- W empik go
Relaks amerykański - ebook
Relaks amerykański - ebook
Relaks jak chuj. Więcej niż relaks. Wielki, kurwa, relaks. Sztuka relaksu. Relaks większy niż życie. Relaks ci się należy. Relaks nie jest taki drogi. Relaks pod kontrolą lekarską. Relaks DIY. Tak dawno nie miałeś relaksujących wakacji. Zapracowałeś sobie na relaks. Relaksuj się jak gwiazda. Trochę masz sraczkę, to masz tu, proszę, relaks. Zastąp niechciane nudne życie głębokim relaksem. Relaks taki, którego zaznałaś w tej wczesnej fazie życia, kiedy wszystko było zdziwieniem, ciekawością, a czas nie płynął. Relaks, którego już nawet nie pamiętasz.
Śmieszny ten relaks, jest taki amerykański.
Opinie o pierwszym wydaniu
Główny bohater powieści pod wpływem kilku tabletek Xanaxu budzi się na ławce w parku, spóźniony dwie godziny na swój własny ślub. - Fragile
Strachota zdaje relację z uzależnienia znacznie mniej efektownego, a przez to: dużo bardziej niebezpiecznego. - Wirtualna Polska
Lekarze są przedstawieni raz jako grający z klientem dilerzy, innym razem jako nieświadomi patologicznego procederu ludzie, których trzeba instruować przy wypisywaniu recept. - Polityka
Narkomania w tym ujęciu nie łączy się z nizinami społecznymi. Uzależniony od Xanaxu bohater to wrażliwy, wykształcony mieszkaniec Warszawy. - Popmoderna
A bohater Strachoty jest okropny, ma się ochotę co najwyżej sprzedać mu kopa i jednocześnie błagać: „No nie wydawaj już tych pieniążków na lekarzy i Xanax, to wszystko strasznie drogie, oj przestań, oj prekariat nie może na to patrzeć”. - Kurzojady
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65739-64-3 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Spod okienka pod gabinet przychodziło coraz więcej osób, aż uzbierało się ich siedem, bo tyle numerków wydają, ale okazało się, że siódma w tej sytuacji jest trzynastą. Przyjmują tylko siedem osób, więc, według tych osób z numerkami z kosmosu, wejdę jako ostatni, a ci, którzy są po mnie, mogą spierdalać, a to będzie problem, bo wszyscy czekamy w kolejce do psychiatry.
Były protesty, ale wszedłem pierwszy, bo po prostu spieszyłem się bardziej niż zwykle. Wchodzę, zamykam drzwi i mówię, nawijam, że jestem zagubiony, że czuję, że być może zaraz wszystko pierdolnie.
– Ale na czym polega dokładnie problem? Niech pan, proszę, go opisze. – Lekarz jest całkiem miły.
– Facet mnie potrącił samochodem – mówię mu i rękami naśladuję wjazd samochodu w człowieka – to jest facet dziwny, były wojskowy jakiś. Jeździ czarnym audi. Nie śpię, panie doktorze. Rano boję się wyjść z łóżka. To nie jest normalne. Chciałbym żyć w spokoju, chciałbym czuć się dobrze.
– Chciałby pan?
– Co?
– Czuć się dobrze – chciałby pan?
– Ano każdy by chciał, ale to jest tak pokręcone, że nigdy nie spełniam swoich oczekiwań, a te moje oczekiwania nie są moje, bo są moich rodziców, a potem mojej dziewczyny i tego nie da się jakoś dopełnić, żebym ja był zadowolony i świat był zadowolony. Znaczy właśnie chciałbym świat mieć bardziej w dupie.
Notował facet. Jakby nawet ze zrozumieniem. Powiedział, że strasznie pędzę, jakbym się czymś pobudził. Ja mu mówię, że nerwy. Trzymał nogę na nodze, a w tych niskich fotelach w zasadzie to było zupełnie naturalne. Miał tak około sześćdziesięciu lat, wąsy, lekką łysinę.
Założyłem nogę na nogę i czekałem. W końcu przestał notować i na mnie spojrzał.
