- W empik go
Resztki życia. Tom 3 - ebook
Resztki życia. Tom 3 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 268 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Okolica Kaniowiec obfita w piękne przechadzki i dalekie widoki, pomimo uroku lasów sąsiednich i wybrzeży stawu który się daleko ponad miasteczkiem rozciągał, – wspaniałą ruiną pojezuickich murów najwięcej ku sobie nęciła. Tu zwykle w wieczory letnie i ranki wiosenne przychodzili pustelnicy z ulicy Dworkowej na samotne rozmyślania, czytać w chłodzie lub jedni drugich śledzić zdaleka. W piękne dnie ogród sąsiedni zawsze był pełen osób, a każdy miał ulubiony jakiś kątek, który szczególniej ukochał. – Przyczyniało się i to może do wyboru miejsca, że wzgórze pojezuickie najbliżej było miasteczka, a sucha prawie zawsze ścieżynka, wiodła ku niemu cieniem drzew osłoniona.
Po odjeździe pana Joachima w dworku Podkomorzanki pusto się jakoś i smutno zrobiło; nikt o oddalonym nie mówił, ale twarze pokazywały, że go im wszystkim brakło. Adela wprawdzie zajmowała się swoją uczennicą z zapałem i roskoszą, ale salonik w godziny wolne, smutny jakoś i bezludny się jej wydawał.
Podkomorzanka zamyślona siadywała nad swoją siatką której iglicę często po kwadransie trzymała w ręku nieruchoma, to znów gwałtownie poczynała nierówne plątać oka. Zjawili się zaraz Szambelan i Referendarz, sądząc że pod niebytność wybranego, potrafią go zastąpić, ale zimno ich przyjęto.
Żelizo mniej teraz uczęszczał do dworku, a gospodyni postrzegła w nim wielką zmianę, onieśmielenie jakieś, niepokój, twarz nawet nie tak swobodnie opromienioną młodością jak dawniej. Na czole jasnem troska napiętnowała marszczki które życie miało ryć coraz głębiej. Wzrok nawet Adeli dawniej wszechmocny i rozgrzewający nie miał siły wywieść go z zadumy i pogrążenia.
Jednego z wieczorów po wyjeździe Wielicy, tak jakoś nudnie i długo płynęły godziny Podkomorzance, że się zebrała na przechadzkę później niż zwyczajnie, choć mrok już szary poczynał okrywać okolicę.
Oktaw, Adela i ciotka udali się milcząc znajomą nam uliczką znowu ku tym murom, gdzie najwygodniej im było patrzeć na dalekie błonia, godzinę spędzić w zamyśleniu i samotności. Nie wiem jak się to stało, że czatujący na te przechadzki sąsiedzi, niepostrzegli naszych pań i nie pogonili za niemi, tak że Oktaw sam im towarzyszył.
Wszyscy byli milczący i pochmurni, rozmowa się nie kleiła wcale, a Podkomorzanka podrażniona nie wiedząc czem, niespokojna w gorszym niż zwykle humorze, gniewała się sama na siebie za to usposobienie, którego nie mogła wytłumaczyć.
Powoli weszli na górę, a ścieżki wydeptane powiodły ich za klasztor i kościół ku zarosłemu drzewy ogrodowi i kapliczkom. Pusto już było w tej stronie i zdala tylko głos pastuszków powracających z łąk ciszę przerywał piosenką, nad doliną wypogodzone jaśniało niebo, a staw odbijał w sobie ciepłe blaski zachodu.
Adela przypatrywała się z zajęciem obrazowi okolicy i stawała ilekroć z między drzew ukazał się okolony gałęźmi piękny pejzaż Kaniowiecki, Żelizo szedł za niemi posępny. Podkomorzanka zamyślona…
Na tylnej ścianie gmachu kościelnego wmurowanych jeszcze było kilka nagrobnych kamieni, aby się im przypatrzeć i wiersz jakiś o którym Żelizo wspominał odczytać, zbliżyli się razem ku ruinie, do której podziemiów wiodły ta właśnie drzwi dawniej zapewne obwarowane, dziś stojące otworem. Wnijście to zasypane stosem obwalonych cegieł, zarosłe chwastami, korytarzem ciasnym spuszczała się w lochy grobowe… Właśnie po nad niemi zboków były owe płyty kamienne których napis wskazał Żelizo; na jednej z nich serce matki wypisało żal swój po dziecięciu takiemi słowy gorzkiemi i pełnemi tęsknoty, że czytającym łzy zakręciły się w oczach.
Stali powtarzając po cichu ów wiersz natchniony boleścią, gdy nagle z czarnej owej jamy wiodącej do podziemia, którędy ledwie ciasne zostawało przejście, dał się słyszeć szelest i w tejże prawie chwili przez otwór ciasny ukazała się postać blada okurzonego, z rozczochranem włosem nieznajomego z ulicy Dworkowej.
Z obu stron spotkanie to było tak niespodziane, że Adela i Żelizo nawet z krzykiem się cofnęli jakby ujrzeli upiora, a nieznajomy wstrząsł się cały na widok jakby tam umyślnie dla śledzenia go postawionych świadków.
W pierwszej chwili chciał nawet cofnąć się szybko żeby poznanym nie być, ale oczy jego padły na osłupiałą Podkomorzankę, i wzrok obojgu spotkał się, zatrzymał, długiem wejrzeniem badając wzajemnie. W rysach twarzy kobiety malowało się niepojęte zdumienie, przestrach i rozczulenie, na twarzy mężczyzny zrazu gniew, potem uczucie jakieś niewyczytane, wpół szyderskie, pół przejęte – ale z obu twarzy łatwo było poznać, że nie samo niespodziane zjawisko gościa z podziemiów, nabawiło strachem i przerażeniem; ani schwytanie go na tajemniczej grobowej przechadzce…
Podkomorzanka stała nieruchoma ze wzrokiem wlepionym w twarz nieznajomego, drżąca, z usty jakby do krzyku otwartemi, Poroniecki nie spuszczał z niej oka, skamieniały i zbladły. Adela po dziecinnemu się wylękła, chciała uciekać ale widząc ciotkę odrętwiała nie śmiała jej porzucić, Żelizo rzucił się także na ratunek Podkomorzanki, która powoli przechodząc z tego stanu dziwnego osłupienia, krzyknęła, posłoniła się i omdlała. – W chwili kiedy się ku niej, by ją ratować rzucono, postać nieznajomego znikła im z oczów nagle. – Żelizo pobiegł po wodę do sadzawki, Adela odeszła już ze strachu, przyklękła przy ciotce usiłując do zmysłów przywieść rozcieraniem i wołaniem. Ale Podkomorzanka tak była silnie zemdlona, że ledwie, chłodną wodą potrafili się jej dotrzeźwić nierychło.
Nareszcie otworzyła oczy powoli, ale zaczęła się śmiać serdecznym śmiechem boleści, który przeraził równie Adelę jak Żelizę, nieumiejących poradzić sobie, a wzrok jej wlepiony w jedno miejsce świadczył o nieprzytomności. Nie wiedzieliby może co począć, gdyż Żelizo obawiał się odejść i Adelę samą porzucić przy chorej, gdyby na głos przerażającego śmiechu tego nie zjawiła się nagle Andzia, której głowa pokazała się z za krzaków naprzód, a w tejże chwili sama dziewczyna przypadła na ratunek Podkomorzanka
– Co to jest? – zawołała żywo, – przestraszyła się pani czegoś?…
I nie czekając odpowiedzi poczęła zdjętą z szyi chusteczką silnie rękę przewiązywać.
Śmiech ustawał powoli i łzy potoczyły się po twarzy Podkomorzanki, milczące, obfite, oko oprzytomniało, słaby głos począł niewyraźnemi słowy się odzywać.
Andzia ze zręcznością ludzi przywykłych radzić sobie samym w każdym przypadku, powoli podniosła jej głowę, posadziła i palcem na ustach położonym zaleciła Adeli milczenie. Wszyscy przelękli skupili się dokoła czekając końca tej kryzys, która ich przeraziła swą gwałtownością.
Usta Podkomorzanki wciąż jeszcze niezrozumiale szeptały:
– On! on!
– To nasz sąsiad z Dworkowej ulicy, – odezwał się wreszcie Żelizo, – ów nieznajomy o którym pani słyszałaś.
– On się tu nieustannie włóczy! – dodała Andzia.
– To on! – powtarzała obłąkanym wodząc wzrokiem Podkomorzanka.
– Wszyscyśmy się przestraszyli – szeptała Adela prawie rozpłakana tem ciotki położeniem, ale nigdym się nie spodziewała żeby ciocia tak okropnie przerazić się mogła… Co za nieszczęśliwy przypadek.
Znajomy głos Adeli, krzątanie się Andzi która żywo zajmowała się chorą, wywiodły ją nakoniec z tego przykrego stanu nieprzytomności.
– Chodźmy do domu – odezwała się cichym głosem.
Ale powstawszy z ziemi na którą upadła, tak się uczuła złamaną i bezsilną, że z jednej strony Oktaw z drugiej Adela ręce jej podać musieli. Andzia poszła przodem wskazując im drogę już o mroku coraz gęstszym niepewną. Co chwila potrzeba się, było zatrzymywać dla wypoczynku tak silnie Podkomorzanka tem wstrząśnieniem nagłem dotkniętą została; brakło jej oddechu, jakieś obezwładnienie ją ogarnęło, a na mnogie pytania towarzyszących, ledwie się słowem niewyraźnem odzywała, niekiedy jeszcze cicho do siebie powtarzając: – To on!
Dla tych co znali ciocię wesołą, panią siebie, przytomną zawsze i nieulegającą nigdy wrażeniom strachu, wypadek cały był niepojęty.
Wprawdzie zjawienie się nagłe tej postaci wychodzącej z grobów, wybladłej, dziwnej i do upiora podobnej, mogło bardzo przerazić, ale przestrach już był minąć powinien, a Podkomorzanka co chwila zdawała się słabsza i silniej jakiemś wrażeniem wewnętrznem przejęta. Adela nie poznawała ciotki, Żelizo gubił się w domysłach.
Tak wszystko czworo dowlekli się powoli podtrzymując przestraszoną do uliczki Dworkowej, atu Żelizo zostawiwszy ją w ręku kobiet, pobiegł po matkę na ratunek; gdy Andzia silnie ująwszy słabą, wraz z Adelą przeprowadziła dodoma.
Oktaw tłumaczył to sobie samym przestrachem, ale nigdy w życiu podobnego jeszcze nie widział, obawiając się więc o skutki pospieszył do matki.
– Kochana matko! – zawołał wpadając wzruszony do dworku w którym właśnie odbywała się wieczorna modlitwa, – Podkomorzanka zachorowała nagle!…
Stary Żelizo na głos syna w którego dźwięku poczuł wzruszenie głębokie, przerwał pacierze.
– Co się stało, moje dziecko?
– Podkomorzanka z przestrachu zachorowała, ledwieśmy ją osłabłą do domu potrafili przeprowadzić, spieszcie na po moc, bo tam głowy potracą.
– Jakże? z czego? – zawołała matka już wdziewając chustkę – co się stało?
– Poszliśmy na przechadzkę do murów jezuickich… znacie z tyłu kościoła napisy grobowe gdzie jest nagrobek dziecięcia. Staliśmy i czytali, gdy ten dziki człowiek Poroniecki niewiedzieć zkąd zjawił się nagle u wejścia do lochów, i jak upior stanął przed nami. Podkomorzanka dostała mdłości, serdecznego śmiechu, i jeszcze do siebie przyjść nie może…
– Cóż on tara robił w lochach? – zapytał Żelizo.
– Bóg go wie, całe jego życie tajemnicą, a mówią że się tam nieustannie włóczy po tych zwaliskach.
– Biegnijże Jejmość, a ty Oktawie idź za matką i dawaj mi znać… Jużciż tak bardzo przelęknąć się nie mogła żeby ją to aż o chorobę przyprawiło! Ale cóż tam robił ten człowiek!
I stary począł się modlić zaraz na intencją chorej wracając po chwili do tego spokoju, który był stanem zwyczajnym jego duszy.
Żelizowa z synem wyszli spiesząc do dworku. Mijali właśnie uliczkę wiodącą do ruin, gdy Oktaw uczuł się pociągnionym za rękę i o mało nie krzyknął znowu ujrzawszy Poronieckiego który go wstrzymał gwałtownie.
Twarz nieznajomego była bledsza niż zwyczajnie, oczy obłąkane, usta drżące, a wyraz cały okazywał niepokój i dziką jakąś namiętność wzburzoną.
– Co się z nią stało? – szepnął Oktawowi.
– Przestraszona widokiem pańskim omdlała, – rzekł młody człowiek – ledwieśmy się docucić jej mogli… ale bo też potrzeba wam było ukazać się tak nie w porę…
– Powiedz mi – któż to jest ta kobieta? gorąco począł Poroniecki.
– Panna Podkomorzanka!! przecież widywać ją lub słyszeć choć o niej pan musiałeś…
– Panna… powiadasz… a imie jej? – pytał nieznajomy natarczywie.
– Ludwika!
Poroniecki stał wrosły w ziemię, oczy mu się tylko iskrzyły.
– Tak! – rzekł do siebie uśmiechając Się – fatalność… ukazałem się wychodzący z grobów. bom dawno umarły! – los jest logiczny zawsze.
– Ale cóżeś tam pan robił!