- promocja
- W empik go
Recepta na szczęście - ebook
Recepta na szczęście - ebook
Skoro już wiemy, jak smakuje miłość, najwyższa pora by znaleźć receptę na szczęście!
Julia to młoda kobieta przed trzydziestką, która marzy o dziecku. Jednak podczas rutynowych badań dowiaduje się, że nie zostało jej na to wiele czasu. Niestety, nie ma przy niej mężczyzny, który byłby dobrym kandydatem na męża i ojca. Zrozpaczona pogrąża się w smutku. A przynajmniej do czasu, kiedy na horyzoncie pojawia się przystojny okulista…
Młodszy brat jej przyjaciółki, Maks, od lat podkochuje się w Julii. Gdy chłopak dowiaduje się o jej problemach, oferuje lekcje randkowania. Skrycie wierzy, że podczas nauki zbliżą się do siebie. Tylko czy osiągnie swój cel?
"Recepta na szczęście" to drugi tom urzekającej i dowcipnej serii o miłości, która ma wiele smaków. Agata Przybyłek pokazuje, że nasza szansa na prawdziwą miłość czasami leży bliżej niż myślimy – wystarczy spojrzeć na życie inaczej, żeby w końcu ją dostrzec.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66517-84-4 |
Rozmiar pliku: | 688 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Julia zawsze sądziła, że w wieku dwudziestu ośmiu lat będzie już szczęśliwą żoną i matką. Gdy była młodsza, bez końca wyobrażała sobie, jak w tym wieku spaceruje ze śpiącym w wózku niemowlakiem, a u jej boku idzie dzielnie dumny trzylatek. Zmierzają razem do sklepu, żeby zrobić zakupy na obiad. Jej wysoki, dobrze zbudowany i zapracowany mąż powinien przecież zjeść po powrocie do domu ciepły posiłek, a ona, jak na przykładną żonę przystało, po drugim daniu codziennie raczy go pysznym deserem. W tle tej sielanki słychać by było dziecięce okrzyki, a ona krzątałaby się między zabawkami w zaplamionej przez dziecko bluzce i z tetrową pieluchą na ramieniu. Na fotelu wylegiwałby się kot, pupil rodziny. To wszystko oczywiście sprawiałoby jej ogromną przyjemność i chociaż byłaby wykończona, to nie posiadałaby się z radości. W końcu macierzyństwo zawsze stanowiło w jej oczach kwintesencję kobiecości i szczęścia. Budziło tyle pozytywnych emocji, że warto było się trochę poświęcić.
Niestety, marzenia czasami nijak mają się do rzeczywistości i to mimo usilnych chęci. Los spłatał jej figla i pomimo licznych randek nadal była singielką. Miejsce wózka zajmował rower, na którym lubiła jeździć do pracy, miejsce męża – mama, siostra i przyjaciółka, którym Julia zwykła się zwierzać, a zamiast kota był szczeniak koleżanki, którego Ola podrzucała jej, gdy musiała wyjechać. Oczywiście wielu znalazłoby mnóstwo plusów tej sytuacji: czysty dywan w salonie bez wdeptanych chrupek, nieskazitelnie biała bluzka zamiast oplutej przez dziecko koszulki czy błogosławiona cisza w miejsce harmidru i płaczów, ale Julia chętnie oddałaby to wszystko za niemowlaka. Albo przynajmniej za mężczyznę, z którym mogłaby mieć dziecko.
Niestety, nie było w jej życiu perspektyw ani na posiadanie mężczyzny, ani tym bardziej na upragnione dziecko. Otaczało ją grono życzliwych ludzi, a czasami miała wrażenie, że jest sama jak palec. A właściwie nawet nie czasami, w ostatnich latach dość często, i z tego powodu zdarzało jej się płakać w poduszkę. Zwłaszcza po nieudanej randce.
– Tego kwiatu jest pół światu, kochanie – próbowała pocieszać ją matka, ale Julia zaczęła tracić nadzieję. Trudno było w tych czasach o porządnego mężczyznę. I nie mówiła tego wcale kobieta, która zamykała się w wieży, czekając na księcia z bajki, a aktywna singielka naprawdę dużo robiąca, żeby zmienić swój stan.
To właśnie dlatego pewnego listopadowego popołudnia przyszła zapłakana do swojej przyjaciółki. Ostatni facet, z którym wyszła w weekend, okazał się dupkiem, a dodatkowo lekarz przekazał jej rano kiepską diagnozę. Kilka tygodni temu umówiła się na rutynową wizytę u ginekologa, potem zrobiła różne badania, a gdy spotkała się z lekarzem znowu, by je omówić, ten nie miał dla niej dobrych wieści.
– Ma pani znacznie mniej komórek rozrodczych od statystycznej średniej – powiedział, a ona aż pobladła.
– Jest pan pewny?
Lekarz pokiwał głową.
– Jeżeli myśli pani o potomstwie, to radziłbym się pospieszyć. Sytuacja nie jest co prawda jeszcze krytyczna, ale lepiej dmuchać na zimne. Starania o dziecko to nie zawsze jest prosta sprawa i nie każdemu udaje się od razu. Zwykle ten proces trwa kilka miesięcy, a niekiedy i lat. Nie wiem, jakie jest pani podejście do macierzyństwa, ale w moim gabinecie pojawiało się już wiele kobiet, które przegapiły swoją szansę. Potem żałują i łapią się każdej deski ratunku. Wolę uprzedzać pacjentki, zanim będzie za późno.
Julia pokiwała głową, siląc się na uśmiech, ale w środku coś w niej pękło. Lekarz nie wiedział, że swoimi słowami poruszył najbardziej bolesne struny jej duszy. Chociaż próbowała jakoś się trzymać, znowu dotarło do niej, że nie jest już najmłodsza. Lada moment stuknie jej trzydziestka. I teraz dowiaduje się, że jej szanse na bycie mamą szybko się zmniejszają – a przecież w marzeniach nie chciała poprzestać na jednym dziecku. Zawsze wyobrażała sobie siebie z co najmniej trójką pociech urodzonych w kilkuletnich odstępach. Nawet jeżeli znalazłaby idealnego kandydata na ojca, to przecież nie od razu zaszłaby w ciążę. Najpierw trzeba się dobrze poznać, poukładać pewne rzeczy… Nie była nieodpowiedzialna.
Poza tym, jak powiedział lekarz, posiadanie dziecka to nie taka oczywista sprawa. Bóg jeden raczy wiedzieć, jak długo musieliby się o nie starać, a ona aż za dobrze znała statystyki dotyczące ryzyka różnych chorób czy wad genetycznych płodu u kobiet, które zachodzą w ciążę w późnym wieku. Nie chciała być matką geriatryczną, jak mówiła o kobietach rodzących pierwsze dziecko po trzydziestce i koło czterdziestki znajoma położna. I chociaż to określenie na skutek zmian obyczajowych powoli przechodziło do lamusa, Julia naprawdę pragnęła być młodą mamą, kwitnącą, pełną zapału oraz energii.
Zresztą co ja w ogóle rozważam? – pomyślała, idąc załamana do Oli. Skoro miała zmniejszoną płodność, to przecież o późnym macierzyństwie mogła zapomnieć. Jeżeli chciała mieć dziecko, musiała działać teraz, już, jak najprędzej. Pytanie tylko jak, skoro na horyzoncie naprawdę nie było żadnego kandydata na ojca.
Zimny listopadowy wiatr rozwiewał jej brązowe włosy oraz smagał policzki. Opatulona grubym szalikiem i w zimowym płaszczu skierowała się ku znajomej furtce, a wtedy natknęła się na Olę.
– Julia? – Usłyszała znajomy głos, na którego dźwięk jeszcze bardziej zachciało jej się płakać. – Boże, Julia… Kochana, co się stało?
Otarła oczy rękawem, rozmazując przy tym makijaż. Chociaż naprawdę chciała się wziąć w garść, emocje wzięły górę i nie mogła się uspokoić. Zapłakana weszła na podwórko, a wtedy Ola wzięła ją w ramiona i stały przytulone przez kilka minut, podczas gdy ciałem Julii wstrząsały kolejne szlochy.
– Nie płacz, Jula… Nie wiem, co się stało, ale przecież wszystko się ułoży – pocieszała ją przyjaciółka.
– Nie, Olka, nic nie jest dobrze. I na pewno nie będzie.
Przez kilka minut po prostu stały tak na podjeździe, przytulone. Wreszcie Julia się odsunęła, otarła oczy, a Ola zaprosiła przyjaciółkę do środka.
– Chodź, opowiesz mi wszystko przy ciepłej herbacie – zadecydowała, a Julia nie zamierzała protestować. Skinęła tylko głową i już po chwili zdejmowała płaszcz i szalik w korytarzu, a potem usiadła na kanapie w salonie Oli, podczas gdy pani domu poszła zaparzyć herbatę.
– Nie ruszaj się stąd – powiedziała przed wyjściem, jakby Julia była jakąś niedoszłą samobójczynią albo zamierzała uciec.
– Jasne – odparła słabym głosem, po czym podwinęła nogi i oparła głowę o miękki zagłówek kanapy. Dookoła stały liczne doniczki z kwiatami, z kuchni dobiegały odgłosy krzątaniny, ale Julia myślała tylko o swoich problemach i o tym, żeby się uspokoić. Z pomocą przyszedł jej pies Oli, którego sama jakiś czas temu przyniosła jej w prezencie. Zjawił się w salonie nie wiadomo skąd i wskoczył na kanapę, więc od razu zanurzyła ręce w jego miękkim futerku. Głaskała zwierzaka przez chwilę, dopóki nie zjawiła się Ola.
– Chyba się stęsknił – powiedziała, stawiając na stoliku kawowym dwa kubki z herbatą.
Przysmak uniósł głowę i popatrzył na panią, ale szybko ponownie wtulił się w Julię.
– To fakt. Jakiś czas się nie widzieliśmy.
Ola usiadła na kanapie i popatrzyła na przyjaciółkę.
– Opowiesz mi, co cię trapi?
Julia westchnęła.
– Można powiedzieć, że to, co zawsze, ale w nasilonej wersji.
– Chodzi o faceta?
Julia zmieniła nieco pozycję i zawołała do siebie Przysmaka, który umościł się wygodnie z głową na jej kolanach i zapadł w słodki sen. Przez chwilę milczała, nie wiedząc, jak zacząć opowieść o swoich problemach, ale widząc empatię na twarzy Oli, w końcu się ośmieliła.
– Byłam dzisiaj na rutynowej wizycie u ginekologa – zaczęła. – Niestety, nie miał dla mnie dobrych informacji.
– Jesteś chora? – Ola pobladła.
– Właściwie to nie, ale po analizie wyników badań lekarz powiedział, że mam mniej komórek rozrodczych niż większość kobiet w naszym wieku. Nie wiem, czy to dla mnie nie gorsza diagnoza od choroby. Zresztą inne wyniki też nie wyszły najlepiej.
– To znaczy, że jesteś niepłodna?
– Tego nie powiedział, ale wyraźnie zaznaczył, że jeżeli myślę o dziecku, to powinnam się pospieszyć. Lada moment może być na to za późno – powiedziała, po czym obie zamilkły na chwilę.
– Tak mi przykro… – powiedziała po kilku minutach Ola, doskonale wiedząc, jak bardzo przyjaciółka marzy o rodzinie i dzieciach.
Julia poczuła, jak do jej oczu znowu napływają łzy. Próbowała z nimi walczyć, ale jej wysiłki na nic się zdały i znów zaczęła płakać.
– Nie mogę uwierzyć, że mnie to spotyka. – Pokręciła głową. – Jest tyle kobiet, które nie chcą mieć dzieci, a zachodzą w ciążę bez większego problemu. Dlaczego coś takiego przytrafia się mnie? Wiesz, jak bardzo zależy mi na rodzinie. To takie niesprawiedliwe…
Ola przysunęła się bliżej i objęła przyjaciółkę.
– Nie płacz, proszę. Może wszystko się jeszcze ułoży.
– Jak mam nie płakać, gdy właśnie dowiedziałam się, że moje największe pragnienie być może nigdy się nie spełni? Ja zawsze chciałam być mamą, Olka. Dobrze wiesz, że odkąd tylko pamiętam, wyobrażałam sobie siebie z gromadką dzieci.
– Wiem. Ale lekarz nie powiedział przecież, że nigdy nie będziesz mogła ich mieć.
– To, co usłyszałam, jest dla mnie praktycznie równe bezpłodności.
– Nie mów tak.
– A nie mam racji? – Julia odsunęła się i popatrzyła Oli w oczy. – Tylko spójrz na mnie. Zbliżam się do trzydziestki i jestem sama. Jedynym przedstawicielem płci męskiej, który się do mnie przytula, jest twój pies. No, ewentualnie tata, gdy wrócę do domu rodziców i trafię akurat na jego przypływ czułości. Czy to nie przykre?
Ola musiała przyznać jej rację.
– No właśnie – szepnęła Julia, po czym przymknęła powieki i oparła się o zagłówek kanapy. – Chyba powinnam zacząć powoli oswajać się z myślą o pożegnaniu marzeń.
– Nie dramatyzuj. Może i jesteś teraz sama, ale chodzisz na randki. Jak znam życie, prędzej czy później spotkasz właściwego faceta.
– Raczej później, bo randkuję już od kilku lat i nic z tego nie wynika. Chociaż w mojej sytuacji może powinnam raczej użyć określenia: zaraz na dobre będzie za późno.
– Jula… – Ola popatrzyła na nią wymownie.
– No co? Nie mam racji? Kiedy ostatnio ci mówiłam, że poznałam kogoś fajnego?
Ola sięgnęła pamięcią wstecz, ale rzeczywiście nie przypominała sobie niczego takiego.
– Ostatnio opowiadałaś mi raczej o samych chodzących porażkach – przyznała niechętnie.
Julia pokręciła głową.
– Cholerny kryzys męskości. I co z tego, że poznaję facetów, skoro każdy jest gorszy od poprzedniego? Ja wcale nie jestem jakaś wyjątkowo wybredna. W nosie mam wygląd i przymykam oko na wiele wad, ale czasami po prostu się nie da! Jak nie jakiś zalękniony goguś, to frajer skupiony na swoim wyglądzie albo fan siłowni, który nie widzi świata poza sztangami. Nie mówiąc o tych wszystkich maminsynkach, którzy nie umieją puścić matczynej spódnicy albo o wiecznych Piotrusiach Panach i miłośnikach gier komputerowych. Powoli zaczynam sądzić, że w tych czasach nie ma już normalnych facetów, z którymi można by tworzyć związki.
– Kobiety się wyemancypowały, więc to jest trudne.
– Nie broń mężczyzn. Skoro my potrafiłyśmy dostosować się do zmian społecznych, to oni też powinni. Strach pomyśleć, jakie będą kolejne pokolenia, gdy ci młodzi chłopcy będą mieli takie wzorce męskości. Tylko wyobraź sobie taki dialog: „Co robi twój tatuś?”; „Gra na komputerze”. Rzeczywiście porządne autorytety.
– Nie wszyscy są tacy.
– Nie? To podaj mi przykłady. Poza naszymi ojcami, oczywiście, bo dla mnie oni są tylko wyjątkami potwierdzającymi regułę.
Ola pomyślała o pisarzu, który niedawno zawrócił jej w głowie.
– Na przykład Przemek…
– Oj, daj spokój z tym swoim Przemkiem. – Julia nie dała jej skończyć. – Nie interesują mnie mężczyźni zajęci. A już na pewno nie zajęci przez moje przyjaciółki. Zaraz, zaraz. – Zreflektowała się nagle, myśląc o tym, że Ola i Przemek jeszcze niedawno nie mieli kontaktu, rozstali się przez niefortunne nieporozumienie. Przez cały czas ona kibicowała przyjaciółce, bo Przemek był naprawdę porządnym mężczyzną. Wyglądało na to, że doczekała się happy endu. – Wróciliście do siebie?
Ola uśmiechnęła się lekko.
– Można tak powiedzieć, ale to długa historia.
– Gratulacje! – Julia na chwilę zapomniała o swoich problemach. – Dlaczego nic mi o tym nie mówiłaś?
– Odezwał się do mnie dopiero dzisiaj.
– Mam nadzieję, że wyjaśniliście sobie te wszystkie zgrzyty z przeszłości.
– Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo chcę z nim szczerze porozmawiać i rozwiać wszystkie nieporozumienia. Ale nie rozmawiajmy teraz o mnie.
Julia odetchnęła głęboko, przypominając sobie, w jakiej jest sytuacji.
– To na czym stanęło?
– Chyba na porządnych mężczyznach do wzięcia.
– No właśnie. Może przychodzi ci do głowy ktoś bardziej dostępny?
– A co powiesz na Maksa? – Ola pomyślała o swoim bracie, a Julia omal nie parsknęła śmiechem przez łzy.
– Maks? Ty chyba nie mówisz poważnie.
– Dlaczego nie?
– Bez urazy, bo to przecież twój brat, ale jemu na pewno daleko do faceta, z którym można stworzyć rodzinę.
– Czy ja wiem? Według mnie Maks wcale nie jest taki zły.
Julia wywróciła oczami.
– Nie obraź się, ale ty chyba patrzysz na niego przez różowe siostrzane okulary. Przecież to jest idealny przykład wiecznego chłopca. Nie mówiąc o tym, że przynajmniej raz w tygodniu łamie jakiejś kobiecie serce. To bawidamek, który buja w obłokach. Przecież dobrze o tym wiesz. Odkąd sięgam pamięcią, zmienia dziewczyny jak rękawiczki.
Ola już chciała powiedzieć, że Maks robi to wszystko, żeby zaimponować Julii, ale ugryzła się w język. Nie chciała zdradzać tajemnic brata, chociaż dla niej samej pewne rzeczy były aż nazbyt oczywiste. Jej młodszy brat podkochiwał się w Julii już od dziecięcych lat. Wzdychał do niej i zawsze znajdował powód, żeby zajrzeć do pokoju siostry, gdy odwiedzała ją przyjaciółka. Niestety, nigdy nie powiedział Julii o swoich uczuciach. Ona zaś traktowała go jak młodszego brata, którego nie miała. Żeby jej zaimponować, Maks podrywał więc kolejne, coraz ładniejsze kobiety, ale mimowolnie osiągnął skutek odwrotny od zamierzonego. Julia zaczęła uważać go za typowego macho, który bawi się dziewczynami, i niejednokrotnie mówiła, że nie związałaby się z nim, nawet gdyby był jedynym mężczyzną na ziemi. Maks łamał kolejne niewieście serca, okłamując siebie, że nie cierpi po zawodzie miłosnym, a Julia… Cóż. W wieku dwudziestu ośmiu lat nadal była sama, chociaż zdaniem Oli miała na wyciągnięcie ręki bardzo fajnego faceta. I naprawdę nie uważała tak tylko dlatego, że była jego siostrą.
– Przesadzasz – mruknęła teraz i sięgnęła po kubek z herbatą, do której dodała plastry cytryny i pomarańczy.
– Oj, Olka, wiem, że bardzo kochasz brata i nie dostrzegasz, że Maks naprawdę nie jest dobrym kandydatem na męża i ojca. Zresztą dlaczego w ogóle o nim rozmawiamy? Ja mam prawdziwy problem. I zero pomysłów, jak go rozwiązać.
Ola napiła się herbaty. Julia zrobiła to samo, starając się przy tym nie obudzić śpiącego na niej Przysmaka.
– Dobra – pochwaliła napój Olka.
– Dzięki. Chciałam dodać też goździki, ale wykorzystałam całą paczkę przy testowaniu ostatniego przepisu na bloga.
– Nie szkodzi. Bez nich też jest pyszna.
Ola posłała jej uśmiech.
– A wracając do twojego problemu… Według mnie sprawa jest oczywista. Jeżeli rzeczywiście chcesz mieć dziecko, musimy ci znaleźć faceta.
– Tyle to ja wiem.
– No, chyba że chciałabyś skorzystać z innych rozwiązań.
– Co masz na myśli?
– Na przykład banki spermy.
– Olka, przecież mnie znasz. Takie rozwiązania nie są dla mnie. Zależy mi na dzieciach, to prawda, ale nie chciałabym być samotną matką. Marzę o rodzinie, takiej tradycyjnej, może nawet staromodnej. Moje dzieci nie mogą wychowywać się bez ojca. Aż za dobrze wiem, jak jego brak odbija się na potomstwu. – Pomyślała o swojej mamie, która straciła tatę, gdy była zaledwie kilkuletnią dziewczynką. – Jeżeli mam mieć dzieci, to najpierw potrzebuję faceta.
– Tak sądziłam, ale gdybyś jednak zmieniła zdanie, mam jeszcze kilka pomysłów.
– Niech zgadnę. Żebym upiła się na imprezie i zaciągnęła do łóżka jakiegoś przypadkowego mężczyznę?
– Cóż… To nie jest zbyt rozsądne, ale rzeczywiście przemknęło mi przez głowę takie rozwiązanie.
– Szczerze? – Julia popatrzyła jej w oczy. – Mnie też. I to nie jeden raz.
– Mówisz poważnie?
Julia skinęła głową.
– No bo czy to nie jest najprostsze wyjście z sytuacji?
– Zaskoczyłaś mnie. – Ola nie kryła zdziwienia. – Naprawdę byłabyś zdolna do czegoś takiego?
Przyjaciółka wzruszyła ramionami.
– Nie wiem. Chcę wierzyć, że nie, ale gdy wyobrażam sobie siebie jako trzydziestolatkę, która nadal jest sama…
– A co z twoimi słowami, że nie chcesz być samotną matką?
– Chyba jedynie to mnie hamuje.
Ola odetchnęła z ulgą.
– I dzięki Bogu, bo to naprawdę nie jest najlepsze rozwiązanie. A już na pewno jest nierozsądne. Te wszystkie choroby przenoszone drogą płciową, AIDS… Palnęłam głupotę i już się martwiłam, że ty tak na poważnie.
– Spokojnie, Oluś. Jestem zdesperowana, ale nie głupia.
– I dobrze. Naprawdę mam nadzieję, że chęć posiadania rodziny nigdy nie przyćmi twojego zdrowego rozsądku.
– Ja też bym sobie tego życzyła, ale nie wiem, czy mogę ci to obiecać. Gdy myślę o tym, co powiedział mi dzisiaj lekarz…
– Nie zadręczaj się tak jego słowami. – Ola nie dała jej skończyć. – Życie jest tak nieprzewidywalne, że niczego nie możemy być pewne. Popatrz tylko na mnie: jeszcze kilka miesięcy temu wydawało mi się, że jestem szczęśliwą mężatką. W tym czasie mąż zostawił mnie przez głupią wróżbę, wyremontowałam dom, który się spalił, i poznałam nowego, cudownego faceta. Czy to nie świadczy o przewrotności losu?
– Świadczy, ale widocznie nie każda kobieta ma takie szczęście jak ty, że za każdym rogu czeka na nią przyzwoity przystojniak.
– Generalizujesz. – Ola upiła łyk herbaty. – Ja po prostu chciałam powiedzieć, że nie wiemy, co szykuje dla ciebie przyszłość. Teraz jesteś w dołku, to prawda, ale może los lada moment się dla ciebie odmieni i nawet się nie obejrzysz, gdy będziesz miała rodzinę.
Julia spuściła wzrok i zanurzyła palce w miękkiej sierści bernardyna.
– Chciałabym, żebyś miała rację.
– Moim zdaniem wszystko jest możliwe. A teraz zamiast płakać, pomyśl lepiej o jakiejś ładnej mini, którą mogłabyś założyć jutro, żeby zwracać na siebie uwagę facetów. Jak to mówiła moja świętej pamięci babcia: dobre samo na ciebie z nieba nie spadnie.
Julia spróbowała sobie wyobrazić, jak przychodzi do pracy w minispódniczce, i mimowolnie uniosła ku górze kąciki ust.
– Nie wiem tylko, czy to spodobałoby się mojej szefowej.
– Pal licho z przełożonymi, liczy się twoje szczęście.
– Może i tak, ale chyba wolę być singielką z dobrą pracą niż samotną bezrobotną.
Ola roześmiała się głośno.
– Może i racja, ale to świadczy tylko o jedynym.
– Co masz na myśli?
– Że zawsze mogło być gorzej – stwierdziła, a Julia popatrzyła na nią wymownie.
– Ty to naprawdę wiesz, jak człowieka pocieszyć.
– Robię, co mogę. – Ola przysunęła się bliżej i objęła ją mocno. – Wiem, że ci smutno, ale jestem pewna, że niedługo pojawi się w twoim życiu porządny mężczyzna, z którym będziesz mogła założyć rodzinę. Kto wie, może już jest? Czasami szukamy szczęścia daleko, a ono jest bliżej, niż moglibyśmy przypuszczać – powiedziała, a Julia zamknęła oczy, prosząc w myślach, żeby przyjaciółka miała rację.Rozdział 2
Maks nigdy nie był wielkim fanem porządku. Owszem, w dzieciństwie regularnie sprzątał swój pokój, ale właściwie tylko dlatego, że goniła go mama. Początkowo oczywiście próbował mydlić jej oczy i upychał wszystkie rzeczy pod łóżko, ale gdy go przejrzała i przez tydzień miał szlaban na oglądanie telewizji, szybko się tego oduczył i co sobotę robił porządki.
Niestety, skończyło się to z dniem, gdy rozpoczął studia i wyprowadził się z domu. Rozkładając swoje rzeczy w wynajmowanym pokoju, obiecał sobie w duchu, że koniec z damską dyktaturą, i trzymał się tego do dziś. Gdy więc w kolejny listopadowy poranek obudził się rano, a na szafce tuż przy uchu zobaczył przewrócony kubek i plamę po rozlanej kawie, wcale go to nie zdziwiło. Co więcej, po wstaniu z łóżka dorzucił tam chusteczkę, w którą wydmuchał nos, i zamknął za sobą drzwi, zostawiając to wszystko do czasu, aż naprawdę będzie musiał sprzątać. Miał katar, co u mężczyzn równało się często ze stanem przedagonalnym, i na pewno nie zamierzał zawracać sobie głowy porządkami. Wystarczyło, że lekarz w przychodni nie chciał wypisać mu zwolnienia i musiał chodzić chory do pracy.
Przeklęty konował – pomyślał, idąc do łazienki, gdzie zostawił wczoraj wieczorem garnitur. Dopiero odebrał go z pralni, a ponieważ zwykle ubierał się przed lustrem, powiesił worek z garniturem na haczyku obok ręczników, dzięki czemu nie musiał dzisiaj grzebać w szafach.
Zwykle nie chodził do pracy ubrany tak elegancko. Pracował w dziale marketingu prężnie rozwijającej się firmy kosmetycznej, która produkowała też suplementy diety. To właśnie ich promocją się zajmował. Razem z innymi członkami zespołu wymyślał kolejne slogany reklamowe witamin dla kobiet, dzieci czy osób starszych. Tworzył kampanie preparatów na porost włosów oraz paznokci, a czasami nawet specyfików dla panów, którzy zmagali się z łysieniem. Świetnie odnajdował się w swojej roli, a przełożeni cenili jego kreatywność i coraz częściej szeptali o awansie na stanowisko wicedyrektora działu. I to wszystko, gdy miał zaledwie dwadzieścia sześć lat!
Kiedy zatrudniał się w tej firmie, nie sądził, że zagrzeje w niej miejsce na dłużej. Tematyka była raczej niemęska, poza tym zawsze wyobrażał sobie siebie pracującego w dużym koncernie motoryzacyjnym albo promującego sieć znanych siłowni. Kosmetyki i wszelkie specyfiki dla kobiet nigdy go nie pociągały. Co więcej, z reguły były powodem frustracji, gdy jeszcze mieszkał z siostrą oraz mamą i strącał niechcący jakiś krem z półki, sięgając w łazience po swoją szczoteczkę. Ale wtedy był krzyk!
Pomimo że na początku traktował swoją pracę jako przejściową, szybko przywiązał się do firmy. Być może dzięki świetnemu zespołowi, a być może dlatego, że często słyszał pochwały, na razie nie zamierzał stamtąd odchodzić. Wizja bycia najmłodszym zastępcą dyrektora oddziału była spełnieniem jego marzeń i nieźle brzmiała, gdy podrywał dziewczyny.
– Naprawdę jesteś dyrektorem? – Patrzyły na niego rozanielone, więc coraz chętniej i częściej używał tego określenia, mówiąc im o swojej pracy.
– Oczywiście. – Uśmiechał się uroczo i już wiedział, że te ślicznotki będą jego. Gdyby tylko doba była dłuższa, żeby mógł lepiej i… bliżej poznać je wszystkie!
W ten środowy poranek nie myślał jednak o kobietach. Bardziej przejmował się swoim katarem i dzisiejszym spotkaniem w firmie. Kiepsko się czuł, a marka lada moment miała świętować swój jubileusz – piętnaście lat od powstania pierwszego projektu. To właśnie na barki działu marketingu spadła organizacja imprezy. W dodatku Maks przeczuwał, że zajęcie się wieloma sprawami przypadnie jemu. Dyrektorka już kilka razy napomknęła, żeby powoli rozglądał się za jakimś hotelem, więc miał solidne powody, żeby tak sądzić.
– Ty masz takie dobre wyczucie stylu, Maks. – Patrzyła na niego znacząco. – Prezes nie zadowoli się byle czym – dodawała za każdym razem. – To musi być naprawdę coś ekstra.
Maks polemizowałby z tym pierwszym stwierdzeniem, ale z dwoma kolejnymi jak najbardziej się zgadzał. Prezes rzeczywiście był starszym panem, który wymagał od życia wszystkiego, co najlepsze. Nigdy nie szczędził środków na takie imprezy i o poprzednich jubileuszach firmy krążyły między pracownikami legendy.
„To musi być coś ekstra”. Słowa dyrektorki brzmiały Maksowi w uszach i momentami odczuwał presję.
Na razie jednak ważniejszy jest katar – sprowadził się w duchu na ziemię, zapinając spinki przy mankietach koszuli. Ciekawe, czy zostało mu jeszcze chociaż kilka tabletek na zatoki.
Ubrany poszedł do kuchni i zamiast przygotować sobie śniadanie, spojrzał na leki. Obok czerwonego pudełka na blacie leżało jeszcze kilka tabletek, więc odetchnął z ulgą, bo gdyby musiał zajechać przed pracą do apteki, to pewnie by się spóźnił. Sprawnym ruchem wycisnął jedną z nich z blistra i połknął, nie zaprzątając sobie głowy tym, że przez zażyciem leku powinien coś zjeść. Potem zgarnął resztę pigułek do kieszeni i chwycił butelkę wody. W korytarzu zawiązał eleganckie w buty, założył płaszcz, a potem wyszedł z mieszkania. Jak znał życie, na biurku w jego firmowym pokoju czekała już pyszna bagietka przygotowana przez jedną z pracujących z nim dziewczyn. Ostatnio co rano robiła mu taki prezent, bo poskarżył jej się, że ma dwie lewe ręce, jeśli chodzi o gotowanie.
– W takim razie biorę na siebie twoje śniadania – oznajmiła, a on oczywiście nie zamierzał narzekać. Czasami był naprawdę wdzięczny rodzicom za geny, dzięki którym wyglądał, jak wyglądał. Nie żeby należał do grona próżnych facetów, ale za sprawą dobrego wyglądu żyło mu się łatwiej.
Zbiegł po schodach i bez trudu dotarł do samochodu. Na siedzeniu pasażera czekał na niego zapas chusteczek higienicznych kupionych wczoraj po pracy. Gdy włączył radio, z głośników popłynęła spokojna muzyka. Maks ruszył w drogę. Słońce świeciło w najlepsze pomimo niskiej temperatury i zapowiadał się rzeczywiście ładny dzień. No, może gdyby nie ten paskudny katar…
Po kilkunastu minutach dojechał do firmy. Dozorca podniósł szlaban, więc Maks machnął do niego ręką w podziękowaniu i wjechał na parking. Zajął swoje ulubione miejsce nieopodal drzwi, a stamtąd popędził prosto do budynku. Wszedł na wyłożony kamienną posadzką jasny hol i już miał ruszyć do windy, gdy wypatrzyła go dyrektorka oddziału.
– Maks! – Podążyła w jego kierunku. – Jak dobrze, że jesteś.
Słysząc jej słowa, spojrzał na wiszący w holu zegar. Już się wystraszył, że przyszedł po czasie, ale na szczęście nie był spóźniony.
– Panią też dobrze widzieć, pani dyrektor.
– Oj, daj spokój z tym paniowaniem – zaszczebiotała, patrząc mu w oczy. – Tyle razy prosiłam, żebyś mówił mi po imieniu.
– Tak? – zdziwił się szczerze, bo nie przypominał sobie takich sytuacji.
Kobieta roześmiała się głośno i poprawiła niesforne pasmo blond włosów, które wymknęło jej się z koka z tyłu głowy.
– Mniejsza o większość. Idziesz do windy? Jedziesz na nasze piętro?
– Taki właśnie miałem zamiar.
– To świetnie, bo ja też. Będziemy mogli chwilę porozmawiać.
Podeszli do windy, a gdy zjechała i drzwi rozsunęły się z cichym szelestem, przepuścił dyrektorkę przodem. Gdyby była młodsza, pewnie nie odmówiłby sobie przyjemności otaksowania jej przy tym wzrokiem, ale nie zwykł podrywać czterdziestolatek, więc skupił się na tym, by się nie potknąć. Może i dyrektorka była zadbaną blondynką o smukłej figurze, lecz pewnych znaków upływającego czasu nie da się ukryć. Zmarszczki na jej czole skutecznie go odstraszały, podobnie jak pierwsze siwe włosy na skroni. Poza tym naprawdę starał się nie wdawać w romanse w pracy. Już raz tego doświadczył i omal nie stracił posady, gdy zwolniła się przez niego wybitna specjalistka w dziedzinie grafiki komputerowej. Spotykał się z nią przez kilka tygodni, a gdy jej powiedział, że między nimi koniec, przeszła poważne załamanie nerwowe. Nie mogła na niego więcej patrzeć, co skrupulatnie opisała w swoim wymówieniu. Prezes jeszcze długo po tym zajściu rzucał Maksowi nieprzychylne spojrzenia, co skutecznie pohamowało jego łowieckie zapędy. Chociaż w pracy było kilka wartych uwagi dziewczyn, musiał szukać kobiet gdzie indziej.
– Och, jaki ty jesteś szarmancki – zaśmiała się dyrektorka, gdy wszedł za nią do windy.
Popatrzył na nią zdziwiony i przemknęło mu przez myśl, czy ona przypadkiem nie jest pijana. Co prawda to nie było w jej stylu, bo uchodziła za profesjonalistkę, ale jej dzisiejsze zachowanie na pewno nie należało do normalnych. Zwykle poważna i zdystansowana, nagle trajkotała jak trzpiotka i patrzyła na niego zalotnie.
Ale nie, to nie możliwe, zganił się w duchu. Ona i alkohol? Dobre sobie. Stroniła od niego nawet na imprezach firmowych. Uznał w końcu, że zwierzchniczka najzwyczajniej w świecie była w dobrym humorze. Czy kadra pracownicza musi być zawsze poważna?
Tylko dlaczego to wydawało mu się takie dziwne?
Winda ruszyła, a dyrektorka oparła się plecami o ścianę, postawiła na podłodze torebkę i popatrzyła mu w oczy. To również wydało mu się nietypowe, ale darował sobie komentarz. Zamiast tego posłał jej uśmiech i spróbował zacząć konwersację.
– To o czym chciała pani ze mną rozmawiać? Zgadłem, że o nadchodzącym przyjęciu?
Kobieta milczała przez chwilę, a potem potrząsnęła głową, jakby ocknęła się ze snu.
– Przyjęcie… Ach tak, oczywiście.
– Stresuje się pani zebraniem?
– Zebraniem? Jakim zebraniem?
Maks szczerze się zmartwił. Cały oddział żył dzisiejszym spotkaniem już od kilku tygodni i wszyscy robili, co mogli, żeby jak najlepiej przygotować się do dyskusji. Sama dyrektorka podkręcała nerwową atmosferę, mówiąc wszystkim, że będą organizować jedną z najważniejszych imprez w historii firmy. A teraz zdawała się o nim zapomnieć.
– Przepraszam, że pytam, ale czy wszystko w porządku?
– Oczywiście, że tak. Skąd to pytanie?
Miał na końcu języka, że to z powodu jej dziwnego zachowania, ale nie wypadało mówić takich rzeczy przełożonym.
– Nieważne, to chyba przez mój katar. – Wyjął z kieszeni chusteczkę. – Bolą mnie zatoki i głowa, przez co nie odnajduję się dzisiaj za dobrze w rzeczywistości.
– Skoro źle się czujesz, może powinieneś wziąć wolne?
– Nie jest ze mną aż tak tragicznie, poza tym nie chciałbym nawalić w tym ważnym czasie dla firmy.
– Ach tak, jubileusz. – Dyrektorka jakby nagle się obudziła i zaczęła znów zachowywać się jak zwykle. – Właśnie o tym chciałam z tobą porozmawiać, gdy zaczepiłam cię na korytarzu. Rozglądałeś się już za jakimś hotelem?
A więc jednak to ja będę musiał się tym zająć, pomyślał Maks, niezbyt zadowolony. Na wielu rzeczach się znał, ale nie miał wprawy w organizacji przyjęć. Nigdy nie urządzał nawet domówki, takie sprawy zawsze brała na siebie jego siostra. A już na pewno nie wiedział, w jakich lokalach w mieście lubią się bawić elity. Klubów, dyskotek czy barów dla młodych ludzi wymieniłby mnóstwo, ale renomowane hotele? Przychodził mu na myśl tylko jeden, góra dwa.
– Pracuję nad tym – odparł jednak, chcąc zadowolić szefową oraz wyjść na profesjonalistę.
– Wystąpiłeś już o przygotowanie szczegółowych ofert? Wiesz, że lubię konkrety.
– Na razie mam za sobą dopiero wstępne rozmowy.
– Zależy nam na czasie.
– Wiem, ale nie zamknęliśmy jeszcze nawet listy gości. Specjalnie czekałem z prośbą o oferty do naszego dzisiejszego zabrania, gdyż chciałbym przekazać hotelom jak najwięcej szczegółów – kłamał jak z nut, bo jeszcze z nikim nie rozmawiał.
Szefowa jednak uwierzyła.
– Może to i rozsądne?
Maks błysnął zębami.
– Cieszę się, że pani aprobuje ten pomysł.
– Tak, tak. O reszcie rzeczywiście porozmawiamy na zebraniu – powiedziała dyrektorka, po czym zamyślona wyszła z windy, która dojechała do celu.
– Pani dyrektor! – zawołał za nią jeszcze Maks.
– Tak? – Odwróciła się, znowu patrząc na niego dziwnym wzrokiem.
– Torebka.
Podał jej zgubę i rozeszli się, każde w swoją stronę, ale zanim Maks dotarł do swojego pokoju, zajrzał do pomieszczenia socjalnego, żeby jak zawsze rano napić się kawy.
– Zrobisz też dla mnie? – Zajrzał przez ramię koleżance, która akurat stała przy ekspresie.
– Maks! – Dziewczyna podskoczyła ze strachu. – Czy ty musisz się tak skradać? Omal nie dostałam zawału.
Zamiast ją przeprosić, znowu błysnął zębami.
– Tak pięknie wyglądałaś przy tym ekspresie, że nie chciałem cię od niego odrywać.
– Pajac. – Dziewczyna żartobliwie zdzieliła go w ramię i popatrzyła na swoją białą koszulę. – Masz szczęście, że się przez ciebie nie oblałam, bo wtedy…
– …musiałbym cię ładnie przeprosić? – Popatrzył na nią wymownie. – Albo pomóc ci się przebrać?
Dziewczyna wywróciła oczami.
– Raczej chciałam powiedzieć, że straciłbyś głowę.
– Ale przyznaj, że moje pomysły też są całkiem dobre.
– Czy ty czasem nie miałeś zakazu podrywania kobiet w pracy?
– Ja? – Udał niewiniątko. – Przecież nic złego nie robię.
Dziewczyna parsknęła śmiechem i wróciła do robienia aromatycznych napojów.
– To jaką kawę sobie życzysz? Espresso? Moccę? Latte?
– Każda zrobiona przez ciebie będzie smakowała jak afrodyzjak.
– Maks…
– Dobrze, już dobrze. Poproszę podwójne espresso. – Oparł się o blat.
– Zrobię je dla ciebie, ale w drodze wyjątku. – Popatrzyła mu w oczu. – Nie przyzwyczajaj się do tego za bardzo.
– Anioł, nie kobieta. – Posłał jej uśmiech. – Jak ja ci się za to odwdzięczę?
– Wystarczy, jeśli podasz mleko.
– Już się robi! – Zasalutował, po czym wykonał skłon w stronę lodówki.
– A tak swoją drogą, słyszałeś już najnowsze plotki? – spytała koleżanka, gdy podał jej po chwili kartonik.
– Nie wiem. Co masz dokładnie na myśli?
– Te o szefowej.
– O naszej dyrektorce? Marzenie?
– Tak, ale nie mów o tym tak głośno. – Dziewczyna ściszyła głos i spojrzała przez ramię, żeby się upewnić, że nikt ich nie słyszał.
– Dobrze, dobrze. Przepraszam. – Maks przybrał konspiracyjny ton głosu. – To o co chodzi?
– Podobno rozstała się z mężem i jest w totalnej rozsypce.
To wiele wyjaśnia, pomyślał Maks, przypominając sobie dziwne zachowanie kobiety w windzie.
– Ludzie mówią, że facet wyrzucił ją z domu – dodała dziewczyna. – Musiała zamieszkać u siostry.
– Żartujesz…
– Wcale nie. Podobno Marek z działu handlu pomagał jej przy przeprowadzce.
– Niezła afera…
– I to akurat teraz, gdy przygotowujemy ten jubileusz.
Maks wyobraził sobie, jak dyrektorka przenosi emocje na pracowników i czepia się ich o wszystko. Albo – co wydało mu się jeszcze gorsze – jak siedzi zamknięta w swoim gabinecie i płacze, a oni sami muszą zajmować się organizacją przyjęcia.
– Rzeczywiście idealny moment – powiedział, a dziewczyna podała mu kawę.
– Żeby tylko nie było z tego jakiegoś dramatu – podsumowała.
Maks szybko odwrócił się od niej i kichnął.
– Przepraszam. – Odstawił filiżankę na blat i wyciągnął z kieszeni chusteczki. – Męczy mnie katar.
– Nie szkodzi. Wydaje mi się, że i tak nieźle go znosisz.
– Tak sądzisz? – Otarł nos, mrużąc przy tym oczy.
– Oczywiście. Przyszedłeś do pracy, a jak na mężczyznę w tym stanie, to już i tak duży wyczyn. Mój mąż na twoim miejscu pewnie pisałby już testament i wybierał sobie buty do trumny – zażartowała, po czym opuściła pokój socjalny.
Maks kichnął jeszcze kilka razy i wydmuchał nos. Potem wziął filiżankę z kawą i ruszył do gabinetu, w którym na szczęście czekała już na niego pyszna bagietka.
Smacznego! – przeczytał na karteczce, którą przykleiła do bułki koleżanka. Usiadł i rozpakowując kanapkę, włączył laptopa, żeby rozejrzeć się za jakimś dobrym hotelem. Skoro dyrektorka pokładała w nim wszelkie nadzieje w tej sprawie, nie mógł jej zawieść.
Ciąg dalszy w wersji pełnej