– Proszę jeszcze raz powiedzieć mi o wypadku.
– O wypadku? No może bez przesady. Gość jechał niezbyt szybko, ale jechał za mną i nagle przyspieszył, nie jestem pewien, bo byłem tyłem, usłyszałem pisk i coś we mnie uderzyło, coś uderzyło, potem nie pamiętam, potem byłem w szpitalu...
– Stracił pan przytomność?
– Nie, chyba nie, po prostu nie pamiętam. Taki rodzaj niepamięci. Byłem w szpitalu i robiłem sobie te wszystkie prześwietlenia.
– Może to być stres po takim urazie. Potocznie zwany zespołem stresu pourazowego. Coś się panu stało wtedy, mam na myśli, że fizycznie?
– Obity byłem, żebro pęknięte.
– Urazy czaszki?
– Nie, chyba nie było. Na prześwietleniu nic nie wyszło, ale też było jakieś niewyraźne.
– Są papiery?
– Jakie?
– Ze szpitala.
– Nie, papierów, widzi pan doktor, zapomniałem.
– Ciekawe... – powiedział jakby do siebie, a w moją stronę dodał: – Kiedy to było to wydarzenie?
– Dwa tygodnie temu równo.
– No dobrze, a czy on pana śledzi? Kto to w ogóle jest? Co na to policja? – wypytuje i notuje te pytania.
– No można uznać, że jest to rodzaj śledzenia, bo pojawia się w różnych miejscach, a ja jestem wtedy zaskoczony, nie wiem, co z tym robić.
– Czy używa wobec pana gróźb lub innej potocznie zwanej przemocy?
– Oprócz samochodu to rzeczywiście co jakiś czas cytuje Ojca chrzestnego.
Powtórzył po mnie to o Ojcu chrzestnym i zapisał. Zapisywał rzeczy mało istotne i nieprawdziwe.
– No raz napadł mnie, kiedy spacerowałem po Nowym Mieście. Łaziłem sobie w okolicach dawnego kina Wars, a on wyszedł z tego podwórka, gdzie jest przedszkole, przydusił mnie i syczał coś, że mam się odpierdolić od mojej dziewczyny, że po mnie już, jeśli tego nie zrobię. Potem znowu słał mi wiadomości z nieznanego mi numeru. Tak coś w kółko, no wariat jakiś kompletny.
Lekarz poprosił, żebyśmy wrócili do tematu tego samochodu. Pytał mnie o markę, o obrażenia, o to, jakie uczucia to we mnie budzi, a ja mu na to, że nie śpię, że ciężko mi się skupić, coraz ciężej. Potem zobaczyłem, że na półce obok spisu leków ma kilka książek o Warszawie. Pytam go, skąd te książki. On mówi, że lubi to miasto, urodził się tu, jego ojciec też, jego dziadek też. Mówię mu, że ja też, że Warszawa to najlepsze miasto na świecie, a on pokiwał głową. Nie mogłem się powstrzymać i powiedziałem mu, że aktualnie badam nieznane pozostałości metra, które głęboko pod ziemią ruscy wybudowali u nas po wojnie.
– To musi być ciekawe – powiedział, jakby go to nic nie obchodziło.
Potem znów mówiłem o tym, jak ta cała sytuacja z tym facetem mnie dobija, bo ja o tym nikomu nie mówię, nawet tej mojej dziewczynie. Kręcił głową, coś nie dowierzał, że niby skąd się taki człowiek wziął, prześladuje mnie, pojawia się i znika, a ja w ogóle nie reaguję.
Dopytywał się o obniżony nastrój, a ja patrzyłem na zegarek, bo się spieszyłem dużo bardziej niż zwykle. Powiedziałem mu, że nie mam takich stanów, że depresja czy coś. Właśnie chciałbym wszystko dobrze rozwiązać, że to jest dla mnie ważne, ale trudne, tyle spraw się nawarstwia i teraz czuję, że ta kwestia z samochodem się tak nie skończy, że ja nie poszedłem na policję, bo już to budzi we mnie napięcie, złość, lęk, wkurwienie. Już w zasadzie dużo gadaliśmy o mnie, naprawdę dużo o mnie. No i lekarz stwierdził na koniec, że jednak nic mi nie dolega, ale warto coś z tym zrobić, żebyśmy się spotkali za miesiąc. Dodał, że trzeba odróżniać chorobę od zwykłych życiowych trudności.
Pomyślałem, że chyba czegoś nie wie jebany mądrala.
– Ale właściwie jest jeszcze taka sprawa, która mnie wręcz paraliżuje.
– No niech pan mówi.
– Dziś się żenię.
Uśmiechnął się i zażartował, że sam się piekielnie stresował przed tym wydarzeniem.
– No, no, no i ślub, ci ludzie wszyscy, wesele, takie to sztuczne i głupie i ja mogę tej całej ceremonii nie przetrwać. W życiu nic mnie tak nie stresowało.
– Czyli ten wypadek... to nie do końca o to chodzi?
– No a potem podróż poślubna i nie wiem, jak sobie poradzę. A jak źle się poczuję?
– A na ile państwo wyjeżdżacie?
– Na miesiąc, bo lubimy podróżować i wybraliśmy Etiopię. Co będzie, jeśli coś mi się tam zacznie dziać? Addis Abeba musi być niezwykła, bo to trochę jest jakby Moskwa. W ogóle zna pan te rejony? Wie pan doktor, taki kraj, gdzie kierowca lokalnego autobusu słucha jazzu...
– Zasadniczo to nadal nic panu nie dolega, w sensie, że nie jest pan na nic chory, ale jednak mam coś dla pana – mówił takim tonem, który ma przywracać nadzieję.
– OK!
– Ale chwileczkę. To, co dla pana mam, nie jest rozwiązaniem i musi pan teraz zamienić się w słuch.
– Zamieniam!
– Przepiszę panu tabletki, które musi pan przestać brać bardzo szybko, bo inaczej znajdzie się pan w pułapce, z której – wzruszył ramionami – nie przewidziano wyjścia.
– Jasne!
– Spokojnie. Chodzi mi o to, że to jest dosyć przyjemne lekarstwo na to, że świat nie jest taki miły, ale on po prostu nie jest miły. To lekarstwo nie leczy tego świata.
– Oczywiście, rozumiem, jestem na to przygotowany.
– Nic pan nie rozumie, ale ja staram się być uczciwy wobec tych, którzy wyraźnie przychodzą po określony produkt.
Spojrzał na mnie przelotnie, wyrwał receptę z bloczka i wypisał.
– OK, dobra, naprawdę jestem wdzięczny. – Położyłem sobie receptę na kolanach, a ręce miałem tak spocone, że zostawiły na papierze ślad.
– To widzimy się za miesiąc. Gratuluję tak naprawdę i trzymam kciuki, choć to w ogóle jest dziwne, co pan mówi, i jestem trochę zagubiony. Trochę, wie pan, trochę za dużo wydarzeń jak na jedną wizytę u skromnego psychiatry.
– No OK, a czy jedno opakowanie mi starczy?
– Tak, konkretnie jedna tabletka panu wystarczy, żeby przetrwać ślub.
– OK, ale gdyby były jakieś problemy jeszcze na granicy, gdyby mieli jakieś ale, bo nie wiem, jak to jest w Etiopii prawnie rozwiązane...
– W ogóle to trochę na wyrost dałem panu ten lek. Normalnie na takie rzeczy nie powinienem go przepisywać.
– No ale ja nie chcę się żenić! – wystrzeliłem, wyrzuciłem to.
– Bo ożenię się i wtedy matka da nam więcej kasy, żebym swoją kawalerkę na Gocławiu, który udaje Saską Kępę, zamienił na coś większego. Więc zamienimy i będziemy urządzać to mieszkanie, a moja matka będzie wciąż nam doradzać, jak mamy się docierać, bo jest psychoterapeutką z praktyką w Stanach i wie wszystko. Mieszkanie niech będzie, nie wiem, na Mokotowie. Więc będziemy tam mieszkać w tej norce, lata będą mijać, a my wciąż będziemy krążyć po tym mieście w poszukiwaniu czegoś, czego nie da się znaleźć, bo nie mamy ze sobą o czym gadać. Ona nie lubi tego, co ja, a ja jej nie rozumiem. Mamy inny stopień pokomplikowania. Wtedy moja matka z jej matką dadzą nam więcej kasy na dom na Zawadach, a stary weźmie nas do tego Sudanu, żebyśmy dla odwrócenia uwagi przeżyli przygodę życia przez szybę. A przypominam, że się nie kochamy. Rozpędziliśmy się nieco, więc na tych Zawadach będzie już naprawdę źle, zwłaszcza że jej matka będzie doradzać dziecko na takie problemy. I znów możemy się wtedy rozpędzić.
Westchnął. Dosyć powoli wyrwał jeszcze jedną receptę z bloczka, wypisał kolejne opakowanie i wręczył mi ją. Gdy byłem już na korytarzu, rzucił:
– Gdyby się okazało, że potrzebuje pan dalszej pomocy, przyjmuję również prywatnie.
– Żegnajcie, pojeby! – powiedziałem do pacjentów za szybą, minąłem bar Sady i bardzo zadowolony zacząłem rozglądać się za apteką.
Lato przepaliło świat. Ludzie zniknęli z ulic. Pokiwałem się chwilę i wszedłem do sklepu z lekarstwami. Denerwowałem się. Opowiedziałem aptekarce, że mam pewne przejściowe problemy, potem się zawstydziłem, że gadam takie pierdoły obcym, że napięcie ze mnie schodzi jakoś, ale wziąłem sobie tabletkę, popiłem colą i postanowiłem posiedzieć jeszcze na murku. Przestało mi się gdziekolwiek spieszyć. Chciałem złapać słońce, a przestałem musieć chcieć cokolwiek innego.
Jest naprawdę bombowo tu i teraz. Bo to tak właśnie działa, że nie musisz już nic robić, że jest dobrze, że czas się zatrzymuje. Takie lekarstwo, co jest na taką chorobę, którą miewa każdy. Trzeba tylko razem z lekarzem poudawać, że nie jest się ćpunem, a on nie jest dilerem. A ten lekarz, u którego byłem, pierwszą receptę wypisuje za darmo. Oni naprawdę chcą, żebyś czuł się fajnie, bo sami się czują fajnie, jeśli zarobią na twoim czuciu się fajnie. Sami to biorą, kiedy boją się iść do dentysty albo na własny rozwód. Wiedzą, co dobre. Ogólnie to najfajniejsza rzecz, jaką można obecnie dostać od doktora. Kiedy to wrzucisz, znów poczujesz się jak dziecko. Czas się zatrzymuje i nie dorastasz.
Tymczasem było już mniej niż pięć godzin do ślubu, a ja nagle byłem naprawdę wyjątkowo zrelaksowany. No właśnie – tak sobie pomyślałem i uśmiechnąłem się w niebo. Jest niebo niebieskie, a są tam też gwiazdy, ale ich teraz nie ma. Lecieć wśród tych gwiazd, których teraz nie ma, byłoby dziwnie, bo nikt by nie wiedział o tym, że gdzieś tam jestem i już nigdy nikomu o tym nie opowiem.
Słońce jakby przestało się przesuwać. To jest poważne przekonanie, że czas się jednak zatrzymał, że wlazło się w tę lukę i nie chce się, bardzo nie chce się z niej wychodzić. Co więcej – nie trzeba z niej wychodzić, więc wziąłem jeszcze drugą tabletkę i łaziłem, łażę tak między tymi bloczkami i mam ochotę dostać się na swoje stare podwórko na osiedlu Gocław Lotnisko.
Ale, kurwa mać, stop. Ślub. Trzeba się pospieszyć. Czy nie? Zaraz, dzwoniła ona do mnie czy nie dzwoniła? Telefon mnie śmieszy, nie wiem, czy z wczoraj te nieodebrane, czy z dzisiaj, nie mogę w ten telefon wcelować.
Wsiadłem w autobus 520, co mi się naprawdę bardzo podobało, jakbym pierwszy raz to robił, dojechałem do zakładów radarowych, ruszyłem przez Pekin i się tam zatrzymałem. Pekin to takie też moje osiedle, takie drugie, na które uciekałem zawsze z domu. Codziennie starałem się dostać w te zakazane rewiry. Na Pekinie jest górka, z której widać wszystko. Oba jeziorka. Oba osiedla. Naprawdę wszystko. Taki rewir.
I było jak wtedy, czyli do końca nie wiadomo jak. Nie do końca to zapamiętałem.
Usiadłem na ławce, na górce pośród chwastów, które lubię, bo mają w sobie taką codzienność niechcianą. Byłem tak kurewsko zrelaksowany, że aż wyłączyłem telefon, żeby mi nikt nie przeszkadzał. Wziąłem sobie jeszcze jedną tabletkę, czułem się naprawdę błogo, nogi trochę zbyt miękkie, ale nigdzie się przecież nie spieszyłem, nie spieszę, no słońce padające na te same ściany bloków jakby pozwala wejść w czas, którego już nie ma, a być może nawet nigdy nie było. To jest to! Mam, mam, mam to! Ta luka między dzieciństwem a dzisiejszym dniem, trzeba ją było zatrzymać, a jak już zatrzymałem, to jeszcze bardziej zatrzymać, schwycić i trzymać i mieć już, mieć, mieć...
Relaks jak chuj. Więcej niż relaks. Wielki, kurwa, relaks. Sztuka relaksu. Relaks większy niż życie. Relaks ci się należy. Relaks nie jest taki drogi. Relaks pod kontrolą lekarską. Relaks DIY. Tak dawno nie miałeś relaksujących wakacji. Zapracowałeś sobie na relaks. Relaksuj się jak gwiazda. Trochę masz sraczkę, to masz tu, proszę, relaks. Zastąp niechciane nudne życie głębokim relaksem. Relaks taki, jakiego zaznałaś w tej wczesnej fazie życia, kiedy wszystko było zdziwieniem, ciekawością, a czas nie płynął. Relaks, którego już nawet nie pamiętasz.
Śmieszny ten relaks, jest taki amerykański.
Siedziałem tak na tej ławce, relaksowałem się przed tym wielkim wydarzeniem, już niczym się nie stresowałem, nic mi nie dolegało, cieszyłem się z tego, jak nałgałem lekarzowi, i nagle obudziłem się dwie godziny po własnym ślubie. Ślina ściekała mi po brodzie, a ktoś, jakiś facet, pytał, czy dzwonić po pogotowie.
Nie, nie dzwonić, mam swoje lekarstwa.
I w tym relaksie następuje przerwa na, kurwa, wstyd. Wstyd. Wstyd. Wstyd. By przetrwać ten niezręczny moment, wziąłem dwie kolejne tabletki. Moment się przedłużał, więc szybko zniknęło pierwsze opakowanie, ale miałem jeszcze drugie. Ponieważ drugie szybko się skończyło, poszedłem do innego lekarza. I znów. I znów. I znów. Znikałem, chowałem się, uciekałem i chodziłem do lekarzy, bo nie umiałem się ludziom pokazać bez przyjęcia dawki rozluźniających tabletek. Wstyd mnie skręcał. Po miesiącu potrzeba ulgi lub zaspokojenia głodu tego czegoś stała się naprawdę przytłaczająca, a potem zacząłem zapominać o całej sprawie, o jakimś pierdolonym głupstwie, bo zajmowałem się już tylko próbami zdobycia różowego lekarstwa w kolorowych opakowaniach, które sprzedają ci pod hasłem: Śmiej się do słońca i wreszcie udawaj, że żyjesz^().
Telefonu nigdy już nie włączyłem. Zresztą prawdopodobnie mnie nie szukała. Została gwiazdą telewizji, a ja zostałem tu. Powtarzałem codziennie ten sam moment, w którym brakowało mi produktu firmy Pfizer.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------