- promocja
- W empik go
Radość z powrotu, o pokucie chrześcijańskiej - ebook
Radość z powrotu, o pokucie chrześcijańskiej - ebook
Daj się Bogu pokochać Pokuta kojarzy nam się z dużym poświęceniem, wyrzeczeniami, a nawet z czymś strasznym i nieludzkim. Często nosimy w sobie obraz pokutujących ludzi, którzy są skoncentrowani na sobie i swoim cierpieniu, samotni, poranieni i smutni.
Ojciec Jordan Śliwiński na przekór naszym stereotypowym wyobrażeniom pokazuje, że pokuta jest drogą do pełni życia, otwarciem się na drugiego człowieka, a przede wszystkim powrotem do bliskiej relacji z Bogiem.
Pokuta to zaproszenie do tego, żeby swoje „ja” pozbawić tronu, wprowadzić tam Boga i otworzyć się na drugiego człowieka.
Piotr Jordan Śliwiński OFMCap – jeden z najpopularniejszych spowiedników w Polsce, autorytet księży oraz penitentów, kierownik duchowy osób konsekrowanych i świeckich, rekolekcjonista. Autor wielu książek. W Wydawnictwie WAM opublikował: Spowiedź nie musi bardzo boleć (2015) i Rachunek sumienia z ojcem Jordanem (2018).
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-277-2373-4 |
Rozmiar pliku: | 821 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PokutaOto modlitwa, którą św. Franciszek odmawiał zawsze, gdy widział krzyż, i prosił braci, aby na widok krzyża czynili to samo. Znamy ją w trochę innej wersji z odprawiania drogi krzyżowej. Jest to zmodyfikowana przez św. Franciszka antyfona przewidziana na święto Podwyższenia Krzyża:
Wielbimy Cię, Najświętszy Panie Jezu Chryste, tu i we wszystkich kościołach Twoich, które są na całym świecie, i błogosławimy Tobie, żeś przez krzyż swój świat odkupić raczył. Amen.
Przedmiotem tych rozważań jest pokuta. Mają one jednak być też zachętą, by wdrożyć się w tę pokutę, a nie tylko o niej rozmyślać czy też ją analizować, nie podejmując trudu wprowadzania jej w życie. Będę mówił o tym, jak ona ma wyglądać i na czym ma polegać. Chcę wytyczyć przynajmniej główne kierunki i podać konkretne przykłady pokuty. Jeśli pozostaną jakieś wątpliwości, to oczywiście warto je omówić ze spowiednikiem. Mam jednak nadzieję, że lektura tych rozważań zakończy się dobrym pomysłem na pokutę, na przykład wielkopostną.
Gdy mówimy generalnie o pokucie, to trzeba rozpocząć od tego, że dzisiaj rozumienie tego pojęcia ma olbrzymi balast, który przez wieki przyniosły różne obrazy kulturowe. Przemawiają one o wiele mocniej niż teksty biblijne lub przekaz świętych. Bardzo często te obrazy są tak wyraziste, że przedstawiają pokutę jako coś strasznego, nieludzkiego bądź antyludzkiego. Jak się wydaje, problem wynika również z używanej przez wieki leksyki (jak na przykład „umartwienie”), podkreślającej, że trzeba coś zabić w sobie i że to, być może, szczególnie będzie się Bogu podobać. Pewne obrazy są często zupełnie zniekształcone, choć czasami niestety odpowiadające pewnym kulturowym kontekstom, także w historii chrześcijaństwa. Przedstawiają one zasmuconych, poranionych, na pół oszalałych pokutników. Jeśli przypomnimy sobie z edukacji szkolnej różne teksty, choćby Legendę o świętym Aleksym, w których pokuta jest wręcz dewastująca zarówno dla angażującej się w nią osoby, jak i dla jej relacji z innymi ludźmi, to bardzo często pojawia się przed nią lęk, obawa, że jest ona antychrześcijańska, a może nawet antyludzka.
