- W empik go
Radcy pana radcy - ebook
Radcy pana radcy - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 211 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
EUFROZYNA, HELENKA.
(Helenka zagląda z ciekawością do salonu na prawo przez dziurkę od klucza. Eufrozyna odciąga ją).
EUFROZYNA
Ależ, Helenko, nie można
HELENKA Jeszcze tylko chwilkę, chwileczkę…
EUFROZYNA
Mama wyraźnie zabroniła ci wychodzić i pokazywać się.
HELENKA
Toteż ja się nikomu nie pokazuję.
EUFROZYNA
Gdyby cię tu zastała, gniewałaby się, chodźmy już.
HELENKA
Zaraz, zaraz, niechże się choć napatrzę trochę, kiedy tam być nie mogę.
(Zagląda)
Ach! jak tam pięknie! jakie prześliczne stroje! jak wspaniale wyglądają te suknie z ogonami!
(Z westchnieniem)
Ach! jaka to śliczna rzecz te ogony! Wyobrażam sobie, jakby mnie z nim było dobrze. Ale cóż, kiedy mama nie pozwala i nie pozwala; ciągle mówi: jeszcze czas na to, i nawet listeweczki popuścić nie da u sukienki. Raz już zanosiło się na to, że miałam włożyć długą suknię, było to, pamiętam, jakoś w tym czasie, kiedy pan Zdzisław przestał u nas bywać. Mama wtedy przyszła do mnie, pocałowała w czoło i rzekła: „Teraz chcę żyć tylko dla ciebie, wprowadzę cię w świat, ja już za stara, dla mnie – wszystko się skończyło”. Mówiąc to, patrzała ciągle w lustro i wzdychała bardzo. Ale cóż, kiedy w parę tygodni potem wszystko się zmieniło.
EUFROZYNA
(półgłosem)
Za powrotem pana Zdzisława.
HELENKA
(przypominając sobie)
A prawda, i pan Zdzisław zaczął znowu bywać, mania była już weselszą, ubierała się tak ładnie, jak wprzódy, a gdym jej przypomniała obietnicę powiedziała mi: „Pomyślimy o tym później”. A tu czas leci, panno Eufrozyno; co to mamie szkodzi, żebym ja chodziła w długiej sukni?
EUFROZYNA
(na stronie, z przekąsem)
Boby musiała wtedy przyznać się do lat i zmarszczków, z którymi się kryje.
HELENKA
Co mamie zależeć może na tym, żeby mnie nie pokazywać ludziom?
EUFROZYNA
(na stronie)
Co jej tu powiedzieć?
(Głośno)
Może to dla twego dobra. Im wcześniej panna wchodzi w świat, tym prędzej zaczynają jej ludzie liczyć lata.
HELENKA
(naiwnie)
A więc cóż z tego?
EUFROZYNA
Tym wcześniej ją uważają… za przekwitłą.
HELENKA
Za starą pannę?
EUFROZYNA
(urażona)
Helenko…
HELENKA
A po cóż koniecznie ma zostać starą panną, przecież może iść za mąż?
EUFROZYNA
(urażona)
Nie każda chce.
HELENKA
Więc panna Eufrozyna także nie chciała?
EUFROZYNA
Ja mówię w ogóle.
HELENKA
(zastanawiając się)
A to dziwna rzecz.
(Żywo)
Ja bym to znowu chciała… jakoś nie czuję w sobie wcale powołania na starą pannę i nie namyślałabym się długo. Ale cóż, mama zawsze mi mówi, żem jeszcze za młoda. Żeby to tak można pożyczyć sobie lat, jakby to było dobrze, prawda?
EUFROZYNA
(zakłopotana)
Różne są gusta.
HELENKA
O, ja bym bardzo chciała być już dorosłą panną.
EUFROZYNA
(patetycznie)
Nie wiesz sama, co mówisz, moja droga. Najszczęśliwszy ten stan, w którym teraz jesteś – obyś mogła w nim zostać jak najidłużej.
HELENKA
W zamknięciu i nad książkami, dziękuję.
EUFROZYNA
(jak wyżej)
Potem czekają nas same tylko rozczarowania, zawody…
HELENKA
W czym?
EUFROZYNA
(jak wyżej)
Po cóż ci mam mówić? Ty tego nie pojmiesz, nie rozumiesz, na ile cierpień narażone bywa serce kobiety uczuciowej w zetknięciu się z tym światem materialnym, z tym samolubnym rodem męskim.
HELENKA
Czy oni naprawdę tacy źli ci mężczyźni?
EUFROZYNA
(z siłą)
To potwory!… zbrodniarze!…
HELENKA
(z trwogą)
O mój Boże! Co oni tak złego pannie zrobili?
EUFROZYNA
Co zarobili?… Właśnie że nic nie zrobili – bo dla nich niczym są przymioty duszy, podniosłość uczuć… u nich tylko pieniądze mają znaczenie i marne wdzięki, a gdy tego nie widzą, dozwalają najszlachetniejszym istotom przekwitać, więdnąć…
(wzdycha).
HELENKA
(zasmucona)
O! to nie dobrze, że oni tacy źli. I to wszyscy tak?…
EUFROZYNA
Wszyscy.
HELENKA
I pan Zdzisław?
EUFROZYNA
(na stronie)
O Boże! miałażby się domyślać najskrytszej tajemnicy mego serca?…Scena druga
HELENKA, EUFROZYNA, PIOTR, później ZDZISŁAW.
PIOTR
(wychodzi z salonu we fraku lub kontuszu. Człowiek ciężki, otyły – chustką ociera twarz spoconą i stęka)
A! tom się umęczył! aż mi coś w krzyże weszło od ciągłych ukłonów; ten ci winszuje, tamten winszuje nowego zaszczytu, każdemu więc wypadało coś powiedzieć na podziękowanie… a tu człowiek, panie, z natury niezbyt wymowny – o! dużo mnie to (kosztowało!… Piękna to rzecz urząd, ale mozolna – ciężar obowiązków już mnie zaczyna przygniatać. A to dopiero początek mojego urzędowania, pierwszy krok na drodze politycznej. Teraz zaczną się kłopoty, zajęcia – człowiek będzie się musiał pożegnać z miłym spokojem domowym, wygódkami, i oddać się cały dobru publicznemu. Może nawet na poobiednią drzemkę nie zostawią odrobiny czasu. Okropność!… Ale cóż? żonie się zachciało, żebym był radcą – cóż było robić?
HELENKA
(przybiegając do niego, całuje go w rękę)
Tateczko, czy to prawda, że dzisiejszy bal u nas jest na cześć taty?
PIOTR
(z dumą)
Tak jest! twój ojciec przestał już być zwyczajnym człowiekiem – jest, panie tego… jak się nazywa, radcą.
HELENKA
A co to radca?
PIOTR
Radca! No to, panie… jakby ci tu powiedzieć… radca to niby tego… no! radca! Jak są ministrowie, tak są, mospanie, radcy, no i tego – rozumiesz?
HELENKA
Nic a nic nie rozumiem.
PIOTR
No, lepiej ci już wytłumaczyć nie mogę. Przecież musiałaś się uczyć coś w historii o radcach?
EUFROZYNA
Helenka jeszcze nie zaawansowana tak dalece w historii. Uczy się teraz o bohaterach starożytnych.
PIOTR
To źle; należałoby może zacząć od nowszych, od nas.
HELENKA
A cóż robią ci radcy?
PIOTR
Co robią? Różne rzeczy: na ten przykład, tego…
(Na stronie, zakłopotany)
Właściwie powiedziawszy, to ja nie mam o tym najmniejszego wyobrażenia.
ZDZISŁAW
(wchodzi w balowym stroju, uprzejmy, uśmiechnięty, przy tym pewny siebie; w ręku ma nieduży bukiecik. Przechodząc kłania się damom i zbliża się do radcy)
Szukam parna wszędzie, by mu powinszować godności, jaką dziś współobywatele złożyli w pańskie ręce.
PIOTR
(serdecznie)
Dziękuję ci, panie Zdzisławie; dobrze, żeś przyszedł, bo właśnie chciałem…
ZDZISŁAW
(nie słuchając go, zbliża się do pań; do Eufrozyny)
Pani przyniosłem fotografię Garybaldego, której sobie tak życzyłaś.
(Wręcza jej).
EUFROZYNA
(z czułością i kokieterią)
Mille grâces! Ach! jakiż pan dobry! Czymże zdołam…
ZDZISŁAW
(do Helenki)
A dla pani ten skromny bukiecik na dzisiejszy wieczór.
HELENKA
(smutnie)
A cóż? kiedy, widzi pan, ja nie będę na balu. A tak się cieszyłam na kotyliona, do którego mnie pan zaangażowałeś.
PIOTR
Jak to? ty byś nie miała być na balu twego ojca?! Czemu?
HELENKA
Mama nie pozwoliła.
PIOTR
(spuszczając z tonu)
A, to znowu co innego:
ZDZISŁAW
(półobojętnie)
A to szkoda, że pani nie będzie na balu.
HELENKA
Nie mów mi pan już o tym, bo się rozpłaczę. I tak już jestem dość nieszczęśliwa.
ZDZISŁAW
Gdyby można…
PIOTR
(do Helenki)
Ale zrobi się to jakoś, zrobi – już ja pomówię z matką o tym.
(Do Zdzisława biorąc go pod rękę)
Słuchaj no, Zdzisławeczku kochany, chciałem ci się zaradzić nieco względem mego urzędu. Widzisz, powiem ci pod sekretem, że on mnie trochę ambarasuje… Nie czuję się na siłach, bym odpowiedział godnie.
ZDZISŁAW
Miałżebyś pan być niezadowolniony?
PIOTR
To nie, bo juścić to zawsze honor, ale widzisz, tak mi się teraz jakoś wydaje, jakbym chodził w pożyczanej sukni – nie czuję się na siłach, rozumiesz? Nie wiem doprawdy, z jakiej racji ja zostałem wybrany.
ZDZISŁAW
Jesteś pan znany jako człowiek porządny, spokojny, zamożny
PIOTR
(z dumą)
No, tak, tak.
ZDZISŁAW
Toteż wybór pański przeszedł prawie jednogłośnie.
PIOTR
No, tak, ale widzisz, tam może trzeba znać prawo, być uczonym, coś owoś… a ja, przyznam ci się, niewiele szkół wąchałem; człowiek od razu wszedł na drogę praktyczną i wziął się, mospanie dobrodzieju, do korzeni – na czym nieźle wyszedłem. Otóż do tego prowadzę, że nie mam, panie, talkach zdolności, żeby…
ZDZISŁAW
Ale tam tego wszystkiego nie trzeba.
PIOTR
Nie? No, to cóż my tam będziemy robić?
ZDZISŁAW