Requiem na Wyspie Mgieł - ebook
Requiem na Wyspie Mgieł - ebook
Kontynuacja wątków z bestsellerowej serii o sekcie ViaTerra autorstwa szwedzkiej pisarki, która przez dwadzieścia pięć lat należała do Kościoła scjentologicznego
Dwór na szwedzkiej Wyspie Mgieł, dawna siedziba sekty ViaTerra, jest opuszczony i pusty. Minęły dwa lata od czasu, gdy jej charyzmatyczny lider Franz Oswald doznał na wyspie udaru mózgu, ratując życie szesnastoletniej Julii. Rekonwalescencja sparaliżowanego mężczyzny była długa, ale wydaje się, że całkowicie wrócił do zdrowia. Co prawda skarży się na męczące przypływy nieznanych mu uczuć, ale próbuje radzić sobie z tym siłą własnej woli. Snuje plany na przyszłość i być może jest bardziej niebezpieczny niż kiedykolwiek.
Przekona się o tym Julia, która wbrew radom bliskich nie tylko znów spotka się z Franzem i przeprowadzi z nim wywiad dla pisma internetowego, ale też powróci w jego towarzystwie na Wyspę Mgieł, by relacjonować dla mediów wymyślony przez Franza dziwny eksperyment o nazwie Requiem.
Jak zwykle gdy do akcji wkracza manipulator Franz Oswald, nikt nie może być pewny swoich myśli i czynów, a zwłaszcza zagrożona jego wpływem jest młoda Julia.
Kto wygra w tym pojedynku charakterów?
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8074-275-8 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Inspiracją do napisania pierwszych trzech książek o sekcie ViaTerra z Wyspy Mgieł było dwadzieścia pięć lat mojego doświadczenia związanego z mentalnością sekt.
_Requiem na Wyspie Mgieł_ zaczyna się tam, gdzie skończyła się trylogia ViaTerra.
Z pewną dozą niepewności powróciłam na Wyspę Mgieł, ale lata, które upłynęły od czasu, kiedy to sama uciekłam z sekty, pozwoliły mi na nowe spojrzenie. Dały też możliwość porównania tamtego zamkniętego świata, w którym tak długo żyłam, ze światem prawdziwym. Podobieństw jest niestety wiele i są one przerażające.
Od czasu ukazania się _Sekty z Wyspy Mgieł_, pierwszej części trylogii, otrzymywałam dużo pytań od czytelników o postać Franza Oswalda. Wiele piszących do mnie osób miało w swoim otoczeniu kogoś z podobnymi zaburzeniami osobowości. Ich opowieści poruszyły mnie do głębi. Wspólnym mianownikiem w opisach jest stwierdzenie, że relacje te bywają skomplikowane. Taka osoba nie zawsze jest zła. Istnieją koligacje rodzinne, są w tym dzieci. Zależy od tego praca. Niektórzy z ludzi, którzy się do mnie odezwali, nazywani byli naiwnymi albo głupimi, bo nie udało im się wcześniej wyrwać z takiej relacji. W dużym stopniu ze względu na ich wyznania postanowiłam znów podjąć opowieść o Wyspie Mgieł.
W ostatnich latach miałam również przywilej rozmawiać z setkami młodzieży szkolnej w całym kraju. Rozmowy te napełniły mnie zarówno radością, jak i nadzieją, nasunęły też myśl o napisaniu czegoś o nowym pokoleniu.
Dla tych z Was, którzy nie czytali trylogii o ViaTerra, przedstawiam krótko występujące w niej postacie:
Franz Oswald urodził się jako Fredrik Johansson i dorastał na Zachodniej Wyspie Mgieł na szwedzkim wybrzeżu Bohuskusten. Był nieślubnym synem hrabiego, do którego należał znajdujący się na wyspie dwór. Franz początkowo mieszkał we dworze, ale kiedy miał trzy lata, jego matka odkryła, że hrabia zamykał syna w piwnicy i znęcał się nad nim. W efekcie zerwała wszelki kontakt z hrabią i przeniosła się z Franzem do letniego domku w lesie.
Po jakimś czasie hrabia przeprowadził się ze swoją nową rodziną do Francji. Kiedy Franz miał trzynaście lat, upozorował własną śmierć, opuścił Wyspę Mgieł i odszukał biologicznego ojca. Ten pozwolił mu zamieszkać u siebie i posłał go do prywatnej szkoły w południowej Francji. To wtedy Fredrik zmienił imię i nazwisko na Franz Oswald. Kiedy skończył dwadzieścia lat, rodzinna willa spłonęła, a wszyscy oprócz Franza zginęli w pożarze. Odziedziczył duży majątek, wrócił na Wyspę Mgieł i kupił dwór. W nowym domu stworzył ruch w rodzaju New Age – ViaTerra – rzekomo przywracający spokój ducha i naturalną równowagę ciała. Ruch stał się popularny szczególnie wśród młodzieży, celebrytów i niektórych decydentów na wysokich stanowiskach.
Pośród członków ViaTerra znalazła się Sofia Bauman, dwudziestodwuletnia kobieta, która właśnie ukończyła studia. Początkowo czuła się tam dobrze, jednak z czasem zaczęła kwestionować metody rządzenia Franza. Kierował wszystkim żelazną ręką, popadał w coraz większą paranoję i otoczył posiadłość ogrodzeniem pod napięciem.
Po wielu miesiącach do Sofii dotarło, że została wciągnięta do sekty. Uciekła razem z Benjaminem Friskiem, innym członkiem sekty, w którym się zakochała.
Droga powrotna Sofii i Benjamina do normalnego życia okazała się trudniejsza, niż to sobie wyobrażali. Sofia opowiadała publicznie o naruszaniu granic w sekcie, przez co spotkała się z bezlitosnymi atakami i prześladowaniami ze strony Franza.
Nastąpiło piętnaście lat pozornego zawieszenia broni między Sofią a Franzem. Benjamin i Sofia osiedli w Henån w gminie Orust, gdzie urodziła im się córka Julia. Zdeterminowani, by trzymać ją z daleka od sekty, spędzony tam czas trzymali w tajemnicy. Julia dorastała w bezpiecznej, normalnej atmosferze, ale od małego ciągnęło ją do wyrwania się z układnego życia w Henån.
Franz zaszył się na Wyspie Mgieł i rozwijał nowe tezy. Jednak gdy okrutny huragan przeszedł nad zachodnim wybrzeżem, Franz wyszedł z cienia, wylansował jeszcze przyjaźniejszą środowisku wersję ViaTerra i stał się popularny jak nigdy. Otworzył też szkołę, którą nazwał Dziećmi Ziemi, w niej jego synowie bliźniacy Vic i Thor wychowywani byli według reguł sekty.
Franz wcale jednak nie porzucił swojego zafascynowania Sofią. Przeniknął do kręgu jej znajomych i latami szpiegował ją i jej rodzinę. Kiedy zaczął podejrzewać, że Julia jest jego córką, skontaktował się z Sofią i zażądał wykonania testu DNA. Gdy tylko test wykazał, że nie jest biologicznym ojcem Julii, Franz zaczął ją adorować za plecami rodziców. Julia całkowicie uległa jego urokowi. W końcu zwabił ją na Wyspę Mgieł z wizytą, która skończyła się tragicznie. Vic, jeden z synów bliźniaków Franza, wychowywany był do przejęcia pewnego dnia przywództwa w ViaTerra. Romans ojca z Julią wywołał jego zazdrość, zaciągnął ją więc na wysoką skałę, by zrzucić stamtąd do morza. Franz pojawił się w ostatniej chwili i uratował dziewczynę, ale niechcący strącił Vica w przepaść. Vic spadł, rozbijając się o skały. Zginął na miejscu. Wtedy też Franz doznał udaru mózgu i został całkowicie sparaliżowany. W następstwie tego tragicznego wydarzenia Julia poznała Thora, drugiego syna Franza. Od razu powstała między nimi szczególna więź i szybko blisko się zaprzyjaźnili.
Kiedy zaczyna się _Requiem na Wyspie Mgieł_, Franz doszedł do siebie po udarze i przebywa znudzony w klinice rehabilitacyjnej. Nosi go, gdy rozmyśla o przyszłości. Julia i Thor dzielą mieszkanie w Göteborgu. Thor nadrobił zaległości szkolne, które miał z czasów sekty, chodzi do klasy maturalnej. Julia właśnie dostała pracę jako asystentka redakcji w piśmie internetowym.PROLOG
Na początku była obecność, której decyzją był byt.
Dlatego obecność stworzyła przestworza i różne wymiary.
I stały się światłość, energia i życie.
Zawsze myślałem, że tak powstał wszechświat.
Stworzony nie przez jakiegoś boga, a przez samotną duszę, zagubioną i znudzoną.
Prawie jak gra.
Kiedy zostałem uwięziony we własnym ciele, przyjąłem to założenie, żeby życie stało się znośniejsze. Personel szpitala umieszczał mnie przed oknem, codziennie tam przesiadywałem. W końcu moja świadomość sięgnęła poza więzienie ciała. Nauczyłem się przeczuwać ludzi, poruszających się po mieście jak przypływy i odpływy, w tę i z powrotem między domem a bezsensowną pracą. Czułem ich nudę i desperacką potrzebę kierunku podróży. Ich cierpienie było dla mnie powodem do dalszej walki.
W gruncie rzeczy jestem przywódcą. Obowiązkiem przywódcy jest prowadzenie ludzi.
Pewnej burzliwej nocy prawie dwa lata temu zabiłem własnego syna. Nieumyślnie.
Napadł na mnie, a ja się broniłem. Rzucał się na mnie w kółko, niczym wściekły pies bojowy. Przed upadkiem z urwiska na skały zachybotał się do tyłu z osobliwym wyrazem twarzy, jakby coś w nim zawsze wiedziało, że to się stanie. Kiedy stracił równowagę, miał zdziwioną minę. Choć raz nikt mnie potem nie obwiniał, nikt nie cieszył się z mojego nieszczęścia. Chroniłem bezbronną kobietę. Nigdy nie żałowałem tego, co zrobiłem tamtego wieczoru. A mimo to nie mogę się wyzbyć wspomnienia jego zdziwionej twarzy – ostatniej rzeczy, którą widziałem, zanim zostałem wrzucony w niemy świat wewnątrz własnego ciała.
Mój pierwszy psycholog sądził, że chciałem zapomnieć o tamtym zdarzeniu. A ponieważ nie potrafiłem zapomnieć, traktowano mnie jak straumatyzowanego. Taki jednak nie byłem. Tylko sparaliżowany.
Zastanawiam się, czy ktokolwiek może sobie w ogóle wyobrazić siłę woli, jaka jest potrzebna do kiwnięcia palcem u nogi, kiedy jest się całkiem sparaliżowanym. Najpierw nie dzieje się nic, można siedzieć i gapić się na stopę jak idiota. Minuty, godziny, dni. Później człowiek dostrzega mały ruch, a przynajmniej tak mu się wydaje, i jest zawiedziony, że nie da się tego powtórzyć. A w końcu, kiedy wreszcie się udaje, totalnie go to przytłacza. Bo czymże jest jeden palec w porównaniu z całym ciałem?
Mimo to nie chciałem się poddać. Przyznawanie się do porażki nie leży w mojej naturze. Niektórzy nazywali mnie okrutnym, wielu nazywało surowym. Ale ja tylko starałem się żyć według pewnych zasad, jestem w tym uparty i otwarty. Niezliczone noce, sam w mroku, usiłowałem zmusić swoje mięśnie do posłuszeństwa. Nakłaniałem struny głosowe do wibracji, wargi do ruchu. W końcu znów stałem się panem własnego ciała.
Półtora roku zajął mi całkowity powrót do siebie. Lekarze nazywali to cudem, ale w rzeczywistości chodziło o czystą siłę woli. Wtedy tak zwany skandal, w który byłem zamieszany, stracił swoją sensacyjność. Niektóre rzeczy z czasem łatwiej wybaczyć. Innych nie można wybaczyć nigdy.
Teraz jestem panem kliniki rehabilitacyjnej, w której mieszkam od udaru. Mam przestronny apartament z własnym wyjściem do ogrodu i oknem na ulicę. Wypolerowany parkiet z ogrzewaniem podłogowym. Gładką jedwabną pościel. Specjalnie dobrane posiłki i osobistego trenera. Transakcje finansowe potrzebne do uzyskania tego wszystkiego były długotrwałe i skomplikowane. Ale chciwa klinika może sobie pożreć część mojego majątku. Czasem prywatna opieka zdrowotna potrafi być błogosławieństwem.
Dzisiaj zajmują się mną stale uśmiechnięte opiekunki. Najlepiej zbliżać się do nich powoli, jak w tańcu, aż poczują chęć opowiedzenia o swoich najintymniejszych sekretach. Wszystkie to zrobiły: Elyssa, Bettina i Sara. Wszystkie są częścią mojego tutejszego małego imperium. Służalcze i zawsze przychylne.
Niektórzy twierdzą, że mężczyźni kochający władzę są przytępieni emocjonalnie. Nic bardziej mylnego. Wiem, że odbieram bodźce zmysłowe silniej niż inni ludzie – kolory zachodu słońca, najmniejszy powiew wiatru, zapach kobiety. Kiedy do pokoju wchodzi opiekunka, od razu wiem która, bez odwracania się za siebie. Rozpoznaję zapach ich perfum. Albo ich potu pod pachą.
Ostatnio coś innego zakłóca moje odczucia. Ćmiący ból w sercu. Osobliwa, gorzko-słodka sentymentalność, której nie chcę znać, ale której nie da się zignorować. Po raz pierwszy, odkąd sięgam pamięcią, słony smak łez trafił na moje usta. Czasami rośnie ucisk w piersiach. Ale to na pewno są echa rozległego udaru.
Zwracam wzrok do okna i wyglądam na ulicę i ludzi, ledwo widocznych w szarym półmroku dnia. Stopniowo zaczynam dostrzegać samotne postacie stojące w bramach i pod latarniami, ludzi, którzy zdają się nie mieć oczywistego miejsca. Zbłąkane dusze kryjące się w cieniu.
Myślę o tym, jak łatwo byłoby wślizgnąć się w to ciemne miasto i zniknąć. Łaknę zmiany, poczucia, że nowe nadchodzi, podczas gdy zużyte, dobrze znajome ginie. Zdecydowanie zbyt długo tego nie odczuwałem. Już dawno powinienem był porzucić to nużące miejsce, ale zanim wrócę do domu, muszę ułożyć plan. Nigdy nie miałem wątpliwości co do mojego celu w życiu, tego, co chcę osiągnąć. To sama droga do celu jest usiana niepewnością. Wszystko musi się zgadzać. No i pytanie decydujące: czy odzyskałem swoją wewnętrzną siłę?
Myślę o Wyspie Mgieł i jej prymitywnych siłach natury i czuję coś, co przypomina tęsknotę. Słone powietrze i świeże wiatry. Pokryte trawą wrzosowisko, które w sierpniu blaknie, by ustąpić fioletowym odcieniom wrzosów. Potężne skały. Mgła, która wtacza się od morza nocą i połyka całą wyspę. Moje miejsce na ziemi.
Myślę o dworze, moim domu, i o tym, jak kiedyś stworzyłem tam imperium, które rozciągnęło się na cały świat.
Myślę o mojej matce, jej mocno zaciśniętych ustach i tym, jak zawsze wydaje się patrzeć na mnie oskarżycielsko.
Myślę o Thorze, teraz moim jedynym dziecku – o jego stoickiej postawie, kiedy odpowiada jedną sylabą na moje pytania podczas odwiedzin. I o tym, jak się irytuję sam na siebie, że z jakiejś próżności chcę mu imponować.
Myślę w końcu o Julii. Po długim okresie oddalenia powróciła do mnie. Pamiętam, jak trzymała się kurczowo mojej piersi z rozbrajającym brakiem wątpliwości. Jej dłoń, którą włożyła w moją podczas spaceru po wyspie, i jak w końcu rozgrzałem się cały. Biło od niej wulkaniczne ciepło. Ten obraz w pamięci pojawia się chwilę przed jej głosem: „Dlaczego mi to wszystko opowiadasz?”. I moją odpowiedzią: „A komu innemu miałbym o tym powiedzieć?”.
Teraz czuję znajomy, wilgotny ból w oczach.
Coś się we mnie rusza.
Kiedy spoglądam na swoje dłonie, mały palec drży.1
JULIA
Wyskoczyła z zatłoczonego tramwaju i patrzyła, jak pojazd sunie dalej na wschód, w kierunku centrum. Znowu dopadło ją znajome poczucie samotności. Znikało za dnia, ale o zmierzchu powracało. Miało tętno i ostre szpony. Wibrowało grozą w najgorszych momentach. Teraz tęskniła za Thorem i miała nadzieję, że jest w domu.
Echa marazmu w nowej pracy dokuczały jej wieczorami. Po skończeniu nowego dwuletniego kierunku w szkole średniej z profilem językowym rzuciła się na rynek pracy. Do tej pory przepracowała dwa miesiące w magazynie internetowym MODA, który czytały głównie młode kobiety robiące karierę. Kiedy zobaczyła, że szukają tam asystentki, spontanicznie pojawiła się w redakcji i przedstawiła. Coś musiała zrobić dobrze podczas tej wizyty, bo od razu zatrudniono ją na okres próbny.
Początkowo praca w charakterze asystentki redakcji, z dobrą płacą na wstępie i korzyściami w postaci darmowych próbek kosmetyków i ubrań, brzmiała jak marzenie. Ale tak było, zanim poznała swoją nową szefową, Susannę Asker. Dość szybko posada okazała się oznaczać służenie niczym lokaj. Nim kawa zdążyła wystygnąć, Susanna życzyła sobie następnej. A gdy ją rozlała – co zdarzało się często ze względu na zamaszyste ruchy dłoni – oczekiwała, że Julia będzie czołgać się po podłodze i wycierać kałużę. Nawet to upokorzenie by jej nie złamało, gdyby nie rosnące poczucie, że nie pasuje w redakcji. Już się prawie nie malowała. Coraz mniej interesowała się modą. A w towarzystwie samych kobiet zawsze czuła się zagubiona. Tak naprawdę Julia zgłosiła się do MODY, bo chciała pisać. Interesowało ją prawie wszystko: ludzkie losy, zmiany klimatyczne, nawet polityka. Poza tym była ciekawa z natury i nie unikała zadawania pytań, nawet tych niewygodnych.
Zimny wiatr, od którego łzawiły oczy, szarpnął jej włosy. Rozpadało się, drobne, ostre krople trafiły w kark. Był dopiero koniec sierpnia, a już jesień w powietrzu. Otrząsnęła deszcz z włosów, weszła po schodach, stanęła przed drzwiami i otworzyła je kluczem. W przedpokoju pachniało znajomo Thorem, ale z pustki wionącej z mieszkania zrozumiała, że nie ma go w domu.
Wynajmował je od swojej babki, która na stałe mieszkała na Wyspie Mgieł. Dzielenie czynszu wydawało się praktyczne, odkąd Julia dostała pracę w Göteborgu.
Thor i Julia dorośli zbyt wcześnie, ale każde z całkiem różnych powodów. Julia zawsze czuła się dojrzalsza od rówieśników. Szybko weszła w okres pokwitania i dokuczano jej z tego powodu. A później, kiedy wszystkie dziewczyny ją dogoniły i ludzie mówili, że powinna cieszyć się ze swojego wyglądu, nie mogła wyjaśnić, że to niemożliwe. Było już po prostu za późno. Thor prowadził surowe, zdyscyplinowane życie w sekcie i zmuszony był zajmować się sobą od wczesnych lat. Kiedy Julia chodziła do liceum w Uddevalli, często odwiedzała Thora w Göteborgu. Zamieszkanie razem zbliżyło ich jeszcze bardziej. Jednak teraz przyjaźń się pogłębiła i przerodziła w coś, czego żadne z nich zdawało się nie rozumieć.
Thor zmienił się od czasu, kiedy spotkała go po raz pierwszy dwa lata temu. Można by powiedzieć, że fizycznie zmienił się z chłopca w młodego mężczyznę. Chociaż był rudy, a Franz miał kruczoczarne włosy, Julia uważała, że zaczyna przypominać swojego ojca. Te same wzrost i krępa budowa ciała. Szeroka żuchwa, wysokie kości policzkowe i prosty nos. Nawet to, że czasami artykułował słowa nieznośnie wyraźnie. Ale w sposobie bycia byli całkiem różni. Franz miał charyzmę, której Julia nigdy nie widziała u nikogo innego. Pierwsze, co zauważyła, to, że światło odbijające się w jego oczach nadawało im kolor bursztynu. Było to spojrzenie drapieżnika, jednocześnie wypełnione dużym ciepłem. Niesamowite. Wydawał się szybować ponad wszystkim, co działo się na świecie, wzniosły i nieporuszony.
Natomiast Thor stanowił zniewalające połączenie krzepkości i duchowej wrażliwości. Trudne życie i tragedie rodzinne sprawiły, że dojrzał, zostawiły też ślady w jego pięknych oczach, które zdawały się należeć do kogoś znacznie starszego. Problem, jaki się pojawił, polegał na tym, że tylko przez ograniczony czas Julia mogła patrzeć w te oczy bez myślenia o przespaniu się z Thorem. Łapała się na tym, że przyglądała się jego ustom i zastanawiała, jak by to było całować się z nim, albo rzucała ukradkowe spojrzenia na jego długie palce.
Sytuacja była skomplikowana. Nie łamie się serca najlepszemu przyjacielowi, co by zapewne zrobiła, gdyby stali się parą. Julia wciąż nie czuła się pewna, pociągali ją zazwyczaj znacznie starsi mężczyźni. Próbując zwiększyć dystans pomiędzy sobą a Thorem, namawiała go, żeby zaczął chodzić na randki. Kiedy ku jej zdziwieniu faktycznie poznał w szkole jakąś dziewczynę, zrobiła się potwornie zazdrosna. Krytykowała tamtą i robiła wszystko, żeby zniszczyć ten związek, co Thor natychmiast dostrzegł i z czego chętnie sobie dowcipkował. A teraz właśnie zakończył tamtą relację i powiedział, że chce się skoncentrować na swoich stopniach. I na ich przyjaźni.
Julia była w dwóch związkach z mężczyznami pod trzydziestkę. Oba skończyły się tym, że odczuwała zawód i pustkę, wypełniona niespełnionym oczekiwaniem. Brakowało jej Thora, kiedy była z innymi facetami – zastanawiała się, co robi, z kim jest, czy o niej myśli. W końcu całkiem zaniechała randkowania.
Thor chodził do ostatniej klasy liceum i potem miał zamiar składać papiery na dziennikarstwo w Göteborgu. Wcześniej rozważał zostanie nauczycielem. Przeczytał jednak o młodym chłopaku, który sam jeździł po świecie i własnym sprzętem filmowym robił reportaże dokumentalne, które sprzedawał mediom. A teraz Thor chciał pisać reportaże społeczne. Udawało mu się wszystko, czego się podjął. Tak samo jak ojciec był niesłychanie uparty w dążeniu do celu. I Julia, i Thor potrafili dobrze wyrażać się w piśmie, a marzenie o pisaniu zbliżyło ich do siebie jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe.
Zapaliła lampy, weszła do pokoju Thora i włączyła cicho radio. W mieszkaniu panowała duchota. Podciągnęła żaluzje w salonie i wyjrzała przez okno na taksówki kręcące się jak wściekłe osy i ludzi spieszących z pracy do domu. Deszcz się nasilił. Na niebie narastało coś, co wyglądało na kłęby chmur burzowych. Z ciężkim balastem samotności zawsze czuła się staro. Jakby jej życie miało minąć, zanim się obejrzy. Położyła się na kanapie i przytuliła jedną z poduszek. Od małego lubiła trzymać w ramionach coś miękkiego, co ją grzało w nocy. Ścisnęła poduszkę i wdychała delikatny zapach proszku do prania, którego używali na spółkę. I nagle Thor stanął w drzwiach.
Ubrany był w wełniany sweter ze zdecydowanie za długimi rękawami i wybielane dżinsy. Włosy miał mokre, a z rzęs zwisały mu krople deszczu. Julia usiadła prosto na kanapie.
– Gdzie byłeś? – zapytała i zdziwiła się, jak wysoko zabrzmiał jej głos.
– Odwiedziłem tatę – odpowiedział.
Tatę. To słowo wypełniło pokój. Za każdym razem, kiedy słyszała, jak je wypowiada, wracała do niej przeszłość.
Thor usiadł obok niej.
– Aha, no i jak się miewa? – zapytała.
– Absolutnie doskonale – odpowiedział, przewracając oczami. – Praktycznie przejął całe to miejsce. Salowe uważają, że jest słodziutki. Powinien wziąć się za uczciwą pracę, ale grzeszne pieniądze umożliwiają prawie wszystko.
– Thorze… – powiedziała z lekkim wyrzutem – dlaczego tam chodzisz i się z nim spotykasz? Przecież tylko się złościsz.
– Jest moim tatą.
– I co?
– Nigdy mnie nie zostawił, tak jak zrobiła mama. Potrafił mnie potwornie nastraszyć, ale nigdy mnie nie uderzył. Czasami wstawiał się za mną.
– Oczywiście, że cię uderzył.
– Nie, nie w dzieciństwie – zaprzeczył. – Tylko raz, kiedy był moim szefem. Nie byłem już dzieckiem i dokładnie wiedziałem, co się stanie, jeżeli go sprowokuję. W pewien sposób zawsze wiedzieliśmy, że mamy siebie. Natomiast na mamie zupełnie nie można było polegać.
Elvira, matka Thora, miała zaledwie piętnaście lat, kiedy urodziła bliźnięta. Zostawiła dzieci i uciekła od Franza i sekty. Potem porzuciła też kraj i wyjechała do USA. Vic zginął, zanim znowu nawiązała kontakt, i tego Thor nigdy nie mógł mamie wybaczyć.
– Ale Elvira miała przecież dobry powód do ucieczki – rzekła Julia. – Franz traktował ją jak szmatę.
– Tak, z początku sądziłem, że to szczęście, że uciekła tacie. Ale myślałem, że w końcu po nas wróci i nas zabierze. Miała nas jednak gdzieś. Nie mówmy już o tym. Wiesz, że nie lubię tego roztrząsać.
Julia splotła swoje palce z jego palcami, które wciąż były zimne i wilgotne. Robili tak czasem, bawili się swoimi dłońmi. Ale tym razem przyprawiło ją to o gęsią skórkę na rękach.
– Czy Franz mówił coś więcej? – zapytała.
Poczuła sama do siebie pogardę za to, że zabrzmiała tak, jakby strasznie jej na tym zależało. A najgorsze było poczucie winy. Franz doznał udaru, kiedy ją uratował. Umarłaby tamtej nocy, gdyby nie przyszedł jej na ratunek. Zamiast niej Vic, brat bliźniak Thora, spadł w skalną przepaść. Tak to się skończyło. A jeżeli właśnie ten fakt – że Franz nieumyślnie zabił własnego syna – spowodował u niego udar, to ile było w tym tak naprawdę jej winy? Czyż nie było słuszne, żeby się zgodziła na spotkanie z nim? Tylko na krótką wizytę dla złożenia kondolencji.
To ze względu na rodziców Julia unikała spotkania z Franzem. Rządził jak tyran na Wyspie Mgieł, kiedy przewodził swojej sekcie. Sofia i Benjamin opisywali go jako dyktatora, który traktował personel jak niewolników. W końcu Sofia miała dość uporczywych pytań Julii o to, jak było w sekcie. „Przestań wypytywać. Wiele wody upłynęło od tamtej pory. Wszystko, co ci potrzebne, to wiedza, że jest psychopatą”.
Pewnego razu Sofia wybuchła, kiedy Julia spytała o Franza.
– Dość tego, Julio! Próbował cię uwieść, a miałaś tylko szesnaście lat. Prześladował nas latami. To powinno wystarczyć, żebyś zrozumiała, że jest złym człowiekiem. Nie chcę więcej o nim mówić. W ogóle nie chcę, żebyś wypowiadała jego imię w tym domu.
Wtedy Julia dojmująco poczuła, że mama czegoś jej nie mówi. Poczuła też, że nie ma innego sposobu, niż dowiedzieć się czegoś więcej o Franzu na własną rękę. Według Thora zmienił się po udarze, stał się bardziej uczuciowy. Jak Sofia mogła być pewna, że nadal jest zły? Czy nie powinna być chociaż trochę wdzięczna, że uratował jej córce życie? Umarł jego syn, była to wysoka cena. Zdaniem Julii w zajadłej nienawiści Sofii do Franza było coś nietypowego, bo w gruncie rzeczy matka była ciepłym człowiekiem.
– Ale co mówił Franz? – spytała znowu Thora.
Przez jego twarz przemknął cień. Odwrócił głowę i odpowiedział:
– Nic szczególnego.
– Czego mi nie mówisz? – nalegała.
– Oj, nic takiego. Pytał o ciebie.
– Wcześniej przecież też pytał?
– Tak, ale nie w ten sposób. Powiedział, że chce się z tobą spotkać i o czymś opowiedzieć. Tylko tobie. Sprawiał wrażenie zdeterminowanego.
– Zawsze sprawia. A o spotkaniu ze mną może zapomnieć.
– Tak też mu powiedziałem.
Ukrył twarz w dłoniach – i o czym myślał? Mimo tego całego czasu spędzonego z Thorem Julia często nie miała pojęcia, co mu chodzi po głowie.
– Chyba nie chcesz się z nim spotykać? – zapytał w końcu.
– Nie – odpowiedziała – nie, nie – a potem dodała: – To co powiedział?2
FRANZ
Władza to temat stale nachodzący moje myśli. Kompetentne przewodnictwo rzekomo opiera się na pokorze, więc sporo oddawałem się nietypowej dla mnie autorefleksji. Kiedy ma się bezwarunkową władzę, należałoby po trochu dzielić się nią z podwładnymi. Tylko odrobinę, ale wystarczająco, żeby czuli się ważni. Nigdy tego nie robiłem. Kiedy stworzyłem swoje imperium na Wyspie Mgieł, byłem zdecydowanie za młody i zbyt idealistyczny.
Sofia Bauman, matka Julii, miała niesamowity potencjał. Kiedy ją zobaczyłem po raz pierwszy na prelekcji, zrozumiałem, że jest wyjątkowa. Przez jakiś czas była moją prawą ręką, ale nigdy nie dałem jej żadnej władzy. W rezultacie zwróciła się przeciwko mnie. To, co zrobiłem później, jest czymś, o czym wolę nie myśleć. Nie żebym się wstydził, lecz dlatego, że tak całkowicie straciłem kontrolę. Utrata kontroli jest upokarzająca. A pewnych rzeczy definitywnie nie da się wybaczyć.
Kiedy odchodzisz z pozycji władzy, musisz tę władzę przekazać komuś innemu. Następnie napełnij swoje konta bankowe, przeprowadź się do jakiegoś dziwnego miejsca za granicą i stań się całkiem niedostępny. Inaczej dawni wrogowie będą cię nękać w nieskończoność. Nie było czasu, żebym mógł przekazać swoją władczą pozycję w ViaTerra komuś innemu. Natomiast stałem się całkowicie niedostępny. Żadnych wypowiedzi, żadnych wywiadów, żadnych innych odwiedzin niż własna rodzina. A mimo to nieustannie dostaję zapytania o rozmowę od dziennikarzy. Za każdym razem odmawiam.
Kiedy się rozglądam po pokoju, w którym mieszkam, czuję przytłaczającą pustkę. Wiem, że nie da się wrócić do tego, co było. Wiem, że przeszedłem z jednego życia do innego, jaśniejszego i prawdopodobnie bardziej bezlitosnego. Oznacza to, że potrzebuję planu działania, by powrócić na Wyspę Mgieł. Codziennie rano budzę się przekonany, że rozwiązanie przyjdzie w ciągu dnia. I codziennie rano się mylę. Tak, jakbym czekał, aż pojawi się rysa w nieinteresującej fasadzie, która ma teraz przedstawiać moje życie. Kiedy wrócę do dworu na Wyspie Mgieł, to po to, żebym rozpoczął nową epokę w swoim życiu. Ale nadmiar czasu i nudy mnie wykańczają.
Otwieram drzwi na taras, a napływające do środka chłodne powietrze przynosi ulgę. Otwierają się też drzwi mojego pokoju i wchodzi Elyssa, uśmiechając się kokieteryjnie. Jest tu moją ulubioną osobą. Na pierwszy rzut oka wygląda dość zwyczajnie. Blondynka z niebieskimi oczami i delikatnymi, nieco dziecięcymi rysami twarzy. Ale w środku kryje się charakterna i przedsiębiorcza dziewczyna z czarnym jak noc poczuciem humoru. Poza tym była u mojego boku przez całą rehabilitację.
– Dzień dobry, Franz, jak się miewasz? – pyta.
– Cóż, u mnie jak zwykle. Jak poszła randka?
– Nie oddzwonił – odpowiada i nieznacznie zapada się w sobie.
– To wykasuj go ze swoich kontaktów. Nie zasługuje na ciebie.
– Masz rację – mówi, prostując się. – Przyszłam, żeby poinformować, że dzwonił jakiś dziennikarz z „Aftonbladet” i prosił o wywiad z tobą.
– Co mu odpowiedziałaś?
– Że nie udzielasz żadnych wywiadów.
– Dobrze.
– Tak, a poza tym jest już twoja psycholożka, na waszą sesję terapeutyczną.
– Niech poczeka z dziesięć minut, zanim ją tu przyślesz.
Elyssa uśmiecha się zagadkowo.
– Dobrze, a czy chcesz, żebym posłała ci łóżko, zanim przyjdzie? – pyta.
– Nie, to dobrze, że widać nieporządek. Niech zrozumie, że wchodzi w moje życie prywatne.
– Czy podać wam kawę w trakcie rozmowy?
– Absolutnie nie.
Teraz już ledwo może powstrzymać się od śmiechu.
– Wyglądasz dziś na lekko zmęczonego, Franz – mówi i przygryza dolną wargę.
– To przez spotkanie. Odgrywanie ofiary jest takie męczące.
Elyssa wybucha dźwięcznym śmiechem, kręci głową i opuszcza pokój.
Moja psycholożka nazywa się Magdalena Grip. Wygląda jak kulturalna ciotka z siwymi, krótko ostrzyżonymi włosami, sukienkami z lnu w krzykliwych kolorach i medalionami wielkości łyżek stołowych. Ale ponieważ postrzega siebie jako osobę młodzieżową, nie jest całkiem odporna na mój czar. W rzeczywistości nie odczuwam jakiejś większej potrzeby terapii, bawią mnie jednak nasze małe potyczki. Dobrze się przygotowałem na to spotkanie. Na biurku leży kartka z pięcioma punktami, które zapisałem perfekcyjnymi drukowanymi literami. Stawiam krzesło za biurkiem, siadam i czekam. Magdalena ostrożnie uchyla drzwi i wtyka głowę do środka.
– Czy jesteś ubrany? – pyta.
To pytanie wynika z sytuacji, kiedy byłem tylko w bokserkach, a ona otworzyła drzwi. Jeszcze nie pozbierała się do końca po tamtym incydencie.
– Tak, wejdź – odpowiadam i wskazuję gestem na puste krzesło.
Siada i od razu zauważa kartkę na biurku. Brwi podjeżdżają jej do góry.
– Co to jest? – pyta.
– Pomyślałem sobie, że chciałbym dziś przedyskutować moją diagnozę – mówię spokojnie.
– Nigdy nie postawiłam ci żadnej diagnozy, Franzu.
– Nie, ale zapisałaś ją w swoich notatkach. Narcystyczny psychopata.
– Czytałeś moje notatki? – pyta, niemile zaskoczona.
– Nie, mam po prostu dobrze wykształconą umiejętność widzenia, co ktoś pisze, gdy porusza dłonią.
– Musiałeś źle zrozumieć – odpycha od siebie kartkę. – Ale chcę podkreślić, że oczywiście masz dostęp do swojej karty pacjenta, jednak nie do moich notatek.
Ignoruję jej lekko oskarżycielski ton i mówię:
– Przejdziemy do rozmowy?
Znowu spogląda na kartkę.
– Czyli chcesz porozmawiać… o tym?
– Tak, zrobiłem małe rozeznanie dla zabicia czasu. Ostatnio nie mam jakiegoś szczególnie mocno napiętego grafiku, jak wiesz. To są wspólne cechy osobowości psychopatów i narcyzów. Pomyślałem, że byłoby ciekawie o nich porozmawiać.
Wyczuwam jej wahanie. Ale bywam nieszczególnie gadatliwy podczas naszych sesji. Teraz ona na pewno się zastanawia, czy to nie jest to otwarcie, na które czekała.
– W psychologii odradza się pacjentom autodiagnozę – mówi.
– To ty postawiłaś tę diagnozę, nie ja.
Wzdycha i rozkłada ręce w bezradnym geście.
– O czym chcesz rozmawiać, Franzu?
– Możemy zacząć od punktu pierwszego.
– „Skrzywione, wyolbrzymione poczucie własnej wartości” – czyta.
– Właśnie.
– Czy jest w tym coś, co twoim zdaniem pokrywa się z twoją osobowością, Franzu?
Ma denerwujący zwyczaj nieustannego używania mojego imienia, żeby mi przypomnieć, jak wygląda rozkład sił podczas rozmowy.
– Nie, Magdaleno – odpowiadam – moje poczucie wartości zawsze było w zgodzie z osiągnięciami. Kiedyś miałem w miarę duży wpływ na świat. Teraz czuję się dość głupio – zataczam gest po swoim pokoju.
– I brakuje ci tego? Tego okresu świetności? – pyta.
– Czy to by zrobiło ze mnie psychopatę?
– Tego nie powiedziałam.
– Przejdziemy do kolejnego punktu? – pytam niecierpliwie.
– „Brak empatii”?
Tu mam zamiar dać coś od siebie.
– Odczuwam empatię do swojego syna – mówię.
Kiedy wypowiadam te słowa, nieoczekiwanie spływa na mnie fala smutku. To zadziwiające, ale ostatnio coraz częściej zdarza mi się to, kiedy myślę o Thorze. Czasami mam poczucie, że on to jedyne, co ze mnie pozostało. Czasami, kiedy tu jest, mam wrażenie, że potrafi przejrzeć mnie na wylot.
– W jaki sposób? – pyta Magdalena zaciekawiona.
– Jestem z niego dumny. Zna swoje ograniczenia i dąży do celu.
– A co czujesz, kiedy jesteście razem?
– Trochę trudno mi do niego trafić. Czuję w takich momentach niewystarczalność.
I irytację. I frustrację.
– Ile on teraz ma lat? – pyta.
– Dwadzieścia.
– Już dorosły!
Myślę, że Thor zawsze był w pewien sposób dorosły, ale ona by tego nigdy nie zrozumiała. A ja nie mam cierpliwości do pogaduszek.
– A twoja mama? Jak to jest, kiedy się widujecie? – pyta dalej.
– Wolę o niej nie mówić – burczę.
Przez chwilę przygląda mi się z namysłem, po czym znów spogląda na kartkę.
– Kolejny punkt to „Manipuluje i kłamie”. Czy to robisz?
– O tym już zdecyduj sama. Gdyby tak było, to przecież i tak bym cię okłamał, prawda?
– A „Z natury przekracza granice”?
– Czy coś w tym złego?
– Zależy trochę od tego, jakie granice się przekracza.
– Uważam, że ludzie wyznaczający mnóstwo granic to najczęściej głupi i ograniczeni idioci.
– A to jest coś, o czym chętnie z tobą podyskutuję – odpowiada i oczy jej się świecą.
– Wolę nie dzisiaj.
Już zaczyna mnie męczyć ta rozmowa, ale jeszcze mam daleko do celu.
– Czy mogę o coś zapytać? – mówię.
– Oczywiście.
– Z tego, co rozumiem, system diagnostyczny używany w psychiatrii opiera się na obserwacji u pacjenta pewnych objawów. Jakie odkryłaś u mnie objawy, które doprowadziły do mojej diagnozy?
– Tego niestety nie mogę z tobą omawiać, poza tym nigdy nie postawiłam ci żadnej diagnozy.
Nie jest w stanie ukryć rosnącej w niej irytacji. Tak dobrze znam ten wyraz twarzy, zmarszczone czoło i ściągnięte brwi.
– No dobrze, ale tak całkiem teoretycznie – mówię – uważasz, że sprawiedliwe jest stawianie pacjentowi diagnozy na podstawie pogłosek i plotek medialnych?
– Tego absolutnie nie robiłam – odpiera.
– To ciekawe, bo nie przypominam sobie, żebyśmy kiedykolwiek odbyli jakąś głębszą rozmowę, która mogłaby wykazać u mnie jakieś objawy.
Na policzku Magdaleny wykwita rumieniec. Wciąż jednak patrzy mi prosto w oczy.
– Czy mamy problem, Franzu?
– Nie wiem. Mamy, Magdaleno?
– Nie, nie wydaje mi się. Uważam, że robisz postępy.
– Mam pewną teorię o diagnozie, którą mi postawiłaś. Czy chcesz ją usłyszeć? – pytam.
– Chętnie, ale chcę jeszcze raz podkreślić, że to nie była żadna diagnoza.
Uśmiecha się łagodnie, z widoczną ulgą, że udało jej się uniknąć mojego ataku personalnego.
– Nie jestem tego taki pewien – odpowiadam i przeszywam ją wzrokiem. – Ale z tymi psychopatami może po prostu chodzić o zazdrość. Wiele osób, którym przyklejono tę łatkę, ma przecież olbrzymią władzę, bogate życie towarzyskie, wyglądają dobrze i sypiają, z kim chcą. Czy nie każdy pragnie takiego życia?
– Cóż, można i tak na to patrzeć.
– Skąd wiesz, że nie jest odwrotnie? – pytam.
– Jak to: odwrotnie?
– Że to wy, tak zwani normalni ludzie, jesteście chorzy, a my jesteśmy zdrowi.
– To nie jest proste pytanie. Sądzę, że wiąże się z tym, że osoby oceniane jako aspołeczne krzywdzą innych.
– Czy zawsze cudza krzywda jest czymś złym, jeżeli cel jest dobry?
– Nie mogę się na ten temat wypowiedzieć bez konkretnego przykładu.
W zasadzie chcę uzyskać odpowiedź w tylko jednej kwestii, zanim psycholożka pójdzie. To coś, co mnie uciska. Te przeklęte wahania nastroju.
– Czy wydaje ci się, że zmieniłem się po udarze? – pytam, szukając w jej twarzy jakiejś reakcji. Wzrok ma nieobecny, chwilę zwleka z odpowiedzią.
– Tylko ty sam możesz na to odpowiedzieć – mówi w końcu – ale z tego, co rozumiem, doświadczasz pewnych emocji, których wcześniej nie czułeś. Zmiany emocjonalne są często spotykane po udarze. Na przykład ponad dwadzieścia procent nim dotkniętych łatwiej się wzrusza.
– Czyli jak myślisz? Teraz jestem w osiemdziesięciu procentach psychopatą, a w dwudziestu normalny? – Wpatruję się w nią intensywnie.
Ledwo potrafi powstrzymać uśmiech.
– Na ten temat nie mam zamiaru się wypowiadać. Ale dobrze, że opowiedziałeś o swoich uczuciach do Thora. Możemy na tym bazować.
– Poruszymy ostatni punkt? – pytam.
– „Problematyczne i nieudane związki”?
– Nie mam żadnych związków.
– Nigdy?
– Przenigdy.
Unosi brwi i patrzy na mnie pytająco.
– A to, co się stało z Julią?
Coś mnie przeszywa, kiedy wymawia jej imię. Czuję, że zaciskam mocno pięść. Twarz Magdaleny przede mną na chwilę znika. Pojawia się wspomnienie przetaczających się fal uderzających o urwisko na Wyspie Mgieł. Ciepła, mała dłoń w mojej dłoni. I to poczucie, że nareszcie ktoś mnie słucha, słucha naprawdę.
– To nie był żaden związek i dobrze o tym wiesz – rzucam krótko.
– Mimo wszystko chciałabym porozmawiać z tobą o Julii. Zaryzykowałeś życie, żeby ją uratować. Takie zachowanie jest niezwykłe u osób, którym brak empatii.
– I co z tego?
– Emocje, które w tamtym momencie przeżywałeś, muszą być ostatnimi emocjami przed udarem. To ewentualnie mogłoby mieć wpływ na to, kim dzisiaj jesteś.
– Nie chcę mówić o Julii. Poza tym jestem już zmęczony – mówię i udaję, że ziewam.
– Czy mogę zapytać o jeszcze jedno, zanim skończymy? – pyta.
– Jasne.
Zniża głos i ciągnie już bardziej poufałym tonem.
– Razem z kilkoma kolegami po fachu prowadzimy badania dotyczące różnych aspektów zachowań społecznych i aspołecznych. Częścią tych badań jest studium pacjentów, u których zmienił się rejestr emocjonalny. Czy byłbyś zainteresowany wzięciem udziału w tym projekcie?
– Jako królik doświadczalny, to masz na myśli?
– Nie, absolutnie nie – zaprzecza – chodziłbyś na terapię. To mogłaby być sytuacja korzystna dla wszystkich stron, może pomogłaby ci lepiej zrozumieć twoje nowe uczucia. W końcu to ty masz kawałki układanki, która jest wiedzą o twoim życiu wewnętrznym. Ja mam wykształcenie w zakresie układania życiowych puzzli.
Brzmi to tak pogardliwie, że przebiega mnie wewnętrzny dreszcz. Ale jednocześnie chcę się nauczyć panować nad tym piekłem we mnie, które zaskakuje mnie od czasu do czasu.
– No nie wiem… – mówię niepewnie – czy musielibyście prześwietlić mi mózg?
– Prawdopodobnie tak – odpowiada.
To przesądza sprawę.
Rozkładam ręce, sygnalizując, że dla mnie spotkanie się zakończyło.
Otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale rozmyśla się i z powrotem je zamyka.
Przeszywam ją wzrokiem i mówię:
– Koniec sesji terapeutycznej.4
FRANZ
Zawsze fascynowały mnie moralność i sprawiedliwość. Ludziom trudno zaakceptować to, że nieuczciwe czyny prowadzą do konsekwencji. Narzekający na bzdety działają mi na nerwy, a w tym kraju narzeka się na wszystko. Zastanawiające, że też komuś może się chcieć nieustannie mieć poczucie niesprawiedliwości.
Bez marudzenia przyjąłem konsekwencje swojego postępowania. Odbyłem swoją karę. Z Elvirą, matką bliźniaków, miałem pewnego rodzaju związek na równych zasadach. Później wyszło na jaw, że była dużo młodsza, niż początkowo udawała. I ona, i jej rodzice okłamali mnie w kwestii jej wieku.
Ale nie narzekałem. Wykorzystałem swój czas w więzieniu na naukę czegoś więcej o ludzkim umyśle. Pomagałem innym osadzonym lepiej zrozumieć siebie samych. To w więzieniu też zrozumiałem, jak całkowicie bezwartościowy jest nasz system prawny.
Po pierwsze proces sądowy ciągnie się nieznośnie powoli, a jak już kogoś skażą, to panuje absolutny brak chęci do przyznania się do popełnionych błędów. Osoby, które kwestionują wyrok sądu, mogą zaświadczyć o niedorzecznych trudnościach w osiągnięciu wznowienia postępowania. Rozprawy są często bezsensowne ze względu na pasywnych sędziów, zmanipulowane śledztwa policyjne i kłamiących świadków. W moim wypadku wyrok był jedynie sposobem na uspokojenie społeczeństwa po skandalu wokół mojej osoby.
Zawsze uważałem, że kary mają być szybkie, efektywne i ostateczne. Kiedy przewodziłem ViaTerra, cały czas starałem się rozwijać nowe metody nagradzania i korygowania postawy moich pracowników. Czasami jednak doznawałem zawodu. Po powtarzających się ciężkich pracach w posiadłości niektórzy wracali dokładnie tak samo pyskaci. Szczególnie Sofia Bauman. Może mój środek zastosowany wobec niej był ostatecznie jedynym możliwym.
Zastanawiam się, jak doskonały system sprawiedliwości funkcjonowałby w praktyce. Rozmyślam, jak mógłby zmienić świat. Krążące w mojej głowie myśli przerywa dzwonek przedpotopowego telefonu podłączonego do recepcji. W słuchawce rozbrzmiewa głos Elyssy.
– Dzwoni do ciebie znowu jakaś dziennikarka.
– Nie udzielam żadnych wywiadów, wiesz przecież – mówię, bębniąc poirytowany palcami o biurko.
– Wiem, ale ta wydaje się inna. Mówi, że na pewno chcesz z nią rozmawiać.
– Zawsze tak im się wydaje.
– Nazywa się Julia Frisk.
Odbiera mi mowę. Wiem, jak o to łatwo, jak przeszłość potrafi człowieka dogonić i grać na jego korzyść. Mimo to nie jestem przygotowany. Julia. Dlaczego tak za nią przepadam? Nie wiem. Nikt nie wie, skąd się bierze gust. Każdy się z nim rodzi. Julia ma wszystkie kobiece cechy, które uwielbiam, i brakuje jej tych, których nie lubię. Ani razu nie okazała strachu. To imponująca cecha, a przy tym niesamowicie podniecająca.
Słychać jedynie lekki oddech Elyssy w słuchawce.
– Franz, jesteś tam? – pyta w końcu.
– Tak, połącz ją.
– Jesteś pewien?
– Całkowicie.
Zapada cisza. Potem słychać chrząknięcie.
– Cześć, Franz. Tu Julia.
Jej głos wywołuje we mnie drobny ruch, który rośnie we wzbierającą falę wspomnień. Przez chwilę zbieram się w sobie, po czym mówię tylko:
– Cześć, Julio.
Wstaję z mozołem, bo nie zdołam usiedzieć bez ruchu podczas tej rozmowy. Tak naprawdę mam ochotę chodzić w tę i z powrotem po pokoju, ale ten przeklęty kabel od telefonu jest za krótki.
– Pracuję teraz w czasopiśmie MODA – mówi Julia.
Wiem, gdzie pracuje. Wiem o niej więcej, niż myśli. Nie jest to informacja, którą dostałem od mojego nieznośnie milkliwego syna, ale istnieją inne sposoby. A ja mam teraz dużo czasu na przeszpiegi.
– Aha, w czym mogę ci pomóc? – pytam, starając się, żeby mój głos zabrzmiał spokojnie. – Bo chyba nie dzwonisz ze względu na starą przyjaźń?
– Nie, ale najpierw chcę ci podziękować.
– Za co?
– Za to, że mnie uratowałeś.
– No to musisz mi podziękować osobiście.
– Chciałabym też przeprowadzić z tobą wywiad dla naszego magazynu.
– Chodzi o to, Julio – mówię powoli, ściszonym głosem – że nie udzielam żadnych wywiadów.
– Słyszałam o tym, ale pomyślałam, że może zechciałbyś zrobić wyjątek. Pojawisz się w artykule w naszym następnym numerze, a ja chcę napisać ciąg dalszy.
– Aha, a o czym jest ten artykuł, w którym się pojawiam?
– O samotnych mężczyznach owianych skandalem – mówi i słyszę, jak przełyka ślinę.
Muszę się potężnie wysilić, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
– I jakie sobie wyobrażasz podejście przy takim wywiadzie? – pytam.
– Jesteś obwiniany o wiele rzeczy. Myślę, by dać ci szansę na konfrontację z tymi oskarżeniami i opowiedzenie własnej wersji. Zajęłoby to tylko około godziny.
Mądra jest. Ale o tym zawsze wiedziałem.
– Nie, Julio. Taki wywiad potrwałby dużo dłużej.
– Aha, no dobrze… niech zajmie tyle czasu, ile potrzeba.
Daję jej czekać chwilę i przywołuję w pamięci obraz jej twarzy. Tak przyjaznej i naturalnej. Zastanawiam się, jak teraz wygląda naprawdę. Nastolatki bardzo się zmieniają przez dwa lata, a ich zdjęcia w mediach społecznościowych są zawsze zwodnicze. Na pewno jest jeszcze bardziej podobna do swojej mamy. Prawdziwe piękności. Wydęte usta, jeśli coś nie jest po ich myśli. Spojrzenie twarde jak diament, kiedy robią się złe.
– Byłoby to pod pewnymi warunkami – mówię w końcu.
– Jakimi warunkami?
– Ja decyduję o tym, kiedy dyktafon ma być włączony, a kiedy wyłączony. To, co powiem poza nagraniem, nie może pojawić się w tekście.
– Dobrze.
– I żadnych pytań o moje dzieciństwo.
– Zgoda.
– I jeszcze jedno. Żadnych pytań o twoją mamę.
– Dlaczego nie?
– Jeżeli chcesz się dowiedzieć, co zaszło między twoją mamą a mną, zapytaj ją sama.
– No ale nie chcesz opowiedzieć swojej wersji? A jeśli ona kłamie?
– Tu ci niestety nie pomogę. Ale o moim powiązaniu z twoją mamą nie możesz pisać w artykule. Rozumiemy się?
– Już o tym pisano.
– I wystarczy.
Zapada cisza. Mam wrażenie, jakby słuchawka telefonu była pod napięciem. Nie wydaje mi się, żebym czuł taką jasność umysłu od czasu udaru. W końcu Julia mówi:
– Dobrze, niech będzie. Kiedy mogę przyjść?
– Chwileczkę – odpowiadam i udaję, że się namyślam. W rzeczywistości odwracam twarz od słuchawki, robię głęboki, cichy wydech i zamykam oczy.
– Może być w przyszłym tygodniu – mówię.
Będę potrzebować jak najwięcej czasu, żebym mógł przygotować się na to spotkanie.