- W empik go
Resztki życia. Tom 4 - ebook
Resztki życia. Tom 4 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 257 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W kilka dni po opisanym wypadku Podkomorzanki przestraszonej nagłem ukazaniem się starego aktora, słabość jej będąca skutkiem trwogi jakiej doznała, stopniowo odchodzić zaczęła, wstała z łóżka i powróciła powoli do swoich zwykłych zatrudnień. Ale niepokój jakiś nie opuszczał ją i teraz, dopytywała wciąż o owego nieznajomego, mówiła o nim, i dziwiła się, że nie uznał przyzwoitem przyjść do niej i choćby przeprosić za przestrach którego był powodem.
Oktaw który teraz często znowu przebywał u Podkomorzanki, może dlatego że się tu z Anną spotykał, czy z Adelą? – przytomny temu żądaniu głośno objawionemu, z uśmiechem potrząsł głowa.
– To zupełnie zdziczały człowiek, – rzekł, – trudno od niego wymagać zachowania form towarzyskich…
– Waćpan go znasz podobno lepiej od nas wszystkich? – spytała Podkomorzanka.
– Tak jest pani, przypadek nas zbliżył do siebie… jakaś dziwna sympatja połączyła.
– Więc któż to jest taki?
– To tylko o nim powiedzieć mogę, że jest wielce nieszczęśliwy – dodał młody człowiek, – a chociaż mi życie swe opowiadał, nie dał prawa powtarzać tych zwierzeń poufnych.
Podkomorzanka spojrzała nań bacznie i milcząc do swojej siatki wróciła.
Oktaw był niejako ogniwem łaczącem Poronieckiego który trwał w swojem osamotnieniu z towarzystwem miasteczka, ciekawe zawsze obracającem nań oczy. Mało jednak obchodziło to zajęcie starego aktora który się uśmiechał z zabiegów sąsiedzkich i odpychał garnących ku sobie, z wyjątkiem jednej Podkomorzanki. Oktaw uważał że o tę codzień prawie zaczepiał go i dopytywał.
– Pan byś powinien być u niej, – mówił mu młody człowiek, – zdaje mi się ze bardzo pragnie pana poznać!
– Ona? a ja komu na co się dziś przydałem? Waćpan mnie znasz i wiesz żem do niczego, jeśli odgrzebiemy nasz skarb… ha! to przynajmniej groszem będę mógł służyć gdy sercem nie mogę, głową nie potrafię, a osoba chyba na strach w konopiach się zdała.
– Cóżby to Waćpanu szkodziło zrobić znajomość?
– A wiesz ty młody przyjacielu, co za sobą ciągną znajomości? znasz ty ich ciężar i obrachowałeś skutki? Wam się zdaje że są rzeczy obojętne na świecie… a tu nic niema małoważnego… twarz na którą patrzysz myśli ci wlewa, cóż dopiero usta które do ciebie mówią, pierś co przy nas oddycha? ludzie o których się ocierasz codziennie?
– Właśnie dlatego zdaje mi się, – dodał Oktaw, – że z ludźmi żyć potrzeba, a odosabniać nie godzi… jedni na drugich wpływamy, wstydzimy się siebie i nie dajemy sobie upaść wzajemnie.
– Lub jeśli się jeden przewróci, całą kupą upadamy razem.
Nie przestawał jednak Poroniecki troskliwie się dopytywać o Podkomorzankę i udając obojętność, szydząc powracał coraz do rozmowy o niej i o jej domu.
Ze swej strony ona także niepokoiła Oktawa zarzucając pytaniami o Poronieckiego, a choć student miał się na ostrożności, aby nie wygadać, gdy go raz zaczęły we dwie z Adelą brać na spytki, napomknął coś że był aktorem.
Podkomorzanka która robiła siatkę, nagle zerwała się z krzesła przelękła poruszona i krzyknęła:
– To on! to on!
Oktaw się przestraszył; Adela pobiegła ku ciotce zbladłej nagle i rozpłakanej, ale gdy ją dopytywać poczęli co się stało, gwałtownie przerwała, że sama nie wiedziała co mówiła, i ze właśni:; ktoś przechodził przed oknami co jej widzenie straszne, będące powodem choroby przypomniał.
Tak się to skończyło, ale Adela i Oktaw nie mogli poznać Podkomorzanki codzień więcej widząc ją zmienioną, roztargnioną i niespokojną.
Wieczorem tegoż dnia poczęła znowu rozpytywać Oktawa o której porze Poroniecki powracał do domu, co robił, gdzie chadzał…
ale rannym wybuchem przelękły młody człowiek, milczał uparcie. Dnia tego na herbacie był ksiądz Herderski i siedział dosyć długo usiłując zabawić Referendarza który bawił Adelę, goście rozeszli się późno, a Podkomorzanka odprawiwszy swe dziecko na spoczynek, sama zamknęła się w swoim pokoju.
Wieczór był bardzo ciemny i deszcz pruszył drobny, tak że ulice zawczasu się opróżniły, i jeden tylko Szambelan niewiadomo dla jakiego interesu, bez parasola nawet, przed furtkę dworku swojego wysunął się cichaczem. W chwili kiedy rozpatrywał się w uliczce czy go kto nie widzi, bo znać chciał przejść niepostrzeżony, zobaczył w dali od bramy domu Podkomorzanki zjawiającą się postać ciemną, okrytą płaszczem, która chwilę wstrzymawszy się u wyjścia jakby dla rozpatrzenia w ulicy, poczęła powoli i ostrożnie iść w kierunku jemu przeciwnym.
Niewiadomo nam wcale dokąd i po co wybrał się był Szambelan który później utrzymywał że dla dusznego w dworku powietrza, chciał nieco odetchnąć podwórzowem, to pewna że widok tajemniczo osłonionej postaci wychodzącej z miejsca w którem dwie tylko znane panie mieszkały, nadto był zajmującym faktem, by go stary mógł nie zbadawszy pominąć. Stanął więc przytuliwszy się do topoli, wstrzymywał oddech, i niesłychanie zaciekawiony, a potrosze szczęśliwy że na wątek jakiejś historji trafił, czekał co też to będzie. – Ciemność nie dozwalała mu nawet rozeznać, czy idący cień ów był mężczyzną czy kobietą, pokrycie jednak głowy dozwalało wnosić, że to była pani jakaś z obawą widoczną i strachem posuwająca się uliczką stroną przy której stał dworek Poronieckiego. Szambelanowi zdawało się że poznał salopę czarną Podkomorzanki, ale oczom własnym wierzyć nie chciał. Nagle cień ów zastanowiwszy się u furtki przy krzaku wirginji, nie wiedzieć gdzie się podział… stary oczy otworzył, śledził, patrzał, ale nie mógł odkryć co się z nim stało, przypuszczał tylko, że ten ktoś musiał chyba wejść do dworku Poronieckiego.
Ten dziwny wypadek tak silnie zajął ciekawego staruszka i wlał weń odwagę tak niepohamowaną, ze mimo wstrętu jaki w nim budził właściciel dworku od ostatniego spotkania, nie mógł wytrwać by za cieniem tym nie pobiedz ku furtce i krzakowi wirginji. – Tu już nikogo nie zastał staruszek, ale słyszał wyraźnie chód cichy w sieni, otwierające się drzwi, a że w oknie u Poronieckiego się świeciło, dostrzegł jakby przesuwający się cień osoby która weszła do pokoju. Nagle krzyk dał się słyszeć głuchy, stłumiony, dwa głosy zmieszane, płacz, łkania a potem cisza wśród której tylko szepty dziwne dochodziły uszów Szambelana, któremu reszta włosów siwych ze strachu jeżyła się na głowie. Usiłował on przez okno nizkie dojrzeć co się działo we środku, ale mętne szyby nie puszczały wewnątrz wzroku.
Położenie ciekawego staruszka wcale nie było przyjemne, z jednej strony chciało mu się bardzo po nitce schwytanej dojść do kłębka jakiegoś, z drugiej obawiał się własnego szpiegostwa, a przedłużony pobyt tajemniczej postaci, stawił go w bardzo przykrej konieczności przemoknienia do nitki na drobnym deszczu, który się ciągle powiększał; naostatek ostrożność radziła oddalić się od okna aby nie być schwytanym na podejrzanem wielce stanowisku.
Wszystko zważywszy, choć niekiedy pod oknem coś niecoś mógł dosłyszeć Szambelan i zdawało mu się nawet głos Podkomorzanki rozpoznawać, choć piekła go niepomiarkowana żądza dobadania się tajemnicy najdziwniejszej, którą tak przypadkowo pochwycił, musiał wszakże o bezpieczeństwie swojem radząc, ustąpić aż do drzwi dworku i tu przysiąść na czatach. Ale długa upłynęła chwila, a z domku Poronieckiego nikt nie wychodził…
Szambelan był jednym z tych ludzi upartych co nie łatwo rozpoczęty rzucają robotę, a zwłaszcza tak niesłychanie ważną, bo bliźniego się tyczącą… Choć się więc trząsł i zimno mu było bardzo, a febra zagrażała, dostał placu mężnie i nierychło wśród nocy ujrzał zamiast jednej postaci wychodzące dwie ze dworku sąsiada.
W towarzyszącej pierwszemu zjawisku łatwo mu było choć w grubych ciemnościach rozpoznać Poronieckiego, który z troskliwością przeprowadzał kobietę ową przez uliczkę i doszedłszy z nią do bramy jej domu, po chwili nazad powrócił.
Szambelanowi w głowie się zawróciło, tak pojąć nie mógł coby to znaczyć mogło… serce biło, uśmiechał się do siebie, zacierał ręce, aż gdy wreszcie Poroniecki powrócił, umknął i on do swój izdebki, nie mogąc się nacieszyć odkryciem jakie uczynił.II.
Zdaje mi się, że wprawny czytelnik, który już niejedne powieść wżyciu przerzucili niejednemu przypatrzył się dramatowi na scenie i w świecie, łatwo się domyśli tego, co dotąd z tak troskliwą pieczołowitością staraliśmy się przed nim ukrywać, półgębkiem mówiąc, w pół cieniu wysuwając przed nim postacie osłonione mgłą tajemnicy. Stary figiel dłużej już przeciągniony, zakrawałby na daremną mistyfikacją. Powiemy mu zatem niechcąc dłużej nadużywać cierpliwości jego niezmiernie do końca powieści potrzebnej, że najzupełniej odgadł…
Podkomorzanka była ową. Ludwiką córką. Prezesa, który następnie nosił ten tytuł ostatni już z powiatowych podkomorzych, (subcamerarius ultimus, jak nawet na kamieniu jego grobowym wyrażono), a mężem jej był ów nieszczęśliwy Poroniecki, którego dzieje poznaliśmy z opowiadania poprzedzającego.
Po powrocie do kraju Poronieckiego, choć starał się ubocznie dowiedzieć o żonę swoję, żadna wieść o niej go nie doszła. W miasteczku osiadłszy zdziczały i odosobniony stary aktor, nawet nazwisk sąsiadów nie dowiadywał się wcale. Zajęty był przytem tak górąco poszukiwaniem swojem, a tak mało spodziewał się natrafić na Ludwikę, że o najbliższych nie wiedział sąsiadach. Dawno już pogrzebł on w swem sercu ten sen przeszłości który mu się zdawał bezpowrotnie skończonym, i jak sen tylko dziwny czasem się w pamięci obudzał. Przebyte nieszczęścia, cierpienie długie nie zatarły w nim przywiązania do kobiety, którą, ukochał miłością pierwszą i ostatnią, ale wiek sam i znużenie przy gasiły uczucie teraz zgorzkniałe i bolesne… zdawało mu się że żona koniecznie zdradzić go musiała, że nie mogła poślubionej dochować mu wiary, i unikał bliższego dowiadywania się o nią, aby nie zatruwać nową boleścią i tak ściśnionego serca. Kto zna potęgę pierwszego uczucia przerwanego gdy rozkwitało, urok… wspomnień, żal po młodości, pojmie łatwo jak często Poroniecki, pozbawiony innych w życiu węzłów i zajęcia, wracał do tego co snem swoim nazywał. – Miłość ta jedyna, wielka choć zeschła i uwiędła, jeszcze panowała nad nim i często łzy wyciskała mu z oczów.
Znamy zkądinąd Podkomorzankę, która jedynej w życiu poprzysiężonej wiary święcie dochowała do siwych włosów, mimo że świat nęcił ją do jej złamania. Po wygnaniu haniebnem z domu tego którego nazywała swym mężem, życie jej stało się ciężką pokutą za chwilę nierozważnej nadziei, ojciec ani myslał uznać małżeństwa zawartego bez jego wiedzy i jak on utrzymywał bez żądanych przez kościół i prawo form… Nierozgłaszając wypadku, potrafił w największej tajemnicy postarać się o rozerwanie ślubu, uznanie, go nieważnym i postanowił córkę zmusić do nowego zamążpójścia. – Ale Ludwika z uszanowaniem i łagodnością, oświadczyła mu, że dla niej raz wyrzeczona przysięga jest świętą i wiary ślubowanej dochowa do śmierci temu któremu ja dała.
Próżne były usiłowania upartego starca który wszelkich użył środków do zniewolenia jej napróżno. Tymczasem Franuś jedynak, ulubieniec, nadzieja rodziny, dziedzic imienia, zaledwie dorósłszy, puszczony samopas na swobodę wkrótce skończył życie wyczerpane, nim zakwitło… Tak tedy Ludwika została u Podkomorzego w pustym owym domu samą jedną, a trwoga starego powiększyła się jeszcze o córkę i majętności których nie chciał zostawić na los i oddać jakiemuś przybłędzie. Wybrany przezeń młody chłopak tegoż nazwiska i herbu, daleki krewny domu, został przeznaczony na męża Ludwice, która i te – raz stanowczo oświadczyła że za nikogo nie pójdzie, bo jest żoną i drugi raz przysięgać nie może.
Stary Podkomorzy wyczerpawszy wszelkie środki przymusu, prośby, groźbę wydziedziczenia, zaparcia się, rachując na czas w ostatku, wywiózł Ludwikę za granicę sądząc że kraju zapomni, i że uniknie nowego jakiego spotkania podobnego pierwszemu w teatrze które go było niesłychanie przeraziło,.. Ale z długich podróży odbytych w towarzystwie ojca i krewnego wyznaczonego jej za męża, Podkomorzanka wróciła niezachwiana w postanowieniu. Wkrótce też ojciec jej umarł, a ona podzieliwszy się majątkiem z tym którego jej za małżonka chciał narzucić, osiadła naprzód na wsi, a potem w miasteczku.
Nie miała już wcale nadziei zobaczyć kiedy tego, którego wspomnieniu była wierną; długie upłynęły lata, wiedziała o jego włóczędze po kraju w towarzystwie wędrownych artystów, dopytała potem ze się udał na wschód i pogrzebła go dawno sądząc umarłym. Można więc sobie wystawić wrażenie jakiego doznała, gdy nagle z rumowisk i grobów zjawiła się przed nią postać, w której mimo upływu lat tylu, jeszcze poznać potrafiła towarzysza młodości. Są twarze które życie tak odmienia i przeistacza że w nich starego nie odkryjesz człowieka, ale są tez dziwnie świeże i młode, pomimo marszczek co je okrywają i noszące do śmierci wyraz który na nich wypiętnowały pierwsze lata życia. Taką była twarz Poronieckiego, zorana troskami i nędzą, ale taż sama co w młodości. Cierpienie zniszczyło ją, wiek poorał, ale pod tym całunem zarysowały się kształty pierwotne, będące obrazem niezmienionego wewnątrz człowieka.
Tak samo Podkomorzanka postarzała niezmieniona i twarzą otoczoną siwemi włosy, przypominała, poważne dziewczę które miało raz kochać i za te miłość cierpieć życie całe. Poznali się więc oboje, ale zrazu nie pierzyli oczom własnym, i potrzeba było wygadania się Oktawa, aby przekonać Podkomorzankę, że ten cień wychodzący z grobu, był żywym jej mężem.
Tegoż wieczora, jakeśmy widzieli, wymknęła się biedna z domu, pewna że Poroniecki (który zresztą zmienił nazwisko) był jej mężem, domyślając się fałszywie, że przybycie jego do miasteczka przypadkowe miało na celu zbliżenie się do niej, wyrzucając sobie że natychmiast nie podała mu ręki. Z właściwą sobie odwagą, choć słaba i drżąca, podkomorzanka wyszła po nocy z domu udając się do blizkiego dworku… pilno jej było powiedzieć temu którego lat tyle nie widziała, że serce i rękę dochowała dlań choć o życiu jego nawet nie miała wiadomości; obawiała się by o niej nie wątpił.
Z bijącem sercem przestąpiła próg pustej izdebki, w której biedny wygnaniec stał właśnie zadumany, bijąc się ze wspomnieniami przeszłości i szydząc sam z siebie.
– A to ty Adolfie! – zawołała rzucając się ku niemu – nakoniec! – I ledwie tych słów domówiwszy, musiała upaść na krzesło, bo nogi pod nią się zachwiały.
Poroniecki stał chwilę osłupjały i milczący, zbliżył się i w chwili gdy miał przemówić, potok łez zatamował mu głos, począł się razem śmiać i płakać…
Nie podobna nam opisać tej sceny, której uczucia nie każdy pojmie, bo iluż nas jest wiernych naszej przeszłości?
Dziwnemi zrządzeniami, na drugim brzegu znaleźli się oboje starzy już, a w sercach niezmiennemi dla siebie, i na przekwitłych tych twarzach zajaśniał promyk nadziei na resztkę życia. Długo płakali oboje i w łkaniu ledwie się im jakie wyrwało słowo bolesne…
– Widzisz Adolfie, – odezwała się wreszcie Podkomorzanka, – jeżeliś kiedy zwątpił o mnie jak ciężki grzech popełniłeś! Po latach tylu znajdujesz mnie wierną tobie…..
Poznajmyż się dziś po tylu cierpieniach? chcesz ie mnie starą i biedną…
– O moja najdroższa!– odezwał się Poroniecki, – byłżem ja godzien takiego poświęcenia, i straconego życia twojego? Widzisz mnie zawstydzonym, upokorzonym, przybitym twoją wielkością, w prochu przed tobą… bo, przyznaję… jara wątpił, jam się nie czuł godnym tego… Ale czy dziś ofiara właśnie nie wyda ci się wielką i próżną? Czemże dziś ten komu poświęciłaś życie?… złamaną istotą, biedną, upadłą, zgasłą… promyk młodości co jakiś blask rzucał na nią, dawno zatarły ciemności, – nie poznasz może we mnie tego który był twoim.
– A tyż mój drogi, inaczej mnie znajdziesz? – przerwała Podkomorzanka rumieniąc się, – spójrz… jam dziś siwa, stara, zesmutniała i równie jak ty złamana…
Oboje, – mówiła dalej, – przetrwaliśmy wiele, ale dzisiejsza chwila płaci za lata zabyte… Tyś był daleko jeszcze nieszczęśliwszy odemnie, przymuszony walczyć z nędzą, z głodem i z ludźmi co się nie poznali na tobie, ciebie nic nie podtrzymywało to uczucie jakie ja miałam… ta pociecha…
I wstrzymała się na chwilę Podkomorzanka jakby wyznanie kosztować ją miało.
Ja miałam dziecię nasze! – dodała cicho.
– Dziecię! nasze dziecię! – krzyknął Poroniecki, – ono żyje!
– I jest przy mnie, – odpowiedziała Ludwika. – Za życia ojca oddane było krewnym i nosiło nazwisko obce i wychowywała je babka, po jej śmierci nic mnie już wstrzymywać nie mogło, bym go nie odebrała nazad, teraz przyznamy je i posłyszę to imie matki, którego tak łaknęłam spragniona, któregom nigdy z ust mojego dziecięcia nie posłyszała.
– Widzisz Adolfie, – rzekła, – żem nie tobie jednemu była wierną, że mniejszą mam zasługę niż sądziłeś zrazu bom żyła dla ciebie i naszej córki, której ty teraz dasz imie, przyniesiesz ojca…
– A! smutnego rodzica mieć będzie! – rzekł Poroniecki, – i nie pochlubi się nim pewnie, któż wie czy nie lepiej by dla niej było pozostać sierotą….. Więc to śliczne dziecię?
I zaniemiał załamawszy ręce.
– Prawdaż to, – rzekł jakby do siebie, że ja sierota od urodzenia, wygnaniec wiekuisty, nagle znajduję żonę, rodzinę, dziecię, świat co mnie przyjmie, czemżem ja na to u Boga zasłużył? – a! to sen chyba! to marzenie…
I znowu łzy przyszły na powieki obojga i poczęła się owa cicha rozmowa, spowiedź z całej przeszłości, opowiadanie, splątane w którem dwa razem życia objawiły się sobie i spotkały…
Po długich zwierzeniach, Podkomorzanka powstała nareszcie.
– Już więc się nie rozstaniem, – rzekła, ale w oczach ludzi potrzeba teraz uznać to cośmy taili dotąd… a uczynić to jak najrychlej, bo chwili z tych resztek nie mamy do stracenia. Mnie zostaw staranie o to…