Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Resztki życia. Tom 4 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Resztki życia. Tom 4 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 257 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I.

W kil­ka dni po opi­sa­nym wy­pad­ku Pod­ko­mo­rzan­ki prze­stra­szo­nej na­głem uka­za­niem się sta­re­go ak­to­ra, sła­bość jej bę­dą­ca skut­kiem trwo­gi ja­kiej do­zna­ła, stop­nio­wo od­cho­dzić za­czę­ła, wsta­ła z łóż­ka i po­wró­ci­ła po­wo­li do swo­ich zwy­kłych za­trud­nień. Ale nie­po­kój ja­kiś nie opusz­czał ją i te­raz, do­py­ty­wa­ła wciąż o owe­go nie­zna­jo­me­go, mó­wi­ła o nim, i dzi­wi­ła się, że nie uznał przy­zwo­item przyjść do niej i choć­by prze­pro­sić za prze­strach któ­re­go był po­wo­dem.

Oktaw któ­ry te­raz czę­sto zno­wu prze­by­wał u Pod­ko­mo­rzan­ki, może dla­te­go że się tu z Anną spo­ty­kał, czy z Ade­lą? – przy­tom­ny temu żą­da­niu gło­śno ob­ja­wio­ne­mu, z uśmie­chem po­trząsł gło­wa.

– To zu­peł­nie zdzi­cza­ły czło­wiek, – rzekł, – trud­no od nie­go wy­ma­gać za­cho­wa­nia form to­wa­rzy­skich…

– Wać­pan go znasz po­dob­no le­piej od nas wszyst­kich? – spy­ta­ła Pod­ko­mo­rzan­ka.

– Tak jest pani, przy­pa­dek nas zbli­żył do sie­bie… ja­kaś dziw­na sym­pa­tja po­łą­czy­ła.

– Więc któż to jest taki?

– To tyl­ko o nim po­wie­dzieć mogę, że jest wiel­ce nie­szczę­śli­wy – do­dał mło­dy czło­wiek, – a cho­ciaż mi ży­cie swe opo­wia­dał, nie dał pra­wa po­wta­rzać tych zwie­rzeń po­uf­nych.

Pod­ko­mo­rzan­ka spoj­rza­ła nań bacz­nie i mil­cząc do swo­jej siat­ki wró­ci­ła.

Oktaw był nie­ja­ko ogni­wem ła­czą­cem Po­ro­niec­kie­go któ­ry trwał w swo­jem osa­mot­nie­niu z to­wa­rzy­stwem mia­stecz­ka, cie­ka­we za­wsze ob­ra­ca­ją­cem nań oczy. Mało jed­nak ob­cho­dzi­ło to za­ję­cie sta­re­go ak­to­ra któ­ry się uśmie­chał z za­bie­gów są­siedz­kich i od­py­chał gar­ną­cych ku so­bie, z wy­jąt­kiem jed­nej Pod­ko­mo­rzan­ki. Oktaw uwa­żał że o tę co­dzień pra­wie za­cze­piał go i do­py­ty­wał.

– Pan byś po­wi­nien być u niej, – mó­wił mu mło­dy czło­wiek, – zda­je mi się ze bar­dzo pra­gnie pana po­znać!

– Ona? a ja komu na co się dziś przy­da­łem? Wać­pan mnie znasz i wiesz żem do ni­cze­go, je­śli od­grze­bie­my nasz skarb… ha! to przy­najm­niej gro­szem będę mógł słu­żyć gdy ser­cem nie mogę, gło­wą nie po­tra­fię, a oso­ba chy­ba na strach w ko­no­piach się zda­ła.

– Cóż­by to Wać­pa­nu szko­dzi­ło zro­bić zna­jo­mość?

– A wiesz ty mło­dy przy­ja­cie­lu, co za sobą cią­gną zna­jo­mo­ści? znasz ty ich cię­żar i ob­ra­cho­wa­łeś skut­ki? Wam się zda­je że są rze­czy obo­jęt­ne na świe­cie… a tu nic nie­ma ma­ło­waż­ne­go… twarz na któ­rą pa­trzysz my­śli ci wle­wa, cóż do­pie­ro usta któ­re do cie­bie mó­wią, pierś co przy nas od­dy­cha? lu­dzie o któ­rych się ocie­rasz co­dzien­nie?