Można by tu pokazać i zanalizować wiele różnych figur z historii. Chciałbym jednak wskazać jedną zasadniczą kwestię, na którą wpłynęło dziedzictwo nowożytności, a wcześniej, być może, niektóre nurty heretyckie: myślę tu o nurtach gnostyckich, manichejskich, o dualistycznej wizji człowieka. Jeśli zaczynam mówić, że mam umartwiać ciało, to w centrum tego wskazania jest to, że ja nie jestem ciałem, lecz kimś w środku, w nim; jestem kimś, kto ma ciało i posługuje się nim jak jakimś instrumentem. Oczywiście historycy idei pokazaliby późniejsze nadbudowania na fundamentach takiego myślenia – odwołaliby się choćby do koncepcji kartezjańskiej, w której ciało jest rozumiane jako rodzaj maszyny, a wewnątrz niego znajduje się jakiś podmiot myślący. Nie chodzi tutaj o to, żeby robić przegląd historii filozofii lub historii idei, myślę jednak, że podobne myślenie to jeden z podstawowych błędów stojących u podstaw takiego spaczonego rozumienia pokuty, także w dzisiejszej praktyce chrześcijańskiej. Nie znajdziemy analogicznych myśli w Ewangelii, choć chęć takiej analizy słowa Bożego towarzyszyła jego interpretatorom już w czasach apostolskich; św. Paweł w swoich listach ewidentnie odrzuca jednak tego typu objaśnienia. W Piśmie Świętym nie spotkamy twierdzenia, że ciało rozumiane jako to, co we mnie fizyczne, jest wrogiem człowieka, a pokuta ma być umartwianiem, czyli robieniem czegoś z tym ciałem, doprowadzaniem prawie do jego zabicia.
Jeżeli staniemy przed prawdą o wcieleniu, a więc o tym, że Druga Osoba Boska przyjęła ludzkie ciało, to nie możemy przyjąć, że jest ono czymś złym. Ciało nie jest wrogiem, skoro Bóg sam się w nie wcielił. Zatem wszelkie tego typu koncepcje mówiące o tym, że ja jestem dobry, a to ciało paskudne, zupełnie nie mają uzasadnienia na gruncie Ewangelii. Patrząc na prawdę o tym, że Bóg przyjął ludzkie ciało w Jezusie Chrystusie, nie możemy nigdy stwierdzić, że jest ono złe i trzeba je niszczyć. Nawet jeśli znajdujemy na przykład w tekstach Janowych słowa, że ciało jest czymś, co prowokuje bądź może prowokować do grzechu, do odwrócenia się od Boga, to nie jest ono tam ujmowane w taki sposób, w jaki my je dziś rozumiemy. Nasza cielesność jest rozumiana raczej jako to wszystko, co jest w człowieku wrogie Bogu, co w nas staje przeciwko Niemu. Myślę, że to jest jedna z najbardziej podstawowych prawd, które trzeba sobie uświadomić, gdy staje się wobec problematyki pokuty chrześcijańskiej. Należy przypomnieć sobie te wszystkie fragmenty biblijne jasno o tym mówiące, choćby w kontekście postów lub spożywania takich czy innych pokarmów. Chrystus wyraźnie daje do zrozumienia, że nie czyni człowieka nieczystym to, co wchodzi przez usta, ale to, co z ust wychodzi. Myśli, które pochodzą z serca – one prowadzą do grzechu (por. Mt 15,17-20). Rozumienie ciała jako czegoś wrogiego mnie jest niestety nadal silnie obecne w chrześcijaństwie. Dlatego powtórzę, jeśli Jezus Chrystus, Druga Osoba Trójcy Przenajświętszej, przyjął ludzkie ciało, to trudno wyprowadzić z tego wniosek, że jest ono złe. Nie jest więc tak, że trzeba je umartwiać, czyli w pewien sposób niszczyć. I to jest pierwsza zasadnicza kwestia.
Czy to oznacza w takim razie, że nie ma potrzeby jakiejkolwiek ascezy, a więc odmawiania sobie różnych rzeczy? Oczywiście takie twierdzenie też będzie bezzasadne. Trzeba rozumieć pokutę, a więc cały proces nawracania się, nie w sposób nowożytny. Zatem nie chodzi o doskonalenie się osoby w sensie pracy wyłącznie nad sobą; innymi słowy, nie chodzi o to, żeby skupić się na sobie i stosować ascezę, którą lubię nazywać „bicepsową” czy „treningową”: ćwicz, ćwicz, ćwicz, a będziesz coraz doskonalszy. To przypomina fitness duchowy. Potrzeba przełamania takiego sposobu myślenia, by wprowadzić zamiast niego myślenie relacyjne. Pokuta nie powinna mnie koncentrować na sobie samym. Owszem, punktem wyjścia będzie jakaś prawda o mnie, ale ma ona być relacyjna, czyli odnosić mnie do Boga i do drugiego człowieka, umacniać więź z nimi, nie zaś zatrzymywać mnie na sobie. Myślę, że jest to najważniejszy moment. Pokażę te teksty biblijne i przedstawię takie przykłady świętych, które rozwijają ten sposób myślenia i działania.
Co z tego wynika? Na pewno to, że potrzeba rewizji różnych praktyk pokutnych, które stosujemy i które kiedyś być może nam wpajano. Jeszcze dzisiaj w kontekście Wielkiego Postu bardzo często planuje się umartwienia. Pamiętamy te sympatyczne momenty, kiedy jako dzieci postanawialiśmy, że nie będziemy jeść cukierków, a później, w dorosłym życiu, że na przykład nie będziemy pić kawy. To wszystko może być dobre i potrzebne, ale jeżeli pozostaniemy tylko przy tym, to skoncentrujemy się na sobie: to ja nie będę czegoś jadł, to ja nie będę czegoś pił, to ja nie będę czegoś robił, na przykład nie będę oglądał telewizji. W tak rozumianej pokucie ginie zasadniczy moment odnowienia relacji. Co więcej, ginie podstawowe założenie pokuty, czyli że ma ona przywracać zaburzony przez grzech porządek świata, zakładający, iż Bóg jest w tym świecie na centralnym, głównym miejscu, a człowiek Jemu służy i jest skierowany z życzliwą miłością ku drugiemu człowiekowi. Skrzywione rozumienie pokuty może natomiast skoncentrować człowieka na samym sobie.
Doskonale rozumieli to święci. Świadczy o tym fragment jednego z listów św. Teresy z Ávili (jako franciszkanin-kapucyn zawsze nazywam Teresę „moją ukochaną ciocią duchową”, bo „mama” jest jedna – św. Klara). Jedna z przeorysz pyta Teresę, co ma zrobić, bo pewna siostra we wspólnocie prowadzi szczególnie ascetyczny tryb życia, umartwia się i mdleje z miłości do Chrystusa. Rada Teresy jest prosta: zakazać jej dodatkowych modlitw i dać jej rosołu. Jest tu bardzo zwyczajny realizm. Teresa przypuszcza, że ta siostra przesadziła z ograniczeniem spożywanych posiłków i brakuje jej jakichś składników odżywczych, w związku z tym trzeba jej dać rosołu, żeby mogła dalej spokojnie przeżywać swoją relację do Boga. Myślę, że ta historia nas uczy przede wszystkim tego, iż pokuta musi być skierowana ku Bogu i ku drugiemu człowiekowi. Jeżeli będzie rozumiana tylko czy przede wszystkim jako rodzaj represji wobec siebie, jakkolwiek to zdefiniujemy, wobec własnego ciała lub takich czy innych zachowań, to oprócz tego, że może wyrządzić krzywdę na poziomie zdrowotnym, będzie w głównej mierze zamykać człowieka w jego własnym ego. A w końcu pokuta jest zasadniczo zaproszeniem do tego, żeby to ego, swoje ja, pozbawić tronu, wprowadzić tam Boga i otworzyć się na drugiego człowieka.
Z pokutą i praktykami pokutnymi wielu świętych miało także bardzo różne kłopoty. Niektórzy na przykład w ogóle nie pokutowali, gdy przypomnieli sobie jakiś moment w życiu, kiedy byli skierowani wyłącznie ku sobie i ku przyjemnościom. Często było to dla nich natomiast inspiracją, by zmienić swoje życie. Gdy odkryli w Chrystusie Pana i Zbawiciela, chcieli tym bardziej za pewne sytuacje zadośćuczynić. Ale mieli też inne problemy, na przykład św. Franciszek pod koniec życia w swoim stylu przepraszał ciało, że źle, za ostro je traktował, że był dla niego zbyt mało miłosierny.
Współczesność pokazuje nam inny model, przedstawia pokutę jako swoiste święto, ale bardzo ograniczone w czasie. Mamy więc na przykład jakąś imprezę charytatywną i ktoś przez cały dzień czy przez parę dni w olbrzymim trudzie zabiega o to, żeby coś komuś dać. Ktoś inny weźmie udział w tej akcji, dając to, co mu zbywa, i będzie niesamowicie dumny. Ale przecież dał to, co mu zbywa. Dalej, będą to różne inne okazje, jak choćby Dzień bez Samochodu. One wszystkie są potrzebne, na przykład po to, żeby uświadomić nam konieczność ochrony środowiska naturalnego, ale myślę, że we współczesnej kulturze taki dzień bez samochodu, telewizora czy czegokolwiek innego to świecki substytut pokuty.
Bardzo często pojawiają się tu różne motywacje, od humanitarnych po ekologiczne. Także wielu chrześcijan jest z siebie dumnych, gdy weźmie aktywny udział w Dniu bez Samochodu. „Proszę ojca, bardzo się zmęczyłem, bo tego dnia jechałem do pracy rowerem, ale chciałem, żeby ten Dzień bez Samochodu był ważny”. Proszę mnie dobrze zrozumieć: nie myślę, że takie akcje są bez sensu. One są potrzebne. Spójrzmy jednak, jak świat, jak kultura świecka, niereligijna produkuje pewne substytuty pokuty. Często je przyjmujemy, bo są szlachetne, ale widzimy też, że wypierają z naszego myślenia właśnie Chrystusowe zaproszenie do pokuty, do odwracania się od siebie, a zwracania się ku Bogu i ku drugiemu człowiekowi. Myślę, że warto spokojnie przemyśleć zachowania ascetyczne, zastanowić się, czy one koncentrują mnie na mnie samym, czy rzeczywiście są otwarciem na Boga i na drugiego człowieka. Jeżeli podejmuję trud postu, to z jakich to czynię powodów? Zdrowotnych? Bardzo dobrze, ale nie nazywajmy tego po prostu pokutą. Czy jeżeli sobie czegoś odmawiam, to czy jednocześnie będę się z kimś dzielił tym, co zaoszczędzę?
Pamiętam, że kiedy studiowałem w Rzymie i mieszkałem w kolegium międzynarodowym, gdzie przebywali wszyscy studiujący kapucyni z różnych części świata, to bracia z Brazylii zaproponowali pewien zwyczaj. Na początku Wielkiego Postu i Adwentu pewnego dnia o określonej godzinie obchodzili budynek z wózkiem i każdy z nas mógł oddać ze swojej celi to, o czym uważał, że nie jest mu potrzebne i nie jest zgodne także z przeżywaniem ubóstwa franciszkańsko-kapucyńskiego w tym momencie. Nieraz te różne rzeczy zebrane do wózka, od książek przez ubrania po rzeczy elektroniczne, były później rozdawane ubogim. Myślę, że w tym również jest sens postu: czegoś sobie odmawiam, aby się tym podzielić.
To są pierwsze myśli, które chciałem przedstawić, aby pokazać, co dobrego i złego przynosi świat. W kolejnych rozdziałach będziemy mogli skonfrontować się ze słowem Bożym i posłuchać, co ono nam proponuje. Ponadto przez refleksję nad tym słowem Bożym, a także przy pomocy różnych tekstów życiorysów świętych zobaczymy, czego możemy się nauczyć i jak możemy zmienić myślenie o pokutnym wymiarze naszego życia.POKUTA JEST BLISKO
Pokuta W poprzednim rozdziale omówiłem różne sposoby zniekształcania istoty pokuty chrześcijańskiej, które pojawiły się na skutek wielorakich oddziaływań w historii kultury. Wskazałem przede wszystkim na wypaczenia związane z problemem zachwiania proporcji między tym, co moje, i tym, co nie moje, między mną a Bogiem i drugim człowiekiem. Właściwie te wszystkie skrzywienia natury pokuty chrześcijańskiej wynikały najczęściej z niedokładnego zrozumienia orędzia ewangelicznego i tego, kto w tej pokucie jest najważniejszy. Myślę, że gdy przyglądniemy się tekstom biblijnym, bardzo szybko zrozumiemy, że w centrum pokuty nie stoi człowiek i że nie jest to działanie samego człowieka. Pokuta będzie zawsze aktywnością w odpowiedzi na wezwanie Boże. Będzie w niej więc ciągle Boża inspiracja – człowiek odpowiada nią na działanie Boga.
W doskonały, paradygmatyczny sposób opisane to jest w przypowieści o miłosiernym ojcu albo, jak niektórzy wolą, o synu marnotrawnym. Syn w pewnym momencie zaczyna postrzegać miłość ojca jako coś, co go zniewala. Sądzi, że totalna autonomia wobec rodzica da mu prawdziwe szczęście. Chce się więc od tej miłości oderwać, żyć na własne konto, budować swe życie po swojemu, bez ojca. Prowadzi to do katastrofy, którą przypowieść opisuje w sposób przejmujący, zwłaszcza dla słuchaczy Chrystusa: syn siedzi pomiędzy świniami, a więc nieczystymi zwierzętami, nie ma co jeść, czuje się zupełnie zagubiony, opuszczony, pozbawiony swojej godności.
Tekst jednego z komentatorów biblijnych bardzo dobrze pokazuje grę słów, która wskazuje na to, co się dzieje z synem marnotrawnym. Oto jego sytuacja: „Pragnął on napełnić swój żołądek strąkami, którymi żywiły się świnie, lecz nikt mu ich nie dawał. Wtedy zastanowił się i rzekł ” (Łk 15,16-17). W miejscu słów „zastanowił się” pojawia się greckie określenie, które mówi o wejściu w siebie. To wejście w siebie doskonale zgadza się z dynamiką późniejszego działania: „pójdę do mojego ojca” (Łk 15,18). Najpierw więc wejście w siebie czy powrót do siebie, moment refleksji, znalezienia siebie w tej sytuacji, a następnie powrót do ojca. Miłość ojca ciągle towarzyszy synowi, mimo że on jest daleko. Mamy tego świadectwo w przypowieści: gdy ojciec ujrzał syna z daleka, to wybiegł mu naprzeciw. Nigdy nie opuścił swojego syna. To najważniejsze punkty w rozumieniu pokuty: człowiek staje w prawdzie o sobie, o swoim świecie, o swoich relacjach, i staje w tej prawdzie z Bożą pomocą, nie dzięki swojemu wysiłkowi, tylko dzięki temu, że Bóg go ciągle swoją miłością prowadził, ciągle go przyciągał do siebie. W tej sytuacji syn marnotrawny rozpoznaje wreszcie prawdę o sobie i o swoim ojcu. O tym, że bez ojca znalazł się głodny między świniami. Pamiętajmy tutaj o kontekście bardzo mocno oddziałującym na semickich odbiorców tego tekstu – świnia to zwierzę nieczyste. Przebywanie między nimi to więc szczególne poniżenie, upokorzenie. Jednak syn marnotrawny odkrywa to, co jest najważniejsze: że jest synem, że mimo wszystko jest w relacji z ojcem i że może do niego wrócić.
Myślę, że ta przypowieść pokazuje dwa najważniejsze poziomy tego, czym jest pokuta. Pierwszy poziom jest to zmiana postępowania, o czym bardzo jasno mówią już teksty Starego Testamentu. Septuaginta, a później teksty greckie Nowego Testamentu posługują się tutaj greckim słowem epistrefein, które odnosi się właśnie do zmiany postępowania. Ale nie to jest w centrum, to jest już efekt. Teologia Nowego Testamentu głosi, a ta przypowieść to w sposób przykładowy pokazuje, że zmiana postępowania jest efektem zmiany dużo głębszej, którą określa greckie słowo metanoia i która stanowi drugi poziom przemiany. W Nowym Testamencie przywołany termin określa przemianę myślenia i wartościowania, a więc przemianę w najgłębszych warstwach egzystencji człowieka. I chociaż to słowo nie pada w omawianej przypowieści, ona doskonale obrazuje proces metanoi. W pokucie chrześcijańskiej chodzi o to, żeby pozwolić Bogu na tę przemianę, by odpowiedzieć swoim życiem na wezwanie, którym Chrystus rozpoczyna swoje nauczanie: nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię! W Markowej redakcji brzmi to jeszcze mocniej: czas się wypełnił, bliskie jest królestwo Boże, nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię (por. Mk 1,15). Pojawia się tu tryb rozkazujący czasu teraźniejszego, który podkreśla, co może w przekładzie polskim nie jest tak uchwytne, że nie jest to jednorazowy akt (nawróćcie się raz i spokój). Jest to natomiast wezwanie do permanentnego działania. Można powiedzieć: ciągle się nawracajcie, ciągle na nowo wierzcie czy wierzcie mocniej.
Trzeba sobie uświadomić, że to Chrystusowe wezwanie do pokuty nie jest wezwaniem do podporządkowania się jakiejś literze prawa. Nie dotyczy ono tego, żeby przestrzegać przepisów, ale przede wszystkim tego, by oderwać się od grzechu i wejść w relację z Bogiem, zwrócić się ku Niemu i ku drugiemu człowiekowi. Mówiąc inaczej, nie chodzi tutaj wyłącznie o pewne działanie moralne, chociaż także o to. Pojawia się tu poziom dużo głębszy, który nazwałbym ontycznym: chcesz istnieć jako chrześcijanin, musisz być w relacji z Bogiem, musisz być skierowany ku Bogu i ku drugiemu człowiekowi. Wezwanie do pokuty nie jest jakimś moralizowaniem, nie można więc utożsamić wezwania Chrystusa ze słowami w rodzaju „to róbcie, tamtego nie róbcie”. Tu chodzi o dużo głębsze zmiany w życiu człowieka, a przede wszystkim o uznanie własnego grzechu i własnej słabości, a także o otwarcie się na moc Boga. Myślę, że jest to intuicja niesłychanie ważna, ponieważ czasem myślimy czy mówimy o procesie nawrócenia tak, jakbyśmy to my sami mieli się zwrócić ku Bogu ze słowami: „Ja się sam nawracam”, a potem jakby Bóg miał nas przyjąć i nagrodzić za to nawrócenie. Błąd takiego myślenia pokazują inne przypowieści, zresztą z tego samego 15. rozdziału Ewangelii św. Łukasza. Rozważmy choćby przypowieść o zagubionej owcy (por. Łk 15,3-7). Doskonale pokazuje ona, że nasze przychodzenie do Boga i odwracanie się od tego, co nie jest Boże, jest raczej zgodą na Jego działanie, na to, by być przez Niego znalezionym. Jeden z moich ojców duchowych zawsze mi przypominał: „Jordan, pamiętaj, zawsze sobie przypominaj tę zabłąkaną owcę z przypowieści Łukasza. Co ona robi? Czy ona znajduje pasterza? Nie, to pasterz ją znajduje. I pamiętaj, co ta owca ma robić. Ma beczeć, żeby pasterz mógł ją szybciej znaleźć”. Myślę, że w naszym rozumieniu pokuty chrześcijańskiej, w procesie metanoi, musimy mieć świadomość, że tym, kto działa i inspiruje, jest sam Bóg. Teksty biblijne bardzo jasno to pokazują. My mamy na to działanie odpowiadać. Piszę o tym, bo czasami w duchowości chrześcijańskiej próbuje się oderwać działanie pokutne od Bożej inspiracji i ukazuje się tylko wysiłek człowieka. Ten wysiłek jest niesłychanie ważny, jest jednak zawsze tylko odpowiedzią na Boże działanie. Pojawia się niekiedy obraz pokutnika całym swoim wysiłkiem przebijającego się do Boga. Myślę, że czasami w naszym chrześcijańskim życiu będziemy szukać specjalnych dróg pokuty i nawrócenia, ale generalnie są one bardzo proste.
Chciałbym tu przywołać dokument papieża Pawła VI z 1966 roku o chrześcijańskim sensie pokuty, niestety trochę zapomniany – konstytucję Paenitemini*. Papież, rozważając temat pokuty chrześcijańskiej, pisze: „Dlatego też Kościół, gdy w praktykowaniu cnoty pokuty podkreśla z naciskiem jej znaczenie religijne i nadprzyrodzone, co również powinno pomóc ludziom zwłaszcza w naszych czasach, by zrozumieli, czym jest Pan Bóg, jakie są Jego prawa do ludzi, co to jest zbawienie przyniesione przez Chrystusa, zarazem usilnie napomina wszystkich wiernych, by łączyli wewnętrzne nawrócenie się do Boga z zewnętrznymi umartwieniami ciała”. To może być podsumowanie tego, o czym pisałem wcześniej. Zatem celem pokuty chrześcijańskiej jest skierowanie się ku Bogu. Może być to moment, w którym refleksja nad sobą i swoim stanem, jak widzieliśmy w przypadku syna marnotrawnego, będzie prowadziła do pewnych trudnych wniosków. Generalnie jednak pokuta ma pomóc zrozumieć naszą relację do Boga, to, kim jest Bóg i jakie są Jego prawa względem ludzi, a więc względem nas, jak również co to jest zbawienie przyniesione przez Chrystusa. Wobec tego pokuta bez podstawowego wymiaru zwrócenia się ku Bogu, bez uświadomienia sobie centralnego miejsca Boga i zbawienia danego w Chrystusie, choćby nie wiem, jak rozbudowana, nie będzie miała sensu. Papież dalej podkreśla, że dlatego Kościół usilnie napomina wszystkich wiernych, by łączyli zewnętrzne umartwienia ciała z wewnętrznym nawróceniem się do Boga. Wewnętrzne nawrócenie ku Bogu musi więc przejawiać się w zewnętrznej pokucie.
Jak zauważyliśmy w przypowieści o miłosiernym ojcu i synu marnotrawnym, efektem odkrycia przez syna dramatycznej prawdy o sobie, że jest daleko od ojca i że jest sam, jest też odkrycie bardzo konkretnej drogi powrotu: „wstanę i pójdę do mojego ojca, i powiem mu ” (por. Łk 15,18). Jest więc to droga zupełnie normalna. Syn marnotrawny nie czyni czegoś nadzwyczajnego, wraca do ojca tak, jak wraca syn. Nie ma tu jakiejś zmiany w jego podejściu, on się nie zmienia, nie upiększa, tylko przychodzi taki, jaki jest. Papież doskonale podkreśla: „Przede wszystkim nalega Kościół, aby wszyscy praktykowali cnotę pokuty, wytrwale spełniając obowiązki swego wieku i stanu oraz cierpliwie znosząc utrapienia, jakie towarzyszą codziennym potrzebom ich ziemskiego życia, i niepewne warunki, które wnoszą do duszy udrękę”. Paweł VI nie pisze o jakichś dodatkowych ćwiczeniach pokutnych. W pierwszym znaczeniu pokuta to przyjęcie tego, kim się jest, tego, co Bóg nam daje w naszym życiu, oraz wszystkich ograniczeń i trudności. Jeszcze do tego aspektu wrócimy. Pokuta wymaga więc wiary, że jestem kochany przez Boga taki, jaki jestem, i do Niego ciągle mam się zwracać. Papież chce przekazać, że pokutą jest przyjęcie swojego życia, obowiązków swojego wieku i stanu. A więc nie chodzi tu o jakąś „turystykę pokutną”, poszukiwanie różnych ćwiczeń pokutnych. Najpierw staję wobec swojego życia, które mi przynosi takie czy inne utrapienia, i próbuję je przyjąć przed Bogiem oraz przeżyć je z Nim. To może być bardzo proste, wręcz banalne: coś mnie boli, coś jest trudne, ale także: coś jest piękne lub przynosi radość.
Papież wspomina też o innym ważnym punkcie: „Niektórzy zaś członkowie Kościoła, złożeni niemocą, chorobą, dotknięci ubóstwem lub innymi nieszczęściami, albo którzy «prześladowanie cierpią dla sprawiedliwości», są wezwani, by swoje boleści cierpliwie połączyli z Chrystusem, bo w ten sposób obowiązek pokuty nie tylko pełniej wykonują, ale także życiem, wspartym łaską Bożą, tak braciom, jak i sobie wysłużyć mogą szczęśliwość obiecaną w Ewangelii”. Zauważmy, że również w tym fragmencie nie ma mowy o jakichś dodatkowych praktykach pokutnych. Papież jasno pokazuje, że życie przynosi tyle wyzwań, kłopotów, cierpień, trudności, że przyjmowanie ich z pogodą ducha, z wiarą, w jedności z Bogiem jest podstawową formą pokuty. Zobaczmy, że te nasze codzienne trudności można odkryć jako moment przeżywania osobistej pokuty, osobistego spotkania z Bogiem. Jeżeli te codzienne życiowe trudności, na przykład gdy coś mnie boli, gdy dają o sobie znać ograniczenia wieku, potrafię ofiarować Bogu, to czynię pokutę.
Co więcej, papież wskazuje na to, że przyjęcie takich sytuacji i ofiarowanie ich Bogu staje się także bardzo skutecznym sposobem wstawiennictwa, czyli wyproszenia dla innych potrzebnych im darów i łask Bożych. Dlatego myślę, że jest tutaj zawarte również kolejne wskazanie, do którego jeszcze wrócę, byśmy w myśleniu o naszej pokucie chrześcijańskiej nie tyle szukali czegoś, co można do naszego życia dodać, kolejnych ćwiczeń pokutnych, ile spróbowali spojrzeć na to życie pod kątem trudności, które nam przynosi. Spróbujmy je powierzyć naszemu Ojcu, tak jak syn marnotrawny, mówiący: „wstanę i pójdę do mojego ojca”. To właśnie jest metanoia, moja przestrzeń szczególnego spotkania z Bogiem, z Chrystusem Ukrzyżowanym, ale także moja przestrzeń możliwego wstawiennictwa.
Mam wrażenie, że dzisiaj chrześcijanom wydaje się to zbyt proste. Nasuwa się wręcz postać monsieur Jourdaina z Molierowskiej komedii o mieszczaninie, który chciał być szlachcicem i zdziwił się w pewnym momencie, że mówi prozą. Myślę, że pokuta chrześcijańska jest bardzo blisko nas. Przesłanie Ewangelii i komentarz Pawła VI pokazują, że nie mamy w niej szukać czegoś dalekiego, a często bywa, że zastanawiamy się, jakie ćwiczenie pokutne powinniśmy dla siebie wymyślić. Ja mam przed Bogiem zwracać się ku mojemu życiu i starać się przeżywać jego szczególnie trudne momenty jako okazje spotkania z Nim, jako pokutę, mając świadomość, że te momenty przeżywane z Bogiem i ofiarowane Mu mają też wymiar wstawienniczy.
Wiele osób bardzo to dziwi. Pewnego razu, jadąc na spotkanie rekolekcyjne, poprosiłem mojego lekarza, któremu jestem bardzo wdzięczny, bo dba o moje zdrowie i zmusza mnie do troski o siebie, o to, by też pomodlił się w intencji uczestników rekolekcji. Zapytał: „Co mogę zrobić?”. „Ofiaruj jedną z operacji, którą będziesz wykonywał, w naszej intencji. Powiedz Panu Bogu, że to, co tu robisz, jest w intencji naszego spotkania”. Byłem zaskoczony, że dla niego było to prawie kosmiczne odkrycie: „To tak mogę?”. Uświadamiam sobie bardzo często, że ciągle myślimy o naszej pokucie jak o czymś nadzwyczajnym. Ktoś kiedyś powiedział o takim myśleniu, że to addytywna koncepcja życia duchowego. Sądzę, że Ewangelia i papieże naszych czasów zachęcają nas do wejścia w głąb, nie do dodawania czegoś, ale do odkrywania w swoim życiu takich przestrzeni, które są szczególnym zaproszeniem do spotkania z Bogiem, także w wymiarze pokutnym.
Żeby przekazać w pełni zalecenia Pawła VI, przytoczę także jeszcze jeden punkt dotyczący cech pokuty. Papież pisze jasno: „Przykazanie zaparcia się siebie doskonalej powinno być wypełnione tak przez kapłanów, naznaczonych pełniej znamieniem Chrystusa, jak i przez tych, którzy «wyniszczenie» Pana ściślej naśladując, chętniej i skuteczniej dążą do doskonalszej miłości, przyznając się do rad ewangelicznych”. Jako zakonnik i kapłan muszę stanąć z pokorą wobec tych słów, które także dla mnie są wezwaniem i przypomnieniem, że w ludzie Bożym kapłani, osoby konsekrowane mają szczególny obowiązek podejmowania pokuty. Muszę pokornie też stwierdzić, że ten obowiązek zdarzało mi się nieraz zaniedbywać. Ale mogę przyznać, że gdy w pewnym okresie doświadczyłem ciężkiego stanu zdrowia, a nawet zagrożenia dla mojego życia, to uświadomiłem sobie, że także to mogę ofiarować Bogu. Był to dla mnie bardzo ważny moment, gdy zrozumiałem, że moja pokuta to nie jest coś dodanego do mojego życia, ale coś, co jest w moim życiu, co mam tylko dzięki łasce Bożej, by Mu to ofiarować, i co mam przyjąć z intencją podążania za Chrystusem tą drogą, którą idę. Myślę, że to wezwanie do pokuty, które jasno wynika z omówionego dokumentu i z Ewangelii, ma być wezwaniem nie tyle do dodawania sobie czegoś w naszym życiu, ile do refleksji nad nim pod kątem tego, co jest w nim trudne, bolesne, co może być jednak szczególną okazją do oddania czci miłosiernemu Bogu i do spotkania z Nim.
Podsumowując, pokuty nie trzeba szukać, nie trzeba wymyślać ćwiczeń pokutnych, należy jednak przede wszystkim spoglądać na własne życie przed Bogiem i odnajdywać w nim te momenty, które są szczególnie trudne, które są dla nas ciemne i ciągle nie do końca Bogu powierzane i przeżywane z Nim. Należy zastanowić się nad nimi, bo to jest, być może, nasza przestrzeń pokuty. To może być jakaś moja dolegliwość, jakiś powracający trudny moment historii mojego życia, to może być wada jakiegoś człowieka, który jest mi zadany do kochania i który jest gdzieś blisko mnie, to może być szereg okoliczności życia, które mogę albo zwalczać i wypychać z mojej codzienności, albo przyjąć je na zasadzie trudnego spotkania z Bogiem. Proszę mnie dobrze zrozumieć: nie chodzi o to, aby łatwo godzić się na wszelkie zło czy cierpienie. Z wykształcenia jestem dyplomowanym pielęgniarzem i jak najbardziej jestem za tym, żeby wszelkie choroby i cierpienia leczyć. Takie zresztą zawsze było zdanie chrześcijaństwa i taka była też misja Chrystusa. Mimo postępów dzisiejszej medycyny ciągle jednak będą nas dopadać jakieś cierpienia czy bóle, na które być może nie od razu znajdziemy remedium. Obok całej pomocy medycznej, psychologicznej i społecznej, obok wszystkich ludzi, którzy nas kochają, ciągle pozostanie przestrzeń zderzenia z jakąś przeszkodą, trudnością czy jakimś cierpieniem. To jest bowiem fragment naszej ludzkiej egzystencji, to coś oczywistego. To jest ta przestrzeń, o której nie należy zapominać, wypychając ją ze świadomości. Trzeba spróbować ją przeżyć jako miejsce spotkania z Bogiem, ofiarować ją Bogu, w ten sposób czyniąc pokutę.
------------------------------------------------------------------------
* Pełny tekst konstytucji zamieszczony jest na końcu książki w Dodatku, s. 86-103.