Requiem dla moich ulic - ebook
Requiem dla moich ulic - ebook
Krzysztof Rutkowski oprowadza czytelnika po ulicach, zaułkach i kawiarniach Paryża, odkrywając tajemnice jego historii. Pisze swego rodzaju monografie miejsc, które niemal na oczach czytelnika obrastają w coraz to nowe znaczenia. Dlatego w tej wędrówce towarzyszą nam postacie takie jak Robespierre czy Ludwik XVI, które miały istotny wpływ na obraz stolicy Francji. Autor oprowadza nas jednak nie tylko po ulicach Paryża, ale także po literackich wspomnieniach tych miejsc, spisanych chociażby przez Diderota, Balzaca, Baudelaire’a czy Waltera Benjamina.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7453-234-1 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Warszawę Niemcy zburzyli doszczętnie. Paryż od wieków burzą sami paryżanie. Burzą i odbudowują. Burzą, równają z ziemią całe dzielnice lub patroszą budowle od środka, zostawiwszy tylko nietknięte fasady, wypełniane od środka szkłem, drewnem, aluminium. Baron Haussman wyburzył i odmienił Paryż najbardziej, ale Paryż wyburzał się ciągle i wyburzać nie przestanie. Walter Benjamin nie zapomniał umieścić wśród cytatów w Paryskich pasażach fragmentu Mozaiki ruin Théophile’a Gautiera: „Wysokie mury, pręgowane brązowymi smugami po rozebranych kominach, ujawniają, niczym plan architektoniczny, tajemnicę wewnętrznego rozkładu pomieszczeń. (…) Ciekawy to widok – owe rozwarte na oścież domy z podłogami wiszącymi nad przepaścią, z kolorowymi bądź kwiecistymi tapetami, znaczącymi jeszcze zarysy pokoi, ze schodami, które nie wiodą już nigdzie, z odsłoniętymi piwnicami, z dziwnymi osypiskami i stromymi pagórami gruzu; gdyby nie przyczerniona tonacja, można by rzec, iż są to zawalone budowle, wyludnione konstrukcje z akwafort rytowanych gorączkową igłą Piranesiego”.
Nawet te paryskie kwartały, które wydają się nietknięte od wieków, przechodziły cykle wyburzania i budowania od nowa. Na przykład Palais-Royal, Luwr i Tulerie.
2.
Pod arkadami Palais-Royal krążę codziennie. Kiedy świeci słońce – cienie ścielą pod nogi spieszne opowieści. Kiedy pada deszcz – ciche głosy posłuchania proszą. Pod kolumnadą krążę i nasłuchuję. Cieniom się przyglądam, ucha nadstawiam. Co usłyszę – opowiadam. Co wyczytam – na przykład w znakomitym Wymyślaniu Paryża Erica Hazana – powtarzam.
Diderot: „Czy ładnie jest, czy brzydko, o piątej godzinie po południu zwykłem promenować po Palais-Royal”. Diderot nie zmyślał. Do Palais-Royal chodził uparcie. Pod koniec życia pisał do córki: „Nudzę się w domu. Wychodzę, żeby się jeszcze bardziej nudzić. Tylko jedna, za to największa rozkosz mi została: codziennie, punktualnie o piątej po południu, wstępuję na lody do Petit-Caveau”. Petit-Caveau słynęła z lodów w dzień i z panienek zwanych „Półboberkami” w nocy. Ludzie Robespierre’a woleli chodzić na lody do Corazza, pod kolumnadę północną, ale wtedy Palais-Royal zwał się Palais de l’Egalité. Dziwny pałac, wypełniony kawiarniami, restauracjami, spelunami, szulerniami wciśniętymi pod kolumnadę, w drewnianych barakach postawionych byle jak w poprzek podwórca. Oto „stolica Paryża” – jak nazywał Mercier ten kwartał miasta.
3.
Diderot wysłał do córki list o lodach dwudziestego ósmego czerwca 1781 roku. W tym samym roku diuk Chartres, przyszły Philippe Egalité, powierzył architektowi Victorowi Louisowi przebudowę pałacu wybudowanego na życzenie kardynała Richelieu. Z kardynalskiej siedziby pozostała tylko Galeria Dziobowa i skrzydło budowli od ulicy Walezjuszy, czyli oficyna dzisiejszej Rady Stanu, oddzielonej od Luwru asfaltowym placykiem pełnym rolerowców-akrobatów oraz ulicą Rivoli. Na murach bocznej oficyny kardynalskiego pałacu – atrybuty morskie. Richelieu był nie tylko duchownym, lecz także nadintendentem Żeglugi.
Z pałacowego dziedzińca przed Galerią Orleańską, wybudowaną w roku 1828 na miejscu spalonych baraków galerii drewnianej, wystaje od ponad ćwierćwiecza kolumnada artysty Burena. Niektóre kolumny Buren pomalował w czarne paski, jedne przyciął przy asfalcie, innym zezwolił na wystawanie, jeszcze inne wcisnął pod ziemię, ku źródłom. Kolumnadę Burena oblegają dzieci i turyści. Na kamiennych pieńkach przyciętej kolumnady ucztują niekiedy bezdomni.
Mercier: „Wyjątkowe to miejsce na ziemi. Wizytujcie Londyn, Amsterdam, Madryt, Wiedeń, niczego podobnego nie znajdziecie: więzień tu posadzony nawet po wielu latach nie zamarzy wcale o wolności… Oto stolica Paryża. Wszystko tu znajdziesz! Przyprowadźcie dwudziestoletniego młodzieńca z pięćdziesięcioma tysiącami liwrów renty, a on już nie zechce, już nie będzie umiał, magicznego tego miejsca opuścić. Oto zaczarowane miasteczko w sercu wielkiego miasta, oto świątynia cielesnych rozkoszy, z której radosny występek cień nawet wstydu przegonił. Na całym świecie nie ma cudowniej znieprawionej meliny!”
4.
Pod koniec panowania Ludwika XVI pod kolumnadami Palais-Royal konspirowali konspiratorzy. W lipcu 1789 roku w ogrodzie i w przypałacowych pasażach, które stały się – jak pisał Hugo – „jądrem rewolucyjnej planety” – wrzało. Camille Desmoulin tak opisał wydarzenia z trzynastego lipca 1789 roku: „O godzinie wpół do trzeciej sprawdzałem w Palais-Royal nastroje ludu. W mym łonie wrzał straszny gniew przeciw despotom. Tłum był liczny, wzburzony i głośny, ale jeszcze niegotów do buntu. Podeszło do mnie trzech trzymających się za ręce młodzieńców, najwyraźniej wewnętrznym ogniem ożywianych. Rychło odgadłem, że w tych samych co ja zamiarach zjawili się w Palais-Royal.
– «Panowie – rzekłem do nich – oto początek obywatelskiego poruszenia! Trzeba, by jeden z nas przemówił do ludu!»
– «Ty przemów!» – odrzekli młodzieńcy.
Natychmiast znalazłem się na stole z Café de Foy. Otoczył mnie gęsty tłum. Przemówiłem: «Obywatele, nie mamy chwili do stracenia. Tej nocy regimenty szwajcarskie i niemieckie wyjdą z koszar na Polach Marsowych, by poderżnąć nam gardła. Do broni, obywatele! Przypinajcie kokardy, byśmy się poznali!»” – tak mówił Camille Desmoulin ze stołu z Café de Foy.
Trzynastego lipca roku pamiętnego w Paryżu srożył się upał. Bywalcy Café de Foy słuchali Camille’a Desmoulin łapczywie. Łyżeczki zamarły im w dłoni. Lody malinowe powoli kapały na obrus jak jeszcze nieprzelana krew.
5.
Galerie drewniane piętrzyły się od roku 1792 roku do 1828 na niewielkiej przestrzeni, którą od początku lat trzydziestych dziewiętnastego wieku wyznacza podwójna kolumnada Galerii Orleańskiej architekta Fontaine’a. Galerie drewniane piętrzyły się w poprzek kolumnad Palais-Royal, zamykając dostęp do ogrodu od strony Luwru. Balzac opisał w Straconych złudzeniach owe baraki tak, jak Prus rudery Powiśla – magicznie. Jules Janin, dziennikarz rzutki i sprawie polskiej przez pewien czas oddany, poruszony Balzacowym stylem, dał świadectwo lektury powieści w Revue de Paris: „Wiadomo, że pan Balzac celuje w tego rodzaju przyziemnych opisach: zbutwiałego drewna, stojącej wody, bielizny wypranej w saganach ze śladów występku i rozwieszanej na sznurze. Nic mu nie umknie: dojrzy każdą fałdkę, każdą kleistą wydzielinę w tym trędowatym świecie. Wielką siłę pisarz mieć musi, by osiągnąć tak wiele, a jednak wypada się zastanowić, jakie przyjemności znaleźć mogą czytelnicy pana Balzaca w szczegółach tak okropnych”.
Balzac wiedział, co robi, jaki pożytek płynie z „odmalowania bazaru nikczemności”. Wiedział, dlaczego „maluje”, bo przez trzydzieści sześć lat drewniane galerie w Palais-Royal odgrywały tak wielką rolę w życiu paryskim, że „niewielu jest mężczyzn czterdziestoletnich, którym ten niewiarygodny opis, sporządzony dla ludzi młodych, nadal nie sprawiałby przyjemności”.
6.
W miejscu nowej i zimnej Galerii Orleańskiej, przypominającej cieplarnię bez kwiecia, zachodziły na siebie baraki, a raczej budy zbite z desek, źle zadaszone i ciasne. Światło dnia przedostawało się do nich z trudnością przez półokrągłe, podzielone listewkami okna, pokryte gęstą warstwą mazi. Budy stały w trzech rzędach, otwierając dwa pasaże. Wydobywał się z nich niebywały smród, a ludzkie i zwierzęce odchody zastygały w skorupę. Dwie uliczki, rudery zapadnięte niemal niżej bruku, z dachami porosłymi mchem, w tył powychylane ściany, okna łatane papierem albo zatkane łachmanem. Szafy bez drzwi, krzesła na trzech nogach, kanapy z wytartym siedzeniem, zegary o jednej wskazówce, z porozbijanymi cyferblatami.
Tu się grało: w tryktraka, w wista, w kości, w biribisso: w galerii drewnianej i w spelunach pod kolumnadą zamykającą ogród z trzech stron. Szulernia pod numerem dziewiątym zapraszała do stolików na kości, na oko, na płonący poncz. Szulernia pod numerem sto trzynastym dysponowała ośmioma salami z ruletą. W niej Blücher, zwycięzca pod Waterloo, przegrał sześć milionów i zastawił cały majątek. Gdy wszystko przegrał, wymusił na Banku Francji pożyczkę w wysokości stu tysięcy franków jako kapitał do gry. Dzięki okupantom Świętego Przymierza Paryż zarobił więcej, niż musiał zapłacić z tytułu odszkodowań wojennych.
Pod szulerniami kręcili się lichwiarze, wieczorem – panienki. „Półboberki” przechadzały się po drewnianej galerii i ogrodowych alejkach. „Boberki” promenowały pod kamienną kolumnadą. „Nadboberki” plasowały się na tarasie Petit Caveau, w której Diderot zwykł codziennie jadać lody.
7.
Prostytucja, gra. Tytuł jednej z części Paryskich pasaży Benjamina. Wśród cytatów czyhających na czytelnika jak zbójcy przy drodze, by ograbić go z przyzwyczajeń i z poglądów, fragment Briefe geschrieben auf einer Reise nach Paris J. F. Benzenbergera (1805): „Kobiety upadłe pierwszej klasy mieszkają głównie na drugim piętrze. (…) Na trzecim, na paradyzie i w mansardach żyją te pośledniejszej rangi; ich fach zmusza je do rezydowania w centrum miasta, w Palais-Royal, w przecznicach i okolicach. (…) W Palais-Royal jest ich od sześciuset do ośmiuset, ale nieporównywalnie większa ich liczba wieczorem przechadza się tam, gdyż jest to punkt spotkań większości próżniaków. Na ulicy Saint-Honoré i w uliczkach przyległych wieczorem wystają one szeregami tak gęstymi, jak za dnia dorożki w Palais-Royal. Jednakże ich liczba szybko spada, w miarę jak oddalamy się od Palais-Royal”.
Liczbę femmes perdues autor określił na „jakieś dziesięć tysięcy”; w jednym ze spisów policyjnych sprzed Rewolucji figurowała liczba dwadzieścia osiem tysięcy. Huizinga w Jesieni średniowiecza, fragment wyłowiony przez Benjamina: „Cmentarz Niewiniątek jako miejsce przechadzek. Miejsce to było zatem dla piętnastowiecznych paryżan czymś takim jak posępny Palais-Royal w roku 1789. Pośród nieustannych pogrzebów i ekshumacji odbywała się tam nieustanna promenada, podczas której spotykali się wszyscy. Obok kostnic znajdowały się kramy, a pod arkadami gromadziły się kobiety lekkich obyczajów”.