– Wła­śnie dla­te­go zda­je mi się, – do­dał Oktaw, – że z ludź­mi żyć po­trze­ba, a od­osab­niać nie go­dzi… jed­ni na dru­gich wpły­wa­my, wsty­dzi­my się sie­bie i nie da­je­my so­bie upaść wza­jem­nie.

– Lub je­śli się je­den prze­wró­ci, całą kupą upa­da­my ra­zem.

Nie prze­sta­wał jed­nak Po­ro­niec­ki tro­skli­wie się do­py­ty­wać o Pod­ko­mo­rzan­kę i uda­jąc obo­jęt­ność, szy­dząc po­wra­cał co­raz do roz­mo­wy o niej i o jej domu.

Ze swej stro­ny ona tak­że nie­po­ko­iła Okta­wa za­rzu­ca­jąc py­ta­nia­mi o Po­ro­niec­kie­go, a choć stu­dent miał się na ostroż­no­ści, aby nie wy­ga­dać, gdy go raz za­czę­ły we dwie z Ade­lą brać na spyt­ki, na­po­mknął coś że był ak­to­rem.

Pod­ko­mo­rzan­ka któ­ra ro­bi­ła siat­kę, na­gle ze­rwa­ła się z krze­sła prze­lę­kła po­ru­szo­na i krzyk­nę­ła:

– To on! to on!

Oktaw się prze­stra­szył; Ade­la po­bie­gła ku ciot­ce zbla­dłej na­gle i roz­pła­ka­nej, ale gdy ją do­py­ty­wać po­czę­li co się sta­ło, gwał­tow­nie prze­rwa­ła, że sama nie wie­dzia­ła co mó­wi­ła, i ze wła­śni:; ktoś prze­cho­dził przed okna­mi co jej wi­dze­nie strasz­ne, bę­dą­ce po­wo­dem cho­ro­by przy­po­mniał.

Tak się to skoń­czy­ło, ale Ade­la i Oktaw nie mo­gli po­znać Pod­ko­mo­rzan­ki co­dzień wię­cej wi­dząc ją zmie­nio­ną, roz­tar­gnio­ną i nie­spo­koj­ną.

Wie­czo­rem te­goż dnia po­czę­ła zno­wu roz­py­ty­wać Okta­wa o któ­rej po­rze Po­ro­niec­ki po­wra­cał do domu, co ro­bił, gdzie cha­dzał…

ale ran­nym wy­bu­chem prze­lę­kły mło­dy czło­wiek, mil­czał upar­cie. Dnia tego na her­ba­cie był ksiądz Her­der­ski i sie­dział do­syć dłu­go usi­łu­jąc za­ba­wić Re­fe­ren­da­rza któ­ry ba­wił Ade­lę, go­ście ro­ze­szli się póź­no, a Pod­ko­mo­rzan­ka od­pra­wiw­szy swe dziec­ko na spo­czy­nek, sama za­mknę­ła się w swo­im po­ko­ju.

Wie­czór był bar­dzo ciem­ny i deszcz pru­szył drob­ny, tak że uli­ce za­wcza­su się opróż­ni­ły, i je­den tyl­ko Szam­be­lan nie­wia­do­mo dla ja­kie­go in­te­re­su, bez pa­ra­so­la na­wet, przed furt­kę dwor­ku swo­je­go wy­su­nął się ci­cha­czem. W chwi­li kie­dy roz­pa­try­wał się w ulicz­ce czy go kto nie wi­dzi, bo znać chciał przejść nie­po­strze­żo­ny, zo­ba­czył w dali od bra­my domu Pod­ko­mo­rzan­ki zja­wia­ją­cą się po­stać ciem­ną, okry­tą płasz­czem, któ­ra chwi­lę wstrzy­maw­szy się u wyj­ścia jak­by dla roz­pa­trze­nia w uli­cy, po­czę­ła po­wo­li i ostroż­nie iść w kie­run­ku jemu prze­ciw­nym.

Nie­wia­do­mo nam wca­le do­kąd i po co wy­brał się był Szam­be­lan któ­ry póź­niej utrzy­my­wał że dla dusz­ne­go w dwor­ku po­wie­trza, chciał nie­co ode­tchnąć po­dwó­rzo­wem, to pew­na że wi­dok ta­jem­ni­czo osło­nio­nej po­sta­ci wy­cho­dzą­cej z miej­sca w któ­rem dwie tyl­ko zna­ne pa­nie miesz­ka­ły, nad­to był zaj­mu­ją­cym fak­tem, by go sta­ry mógł nie zba­daw­szy po­mi­nąć. Sta­nął więc przy­tu­liw­szy się do to­po­li, wstrzy­my­wał od­dech, i nie­sły­cha­nie za­cie­ka­wio­ny, a po­tro­sze szczę­śli­wy że na wą­tek ja­kiejś hi­stor­ji tra­fił, cze­kał co też to bę­dzie. – Ciem­ność nie do­zwa­la­ła mu na­wet ro­ze­znać, czy idą­cy cień ów był męż­czy­zną czy ko­bie­tą, po­kry­cie jed­nak gło­wy do­zwa­la­ło wno­sić, że to była pani ja­kaś z oba­wą wi­docz­ną i stra­chem po­su­wa­ją­ca się ulicz­ką stro­ną przy któ­rej stał dwo­rek Po­ro­niec­kie­go. Szam­be­la­no­wi zda­wa­ło się że po­znał sa­lo­pę czar­ną Pod­ko­mo­rzan­ki, ale oczom wła­snym wie­rzyć nie chciał. Na­gle cień ów za­sta­no­wiw­szy się u furt­ki przy krza­ku wir­gin­ji, nie wie­dzieć gdzie się po­dział… sta­ry oczy otwo­rzył, śle­dził, pa­trzał, ale nie mógł od­kryć co się z nim sta­ło, przy­pusz­czał tyl­ko, że ten ktoś mu­siał chy­ba wejść do dwor­ku Po­ro­niec­kie­go.

Ten dziw­ny wy­pa­dek tak sil­nie za­jął cie­ka­we­go sta­rusz­ka i wlał weń od­wa­gę tak nie­po­ha­mo­wa­ną, ze mimo wstrę­tu jaki w nim bu­dził wła­ści­ciel dwor­ku od ostat­nie­go spo­tka­nia, nie mógł wy­trwać by za cie­niem tym nie po­biedz ku furt­ce i krza­ko­wi wir­gin­ji. – Tu już ni­ko­go nie za­stał sta­ru­szek, ale sły­szał wy­raź­nie chód ci­chy w sie­ni, otwie­ra­ją­ce się drzwi, a że w oknie u Po­ro­niec­kie­go się świe­ci­ło, do­strzegł jak­by prze­su­wa­ją­cy się cień oso­by któ­ra we­szła do po­ko­ju. Na­gle krzyk dał się sły­szeć głu­chy, stłu­mio­ny, dwa gło­sy zmie­sza­ne, płacz, łka­nia a po­tem ci­sza wśród któ­rej tyl­ko szep­ty dziw­ne do­cho­dzi­ły uszów Szam­be­la­na, któ­re­mu resz­ta wło­sów si­wych ze stra­chu je­ży­ła się na gło­wie. Usi­ło­wał on przez okno niz­kie doj­rzeć co się dzia­ło we środ­ku, ale męt­ne szy­by nie pusz­cza­ły we­wnątrz wzro­ku.

Po­ło­że­nie cie­ka­we­go sta­rusz­ka wca­le nie było przy­jem­ne, z jed­nej stro­ny chcia­ło mu się bar­dzo po nit­ce schwy­ta­nej dojść do kłęb­ka ja­kie­goś, z dru­giej oba­wiał się wła­sne­go szpie­go­stwa, a prze­dłu­żo­ny po­byt ta­jem­ni­czej po­sta­ci, sta­wił go w bar­dzo przy­krej ko­niecz­no­ści prze­mok­nie­nia do nit­ki na drob­nym desz­czu, któ­ry się cią­gle po­więk­szał; na­osta­tek ostroż­ność ra­dzi­ła od­da­lić się od okna aby nie być schwy­ta­nym na po­dej­rza­nem wiel­ce sta­no­wi­sku.

Wszyst­ko zwa­żyw­szy, choć nie­kie­dy pod oknem coś nie­coś mógł do­sły­szeć Szam­be­lan i zda­wa­ło mu się na­wet głos Pod­ko­mo­rzan­ki roz­po­zna­wać, choć pie­kła go nie­po­miar­ko­wa­na żą­dza do­ba­da­nia się ta­jem­ni­cy naj­dziw­niej­szej, któ­rą tak przy­pad­ko­wo po­chwy­cił, mu­siał wszak­że o bez­pie­czeń­stwie swo­jem ra­dząc, ustą­pić aż do drzwi dwor­ku i tu przy­siąść na cza­tach. Ale dłu­ga upły­nę­ła chwi­la, a z dom­ku Po­ro­niec­kie­go nikt nie wy­cho­dził…

Szam­be­lan był jed­nym z tych lu­dzi upar­tych co nie ła­two roz­po­czę­ty rzu­ca­ją ro­bo­tę, a zwłasz­cza tak nie­sły­cha­nie waż­ną, bo bliź­nie­go się ty­czą­cą… Choć się więc trząsł i zim­no mu było bar­dzo, a fe­bra za­gra­ża­ła, do­stał pla­cu męż­nie i nie­ry­chło wśród nocy uj­rzał za­miast jed­nej po­sta­ci wy­cho­dzą­ce dwie ze dwor­ku są­sia­da.

W to­wa­rzy­szą­cej pierw­sze­mu zja­wi­sku ła­two mu było choć w gru­bych ciem­no­ściach roz­po­znać Po­ro­niec­kie­go, któ­ry z tro­skli­wo­ścią prze­pro­wa­dzał ko­bie­tę ową przez ulicz­kę i do­szedł­szy z nią do bra­my jej domu, po chwi­li na­zad po­wró­cił.

Szam­be­la­no­wi w gło­wie się za­wró­ci­ło, tak po­jąć nie mógł coby to zna­czyć mo­gło… ser­ce biło, uśmie­chał się do sie­bie, za­cie­rał ręce, aż gdy wresz­cie Po­ro­niec­ki po­wró­cił, umknął i on do swój iz­deb­ki, nie mo­gąc się na­cie­szyć od­kry­ciem ja­kie uczy­nił.II.

Zda­je mi się, że wpraw­ny czy­tel­nik, któ­ry już nie­jed­ne po­wieść wży­ciu prze­rzu­ci­li nie­jed­ne­mu przy­pa­trzył się dra­ma­to­wi na sce­nie i w świe­cie, ła­two się do­my­śli tego, co do­tąd z tak tro­skli­wą pie­czo­ło­wi­to­ścią sta­ra­li­śmy się przed nim ukry­wać, pół­gęb­kiem mó­wiąc, w pół cie­niu wy­su­wa­jąc przed nim po­sta­cie osło­nio­ne mgłą ta­jem­ni­cy. Sta­ry fi­giel dłu­żej już prze­cią­gnio­ny, za­kra­wał­by na da­rem­ną mi­sty­fi­ka­cją. Po­wie­my mu za­tem nie­chcąc dłu­żej nad­uży­wać cier­pli­wo­ści jego nie­zmier­nie do koń­ca po­wie­ści po­trzeb­nej, że naj­zu­peł­niej od­gadł…

Pod­ko­mo­rzan­ka była ową. Lu­dwi­ką cór­ką. Pre­ze­sa, któ­ry na­stęp­nie no­sił ten ty­tuł ostat­ni już z po­wia­to­wych pod­ko­mo­rzych, (sub­ca­me­ra­rius ul­ti­mus, jak na­wet na ka­mie­niu jego gro­bo­wym wy­ra­żo­no), a mę­żem jej był ów nie­szczę­śli­wy Po­ro­niec­ki, któ­re­go dzie­je po­zna­li­śmy z opo­wia­da­nia po­prze­dza­ją­ce­go.

Po po­wro­cie do kra­ju Po­ro­niec­kie­go, choć sta­rał się ubocz­nie do­wie­dzieć o żonę swo­ję, żad­na wieść o niej go nie do­szła. W mia­stecz­ku osiadł­szy zdzi­cza­ły i od­osob­nio­ny sta­ry ak­tor, na­wet na­zwisk są­sia­dów nie do­wia­dy­wał się wca­le. Za­ję­ty był przy­tem tak gó­rą­co po­szu­ki­wa­niem swo­jem, a tak mało spo­dzie­wał się na­tra­fić na Lu­dwi­kę, że o naj­bliż­szych nie wie­dział są­sia­dach. Daw­no już po­grzebł on w swem ser­cu ten sen prze­szło­ści któ­ry mu się zda­wał bez­pow­rot­nie skoń­czo­nym, i jak sen tyl­ko dziw­ny cza­sem się w pa­mię­ci obu­dzał. Prze­by­te nie­szczę­ścia, cier­pie­nie dłu­gie nie za­tar­ły w nim przy­wią­za­nia do ko­bie­ty, któ­rą, uko­chał mi­ło­ścią pierw­szą i ostat­nią, ale wiek sam i znu­że­nie przy ga­si­ły uczu­cie te­raz zgorzk­nia­łe i bo­le­sne… zda­wa­ło mu się że żona ko­niecz­nie zdra­dzić go mu­sia­ła, że nie mo­gła po­ślu­bio­nej do­cho­wać mu wia­ry, i uni­kał bliż­sze­go do­wia­dy­wa­nia się o nią, aby nie za­tru­wać nową bo­le­ścią i tak ści­śnio­ne­go ser­ca. Kto zna po­tę­gę pierw­sze­go uczu­cia prze­rwa­ne­go gdy roz­kwi­ta­ło, urok… wspo­mnień, żal po mło­do­ści, poj­mie ła­two jak czę­sto Po­ro­niec­ki, po­zba­wio­ny in­nych w ży­ciu wę­złów i za­ję­cia, wra­cał do tego co snem swo­im na­zy­wał. – Mi­łość ta je­dy­na, wiel­ka choć ze­schła i uwię­dła, jesz­cze pa­no­wa­ła nad nim i czę­sto łzy wy­ci­ska­ła mu z oczów.

Zna­my zką­di­nąd Pod­ko­mo­rzan­kę, któ­ra je­dy­nej w ży­ciu po­przy­się­żo­nej wia­ry świę­cie do­cho­wa­ła do si­wych wło­sów, mimo że świat nę­cił ją do jej zła­ma­nia. Po wy­gna­niu ha­nieb­nem z domu tego któ­re­go na­zy­wa­ła swym mę­żem, ży­cie jej sta­ło się cięż­ką po­ku­tą za chwi­lę nie­roz­waż­nej na­dziei, oj­ciec ani my­slał uznać mał­żeń­stwa za­war­te­go bez jego wie­dzy i jak on utrzy­my­wał bez żą­da­nych przez ko­ściół i pra­wo form… Nie­roz­gła­sza­jąc wy­pad­ku, po­tra­fił w naj­więk­szej ta­jem­ni­cy po­sta­rać się o ro­ze­rwa­nie ślu­bu, uzna­nie, go nie­waż­nym i po­sta­no­wił cór­kę zmu­sić do no­we­go za­mąż­pój­ścia. – Ale Lu­dwi­ka z usza­no­wa­niem i ła­god­no­ścią, oświad­czy­ła mu, że dla niej raz wy­rze­czo­na przy­się­ga jest świę­tą i wia­ry ślu­bo­wa­nej do­cho­wa do śmier­ci temu któ­re­mu ja dała.

Próż­ne były usi­ło­wa­nia upar­te­go star­ca któ­ry wszel­kich użył środ­ków do znie­wo­le­nia jej na­próż­no. Tym­cza­sem Fra­nuś je­dy­nak, ulu­bie­niec, na­dzie­ja ro­dzi­ny, dzie­dzic imie­nia, za­le­d­wie do­ró­sł­szy, pusz­czo­ny sa­mo­pas na swo­bo­dę wkrót­ce skoń­czył ży­cie wy­czer­pa­ne, nim za­kwi­tło… Tak tedy Lu­dwi­ka zo­sta­ła u Pod­ko­mo­rze­go w pu­stym owym domu samą jed­ną, a trwo­ga sta­re­go po­więk­szy­ła się jesz­cze o cór­kę i ma­jęt­no­ści któ­rych nie chciał zo­sta­wić na los i od­dać ja­kie­muś przy­błę­dzie. Wy­bra­ny prze­zeń mło­dy chło­pak te­goż na­zwi­ska i her­bu, da­le­ki krew­ny domu, zo­stał prze­zna­czo­ny na męża Lu­dwi­ce, któ­ra i te – raz sta­now­czo oświad­czy­ła że za ni­ko­go nie pój­dzie, bo jest żoną i dru­gi raz przy­się­gać nie może.

Sta­ry Pod­ko­mo­rzy wy­czer­paw­szy wszel­kie środ­ki przy­mu­su, proś­by, groź­bę wy­dzie­dzi­cze­nia, za­par­cia się, ra­chu­jąc na czas w ostat­ku, wy­wiózł Lu­dwi­kę za gra­ni­cę są­dząc że kra­ju za­po­mni, i że unik­nie no­we­go ja­kie­go spo­tka­nia po­dob­ne­go pierw­sze­mu w te­atrze któ­re go było nie­sły­cha­nie prze­ra­zi­ło,.. Ale z dłu­gich po­dró­ży od­by­tych w to­wa­rzy­stwie ojca i krew­ne­go wy­zna­czo­ne­go jej za męża, Pod­ko­mo­rzan­ka wró­ci­ła nie­za­chwia­na w po­sta­no­wie­niu. Wkrót­ce też oj­ciec jej umarł, a ona po­dzie­liw­szy się ma­jąt­kiem z tym któ­re­go jej za mał­żon­ka chciał na­rzu­cić, osia­dła na­przód na wsi, a po­tem w mia­stecz­ku.

Nie mia­ła już wca­le na­dziei zo­ba­czyć kie­dy tego, któ­re­go wspo­mnie­niu była wier­ną; dłu­gie upły­nę­ły lata, wie­dzia­ła o jego włó­czę­dze po kra­ju w to­wa­rzy­stwie wę­drow­nych ar­ty­stów, do­py­ta­ła po­tem ze się udał na wschód i po­grze­bła go daw­no są­dząc umar­łym. Moż­na więc so­bie wy­sta­wić wra­że­nie ja­kie­go do­zna­ła, gdy na­gle z ru­mo­wisk i gro­bów zja­wi­ła się przed nią po­stać, w któ­rej mimo upły­wu lat tylu, jesz­cze po­znać po­tra­fi­ła to­wa­rzy­sza mło­do­ści. Są twa­rze któ­re ży­cie tak od­mie­nia i prze­ista­cza że w nich sta­re­go nie od­kry­jesz czło­wie­ka, ale są tez dziw­nie świe­że i mło­de, po­mi­mo marsz­czek co je okry­wa­ją i no­szą­ce do śmier­ci wy­raz któ­ry na nich wy­pięt­no­wa­ły pierw­sze lata ży­cia. Taką była twarz Po­ro­niec­kie­go, zo­ra­na tro­ska­mi i nę­dzą, ale taż sama co w mło­do­ści. Cier­pie­nie znisz­czy­ło ją, wiek po­orał, ale pod tym ca­łu­nem za­ry­so­wa­ły się kształ­ty pier­wot­ne, bę­dą­ce ob­ra­zem nie­zmie­nio­ne­go we­wnątrz czło­wie­ka.

Tak samo Pod­ko­mo­rzan­ka po­sta­rza­ła nie­zmie­nio­na i twa­rzą oto­czo­ną si­we­mi wło­sy, przy­po­mi­na­ła, po­waż­ne dziew­czę któ­re mia­ło raz ko­chać i za te mi­łość cier­pieć ży­cie całe. Po­zna­li się więc obo­je, ale zra­zu nie pie­rzy­li oczom wła­snym, i po­trze­ba było wy­ga­da­nia się Okta­wa, aby prze­ko­nać Pod­ko­mo­rzan­kę, że ten cień wy­cho­dzą­cy z gro­bu, był ży­wym jej mę­żem.

Te­goż wie­czo­ra, ja­ke­śmy wi­dzie­li, wy­mknę­ła się bied­na z domu, pew­na że Po­ro­niec­ki (któ­ry zresz­tą zmie­nił na­zwi­sko) był jej mę­żem, do­my­śla­jąc się fał­szy­wie, że przy­by­cie jego do mia­stecz­ka przy­pad­ko­we mia­ło na celu zbli­że­nie się do niej, wy­rzu­ca­jąc so­bie że na­tych­miast nie po­da­ła mu ręki. Z wła­ści­wą so­bie od­wa­gą, choć sła­ba i drżą­ca, pod­ko­mo­rzan­ka wy­szła po nocy z domu uda­jąc się do bliz­kie­go dwor­ku… pil­no jej było po­wie­dzieć temu któ­re­go lat tyle nie wi­dzia­ła, że ser­ce i rękę do­cho­wa­ła dlań choć o ży­ciu jego na­wet nie mia­ła wia­do­mo­ści; oba­wia­ła się by o niej nie wąt­pił.

Z bi­ją­cem ser­cem prze­stą­pi­ła próg pu­stej iz­deb­ki, w któ­rej bied­ny wy­gna­niec stał wła­śnie za­du­ma­ny, bi­jąc się ze wspo­mnie­nia­mi prze­szło­ści i szy­dząc sam z sie­bie.

– A to ty Adol­fie! – za­wo­ła­ła rzu­ca­jąc się ku nie­mu – na­ko­niec! – I le­d­wie tych słów do­mó­wiw­szy, mu­sia­ła upaść na krze­sło, bo nogi pod nią się za­chwia­ły.

Po­ro­niec­ki stał chwi­lę osłu­pja­ły i mil­czą­cy, zbli­żył się i w chwi­li gdy miał prze­mó­wić, po­tok łez za­ta­mo­wał mu głos, po­czął się ra­zem śmiać i pła­kać…

Nie po­dob­na nam opi­sać tej sce­ny, któ­rej uczu­cia nie każ­dy poj­mie, bo iluż nas jest wier­nych na­szej prze­szło­ści?

Dziw­ne­mi zrzą­dze­nia­mi, na dru­gim brze­gu zna­leź­li się obo­je sta­rzy już, a w ser­cach nie­zmien­ne­mi dla sie­bie, i na prze­kwi­tłych tych twa­rzach za­ja­śniał pro­myk na­dziei na reszt­kę ży­cia. Dłu­go pła­ka­li obo­je i w łka­niu le­d­wie się im ja­kie wy­rwa­ło sło­wo bo­le­sne…

– Wi­dzisz Adol­fie, – ode­zwa­ła się wresz­cie Pod­ko­mo­rzan­ka, – je­że­liś kie­dy zwąt­pił o mnie jak cięż­ki grzech po­peł­ni­łeś! Po la­tach tylu znaj­du­jesz mnie wier­ną to­bie…..

Po­znaj­myż się dziś po tylu cier­pie­niach? chcesz ie mnie sta­rą i bied­ną…

– O moja naj­droż­sza!– ode­zwał się Po­ro­niec­ki, – był­żem ja go­dzien ta­kie­go po­świę­ce­nia, i stra­co­ne­go ży­cia two­je­go? Wi­dzisz mnie za­wsty­dzo­nym, upo­ko­rzo­nym, przy­bi­tym two­ją wiel­ko­ścią, w pro­chu przed tobą… bo, przy­zna­ję… jara wąt­pił, jam się nie czuł god­nym tego… Ale czy dziś ofia­ra wła­śnie nie wyda ci się wiel­ką i próż­ną? Czem­że dziś ten komu po­świę­ci­łaś ży­cie?… zła­ma­ną isto­tą, bied­ną, upa­dłą, zga­słą… pro­myk mło­do­ści co ja­kiś blask rzu­cał na nią, daw­no za­tar­ły ciem­no­ści, – nie po­znasz może we mnie tego któ­ry był two­im.

– A tyż mój dro­gi, in­a­czej mnie znaj­dziesz? – prze­rwa­ła Pod­ko­mo­rzan­ka ru­mie­niąc się, – spójrz… jam dziś siwa, sta­ra, ze­smut­nia­ła i rów­nie jak ty zła­ma­na…

Obo­je, – mó­wi­ła da­lej, – prze­trwa­li­śmy wie­le, ale dzi­siej­sza chwi­la pła­ci za lata za­by­te… Tyś był da­le­ko jesz­cze nie­szczę­śliw­szy ode­mnie, przy­mu­szo­ny wal­czyć z nę­dzą, z gło­dem i z ludź­mi co się nie po­zna­li na to­bie, cie­bie nic nie pod­trzy­my­wa­ło to uczu­cie ja­kie ja mia­łam… ta po­cie­cha…

I wstrzy­ma­ła się na chwi­lę Pod­ko­mo­rzan­ka jak­by wy­zna­nie kosz­to­wać ją mia­ło.

Ja mia­łam dzie­cię na­sze! – do­da­ła ci­cho.

– Dzie­cię! na­sze dzie­cię! – krzyk­nął Po­ro­niec­ki, – ono żyje!

– I jest przy mnie, – od­po­wie­dzia­ła Lu­dwi­ka. – Za ży­cia ojca od­da­ne było krew­nym i no­si­ło na­zwi­sko obce i wy­cho­wy­wa­ła je bab­ka, po jej śmier­ci nic mnie już wstrzy­my­wać nie mo­gło, bym go nie ode­bra­ła na­zad, te­raz przy­zna­my je i po­sły­szę to imie mat­ki, któ­re­go tak łak­nę­łam spra­gnio­na, któ­re­gom nig­dy z ust mo­je­go dzie­cię­cia nie po­sły­sza­ła.

– Wi­dzisz Adol­fie, – rze­kła, – żem nie to­bie jed­ne­mu była wier­ną, że mniej­szą mam za­słu­gę niż są­dzi­łeś zra­zu bom żyła dla cie­bie i na­szej cór­ki, któ­rej ty te­raz dasz imie, przy­nie­siesz ojca…

– A! smut­ne­go ro­dzi­ca mieć bę­dzie! – rzekł Po­ro­niec­ki, – i nie po­chlu­bi się nim pew­nie, któż wie czy nie le­piej by dla niej było po­zo­stać sie­ro­tą….. Więc to ślicz­ne dzie­cię?

I za­nie­miał za­ła­maw­szy ręce.

– Praw­daż to, – rzekł jak­by do sie­bie, że ja sie­ro­ta od uro­dze­nia, wy­gna­niec wie­ku­isty, na­gle znaj­du­ję żonę, ro­dzi­nę, dzie­cię, świat co mnie przyj­mie, czem­żem ja na to u Boga za­słu­żył? – a! to sen chy­ba! to ma­rze­nie…

I zno­wu łzy przy­szły na po­wie­ki oboj­ga i po­czę­ła się owa ci­cha roz­mo­wa, spo­wiedź z ca­łej prze­szło­ści, opo­wia­da­nie, splą­ta­ne w któ­rem dwa ra­zem ży­cia ob­ja­wi­ły się so­bie i spo­tka­ły…

Po dłu­gich zwie­rze­niach, Pod­ko­mo­rzan­ka po­wsta­ła na­resz­cie.

– Już więc się nie roz­sta­niem, – rze­kła, ale w oczach lu­dzi po­trze­ba te­raz uznać to co­śmy ta­ili do­tąd… a uczy­nić to jak naj­ry­chlej, bo chwi­li z tych resz­tek nie mamy do stra­ce­nia. Mnie zo­staw sta­ra­nie o to…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: