- W empik go
Resztki życia. Tom 1 - ebook
Resztki życia. Tom 1 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 272 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Prawie na samym wyjeździe z miasteczka Kaniowiec (którego próżnoby na karcie szukać), nad pocztowym gościńcem mało uczęszczanym i do pół zieloną trawą porosłym, stoi podobno dotąd na pagórku wesoły dworek, porządny, schludny, nie wykwintny i choć ze smakiem i staraniem zbudowany, przypominający postacią dawne dworki szlacheckie po miasteczkach, w których, to palestra, to starzy osiadający przy kościołach na dewocji, to kapitaliści potrzebujący spoczynku, zamieszkiwali. Dosyć wysoki dach gontowy złamany wpośrodku, pokrywał tę budowę, której cztery okna od ulicy i drzwi na ganek o czterech słupach wychodzące, całą zajmowały facjatę. W ganku po staroświecku były ławy dokoła na których szlachcic siadał wieczorem odprawiać officium i koronkę.
Od drogi odgradzał nieco budowę mały kwiatowy ogródek przeźroczystemi sztachetami okolony, a z tyłu widać było sad pełen drzew zielonych, gęsty, bujny i cienisty. Cztery grube topole wysoko wzrosłe ocieniały bramę i sztachety; pod jedną z nich była czysta i schludna ławeczka, prosty kawał tarcicy na dwóch grubych położony pniakach.
Słońce zachodziło pogodnie i cisza wieczorna ogarniała świat gotujący się do spoczynku, na jej tle rozróżnić było można nieśmiało i zcicha odzywające się głosy ludzi, ryk bydląt, turkot wozów próżnych kłusem powracających z pola do domu. Ciepły wiaterek niekiedy zawiewał z południa i poruszywszy liściedrzew, po chwili jakby zawstydzony niewczesnenj swojem trzpiotowstwem, uciekał kryć się w gęstwinę.
Wszystko zdawało się modlić wśród tej ciszy błogiej i świętej na chwilę użyczonej światu, by nowych sił nabrał do cierpienia i boju: dzwonek kościelny, śpiew daleki ptaszków i szum nawet drzew nieśmiały. Tak często modli się natura przed burzą, w uspokojeniu wieczornem, wśród uroczystości poranka.
Z pagórka na którym stał ów dworek, z ławki pod topolą widać było oświecone prześlicznie zachodzącem słońcem miasteczko nad szerokim rozłożone stawem, jego drewniane i czarne domostwa poprzedzielane kilku porządniejszemi murowanemi domami, kościół popijarski parafjalny z dwiema wieżyczkami wyskakującemi wysoko, zielone kopuły cerkwi, a opodal na wzgórku wspaniale ruiny pojezuickiego niegdyś Kollegjum, dziś leżące w smutnem gruzowisku. Miasteczko przeplecione sadami i drzewy, oblane wo – da, rozrzucone fantazyjnie, bardzo się ztąd pięknie przedstawiało oku.
Ulica która dworek nasz z niem łączyła, po większej części zabudowana była podobnemi dworkami mniejszemi i większemi, których dachy z za drzew wyglądały.
W chwili gdy się ten obraz oczom naszym przedstawia, naławce pod topolą przed dworkiem, ze wzrokiem tęsknie na miasteczko zwróconym, siedział mężczyzna lat średnich, miłej i łagodnego wyrazu twarzy, znać powracający z przechadzki, bo kij leżał przy nim a ogromną wiązkę leśnych kwiatów trzymał w ręku.
Wiek jego trudno było oznaczyć, – twarz miał młodą jeszcze, świeżą w tej chwili bo ją zmęczenie okryło rumieńcem żywym, oko ogniem błyskało, na czole zmarszczki ledwie się zarysowywać zaczęły; – ale wpatrzywszy się dostrzedz łatwo, że ten człowiek przeżył już wiele, przeszedł przez złudzenia i nowym się bronił, że napróżno do piersi jego kołatały nadzieje i życie uśmiechać mu się chciało obietnicami. Zdjęty z głowy kapelusz słomiany ukazywał włosy ciemne nie posrebrzone jeszcze ale już przerzedzone nieco, czoło wyniosłe i jasne – całe to oblicze miało cos w sobie dziwnie smętnego i poetycznego.
Były w niem siły do życia, ale już woli i ochoty doń brakło….. czułeś że z losu czy zobojętnienia człowiek ten dojada resztek swoich o smak ich się nie troszcząc….. Było w nim dużo smutku i żalu, ani kropelki nadziei.
U nóg siedział z otwartym pyskiem i językiem wywieszonym, dyszący jeszcze świeżem zmęczeniem, wielki centkowany wyżeł, który chwilami panu swojemu w oczy spoglądał i jakby mu się przypominając poszczekiwał wesoło.
Mężczyzna ocierał czoło strudzone machinalnie, a wzrok jego nieruchomie był wlepiony w obraz który miał przed sobą; zdawał się zamyślony głęboko jakby pytał świata i wieczora o zagadkę życia i jutra? Ucho jego nurzało się w ciszy szukając w niej wieszczego głosu zrozumiałego dla duszy.
Długo tak siedział i dumał, a szczekanie psa nie przerwało mu marzenia – nareszcie westchnął głęboko i zabierał się wstać ująwszy kij i kwiaty, gdy z sąsiedniego dworka oddzielonego tylko parkanem przegradzającym dwa ogródki, dał się słyszeć głos wesoły:
– Dobry wieczór asińdziejowi! dobry wieczór!
Jegomość który się tak niespodziewanie odezwał, że powołany aż drgnął zrazu na głos jego odwracając się szybko – cały się krył za parkanem i głową, tylko po nad nim się wznosił, ale sztachety przerzedłe dozwalały się domyślać kształtu reszty postaci. Głowa pokryta czapeczką dosyć nieświeżą i spłowiałą niebieskiego koloru, uśmiechnięta i wykrzywiona, przypominała nieco fantastyczne maskarony które architekci przylepiają czasem dla ozdoby miejsc próżnych z któremi niewiedzą co zrobić.
Okrągła twarz z szerokiemi usty, siwe oczki przymrużone, niewielki nosek wpośrodku, białe bakembardy pół-xiężycowe otaczające policzki żółte i pomarszczone, zdawały się jakby gdzieś odlepione; – uśmiech dziwaczny i przekrzywienie towarzyszące mu jeszcze, to podobieństwo do maski komicznej zwiększały. Pomiędzy sztachetami widać było białe letnie ubranie niewielkiego człowieczka, coś nakształt kaftanika zawiązanego na tasiemki, i buty juchtowe sięgające do kolan. W jednym ręku trzymał długi cybuch z fajką, w drugim zdjęte z nosa okulary w mosiądz oprawne..
Przywitali się sąsiedzi dość uprzejmie.
– A cóż? jakże się udała przechadzka! – zapytał staruszek.
– Wybornie, nazbierałem kwiatków któremi sobie moje izdebki zapachnie i ozdobię, odparł pierwszy; – Parol się doskonale wybiegał, ja rozruszałem, las mi wyszumiał wszystkie swoje tajemnice, napiłem się zieloności i woni drzew – czegóż chcecie więcej?
– I jabym był z asindziejem poszedł, gdyby nie te balaski przeklęte, – rzekł staruszek – zachciało mi się koniecznie choć jeden wedle rysunku wytoczyć, i nie porzuciłem ażem na swojem postawił!
– Udały się chwała Bogu, panie Szambelanie – rzekł pierwszy.
– No, a jakże, musiały! zepsułem dwa kawałki drzewa z prędkości, (bo jej się widzę do końca życia nie pozbędę, kiedy w siedmdz.. chcę mówić w sześćdziesiątym i coś roku jeszcze mi z niecierpliwości ręce drgają), no!!… ale zobaczycie jaką mieć będę balustradę!
Staruszek się uśmiechnął, poprawiając czapeczkę, a sąsiad spojrzał nań także z rozweseloną nieco twarzą:
– Cóż ty teraz będziesz robił Joasiu kochanie moje? – spytał szambelan po chwili.
– A cóż? spocznę po przechadzce. Parola nakarmię i napoję, pacierz zmówię i spać się położę.
– Ale gdzież jeszcze do snu! zlituj się! – przerwał stary, – a toć najmilsza chwila, wieczór! Ja dopiero wychodzę na wędrówkę ku miasteczku, trzebaż żyć! Ty bo tak ulubiłeś tę swoję samotność, że w niej zardzewiejesz do ostatka. Ludzie potrzebują ludzi… ot, poszedłbyś ze mną tobyś się rozruszał.
– Zgoda i na to, tylko kwiatkom dam pić, a Parolowi jeść, – rzekł pierwszy którego nazwano Joasiem.
– Idź, idź, – dorzucił staruszek, – ja surdut wdzieję, laskę wezmę i natychmiast ci służę.
Za chwilę potem oba sąsiedzi spotkali się w ulicy i milcząc skierowali powolnym krokiem do miasteczka…II.
My tymczasem zapoznajmy bliżej czytelników naszych z mieszkańcami tych dworków i miasteczka w którem powieść się nasza zaczyna.
Właścicielem pierwszego z brzegu domku z topolami któryśmy naprzód ukazali, był ów mężczyzna nazwany przez Szambelana Joasiem, inaczej pan Joachim Wielica niegdy marszałek powiatowy, dziś osiadły na ustroniu i wypoczywający przed czasem po życiu. Człowiek ten w całej okolicy jednozgodnie był uważany za najzacniejszego urzędnika i obywatela.
Dziwne okoliczności przywiodły go w tę ustroń i niejako przymusiły do wypoczynku wyrzeczenia się czynniejszego życia. Rodzice jego byli ludzie bardzo majętni, ale ojciec cały swój wiek spędził na obywatelskich posługach, urzędował i po dawnemu nietylko czas i pracę poświęcał, ale majątek stracić musiał, nie pojmując byinaczej jak otwartym domem i stołem sprawiać było można urząd wyborowy. Dom jego na daleko większą stopę utrzymywany niżeli stawało, pełen zawsze gości, oderwanie się od gospodarstwa i interesów, ciągły wir w którym stary Wielica żyć musiał, przyprawiły go w końcu o zupełną ruinę.
Gdy po ośmnastoletniem sęstwie i marszałkowstwie przebudził się poczciwy szlachcic oblężony przez wierzycieli, naciskany od żydów, zduszony długami krzyczącemi – rozpacz go porwała, zachorzał i nie doczekawszy się upadku swojego ale go przewidując, umarł na rękach żony która dla siebie i syna przyjęła bez szemrania dziedzictwo nieopatrzności i ubóstwa, ale zarazem poczciwego imienia.
Został po nim syn tylko jedynak i wdowa kobieta wielkiego męztwa, która nie narzekając na losy, zgodziła się ze swem położeniem, łzy nad sobą me uroniwszy. Pogrzeb starego Wielicy i stypa były ostatnim wysiłkiem poczciwej wdowy, która sprzedała swoje kosztowności i sreberka aby jak najwystawniej pochować tego, który żył zawsze wystawnie. Jej się to jeszcze zdawało obowiązkiem, aby ubóstwo trumny nie urągało życia.
Szlachta którą marszałek karmił i poił, tłumnie się zebrała na ten obrzęd do miasteczka, na ramionach poniosła swego ukochanego urzędnika i przyjaciela, następnie opłakiwała stratę nieporównanego obywatela, krzyczała i ściskała się wylewając obficie wino i łzy razem – ale gdy potem przyszło wdowie pomódz i sierocie, pochowała się w mysze dziury. Jeden czy dwóch jeździli po sąsiedztwie wnosząc ze potrzebaby cóś zrobić, ale tam gdzie pobudkę ich przybycia zwietrzono, znajdowali drzwi zamknięte, a inni naparci odpowiadali:
– Tak! niezawodnie! trzeba cóś zrobić!
Lub:
– Któż mu kazał tracić? Na co było tak honeste przyjmować….
Inni wreszcie:
– Taka ofiara z naszej strony byłaby upokorzeniem dla familji, nie przyjętoby jej…
Byli wreszcie i tacy, co niedopłaconych kilku groszy surowo się u wdowy upominali, wykrzykując już przeciwko temu którego niedawno nosili na rękach.
Ona to zniosła pobożnie, mężnie i cicho, nie zadziwiła ją niewdzięczność, nie rozgniewała niesprawiedliwość, nie zniecierpliwiło zobojętnienie przyjaciół; – sprzedała majętność, pospłacała długi, uiściła się co do grosza, a zostawszy przy kilkunastu chłopkach, zajęła się wychowaniem syna. Ojciec go małym odumarł, wszystko więc winien był matce która go do walk życia usposobiła zawcześnie, łagodnie prowadząc miłością, ale zarazem nie tając przed nim ile się po świecie i ludziach można spodziewać, jak mało na nich rachować należy. Nie narzekała ani czerniła, ale ostrzegła że w życiu i w świecie na sobie samym opierać się potrzeba, nie na otaczających; – kochać ich, litować się nad niemi, poświęcać się dla nich, ale na nich nie rachować i sobie samemu nie wierzyć.
Ostudziła gotem? – nie, ale uzbroiła zawcześnie, bo mówiła bez żółci i gniewu, smutną, bolesną, ale doświadczoną prawdę. Syn wyrósł na człowieka którym się każda matka pochlubić mogła, na jednego z tych ludzi silnych co się burzy nie obawiają i z krzyżem na piersiach idą spokojnie wyżej poglądając niż ziemia.
Piękny to był charakter, pogodne czoło, serce czyste, męztwo wielkie, gotowość do poświęcenia, w głębi wielka miłość ludzi przy rozczarowaniu – jak to pojąć?? Nie wiem! rozum wskazywał prawdę, serce upominało się złudzeń młodzieńczych.
Ubóstwo Joachima Wielicy zrazu go odosobiało od społeczeństwa które nawykło mierzyć człowieka majątkiem – ale powoli przymioty jego wywalczyły mu przyjęcie, choć się go ani napierał, ani wciskał nieproszony. – Lubił owszem samotność, naukę, xiążki, kwiaty i byłby się z matką chętnie zakopał w małej wiosczynie, ale przypomniano sobie ojca, imie poczciwe, stosunki dawne, a może poznano się na człowieku, i Joaś wciągnięty został w kółko od którego przez dumę uciekał. Któż wytłumaczy dlaczego się ucieszyła matka? może dlatego że to uważała za hołd oddany pamięci mężowskiej, przymiotom dziecięcia?
Właśnie gdy Joaś skończywszy nauki w u – niwersytecie, począł się w świecie ukazywać, w sąsiedztwie zjawili się bliscy krewni marszałkowej, którzy tu dawniej nie mieszkali, choć znaczny posiadali majątek, od lat kilkunastu bawiąc dla wychowania córki jedynaczki za granicą. Obawa o to dziecie wątłe i delikatne które cieplejszem, by żyć, oddychać musiało powietrzem; wstrzymywała ich w Nicei i Neapolu. Córka dzięki poświęceniu się rodzicielskiemu, wyrosła ślicznie na powietrzną i idealną istotę, wypieszczoną, fantastyczną, miluchną ale samowolną i zepsutą bałwochwalstwem rodziców. Matka Emmy była cioteczną siostrą marszałkowej a gdy po latach długich dwie przyjaciołki co się dziewczętami rozstały, spotkały matkami i z dwóch siostr serdecznych ujrzały się niemal obcemi sobie, jedna zcudzoziemczała, druga zubożała i zgnieciona – rzuciły się sobie na szyję we łzach milczących. Obu siostrom przypomniała się młodość, nadzieje, wesele, stare piosenki dziecinne, i dzieci swawolne pokochały się na nowo siłą wspomnieli.
Potem naturalnie Joaś podobał się Emmie, Emma rozmarzyła, oszaliła na chwilę młodego chłopca, dał się upoić nadziejom szczęścia którego niema na ziemi. Ale jakże było pomyślić nawet o połączeniu miljonowej dziedziczki z ubogim chłopakiem, który nic nie miał prócz poczciwego imienia i pracy? Matki były siostrami, przyjaciółkami, dzieci rozdzielało ich położenie, a duma Wieliców ani dozwalała pomyślić o związku któryby ich upokarzał.
Szczęściem czy nieszczęściem Emma rozkochała się w kuzynku, matka dostrzegła uczucia, ulubione jej dziecię pobladło i posmutniało, strach o życie jego powrócił, lekarz w najlepszych chęciach silnie doradzał małżeństwo, i tak matka Emmy sama, prawie z prośbą, oświadczyła się Joachimowi.
Z jego strony po pierwszej chwili odurzenia i szału, po lepszem Emmy poznaniu, ożenienie to było poświęceniem, – wiedział że ono nie da mu szczęścia, czuł że go upokorzy; kapryśne dziecię przestało dlań być ideałem – ale chodziło o ocalenie mu życia…..
Emma go kochała, a im się więcej jej sprzeciwiano, tem silniej obstawała przy swojem. Zmuszony udawać szczęśliwego, wdzięcznego, Joachim stanął u ołtarza z prześlicznem dziewczęciem którego mu wszyscy zazdrościli, przynoszącem mu bogactwo, imie, młodość i serce – ale wie… dział zawczasu że chwila złudzenia nie potrwa długo, że okupić będzie musiał drogo ten pozór ubłogosławienia, jaki mu los narzucał.
Dla wszystkich zdala nań patrzących, był to związek tak szczęśliwy, tak świetny, że nieprzyjaciół i zazdrosnych narobił Joachimowi, bo każdy usiłował w nim coś znaleźć czyniącego niegodnym tej wielkiej łaski losu. Tymczasem w pierwszym pocałunku Emmy skończyło się marzenie, poczęła rzeczywistość; dziewczę dziwiło się samo sobie, że pragnąć mogło tak gorąco małżeństwa, którego osiągnienie tak mało je uszczęśliwiło. Joachim uczuł się ofiara i poświęcił cicho i posłusznie, ale łagodność jego nic nie pomogła, kapryśne dziecię gniewało się na nią, jątrzyło powolnością męża, samo nie wiedziało czego pragnęło, chcąc czegoś co życie dać nie może.
Znudzona wprędce Emma samotnością wioski i krajem do którego nie była przywykła, zapragnęła innego nieba, podróży, rozrywek świata. – Matka i mąż nie umieli się jej oprzść, wyjechali z nią razem, podróżowali, ale pieszczoszka chciała dnia o północy, we Włoszech śniegów i zimy, wśród spokoju wrzawy, wśród zabaw i stolicy ciszy. Joachim pocieszał, radził, tulił biedną istotę, ale miłość jego i poświęcenie na nic się przydać nie mogły. Tak przeżyli z sobą w pielgrzymkach najdziwniejszych, co chwila miejsce pobytu zmieniając kilka lat męczeńskich, wciągu których on stał się sługą, niewolnikiem żony i odpowiedzialny za wszystko co cierpiała, choć nie miał woli ani głosu. Nagle wśród nieustannego tego miotania się i szukania jakie – goś nieokreślonego szczęścia, Emma zmieniła się, uspokoiła, ostygła, – zdrowie jej się zachwiało, opanował smutek i bezsilność – lakarze wezwani zapowiedzieli jej że ma być matką. Otoczono ją, większem jeszcze niż kiedy staraniem, gdyż delikatna i wątła potrzebowała czuwania; – cierpienia zwiększyły się zrazu, ustały portem,. rumieńce i świeżość powróciły, a gdy stanowcza chwila nadeszła, nic nie przepowiadało nieszczęścia, które spadło jak piorun nagle i niespodzianie. Emma dając życie córce, umarła, a w chwili zgonu jakby jaśniej ujrzała wszystko, chwyciła rękę męża prosząc go o przebaczenie ze łzami.
Joachim został sam na świecie z sierotką; matkę swoję stracił był przed dwoma laty, matka żony była oddalona; pierwszy rok przeszedł mu u kolebki tej do której przywiązał się ostatkiem nadziei.