Kawiarnie, restauracje i spelunki w Palais-Royal rozkwitały od roku 1815 do północy trzydziestego pierwszego grudnia 1836 roku. Oficerowie pruscy, angielscy, rosyjscy przegrywali tu fortuny, nabawiali się wstydliwych chorób, uczyli się francuskiego oraz wyrafinowanych figur erotycznych od aktorek z Variété. Świeciły trzewiki dandysów, bielały jedwabne suknie. Od 1837 roku Ludwik Filip zakazał hazardu w Paryżu. Palais-Royal opustoszał, towarzystwo przeniosło się kilkaset metrów na północ, na Bulwary. Ogród i arkady zapadły w sen, z którego nie przebudziły się do dzisiaj. Sen o dostępnym natychmiast szczęściu.
Hulaka w Palais-Royal był mistą w obrzędzie bez imienia. Rites de passage, ceremonie związane z narodzinami, z wychodzeniem z dzieciństwa, ze śmiercią. W Palais-Royal ceremonie przejścia zastąpił hazard erotyczny. Erotyka hazardu. Zapominamy o doświadczeniu przejścia, o progu. Ślad tego doświadczenia pozostał tylko w zasypianiu i w przebudzeniu. Hulaka z nabitymi forsą kieszeniami wychodzi ze spelunki, wstępuje do Kawiarni Ślepców, w której przygrywała niewidoma orkiestra – bo tylko ślepcy nie gubili melodii pod wpływem dziejących się w lokalu scen, tak przynajmniej twierdził Gérard de Nerval – woła dziwkę i raz jeszcze świętuje w jej ramionach ów numer obstawiony przed chwilą na zielonym suknie. Pieniądze i majątek, wyzwolone od ziemskiego przyciągania, zrządzeniem losu wracają do niego w doskonale odwzajemnianym uścisku. Albowiem zarówno w burdelu, jak i w sali gry czeka nań ta sama grzeszna rozkosz: chwytanie losu w przyjemności.
BOGDAN KONOPKA, Rue des Ursins, 15 października 1994.
Z cyklu: Szary Paryż
8.
Stendhal przechodził z Palais-Royal do Tulerii przez kwartał, po którym w Paryżu nie ostał się żaden ślad. To był kwartał Karuzeli, wciśnięty pomiędzy ulicę Świętego Honoriusza od północy, nadsekwańską Wielką Galerię Luwru Henryka IV od południa, przedłużenie ulicy Richelieu od zachodu i przedłużenie ulicy Walezjuszy od wschodu. Na zachodniej granicy kwartału Karuzeli wznosił się Pałac Tuleryjski, spalony podczas Komuny Paryskiej. Na linii ulicy Walezjuszy sytuuje się Pawilon Zegarowy Luwru, a zatem kwartał Karuzeli mieścił się pomiędzy dwoma pałacami i spinającą je boczną oficyną nad rzeką. W środku dawnego kwartału Karuzeli sterczy obecnie świetlista piramida Ming Peja, wiecznie zawiewana pustynnym kurzem od strony małego Łuku Triumfalnego i Tulerii.
Pomiędzy pałacami rozgościło się piekło. Baraki z surowych desek, lepianki, kilkupiętrowe domy z drewna i z piachu związanego w zaprawę kurzym białkiem, tworzyły labirynt, w którym błądzili ludzie, psy, koty, kury, króliki, papugi i szczury pośród niezliczonych sklepów, kramów i wyszynków. Baudelaire ubolewał w Les Dessous de Paris (1865) „nad zniknięciem tego barakowego obozowiska, mnogich klitek tworzących od Muzeum aż do rue de Chartres nieustające targowisko osobliwości, staroci i żywego ptactwa”. Piekło przecinały trzy prostopadłe do Sekwany ulice: Świętego Nikazego, Świętego Tomasza z Luwru oraz ulica Pszeniczna.
9.
U zbiegu ulic Świętego Honoriusza i Świętego Nikazego, w miejscu skrzydła Luwru dobudowanego przez Napoleona III z pomnikami marszałków Wielkiej Armii w półkulistych wykuszach, wznosił się budynek szpitala założonego przez Ludwika IX dla rycerzy-krzyżowców, którym Saraceni wyłupili oczy. Szpital zwał się Quinze-Vingts, czyli Piętnaście Dwudziestek, bo ślepych rycerzy było ponoć trzystu. W roku 1780 Ludwik XVI kazał przenieść szpital do dawnych koszar muszkieterów przy ulicy Charenton, gdzie mieści się on do dzisiaj i słynie w całej Francji z najświetniejszych okulistów. Niewidomi grajkowie z Kawiarni Ślepców kwaterowali po pracy w pomuszkieterskich izbach.
Ulica Świętego Tomasza z Luwru przecinałaby dzisiaj piramidę Peja. Na Świętego Tomasza, pomiędzy barakami i lepiankami, wznosiły się dwa małe pałace: Hôtel de Chevreuse i Hôtel de Rambouillet należący do Catherine de Vivonne, markizy de Rambouillet. W słynnym błękitnym pokoju markizy bywał Kartezjusz i Malherbes, La Rochefoucault i pani de Lafayette, Corneille i pani de Sévigné. Do córki markizy, Julie d’Angennes, zalecał się przez piętnaście lat diuk de Montausier, pierwowzór Alcesta z Mizantropa Moliera. Pewnego dnia ukochana znalazła przy wezgłowiu łoża Girlandę dla Julii, album spisany na welinowym papierze przez największego kaligrafa siedemnastego wieku, Nicolasa Jarry’ego, zdobiony przez Nicolasa Roberta, w którym znalazło się sześćdziesiąt jeden madrygałów o kwiatach za każdym razem porównywanych do Julii. Czterdzieści sześć madrygałów skomponował diuk osobiście, pozostałych siedemnaście ułożyli poeci, bywalcy błękitnego pokoju. Dopiero po czterech latach od przyjęcia hojnego daru Julie d’Angennes oddała diukowi swą rękę.
10.
Ulica Dziekanka, równoległa do Sekwany i do Wielkiej Galerii Luwru, łączyła Świętego Tomasza z Pszeniczną. Na Dziekance jeszcze w dziewiętnastym stuleciu rozkładały się kramy z farbami dla artystów, a obrazy francuskich malarzy osiemnastego wieku trafiały się tu za bezcen. „Kiedy przejeżdża się kabrioletem przez tę półmartwą dzielnicę, a wzrok zabłądzi w stronę Dziekanki, to dusza w człeku truchleje. Kto może tu mieszkać? Co tu się dzieje wieczorami, kiedy uliczka zamienia się w raj dla nożowników, a paryski występek spowity w płaszcz nocy, hula tu w najlepsze?” Tak pisał Balzac w Kuzynce Bietce.
W latach trzydziestych dziewiętnastego wieku w jednej z ruder na Dziekance zamieszkali artyści, młodzi i jeszcze nieznani. Pośród nich Gérard de Nerval: „We wspólnym pomieszkaniu przy ulicy Dziekanka pobrataliśmy się na dobre. W kącie starego Luwru Medyceuszy, niedaleko miejsca, gdzie stał niegdyś Hôtel de Rambouillet, poczciwy Rogier uśmiechał się pod wąsem ze szczebli drabiny, malując na jednej z trzech tylnych ścian po lustrach wielce podobnego do siebie Neptuna! Huknęły nagle skrzydła drzwi wejściowych: stanął w nich Théophile (Gautier). Podsunęliśmy mu migiem fotel w stylu Ludwika XIII. On czytał nowe wiersze, a Cydalisa Pierwsza, Lorry i Wiktoryna bujały się niedbale w hamaku blondynki Sary, rozwieszonym wzdłuż ogromnego salonu… Cóż to były za szczęśliwe czasy! Dawaliśmy bale, kolacje i maskowe fety. Byliśmy młodzi, weseli, niekiedy też bogaci. W smutną jednak uderzę strunę: nasz pałac zburzono. Zeszłej jesieni błądziłem wśród jego ruin. Nie uszanowano nawet szczątków kaplicy, z takim wdziękiem rozproszonych wśród zieleni drzew. W owym czasie na tyle jeszcze byłem bogaty, że pewnego dnia udało mi się odgrzebać i wykupić od robotników partie boazerii malowanej przez przyjaciół. Posiadam zatem dwa gzymsy Nanteuila, portret Watteau przez Vattiera, podpisany, dwie długie plansze Corota przedstawiające krajobraz prowansalski, Châtillona Czerwonego mnicha czytającego Biblię na krągłym biodrze kobiety nagiej i śpiącej, Bachantki Chassériau trzymające tygrysy na smyczy jak psy. Już dawno przepadło renesansowe łoże, dwuskrzydła konsola Medyceuszy, Ribera, kobierce z Czterema Żywiołami. «Gdzież zniknęło tyle pięknych rzeczy?» – zapytał mnie pewnego razu Balzac. «W otchłani» – odrzekłem”.