Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Resztki życia. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Resztki życia. Tom 1 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 272 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I.

Pra­wie na sa­mym wy­jeź­dzie z mia­stecz­ka Ka­nio­wiec (któ­re­go próż­no­by na kar­cie szu­kać), nad pocz­to­wym go­ściń­cem mało uczęsz­cza­nym i do pół zie­lo­ną tra­wą po­ro­słym, stoi po­dob­no do­tąd na pa­gór­ku we­so­ły dwo­rek, po­rząd­ny, schlud­ny, nie wy­kwint­ny i choć ze sma­kiem i sta­ra­niem zbu­do­wa­ny, przy­po­mi­na­ją­cy po­sta­cią daw­ne dwor­ki szla­chec­kie po mia­stecz­kach, w któ­rych, to pa­le­stra, to sta­rzy osia­da­ją­cy przy ko­ścio­łach na de­wo­cji, to ka­pi­ta­li­ści po­trze­bu­ją­cy spo­czyn­ku, za­miesz­ki­wa­li. Do­syć wy­so­ki dach gon­to­wy zła­ma­ny wpo­środ­ku, po­kry­wał tę bu­do­wę, któ­rej czte­ry okna od uli­cy i drzwi na ga­nek o czte­rech słu­pach wy­cho­dzą­ce, całą zaj­mo­wa­ły fa­cja­tę. W gan­ku po sta­ro­świec­ku były ławy do­ko­ła na któ­rych szlach­cic sia­dał wie­czo­rem od­pra­wiać of­fi­cium i ko­ron­kę.

Od dro­gi od­gra­dzał nie­co bu­do­wę mały kwia­to­wy ogró­dek prze­źro­czy­ste­mi szta­che­ta­mi oko­lo­ny, a z tyłu wi­dać było sad pe­łen drzew zie­lo­nych, gę­sty, buj­ny i cie­ni­sty. Czte­ry gru­be to­po­le wy­so­ko wzro­słe ocie­nia­ły bra­mę i szta­che­ty; pod jed­ną z nich była czy­sta i schlud­na ła­wecz­ka, pro­sty ka­wał tar­ci­cy na dwóch gru­bych po­ło­żo­ny pnia­kach.

Słoń­ce za­cho­dzi­ło po­god­nie i ci­sza wie­czor­na ogar­nia­ła świat go­tu­ją­cy się do spo­czyn­ku, na jej tle roz­róż­nić było moż­na nie­śmia­ło i zci­cha od­zy­wa­ją­ce się gło­sy lu­dzi, ryk by­dląt, tur­kot wo­zów próż­nych kłu­sem po­wra­ca­ją­cych z pola do domu. Cie­pły wia­te­rek nie­kie­dy za­wie­wał z po­łu­dnia i po­ru­szyw­szy li­ście­drzew, po chwi­li jak­by za­wsty­dzo­ny nie­wcze­snenj swo­jem trzpio­tow­stwem, ucie­kał kryć się w gę­stwi­nę.

Wszyst­ko zda­wa­ło się mo­dlić wśród tej ci­szy bło­giej i świę­tej na chwi­lę uży­czo­nej świa­tu, by no­wych sił na­brał do cier­pie­nia i boju: dzwo­nek ko­ściel­ny, śpiew da­le­ki ptasz­ków i szum na­wet drzew nie­śmia­ły. Tak czę­sto mo­dli się na­tu­ra przed bu­rzą, w uspo­ko­je­niu wie­czor­nem, wśród uro­czy­sto­ści po­ran­ka.

Z pa­gór­ka na któ­rym stał ów dwo­rek, z ław­ki pod to­po­lą wi­dać było oświe­co­ne prze­ślicz­nie za­cho­dzą­cem słoń­cem mia­stecz­ko nad sze­ro­kim roz­ło­żo­ne sta­wem, jego drew­nia­ne i czar­ne do­mo­stwa po­prze­dzie­la­ne kil­ku po­rząd­niej­sze­mi mu­ro­wa­ne­mi do­ma­mi, ko­ściół po­pi­jar­ski pa­ra­fjal­ny z dwie­ma wie­życz­ka­mi wy­ska­ku­ją­ce­mi wy­so­ko, zie­lo­ne ko­pu­ły cer­kwi, a opo­dal na wzgór­ku wspa­nia­le ru­iny po­je­zu­ic­kie­go nie­gdyś Kol­le­gjum, dziś le­żą­ce w smut­nem gru­zo­wi­sku. Mia­stecz­ko prze­ple­cio­ne sa­da­mi i drze­wy, ob­la­ne wo – da, roz­rzu­co­ne fan­ta­zyj­nie, bar­dzo się ztąd pięk­nie przed­sta­wia­ło oku.

Uli­ca któ­ra dwo­rek nasz z niem łą­czy­ła, po więk­szej czę­ści za­bu­do­wa­na była po­dob­ne­mi dwor­ka­mi mniej­sze­mi i więk­sze­mi, któ­rych da­chy z za drzew wy­glą­da­ły.

W chwi­li gdy się ten ob­raz oczom na­szym przed­sta­wia, na­ław­ce pod to­po­lą przed dwor­kiem, ze wzro­kiem tę­sk­nie na mia­stecz­ko zwró­co­nym, sie­dział męż­czy­zna lat śred­nich, mi­łej i ła­god­ne­go wy­ra­zu twa­rzy, znać po­wra­ca­ją­cy z prze­chadz­ki, bo kij le­żał przy nim a ogrom­ną wiąz­kę le­śnych kwia­tów trzy­mał w ręku.

Wiek jego trud­no było ozna­czyć, – twarz miał mło­dą jesz­cze, świe­żą w tej chwi­li bo ją zmę­cze­nie okry­ło ru­mień­cem ży­wym, oko ogniem bły­ska­ło, na czo­le zmarszcz­ki le­d­wie się za­ry­so­wy­wać za­czę­ły; – ale wpa­trzyw­szy się do­strzedz ła­two, że ten czło­wiek prze­żył już wie­le, prze­szedł przez złu­dze­nia i no­wym się bro­nił, że na­próż­no do pier­si jego ko­ła­ta­ły na­dzie­je i ży­cie uśmie­chać mu się chcia­ło obiet­ni­ca­mi. Zdję­ty z gło­wy ka­pe­lusz sło­mia­ny uka­zy­wał wło­sy ciem­ne nie po­sre­brzo­ne jesz­cze ale już prze­rze­dzo­ne nie­co, czo­ło wy­nio­słe i ja­sne – całe to ob­li­cze mia­ło cos w so­bie dziw­nie smęt­ne­go i po­etycz­ne­go.

Były w niem siły do ży­cia, ale już woli i ocho­ty doń bra­kło….. czu­łeś że z losu czy zo­bo­jęt­nie­nia czło­wiek ten do­ja­da resz­tek swo­ich o smak ich się nie trosz­cząc….. Było w nim dużo smut­ku i żalu, ani kro­pel­ki na­dziei.

U nóg sie­dział z otwar­tym py­skiem i ję­zy­kiem wy­wie­szo­nym, dy­szą­cy jesz­cze świe­żem zmę­cze­niem, wiel­ki cent­ko­wa­ny wy­żeł, któ­ry chwi­la­mi panu swo­je­mu w oczy spo­glą­dał i jak­by mu się przy­po­mi­na­jąc po­szcze­ki­wał we­so­ło.

Męż­czy­zna ocie­rał czo­ło stru­dzo­ne ma­chi­nal­nie, a wzrok jego nie­ru­cho­mie był wle­pio­ny w ob­raz któ­ry miał przed sobą; zda­wał się za­my­ślo­ny głę­bo­ko jak­by py­tał świa­ta i wie­czo­ra o za­gad­kę ży­cia i ju­tra? Ucho jego nu­rza­ło się w ci­szy szu­ka­jąc w niej wiesz­cze­go gło­su zro­zu­mia­łe­go dla du­szy.

Dłu­go tak sie­dział i du­mał, a szcze­ka­nie psa nie prze­rwa­ło mu ma­rze­nia – na­resz­cie wes­tchnął głę­bo­ko i za­bie­rał się wstać ująw­szy kij i kwia­ty, gdy z są­sied­nie­go dwor­ka od­dzie­lo­ne­go tyl­ko par­ka­nem prze­gra­dza­ją­cym dwa ogród­ki, dał się sły­szeć głos we­so­ły:

– Do­bry wie­czór asiń­dzie­jo­wi! do­bry wie­czór!

Je­go­mość któ­ry się tak nie­spo­dzie­wa­nie ode­zwał, że po­wo­ła­ny aż drgnął zra­zu na głos jego od­wra­ca­jąc się szyb­ko – cały się krył za par­ka­nem i gło­wą, tyl­ko po nad nim się wzno­sił, ale szta­che­ty prze­rze­dłe do­zwa­la­ły się do­my­ślać kształ­tu resz­ty po­sta­ci. Gło­wa po­kry­ta cza­pecz­ką do­syć nie­świe­żą i spło­wia­łą nie­bie­skie­go ko­lo­ru, uśmiech­nię­ta i wy­krzy­wio­na, przy­po­mi­na­ła nie­co fan­ta­stycz­ne ma­ska­ro­ny któ­re ar­chi­tek­ci przy­le­pia­ją cza­sem dla ozdo­by miejsc próż­nych z któ­re­mi nie­wie­dzą co zro­bić.

Okrą­gła twarz z sze­ro­kie­mi usty, siwe oczki przy­mru­żo­ne, nie­wiel­ki no­sek wpo­środ­ku, bia­łe ba­kem­bar­dy pół-xię­ży­co­we ota­cza­ją­ce po­licz­ki żół­te i po­marsz­czo­ne, zda­wa­ły się jak­by gdzieś od­le­pio­ne; – uśmiech dzi­wacz­ny i prze­krzy­wie­nie to­wa­rzy­szą­ce mu jesz­cze, to po­do­bień­stwo do ma­ski ko­micz­nej zwięk­sza­ły. Po­mię­dzy szta­che­ta­mi wi­dać było bia­łe let­nie ubra­nie nie­wiel­kie­go czło­wiecz­ka, coś na­kształt ka­fta­ni­ka za­wią­za­ne­go na ta­siem­ki, i buty juch­to­we się­ga­ją­ce do ko­lan. W jed­nym ręku trzy­mał dłu­gi cy­buch z faj­ką, w dru­gim zdję­te z nosa oku­la­ry w mo­siądz opraw­ne..

Przy­wi­ta­li się są­sie­dzi dość uprzej­mie.

– A cóż? jak­że się uda­ła prze­chadz­ka! – za­py­tał sta­ru­szek.

– Wy­bor­nie, na­zbie­ra­łem kwiat­ków któ­re­mi so­bie moje iz­deb­ki za­pach­nie i ozdo­bię, od­parł pierw­szy; – Pa­rol się do­sko­na­le wy­bie­gał, ja roz­ru­sza­łem, las mi wy­szu­miał wszyst­kie swo­je ta­jem­ni­ce, na­pi­łem się zie­lo­no­ści i woni drzew – cze­góż chce­cie wię­cej?

– I ja­bym był z asin­dzie­jem po­szedł, gdy­by nie te ba­la­ski prze­klę­te, – rzekł sta­ru­szek – za­chcia­ło mi się ko­niecz­nie choć je­den we­dle ry­sun­ku wy­to­czyć, i nie po­rzu­ci­łem ażem na swo­jem po­sta­wił!

– Uda­ły się chwa­ła Bogu, pa­nie Szam­be­la­nie – rzekł pierw­szy.

– No, a jak­że, mu­sia­ły! ze­psu­łem dwa ka­wał­ki drze­wa z pręd­ko­ści, (bo jej się wi­dzę do koń­ca ży­cia nie po­zbę­dę, kie­dy w siedmdz.. chcę mó­wić w sześć­dzie­sią­tym i coś roku jesz­cze mi z nie­cier­pli­wo­ści ręce drga­ją), no!!… ale zo­ba­czy­cie jaką mieć będę ba­lu­stra­dę!

Sta­ru­szek się uśmiech­nął, po­pra­wia­jąc cza­pecz­kę, a są­siad spoj­rzał nań tak­że z roz­we­se­lo­ną nie­co twa­rzą:

– Cóż ty te­raz bę­dziesz ro­bił Jo­asiu ko­cha­nie moje? – spy­tał szam­be­lan po chwi­li.

– A cóż? spo­cznę po prze­chadz­ce. Pa­ro­la na­kar­mię i na­po­ję, pa­cierz zmó­wię i spać się po­ło­żę.

– Ale gdzież jesz­cze do snu! zli­tuj się! – prze­rwał sta­ry, – a toć naj­mil­sza chwi­la, wie­czór! Ja do­pie­ro wy­cho­dzę na wę­drów­kę ku mia­stecz­ku, trze­baż żyć! Ty bo tak ulu­bi­łeś tę swo­ję sa­mot­ność, że w niej za­rdze­wie­jesz do ostat­ka. Lu­dzie po­trze­bu­ją lu­dzi… ot, po­szedł­byś ze mną to­byś się roz­ru­szał.

– Zgo­da i na to, tyl­ko kwiat­kom dam pić, a Pa­ro­lo­wi jeść, – rzekł pierw­szy któ­re­go na­zwa­no Jo­asiem.

– Idź, idź, – do­rzu­cił sta­ru­szek, – ja sur­dut wdzie­ję, la­skę we­zmę i na­tych­miast ci słu­żę.

Za chwi­lę po­tem oba są­sie­dzi spo­tka­li się w uli­cy i mil­cząc skie­ro­wa­li po­wol­nym kro­kiem do mia­stecz­ka…II.

My tym­cza­sem za­po­znaj­my bli­żej czy­tel­ni­ków na­szych z miesz­kań­ca­mi tych dwor­ków i mia­stecz­ka w któ­rem po­wieść się na­sza za­czy­na.

Wła­ści­cie­lem pierw­sze­go z brze­gu dom­ku z to­po­la­mi któ­ry­śmy na­przód uka­za­li, był ów męż­czy­zna na­zwa­ny przez Szam­be­la­na Jo­asiem, in­a­czej pan Jo­achim Wie­li­ca nie­gdy mar­sza­łek po­wia­to­wy, dziś osia­dły na ustro­niu i wy­po­czy­wa­ją­cy przed cza­sem po ży­ciu. Czło­wiek ten w ca­łej oko­li­cy jed­no­zgod­nie był uwa­ża­ny za naj­zac­niej­sze­go urzęd­ni­ka i oby­wa­te­la.

Dziw­ne oko­licz­no­ści przy­wio­dły go w tę ustroń i nie­ja­ko przy­mu­si­ły do wy­po­czyn­ku wy­rze­cze­nia się czyn­niej­sze­go ży­cia. Ro­dzi­ce jego byli lu­dzie bar­dzo ma­jęt­ni, ale oj­ciec cały swój wiek spę­dził na oby­wa­tel­skich po­słu­gach, urzę­do­wał i po daw­ne­mu nie­tyl­ko czas i pra­cę po­świę­cał, ale ma­ją­tek stra­cić mu­siał, nie poj­mu­jąc by­ina­czej jak otwar­tym do­mem i sto­łem spra­wiać było moż­na urząd wy­bo­ro­wy. Dom jego na da­le­ko więk­szą sto­pę utrzy­my­wa­ny ni­że­li sta­wa­ło, pe­łen za­wsze go­ści, ode­rwa­nie się od go­spo­dar­stwa i in­te­re­sów, cią­gły wir w któ­rym sta­ry Wie­li­ca żyć mu­siał, przy­pra­wi­ły go w koń­cu o zu­peł­ną ru­inę.

Gdy po ośm­na­sto­let­niem sę­stwie i mar­szał­kow­stwie prze­bu­dził się po­czci­wy szlach­cic ob­lę­żo­ny przez wie­rzy­cie­li, na­ci­ska­ny od ży­dów, zdu­szo­ny dłu­ga­mi krzy­czą­ce­mi – roz­pacz go po­rwa­ła, za­cho­rzał i nie do­cze­kaw­szy się upad­ku swo­je­go ale go prze­wi­du­jąc, umarł na rę­kach żony któ­ra dla sie­bie i syna przy­ję­ła bez szem­ra­nia dzie­dzic­two nie­opatrz­no­ści i ubó­stwa, ale za­ra­zem po­czci­we­go imie­nia.

Zo­stał po nim syn tyl­ko je­dy­nak i wdo­wa ko­bie­ta wiel­kie­go męz­twa, któ­ra nie na­rze­ka­jąc na losy, zgo­dzi­ła się ze swem po­ło­że­niem, łzy nad sobą me uro­niw­szy. Po­grzeb sta­re­go Wie­li­cy i sty­pa były ostat­nim wy­sił­kiem po­czci­wej wdo­wy, któ­ra sprze­da­ła swo­je kosz­tow­no­ści i sre­ber­ka aby jak naj­wy­staw­niej po­cho­wać tego, któ­ry żył za­wsze wy­staw­nie. Jej się to jesz­cze zda­wa­ło obo­wiąz­kiem, aby ubó­stwo trum­ny nie urą­ga­ło ży­cia.

Szlach­ta któ­rą mar­sza­łek kar­mił i poił, tłum­nie się ze­bra­ła na ten ob­rzęd do mia­stecz­ka, na ra­mio­nach po­nio­sła swe­go uko­cha­ne­go urzęd­ni­ka i przy­ja­cie­la, na­stęp­nie opła­ki­wa­ła stra­tę nie­po­rów­na­ne­go oby­wa­te­la, krzy­cza­ła i ści­ska­ła się wy­le­wa­jąc ob­fi­cie wino i łzy ra­zem – ale gdy po­tem przy­szło wdo­wie po­módz i sie­ro­cie, po­cho­wa­ła się w my­sze dziu­ry. Je­den czy dwóch jeź­dzi­li po są­siedz­twie wno­sząc ze po­trze­ba­by cóś zro­bić, ale tam gdzie po­bud­kę ich przy­by­cia zwie­trzo­no, znaj­do­wa­li drzwi za­mknię­te, a inni na­par­ci od­po­wia­da­li:

– Tak! nie­za­wod­nie! trze­ba cóś zro­bić!

Lub:

– Któż mu ka­zał tra­cić? Na co było tak ho­ne­ste przyj­mo­wać….

Inni wresz­cie:

– Taka ofia­ra z na­szej stro­ny by­ła­by upo­ko­rze­niem dla fa­mil­ji, nie przy­ję­to­by jej…

Byli wresz­cie i tacy, co nie­do­pła­co­nych kil­ku gro­szy su­ro­wo się u wdo­wy upo­mi­na­li, wy­krzy­ku­jąc już prze­ciw­ko temu któ­re­go nie­daw­no no­si­li na rę­kach.

Ona to znio­sła po­boż­nie, męż­nie i ci­cho, nie za­dzi­wi­ła ją nie­wdzięcz­ność, nie roz­gnie­wa­ła nie­spra­wie­dli­wość, nie znie­cier­pli­wi­ło zo­bo­jęt­nie­nie przy­ja­ciół; – sprze­da­ła ma­jęt­ność, po­spła­ca­ła dłu­gi, uiści­ła się co do gro­sza, a zo­staw­szy przy kil­ku­na­stu chłop­kach, za­ję­ła się wy­cho­wa­niem syna. Oj­ciec go ma­łym od­umarł, wszyst­ko więc wi­nien był mat­ce któ­ra go do walk ży­cia uspo­so­bi­ła za­wcze­śnie, ła­god­nie pro­wa­dząc mi­ło­ścią, ale za­ra­zem nie ta­jąc przed nim ile się po świe­cie i lu­dziach moż­na spo­dzie­wać, jak mało na nich ra­cho­wać na­le­ży. Nie na­rze­ka­ła ani czer­ni­ła, ale ostrze­gła że w ży­ciu i w świe­cie na so­bie sa­mym opie­rać się po­trze­ba, nie na ota­cza­ją­cych; – ko­chać ich, li­to­wać się nad nie­mi, po­świę­cać się dla nich, ale na nich nie ra­cho­wać i so­bie sa­me­mu nie wie­rzyć.

Ostu­dzi­ła go­tem? – nie, ale uzbro­iła za­wcze­śnie, bo mó­wi­ła bez żół­ci i gnie­wu, smut­ną, bo­le­sną, ale do­świad­czo­ną praw­dę. Syn wy­rósł na czło­wie­ka któ­rym się każ­da mat­ka po­chlu­bić mo­gła, na jed­ne­go z tych lu­dzi sil­nych co się bu­rzy nie oba­wia­ją i z krzy­żem na pier­siach idą spo­koj­nie wy­żej po­glą­da­jąc niż zie­mia.

Pięk­ny to był cha­rak­ter, po­god­ne czo­ło, ser­ce czy­ste, męz­two wiel­kie, go­to­wość do po­świę­ce­nia, w głę­bi wiel­ka mi­łość lu­dzi przy roz­cza­ro­wa­niu – jak to po­jąć?? Nie wiem! ro­zum wska­zy­wał praw­dę, ser­ce upo­mi­na­ło się złu­dzeń mło­dzień­czych.

Ubó­stwo Jo­achi­ma Wie­li­cy zra­zu go od­oso­bia­ło od spo­łe­czeń­stwa któ­re na­wy­kło mie­rzyć czło­wie­ka ma­jąt­kiem – ale po­wo­li przy­mio­ty jego wy­wal­czy­ły mu przy­ję­cie, choć się go ani na­pie­rał, ani wci­skał nie­pro­szo­ny. – Lu­bił owszem sa­mot­ność, na­ukę, xiąż­ki, kwia­ty i był­by się z mat­ką chęt­nie za­ko­pał w ma­łej wio­sczy­nie, ale przy­po­mnia­no so­bie ojca, imie po­czci­we, sto­sun­ki daw­ne, a może po­zna­no się na czło­wie­ku, i Joaś wcią­gnię­ty zo­stał w kół­ko od któ­re­go przez dumę ucie­kał. Któż wy­tłu­ma­czy dla­cze­go się ucie­szy­ła mat­ka? może dla­te­go że to uwa­ża­ła za hołd od­da­ny pa­mię­ci mę­żow­skiej, przy­mio­tom dzie­cię­cia?

Wła­śnie gdy Joaś skoń­czyw­szy na­uki w u – ni­wer­sy­te­cie, po­czął się w świe­cie uka­zy­wać, w są­siedz­twie zja­wi­li się bli­scy krew­ni mar­szał­ko­wej, któ­rzy tu daw­niej nie miesz­ka­li, choć znacz­ny po­sia­da­li ma­ją­tek, od lat kil­ku­na­stu ba­wiąc dla wy­cho­wa­nia cór­ki je­dy­nacz­ki za gra­ni­cą. Oba­wa o to dzie­cie wą­tłe i de­li­kat­ne któ­re cie­plej­szem, by żyć, od­dy­chać mu­sia­ło po­wie­trzem; wstrzy­my­wa­ła ich w Ni­cei i Ne­apo­lu. Cór­ka dzię­ki po­świę­ce­niu się ro­dzi­ciel­skie­mu, wy­ro­sła ślicz­nie na po­wietrz­ną i ide­al­ną isto­tę, wy­piesz­czo­ną, fan­ta­stycz­ną, mi­luch­ną ale sa­mo­wol­ną i ze­psu­tą bał­wo­chwal­stwem ro­dzi­ców. Mat­ka Emmy była cio­tecz­ną sio­strą mar­szał­ko­wej a gdy po la­tach dłu­gich dwie przy­ja­cioł­ki co się dziew­czę­ta­mi roz­sta­ły, spo­tka­ły mat­ka­mi i z dwóch siostr ser­decz­nych uj­rza­ły się nie­mal ob­ce­mi so­bie, jed­na zcu­dzo­ziem­cza­ła, dru­ga zu­bo­ża­ła i zgnie­cio­na – rzu­ci­ły się so­bie na szy­ję we łzach mil­czą­cych. Obu sio­strom przy­po­mnia­ła się mło­dość, na­dzie­je, we­se­le, sta­re pio­sen­ki dzie­cin­ne, i dzie­ci swa­wol­ne po­ko­cha­ły się na nowo siłą wspo­mnie­li.

Po­tem na­tu­ral­nie Joaś po­do­bał się Em­mie, Emma roz­ma­rzy­ła, osza­li­ła na chwi­lę mło­de­go chłop­ca, dał się upo­ić na­dzie­jom szczę­ścia któ­re­go nie­ma na zie­mi. Ale jak­że było po­my­ślić na­wet o po­łą­cze­niu mil­jo­no­wej dzie­dzicz­ki z ubo­gim chło­pa­kiem, któ­ry nic nie miał prócz po­czci­we­go imie­nia i pra­cy? Mat­ki były sio­stra­mi, przy­ja­ciół­ka­mi, dzie­ci roz­dzie­la­ło ich po­ło­że­nie, a duma Wie­li­ców ani do­zwa­la­ła po­my­ślić o związ­ku któ­ry­by ich upo­ka­rzał.

Szczę­ściem czy nie­szczę­ściem Emma roz­ko­cha­ła się w ku­zyn­ku, mat­ka do­strze­gła uczu­cia, ulu­bio­ne jej dzie­cię po­bla­dło i po­smut­nia­ło, strach o ży­cie jego po­wró­cił, le­karz w naj­lep­szych chę­ciach sil­nie do­ra­dzał mał­żeń­stwo, i tak mat­ka Emmy sama, pra­wie z proś­bą, oświad­czy­ła się Jo­achi­mo­wi.

Z jego stro­ny po pierw­szej chwi­li odu­rze­nia i sza­łu, po lep­szem Emmy po­zna­niu, oże­nie­nie to było po­świę­ce­niem, – wie­dział że ono nie da mu szczę­ścia, czuł że go upo­ko­rzy; ka­pry­śne dzie­cię prze­sta­ło dlań być ide­ałem – ale cho­dzi­ło o oca­le­nie mu ży­cia…..

Emma go ko­cha­ła, a im się wię­cej jej sprze­ci­wia­no, tem sil­niej ob­sta­wa­ła przy swo­jem. Zmu­szo­ny uda­wać szczę­śli­we­go, wdzięcz­ne­go, Jo­achim sta­nął u oł­ta­rza z prze­ślicz­nem dziew­czę­ciem któ­re­go mu wszy­scy za­zdro­ści­li, przy­no­szą­cem mu bo­gac­two, imie, mło­dość i ser­ce – ale wie… dział za­wcza­su że chwi­la złu­dze­nia nie po­trwa dłu­go, że oku­pić bę­dzie mu­siał dro­go ten po­zór ubło­go­sła­wie­nia, jaki mu los na­rzu­cał.

Dla wszyst­kich zda­la nań pa­trzą­cych, był to zwią­zek tak szczę­śli­wy, tak świet­ny, że nie­przy­ja­ciół i za­zdro­snych na­ro­bił Jo­achi­mo­wi, bo każ­dy usi­ło­wał w nim coś zna­leźć czy­nią­ce­go nie­god­nym tej wiel­kiej ła­ski losu. Tym­cza­sem w pierw­szym po­ca­łun­ku Emmy skoń­czy­ło się ma­rze­nie, po­czę­ła rze­czy­wi­stość; dziew­czę dzi­wi­ło się samo so­bie, że pra­gnąć mo­gło tak go­rą­co mał­żeń­stwa, któ­re­go osią­gnie­nie tak mało je uszczę­śli­wi­ło. Jo­achim uczuł się ofia­ra i po­świę­cił ci­cho i po­słusz­nie, ale ła­god­ność jego nic nie po­mo­gła, ka­pry­śne dzie­cię gnie­wa­ło się na nią, ją­trzy­ło po­wol­no­ścią męża, samo nie wie­dzia­ło cze­go pra­gnę­ło, chcąc cze­goś co ży­cie dać nie może.

Znu­dzo­na wpręd­ce Emma sa­mot­no­ścią wio­ski i kra­jem do któ­re­go nie była przy­wy­kła, za­pra­gnę­ła in­ne­go nie­ba, po­dró­ży, roz­ry­wek świa­ta. – Mat­ka i mąż nie umie­li się jej oprzść, wy­je­cha­li z nią ra­zem, po­dró­żo­wa­li, ale piesz­czosz­ka chcia­ła dnia o pół­no­cy, we Wło­szech śnie­gów i zimy, wśród spo­ko­ju wrza­wy, wśród za­baw i sto­li­cy ci­szy. Jo­achim po­cie­szał, ra­dził, tu­lił bied­ną isto­tę, ale mi­łość jego i po­świę­ce­nie na nic się przy­dać nie mo­gły. Tak prze­ży­li z sobą w piel­grzym­kach naj­dziw­niej­szych, co chwi­la miej­sce po­by­tu zmie­nia­jąc kil­ka lat mę­czeń­skich, wcią­gu któ­rych on stał się słu­gą, nie­wol­ni­kiem żony i od­po­wie­dzial­ny za wszyst­ko co cier­pia­ła, choć nie miał woli ani gło­su. Na­gle wśród nie­ustan­ne­go tego mio­ta­nia się i szu­ka­nia ja­kie – goś nie­okre­ślo­ne­go szczę­ścia, Emma zmie­ni­ła się, uspo­ko­iła, osty­gła, – zdro­wie jej się za­chwia­ło, opa­no­wał smu­tek i bez­sil­ność – la­ka­rze we­zwa­ni za­po­wie­dzie­li jej że ma być mat­ką. Oto­czo­no ją, więk­szem jesz­cze niż kie­dy sta­ra­niem, gdyż de­li­kat­na i wą­tła po­trze­bo­wa­ła czu­wa­nia; – cier­pie­nia zwięk­szy­ły się zra­zu, usta­ły por­tem,. ru­mień­ce i świe­żość po­wró­ci­ły, a gdy sta­now­cza chwi­la na­de­szła, nic nie prze­po­wia­da­ło nie­szczę­ścia, któ­re spa­dło jak pio­run na­gle i nie­spo­dzia­nie. Emma da­jąc ży­cie cór­ce, umar­ła, a w chwi­li zgo­nu jak­by ja­śniej uj­rza­ła wszyst­ko, chwy­ci­ła rękę męża pro­sząc go o prze­ba­cze­nie ze łza­mi.

Jo­achim zo­stał sam na świe­cie z sie­rot­ką; mat­kę swo­ję stra­cił był przed dwo­ma laty, mat­ka żony była od­da­lo­na; pierw­szy rok prze­szedł mu u ko­leb­ki tej do któ­rej przy­wią­zał się ostat­kiem na­dziei.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: