Rekolekcje paryskie - ebook
Rekolekcje paryskie - ebook
Notatki z nieudanych rekolekcji paryskich – taki tytuł nosi sławny wiersz Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, który ksiądz Tischner lubił cytować podczas kazań i lekcji religii w latach 60. Dwie dekady później tak się złożyło, że sam wygłosił kilka serii rekolekcji w Paryżu – w ośrodku prowadzonym przez księży pallotynów, który skupiał . polskich emigrantów stanu wojennego. Rekolekcje Tischnera gromadziły tłumy słuchaczy, spragnionych wiadomości z Polski, ale też szukających religijnej odpowiedzi na wyzwania, jakie postawiła przed nimi historia.
Z dzisiejszej perspektywy Rekolekcje paryskie ks. Tischnera są ciekawe przede wszystkim jako opowieść o znaczeniu wiary w życiu człowieka. A także jako przykład odczytywania ludzkiego losu przez pryzmat dwóch pojęć – nadziei i wolności. Człowiek w kazaniach Tischnera to istota pełna niepokoju, ale też tęskniąca za wolnością i światłem. Słowo Tischnera to słowo krzepiące, mówiące o tym, że każdy z nas może spróbować odnaleźć w sobie siłę, by pokonać zewnętrzne trudności i wewnętrzne bariery.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-2099-7 |
Rozmiar pliku: | 870 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Konferencja dla sióstr, 6 maja 1984 r._
Może zacznijmy, proszę czcigodnych sióstr, od tego, że jesteśmy w Polsce świadkami głębokich przemian w dziedzinie kulturalnej, religijnej i w dziedzinie moralnej. Kiedy sobie przypomnimy lata po II wojnie światowej, a zwłaszcza kiedy sobie przypomnimy studia teologiczne, które wtedy obowiązywały, widzimy, jak wielki krok do przodu uczynił Kościół w ciągu tych czterdziestu blisko lat. Kościół się zmienił, zmienił się bardzo głęboko. Wydaje mi się, że jeszcze nigdy w historii – w wieku XIX czy poprzednio – Kościół w tak krótkim czasie nie przeżył tak głębokiej przemiany. W dziele tej przemiany brali udział wszyscy – zarówno proboszczowie, wikarzy, ludzie wierzący, siostry, nauczający religii, profesorowie teologii, filozofii – ale w szczególny sposób zaznaczyła się tutaj rola dwóch wielkich postaci polskiego katolicyzmu, tj. kardynała Wyszyńskiego, później kardynała Wojtyły. Gdyby chodziło o krótkie sprecyzowanie, na czym te przemiany polegają, trzeba by powiedzieć bardzo po prostu: religia wzbogaciła się w sposób wyjątkowy o wymiar społeczny. Tak głębokiego zaangażowania społecznego jeszcze w naszej przeszłości nie było. Ogromny wysiłek duszpasterski kardynała Wyszyńskiego, a potem – nieco później, ale przecież w tym samym mniej więcej czasie – kardynała Wojtyły, polegał na tym, ażeby ukazać religię jako siłę społeczną.
Siła społeczna religii ma, jak wiemy, dwa wymiary. Jeden wymiar to wymiar historyczny, wymiar dziejowy, a drugi wymiar to wymiar jak najbardziej aktualny, wymiar związany z teraźniejszością i z przyszłością. Kiedy w Polsce po II wojnie światowej zaczął dominować socjalizm, marksizm i materializm, to jednocześnie podkreślano – w materializmie i w marksizmie – że prawdziwa historia świata zaczęła się mniej więcej od wielkiej rewolucji październikowej. Rewolucja październikowa miała być najważniejszym wydarzeniem czasów. Wszystko, co postępowe, miało iść w tym kierunku, aby przygotować ów bunt mas robotniczych przeciwko klasom wyzyskującym. Taka była ideologia. Taką ideologię zaszczepiano w szkole. W takiej ideologii myśmy wszyscy, wtedy chodzący do szkoły średniej czy na uniwersytety, wyrastali. Tymczasem – było to szczególną zasługą kardynała Wyszyńskiego – Kościół, polski Kościół ukazał swoją prawdziwą przeszłość i prawdziwą przeszłość narodu. Jesteśmy starsi, jesteśmy dawniejsi, nasza historia zaczęła się od daty chrztu świętego. Wszystkie uroczystości związane z Tysiącleciem Chrztu miały przypomnieć narodowi, że jest spadkobiercą wielkiej tradycji: tradycji biskupa Stanisława, tradycji królowej Jadwigi, tradycji Jana Kantego, tradycji idei niepodległościowej, walk o niepodległość, a także – jeżeli siostry dobrze pamiętają wydarzenia w Polsce – tradycji kopernikańskiej, związanej między innymi z jubileuszem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Miało to bardzo wielkie znaczenie – przypomnienie historyczne korzeni narodu. Była to jak gdyby polska odpowiedź na socjalistyczną, marksistowską koncepcję, iż prawdziwa historia Europy zaczyna się od wielkiej rewolucji październikowej.
Ale w doktrynie kardynała Wyszyńskiego, potem także w doktrynie kardynała Wojtyły, pojawił się drugi moment, ogromnie ważny, mianowicie moment teraźniejszości: dowartościowanie człowieka pracującego. Wiadomo, że człowiek pracujący pracuje ze względu na jakąś przyszłość. A więc nie tylko tradycja była dowartościowana, ale również była dowartościowana przyszłość, wymiar przyszłości. Kardynał Wyszyński już o wiele wcześniej był autorem opracowań związanych z etyką pracy, znane było jego dzieło pt. _Duch pracy ludzkiej_. Myśl tę podejmował także Karol Wojtyła, ażeby ją zwieńczyć, już jako papież Jan Paweł II, encykliką o pracy ludzkiej. Nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, proszę sióstr, jak to bardzo głęboko zaciążyło na polskiej religijności. Religijność polska przestała być tą religijnością, która się zamyka wyłącznie w tej relacji ja–Bóg, Bóg–ja, z wykluczeniem bliźniego swego. Było to bardzo ważne także z tego tytułu, że cała polityka władz wówczas podkreślała, iż religijność jest sprawą prywatną. Cóż to znaczy: „sprawą prywatną”? To znaczy, że jest to religijność między mną a Bogiem, Bogiem a mną. Religijność, którą należy kryć w duszy, której nie należy na zewnątrz objawiać, ponieważ dotyczy ona spraw niewyrażalnych. wszystkie przygotowania milenijne, potem wszystkie wydarzenia związane z papieżem, szły w tym jednym kierunku: ukazać religijność, wiarę chrześcijańską jako potężną siłę społeczną.
Jeszcze jedno wymaga tutaj szczególnego podkreślenia, jeśli chodzi o ten wymiar polskiej religijności: siła społeczna religii była jednocześnie siłą moralną. Proszę sióstr, polska religijność już od dawien dawna była przede wszystkim religijnością związaną z pewnym doświadczeniem moralnym. Wiemy o tym, że w Polsce nie było wielkich herezji, nie było wojen religijnych. Znaczyło to, że w polskiej religijności różnice dogmatyczne między rozmaitymi wyznaniami nie były nigdy sprawą tak ważną, że warto byłoby dla niej zabijać drugiego człowieka. Natomiast sprawą o wiele ważniejszą były doświadczenia moralne. Przeciętny polski katolik mógł nie zdawać sobie sprawy z tego, jakie są różnice pomiędzy łaską uświęcającą a łaską uczynkową, ale przeciętny katolik nie mógł nie przyjść w potrzebie bliźniemu swemu. Taki, który nie pomagał bliźniemu swemu, z góry był przekreślony jako chrześcijanin, jako katolik. Aczkolwiek mógł nie pamiętać, czy nie znać jednej lub drugiej prawdy katechizmu... Oznaczało to, że polska religijność wyrażała się przede wszystkim w czynach etycznych, w czynach działalności samarytańskiej, w czynach, których celem było przyjście z pomocą bliźniemu swemu. Różni to polską religijność od religijności niemieckiej czy może nawet religijności francuskiej. W Niemczech, gdzie istnieje protestantyzm, różnice pomiędzy wyznaniami są niezwykle ważne. Trzeba o tych różnicach pamiętać. Trzeba wiedzieć, czy się jest protestantem, czy się jest katolikiem. Natomiast z punktu widzenia zewnętrznej działalności w Niemczech moralność – moralność protestancka czy moralność katolicka – jest w istocie rzeczy taka sama. W Polsce kładziono i do dnia dzisiejszego kładzie się nacisk przede wszystkim na ten wymiar etyczny.
I to wszystko złożyło się na jeden zasadniczy owoc. Owocem tym był wzrost poczucia odpowiedzialności za sprawy publiczne narodu. To się nie mogło inaczej skończyć, jak tym wzrostem poczucia odpowiedzialności za to, co się dzieje z narodem. Ta wielka edukacja religijna Wyszyńskiego i Wojtyły, zakończona wizytą papieża w Polsce, musiała przynieść owoc. A owocem tym był wzrost poczucia odpowiedzialności. Można powiedzieć, że przez Polskę przeszła jak gdyby wielka reformacja – reformacja moralna, reformacja etyczna – pozostawiając po sobie ten kluczowy ślad: wzrost poczucia odpowiedzialności. Wzrost poczucia odpowiedzialności doprowadził do tego, że naród obudził się i usiłował wziąć swoje losy w swoje ręce. Tak powstał społeczny ruch zwany ruchem Solidarności.
Trzeba podkreślić przede wszystkim to, że był to ruch ludzi prostych, robotników, chłopów, ruch, do którego potem dopiero przyłączała się inteligencja. Trzeba podkreślić to, że ruch ten był protestem przeciwko nieodpowiedzialności rządzących. Nieodpowiedzialność rządzących wyrażała się przede wszystkim straszliwym marnotrawstwem sił całego narodu. Plaga marnotrawstwa jest plagą całego obozu socjalistycznego, a w szczególny sposób stała się ona plagą naszego narodu. Wyrazem marnotrawstwa było zmarnowanie między innymi tych ogromnych pożyczek, które Polska zaciągnęła za granicą. Ale to był tylko szczegół historii o wiele głębszej, bo w gruncie rzeczy ten proces marnotrawstwa zaczynał się i zaczął o wiele wcześniej. Marnotrawiono wszelkie możliwe siły narodu. Marnotrawiono surowce, marnotrawiono energię, marnotrawiono ludzi, zmuszając najlepszych synów narodu do emigracji. Jako bunt przeciwko marnotrawstwu pojawiło się poczucie odpowiedzialności.
Co było charakterystyczne w tym ruchu? Charakterystyczne było to, że ruch ten nie dążył do zniszczenia czegokolwiek. Wiemy o tym, że w chwilach największych napięć społecznych ani jedna szyba nie została wybita. Pamiętam, że po długim stosunkowo strajku studentów na Uniwersytecie Jagiellońskim wygląd Uniwersytetu Jagiellońskiego był o wiele lepszy niż przed strajkiem, ponieważ studenci po opuszczeniu uniwersytetu wymyli, wyszorowali korytarze, drzwi, okna i szyby w całej uczelni. Widać w tym wielkie dążenie do budowania, do konstruowania, do wyrażenia owego poczucia odpowiedzialności jakimś czynem. Bo każdy człowiek, który czuje się za coś odpowiedzialny, wyraża tę odpowiedzialność jakimś czynem – coś chce stworzyć. Poczucie odpowiedzialności to nie jest jakieś przelotne uczucie, które jest, a potem go nie ma. Poczucie odpowiedzialności dąży do tego, żeby coś zrobić, żeby coś stworzyć. Wydawało się ludziom, że takim dziełem nowego poczucia odpowiedzialności będzie ten społeczny ruch Solidarności, a więc nowy związek zawodowy – związek zawodowy robotników, chłopów, studentów i tak dalej.
Chciałbym na to bardzo mocno zwrócić uwagę: na poczucie odpowiedzialności, które dąży do tego, żeby tworzyć, żeby budować, żeby owocować. Jest to bardzo ludzka sprawa, bardzo podstawowa. Poczucie odpowiedzialności młodego chłopaka i młodej dziewczyny wyraża się między innymi w tym, że chcą zbudować dom. I coś podobnego działo się w Polsce: Polacy chcieli budować dom. Lech Wałęsa w pewnym momencie powiedział: „Robimy porządek we własnym domu”. Ludzie poczuli się tak, jak czuje się człowiek, który oglądnął po długiej nieobecności własny dom i chce go doprowadzić do porządku.
I teraz, proszę sióstr, jeżelibyśmy chcieli zrozumieć to, co się dzieje dzisiaj w Polsce, to musimy właśnie dobrze zrozumieć owo dążenie poczucia odpowiedzialności do tworzenia. Bo czymże był stan wojenny w Polsce? W gruncie rzeczy, jeśli się tak popatrzy z zewnątrz na całą sprawę, była to wielka operetka. W gruncie rzeczy, gdyby nie to, że ludzie poginęli w tym wszystkim, można byłoby się śmiać i patrzeć na cały ten teatr z przymrużeniem oka. Rzeczywiście był to teatr – teatr pewnych iluzji. Można nawet powiedzieć, że był to teatr kukiełkowy, ponieważ osoby, które brały w nim udział, swojej gry nie traktowały bardzo często na serio. A jeżeli nawet traktowały na serio, to nie z przekonania, ale z lęku. W istocie rzeczy policjant postawiony naprzeciw tłumu działał nie z tego poczucia, że spełnia patriotyczny obowiązek, ale z tego poczucia, że jeżeli on nie będzie atakował, to jego zaatakują i przegra. To nie idea, to nie myśl jakaś kierowała tymi ludźmi, ale w najlepszym wypadku lęk, strach przed przegraną. Można by więc powiedzieć, że to był teatr, że tego teatru nie należy brać na serio. Że był, minął i nie ma się czym przejmować. W gruncie rzeczy jednak cios poszedł dosyć głęboko. Czego dotknął? Dotknął właśnie wprost owego poczucia odpowiedzialności. Sprawił to, że owo poczucie odpowiedzialności przestało być twórcze. Ono nie zniknęło, ono dalej jest. Tylko ludzie nie wiedzą, co z nim zrobić. Co można by począć, w jaki sposób je wyrazić? Jaki dom zbudować? Jak oczyścić ten dom, w którym istnieją? Patrząc dzisiaj na świadomość polską, widzimy wielkie pragnienie i zarazem wielką niemoc.
Konflikt polski jest dzisiaj konfliktem duchowym. Nie polega on na tym, że Polska czuje się trupem. Boże broń! Polska żyje, pulsuje, reaguje bardzo żywo, ale polega to na tym, że Polska nie wie, co ma razem w jedności stworzyć. Można powiedzieć, że wygląda to trochę tak, jak rolnik, który widzi zachwaszczone pole, ale nie wie, czym się do tego zabrać. Albo rolnik, który widząc zachwaszczone pole, jest przywiązany do drzewa i nie może kroku w tę stronę zrobić. Na tym, wydaje mi się, polega dzisiejszy stan moralny narodu. Mówi się bardzo często, że Polacy są natury melancholicznej. Mówi się często o polskiej melancholii. I właśnie dzisiaj sytuacja nasza przypomina trochę sytuację polskiej melancholii. Przypomina się tutaj jeszcze raz zakończenie _Wesela_ Wyspiańskiego. Wydaje się – wszystko jest w ręce. Wszystko jest w ręce, i kosy są w ręce, ludzie jakby czekali na jakiś sygnał, jakby czekali na jakieś słowo. Tymczasem zamiast sygnału, zamiast słowa gdzieś zza sceny płynie melodia kojąca, usypiająca: „Miałeś, chamie, złoty róg, miałeś, chamie, czapkę z piór”. _Wesele_ Wyspiańskiego zostało wystawione jako ćwiczenie szkolne w Wyższej Szkole Teatralnej w Krakowie w miesiąc po stanie wojennym. Wystawiali młodzi aktorzy, zakończyli to _Wesele_ śpiewem, ale śpiewem szyderczym. Nie śpiewem smutnym, ale – szyderczym. Śpiewając to „Miałeś, chamie, złoty róg”, aktorka, studentka śpiewała, jak gdyby szydząc z tego, co się dzieje. Robiło to ogromne wrażenie. Był przecież jeszcze stan wojenny, a tutaj jak gdyby nowa prawda o sytuacji się ujawniała. Tak więc myślę, że to, co się stało po grudniu, jest upadkiem – upadkiem moralnym. Ale nie w tym sensie upadkiem moralnym, żeby się stała jakaś zbrodnia albo żeby się zaczął jakiś wielki społeczny grzech. Ale w tym sensie – że odpowiedzialność przestała tworzyć.
Oczywiście, proszę sióstr, w tym punkcie należałoby postawić pytanie: co w takim razie dalej? W jaki sposób przezwyciężyć ten stan, w którym myśmy się znaleźli? Na to pytanie nie można odpowiedzieć w ten sposób, że się proponuje jakieś hasła, czy jakieś programy działania, mówi się o tym w Paryżu, ludzie w Polsce słyszą i haseł słuchają. To nie tak. To raczej sami ludzie, znajdując się w tej dziwnej sytuacji, potrafią znaleźć z tej sytuacji wyjście. I żeby zrozumieć, jak będzie wyglądać jutro, trzeba się przyjrzeć ludziom, często prostym ludziom, i zobaczyć, czego oni naprawdę chcą, ku czemu oni naprawdę dążą. Otóż sytuacja wydaje się dramatyczna i zarazem bardzo optymistyczna. Jeśli chodzi o dramatyczność sytuacji, proszę sióstr, można sobie wyobrazić kogoś, kto powie tak: „Ci biskupi, ten papież i ci księża przez tyle lat uczyli nas, byśmy byli odpowiedzialni za naród. Ale wszystko to spełzło na niczym. W związku z czym trzeba powiedzieć: dajmy sobie spokój z tą nauką, nie słuchajmy tych biskupów, tych księży, tego papieża, odrzućmy całą tę sprawę i idźmy taką drogą, jaką poszło na przykład społeczeństwo czechosłowackie. Zamknijmy się w czterech ścianach naszego domu, niech nas los bliźniego naszego nie obchodzi – i koniec, będziemy mieli święty spokój. Niechaj _oni_ rządzą na ulicach, a my spróbujmy zachować tę ostatnią wyspę spokoju, jaką jest dom”. Można sobie wyobrazić kogoś takiego, kto odrzuci cały ten wysiłek duszpasterski Kościoła dokonany po II wojnie światowej. Można sobie wyobrazić ludzi, którzy dopiero teraz naprawdę będą przeżywali pokusę niewiary, pokusę ateizmu. Można sobie wyobrazić dzisiaj, proszę sióstr, wielki kryzys polskiej religijności. Dopiero dzisiaj. Dopiero dzisiaj, nie wcześniej, ale właśnie dziś. I nie pod wpływem propagandy, nie pod wpływem lekcji w szkole – ale pod wpływem klęski poczucia odpowiedzialności.
Jak na razie jednak czegoś takiego nie obserwujemy. Obserwujemy procesy wręcz przeciwne, wręcz odwrotne. Obserwujemy ogromny proces nawrotu do religii. Znowu więc obserwujemy proces pogłębienia religijności. I wydaje się, że na tym stanie wojennym wszyscy przegrali, wyjąwszy jednego, jak zwykle – wyjąwszy kościoły.
Stoją więc przed Kościołem nowe, bardzo wielkie i ważne zadania. Ludzie oczekują od Kościoła znowu o wiele więcej, niż oczekiwali wczoraj czy przedwczoraj. Znowu ten Kościół ma być dla nich wszystkim. Chłopi oczekują od Kościoła tego, że im Kościół da organizację, której państwo im nie dało. Chłopi grupują się wokół parafii, studiują pisma papieży na temat rolnictwa. Dopiero po grudniu te dążenia organizacyjne chłopów bardzo się zaznaczyły. Studiują tradycję chłopskich walk o niepodległość. Czasy Solidarności nie obudziły chłopów tak, jak obudził ich 13 grudnia. Już w tej chwili władza jest mocno zaniepokojona tymi dążeniami chłopów. Na ostatnim zjeździe Stronnictwa Ludowego prezes tego stronnictwa atakował episkopat za to, że usiłuje stworzyć organizację, z której kiedyś w przyszłości może wyrosnąć związek zawodowy chłopski albo partia chłopska. Jednocześnie z tym dokonano pewnych zatrzymań i aresztowań chłopów, którzy jechali do Niepokalanowa na spotkanie dyskusyjne, pod opieką zresztą Kościoła. Widzimy zatem bardzo istotną sprawę w tej dziedzinie. Kościół staje się siłą, od której wiele się wymaga. Kiedyś od Kościoła wymagało się przede wszystkim tego, żeby organizował msze, nabożeństwa, modlitwy. Dziś Kościół, o dziwo, ma organizować fundację chłopską, ma brać pod opiekę chłopów, ma pomóc im się zorganizować.
Jeszcze bardziej żywe i mocne są oczekiwania, jeśli idzie o inteligencję. Gdy idzie o inteligencję, proszę sióstr, to trzeba na tę sprawę popatrzeć dosyć trzeźwo. Inteligencja jest niezmiernie ważna w życiu każdego narodu. W życiu naszego narodu inteligencja jest problemem szczególnym. Mamy bowiem co najmniej dwie warstwy inteligencji w Polsce. Mamy inteligencję dawną, z ogromnymi tradycjami z przeszłości, inteligencję, która jest świadoma wielkich tradycji inteligencji polskiej jeszcze z okresu wieku XIX. Zarazem mamy ogromną masę inteligencji, która, jak to się mówi w języku oficjalnym, przyszła z awansu, a więc dzieci chłopów, dzieci robotników. Jest to zupełnie nowa warstwa inteligencji. Inteligencja ta opuściła wieś, zaludniła miasta, mieszkając w wielkich blokach gdzieś na peryferiach miast. Kiedy byłem jeszcze na parafii, pracowałem właśnie w takiej parafii Świętego Kazimierza w Krakowie, w parafii, która gwałtownie rosła, ale rosła nie przez robotników, bo to nie była Nowa Huta, ale przez inteligencję, a więc przez rozmaitych urzędników, rozmaitych wojskowych, którzy zaludniali wtedy budujące się bloki. Trzeba powiedzieć, że inteligencja ta była i w znacznym stopniu została inteligencją oportunistyczną. Opuszczali wieś, ażeby zrobić karierę, a robiąc karierę, robili ją albo po linii partyjnej, albo po linii wojskowej. Trzeba było ogromnego wysiłku, żeby tę inteligencję przyciągnąć do Kościoła. Działo się to zazwyczaj poprzez dzieci, poprzez Pierwsze Komunie Święte i tak dalej. Bardzo wielu członków tej inteligencji to byli z okresu stalinowskiego rozmaici działacze młodzieżowi, którzy wybrali ateizm. Obserwujemy zresztą dzisiaj dosyć ciekawy proces: że z kolei dzieci owej inteligencji stają się niesłychanie głęboko religijne. Wypadki chrztu dzieci gdzieś po osiemnastym roku życia stają się bardzo częste. Właśnie dzieci tej inteligencji, która po wojnie zaludniła miasta, będąc jednocześnie podporą systemu. I teraz, proszę sióstr, gdy idzie o inteligencję, to najpierw musimy powiedzieć, że ona w stosunku do Kościoła jest w zasadzie warstwą konsumpcyjną. To znaczy warstwą, która bardzo dużo od Kościoła wymaga, ale stosunkowo mało Kościołowi daje. Gdybyśmy chcieli na przykład w Krakowie obsadzić wszystkie parafie księżmi pochodzącymi z warstwy inteligencji, tobyśmy nawet nie mieli księży na proboszczów. Kraków, ogromne i bardzo skądinąd religijne miasto, w gruncie rzeczy żyje, gdy idzie o powołania kapłańskie, ze wsi. I tak samo gdy idzie o powołania zakonne. Troszeczkę w ostatnich latach się to zmieniło, ale nie można mówić o jakimś radykalnym zwrocie. Trudności są tutaj jeszcze ogromne.
I teraz, proszę sióstr, jak wygląda sytuacja tej inteligencji po grudniu? Nie wygląda dobrze. Grudzień i czasy minione doprowadziły do bardzo dalekich i głębokich wstrząsów wśród tej inteligencji. Inteligencja czuje, jak gdyby coś przegrała. Nie bardzo wie, co tu zostało przegrane. Nie bardzo wie, jak można przeciwko tej przegranej walczyć. Nawet sobie trudno wyobrazić, w jakim stanie ci ludzie przychodzili, na przykład w Krakowie, na msze święte po grudniu stanu wojennego. To racja – nagle kościoły były przepełnione. W kościele Świętej Anny znalazła się niemal cała redakcja słynnej partyjnej gazety „Gazeta Krakowska”. Szukali w Kościele rozwiązania, ulgi, pociechy, a z drugiej strony – bardzo często szukali tego, co sami mieli wypracować. Szukali czegoś, co od nich zależało. Szukali tego, co było ich obowiązkiem. To oni mieli wypracować jakiś duchowy pokarm dla narodu, ale sami dla siebie go nie wypracowali. Nic więc dziwnego, że stosunkowo najwięcej ludzi z tej warstwy opuściło kraj, podczas kiedy chłop i robotnik w kraju pozostał, czując się dalej w jakimś sensie jego gospodarzem.
Może trzeba by powiedzieć, że wyjątkiem w tej dziedzinie – gdy idzie o inteligencję – jest pewna elita inteligencji twórczej. Mam na myśli naukowców, trochę pisarzy, trochę artystów, aktorów, malarzy, rzeźbiarzy. Inteligencja twórcza, wydaje się, znalazła jakąś możliwość tworzenia czegoś, znalazła możliwość budowania. Bardzo często możliwość budowania jest związana z Kościołem. Ale nie tylko z Kościołem. Istnieją oznaki przezwyciężenia pierwotnego impasu, pierwszego kryzysu. Niemniej jednak jeszcze do pełnego przezwyciężenia daleko. Gorycz, niepewność, niejasność – ta polska, sarmacka melancholia – w tej dziedzinie może jest najmocniejsza.
Tak więc, proszę sióstr, wygląda sytuacja dzisiejsza. Powtórzmy raz jeszcze, żeby krótko całą sprawę streścić. Znowu znajdujemy się na bardzo głębokim zakręcie. Możliwy jest wielki kryzys religijności w Polsce na zasadzie, o której mówiłem. Kryzysu tego na razie nie widać. Wręcz przeciwnie, wciąż widać ogromne oczekiwania, gdy idzie o Kościół. Ale wiemy, że oczekiwania oznaczają jednocześnie wymagania. A jeżeli się nie sprosta wymaganiom, to bardzo często ludzie zawiedzeni od Kościoła mogą odejść. A z drugiej strony, trzeba powiedzieć, że ludzie często wymagają od Kościoła tego, czego Kościół nie jest w stanie ani nie jest w obowiązku im dać. Powtórzmy i podkreślmy prawdę podstawową: Kościół powinien i może spełniać rozmaite funkcje społeczne, ale musi być przede wszystkim Kościołem, to znaczy musi być miejscem wiary, miejscem, które umacnia, utrwala wiarę. Kościół może spełniać funkcję samarytańską, może chłopom pomagać w organizacji, może chronić internowanych, może pomagać przy rozdziale pomocy z zagranicy – ale musi być przede wszystkim Kościołem wiary, musi być tym, co się nazywa Mistycznym Ciałem Chrystusa. Bez tego nie spełni 1.
1 Tu nagranie się urywa.NADZIEJA WYPRÓBOWANA W OGNIU
_Kazanie, 6 maja 1984 r._
Drogie siostry, drodzy bracia! Spróbujmy wyobrazić sobie, co mogli czuć ci dwaj uczniowie, którzy opuszczali Jerozolimę w poniedziałek po Wielkiej Nocy, nie wiedząc, co właściwie się stało. Zwróćmy szczególnie uwagę na te słowa: „Przeraziły nas niewiasty, mówiąc, że On żyje”. Największa tajemnica chrześcijańska, najradośniejsza wiadomość – o tym, że być może On żyje – budzi w tych ludziach przerażenie. Oni się boją tego, czego w gruncie rzeczy najbardziej pragną. Opuszczają Jerozolimę ludzie klęski, ludzie, którzy przeżyli gorycz największej porażki swojego życia.
Klęska dla nich rzeczywiście była klęską zupełną. Wydawało się, że On zbawi Izrael. Zaczęło się od przemiany wody w wino, potem od cudu opanowania żywiołów, potem cuda uzdrowienia, potem triumfalny wjazd do Jerozolimy – i nagle klęska. Ale jaka klęska? Najpierw odwrócili się od Niego uczeni i faryzeusze, a więc ci, którzy byli nosicielami prawdy religijnej i najgłębszej tradycji narodowej. Odwróciła się od Niego elita ówczesnego narodu, ludzie uczeni, odwróciła się od Niego nauka. Potem zwróćmy uwagę na triumfalny wjazd Chrystusa do Jerozolimy. Zaiste, wjazd triumfalny. Król młody, młody książę wjeżdża do Jerozolimy, ażeby wziąć w posiadanie swoje dziedzictwo. W kilka dni później wszystko się odwraca. I ten sam tłum, który będzie wołał w Niedzielę Palmową: „Hosanna Królowi na wysokości”, w Wielki Piątek zawoła: „Ukrzyżuj Go”. Chrystus zawodzi nadzieje owego tłumu. Nie ma większej zbrodni wobec tłumu, niż zawieść nadzieje tłumu. Tłum przebaczy zabójstwo, przebaczy zbrodnię, każe wypuścić Barabasza. Ale nie przebaczy temu, kto zawiódł nadzieje tłumu. Jest jeszcze jedna instancja w Jerozolimie, która być może jest instancją sprawiedliwości – prawo rzymskie, słynne rzymskie prawo. Piłat – rzecznik rzymskiej sprawiedliwości. Piłat – rzecznik ówczesnego _pax Romana_. Ale tam, gdzie dochodzi do konfliktu pomiędzy ładem prawnym a ładem politycznym, ład polityczny zwycięża. W pewnym momencie Piłat umywa ręce – znowu znak przegranej.
I zwróćcie teraz uwagę na słowa tych uczniów: „A myśmy się spodziewali, że to On wyzwoli Izrael”. Te słowa są wyrazem totalnej klęski. Trudno sobie pomyśleć nawet większą klęskę niż klęska tych ludzi. Klęska totalna, od początku do końca. Nic nie zostało. Wystarczyło bardzo niewiele, żeby najpiękniejsze nadzieje zamieniły się w popiół.
My wiemy dobrze z naszej narodowej historii, jak smakuje gorycz przegranej, gorycz klęski. Cyprian Norwid po Wiośnie Ludów napisał do jednego ze swoich przyjaciół następujące słowa – słowa, które dotyczyły jego pokolenia, a więc pokolenia, które robiło Wiosnę Ludów. Wiosna Ludów także skończyła się klęską. Całe pokolenie właściwie przegrało. I pisze Norwid słowa wstrząsające – słowa, które _nota bene_ odkryłem dopiero po grudniu, bo trzeba było dopiero tych wydarzeń pogrudniowych, żeby zrozumieć słowa z listu Norwida. „Całe to pokolenie – powiada Norwid – jest na hekatombę dla przyszłości – _zniszczy się jak narzędzie potrzeby jakiejś, co nie była_. I szczęśliwi jeszcze, którym dano nie rozumieć tego położenia. Zarozumiałość ich pocieszy, hardość się uda za odwagę, za filozofię stanie cynizm, a wyobraźnia schorowana religii postać weźmie na się”1. Wydaje mi się, że nikt tak głęboko i tak zwięźle nie opisał człowieka klęski, jak właśnie Norwid w tych kilku słowach. „Narzędzie potrzeby jakiejś, co nie była...”. Pamiętamy z polskiej literatury, jakie ogromne i głębokie znaczenie ma słowo „potrzeba”. Potrzeba, „wybiła godzina narodowej potrzeby”. Wtedy, nie patrząc na przeszkody, idzie się tam, gdzie wzywa wyrosły z potrzeby obowiązek. Ale oto była ofiara – nie było potrzeby. To jest klęska – pomyłka między ofiarą a potrzebą. „Szczęśliwi – powiada Norwid – którym dano nie rozumieć położenia. Zarozumiałość ich pocieszy, hardość się uda za odwagę, za filozofię stanie cynizm...”, i to, co szczególnie mną wstrząsnęło: „... a wyobraźnia schorowana religii postać weźmie na się”.
I tak nałożyły mi się na siebie te dwa obrazy: obraz uciekających z Jerozolimy uczniów i obraz zarysowany przez Norwida. I zastanawiałem się wtedy, na czym naprawdę polega klęska. Zastanawiałem się nie w tym sensie, jakoby rzeczywiście _była_ klęska, ale w tym sensie – na czym polega klęska wedle tych, którzy uważają, że ponieśli klęskę. Bo wiemy, że nie jest tak zawsze i wszędzie, abyśmy mieli świadomość klęski. Ale są ludzie, którzy mają taką świadomość. I trzeba się było tym ludziom przyjrzeć, i jako motyw wiodący spojrzenia służyły mi te dwa teksty – tekst Norwida i ten tekst z dzisiejszej Ewangelii: „A myśmy się spodziewali...”.
I oto, proszę państwa – pozwólcie, że to kazanie będzie raczej rozmową i zwierzeniem – pojawiły się drobne wydarzenia, które odsłoniły jak gdyby drugą część dzisiejszej Ewangelii: tę część, w której uczniowie zaczynają rozmawiać z nieznanym towarzyszącym im przechodniem. Pewnego razu – jeszcze w samym środku stanu wojennego, w lecie – wybrałem się na odprawienie mszy świętej w kaplicy, którą zapewne wielu z was zna, w kaplicy pod Turbaczem, którą, jak to zwykle w Polsce, zbudowano nielegalnie, dla Ojca Świętego, z napisem: „Pasterzowi pasterze”. Pierwsza niedziela sierpnia jest zawsze niedzielą, w którą odprawia się tam mszę świętą dla Związku Podhalan. Ciągną wtedy niemal z całego Podhala ludzie, żeby uczestniczyć w tej mszy świętej. Niewielka kaplica zbudowana w kształcie harcerskiego krzyża, z kamieniem w środku, na kamieniu odprawia się msza święta, a nieopodal znajduje się symboliczny grób partyzanta. Wiadomo, że Gorce są jednym wielkim grobem, cmentarzem, którego ostatnie ofiary padły gdzieś jeszcze w ’49 roku. Na owej kaplicy wypisane są daty z rozmaitych historycznych wydarzeń polskich. „Pasterzowi pasterze...”. I szli z tej doliny nowotarskiej na mszę świętą ludzie, i szli tak, jak to zazwyczaj idą górale, to znaczy ze śpiewem, z muzyką, w strojach góralskich – szli tak, jak gdyby się naprawdę nic nie stało. I był jakiś wielki paradoks – człowiek, który przyjeżdża z Krakowa, idzie tam i widzi to, co widzi: widzi ludzi prostych, mocnych, którzy niejedno przeżyli, których historia nie rozpieszczała, widzi spracowane ręce, rozweselone twarze, przepiękny krajobraz polski z Tatrami na widnokręgu. Zaczynam mszę świętą i ledwie po powitaniu przerywa mi muzyka góralska, z melodią góralską, gdzie poddają nutę, i zamiast introitu do mszy świętej, a ściślej mówiąc – właśnie jako introit do mszy świętej zaczyna się pieśń, która po góralsku brzmi tak: „Zatonie, zatonie piórecko na wodzie, ale nie zaniknie nuta o ślebodzie”. Przede wszystkim chcę zwrócić uwagę na piękne słowo „śleboda”. Śleboda to jest i swoboda, i wolność, i przestrzeń, i słońce, i szumiący górski potok. Śleboda to jest muzyka. Śleboda to jest to, co każdy z nas nosi na dnie serca. Huknęło niesamowicie mocno: „... i nie zaniknie nuta o ślebodzie”. Poniosło się po tych górach i wróciło wzmocnione echem od tych stoków gorczańskich.
I znowu, proszę państwa, na ten obraz jak gdyby nałożył się obraz drugiej części dzisiejszej Ewangelii. „Czyż serce nasze nie pałało, kiedy oczy nam otwierał?” Czyż nie trzeba było, aby Syn Człowieczy przeszedł przez to wszystko, ażeby objawiła się prawda – prawda tak pięknie i zwięźle opisana w dzisiejszych Dziejach Apostolskich: „Wyście Go zabili, ale On zmartwychwstał”? Trzeba było, proszę państwa, przeżyć to wszystko, cośmy przeżyli – przeżyć i okres Solidarności, przeżyć grudzień i przeżyć tego Norwida, proszę państwa – żeby na końcu zrozumieć zwykłe, proste słowa góralskiej pieśni: „Zatonie, zatonie piórecko na wodzie, ale nie zaniknie nuta o ślebodzie”.
Są pewne prawdy, które się odsłaniają dopiero wtedy! Trzeba strasznie dużo goryczy wypić, żeby zrozumieć coś, co jest szalenie proste, a co w prostocie jest tak mocne, że potrafi trupa postawić na nogi. „Nie samym chlebem człowiek żyje, ale i słowem, które pochodzi z ust Boga”. Są takie słowa, które pochodzą z ust Boga i które stawiają człowieka na nogi. Słowami takimi – skorośmy tutaj zacytowali Norwida, zacytujmy go raz jeszcze – są słowa: „Ale nadzieja jest z prawdy”. Nadzieja jest z prawdy – i, myślę, im więcej prawdy jest w naszych duszach, im więcej prawdy jest w naszych sercach, tym większa jest też nasza dzisiejsza nadzieja. I właśnie dlatego możemy powiedzieć, że jest ona większa dziś, niż była kiedykolwiek, bo ona dzisiaj jest nadzieją _wypróbowaną_. Wypróbowaną w ogniu, wypróbowaną w burzy wątpliwości, wypróbowaną w cierpieniu, w goryczy. Tym głębsza jest także nasza religijność, która nie jest już religijnością „schorowanej wyobraźni”, ale jest wiarą w to, co jest większe od człowieka.
Żebyśmy sobie zapamiętali zatem ten obraz górski, powtórzę raz jeszcze pieśń góralską – bo to, co jest trzy razy powtórzone, jest dopiero dobrze zapamiętane: „Zatonie, zatonie piórecko na wodzie, ale nie zaniknie nuta o ślebodzie”. Amen.
1 Cyprian Kamil Norwid, _Pisma wszystkie_, zebrał, tekst ustawił, wstępem i uwagami krytycznymi opatrzył Juliusz W. Gomulicki, t. 8: _Listy 1839–1861_, Warszawa 1971, s. 64.