Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Rewizor - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rewizor - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 214 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

CHA­RAK­TE­RY I KO­STIU­MY UWA­GI DLA AK­TO­RÓW

HO­ROD­NI­CZY, star­sza­wy je­go­mość, dłu­gie lata na urzę­dzie; na swój spo­sób wca­le nie­głu­pi czło­wiek. Cho­ciaż ła­pow­nik, za­cho­wu­je się bar­dzo so­lid­nie; dość po­waż­ny; do pew­ne­go stop­nia na­wet re­zo­ner; mówi nie­zbyt gło­śno i nie­zbyt ci­cho, ani za dużo, ani za mało. Każ­de jego sło­wo ma wa­gę­Ry­sy twa­rzy po­spo­li­te a szorst­kie, ja­kie ma każ­dy, kto za­czął cięż­ką służ­bę od niż­szych szcze­bli. Dość szyb­ko prze­cho­dzi od stra­chu do ra­do­ści, od upodle­nia do py­chy, jak to bywa u lu­dzi z or­dy­nar­ny­mi skłon­no­ścia­mi du­szy. Nosi mun­dur z ga­lo­na­mi, wy­so­kie buty. Wło­sy szpa­ko­wa­te, na jeża.

ANNA AN­DE­IE­JEW­NA, jego żona, pro­win­cjo­nal­na ko­kiet­ka, jesz­cze nie sta­ra; wy­cho­wa­nia w rów­nej mie­rze na mod­nych ro­man­sach i al­bu­mach, jak na kło­po­tach ze spi­żar­nią i służ­bą do­mo­wą. Bar­dzo cie­ka­wa, a gdy się tra­fi spo­sob­ność, to i cheł­pli­wa. Nie­raz rzą­dzi mę­żem – tyl­ko dla­te­go że mąż nie wie, co jej od­po­wie­dzieć. Ale ta wła­dza do­ty­czy wy­łą­cza­ne drob­no­stek i ogra­ni­cza się do wy­mó­wek i kpin. W cza­sie trwa­nia sztu­ki czte­ry razy zmie­nia stro­je.

CHLE­STA­KOW, mło­dzie­niec 23-let­ni, cie­niut­ki, chu­dziut­ki, z lek­ka głu­pa­wy i, jak to się mówi, bez pią­tej klap­ki w gło­wie. Typ, zwa­ny w kan­ce­la­riach „ab­so­lut­ną pust­ką” (ze­rem). Mówi i dzia­ła zu­peł­nie bez na­my­słu. Na ni­czym nie umie sku­pić uwa­gi. Mówi krót­ko, ury­wa­nie, sło­wa wy­la­tu­ją z jego ust cał­kiem nie­spo­dzia­nie. Im wię­cej ak­tor, gra­ją­cy tę rolę, wy­ka­że szcze­ro­ści, otwar­to­ści i pro­sto­ty, tym bar­dziej zy­ska. Ubra­ny we­dług mody.

OSIP, słu­żą­cy, taki jak zwy­kle by­wa­ją nie­zbyt już mło­dzi słu­żą­cy. W tym, co mówi, jest po­wa­ga,. Pa­trzy nie­co spodeł­ba. Re­zo­ner, lu­bią­cy sa­me­mu so­bie re­cy­to­wać mo­ra­ły dla swe­go pana. Mówi za­zwy­czaj gło­sem rów­nym; w roz­mo­wie z Chle­sta­ko­wem wpa­da w ton su­ro­wy, ury­wa­ny i na­wet z lek­ka gru­biań­ski. Jest mą­drzej­szy od swe­go pana i dla­te­go bar­dziej do­myśl­my, nie lubi jed­nak dużo mó­wić. Jest to spry­ciarz i kom­bi­na­tor na mil­czą­co. Nosi sza­ry lub gra­na­to­wy sur­dut, do­brze pod­nisz­czo­ny.

BOB­CZYŃ­SKI i DO­BCZYJŃ­SKI, obaj ni­ziut­cy, kró­ciut­cy, z brzusz­ka­mi, cie­kaw­scy, bar­dzo do sie­bie po­dob­ni. Obaj mó­wią bar­dzo szyb­ko i żywo ge­sty­ku­lu­ją. Do­bczyń­ski jest tro­chę wyż­szy niż Bob­czyń­ski i tro­chę po­waż­niej­szy. Obaj no­szą żół­te nan­ki­no­we pan­ta­lo­ny, na no­gach mają bu­ci­ki z chwa­ści­ka­mi. Do­bczyń­ski cho­dzi w sze­ro­kim fra­ku ko­lo­ru bu­tel­ko­we­go, Bo­bo­czyń­ski w daw­nym woj­sko­wym mun­du­rze.

LAP­KIN-TIAP­KIN, sę­dzia, prze­czy­tał w ży­ciu pięć sześć ksią­żek i dla­te­go jest tro­chę wol­no­myśl­ny. W tym, co sły­szy, lubi do­pa­try­wać się głęb­sze­go zna­cze­nia, i dla­te­go na­da­je wagę każ­de­mu wła­sne­mu sło­wu. Ak­tor gra­ją­cy tę rolę po­wi­nien sta­le za­cho­wy­wać zna­czą­cą minę. Mówi ba­sem, roz­cią­ga­jąc sło­wa, sa­piąc i rzę­żąc, jak sta­ry ze­gar, co naj­pierw sy­czy, a do­pie­ro po­tem wy­bi­ja go­dzi­nę.

ZJEM­LA­NI­KA, ku­ra­tor za­kła­dów fi­lan­tro­pij­nych, bar­dzo gra­by, nie­ru­chli­wy i nie­zdar­ny (niedź­wie­dzio­wa­ty), ale mimo to szczwa­ny krę­tacz. Bar­dzo usłuż­ny. Nosi sze­ro­ki frak; w ak­cie czwar­tym zja­wia się w wą­skim gu­ber­nial­nym mun­du­rze z przy­krót­ki­mi rę­ka­wa­mi i ogrom­nym koł­nie­rzem, pra­wie za­kry­wa­ją­cym… uszy.

NA­CZEL­NIK POCZ­TY, czło­wiek aż do na­iw­no­ści pro­sto­dusz­ny.

Inne role nie wy­ma­ga­ją spe­cjal­nych wy­ja­śnień. Ory­gi­na­ły ich mo­że­my spo­tkać na każ­dym kro­ku. G o ś c i e po­win­ni być róż­no­rod­ni: wy­so­cy i ni­scy, gru­bi i chu­dzi, ucze­sa­mi i roz­wi­chrze­ni, we fra­kach, wę­gier­kach, sur­du­tach roz­ma­itych ko­lo­rów i kro­ju. Suk­nie pań tak samo pstro­ka­ta. Jed­ne ubra­ne są dość przy­zwo­icie, na­wet z pre­ten­sja­mi do mody, ale ja­kiś szcze­gół musi być za­wsze nie w po­rząd­ku: albo cze­pek ma ba­kier, albo to­reb­ka ja­kaś dzi­wacz­na. Inne – w suk­niach zu­peł­nie poza wszel­ką modą: z wiel­ki­mi sza­la­mi, w czep­kach przy­po­mi­na­ją­cych gło­wę cu­kru itp.

Pa­no­wie ak­to­rzy po­win­ni zwró­cić spe­cjal­ną uwa­gę na ostat­nią, sce­nę. Ostat­nie wy­po­wie­dzia­ne sło­wo żan­dar­ma musi po­ra­zić wszyst­kich jak prąd elek­trycz­ny – wszyst­kich na­raz, na­gle. Cała gru­pa musi zmie­nić po­zy­cję w cią­gu jed­nej se­kun­dy. Głos zdu­mie­nia wszyst­kich pań wy­rwać się musi jed­no­cze­śnie, jak z jed­nej pier­si Przy nie­za­sto­so­wa­niu się do tych uwag prze­paść może cały efekt.

Nie przy­ga­duj zwier­cia­dłu,

kie­dy masz gębę krzy­wą.

Przy­sło­wie lu­do­weAKT I

Sce­na 1

Po­kój w miesz­ka­niu Ho­rod­ni­cze­go

HO­ROD­NI­CZY, AR­TIE­MIJ FI­LI­PO­WICZ, ŁUKA ŁU­KICZ, AM­MOS FIE­DO­RO­WICZ, KO­MI­SARZ PO­LI­CJI, LE­KARZ, DWAJ DZIEL­NI­CO­WI

HO­ROD­NI­CZY

Za­pro­si­łem pa­nów w celu za­ko­mu­ni­ko­wa­nia im ar­cy­nie­mi­łej no­wi­ny: je­dzie do nas re­wi­zor!

AM­MOS FIE­DO­RO­WICZ

Jak to – re­wi­zor?

AR­TIE­MIJ FI­LI­PO­WICZ

Co za re­wi­zor?

HO­ROD­NI­CZY

Re­wi­zor z Pe­ters­bur­ga, in­co­gni­to, a na do­miar złe­go z po­uf­ną in­struk­cją.

AM­MOS FIE­DO­RO­WICZ

Masz to­bie!

AR­TIE­MIJ FI­LI­PO­WICZ

Masz babo ka­ftan!

ŁUKA ŁU­KICZ

Wiel­ki Boże! I jesz­cze z po­uf­ną in­struk­cją!

HO­ROD­NI­CZY

Jak­bym coś prze­czu­wał: całą ubie­głą noc śni­ły mi się ja­kieś dwa nie­zwy­kłe szczu­ry. Ta­kich, po­wia­dam pa­nom, nig­dy jesz­cze nie wi­dzia­łem: czar­ne, nie­na­tu­ral­nej wiel­ko­ści! Przy­szły, ob­wą­cha­ły i po­szły. Za­raz pa­nom prze­czy­tam list, jaki otrzy­ma­łem od An­drze­ja Iwa­no­wi­cza Czmy­cho­wa, któ­re­go pan, pa­nie Zjem­la­ni­ka,

(do Ar­tie­mi­ja Fi­li­po­wi­cza)

zna… Pi­sze mi Czmy­chow tak: „Ko­cha­ny przy­ja­cie­lu, ku­mie i do­bro­dzie­ju…

(mru­cząc pół­gło­sem, szyb­ko prze­bie­ga­jąc oczy­ma list)

i za­wia­do­mić cię…” aha… „oprócz tego chcia­łem cię za­wia­do­mić, że przy­je­chał urzęd­nik z po­le­ce­niem do­ko­na­nia in­spek­cji ca­łej gu­ber­ni, spe­cjal­nie zaś na­sze­go po­wia­tu…”

(pod­no­si zna­czą­co pa­lec)

„Do­wie­dzia­łem się o tym od naj­wia­ro­god­niej­szych lu­dzi, choć on po­da­je się za oso­bę pry­wat­ną. Wie­dząc, że, jak wszy­scy zresz­tą, masz grzesz­ki na su­mie­niu, bo je­steś czło­wiek mą­dry i nie lu­bisz wy­pusz­czać tego, co samo do rąk pły­nie…”

(za­trzy­mu­je się)

No, sami swoi… „to ra­dzę ci mieć się na bacz­no­ści, bo może przy­je­chać lada chwi­la, a nie jest wy­klu­czo­ne, że już przy­je­chał i miesz­ka gdzieś in­co­gni­to. Wczo­raj…” No, tu już idą spra­wy ro­dzin­ne – „sio­stra Anna Ki­ri­łow­na przy­je­cha­ła do nas z mę­żem. – Iwan Ki­ri­ło­wicz bar­dzo utył i cią­gle gra na skrzyp­cach” itd. itd. Więc tak się to przed­sta­wia!

AM­MOS FIE­DO­RO­WICZ

Tak, to spra­wa nad­zwy­czaj­na, po pro­stu nad-zwy-czaj­na… Goś w tym jest.

ŁUKA ŁU­KICZ

Po co, pa­nie Ho­rod­ni­czy, z ja­kie­go po­wo­du? Dla­cze­go do nas re­wi­zor?

HO­ROD­NI­CZY

Dla­cze­go?! Taki los, wi­dać!

(wes­tchnął)

Do­tych­czas, panu Bogu naj­wyż­sze­mu dzię­ki, do­bie­ra­li się do in­nych miast, te­raz i na nas ko­lej przy­szła…

AM­MOS FIE­DO­RO­WICZ

Ja my­ślę, że to ma ja­kiś cie­niut­ki i ra­czej po­li­tycz­ny pod­kład… Zna­czy to po pro­stu, że Ro­sja… tak jest, chce pro­wa­dzić woj­nę i mi­ni­ster­stwo, pro­szę ja pa­nów, na­sy­ła urzęd­ni­ka, żeby się wy­wie­dzieć, czy nie ma gdzie zdra­dy.

HO­ROD­NI­CZY

Tak­żeś pan tra­fił? A niby ro­zum­ny czło­wiek! W po­wia­to­wym mia­stecz­ku zdra­da! Cóż to, mia­sto po­gra­nicz­ne, czy co?– … Prze­cież od nas, choć trzy lata ga­lo­pem pę­dzić, a do żad­ne­go pań­stwa nie do­je­dzie,

AM­MOS FIE­DO­RO­WICZ

Nie, pa­nie An­to­ni, niech pan tak od razu nie tego… Po­wta­rzam, wła­dza ma ja­kieś dys­kret­ne za­mia­ry. Da­le­ko, nie da­le­ko, wszyst­ko jed­no, a ostroż­ność nie za­wa­dzi…

HO­ROD­NI­CZY

Za­wa­dzi, czy nie za­wa­dzi, nie wiem, ja swo­je zro­bi­łem i uprze­dzi­łem pa­nów. Co do mnie, to w swo­im re­sor­cie wy­da­łem już pew­ne za­rzą­dze­nia. Ra­dzę i pa­nom. A zwłasz­cza panu, pa­nie Zjem­la­ni­ka. Re­wi­zor ze­chce nie­wąt­pli­wie, i to przede wszyst­kim, – obej­rzeć po­wie­rzo­ne pań­skiej pie­czy in­sty­tu­cje fi­lan­tro­pij­ne… niech pan prze­to po­sta­ra się, aby wszyst­ko było jak na­le­ży: żeby szlaf­my­ce były czy­ste, żeby cho­rzy nie wy­glą­da­li jak ko­mi­nia­rze, jak to tam zwy­kle…

AR­TIE­MIJ FI­LI­PO­WICZ

No, to drob­nost­ka! Szlaf­my­ce moż­na dać czy­ste…

HO­ROD­NI­CZY

Wła­śnie… I żeby nad każ­dym łóż­kiem była kar­tecz­ka po ła­ci­nie, czy w ja­kim in­nym ję­zy­ku… to już pań­ska rzecz, (do Kry­stia­na Iwa­no­wi­cza)

pa­nie Dok­to­rze… jaka cho­ro­ba, kie­dy kto za­cho­ro­wał, dzień, data, wszyst­ko… I to nie­do­brze, że pa­cjen­ci palą taki moc­ny ty­toń… Czło­wiek ki­cha, jak tyl­ko wej­dzie. By­ło­by też wska­za­ne, aby zmniej­szyć ilość cho­rych, bo bę­dzie się za­raz na­zy­wa­ło, że nad­zór nie­do­sta­tecz­ny, albo że le­karz do ni­cze­go…

AR­TIE­MIJ FI­LI­PO­WICZ

O, co do me­tod le­cze­nia, to przed­się­wzię­li­śmy z Kry­stia­nem Iwa­no­wi­czem środ­ki bar­dzo sku­tecz­ne: im bli­żej na­tu­ry tym le­piej… le­karstw kosz­tow­nych nie sto­su­je­my. Czło­wiek pro­sty je­że­li ma umrzeć, to i tak umrze… je­że­li ma wy­zdro­wieć, to i tak wy­zdro­wie­je… Zresz­tą panu Dok­to­ro­wi by­ło­by na­wet trud­no po­ro­zu­mieć się… z pa­cjen­ta­mi – nie zna on zu­peł­nie na­sze­go ję­zy­ka, ani sło­wa!

KRY­STIAN IWA­NO­WICZ

(dźwięk po­śred­ni mię­dzy „e” i „i”)

HO­ROD­NI­CZY

I panu, pa­nie Lap­kin Tiap­kin, ra­dził­bym zwró­cić uwa­gę na stan lo­ka­li urzę­do­wych. W po­cze­kal­ni sądu, tam gdzie za­zwy­czaj scho­dzą się stro­ny, stróż za­pro­wa­dził ho­dow­lę gęsi, małe gą­ski plą­ta­ją się pod no­ga­mi… Nie prze­czę, dba­łość o go­spo­dar­stwo do­mo­we chwa­li się każ­de­mu – dla­cze­go­by i stróż nie miał pra­wa – ale w ta­kim miej­scu jak sąd nie wy­pa­da… Już nie­jed­no­krot­nie chcia­łem zwró­cić panu na to uwa­gę, ale za­wsze ja­koś za­po­mi­na­łem…

AM­MOS FIE­DO­RO­WICZ

Jesz­cze dziś każę gą­ski za­brać do kuch­ni… Może pan przyj­dzie na obiad?

HO­ROD­NI­CZY

Oprócz tego, i to, pa­nie Sę­dzio nie­ład­nie, że w urzę­dzie pań­skim cią­gle się su­szy i to, i owo… A nad samą sza­fą z ak­ta­mi wisi my­śliw­ski ha­rap! Wiem, że pan jest za­pa­lo­nym my­śli­wym, ale nie za­szko­dzi na pe­wien czas zdjąć go ze, ścia­ny… Kie­dy re­wi­zor wy­je­dzie, może pan zno­wu po­wie­sić… Ase­sor zaś pań­ski… owszem, czło­wiek z ole­jem w gło­wie… ale tak od nie­go je­dzie, jak­by przed chwi­lą wy­szedł z go­rzel­ni… Też nie­do­brze… Daw­no już chcia­łem zwró­cić panu na to uwa­gę, ale nie pa­mię­tam, by­łem czymś in­nym za­ję­ty… Są prze­cież środ­ki na to, je­że­li to, w sa­mej rze­czy, jak on sam twier­dzi, za­pach przy­ro­dzo­ny. Na­le­ży mu po­ra­dzić, aby jadł ce­bu­lę, lub czo­snek, czy co in­ne­go… W tym wy­pad­ku pan Dok­tór może za­sto­so­wać roz­ma­ite me­dy­ka­men­ty.

KRY­STIAN IWA­NO­WICZ

(dźwięk jak wy­żej)

AM­MOS FIE­DO­RO­WICZ

Nie, tego się po­zbyć nie moż­na! Po­wia­da, że mam­ka, kie­dy był nie­mow­lę­ciem, upu­ści­ła go na zie­mię i od tego cza­su za­la­tu­je tro­chę wód­ką…

HO­ROD­NI­CZY

Ja tyl­ko zwra­ca­ni uwa­gę… Co zaś do­ty­czy spe­cjal­nych środ­ków ostroż­no­ści i tego, co Czmy­chow na­zy­wa w li­ście grzesz­ka­mi, o tym nic po­wie­dzieć nie mogę… Bo i o czym tu mó­wić?… Nie ma czło­wie­ka, któ­ry by nie miał ja­kichś grze­chów na su­mie­niu… Sam Pan Bóg tak chciał – i wol­te­ria­nie da­rem­nie prze­ciw temu wy­stę­pu­ją…

AM­MOS FIE­DO­RO­WICZ

A co pan, pa­nie Ho­rod­ni­czy, na­zy­wa grzesz­ka­mi? Grze­szek grzesz­ko­wi nie rów­ny…… Ja przy­zna­ję się otwar­cie, że bio­rę ła­pów­ki… Ale w ja­kiej po­sta­ci? W po­sta­ci szcze­niąt… To zu­peł­nie inna spra­wa!

HO­ROD­NI­CZY

Szcze­nię­ta czy nie szcze­nię­ta, a ła­pów­ka ła­pów­ką!

AM­MOS FIE­DO­RO­WICZ

No nie, pa­nie! Co in­ne­go, kie­dy ktoś na przy­kład ma fu­tro za 500 ru­bli, a mał­żon­ka szal…

HO­ROD­NI­CZY

Ale cóż z tego, że pan bie­rze ła­pów­ki szcze­nię­ta­mi? Pan za to w Boga nie wie­rzy! Do cer­kwi pan nig­dy nie cho­dzi. A ja w wie­rze przy­najm­niej nie­ugię­ty je­stem i co nie­dzie­la: by­wam w domu bo­żym. A pan? O, ja pana znam! Kie­dy pan… za­cznie mó­wić o stwo­rze­niu świa­ta, to po pro­stu wło­sy dęba sta­ją!

AM­MOS FIE­DO­RO­WICZ

Ale sam do tego do­sze­dłem! Wła­snym ro­zu­mem!

HO­ROD­NI­CZY

E, tam! Zda­rza się cza­sem, że od nad­mia­ru ro­zu­mu go­rzej jest, niż gdy­by go wca­le nie było… Zresz­tą o są­dzie po­wia­to­wym wspo­mi­na­łem tak tyl­ko, przy spo­sob­no­ści. Wąt­pię, czy tam kto kie­dy zaj­rzy: miej­sce ta­kie, że sam Pan Bóg roz­cią­gnął nad nim pro­tek­to­rat… Ale pan, pa­nie Chło­pow, jako na­czel­nik wy­dzia­łu szkol­ne­go po­wi­nien spe­cjal­nie za­jąć się pa­na­mi pro­fe­so­ra­mi. Lu­dzie to, oczy­wi­ście, ucze­ni, kształ­ce­ni w roz­ma­itych ko­le­giach, ale mają Bar­dzo dziw­ne ma­nie­ry, nie­od­łącz­ne za­pew­ne od uczo­no­ści… Je­den na przy­kład – wie pan, taki tłu­sty na twa­rzy, na­zwi­ska nie pa­mię­tam – nie może się bez tego obyć, żeby nie zro­bić gry­ma­su, gdy tyl­ko wej­dzie na ka­te­drę… O tak ja­koś…

(po­ka­zu­je)

A po­tem, spod kra­wa­ta za­czy­na so­bie ręką bro­dę pra­so­wać… Je­że­li pan pro­fe­sor stroi ta­kie miny do ucznia, to oczy­wi­ście drob­nost­ka… Może to przy na­uce rzecz na­wet ko­niecz­na… Nie wiem i nie śmiem są­dzić! Ale nie­chże pan po­my­śli, że od­sta­wi taką sztu­kę w obec­no­ści przy­jezd­ne­go urzęd­ni­ka! Mogą być strasz­ne skut­ki! Pan re­wi­zor, lub kto inny, może to wziąć do sie­bie… Dia­bli wie­dzą, co się stać może!

ŁUKA ŁU­KICZ

Kie­dy nie mogę so­bie z nim dać rady! Mó­wi­łem już kil­ka­krot­nie. Na­wet w tych dniach, kie­dy ku­ra­tor wszedł do kla­sy, na­uczy­ciel wy­kro­pił taką minę, że cze­goś po­dob­ne­go w ży­ciu nie wi­dzia­łem. Zro­bił to oczy­wi­ście z do­bre­go ser­ca, a ja do­sta­łem na­ga­nę: dla­cze­go mło­dzie­ży wpa­ja się w ten spo­sób wol­no­myśl­ne po­glą­dy?

HO­ROD­NI­CZY

To samo do­ty­czy pe­da­go­ga z dzia­łu hi­sto­rycz­ne­go. Za­raz wi­dać, że gło­wa uczo­na… owszem, i wia­do­mo­ści na­ła­pał co nie­mia­ra, ale wy­kła­da z ta­kim ża­rem, że o świe­cie za­po­mi­na. By­łem kie­dyś pod­czas lek­cji. Póki mó­wił o Asy­ryj­czy­kach, Ba­bi­loń­czy­kach, wszyst­ko było w po­rząd­ku… Ale kie­dy do­szedł do Alek­san­dra Ma­ce­doń­skie­go, to nie po­tra­fię panu po­wie­dzieć, co się z tym czło­wie­kiem sta­ło! Jak Boga ko­cham, my­śla­łem, że po­żar! Ze­sko­czył z ka­te­dry – i jak nie zła­pie krze­sła, jak nie wy­rżnie z ca­łej siły o pod­ło­gę!… Nie prze­czę, owszem, Alek­san­der Ma­ce­doń­ski był nie­wąt­pli­wie bo­ha­te­rem, lecz po cóż ła­mać krze­sła?… Uszczer­bek dla skar­bu pań­stwa i tyle…

ŁUKA ŁU­KICZ

Tak, to czło­wiek z tem­pe­ra­men­tem. Kil­ka razy zwra­ca­łem mu uwa­gę. Po­wia­da: „Jak pan uwa­ża, ale ja dla na­uki go­tów je­stem na­wet ży­cie po­świę­cić!”

HO­ROD­NI­CZY

Tak, tak! Taki jest już nie­zba­da­ny wy­rok lo­sów! Że czło­wiek mą­dry, to albo pi­jak, albo taką mał­pę ze sie­bie robi, że ob­ra­za bo­ska.

ŁUKA ŁU­KICZ

Nie daj Boże, to za cięż­ki los, taka służ­ba w na­uko­wym re­sor­cie. Wszyst­kie­go się bo­isz. Każ­dy się wtrą­ca, każ­dy chce po­ka­zać, że jest mą­dry.

HO­ROD­NI­CZY

To wszyst­ko nic. Naj­gor­sze to prze­klę­te in­co­gni­to! Na­gle się zja­wi: „Aha, mam was, ptasz­ki!” – „A kto, za­py­ta, jest tu­taj sę­dzią? Lap­kin-Tiap­kin? Da­wać tu Lap­ki­na-Tiap­ki­na! A kto za­rzą­dza in­sty­tu­cja­mi fi­lan­tro­pij­ny­mi? Zjem­la­ni­ka? Da­wać Zjem­la­ni­kę!…” W tym sęk!

Sce­na 2

Wcho­dzi NA­CZEL­NIK POCZ­TY

NA­CZEL­NIK POCZ­TY

Wy­tłu­macz­cie mi, pa­no­wie, co się dzie­je? Jaki urzęd­nik przy­jeż­dża?

HO­ROD­NI­CZY

Jak­to? Nie sły­szał pan?

NA­CZEL­NIK POCZ­TY

Mó­wił mi Piotr Iwa­no­wicz Bob­czyń­ski… Był u mnie przed chwi­lą na po­czcie.

HO­ROD­NI­CZY

No i co? Co pan o tym są­dzi?

NA­CZEL­NIK POCZ­TY

Co są­dzę?… że bę­dzie woj­na z Tur­ka­mi!

AM­MOS FIE­DO­RO­WICZ

Moje sło­wa! Ja tak samo uwa­żam.

HO­ROD­NI­CZY

Tak i obaj tra­fi­li­ście pal­cem w nie­bo!

NA­CZEL­NIK POCZ­TY

Na pew­no woj­na z Tur­ka­mi! Wszyst­ko spraw­ki Fran­cu­za!

HO­ROD­NI­CZY

Jaka tam woj­na z Tur­ka­mi! Nie na Tur­kach, lecz na nas się skru­pi! Wszyst­ko już wia­do­mo – mam list.

NA­CZEL­NIK POCZ­TY

Chy­ba że tak… W ta­kim ra­zie nie bę­dzie woj­ny z Tur­ka­mi….

HO­ROD­NI­CZY

Więc co pan osta­tecz­nie są­dzi?

NA­CZEL­NIK POCZ­TY

Co tam ja! A pan, pa­nie An­to­ni?

HO­ROD­NI­CZY

Ja? Cóż ja?… Bać się, nie boję, tyl­ko tak… trosz­kę. Kup­cy i oby­wa­te­le mnie pe­szą… Mó­wią, że się im do­brze da­łem we zna­ki. A ja, Bóg mi świad­kiem – je­że­lim co wziął od któ­re­go, to bez żad­nej nie­na­wi­ści… My­ślę na­wet…

(Me­rze go pod rękę i od­pro­wa­dza na bok)

na­wet się za­sta­na­wiam, czy mnie kto nie za­de­nun­cjo­wał? Bo i po cóż je­chał­by do nas re­wi­zor? Otóż, dro­gi pa­nie, czy nie da­ło­by się, dla na­sze­go wspól­ne­go do­bra, wszyst­kie li­sty, któ­re przez pocz­tę prze­cho­dzą, czy przy­sy­ła­ne, czy wy­sy­ła­ne… tro­szecz­kę tak, wie pan, roz­pie­czę­to­wy­wać i czy­tać – czy nie za­wie­ra­ją ja­kie­goś do­no­su, albo po pro­stu wy­mia­ny zdań… Je­że­li nie – to znów moż­na za­pie­czę­to­wać, a osta­tecz­nie… od­dać tak, roz­pie­czę­to­wa­ny.

NA­CZEL­NIK POCZ­TY

Wiem, wiem… Niech mnie pan nie uczy… sam to ro­bię, na­wet nie z ostroż­no­ści, ra­czej przez cie­ka­wość… Strasz­nie lu­bię do­wie­dzieć się, co no­we­go na świe­cie. Mó­wię panu, ar­cy­cie­ka­wa lek­tu­ra… Cza­sem się taki list tra­fi, że po pro­stu roz­kosz, opi­sa­ne są róż­ne pa­sa­że… i ja­kie nie­raz bu­du­ją­ce! Lep­sze niż w „Mo­skiew­skich Wia­do­mo­ściach”.

HO­ROD­NI­CZY

No i co? Nic nie było o ja­kimś urzęd­ni­ku z Pe­ters­bur­ga?

NA­CZEL­NIK POCZ­TY

O pe­ters­bur­skim ani sło­wa, za to o ko­strom­skich i sa­ra­tow­skich bar­dzo czę­sto… Szko­da, że pan li­stów nie czy­ta! Są pięk­ne ustę­py! Nie­daw­no je­den po­rucz­nik opi­sał przy­ja­cie­lo­wi bal… bar­dzo, bar­dzo fry­wol­nie… Co za styl! „Ży­cie moje, dro­gi przy­ja­cie­lu, po­wia­da, pły­nie w em­pi­re­jach: dużo pa­nien, mu­zy­ka, gra, re­wie, pa­ra­dy…” Z wiel­kim, wiel­kim uczu­ciem opi­sał… Umyśl­nie za­trzy­ma­łem ten list. Chce pan? Po­ka­żę…

HO­ROD­NI­CZY

Nie te­raz! nie te­raz! Więc bła­gam pana – je­że­li przy­pad­kiem tra­fi się ja­kaś skar­ga, lub de­nun­cja­cja, niech pan bez żad­nych skru­pu­łów za­trzy­mu­je.

AM­MOS FIE­DO­RO­WICZ

Ostroż­nie, pa­no­wie! Do­sta­nie się wam kie­dyś za to!

NA­CZEL­NIK POCZ­TY,

Broń Boże!

HO­ROD­NI­CZY

Nie szko­dzi, nie szko­dzi… Inna rzecz, gdy­by pan zro­bił z tego pu­blicz­ny uży­tek, ale to prze­cież spra­wa fa­mi­lij­na…

AM­MOS FIE­DO­RO­WICZ

Tak, nie­do­brze to wszyst­ko wy­glą­da… A przy­znam się panu, pa­nie An­to­ni, że sze­dłem tu z za­mia­rem ofia­ro­wa­nia panu pie­ska. Ro­dzo­na sio­stra tego char­ta, któ­re­go pan zna… Sły­szał pan za­pew­ne, że Czep­to­wicz wy­to­czył pro­ces War­cho­wiń­skie­mu, a dla mnie raj – po­lu­ję na za­ją­ce na grun­tach jed­ne­go i dru­gie­go.

HO­ROD­NI­CZY

Gdzież mi te­raz do za­ję­cy! Prze­klę­te in­co­gni­to we łbie mi ster­czy! Tyl­ko czło­wiek cze­ka, że na­gle drzwi się otwo­rzą – i bęc!…

Sce­na 3

Ci sami, B0B­CZYŃ­SKI I D0B­CZYŃ­SKI (Wpa­da­ją zzia­ja­ni Bob­czyń­ski i Do­bczyń­ski)

BOB­CZYŃ­SKI

Nie­by­wa­łe zda­rze­nie!

DO­BCZYŃ­SKI

Nie­sły­cha­na no­wi­na!

WSZY­SCY

Co? Co się sta­ło?

DO­BCZYŃ­SKI

Nie­prze­wi­dzia­na hi­sto­ria! Przy­cho­dzi­my do za­jaz­du…

BOB­CZYŃ­SKI

(prze­ry­wa)

Przy­cho­dzi­my z Pio­trem Iwa­no­wi­czem do za­jaz­du…

DO­BCZYŃ­SKI

(prze­ry­wa) Pan po­zwo­li, pa­nie Pio­tru­siu, ja opo­wiem…

BOB­CZYŃ­SKI

E, nie, pa­nie Pio­tru­siu, po­zwo­li pan, że już ja… prze­pra­szam, pan nie ma ta­kie­go sty­lu…

DO­BCZYŃ­SKI

A pan utknie i nie przy­po­mni so­bie wszyst­kie­go.

BOB­CZYŃ­SKI

Przy­po­mnę, Bóg mi świad­kiem, przy­po­mnę… Niech pan… nie prze­szka­dza, niech mi pan da po­wie­dzieć… Pa­no­wie, bar­dzo pro­szę, niech pan Pio­truś nie prze­szka­dza!

HO­ROD­NI­CZY

Mów­że pan na mi­łość bo­ską, co się sta­ło? Cały się trzę­sę! Sia­daj­cie pa­no­wie! Krze­sło, pro­szę, pa­nie Pio­trze! Pa­nie Pio­trze, krze­sło!

(sa­dza obu, wszy­scy sia­da­ją na oko­ło)

Więc co?

BOB­CZYŃ­SKI

Prze­pra­szam, prze­pra­szam, wszyst­ko po ko­lei… Za­raz po­tem, jak mia­łem przy­jem­ność po­że­gnać się z pa­nem, co to pan był ła­skaw za­nie­po­ko­ić się otrzy­ma­nym li­stem, tak jest, więc za­raz po­bie­głem… Pa­nie Pio­tru­siu, niech pan nie prze­ry­wa, wiem wszyst­ko, wszy­ściu­sień­ko… więc, pro­szę ja pana ła­ska­we­go, po­bie­głem do Ko­rob­ki­na… A nie za­staw­szy Ko­rob­ki­na w domu, wpa­dłem do Ra­sta­kow­skie­go… A nie za­staw­szy Ra­sta­kow­skie­go po­le­cia­łem do Iwa­na Kuź­mi­cza na pocz­tę, żeby mu opo­wie­dzieć o tej no­wi­nie w li­ście, a wra­ca­jąc spo­tka­łem Pio­tra Iwa­no­wi­cza…

DO­BCZYŃ­SKI

(prze­ry­wa)

Koło bud­ki z pie­roż­ka­mi…

BOB­CZYŃ­SKI

Koło bud­ki z pie­roż­ka­mi… A spo­tkaw­szy Pio­tra Iwa­no­wi­cza, mó­wię mu: Sły­szał pan o no­wi­nie, któ­rą otrzy­mał ho­rod­ni­czy w naj­wia­ry­god­niej­szym li­ście? A Piotr Iwa­no­wicz już był ła­skaw sły­szeć o tym od pań­skiej go­spo­dy­ni Aw­do­tii, któ­rą po­sła­no nie wiem po co do Po­cze­czu­je­wa.

DO­BCZYŃ­SKI

Po be­czuł­kę do fran­cu­skiej wód­ki…

BOB­CZYŃ­SKI

(od­su­wa ręce Do­bczyń­skie­go)

Po be­czuł­kę do fran­cu­skiej wód­ki. Więc idzie­my z Pio­trem Iwa­no­wi­czem do Po­cze­czu­je­wa – pa­nie Pio­tru­siu, pro­szę, żeby pan nie tego… niech pan nie prze­ry­wa, bar­dzo pro­szę… Po­szli­śmy zna­czy do Po­cze­czu­je­wa, a po dro­dze Piotr Iwa­no­wicz po­wia­da: „Wstąp­my, po­wia­da, do re­stau­ra­cji. W żo­łąd­ku coś tego… od rana nic nie ja­dłem… żo­łąd­ko­wy roz­ruch”, po­wia­da… niby w żo­łąd­ku Pio­tra Iwa­no­wi­cza… „Na­de­szła, po­wia­da, świe­ża siom­ga, więc za­ką­si­my”… Le­d­wo­śmy we­szli, a tu mło­dzie­niec…

DO­BCZYŃ­SKI

(prze­ry­wa) Dość przy­stoj­ny, w cy­wil­nym ubra­niu…

BOB­CZYŃ­SKI

Dość przy­stoj­ny, w cy­wil­nym ubra­niu, cho­dzi tak ja­koś po sali, a na twa­rzy taka umy­sło­wość… fi­zjo­no­mia… po­stęp­ki, i tu…

(po­ka­zu­je pal­cem na czo­ło)

dużo, dużo wszyst­kie­go… Coś mnie tknę­ło i mó­wię do Pio­tra Iwa­no­wi­cza: „O, po­wia­dam, coś w tym jest!”… Tak! A Piotr Iwa­no­wicz już mi­gnął pal­cem i za­wo­łał Wła­sa, go­spo­da­rza… tak jest. Trzy ty­go­dnie temu żona po­wi­ła mu syn­ka… i jaki żwa­wy!… Na pew­no, jak oj­ciec, bę­dzie miał re­stau­ra­cję… Za­wo­łał Piotr Iwa­no­wicz Wła­sa i tak po ci­chuś­ku pyta się: „Co to, po­wia­da, za mło­dy czło­wiek? A Włas mu na to: A, po­wia­da – pa­nie Pio­tru­siu, niech pan nie prze­ry­wa, bła­gam, niech mi pan da mó­wić, pan nie po­tra­fi opo­wie­dzieć, jak Boga ko­cham, nie po­tra­fi pan! Pan trosz­kę se­ple­ni, a je­den ząb, wiem prze­cież, ma pan z przy­świ­stem… – „To, po­wia­da, pe­wien mło­dy czło­wiek, urzęd­nik, tak jest, je­dzie z Pe­ters­bur­ga, a na­zy­wa się, po­wia­da, Iwan Alek­san­dro­wicz Chle­sta­kow, a je­dzie, po­wia­da, do sa­ra­tow­skiej gu­ber­nii, i, po­wia­da, bar­dzo dziw­nie się za­cho­wu­je: dru­gi ty­dzień miesz­ka, do wy­jaz­du mu się nie spie­szy, wszyst­ko bie­rze na kre­dyt i ani ko­piej­ki nie chce za­pła­cić”… Jak mi to po­wie­dział, tak za­raz coś na mnie ze­szło, jak ob­ja­wie­nie: „E, po­wia­dam, do Pio­tra Iwa­no­wi­cza…”

DO­BCZYŃ­SKI

Nie, pa­nie Pio­tru­siu, to ja po­wie­dzia­łem „E”!

BOB­CZYŃ­SKI

Naj­pierw pan po­wie­dział, a po­tem ja po­wie­dzia­łem. – „E”, po­wie­dzie­li­śmy z Pio­trem Iwa­no­wi­czem. – „A po co miał­by tu sie­dzieć, je­że­li je­dzie do sa­ra­tow­skiej gu­ber­nii ”… Tak… Więc to jest wła­śnie ten urzęd­nik…

HO­ROD­NI­CZY

Jaki urzęd­nik?

BOB­CZYŃ­SKI
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: