Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Ragana czyli Płochość. Tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ragana czyli Płochość. Tom 2 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 252 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

–-Za po­zwo­łe­niem­Cen­zu­ry.

ROZ­DZIAŁ I.

Wy­bieg.

Bę­dzie ten pła­kał, co się z pła­czu śmie­ie.

Mic­kie­wicz.

Nie­po­dob­na wy­ra­zić roz­ma­itych uczuć, któ­re się zda­wa­ły spór to­czyć w ser­cu Wa­le­ryi przez cały ciąg czy­ta­nia opi­su cho­ro­by idy ry­wal­ki. Gniew, żal, wstyd, cza­sem li­tość na­wet, ży­wym ru­mień­cem twarz idy okry­wa­ły.– "Po cóż ja go po­zna­łam! cze­go­żem tu za nim przy­ie­cha-ła! nie­raz wy­krzyk­nę­ła. Szcze­gól­nie ią ude­rzy­ło prze­kleń­stwo któ­re, na koń­cu wy­czy­ta­ła; lecz wszyst­kie te wra­że­nia nie­dłu­go trwa­ły.

Gdy­by wie­rzy­ła w te nie­do­cic­czo­ne praw­dy, ra­chu­bom ma­te­ma­ty­ki nie­pod­pa­da­ią­ce, i dla tego od sil­nych umy­słów za sła­bość, le­d­wo że nic za za­bo­bon­ność ogło­szo­ne, lecz któ­rych pra­wie każ­dy w ży­ciu do­świad­czył, lubo nie­wie­dząc jak z nich so­bie zdać spra­wę, prze­ko­na­na by­ła­by Pani D*** iż na­gan­ny po­stę­pek, nay­ta­iem­niey uczy­nio­ny, za­wsze ja­kim­kol­wiek bądź spo­so­bem, na jaw wy­iść musi. Ale fi­lo­zo­ficz­na ta gło­wa, wsty­dzi­ła­by się ta­kim sła­bo­ściom ule­gać. "A po­tem cóż iest na­gan­ne­go w mo­ich czyn­no­ściach mówi? Uy­rza­łam Ju­lia­na, po­do­bał mi się, wol­na ie­stem, mło­da, pięk­na, sta­ra­łam się mu na­wza­iem po­do­bać,nic na­tu­ral­niey­sze­go. W ta­kim ra­zie wszyst­ko wol­no. Nikt ani może ani ma pra­wo mie sa­dzić. Ru­mie­ni­ła­bym się gdy­by ma­niie ja­kieyś wa­ry­at­ki mia­ły ja­kie­kol­wiek czy­nić wra­że­nie, lub mieć wpływ na dal­sze moie po­stę­po­wa­nie, Nie może mi to naym­niey­sze­go czy­nić uszczerb­ku w opi­nii fa­mi­lii Ju­lia­na, któ­ra tem bar­dziey za czcze sło­wa cho­rey gło­wy wszyst­kie prze­czu­cia Erin­ny u mieć mu­sia­ła, iż wca­le nie­ma wy­obra­że­nia ani o mnie, ani o mo­ich z Ty­miń­skim związ­kach. – Nie, co­fać się o nic moge, za da­le­ko za­szłam, nad­to go ko­cham! Czu­ię iż taka ofia­ra iest nad moie siły".

Gdy ta­kim ro­zu­mo­wa­niem, sta­ra­ła się przy­tłu­mić głos tego we­wnętrz­ne­go sę­dzię­go, co czę­sto nie­przy­imu­iąc tłu­ma­czeń ani przy­czyn, po­ko­ju nam dać nie chce, sły­szy za­sta­na­wia­ją­cy się po­iazd w bra­mie. To on za­wo­ła, cała drzą­ca, czu­ie go po gwał­tow­nym bi­ciu ser­ca mego. Sły­szy pręd­kie kro­ki po wscho­dach, iesz­cze iey coś mówi. "Ona tak nie­szczę­śli­wa! tak cier­pi! pierw­szy raz ko­cha, tak moc­no! wi­dzi się zdra­dzo­ną, tyle ma praw nad nim!" Ra­da­by bydź głu­chą na ten głos Wa­le­rya; Ja­kież iey są pra­wa, pyta sama sie­bie? On ją ko­chał, a mnie ko­cha i ko­chać bę­dzie; tam­to mi­nę­ło, to do iego szczę­ścia i do mego ko­niecz­ne.

Drzwi się otwie­ra­ią wcho­dzi Ju­lian.– Li­sty iesz­cze na sto­li­ku po­roz­rzu­ca­ne pręd­ko sa do szu­fla­dy scho­wa­ne.– "Jak się masz Pa­nie Ty­miń­ski, nie­spo­dzie­wa­łam się że­byś tak pręd­ko z swey po­dró­ży wró­cił?

– Ja sam dłuż­szy so­bie na­zna­czy­łem byt za­kres. Mu­szę ze wsty­dem ci wy­znać Pani, iż wy­pa­dek tak w grun­cie nic nie­zna­czą­cy, zgu­bie­nie fiiał­ków, w wi­gi­lia wy­iaz­du nie­go, w taką mnie był wpra­wił me­lan­cho­lią, że mi się zda­wa­ło ko­niecz­ną po­trze­bą, od wszel­kiey się spo­łecz­no­ści od­da­lić; ja­kąś nad­zwy­czay­ną czu­łem chęć zna­le­zie­nia się sa­mym z my­śla­mi i wspo­mnie­nia­mi memi. Lecz w krót­ce ma­rze­nia ule­gły roz­ryw­ce, a w ten czas uczu­łem ile mi to­wa­rzy­stwa twe­go Pani bra­ko­wa­ło, ile to miłe na-zwy­czay­nie, w po­trze­bę się nie­ja­ko za­mie­ni­ło, sło­wem tę­sch­ni­łem.

(Wy­ra­zy te nay­czul­szą spra­wu­iąc ra­dość w ser­cu Wa­le­ryi za­tar­ły zu­peł­nie resz­tę skru­pu­łów.)

– Nie­cier­pli­wy tak­że by­tem, doda ie póź­niey Ju­lian, do­wie­dzieć się czy nic sły­chać co o Ja­nie.

– Wczo­ray wła­śnie przy­był?

– Ja­kież są wia­do­mo­ści?

– Bar­dzo duży wziął list od Wan­dy, lecz znu­żo­ny snem, nie­wiem czy zgu­bił, czy też jak on mówi skra­dzio­nym zo­stał. Za­rę­cza ied­nak iż w nim nic in­ne­go nie było jak po­wtó­rzo­ne rów­nic praw­dzi-wey jak smut­ney wia­do­mo­ści.

Wszy­scy tam do­tąd Erin­nę opła­ku­ią

– Cze­góż tak dłu­go ba­wił? z po­sęp­nem czo­łem pyta Ju­lian?

– Bo mu bar­dzo trud­no było mó­wić z Wan­dą; ko­cha się w niey Pan Ale­xan­der Morn­hoff i nig­dy iey nie­od­stęp­nie; po­dob­no ma za­miar oże­nić się z nią. My­śla­łam że ci ta wia­do­mość spra­wi ukon­ten­to­wa­nie

Nic tego nie­sły­szy zmar­twio­ny Ju­lian, pierw­szy raz uczul ile byt się przy­wią­zał do my­śli iż go była fał­szy­wa wieść do­szła, ile na­dziei w tey chwi­li ser­ce iego po­zba­wio­nym zo­sta­ło, a cóż okro-pniey­sze­go jak utra­ta ostat­niey na­dziei!!

Dzwo­ni: niech mi Jana wo­ła­ią, rze­cze.

– Jak ja twóy żal dzie­lę, czu­le mówi Wa­le­rya, po­ło­że­nie two­ie iest tem smut­niey­sze iż Wan­da po kil­ka razy za­le­ca­ła twe­mu lo­ka­jo­wi, by cię ostrzegł, że­byś broń Boże do Sa­mot­ni nie­przy­by­wał, gdyż by to nay­więk­szy gniew Oyca na cię ścią­gnę­ło. Od­da­lo­ny od fa­mi­lii w tym smut­ku, nie bę­dziesz miał komu twe uczu­cia zwie­rzyć, na kim gło­wę oprzeć. Ach! cze­muż ja ci Sio­stry za­stą­pić nic mogę!

Ju­lian rękę iey do ust przy­ci­ska, ale sło­wa wy­rzec nie może, łzy głos jego tłu­mią.

Jan wcho­dzi i po­wta­rza wszyst­ko co już była Pani D*** po­wie­dzia­ła; resz­tę od­po­wie­dzi nada­rem­nie ten wier­ny lo­kay był przy­go­to­wał, gdyż Ju­lian o żad­ne inne szcze­gó­ły nie py­tał, prze­ko­nał się o śmier­ci Erin­ny, dość mu było na­tem.

Po­nu­ra me­lan­cho­lia, głu­che mil­cze­nie, ie­dy­nie prze­ry­wa­ne były po­cie­sza­ią­ce­mi sło­wa­mi Wa­le­ryi. Lubo go wca­le w tych pierw­szych chwi­lach od żalu od­wró­cić nie­usi­ło­wa­ła, nikt ied­nak nie był­by po­tra­fił tak jak ona go koić. Czuł bied­ny Ty­miń­ski całą wdzięcz­ność jaką iey był wi­nien, czę­sto też po­wta­rzał, iż nie­spra­wie­dli­wie na­rze­ka na prze­zna­cze-

Roz­dzo­ał I.

nic, któ­re mimo ca­łey swo­iey sro­go­ści, tyle prze­zor­ne było, iż mu wła­śnie zo­sta­wi­ło to co go przy ży­ciu ie­dy­nie utrzy­mać zdo­ła: przy­ja­ciel­skie ser­ce.

– Ale Wa­le­ry o rze­ki do niey, kil­ka ty­go­dni póź­niey, tyś mia­ła dal­sze oko­li­ce zwie­dzać, chcia­łaś Ol­kusz, Boch­nią wi­dzieć, czas twe­go po­wro­tu do War­sza­wy już nie­da­le­ki, wy­pa­da­ło­by może że­byś Two­ie po­dró­że roz­po­czę­ła, nad­cho­dzą­ca ic­sień mo­gła­by póź­niey im prze­szko­dzić.

– Jak­że mo­żesz my­śleć, że­bym ćię w tym sta­nic zdro­wia i umy­słu, po­rzu­ci­ła sa­me­go? Wi­dzę że nic zbyt po­chleb­ną masz opi­nie o moim ser­cu, nie­wiesz jesz­cze jak ono poy­mu­ie po­win­no­ści przy­iaź­ni.

– Pew­no to ser­ce nie może uskar­żać się na moie zda­nie. Ale jak­że mam ze­zwo­lić byś dla mnie po­świę­ci­ła mło­de dni two­ie, że­byś ie tra­wi­ła w nu­dach i smut­ku, kie­dy ci świat wszel­kie­go ro­dza­ju roz­ryw­ki przed­sta­wia.

– Cóż to dziw­ne­go, że kie­dy ty, wi­dząc mię w smut­ku, opusz­czo­ną od wszyst­kich, przy­rze­kłeś bydź moim opie­ku­nem, obroń­cą, ja ci w po­dob­nym przy­pad­ku, sta­ram się bydź pod­po­rą. Wszak­że i zmar­twie­nie, jak każ­dy inny cię­żar, we dwo­ie dźwi­ga­ny sta­ie się o po­ło­wę lżey­szym

– Aż nad­to ja to czu­ię; ale wie­rzay mi Wa­le­ryo iuż ja spo­koy­niey­szy ie­stem, mo­gła­byś mie bez­piecz­nie sa­me­go zo­sta­wić.

– Wszak­żeś mi nie­daw­no mó­wił że to­wa­rzy­stwo moie nie iest ci przy­krem, wczo­ray mi iesz­cze po­wta­rza­łeś, iż to przy­wyk­nie­nie za­czy­na się u cie­bie w na­tu­rę prze­ista­czać, czy­by się to już zmie­niać mia­ło? Czy chciał­byś mie się po­zbyć? do­da­ła wy­cią­ga­iąc ku nie­mu ręke…

– Ja! za­wo­łał z unie­sie­niem, moc­no tę rękę do ser­ca przy­ci­ska­jąc; nig­dy, nig­dy! mnie tak do­brze z tobą!

– I mnie toż samo: więc się nig­dy nie­po­rzu­cay­my.

Wa­le­rya, prze­wi­du­iąc wszyst­ko coby mo­gło złe zdzia­łać wra­że­nie, na zdro­wiu lub spo­koy­no­ści Ju­lia­na, ka­za­ła Ja­no­wi mieć oko na li­sty przy­cho­dzą­ce z Sa­mot­ni, i skry­cie idy do rąk od­da­wać. Jan też, raz zwiódł­szy swe­go Pana nad­to był in­te­re­so­wa­ny, by się ta­iem­ni­ca ta nie­od­kry­ła, aże­by miał szczę­dzić sta­ra­nia i ostroż­no­ści, i wszyst­kie za­wsze Pani D*** od­no­sił.

Z ostat­niey pocz­ty od­da­no iey dwa; ie­den nie­zna­io­mą był ręką za­pi­sa­ny; ten ka­za­ła Ju­lia­no­wi wrę­czyć, na dru­gim ze drze­niem po­zna­ie cha­rak­ter Wan­dy; kry­ie go, wa­cha się nie­co, na­resz­cie po kil­ko chwi­lo­wych na­my­słach drze ko­per­tę i czy­ta co na­stę­pu­ie:

– Żyie Erin­na, ko­cha­ny Ju­lia­nie! przy­naym­niey ty­dzień temu żyła iesz­cze! Po dłu­gich nie­pew­no­ściach, cią­głych po­szu­ki­wa­niach i sta­ra­niach, otrzy­ma­li­śmy na­ko­niec tę wia­do­mość. W kil­ku ią miey­scach wi­dzia­no; ści­ga­ną wszę­dzie iest lecz do­tąd, gdzie tyl­ko kto przy­był, py­tać się o nią, wszę­dzie mó­wio­no że była, ale nie­wie­dzą gdzie się po­dzia­ła, bo pra­wie nig­dzie się nie­za­trzy­rau­ie. Jed­nak dużo trwo­gi na­dzie­jom na­szym to­wa­rzy­szy: mó­wią że kro­ki swe ku pusz­czy zwró­ci­ła, a tam bar­dzo ią bę­dzie trud­no wy­na­leść.

Nie dziw się dro­gi Ju­lia­nie, że te­raz pi­szę do cie­bie bez wie­dzy Oyca, a daw­niey mimo szcz­Crey, cho­ciaż bo­jaź­li­wey chę­ci, uczy­nić tego nie­mo­głam. Pan Morn­hoff któ­re­mu się zwie­rzy­łam, uła­twia na­szą kor­re­spondcn­cyę, sam za­wo­żąc i od­da­iąc na pocz­tę li­sty moie któ­re­by pew­nie in­a­czey z Sa­mot­ni nie­wy­szły. Wiel­kim on iest two­im przy­ia­cie­lem, wszy­scy gó tu ko­cha­ją. Oycu na­sze­mu a na­wet sa­mey Pani Li­we­stern bar­dzo się po­do­ba. Ka­zał ci się kła­niać.

Że­gnam cię ko­cha­ny bra­cie, ży­cząc by wia­do­mość o Erin­nie po­wró­ci­ła spo­koy­ność i we­so­łość stro­ska­ne­mu ser­cu twe­mu.

ROZ­DZIAŁ II.

Przy­rze­cze­nie

Myl­nym na świe­cie każ­dy idzie to­rem,

Ty błą­dzisz rano a Brat twóy wie­czo­rem, Fr. Kar­piń­ski.

Cze­mu nie­bacz­nie wy­mó­wio­ne sło­wo

Ma tyle wa­żyć na ży­ciu czło­wie­ka?

Fr. Kar­piń­ski.

List od­da­ny Ju­lia­no­wi, był od iego Oyca, do tego byt przy­łą­czo­ny dru­gi od Ale­xan­dra, pierw­szy za­wie­ra! wy­raz za­dzi­wie­nia dłu­gie­go po­by­tu syna w Kra­ko­wie, jak­by ro­dzay nie­ukon­len­to­wa­nia iż po­dró­ży swych nie­koń­czy i nie­przed­sie­bie­rze ja­kie­go sta­łe­go za­trud­nie­nia. W dru­gim zaś byty same unie­sie­nia się nad Wan­dą; nad iey skrom­no­ścią sło­dy­czą, do­bro­cią, sło­wem, był to list sza­le­nie roz­ko­cha­ne­go mło­dzień­ca. Koń­czył się temi sło­wy. "Jest to ko­bie­ta jaką so­bie w ro­man­so­wych mo­ich i po­etycz­nych ma­rze­niach wy­sta­wia­łem. Ża­ło­wał­bym tego, kto­by ią zna­iąc nie uwiel­biał, li­to­wał­bym się nad tym coby nie­był prze­ko­na­nym, iż taka tyl­ko isto­ta zdol­na iest uszczę­śli­wić męża, za­szcze­pić w dzie­ciach za­ro­dy cnot, któ­rych iest wzo­rem: gdyż nic książ­ki, ie­den tyl­ko przy­kład praw­dzi­wie iest ko­rzyst­ną na­uką, a na­wet nic dla sa­mych tyl­ko dzie­ci. Zda­ie mi się żem lep­szy od cza­su com ją po­znał!

Po­strzegł się na­ko­niec Ju­lian, iż w sa­mey rze­czy, dłu­żey nad za­miar w Kra­ko­wie ba­wił. Czuł że jesz­cze nic bę­dzie zdol­nym do żad­ney pra­cy, lecz zo­sta­wu­iąc to cza­so­wi, umy­ślił jesz­cze kil­ka ty­go­dni po­świe­cić na zwie­dza­nie kra­ju, a w zi­mie do­pie­ro do War­sza­wy przy­być by iuż po­my­śleć o lo­sie swo­im. Uwia­do­mił Oyca o swym za­mia­rze; lecz gdy oznay­mił go Wa­le­ryi, z po­dzi­wic-nicm do któ­re­go się ied­nak wdzięcz­ność mie­sza­ła, usły­szał, iż chce mu wszę­dzie to­wa­rzy­szyć.

Tak na po­cząt­ku Sierp­nia, opu­ści­li Kra­ków. Dnie były po­god­ne i cie­płe; lecz ran­ki i wie­czo­ry przy­po­mi­na­ły są­siedz­two śnie­giem okry­tych Kar­pa­tów. Mo­gło to bydź bar­dzo szko­dli­wem de­li­kat­ne­mu z na­tu­ry, a ostat­nie­mi wy­pad­ka­mi moc­no nad­we­rę­żo­ne­mu zdro­wiu Ju­lia­na. Ka­re­ta Pani D*** była wy­god­niey­sza od otwar­te­go po­iaz­du Ju­lia­na, mo­gła go od za­zię­bie­nia chro­nić. A do tego obo­ie byli przy­zwy­cza­ie­ni, cafe dni ra­zem prze­pę­dzać, cią­gle z sobą roz­ma­wiać, tyle mie­li jesz­cze rze­czy do po­wie­dze­nia so­bie! po­pa­sy ta­kie krót­kie, do wie­czo­ra tak dłu­go cze­kać trze­ba! Ju­lian na­rze­kał, że nie­by­ło zwy­cza­iem z po­iaz­du do po­iaz­du wi­zyt od­da­wać. Wa­le­rya znay­do­wa­ła to rze­czą bar­dzo szcze­gól­ną. "Jak­by nie toż samo, rze­kła, sie­dzieć obok sie­bie w po­ko­ju lub w ka­re­cie, któ­ra wresz­cie nic in­ne­go nic iest jak mały po­ko­ik na czte­rech ko­łach" Trze­cie­go więc dnia ura­dzo­no, iż słu­żą­ca Pani D*** ode­ślą do to­wa­rzy­stwa Jana, a Ju­lian bę­dzie się do­wol­nie na­sy­cał, dow­ci­pem, we­so­ło­ścią i wszyst­kie­mi przy­mio­ta­mi iey Pani. Tym spo­so­bem wszyst­kim było le­piey i we­se­ley.

Gdy wszyst­kie cie­ka­wo­ści pięk­ney tam­tych stron na­tu­ry już zna­jo­me­mi były na­szym po­dró­żu­ia­cym, chcie­li, nim iesz­cze się do Sto­li­cy uda­dzą, zwie­dzić Pu­ła­wy i Ar­ka­dya. Tro­skli­wa Wa­le­rya nie­omiia­iąc nic, coby mo­gło do resz­ty za­trzeć smut­ne wspo­mnie­nia w Ju­lia­na ser­cu i umy­śle, na któ­rych cią­głe od­mia­ny nay­po­żą­dań­sze dzia­ła­ły skut­ki, do róż­nych na to od­wo­ły­wa­ła się prze­my­słów. Wi­dząc że ro­man­so­we Pu­ław po­ło­że­nie, za­che­ca­ią­ce do ko­cha­nia, du­ma­nia, ma­rze­nia, że świa­tło Xię­ży­co­we w Wi­śle się po­wta­rza­ią­ce, dało mu ja­kiś cień me­lan­cho­lii, wzbu­dza­ło w nim ja­kieś wspo­mnie­nia, smu­tek, nie­znacz­nie go do­pro­wa­dza aż do pro­gów Świą­ty­ni Sy­bil­li, i z oczu jego zni­ka. Ju­lian zdzi­wio­ny że się opusz­czo­nym wi­dzi, po strze­ga­iąc drzwi otwar­te, my­śli że może ją tam znay­dzie; wcho­dzi i wi­dzi przed sobą bla­skiem Xię­ży­ca oświe­co­ną Bo­gi­nię tey Świą­ty­ni. Czar­ny do zie­mi wtył spa­da­ją­cy we­lon prze­ślicz­nie od­bi­ja od śnież­nej szyi i błę­ki­tu w górę wznie­sio­nych oczu; zda­ią się one chcieć w Nie­bie przy­szłe losy Ju­lia­na wy­czy­tać. Na­ko­niec spusz­cza je ta Bo­gi­ni wy­rocz­niów na prze­twar­te na ko­la­nach le­żą­cą Księ­gę, wy­czy­tu­ie w niey przy­szłość Ju­lia­na, przy­rze­ka mu szczę­ście i swo­bo­dę, byle nig­dy nie­opu­ścił tey któ­ra bez jego opie­ki, jak chwie­ią­ca się ło­dy­ga, pierw­szey bu­rzy oprzeć się nie­zdo­ła!

Jak­że nie­po­znać w tych przy­ia­znych wy­ra­zach, w tym za­chwy­ca­ią­cym gło­sie, w tych cza­ru­ją­cych wdzię­kach, dro­gą nie­oce­nio­ną Przy­ia­ciół­kę!

– Ach ileż­bym był nie­god­ny i twe­go i wła­sne­go sza­cun­ku, gdy­bym nie­czuł ile ci wi­nien ie­stem; gdy­bym nie­wy­pła­cał twey życz­li­wey przy­iaź­ni, hoł­dem nay­więk­sze­go uwiel­bie­nia! za­wo­ła Ju­lian pa­da­iąc na ko­la­na.

Ale cóż wy­rów­na za­chwy­ce­niu mło­dzień­ca tego, kie­dy przy­byw­szy do Ar­ka­dyi, całe to miey­sce, już i tak po­dob­ne do utwo­ru cza­ro­dziey­skiey rószcz­ki, zu­peł­nie się w cza­ry dla nie­go za­mie­ni­ło. Wa­le­rya ty­sią­cz­ne przy­bie­ra­iąc po­sta­cie, gdy przy wey­ściu dom­ku Szwaj­car­skie­go, jak ślicz­na Pa­ster­ka, bia­łe­mi rę­ka­mi, ofia­ro­wa­ła mu chło­dzą­ce mle­ko; w Sa­lo­nie Ar­mi­dy, całą pięk­ność i wab­ność tey zwo­dzi­ciel­ki, roz­ognio­ne­mu wzro­ko­wi swe­go wiel­bi­cie­la przed­sta­wia­ła. Za­pa­mię­ta­ły Ju­lian, nie­znay – duie stów do wy­nu­rze­nia wszyst­kich uczuć, ktdre ser­ce jego obiąć le­d­wo może. Wa­le­rya czu­ie ści­ska rękę jego, ale pierś wzdę­ta wes­tchnie­niem, łza oko zro­si­ła.

– Co wi­dzę? zda­iesz się bydź smut­ną? Ty co tak wszyst­kie moie uczu­cia do­tąd dzie­li­łaś, cze­muż choć w czą­st­ce unie­sie­nia mego, za­chwy­ce­nia, mi­ło­ści, dzie­lić nie­mo­żesz?

– Cóż z tego Ju­lia­nie, ża­lą­cym od­po­wia­da gło­sem, kie­dy wi­dzę nad­cho­dzą­cą chwi­lę, ko­niecz­ne­go roz­sta­nia się na­sze­go.

– Roz­stać się? my? nig­dy. – Cie­ka­wym bar­dzo ja­ka­by wła­dza do­ka­zać tego po­tra­fi­ła?

– Nay­sil­niey­sza ze wszyst­kich: wła­dza opi­nii. Sam czu­iesz iż nie­wy­pa­da, że­bym z Tobą do War­sza­wy przy­ie­cha­ła. Nic za­pew­ne by w tem złe­go nic było; ale coby to ten świat zło­śli­wy, co nig­dy nic pro­sto nie­bio­rąc, z po­wierz­chow­no­ści tyl­ko są­dząc, po­tę­pia byle po­tę­piał, ten świat co w nay­drob­niey­szey i nay­obo­iet­niey­szey oko­licz­no­ści, rad­by cóś na­gan­ne­go wy­na­leść, coby to on po­wie­dział? Ja­ka­by to do­bra dla nie­go zdo­bycz była! Nad­to mam uf­no­ści w przy­iaź­ni two­iey, by po­wąt­pie­wać iż czu­ły na moią sła­wę, sam nie­bę­dziesz tego ode­mnie wy­ma­gał.

Zdzi­wio­ny Ju­lian, że zna­ny mu fi­lo­zo­fizm Pani D*** za­wsze prze­są­da­mi po­gar­dza­ją­cy, chwiać się za­czy­na, zbi­ja iey ro­zu­mo­wa­nia, żywo ma­lu­ie, jak iest nie­po­dob­ną rze­czą, żeby się z nia te­raz mogł roz­stać, kie­dy iey przy­chyl­ność ie­dy­ną sta­łą się jego po­cie­chą; iey ro­zum, dow­cip, we­so­łość, roz­ko­szą; przy­wią­za­nie któ­re w nim wzbu­dzi­ła, szczę­ściem. Przy­po­mi­na w koń­cu iey przy­rze­cze­nie, lecz gdy nowe spo­ty­ka opo­ry. – Wszak­że ja wol­ny, rze­cze, i ty sobą roz­rzą­dzać mo­żesz; od cie­bie tyl­ko za­le­ży, by ten świat, któ­re­go tyle sza-nu­iesz, sza­no­wał rów­nie związ­ki na­sze; nie­wąt­pisz spo­dzie­wam się, iż wszyst­ko co po­sia­dam na świe­cie, na two­ie iest roz­ka­zy, od tey chwi­li two­ią się sta­nie wła­sno­ścią; dar two­iey ręki sto­krot­nie to wszyst­ko prze­wyż­szy. Nie­odma­wiay mi iey Wa­le­ryo!

Mimo ca­łey Wła­dzy jaką mia­ła Pani D*** nad sobą, nie­po­dob­na iey było zu­peł­nie ukryć ra­do­ści z do­pię­cia celu swe­go. Jed­nak osta­tecz­ną de­cy­zyą do ju­tra zo­sta­wi­ła, twier­dząc iż to iest za waż­ny krok by go moż­na bez żad­ne­go za­sta­no­wie­nia uczy­nić. A gdy na­le­gał nie­cier­pli­wy Ju­lian, rze­kła:

– Ja tak lek­ce tak wiel­kich słów ni­cwy­ma­wiam, ty wiesz że one u mnie wie­cey zna­czą niż przy­się­gi u in­nych; żem nic z tych sła­bych głów co my­ślą, że trze­ba ko­niecz­nie Ko­ścio­ła, Oł­ta­rza, Xię­dza, by sło­wo sta­ło się nie­na­ru­szo­nem. Od chwi­li jak ci przy­rze­kę, że pó­y­dę za cie­bie, już się sta­nę w ob­li­czu sum­nie­nia mego istot­ną mał­żon­ką two­ią. Sło­wo, iest w tem naj­waż­niey­sze i ie­dy­nie tyl­ko waż­ne, resz­ta iest to do­da­tek tyl­ko dla świa­ta. Ko­cham cię Ju­lia­nie, wiem że mnie ko­chasz, iest to pierw­sza za­sa­da szczę­ścia w po­ży­y­ciu, dla tego bar­dziey się czu­ie skło­nio­na od cie­bie jak od ko­go­kol­wiek na świe­cie po­dob­ną pro­po­zy­cję przy­iąć. Jed­nak po­zwól mi osta­tecz­ne, to świę­te, już ni­czem nie­wzru­szo­ne przy­rze­cze­nie, do ju­tra odło­żyć.

Za­drżał Ju­lian, gdy usły­szał, że na­za­jutrz los iego już na za­wsze ma bydź roz­strzy­gnio­nym. W pierw­szym mo­men­cie moc unie­sie­nia, roz­wa­gi nie­do­zwo­li­ła: nie­zda­wa­ło mu się, żeby tak da­le­ko był za­brnął; my­ślał z razu, że to będą tyl­ko sło­wa, przy­rze­cze­nia, kie­dyś ma­ią­ce się zi­ścić; po­strze­ga że te już maia wziąść świę­tą i nie­na­ru­szo­ną ce­chę! Praw­da że już dla nie­go Erin­na nie­ży­ie, że uwol­nio­ny od przy­się­gi, któ­rą iey był uczy­nił, lecz przy­po­mi­na so­bie, ile ona mu cza­sem cię­ży­ła, ile się nie­raz chciał z pod niey wy­ła­mać. Przy­po­mi­na w koń­cu że iest Sy­nem, że wi­nien zda­nia. Oyca w ta­kich oko­licz­no­ściach za­się­gnąć; wy­ma­wia so­bie ty­siąc razy, ży­wość unie­sie­nia swe­go, nie­roz­myśl­ność, nie­roz­są­dek może; ale jak­że się roz­stać z Wa­le­ryą? ona tak do­bra! tak pęk­na! tak miła, tyle mu do­wo­dów przy­wią­za­nia dała, a on by miał ią od­stą­pić? Nie, nig­dy! Jak tyl­ko przy­ia­dę do War­sza­wy, my­śli, do­nio­sę Oycu memu, że roz­ka­zy Jego już sa wy­peł­nio­ne, że usi­łu­ię do­brym się stać oby­wa­te­lem, sta­ram się słu­żyć Oy­czyź­nie, lecz bym iey po so­bie god­nych zo­sta­wił Sy­nów, mam za­miar oże­nie­nia się, a za­tem pro­szę i bła­gam o ze­zwo­le­nie, gdyż się sza­le­nie ko­cham i całe me szczę­ście na­tem za­kła­dam. – Mnie­ma iż tym sty­lem pew­no tra­fi do prze­ko­na­nia Oyca, a la na­dzie­ia pod­wa­ia za­pał iego.

Ze świ­tem wsta­ie; pierw­szy raz od dwóch pra­wie lat zdey­niu­ie ża­ło­bę, i idzie pod okna Wa­le­ryi cze­kać, aż prze­twar­ta okien­ni­ca, oznay­mi że wy­rok iego szczę­ścia lub nie­szczę­ścia już nie­da­le­ki. Lubo Pani D*** wcze­śniey tego ran­ku niż za zwy­czay prze­bu­dzi­ła się, ied­nak zda­ie mu się, iż nie­skoń­czo­ne wie­ki cze­ka. Na­ko­niec mnie­ma, iż mu już weyść wol­no, wcho­dzi i sły­szy tak po­żą­da­ne wy­ra­zy.

– Wiec ty już moia Wa­le­ryo! za­wo­ła, więc nic nas ni­cro­zła­czy. Opi­nii Świa­ta nie­ma­my się do lę­ka­nia. Sia­day­myż do po­jaz­du i jak nay­prę­dzey spiesz­my do War­sza­wy.

Pani D*** roz­kosz iego i nie­cier­pli­wość dzie­li. W kil­ka go­dzin wy­sia­da-iana no­wym Świe­cie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: