­wań Ce­za­rów rzym­skich nad pierw­szy­mi chrze­ścia­na­mi, trwo­ga Dio­kle­cja­no­wych kaź­ni mnó­stwo zro­dzi­ła od­stęp­ców, cóż dziw­ne­go, że na słab­szych lu­dziach na­szej epo­ki ter­ro­ryzm mo­skiew­ski ro­dzi też same skut­ki i apo­sta­tów wy­da­je?

Nie zlę­kli­by­śmy się pew­nie kil­ku, kil­ku­na­stu – choć­by i kil­ku­set ta­kich na­wró­co­nych na mo­skiew­ską wia­rę knu­tem – gdy­by się tyl­ko na nich skoń­czy­ło. – Da­le­ko strasz­niej­szym symp­to­ma­tem nad te in­dy­wi­du­al­ne spodle­nia, jest ze­wsząd wie­ją­cy duch zwąt­pie­nia, scep­ty­cy­zmu – zrze­cze­nie się tchórz­li­we wszel­kiej pra­cy, w któ­rej choć zda­la jest, lub może się po­są­dzać idea na­ro­do­wa.

Kraj pod po­zo­rem sta­tecz­no­ści i roz­sąd­ku – gło­si że od­tąd tyl­ko o ma­ter­jal­ne swe in­te­re­sa do­bi­jać się bę­dzie; słusz­ni bar­dzo oby­wa­te­le do­ma­ga­ją się oczysz­cze­nia spo­łecz­no­ści z ży­wio­łów o nie­po­trzeb­ną ru­cha­wość i gor­li­wość po­są­dza­nych – wska­zu­ją te in­dy­wi­dua, po­ma­ga­ją gor­li­wie do ob­ła­wy na nich… a dzien­ni­kar­stwo gło­śno za­po­wia­da, że cza­sy ma­rzeń, epo­ka pa­tr­jo­ty­zmów nie­okre­ślo­nych – usta­ła.

Pa­tr­jo­ty­zmem naj­wyż­szym, po­wia­da ktoś, jest dziś ku­pić ak­cją ban­ko­wą; pa­tr­jo­ty­zmem jest za­pro­wa­dzić go­spo­dar­stwo po­stę­po­we, pa­tr­jo­ty­zmem mieć pie­nią­dze… a nie mieć dłu­gów.

Zgo­da i sto­kroć zgo­da na to – ale czy to już wszyst­ko?

Wszyst­ko na dziś! od­po­wia­da­ją, na­ro­dy szczę­śli­we, swo­bod­ne, po­tęż­ne, mogą so­bie po­zwo­lić tego zbyt­ku któ­rym jest li­te­ra­tu­ra, sztu­ka, bi­blio­te­ki, książ­ki, dzien­ni­ki, my bie­da­cy na­przód po­win­ni­śmy do­ra­biać się gro­sza…

Rady, któ­re­śmy wy­żej przy­to­czy­li, w róż­nych for­mach, pod roz­ma­ite­mi po­sta­cia­mi, spo­ty­ka się dziś czę­sto w roz­mo­wach, w pu­bli­cy­sty­ce, a na­de­wszyst­ko w czy­nie. Wszel­kie czy­sto du­cho­we po­trze­bom umy­słu od­po­wia­da­ją­ce przed­się­bier­stwa, ja­kie od r. 1863. za­my­śla­no do­pro­wa­dzić do skut­ku, upa­dły dla bra­ku uzna­nia – zbi­ja­ne za­wsze jed­ną od­po­wie­dzią. – Na­przód mu­si­my sta­rać się o za­moż­ność.

Z tych przed­się­bierstw, nie­któ­re były dla na­na­ro­du i wiel­kiej wagi i po­trze­by pil­nej, – ale mia­ły na so­bie ten grzech pier­wo­rod­ny, że pod mo­skiew­skim ba­to­giem żyć nie mo­gąc… po­czę­ły się za gra­ni­cą. – A tego już do­syć było aby je uczy­nić po­dej­rza­ne­mi.

Jak­kol­wiek wiel­kie kraj po­niósł ofia­ry w la­tach 1863 – 1865… – cho­ciaż rze­czy­wi­ście skła­dał je nie z wiel­ką ocho­tą na ół­ta­rzu, – to go by­najm­niej od dal­szych nie uwol­ni­ło. Moż­ność jest mniej­sza, to nie­za­wod­nie, ale dla wiel­kich in­te­re­sów kra­ju, każ­dy choć sze­ląg po­wi­nien mieć do da­nia i to nie­szczę­ście, że nie umie­my da­wać mało ale wszy­scy. Kto nie wie­le ofia­ro­wać może, wsty­dzi się i woli nic nie da­jąc, za­prze­czyć sa­mej po­trze­bie dat­ku.

Z tego wy­ni­ka, że na naj­pil­niej­sze spra­wy czę­sto brak sze­lą­ga, że mio­ta­nych na nas po­twa­rzy nie ma za co ode­przeć, że dzien­ni­kar­stwo eu­ro­pej­skie przedaj­ne… od­ma­wia nam współ­czu­cia, bo go opła­cić nie mo­że­my, że sie­ro­ty wy­gnań­ców mrą z gło­du, że star­cy nie mo­gą­cy pra­co­wać, że­brzą u ob­cych… że… ah! ra­chu­nek był­by za dłu­gi.

Kraj, (tak do­brze kró­le­stwo, Ga­li­cja, jak inne pro­win­cje, z wy­jąt­kiem cza­sem księ­stwa po­znań­skie­go i pru­skie­go za­bo­ru) – ile­kroć ku nie­mu wy­cią­gną rękę, – zbi­ja te żą­da­nia tem, że – emi­gra­ci­ja słusz­nie po­ku­tu­je za swe grze­chy i że on od wszel­kiej po­li­ty­ki ręce umy­wa.

Bar­dzo to do­brze, umyć ręce od po­li­ty­ki, któ­ra w isto­cie pra­wie za­wsze je wala, – ale są rze­czy, któ­re się wca­le po­li­ty­ki nie ty­czą, a do spra­wy na­ro­do­wej na­le­żą.

Oświa­ta ludu, za­cho­wa­nie na­ro­do­wych pa­mią­tek i du­cha, szkół­ki, dzien­ni­ki, wresz­cie strze­że­nie aby wę­zły co nie­gdyś ca­łość łą­czy­ły, nie pę­kły – są to za­da­nia nie ty­czą­ce po­li­ty­ki… a naj­pierw­szej wasi.

Mo­że­my prze­stać na chwi­lę ma­rzyć o Pol­sce r. 1772. a mimo to, pra­gnąć i sta­rać się ucho­wać w niej co było pol­skie­go – i pa­mię­tać o obo­wiąz­kach bra­ter­stwa.

Dziś skut­kiem no­wych teo­rij ze­szli­śmy już do tego, że każ­da pro­win­cja ogra­ni­cza się in­te­re­sa­mi lo­kal­ne­mi; mi­ło­sier­dzie tyl­ko ma dla ziom­ków, że z Sy­bi­ru wra­ca­ją­cy (na przy­kład) Ga­li­cja­niu od­sy­ła­ny jest po za­po­mo­gę… do Ga­li­cji, a pol­skie ser­ce cho­wa współ­czu­cie dla do­wie­dzio­ne­go po­bra­tym­ca z jed­ne­go wo­je­wódz­twa. Po­dział więc, na któ­ry skar­że­my się, stwier­dza­my co­dzien­nie sami, od­osab­nia­jąc się jak naj­ści­ślej, – za­my­ka­jąc w jak naj­cia­śniej­szych krąż­kach.

Nikt nam za­prze­czyć nie może, by tak nie było

– bo, nie­ste­ty, – opie­ra­my się na fak­tach… ale wie­lu od­po­wie, – że do tego zmu­sza po­ło­że­nie.

Musu oce­nić nie po­tra­fię, ale wiem że to jest

– od­stęp­stwo.

Po­wo­li tak tra­cie­my z oczów ideę na­ro­do­wą, tę świę­tą cho­rą­giew z Bo­ga­ro­dzi­cą, któ­ra na­wet po Ma­cie­jo­wic­kiej wia­ła, wi­do­ma tyl­ko na­szym oczom

– po nad całą pol­ską zie­mią. Któż od­bu­du­je oj­czy­znę, je­śli ona w ser­cach na­szych po­szar­pa­ną bę­dzie na ka­wał­ki? je­śli my po­zrzu­ca­my z sie­bie naj – święt­sze daw­niej obo­wiąz­ki dla in­te­re­sów i in­te­re­si­ków chwi­lo­wych – je­śli zgor­sze­my sa­mo­lub­stwem i nie­wia­rą dzie­ci na­sze, któż w przy­szłych po­ko­le­niach ten świę­ty ogień roz­pa­li?

Nie łudź­my się… wy­po­wiedz­cie ra­czej pa­no­wie do dna i ostat­ka myśl wa­szą… wy­ście w du­szy już wy­rze­kli to świę­to­kradz­kie sło­wo, któ­re­go pa­da­jąc nie po­wie­dział Ko­ściusz­ko*) Fi­nis Po­lo­niae. Tak jest, wy nie wie­rzy­cie w po­dźwi­gnię­cie się na­sze, w ży­cie przy­szłe, i po­czy­na­cie zdro­wą re­for­mę zrzu­ca­jąc z sie­bie na­przód to, co wam naj­bar­dziej cią­ży­ło, obo­wiąz­ki wzglę­dem ide­al­nej – ale ży­wej oj­czy­zny.

Rząd ros­syj­ski, któ­ry tę re­ak­cją wy­wo­łał bez­przy­kład­nem ucie­mię­że­niem i ty­rań­stwem, cie­szyć się może… Wpraw­dzie cała Eu­ro­pa, roz­sąd­na, wy­trzeź­wio­na, prak­tycz­na, sku­tecz­nie mu w po­moc przy­cho­dzi… Spra­wa pol­ska jest to dziś spra­wa we­wnętrz­na mo­skiew­ska… ku­ra­cja he­ro­icz­na na so­li­te­ra, któ­re­go Mo­skal w so­bie za­bi­ja… cóż komu do tego? Roz­sąd­na Eu­ro­pa, uzna­jąc, że­śmy nie­po­pra­wio­ną za­kost­nia­łą feu­da­li­stów ban­dą (a ra­zem nie­po­wścią­gnio­ny­mi re­wo­lu­cjo­ni­sta­mi), cała przy- -

Patrz list jego do Se­gu­ra, d. 12. Li­stop. 1803. r.

kla­sku­je wy­tę­pie­niu tego ży­wio­łu, któ­ry jej spo­ko­ju nie da­jąc, spra­wiał, że pa­pie­ry spa­da­ły na bur­sach, że Fran­cja nie mo­gła się do Ros­sji przy­bli­żyć i paść w jej ob­ję­cia, że… i t d. Sło­wem uzna­ją dziś wszy­scy, że ks. Gor­cza­ków ma za­wsze słusz­ność, że Pol­ska do­po­mi­na­jąc się ży­cia nie­mia­ła nig­dy ra­cji… bo… tego ży­cia ani zdo­być ani utrzy­mać nie po­tra­fi­ła.

W ca­łej Eu­ro­pie nie­wiem czy dziś znaj­dzie się dwu­dzie­stu uczci­wych lu­dzi, któ­rzy­by tę spra­wę z in­ne­go wi­dzie­li sta­no­wi­ska – ale co naj­smut­niej­sza, my sami tę opi­nią stwier­dza­my, mową, pi­smem i czy­nem.

Im wię­cej od­da­la­my się od chwi­li w któ­rej mord po­peł­nio­nym zo­stał na na­ro­dzie chwi­lo­wo bez­bron­nym, bo umyśl­nie wprzó­dy dłu­gie­mi za­bie­gi roz­bro­jo­nym, tem po­ję­cia tego co spra­wie­dli­we i nie­spra­wie­dli­we za­cie­ra­ją się bar­dziej.

Je­ste­śmy jak wnu­ki ro­dzi­ny któ­rej wy­dar­to na­jaz­dem ma­jęt­no­ści, a na niej usa­do­wi­li się ich po­tom­ko­wie, i zda­je im się że są naj­spra­wie­dliw­szy­mi pa­na­mi… Jak­że tak grzecz­nym, przy­zwo­itym, do­brze wy­cho­wa­nym i ma­jęt­nym pa­ni­czom, któ­rzy mogą sta­rać się o cór­ki na­sze… od­bie­rać ma­ją­tek tak ślicz­nie przez nich za­go­spo­da­ro­wa­ny? tak się w nim wy­god­nie roz­sie­dli? Le­piej żeby pra­wo­wi­ci spad­ko­bier­cy po­szli so­bie z tor­ba­mi, bo na­przód jako zu­bo­że­li mniej do­brze są wy­cho­wa­ni, są nud­ni, pi­skli­wi, nie­ustan­nie na­rze­ka­ją­cy, pu­ka­ją do wszyst­kich drzwi pro­sząc o ra­tu­nek… a osta­tecz­nie śmier­dzą… jako że­bra­cy.

Je­den z tych spad­ko­bier­ców miał to nie­szczę­ście że się za­pił, dru­gi nie naj­le­piej się pro­wa­dzi; trze­ci jest opry­skli­wy i upar­ty…

Ale ko­cha­ni pa­no­wie, po­my­śl­cie, kto ich ta­ki­mi uczy­nił?

Oto wła­śnie ta krzyw­da, któ­rej im wy­rzą­dzo­no, jest przy­czy­ną, że do­bre­go nie ode­bra­li wy­cho­wa­nia, że nę­dza ich do­pro­wa­dzi­ła do roz­pa­czy, a roz­pacz…

Nie tak­że jest z nami?

Za­rzu­ca­ją nam mno­gie wady cha­rak­te­ru, brak wy­kształ­ce­nia… nie­spo­kój nasz, lek­kość… wie­le in­nych rze­czy, – wpa­trz­myż się w przy­czy­ny. Cale po­ko­le­nia po­zba­wio­ne były świa­tła, któ­re kraść mu­sia­ły i na­by­wać naj­niez­drow­sze­mi spo­so­by, psu­to umyśl­nie, de­mo­ra­li­zo­wa­no sys­te­ma­tycz­nie, od­su­wa­no od na­uki, za­chę­ca­no do roz­pu­sty… Samo ocie­ra­nie się o na­ród choć­by nie cał­kiem zły, ale le­d­wie wy­cho­dzą­cy z bar­ba­rzyń­stwa wie­ko­we­go, prze­wa – żny licz­bą, wpły­wem i siłą… mu­sia­ło z nas ze­trzeć nie jed­ną epi­der­mę cy­wi­li­za­cyi.

Dzi­wić się ra­czej po­trze­ba, że po sto­let­nim uci­sku du­cha, my­śli, mę­czar­niach ser­ca i su­mie­nia, jesz­cze­śmy ni­żej i zu­peł­niej nie upa­dli, że jesz­cze choć gdzie­nieg­dzie tle­ją po­czci­we uczu­cia… za­cho­wa­ły się po­ję­cia obo­wiąz­ków.

Po ka­ta­kly­zmie ja­ki­śmy prze­trwa­li albo ra­czej w ja­kim sto lat ży­je­my z okła­dem, że Bóg nas ucho­wał jesz­cze tak jak je­ste­śmy, ła­ska to jego, wię­cej niż za­słu­ga na­sza… To też my ze sta­no­wi­ska hi­sto­rycz­ne­go za­pa­tru­jąc się na stan mo­ral­ny spo­łecz­no­ści na­szej na­wet w dzi­siej­szych jej obłę­dach, jesz­cze po­tę­pić nie bę­dzie­my mie­li siły.

Ale to co jest nie­bez­piecz­nym obłę­dem, co czu­je­my że złe, to choć­by nas uka­mie­no­wać mia­no, po­wie­dzieć mu­si­my.

Głów­nym a po­wta­rza­ją­cym się nie­ustan­nie za­rzu­tem prze­ciw­ko wszel­kiej pra­cy pod­no­szą­cej du­cha, ma­ją­cy ja­kiś cel dal­szy i wyż­szy, jest ro­zu­mo­wa­nie opar­te na do­świad­cze­niu, że to draż­ni Mo­skwę i po­bu­dza do co­raz sroż­sze­go prze­śla­do­wa­nia. Ru­szyć się więc nie moż­na, aby nie dać zna­ku ży­cia, bo kłuć będą. Je­ste­śmy jak ów zwierz po­strze­lo­ny, któ­ry za­cza­ić się po wi­nien., aby się ze­rwać i uciec??

O nędz­neż to ro­zu­mo­wa­nie, któ­re uda­wać każe śmierć, bo się uzna­je do wal­ki bez­sil­nem… Spa­dli­śmy więc tak niz­ko, że fałsz, za­par­cie się sie­bie dla oca­le­nia iskier­ki ży­cia, ostat­nim ma być ra­tun­kiem?…

Nie łudź­my się… po­wta­rza­my, je­śli sto­je­my w isto­cie na tym ostat­nim szcze­blu… więc po nas.. zgi­nę­li­śmy, nie­ma ra­tun­ku. Mil­czeć mu­si­my w domu, mil­czeć za gra­ni­cą, bić w pier­si jako win­ni, upo­ko­rzyć, dźwi­gać kaj­da­ny i… już ni­cze­go nie spo­dzie­wać.

Ale ta­kim spo­so­bem co oca­le­my? to pew­na, że nie god­ność na­ro­do­wą, naj­droż­szy skarb ja­ki­śmy w pu­ściź­nie otrzy­ma­li po przod­kach… My­lił­by się kto­by są­dził, że uda­na śmierć po­wstrzy­ma tg dzicz, któ­ra zwy­kła się pa­stwić nad tru­pa­mi… Im ni­żej upad­niem, tem okrut­niej znę­cać się bę­dzie. Szla­chet­no­ści po nie­przy­ja­cie­lu tego ro­dza­ju spo­dzie­wać się jest śmiesz­no­ścią. Pu­bli­cy­sty­ka mo­skiew­ska, wy­po­wie­dzia­ła gło­śno swo­je teo­r­je, któ­rych całą tre­ścią: De­len­da Car­tha­go…

Nie roz­broi sys­te­ma­tu naj­więk­sza po­ko­ra na­wet szcze­ra, za­wsze dla Kat­ko­wów bę­dzie na naj­po­kor­niej­szym cię­żeć grzech pier­wo­rod­ny – uro­dze­nie po­la­kiem:

Dziś jest to do­sta­tecz­nym, by być od wszyst­kie­go ode­pchnię­tym, ze­sła­nym z my­ślą i za­mia­rem tam, gdzie się umie­ra z gło­du… za­bi­tym i za­mę­czo­nym. Po­lak dla Mo­ska­la nie jest czło­wie­kiem – jest nie­przy­ja­cie­lem… A! dla Mo­skwy Chry­stus się jesz­cze nie na­ro­dził… i nie umarł!!

Więc spy­ta­cie mnie, mamy opie­rać się i gi­nąć do ostat­nie­go?

By­najm­niej, ale tam gdzie dziś moż­li­we za­cho­wa­nie tra­dy­cji, pie­lę­gno­wa­nie du­cha na­ro­do­we­go i te kra­je, na któ­re spa­dło po­słan­nic­two ca­łe­go pań­stwa… w któ­rych ło­nie na chwi­lę zło­żo­no arkę sta­rą… a! mają obo­wiąz­ki strasz­li­we, wiel­kie… któ­rych zbyć upra­wą kar­to­fli i obro­ną pro­pi­na­cji nie moż­na.

Prze­pa­tru­jąc ra­chun­ki ubie­głe­go roku, nie wi­dzi­my, żeby obo­wiąz­kom tym za­do­sy­ću­czy­nio­no. Skut­kiem zręcz­nej so­fi­sty­ki, zre­du­ko­wa­no obo­wiąz­ki do jak naj­skrom­niej­szych roz­mia­rów, i – przedew­szyst­kim zmie­nio­no je na go­tów­kę, na ta­la­ry i flo­re­ny…

Mieć pie­nią­dze, do­ra­biać się pie­nię­dzy, sta­rać się o byt ma­ter­jal­ny, bro­nić go… zresz­tą za­cho­wać się spo­koj­nie, przy­zwo­icie, w pa­try­oty­zmy ide­al­ne nie wda­wać, strzedz po­ezji i ma­rzeń, pil­no­wać domu, z emi­gran­ta­mi się nie wda­wać, próż­nia­ków nie kar­mić, próż­no­wa­nia nie pod­sy­cać ofia­ra­mi… ksią­żek czy­tać jak naj­mniej a nie ku­po­wać ich wca­le… za­szcze­pić w so­bie du­cha po­rząd­ku spo­łecz­ne­go i ego­izmu… oto ka­te­chizm dzi­siej­szy.

Je­śli on nas nie ze wszyst­kiem za­spo­ka­ja, wy­zna­cie iż… może nie zu­peł­nie­śmy, my i ze­psu­ta gło­wa na­sza temu win­na. Nie po­chwa­li­li­by­śmy żad­ne­mu na­ro­do­wi ta­kie­go pro­gram­mu, tem mniej so­bie… bo mal­heur ob­li­ge.

Za lat dzie­sią­tek, je­śli da­lej na tej dro­dze wy­trwa­my… du­cha pol­skie­go już i Dio­ge­nes z la­tar­nią od Dnie­pru do War­ty… nie znaj­dzie…SZTU­KA PRZE­RA­BIA­NIA NA­RO­DÓW.

Może być, że sztu­ka prze­twa­rza­nia tego co Pan ag stwo­rzył, do wy­na­le­zio­nych w tym roku li­czyć­by się nie po­win­na, nie po­dob­na jed­nak o niej za­mil­czeć, gdyż co naj­mniej zna­ko­mi­cie w cią­gu jego wy­do­sko­na­lo­ną zo­sta­ła.

Z przed­po­to­po­wych i przed­hi­sto­rycz­nych epok pier­wot­ne­go świa­ta, mamy zna­ko­mi­te za­byt­ki sztu­ki wy­tę­pia­nia na­ro­dów ca­łych; wie­my o ta­kich, któ­rych za­le­d­wie imio­na nas do­szły, tak wy­bor­nie i sys­te­ma­tycz­nie je tę­pić umia­no. Jak ma­sto­don­tów i ich­tio­sau­rów po­zo­sta­ły z nich le­d­wie ko­ści i po­pruch­nia­le zęby. Czy­ni to za­szczyt pier­wot­nym epo­kom, w któ­rych umia­no się nie żar­tem brać do dzie­ła i z uczu­ciem do­brze zro­zu­mia­ne­go mi­ło­sier­dzia, nisz­czo­no aż do nie­mow­lę­cia i star­ca wszyst­kich, aby nie było komu pła­kać na mo­gi­łach. Wiek dzi­siej­szy, w któ­rym kwit­nie eko­no­mi­ja po­li­tycz­na, po­stę­pu­je so­bie choć mniej mi­ło­sier­nie ale da­le­ko oszczęd­niej. Wie on, że czło­wiek jest siłą pro­du­ku­ją­cą, że jego ra­mię i umysł na­da­je war­tość wszyst­kie­mu cze­go się do­tknie; ża­łu­je więc tej in­tel­li­gent­nej ma­chi­ny i woli ją, prze­ro­bić niż ze­psuć i po­ła­mać.

W naj­bar­dziej bar­ba­rzyń­skich epo­kach nikt na­wet nie przy­pusz­czał, aże­by czło­wie­ka prze­ro­bić moż­na; ży­dom wol­no było po he­braj­sku pła­kać nad rze­ka­mi Ba­by­lo­nu… dziś wiek co wszel­kie po­stę­py moż­li­we­mi uzna­je, uznał, że czło­wiek, któ­ry na­przy­kład uro­dził się Duń­czy­kiem, może do­sko­na­le z po­stę­pem cza­su i przy do­brej edu­ka­cyi ba­to­ga, kozy, gro­zy i nie­wo­li, prze­ro­bić się po nie­ja­kim cza­sie na do­sko­na­łe­go Niem­ca… Wpraw­dzie nie­któ­re twar­de na­ro­do­wo­ści tępo i po­wo­li się prze­twa­rza­ją; by­wa­ją przy­kła­dy na Po­la­kach, że w dru­giem i trze­ciem po­ko­le­niu spon­te się od­mła­dza po­czu­cie daw­nej na­ro­do­wo­ści; ale od cze­góż siła, po­strach, sys­te­ma­tycz­na cier­pli­wość i środ­ki do­brze za­sto­so­wa­ne­go przy­mu­su?

Przed nie­wie­lu jesz­cze laty, sztu­ka ta prze­ra­bia­nia zna­ną nie była, sta­ro­świec­kim spo­so­bem mo­skiew­skim wy­tę­pia­no tyl­ko, dziś na­wet bar­ba­rzyń­cy Mo­ska­le, stra­ciw­szy na Kau­ka­zie i z Kry­mu kil­ka­kroć sto ty­się­cy lud­no­ści któ­ra­by się była bar­dzo bez­lud­nej Mo­skwie przy­da­ła, zda­ją się przyj­mo­wać me­to­dę eu­ro­pej­ską prze­ra­bia­nia…

W Niem­czech po­su­nię­tą ona zo­sta­ła do bar­dzo wy­so­kie­go stop­nia i zda­je się, że jest na dro­dze dal­sze­go i pięk­ne­go roz­wi­nię­cia się. Po­nie­waż jed­nak tak uży­tecz­ny prze­mysł, acz nie pa­ten­to­wa­ny do­tąd, za­cho­wa­ny jest w pew­ne­go ro­dza­ju ta­jem­ni­cy, nie przyj­dzie nam ła­two wy­ło­żyć sys­te­ma­tycz­nie, ja­kich mia­no­wi­cie środ­ków uży­wa­ją do tego al­che­micz­ne­go, wiel­kie­go dzie­ła.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: