- W empik go
Raz w życiu - ebook
Raz w życiu - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 172 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Młody człowiek, którego pani Teresa Osieńska wciąż spotykała w ciągu ostatnich trzech dni swego pobytu w Wenecji, jechał tym samym pociągiem co i ona.
Pani Teresa zobaczyła go z wagonu w chwili, gdy wychodził z budynku stacyjnego na peron i naumyślnie stanęła w oknie. Ale młody człowiek przeszedł koło okna, nie odwracając głowy. Miał wyraz twarzy trochę zamyślony i trochę znudzony. Tragarz niósł za nim dwie walizki z doskonałej skóry, z których jedna była zupełnie nowa a druga mocno podniszczona. Na obu pstrzyły się kolorowe nalepki najrozmaitszych hoteli. Na nowej walizce pani Teresa zdążyła przeczytać "Monte-Carlo", i ten napis, wydrukowany w półkole białemi literami na niebieskiej kartce, wywarł na niej niemiłe wrażenie. O tej porze, w końcu lipca, z Monte-Carlo mógł powracać tylko nałogowy gracz. Zaraz jednak zdała sobie sprawę z dowolności tego przypuszczenia. Przecież na walizce nie było napisane, kiedy właściciel jej wyjechał z Monte-Carlo.
Za wagonem, do którego wsiadła, znajdował się wagon restauracyjny. Młody człowiek minął go i poszedł dalej wzdłuż pociągu. Pani Teresa doznała uczucia lekkiego rozczarowania. Myślała już, że będą podróżowali w jednym wagonie. W tej samej chwili młody człowiek, jakgdyby odgadując i spełniając jej życzenie, zatrzymał się, powiedział kilka słów do tragarza i zawrócił z powrotem.
Pani Teresa szybko cofnęła się od okna. Doznała zabawnego uczucia zmieszania, jak dziecko przyłapane na gorącym uczynku jakiejś psoty. I równocześnie nie mogła się powstrzymać od uśmiechu zadowolenia. Nowy pasażer umieszczał się tuż obok niej w sąsiednim przedziale. Tragarz dziękował mu z przejęciem, więc oczywiście otrzymał hojny napiwek. Był to drobniuteńki szczegół, ale harmonizujący z pojęciem, jakie pani Teresa wyrabiała sobie intuicyjnie o nieznajomym. Po chwili i on się odezwał. Pani Teresa mogła się przekonać, że miał niski głos o przemiłem brzmieniu. Sprawiło jej to przyjemność. Nic nie psuło całości obrazu.
Niecierpliwie spojrzała na zegarek, który miała na ręce. Do odejścia pociągu pozostawało jeszcze pięć minut. Ogarnęła ją nagle denerwująca nuda. Wiedziała, że w drodze musi się nadarzyć okazja do zawiązania rozmowy i znajomości z towarzyszem podróży, kiedy ją tak zainteresował. I chciała, aby pociąg już jak najprędzej był w ruchu. Niewyraźnie kształtowało jej się w duszy wrażenie, że w momencie, kiedy pociąg ruszy, rozpocznie się jakiś nowy okres w jej życiu.
Zaraz jednak przywołała się do porządku machinalnym wzruszeniem ramion. Nowy okres w życiu… Może romantyczne porwanie przez nieznajomego z placu Świętego Marka i potem dwadzieścia pięć lat sielanki w zacisznem ustroniu, zdała od świata, jak w jakiejś noweli Maupassanfa? Takie rzeczy mogły się roić w głowach szwaczek, albo panienek ze sklepu. I pani Teresie przypomniała się właśnie zabawna postać szwaczki, która przychodziła do domu jej rodziców do szycia. Nazywała się panna Emilja, była wysoka, chuda, romantyczna i niesłychanie wymowna. Ustawiała sobie maszynę w rogu stołowego pokoju przy balkonowych drzwiach, i całemi dniami słychać było dwa zbliżone do siebie terkoty: maszyny do szycia i głosu panny Emilji. Uciechę w domu stanowił pewien charakterystyczny zwrot, którego stale używała w opowiadaniach: "Więc powiedziałam sobie: za bardzo się zagalopowałaś, moja panno".
Pani Teresa powtórzyła sobie to samo.
– Za bardzo się zagalopowałaś, moja panno.
I pomyślała z lekko drwiącym uśmiechem, iż ten styl panny Emilji był najodpowiedniejszy do poziomu jej uczuciowych dygresyj.
Ale to nie znaczyło, aby miała się wyrzec zamiaru zawiązania znajomości z intrygującym ją młodym człowiekiem. Do jednej rzeczy musiała się szczerze przed sobą przyznać: że nigdy w życiu nie spotkała mężczyzny, któryby się odrazu tak jej podobał. To, że jechał w stronę Wiednia, nasunęło jej przypuszczenie, że mógł być Polakiem. Również dobrze jednak mógł być Szwedem, Anglikiem, Niemcem, w każdym razie miał typ wybitnie północny. Był wysoki, szczupły, bardzo zgrabny i widocznie wysportowany, blondyn o suchej, nerwowej twarzy. Miał prześliczne ręce i to przedewszystkiem zwróciło uwagę pani Teresy i zachęciło ją, żeby przyjrzeć mu się uważniej. Wszystko jej się w nim podobało: jasne, energiczne oczy, ładnie wykrojone, trochę zmysłowe usta, czoło, małe przystrzyżone wąsy. Kiedy go pierwszy raz zobaczyła w wielkim składzie szkła na placu Świętego Marka, był ubrany w garnitur zadziwiająco podobny do jednego z garniturów jej męża, tylko w stylu ubrania nie miał tej przesadnej angielszczyzny, którą Karol doprowadził już prawie do karykatury. Cenne szkła stanowiły jedną z namiętności pani Teresy. Ze sposobu, w jaki nieznajomy szkła oglądał, odgadła, że musi się na nich znać i lubić. Od momentu zresztą, w którym oboje zwrócili na siebie uwagę, oglądanie szkieł stało się już tylko pretekstem do wzajemnej, dyskretnej obserwacji. Pani Teresa widziała, że wzbudziła w młodym człowieku niezwykłe zaciekawienie.
….Pociąg był już w pełnym biegu. Pani Teresa podniosła się z miejsca, chcąc zdjąć walizkę, w której miała książki na drogę. Ale sprzączka od paska przy walizce tak jej się jakoś zaplątała w siatkę, że nie mogła dać sobie rady. Siedzący nawprost niej pasażer, typowy Niemiec, który ani na chwilę nie spuszczał z niej oczu, pośpieszył jej z pomocą i, korzystając z okazji, chciał rozpocząć rozmowę. Pani Teresa przecięła to odrazu i zabrała się do czytania. Jednakże starczyło jej zaciekawienia zaledwie na pół stronicy. Potem udawała już tylko, że czyta, przysłuchując się rozmowie, którą prześladujący ją Niemiec zaczął prowadzić ze swoim sąsiadem, również Niemcem. Mówili o wojnie. Ponieważ pani Teresa wracała do Warszawy wskutek alarmującego listu męża, po którym otrzymała jeszcze i telegram, gwałtownie wzywający ją do powrotu, więc ją ten temat zaciekawił. Niewiele rozumiała coprawda, bo Niemcy mówili bardzo prędko i niewyraźnie, a ona wyszła już najzupełniej z wprawy w mówieniu po niemiecku, jednakże to zrozumiała, że obaj panowie uważali wybuch wojny za nieunikniony. Wobec tego list męża nabrał w jej myślach poważniejszego znaczenia. W Wenecji list i telegram przyjęła z pewnem lekceważeniem.
– Taki rozumny człowiek, jak Karol, i wierzy wszystkim warszawskim plotkom.
Przychodziło jej także na myśl, że może na dnie tej łatwowierności kryła się pospolita zazdrość. Karol był pozornie dość obojętny i pozostawiał jej najzupełniejszą swobodę, ale nie lubił, gdy na zbyt długi przeciąg czasu wyjeżdżała sama. Wydało jej się więc, że skorzystał z pretekstu alarmów wojennych, żeby ją prędzej ściągnąć do Warszawy, tem bardziej, że tym razem projekt wyjazdu na Lido szczególnie mu się nie podobał. Sam miał zamiar wybrać się na sierpień do Karlsbadu i namawiał żonę, żeby wstrzymała się z podróżą do sierpnia. Tłumaczył jej, że lipiec jest jeszcze za wczesnym miesiącem na Lido. Pani Teresa uparła się jednak, wojując argumentem, że potrzebna jej była koniecznie natychmiastowa zmiana wrażeń. Przez całą wiosnę chorowała na nerwy, co się objawiało stanem nieokreślonego przygnębienia i apatji. Marczyński, młody lekarz, który bywał u nich w domu i nawet prowadził z panią Teresą lekki flirt, określił jej cierpienia jako początki psychastenji. Pani Teresa pierwszy raz w życiu usłyszała o takiej chorobie, ale podobała jej się nazwa i dlatego chętnie przyjęła djagnozę. Wiedziała, dlaczego mąż był tak przeciwny jej wyjazdowi na lipiec. Traf chciał, iż w tym samym czasie wyjeżdżał zagranicę Marczyński i chociaż zapowiadał, że udaje się do Francji, w głowie Osieńskiego napewno się zrodziło podejrzenie, że Francja zamieni się w Wenecję. Podejrzewając to, był zresztą na najfałszywszej drodze. Panią Teresę dziwiło nawet, że jej uczony Karol, który z wielkiem znawstwem rozprawiał o psychologji jednostek i mas, w tej sprawie okazał się tak złym psychologiem. Osieński z łatwością mógł towarzyszyć żonie na Lido, ponieważ nie miał żadnych obowiązkowych zajęć i trudnił się tylko po dyletancku nauką, ale właśnie może dlatego traktował swoje prace z niesłychaną powagą. I uplasowawszy raz, że może wyjechać dopiero na sierpień, bo w lipcu musi jeszcze pracować, za nic na świecie nie zmieniłby postanowienia. Skończyło się więc natem, że pani Teresa wyjechała sama. Mąż miał przyjechać po nią do Wenecji, po ukończeniu kuracji w Karlsbadzie. Tymczasem wszystkie te plany pokrzyżowała wojenna panika, która zaczynała się już szerzyć po Europie.
Jedną z tajemnic suggestji jest to, że najsilniej działa wówczas, gdy występuje niespodziewanie i przypadkowo. Pani Teresa miała bezwzględne zaufanie do rozumu swego męża i, mimo to, nie mogła się przejąć jego wiarą w możliwość wybuchu wojny, gdy jednak to samo usłyszała od dwóch nieznajomych Niemców, których rozmowy nie rozumiała nawet dokładnie, wojna stała się dla niej odrazu czemś realnem i bliskiem.
Ale zarazem było to dla niej jeszcze pojęcie zupełnie martwe. Groza wojny nie potrafiła wzbudzić w jej wyobraźni najmniejszego oddźwięku. Z okresu wojny japońskiej, w którym była dorastającą panienką, pozostały jej jak najmilsze wspomnienia. Nigdy w życiu nie bawiła się tak dobrze, jak wówczas. Wszyscy znajomi, których powołano do wojska – wrócili cali i nietknięci. I opowiadania ich o bitwach i o Mandżurji nie budziły w niej wcale zaciekawienia. Ta obojętność była trochę naturalna, trochę narzucona. Uważała, że sprawami wojny i rewolucji mogły się zajmować tylko "społeczniki", typ, do którego czuła instynktowną odrazą. Zawdzięczała zaś to uczucie dalekiej kuzynce z Litwy, pannie Józefie Borskiej, zapalonej działaczce społecznej. Panna Borska fanatycznie kochała naród, ale w stosunku do poszczególnych jednostek, które go tworzyły, potrafiła ziać tylko pogardą i nienawiścią. Ponieważ wciąż wszystko musiała poprawiać i reformować, więc na każdym kroku wywoływała awantury. Ile razy zjawiała się w domu rodziców pani Teresy, zawsze musiała na dole stoczyć wojnę ze stróżem, a na górze z pokojówką, która jej otwierała drzwi. Do pani Teresy czuła szczególną niechęć i prześladowała ją stale sarkazmami i morałami. Raz jej tłumaczyła, że fryzowanie włosów jest obyczajem, godnym dzikich plemion murzyńskich, innym razem patrząc, na jej starannie utrzymane ręce, cedziła przez zęby przeciągłym litewskim akcentem.
– Jak ktoś ma takie ręce to znaczy, że nie pracuje. Próżniactwo jest niemoralne i niespołeczne, więc takich rąk nie powinno się pokazywać, żeby już przynajmniej nie dawać złego przykładu innym.
W wesołym, pełnym życia podlotku, jakim była pani Teresa, ta kuzynka zawsze szaro ubrana, z gładko zaczesanemi włosami i żółtemi zębami, budziła grozę i obrzydzenie i na długie lata stała się symbolem kobiety, pracującej społecznie.
Z całego zagadnienia wojny panią Teresę interesowała w tej chwili właściwie tylko jedna rzecz: czy brałby w niej udział młody człowiek, który jechał w sąsiednim przedziale.