Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ragana czyli Płochość. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ragana czyli Płochość. Tom 1 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 254 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Do

Mo­jey Bra­to­wey

Nay­mi­léy mi każ­dą pra­cę To­bie po­świę­cać. Lecz ta któ­ra po­nie­kąd, wzro­sła z czę­stych roz­mów na­szych, tak o pło­cho­ści jak o nie­zli­czo­nych, a nay­czę­ściey smut­nych iey skut­kach. To­bie się na­le­ży. Wy­sta­wiam tu nie­tyl­ko tę pło­chość wy­ni­kłą z za­lot­no­ści któ­ra zda­ie się bydź wy­łącz­nie ko­biet udzia­łem, lecz i o tey mo­wie, co bę­dąc ozna­ką sła­bo­ści ludz­kiey, czy­ni nas czę­sto­kroć nie­zdol­ne­mi do sil­ne­go przed­się­wzię­cia lub opo­ru, a nada­iąc ja­kąś wą­tłość chę­ciom na­szym, wpra­wia nas w ozię­błość na przed­miot nay­gor­liw­szych ży­czeń na­szych, w chwi­li pra­wie kie­dy­śmy go otrzy­mać zdo­ła­li. Sło­wem znay­dziesz tu lu­dzi ja­kich co dzień wi­du­iesz z wa­da­mi, przy­mio­ta­mi, a na­de­wszyst­ko sła­bych. Jed­ney Wan­dy cha­rak­ter, na wzór twe­go kre­ślo­ny, bę­dzie Ci się może zbyt do­sko­na­łym zda­wał, ale ia wiem nay­le­piey ile ten ob­raz iest wier­ny.

ROZ­DZIAŁ I.

Przy­ia­cie­le

Le­śne bo­gac­twa nie osza­co­wa­ne,

Hoy­nie po­la­kom od Bóg są dane,

Po zie­mi ła­nie i sar­necz­ki żart­kie,

Po drze­wie pta­stwo igra so­bie wart­kie.

Do bar­ci nio­sę pra­co­wi­te roie,

Zdo­by­cze swo­ie.

Ryb też do­sta­tek pra­wie do­brey wody

Ro­dzą ie­zio­ra, sta­wy, rze­ki, bro­dy.

Otóż po­la­kom na ni­czem nie­scho­dzi

Wszyst­ko się ro­dzi.

SE­BA­STY­AN KLO­NO­WICZ.

W roku 1***, kil­ku z mło­dzie­ży dla za­ba­wy, nauk, lub in­te­re­sów, prze­by­wa­ją­cych w Wil­nie, umó­wi­li się da­wać so­bie po ko­lei li­te­rac­kie wie­czo­ry, na któ­rych, nay­star­szy z nich za pre­zy­den­ta ob­ra­ny, za­da­wał róż­ne uczo­ne py­ta­nia do roz­wią­za­nia, roz­ma­ite tłu­ma­cze­nia, i inne tego ro­dza­iu pra­ce; te póź­niey na więk­szych zgro­ma­dze­niach były czy­ta­ne, roz­trzą­sa­ne i kry­ty­ko­wa­ne. Przez czas zaś Wa­ka­cyi, każ­dy z człon­ków po­wi­nien był zwie­dzić pie­szo, ia­kąś część kra­iu oy­czy­ste­go, a za po­wro­tem do­kład­ny dać opis swo­ich wy­pad­ków i po­strze­żeń.

Tak gdy razu ied­ne­go wszy­scy po­dró­żu­ią­cy ze­bra­ni byli, i każ­dy z nich sta­rał się iak naysz­czyt­niey­sze dać wy­obra­że­nie, nie­tyl­ko o kra­iu któ­ry był za przed­miot swych uwag ob­rał, lecz i o eru­du­cyi ba­da­cza, o by­stro­ści oka co w tak krót­kim cza­sie tyle rze­czy spo­strzedz i z tak no­we­go a wła­ści­we­go so­bie punk­tu, uwa­żać po­tra­fi­ło, na­głe na­stą­pi­ło mil­cze­nie, wszyst­kie gło­wy ku drzwiom się ob­ro­ci­ły, i wszy­scy ie­du­ogło­śnie za­wo­ła­li, ach wszak to Zyg­munt po­wró­cił? My­śla­łem że mię nie­po­zna­cie Nie­by dziw­ne go nie­by­ło, po tak dłu­giey nie­byt­no­ści, a na­wet zda­iesz się zmie­nio­ny i smut­ny, co ci to iest. – "Cho­ro­wa­łem" – "Jak­to, przez cały ten rok co­śmy cie­bie nie­wi­dzie­li?" – "Nie­zu­peł­nie" – "A cze­muż prze­szłe­go roku nie­wró­ci­łeś? tak­żeś się ta­ko­nicz­ny zro­bił, że się nie do­py­tać u cie­bie nie­moż­na."

"Mil­cze­nie! mil­cze­nie! Mo­ści pa­no­wie, do­no­śnym gło­sem prze­rwał pre­zy­du­ią­cy Czas da­rem­nie tra­ci­my, niech każ­dy na swe miey­sce wró­ci, a Zyg­munt nam do­kład­nie opo­wie­dzieć ra­czy, gdzie był, i ia­kiey ko­rzy­ści z iego po­dró­ży spo­dzie­wać się mo­że­my." – "Ja zwie­dzi­łem żmudź. – "O! to iuż się nie­dzi­wi­my, ze śmie­chem wszy­scy za­wo­ła­li, że tak nie­chęt­nie ga­dasz, bo chy­ba dasz nam opis niedź­wie­dzi i niedź­wied­ni­ków.

"Mil­cze­nie! mil­cze­nie! iesz­cze gło­śni­éy za­wo­łał pre­zy­du­ią­cy ude­rza­iąc la­ską w pod­ło­gę; Prze­ry­wać nie­wol­no, –

"Myli się każ­dy, mó­wił Zyg­munt, kto my­śli że Żmudź nie god­na uwa­gi. Praw­da żem wie­le wi­dział Niedź­wie­dzi i Niedź­wied­ni­ków, lecz iest to pra­wie ie­dy­ną rzecz któ­rą na­gan­ną zna­la­złem. Al­bo­wiem ten ro­dzay prze­my­słu od­ry­wa­iąc lu­dzi od roli w kra­iu nie­zbyt za­lud­nio­nym, dużo iey iesz­cze uszczerb­ku czy­ni; przy­znać ied­nak na­le­ży iż od nie­ia­kie­go cza­su spo­strze­żo­no się, że to było tyl­ko nie­ia­ko za­chę­tą do próż­niac­twa, bar­dzo mało ko­rzy­ści przy­no­szą­cey Wła­ści­cie­lom nie dzwie­dzi. Nay­cze­ściey, gdy się sprzy­krzy­ła pra­ca wło­ścia­ni­no­wi, opusz­czał dom, go­spo­dar­stwo, i fa­mi­lią, by się włó­czyć ze zwie­rzę­ta­mi, za któ­re, w koń­cu lat kil­ku, bar­dzo małe panu swe­mu od­no­sił zbio­ry. Zresz­tą Żmudź uwa­ża­na pod wzglę­dem ży­zno­ści; żad­ney czę­ści pol­skiey nie ustę­pu­ie, nig­dzie tam nie­da­ie się wi­dzieć nę­dza, pra­wie po­wszech­na u nie­szczę­śli­wych na­szych pod­da­nych; każ­dy z nich iest wła­ści­cie­lem kil­ku­na­stu sztuk by­dła i kil­ku koni; czyn­ny han­del uła­twio­ny bli­sko­ścią Rygi, Mem­la, Li­pa­wy, rów­nie iak i bie­giem spław­ne­go Nie­mna, roz­sie­wa mię­dzy rol­ni­ka­mi za­ro­dy cy­wi­li­za­cyi ob­cey in­nem czę­ściom Li­twy. Mimo upo­wszech­nio­ne­go zwy­cza­iu nie wy­pusz­cza­nia dymu, da­iąc mu za ie­dy­ny otwór małą dziu­rę w ścia­nie oknem na­zwa­ną, iuż te­raz wie­lu, wy­rze­ka­iąc się prze­są­du, ia­ko­by do zdro­wia dym był po­trzeb­nym, szczy­cą się bar­dzo po­rząd­nem za­bu­do­wa­niem, z ko­mi­na­mi, okna­mi du­że­mi i pod­ło­gą. Za­moż­ność ta miesz­kań­ców, a iesz­cze bar­dziey, pięk­no.ść po­ło­żeń szczyt­ność oko za­chwy­ca­ią­cych wi­do­ków, wie­le spra­wia­ią przy­iem­no­ści po­dró­żu­ią­ce­mu, i mo­gły­by spra­wie­dli­wie zied­nać Żmu­dzi na­zwi­sko Szway­ca­ryi pol­skiey, gdy­by mnó­stwo tak sta­ro­daw­nych mu­rów iak i mod­nych pięk­nych i wspa­nia­łych Pa­ła­ców, nic świad­czy­ła o wiel­kiey licz­bie bo­ga­czów.

"Za­pew­ne nie­omiesz­ka­łeś wi­dzieć tak­że, prze­rwał pre­zy­du­ią­cy, tych dwóch sław­nych skał, któ­rych­to nam ułom­ki, kil­ka lat temu do Aka­de­mii przy­sła­no; lecz mnie­mam iż mu­sisz mieć tego wszyst­kie­go po­rząd­nie uło­żo­ny opis." – To iest… ra­czey wszyst­kie ma­te­ry­ały po­trzeb­ne do utwo­rze­nia one­go. –

A co­żeś po­ra­biał przez tak dłu­gi prze­ciąg cza­su za­py­tał ie­den z Człon­ków, kie­dy na­wet opi­su swey po­dró­ży do­ko­nać nie­mo­głeś. – Za­po­mi­nasz się iż oprócz geo­gra­ficz­nych, zoo­lo­gicz­nych, agro­no­micz­nych, i in­nych tego ro­dza­iu opi­sów, obo­wiąz­kiem iest na­szym, zda­wać tu spra­wę z oso­bi­stych wy­pad­ków po­dró­ży na­szych, i ta część pra­cy mo­iey iest zu­peł­nie skoń­czo­ną. – Mu­sia­ło ci się coś bar­dzo szcze­gól­ne­go tra­fić, kie­dy w ca­łym roku na Tlić in­ne­go cza­su nie­zna­la­złeś." – "Póź­niey o tem są­dzić bę­dzie­cie mo­gli." – "Po­nie­waż, rzekł pre­zy­du­ią­cy, Pan Zyg­munt tę tyl­ko część swey po­dro­ży opi­sał, nim dru­gą wy­got­nie, na przy­szłym wie­czo­rze bę­dzie nam ią mógł udzie­lić, te­raz bo­wiem spóź­nio­na go­dzi­na do in­nych nas obo­wiąz­ków przy­wo­łu­je.

ROZ­DZIAŁ II.

Gu­sła

The­re are more Things in he­aven and Earth

Than are dre­amt of in our phy­lo­so­phy.

Są dzi­wy w nie­bie i na zie­mi, o któ­rych ani śni­ło się na­szym fi­lo­zo­fom.

Na­stę­pu­ią­ce­go dnia tak swe opo­wia­da­nie za­czął Zyg­munt.

Już tyl­ko parę ty­go­dni do koń­ca wa­ka­cyi li­czy­łem, z tych obie­cy­wa­łem so­bie kil­ka dni Ro­dzi­com po­świę­cić a lesz­czem był owych sław­nych skał nie­wi­dział. Chcąc ie co nay­prę­dzey obey­rzeć, a iuż tyl­ko o milę od Po­pie­lan (miey­sce w któ rem się one wzno­szą) znay­du­iąc się, przy­spie­szy­łem kro­ku by przed zmro­kiem uy­rzeć te dziw­ne pło­dy na­tu­ry.

Są to dwie ska­ły utwo­rzo­ne znie­zli­czo­ney ilo­ści musz­li róż­ne­go kształ­tu ska­mie­nia­łą mas­sa z sobą po­łą­czo­nych. Wie­lu mnie­ma­ją iż od po­to­pu po­czą­tek ich li­czyć trze­ba, bli­skie zaś ich po­ło­że­nie od mo­rza zda­ie się po­twier­dzać do­mysł, że ia­kis szcze­gól­ny wy­lew wody sku­pił te kon­chy któ­re póź­niey czas spe­try­fi­ko­wał.

Gdym przy­był do nich, unie­sio­ny pięk­no­ścią tych per­ło­wych po­wierzch­ni, chcia­łem so­bie uło­mek dla pa­miąt­ki za­cho­wać. Nie­zwa­ża­iac na zmę­cze­nie, sku­tek przy­spie­szo­néy po­dró­ży mo­iey, pró­bo­wa­łem ode­rwać ied­ną z wy­sta­ią­cych czą­stek; z razu, rzecz mi się ła­twą zda­wa­ła, lecz do­zna­iąc opo­ru, znie­cier­pli wia­ta, ca­łey uży­łem siły, wtem mi się noga po­śli­znę­ła, pa­dłem, i nie­wiem, czy od ude­rze­nia, czy­li z wiel­kie­go wy­si­le­nia, uczu­łem na­tych­miast moc­ny ból w le­wym boku. Za­nie­chaw­szy wiec za­mia­ru mego wró­ci­łem iak nay­prę­dzey do pierw­szey karcz­my na noc; na­za­iutrz zda­wa­ło mi się iż ból, któ­ry mnie ied­nak nie­był od­stą­pił, nie­przy­mu­si mię do prze­rwa­nia po­dró­ży mo­iey, i w dal­szą pu­ści­łem się dro­gę. Pierw­sze­go dnia sze­dłem po­wo­li aż do wie­czo­ra, ale dru­gie­go siły się zmniey­szać, a ból w boku wzma­gać za­czął. Chcia­łem za­raz po­wóz so­bie na­iąć, lecz tam mia­sta nie­czę­ste, a za­tem trud­ność w ry­chłem do­sta­niu fur­ma­na; spo­ty­ka­łem wpraw­dzie wie­le fur próż­nych, ale nie­umie­iąc po Żmudz­ku, ie­dy­ny ię­zyk ia­kim tara chło­pi mó­wią, na każ­dą proż­bę żeby mię na wóz wzię­to z prze­rze­cze­niem do­brey na­gro­dy, nie od­bie­ra­łem in­ney od­po­wie­dzi, iak ne su­pran­tu co w ich ię­zy­ku zna­czy, nie­ro­zu­miem. Nie zra­ża­iąc się ied­nak, i za­wsze proś­bę moią po­wta­rza­jąc, tra­fi­łem na­ko­niec na ta­kie­go co mi od­po­wie­dział; – A sia­day Do­bro­dzie­iu, nie po­trze­ba mi wiel­kiey za­pła­ty, bo ko­nie moie zwy­kłe pra­cy, by­łeś nie żą­dał że­bym ia Wa­szeć gdzie in dzi­dy za­wiózł iak do Kiey­dan, bo ia z tam­tych stron, tro­che na­wet da­ley, i do domu spie­szyć mu­szę…

– Gdzie­żeś to tak da­le­ko ieź­dził?

– Ja wra­cam z Rygi Do­bro­dzie­iu, gdzie się to tro­che lnu i Lip­cu, co czło­wiek uzbie­rał, za­wio­zło. Te­raz nie­ma co ro­bić iak o lnie my­śleć; daw­niey to się każ­da bul­ba * przeda­ła, a te­raz iuż i lnem

* Tak na Żmu­dzi kar­to­fle na­zy­wa­ją.

le­d­wo na swo­ie wy­idziesz, li­piec na­wet za któ­ry daw­niey moż­na było dwa du­ka­ty za gar­niec do­stać, to te­raz le­d­wo trzy ru­ble pla­ca.

– A dużo tego lip­cu mie­wasz?

– Daw­niey poki Mer­ga Ka­tryt­ka żyta, to się do stu pniów psz­czół li­czy­ło, ale po iey śmier­ci wszyst­ko mi na nie­szczę­ście po­szło, za­raz na dru­gą zimę wy­mar­to mi z po­to­we. Te­raz moie dziew­ki sie­ro­ty ho­do­wać ie za­czę­ty i iuż czter­dzie­stu pnia­mi po­chwa­lić się mogą.

– To mu­sisz dużo pie­nię­dzy zbie­rać?

– A coż ro­bić Do­bro­dzie­iu, i tak mato co czło­wie­ko­wi zo­sta­ie; po­dat­ki wiel­kie, czę­sto też iak ro­bo­czy czas a tu ra­zem do dwo­ru pę­dzą i do na­pra­wy dróg iść każą i w domu pil­na ro­bo­ta, to trze­ba nie­raz ro­bot­ni­ka na­iąć. A nuź­by się me mu panu po­do­ba­ło mego chło­pa­ka ka­zać w re­kru­ty od­dać, to trze­ba mieć za­wsze za­pa­sik od przy­pad­ku, bo kto smar­nie ten ie­dzie, a ia mego Uzu­ka w soł­da­ty nie­od­dam, żeby nie­wiem co przy­szło ro­bić; a co­bym iana sta­rość po­czął?

– Prze­cież masz wię­cey dzie­ci.

– To dziew­ki, to po­le­ci na inny krzak gniaz­decz­ko ule­pić.

– A pręd­koż ie za mąż po­wy­da­iesz?

– Do­tąd nikt ich nie­chce, ale tego roku uy­rza­łem na gum­ni­sku bo­cia­nie gniaz­do, to też może Bóg nay­wyż­szy ze­śle iaką po­cie­chę.

Tak roz­ma­wia­jąc przy­by­li­śmy na noc­leg do ma­łey i brzyd­kiey kar­czem­ki, a lubo kil­ka bar­dzo ob­szer­nych i czy­stych omi­nę­li­śmy, nie­po­dob­na było wy­per­swa­do­wać memu to­wa­rzy­szo­wi żeby inną wy brał, gdyż od lat ośm­na­stu za­wsze Asz­per­gie­lis do Ley­bu­sia na noe za­ież­dża.

Ból mego boku do tego byt do­szedł stop­nia, iż mi z wiel­ką trud­no­ścią przy­szło zsiąść z wozu, mia­łem ied­nak na­dzie­ię że sen któ­re­go czu­łem po­trze­bę ia­kąś mi ulgę przy­nie­sie, i dla tego nay­przód po­my­śla­łem o spo­rzą­dze­niu so­bie wy­god­ne­go łóż­ka. Uwa­ża­iąc że ława co pod oknem za sto­łem była bar­dzo wąz­ka, chcia­łem do niey dru­gą koło pie­ca sto­ią­cą przy­su­nąć, lecz na nie­szczę­ście ta była o ćwierć łok­cia niż­sza i z ied­ne­go koń­ca nogi tyl­ko mia­ła, z dru­gie­go zaś na prze­wró­co­nym wia­drze ią opie­ra­no. Trze­ba się więc było na ied­ney mie­ścić. Waż­kość iey a iesz­cze bar­dziey sła­bość nóg, za każ­dem po­ru­sze­niem gro­żą­cych za­ła­ma­niem, nic nay­przy­iem­niey­szy mi iuż ro­ko­wa­ły no cleg, kie­dy za­duch dzie­się­ciu ży­dów w tey­że iz­deb­ce śpią­cych, miau­cze­nie dwóch ko­tów umę­czo­nych przez ied­ne­go z ba­cho­rów na pie­cu, i wiatr w same uszy przez okno gwiż­dżą­cy, nie­do­zwo­li­ły mi ani oka zmru­żyć. Do­dać do tego na­le­ży wrzask ma­łe­go ba­chor­ka, któ­re­go Mat­ka nay­czul­szém śpie­wem utu­lić nie­mo­gła; nie­ustan­ne trza­ska­nie drzwia­mi wcho­dzą­cych i wy­cho­dzą­cych, plu­ska­nie prze­stra­szo­nych co mo­ment ka­czek, w błot­ni­stey pod ko­mi­nem ka­łu­ży, tak iak iana ła­wie nada­rem­nie szu­ka­ia­cych spo­czyn­ku; mnó­stwo plu­skiew i pchłów, żeby się ła­two do­my­śleć iż się w krót­ce z tey od­chła­ni wy­nio­słem. Okry­ty płasz­czem, po­sze­dłem się roz­ta­so­wać w wo­zie Asz­per­gie­li­sa, na dwóch ki­tach* świe­że­go sia­na,

* Wiąz­ki, ki­ta­mi w Li­twie zo­wią.

i w krót­ce smacz­no za­sną­łem. W kil­ka go­dzin póź­niey na­gle prze­bu­dzo­ny uczu­łem się tak zmo­kły i tak zziemb­nię­ty iż mi trud­no było ode­tchnąć. Gwał­tow­na bu­rza spra­wi­ła mi to ukon­ten­to­wa­nie, chcia­łem poyść osu­szyć odzie­nie lecz ból boku, krzy­ża, i ko­ści, ani mi się ru­szyć do­zwo­lił. Za­czą­łem wo­łać, lecz wszy­scy co nie tak iak ia pod nay­więk­szą dziu­rą w da­chu umie­ści­li się w twar­dym śnie po­grą­że­ni byli. Co­raz więc bar­dziey mok­nąc każ­da mi­nu­ta tey nie­szczę­śli­wey nocy, go­dzi­ną mi się wy­da­wa­ła.

Na­za­iutrz gdy Asz­per­gie­lis przy­szedł za­przę­gać, ta­kie mia­łem trzę­sie­nie, iż mu na­wet sta­nu mego opi­sać nie­by­łem zdol­ny; póź­niey na­stą­pi­ła go­rącz­ka, i ta mnie zu­peł­nie przy­tom­no­ści po­zba­wi­ła wiem tyl­ko że kie­dym po­wró­cił do zmy slow, zna­la­złem się w ro­dza­iu łóż­ka z czte­rech zbi­te­go de­sek, moc­no sło­mą na­pa­ko­wa­ne­go, i gru­bem lecz czy­stem przy­kry­te­go prze­ście­ra­dłem, pod gło­wą mia­łem kil­ka po­du­szek, a na zie­mi le­ża­ły dwie ogrom­ne pie­rzy­ny, któ­re za­miast koł­dry słu­żyć mi mia­ły. Po­ko­ik móy był na­oko­ło ozdo­bio­ny ob­raz­ka­mi i wian­ka­mi świę­co­ny­mi, świa­tło do nie­go drzwia­mi tyl­ko wcho­dzi­ło; i zda­wał się zu­peł­nie od­osob­nio­ny. Jesz­cze z pierw­sze­go nie­by­łem od­szedł po­dzi­wie­nia, kie­dy uy­rza­łem dziew­czy­nę z ci­cha z za­drzwi za­glą­da­ią­cą, była to star­sza cór­ka Asz­per­gie­li­sa Pe­trul­ka, a że co ty­dzień cho­dzi­ła prac do dwo­ru, i tam się tro­chę po pol­sku na­uczy­ła, więc do­wie­dzia­łem się od niey, że mię iey Oy­ciec od ty­go­dnia przy­wiózł, ale tak cho­re­go że się co dzień

śmier­ci mo­iey spo­dzie­wa­no, i dla tego mie Asz­per­gie­lis w Swir­nie* umie­ścił, to iest w ma­łym dom­ku osob­nym, na dzie­dziń­cu wy­bu­do­wa­nym; bo się wszy­scy mnie bali my­śląc że mam dia­bła w so­bie.

– Cóż ia ro­bi­łem coby mo­gło bydź po­wo­dem do ta­kie­go mnie­ma­nia? za­py­ta­łem.

– A Bóg świę­ty wie co tam Pa­nicz nie­do­ka­zy­wał; ga­da­łeś sam nie­wie­dzia­łeś co, krzy­cza­łeś, rzu­ca­łeś się po łoż­ku, iuż to oczy­wi­ście dia­bła w so­bie mia­łeś, i żeby nie Ra­ga­na to­byś pa­nicz pew­no na swo­iem we­se­lu nie tań­czył.

– Jaka to Ra­ga­na?

– A ta co dia­bła z Wa­sze­ci wy­pę­dzi­ła.

* Każ­dy za­moż­niey­szy chłop na Żmu­dzi, ma na prze­ciw swey cha­ty swir­no gdzie cho­wa co ma nay­kosz­tow­ni­éy­sze­go, w bar­dzo zaś ob­fi­te lata, zbo­że tam skła­da­ją.

– Któż to iest ta Ra­ga­na?

– Ja tego nie­po­wiem.

– Czy to iaki Le­karz?

Na to się uśmiech­nę­ła Pe­trul­ka i wstrzę­śnie­nie gło­wy ie­dy­ną było iey od­po­wie­dzią.

– Czy Ra­ga­na iest ko­bie­ta, czy męż­czy­zna?

– Ja i tego Pa­ni­czu nie po­wiem.

– Jak­że się przy­naym­niey ubie­ra?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: