Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Rezerwat niebieskich ptaków. Tom 9 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
14 września 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rezerwat niebieskich ptaków. Tom 9 - ebook

Rodzina Sary Wieckiej, nastolatki z Warszawy, z dnia na dzień stała się bardzo bogata. Poznajemy ich w momencie, kiedy przywykli już do swojej zamożności. I co teraz? Jak radzić sobie z nadmiarem pieniędzy? Wieccy zdają się nie mieć żadnego sensownego pomysłu, a Sara ma tak dużo problemów, że nie starcza je czasu, by choć przez chwilę poważnie pomyśleć o życiu.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-7353-6
Rozmiar pliku: 1 003 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Sara nudziła się jak mops. Powinna była się już dawno przy­zwy­czaić do dziur w pla­nie lek­cji, a jed­nak dzi­siej­sze okienko mię­dzy fizyką a pol­skim wyjąt­kowo ją roz­le­ni­wiło.

Sie­działa w naj­więk­szej i naj­ja­śniej­szej sali w całej szkole, w wiel­kim kre­mo­wym fotelu, nogi trzy­mała na pod­nóżku hafto­wa­nym w wiel­kie, tro­chę dzi­wacz­nie powy­gi­nane nie­za­po­mi­najki, nad głową tań­czyły jej cie­nie wiel­kich liści. Biblio­teka w jej szkole pełna była naj­roz­ma­it­szych roślin, rycin, obra­zów, pucha­tych podu­szek, dzi­wacz­nych rzeźb, które niczego nie przed­sta­wiały, oraz kopii wybit­nych dzieł arty­stycz­nych – istny misz-masz.

Zakry­wa­jąc usta zwi­niętą w pięść dło­nią, Sara ziew­nęła. Kiedy otwo­rzyła oczy, zoba­czyła, że przy półce z książ­kami o malar­stwie stoi Tem­pera. Była w swoim cudacz­nym, upstrzo­nym far­bami far­tu­chu, na gło­wie miała upięty wysoki tur­ku­sowy tur­ban. Popa­trzyła na Sarę i zmarsz­czyła czoło.

Wanda Myjak-Toka­czew­ska, czyli Tem­pera, była jedyną osobą w szkole, któ­rej Sara naprawdę nie lubiła. Ponura, zło­śliwa, o wszystko się wiecz­nie cze­pia­jąca nauczy­cielka pla­styki i histo­rii sztuki. Sara w swo­jej anty­pa­tii nie była odosob­niona – za Tem­perą nikt nie prze­pa­dał. Na szczę­ście szybko wyszła z biblio­teki.

Sara znów ziew­nęła, prze­śli­zgu­jąc się wzro­kiem po zapcha­nych dzi­wacz­nymi przed­mio­tami rega­łach.

Wszystko było takie nudne, okle­pane i bez­na­dziej­nie pospo­lite. Kiedy zaczy­nała naukę przy Kociej, to wła­śnie ory­gi­nalny, odbie­ga­jący od insty­tu­cji szkoły wystrój biblio­teki zro­bił na niej naj­więk­sze wra­że­nie. Jesz­cze dziś pamięta, jak sta­nęła na progu i z nie­do­wie­rza­niem patrzyła na ludzi, któ­rzy w naj­prze­róż­niej­szych pozy­cjach zaj­mo­wali dziwne krze­sła, fotele, para­pety i grube podu­chy na pod­ło­dze. W porów­na­niu z jej starą osie­dlową pod­sta­wówką to było coś. Sara uśmiech­nęła się wtedy na myśl, jakie miny mie­liby kole­dzy z klasy, gdyby zoba­czyli tę jej nową szkołę. Chciała ich tu wtedy przy­pro­wa­dzić. „Niech mi zazdrosz­czą” – myślała. To były piękne czasy, kiedy pra­gnęła się pochwa­lić całemu światu, że naresz­cie zna­la­zła się w należ­nym jej miej­scu.

Teraz, po trzech latach cho­dze­nia do szkoły na Kociej, nic jej już tutaj nie inte­re­so­wało. Wnę­trza wyda­wały się męczące, bo ory­gi­nal­ność też może się znu­dzić. Nawet szat­nie były tu wysty­li­zo­wane – każda na inny kraj. Jej była mek­sy­kań­ska. Sara nie mogła już patrzeć na som­brera i ręcz­nie tkane brzyd­kie dywa­niki.

Ich klasa (o pro­filu pla­styczno-pisar­skim) liczyła tylko sie­dem osób. Kiedy po raz pierw­szy zoba­czyła tych ludzi, wydali jej się cudow­nie wyjąt­kowi. Dziś już tak nie myślała. Rozej­rzała się po biblio­tece – byli tu pra­wie wszy­scy.

Mate­usz sie­dział w wiel­kim bia­łym fotelu, ale rów­nie dobrze mógłby sie­dzieć na drew­nia­nej ławeczce w sali gim­na­stycz­nej, bo zgar­bił się tak bar­dzo, że nie­mal doty­kał nosem książki. Był sty­pen­dy­stą – jedną z czte­rech osób w szkole, które nie pła­ciły cze­snego, a przy­jęto je dla pod­nie­sie­nia poziomu. Mate­usz inte­re­so­wał się bota­niką. Był bar­dzo lubiany, cho­ciaż czę­sto mówił dziwne, kom­plet­nie nie­zro­zu­miałe rze­czy.

Iza i Ange­lika (nazy­wana w szkole Koronką), oparte o sie­bie ple­cami, sie­działy na zarzu­co­nym masą podu­szek para­pe­cie. Obie z nosami w zeszy­tach – chyba uczyły się słó­wek, bo cha­rak­te­ry­stycz­nie kiwały gło­wami i obie, jakby się umó­wiły, gry­zły ołówki. Sara żad­nej z nich spe­cjal­nie nie lubiła. Iza była córką wła­ści­ciela fabryki butów Burzak, Koronka zaś córką wła­ści­cielki zna­nej firmy kosme­tycz­nej Lace. Miła i grzeczna, zda­niem Sary stu­pro­cen­towo nijaka.

Sara znów zer­k­nęła na wiel­kie, wyście­lone podu­chami para­pety. Ostatni zaj­mo­wała osten­ta­cyj­nie objęta para: Laura i Łukasz. Sara uwa­żała, że teatral­nie obno­szą się z tą swoją miło­ścią, a tak naprawdę wcale do sie­bie nie pasują. Jakiś czas temu stwier­dziła, że Łukasz jest cał­kiem inte­re­su­ją­cym chło­pa­kiem, ale nie zamie­rzała wcho­dzić Lau­rze w paradę. Nikomu ani słów­kiem się nie przy­znała, że Łukasz zro­bił w jej sercu spore zamie­sza­nie. Trudno. Na pewno nie będzie o niego zabie­gać. Mogła co naj­wy­żej sobie poma­rzyć, że może kie­dyś, w następ­nym wcie­le­niu…

Teraz Sara odwró­ciła wzrok, nie mogąc znieść, jak dzio­bek w dzio­bek jedzą jedną gruszkę.

Sara czuła się samotna, sto razy bar­dziej wolała jed­nak to, niż żeby kto­kol­wiek na świe­cie się zorien­to­wał, że widzi w Łuka­szu nie tylko kolegę z klasy.

W biblio­tece z klasy Sary bra­ko­wało jedy­nie Syl­wii. Może była w kafejce Pod Minogą, w skró­cie nazy­wa­nej przez uczniów Minogą, a może Tem­pera wyty­kała jej błędy w pracy zali­cze­nio­wej albo maglo­wała ją Pijawka? A może po pro­stu sie­działa na kory­ta­rzu i słu­chała MP3? W każ­dym razie tu jej nie było.

Sara dys­kret­nie ziew­nęła. Nie chciało jej się patrzeć na tych ludzi, zresztą wszyst­kich tutaj znała i wszy­scy znali ją. Cała szkoła była jak wie­lo­krot­nie prze­czy­tana, nudna, nie­zbyt ambitna i na doda­tek cienka książka – Sara znała ją na wyrywki. Miała dość ludzi z klasy, ze szkoły, z tego mia­sta i z tej pla­nety.

Spoj­rzała na zega­rek.

„Pół godziny do pol­skiego. Chyba pójdę się napić cze­ko­lady” – posta­no­wiła. Wsa­dziła nogi w roz­sz­nu­ro­wane sze­ro­kie adi­dasy i cicho, żeby nie prze­szka­dzać uczą­cym się, wyszła na kory­tarz.

Tuż za drzwiami zoba­czyła star­szego, z trze­ciej klasy liceum, kolegę – Ludwika Sawic­kiego. W ich szkole trudno było wyróż­nić się wyglą­dem zewnętrz­nym, bo wszy­scy nosili bez­na­dziejne nie­bie­skie mary­narki, ale Ludwi­kowi zawsze się to uda­wało. Na przy­kład teraz miał na sobie długi jaskra­wo­żółty sza­lik. No i oczy­wi­ście fry­zura Ludwika była nawet jak na taką ory­gi­nalną szkołę dość nie­zwy­kła: na jed­nej czę­ści czaszki włosy czarne, pół­dłu­gie, na dru­giej – krótko obcięte z nie­znacz­nymi blond pasem­kami. Ludwik zapewne się sobie podo­bał, skoro z zado­wo­le­niem para­do­wał z czymś tak cudacz­nym na gło­wie. Według Sary wyglą­dał, jakby fry­zjer wyrzu­cił go z fotela w poło­wie zabiegu.

– …czy to dla cie­bie nie ma zna­cze­nia? Nie mów mi ni­gdy wię­cej o żad­nym wybo­rze. Czy nie rozu­miesz, że jesteś jedy­nym lub, jeśli wolisz, wszyst­kim, co mnie trzyma przy życiu? Nie chcę nawet o nim sły­szeć. Rób, co chcesz. Przy­jeż­dżam dziś i koniec… Jak chcesz, ale jak się zabiję, to będę cię stra­szyć po nocach… Dla­czego uwa­żasz, że sobie pora­dzę?

Sara bez skrę­po­wa­nia sta­nęła koło Ludwika i unio­sła brwi. Niech widzi, że ona wszystko sły­szy i nic z tego nie rozu­mie.

– Nie chcę tego słu­chać! Przy­jadę do cie­bie zaraz po szkole. – Ludwik rozej­rzał się po kory­ta­rzu. – Cześć, Sarka. Za sekundę roz­ła­duje mi się komórka. Zobacz, może czy­jaś już się nała­do­wała – powie­dział.

Uści­snęli się z Sarą ser­decz­nie i cmok­nęli prze­pi­sowe trzy razy.

Sara ani myślała latać po kory­ta­rzu i spraw­dzać, czyja komórka już się nała­do­wała. O wiele cie­kaw­sze było się dowie­dzieć, z kim i o czym roz­ma­wiał Ludwik.

Wszystko, co wią­zało się z Ludwi­kiem, było samo w sobie cie­kawe, bo nie nale­żał on do osób tuzin­ko­wych. Żeby jed­nak być szcze­rym – Sara naj­bar­dziej lubiła go za to, że on lubił ją i mani­fe­sto­wał to na każ­dym kroku, a kon­kret­nie na prze­rwach, bo po szkole jakoś ni­gdy się nie spo­ty­kali. Zawsze do niej zaga­dy­wał, cho­ciaż – jak na przy­kład teraz – miał obok kole­żanki ze swo­jej klasy. Był sporo star­szy, a zacho­wy­wał się tak, jakby byli od zawsze kum­plami. Cza­sem też rzu­cił Sarze tak ser­deczny i ory­gi­nalny kom­ple­ment, że po pro­stu nie mogła go nie lubić. Poza tym klasa Sary była roz­pacz­li­wie mała i cudow­nie było mieć jakichś zna­jo­mych poza nią.

– Co się dzieje? – zapy­tała, uda­jąc umiar­ko­wane zain­te­re­so­wa­nie.

– Nic. Patrz, ta już nała­do­wana.

Ludwik wyjął z ple­caka zeszyt, wyrwał kartkę i napi­sał:

_Twoja bate­ria już się nała­do­wała. Kładę komórkę na pod­ło­dze, bo drew­niana. Dzięki za udo­stęp­nie­nie. Ludwiś_

Cudzą komórkę poło­żył na kartce, a swoją pod­łą­czył do łado­warki.

Na kory­ta­rzu była masa gniaz­dek. W kilku łado­wały się tele­fony, obok kilku innych leżały już nała­do­wane komórki i zawsze koło nich kartki. Taki pano­wał tu zwy­czaj. Komórki łado­wało się w szkole. Ni­gdy żadna nie zgi­nęła, nie została zdep­tana, zgu­biona. To też Sarę dener­wo­wało – że w ich szkole nawet głu­piej komórki nikt sobie nie przy­własz­czy.

– Dziś lasa­gna szpi­na­kowa albo paella z frutti di mare. Zjemy coś?

– Ja nie. Cho­ciaż wiesz, cze­ko­lady tobym się napiła.

– To chodź. Mamy jesz­cze masę czasu – powie­dział Ludwik, jakby do następ­nej lek­cji było co naj­mniej kilka godzin.

Pocze­kali, aż gęsta lśniąca cze­ko­lada z auto­matu napełni ręcz­nie malo­wane fili­żanki, i w mil­cze­niu usie­dli przy sto­liku pod oknem.

– Z kim gada­łeś? – zapy­tała Sara, nie patrząc na Ludwika.

– Z moją babą – odparł wesoło Ludwik.

– Jakieś kło­poty?

– Żad­nych.

Ludwik wziął łyżeczkę i zaczął pukać w skórkę, która powstała na powierzchni cze­ko­lady. Sara spoj­rzała na niego uważ­nie.

Tomasz Ludwik Sawicki nawet z tym czymś zamiast wło­sów był zde­cy­do­wa­nie inte­re­su­ją­cym chło­pa­kiem. Gdyby Ludwik zoba­czył w niej dziew­czynę, czu­łaby się prze­szczę­śliwa. Tak, to był chło­pak w sam raz dla niej. Inte­li­gentny, miły, przy­stojny, zwa­rio­wany. Sara z przy­jem­no­ścią oznaj­mi­łaby wszyst­kim, że cho­dzi z Ludwi­kiem. Może nawet wygryź­liby Łukaszka z jego Laurą i nie­po­dziel­nie zawład­nę­liby ich sta­łym miej­scem w Mino­dze – para­pe­tem w oknie wyku­szo­wym. Tak by było, gdyby tylko Ludwik myślał podob­nie jak ona. Nie­stety, naj­wy­raź­niej w ogóle nie podzie­lał jej marzeń. Zawsze był wobec niej miły, ser­deczny, nawet wylewny, ale to wszystko nie wykra­czało poza przy­jaźń. Ni­gdy nie zbli­żyli się do gra­nicy, gdzie przy­jaźń się koń­czy, a zaczyna coś o wiele bar­dzie eks­cy­tu­ją­cego. Sara nie miała złu­dzeń – jego myśli i serce były gdzieś bar­dzo daleko, przy jakiejś innej dziew­czy­nie… przy jego babie, jak się wyra­ził.

– Co masz teraz? – zapy­tała, żeby tylko coś powie­dzieć.

– Przed­mioty nie­ści­słe – odparł Ludwik.

Sara kiw­nęła głową. Sama też była fanką przed­mio­tów nie­ści­słych, może z wyjąt­kiem sztuki, ale to nie z powodu przed­miotu, tylko nauczy­cielki.

– Jakie masz zada­nie tygo­dniowe? – zre­wan­żo­wał się rów­nie mało pomy­słowo Ludwik.

– Liść, który wczo­raj nie ist­niał – odparła Sara, czu­jąc, że Ludwik zmu­sza się do tej roz­mowy, myślami będąc kilka lat świetl­nych stąd.

– I co robisz? Piszesz, rysu­jesz? Foto­gra­fia? Słu­cho­wi­sko?

– Rzeźba w drew­nie albo ręcz­nie malo­wana bombka. – Sara się roze­śmiała.

– Dobre, bar­dzo dobre – powie­dział Ludwik bez zain­te­re­so­wa­nia, zanu­rza­jąc łyżeczkę w cze­ko­la­dzie.

– Idę. Mam moduł polaka. – Sara wło­żyła swoją fili­żankę do zmy­warki.

Wycho­dząc, zoba­czyła, że tym­cza­sem w Mino­dze zja­wił się też Mate­usz. Zanim zdą­żyła otwo­rzyć usta, szep­nął:

– Zagadka. O czym Sara roz­ma­wia z tym cuda­kiem? O ini­cja­cji aktyw­no­ści repli­ka­cyj­nej w korze­niu zarod­ko­wym? By­naj­mniej. Więc o czym? Mil­czą dzieje.

Zanim Sara zdą­żyła opa­no­wać mru­ga­nie powie­kami, Mate­usz wło­żył sztućce do zmy­warki i nie oglą­da­jąc się, wyszedł.

– Dzi­wak.

Spoj­rzała na zega­rek. Cztery minuty do polaka. Strasz­nie długo. Na polaku zawsze lepiej niż na prze­rwie. Przy­naj­mniej coś się dzieje i czas się tak kosz­mar­nie nie dłuży. Poza tym każde spo­tka­nie z Bystrą to było coś, dla czego warto było tkwić w tym tłu­mie wci­śnię­tych w nie­bie­skie gar­ni­turki dzi­wa­ków.

Idąc do pra­cowni polo­ni­stycz­nej, rzu­ciła okiem na słup ogło­sze­niowy na środku kory­ta­rza.

_Sprze­dam się – Świ­nia._

Znała już ten dow­cip i wcale jej nie roz­śmie­szył.

*

Brah­ma­pu­tra od razu ją poznał. Swoim dziw­nym, kole­bią­cym się kro­kiem pod­biegł do siatki, wsko­czył na jeden z wielu pień­ków, które ojciec usta­wił tu dla niego i jego stada, i zaczął rado­śnie piać.

Otwo­rzyła skrzynkę z karmą. Zauwa­żyła, że ojciec nasy­pał jakiejś nowej mie­szanki, więc nabrała sporą garść i syp­nęła do kurzego kojca. Otrze­pała ręce i zapi­sała na wiszą­cym nad pojem­ni­kiem z karmą sko­ro­szy­cie, ile i o któ­rej godzi­nie dała kurom. W kaje­cie były wpisy tylko trzech osób: naj­wię­cej ojca, troszkę mniej Maszy i zale­d­wie kilka jej samej. Wpi­sów mamy i Janu­arego nie było w ogóle.

Brah­ma­pu­tra zesko­czył z pieńka, ale nie rzu­cił się na jedze­nie jak jakiś pro­stacki kogut. Dostoj­nie prze­cha­dzał się mię­dzy swo­imi sami­cami. Co jakiś czas mocno grzeb­nął nogą i wtedy samice dzio­bały w tym miej­scu.

To było hobby ojca.

Sara przez chwilę patrzyła.

Koguta brah­ma­pu­trę lubiła chyba naj­mniej. Był naj­więk­szy z hodo­wa­nych przez ojca kur. W sło­neczny dzień wyglą­dał jak zro­biony z mie­dzi. Cały jego kor­pus pokry­wały pióra tak inten­syw­nie poma­rań­czowe jak nagietki. Ogon miał wielki, czarny, prze­ty­kany róż­nymi kolo­rami. Korale i grze­bień były ide­al­nie dosko­nałe. Samice brah­ma­pu­try pre­zen­to­wały się też nie naj­go­rzej, bo ojciec Sary wkła­dał serce w ich hodowlę.

Minęła kojec z kocha­nem nie­bie­skim. Nie lubiła go, bo był agre­sywny. Sie­dział w kojcu sam, bo ata­ko­wał nawet samice swo­jego gatunku. Według Sary ojciec powi­nien się go pozbyć, ale kupił go za bajoń­ską sumę i nawet sły­szeć o tym nie chciał. Kochan od razu zauwa­żył Sarę. Łyp­nął na nią czar­nym okiem, roz­pę­dził się i z impe­tem wpadł na siatkę. Sara postu­kała się w głowę.

Nie lubiła kur. Uwa­żała, że to głu­pie i brudne stwo­rze­nia. No, może poza kurami jedwa­bi­stymi. Ojciec miał ich osiem i te Sara nawet troszkę lubiła. Ow­szem, były głu­pie, bo za każ­dym razem gdy ktoś do nich wcho­dził, w panice ucie­kały, jakby pierw­szy raz widziały czło­wieka. Kiedy się jed­nak jakimś cudem je zła­pało, były tak miłe w dotyku, że ojcu zda­rzało się przez cały film sie­dzieć przed tele­wi­zo­rem z kurą jedwa­bi­stą na kola­nach i ją gła­skać. Oczy­wi­ście kura nie była takim spo­so­bem spę­dza­nia wol­nego czasu zachwy­cona, a jesz­cze mniej zachwy­cało to mamę.

Od czasu do czasu Sara zmu­szała się, żeby nakar­mić kury, zaj­rzeć do nich lub poroz­ma­wiać o nich z ojcem. Rzecz jasna, robiła to wyłącz­nie dla ojca i wybie­rała takie momenty, żeby jej nie widziała mama, która nie zno­siła kur.

Sara zoba­czyła, że w pomiesz­cze­niu wete­ry­na­ryj­nym pali się świa­tło – ojciec był z kurami.

– Cześć, kocha­nie. No, zobacz… Dwie suma­try mi padły. Chyba źle usta­wiam wil­got­ność w kluj­niku.

– Nie martw się. – Sara wło­żyła biały kitel. – A co im było?

– Zmarły pod­czas wyklu­wa­nia.

– Przy­kro mi – powie­działa Sara. Już się przy­zwy­cza­iła. Teraz nie chciało jej się po raz kolejny pocie­szać ojca, więc szybko zmie­niła temat. – Wiesz, co było dziś na pol­skim? Bystra kazała nam napi­sać na dwie strony o naj­bar­dziej obrzy­dli­wej rze­czy, jaka nam się w życiu przy­da­rzyła albo jaką na wła­sne oczy widzie­li­śmy.

– Co ty powiesz? – mruk­nął ojciec, mani­pu­lu­jąc przy wiel­kim sicie do prze­sie­wa­nia karmy dla piskląt.

– Inte­li­gentny temat, prawda? Naj­pierw wszy­scy się śmiali, a potem zro­biło się w kla­sie nad­zwy­czaj cicho. To było okropne – tak opi­sy­wać obrzy­dli­wo­ści. I jak już wszy­scy skoń­czyli, to wiesz, co Bystra zro­biła?

– Hm?

– Zebrała prace i wszyst­kie wło­żyła do nisz­czarki, a potem napi­sała na tablicy: „Kul­tu­ralny czło­wiek może opi­sać obrzy­dli­wo­ści, ale ni­gdy ich nie czyta”. Dobre, co? I oczy­wi­ście zabro­niła nam komu­kol­wiek mówić, co opi­sa­li­śmy, bo to brak taktu.

– Tak? A o czym napi­sa­łaś?

– Tato, znów mnie nie słu­cha­łeś…

– Kocha­nie, bo zobacz: czy ta sebrytka nie ma cza­sem począt­ków świerz­bowca na nogach?

Świerz­bowce na nogach kur powo­do­wały szare kala­fio­ro­wate roz­ro­sty, w sam raz do opisu, który pole­ciła im dziś Bystra. Za nic w świe­cie Sara nie obej­rza­łaby cze­goś takiego z bli­ska. Tę przy­jem­ność zosta­wiała ojcu. Objęła go, poca­ło­wała w poli­czek, zdjęła kitel i ochra­nia­cze na buty, umyła ręce i wyszła z kom­pleksu kur­ni­ków, który ojciec szum­nie nazy­wał bażan­ciar­nią.

*

Przed domem zoba­czyła sta­rego, roz­kle­ko­ta­nego malu­cha. Miał szary dach, bor­dową maskę, drzwiczki z jed­nej strony białe, a z dru­giej zie­lone. Jej brat jest w domu.

Zadzwo­niła do drzwi. Pocze­kała, aż Masza jej otwo­rzy. Obda­ro­wała ją sze­ro­kim, ser­decz­nym uśmie­chem, poszła do łazienki, jesz­cze raz umyła ręce, prze­cze­sała się, pocią­gnęła usta błysz­czy­kiem i weszła do salonu.

– Wycho­dzisz gdzieś? – zagad­nęła brata.

– Uhm – odparł Janu­ary.

– Grasz mecz? – zapy­tała, cho­ciaż nie miała poję­cia, czy jej brat w ogóle zaj­muje się jakim­kol­wiek spor­tem.

– Nie – wark­nął Janu­ary.

– Obej­rzymy coś wie­czo­rem?

– Nie­na­wi­dzę tele­wi­zyj­nej zgni­li­zny.

– A dziś nie masz fran­cu­skiego?

– Nie. Ty masz. Cześć!

– Cześć!

Sara popa­trzyła na brata: wypło­wiała bluza, roz­dep­tane buty, strzę­piące się spodnie. Wes­tchnęła.

*

Mama sie­działa w swoim gabi­ne­cie przy wiel­kim biurku z drewna orze­cho­wego i czy­tała. Gdy tylko Sara weszła, mama zamknęła książkę. _Woda dla słoni_ – prze­czy­tała Sara.

– Kocha­nie moje… – Mama wycią­gnęła do Sary ramiona. – Masza zro­biła eska­lopki.

– Nie jestem głodna. Wypi­łam chyba za dużo cze­ko­lady.

– Cze­ko­lady? Widocz­nie bra­ko­wało ci żelaza. A może to było obni­że­nie nastroju? Masz jakieś pro­blemy?

– Nie. – Sara się skrzy­wiła i ciężko osu­nęła się na ogromny, obity gru­bym plu­szem w wiel­kie kwiaty fotel. – Nic mi nie jest. Tylko tak… czuję, że to wszystko jest bez sensu…

– Kocha­nie, od kiedy masz takie myśli?

– Nie wiem od kiedy. Nie­ważne zresztą… – zre­flek­to­wała się Sara.

Już kilka razy popeł­niła ten błąd. Zwie­rzyła się mamie z jakichś chwi­lo­wych pro­ble­mów i zawsze koń­czyło się tym samym.

– To zna­czy, że trwa już od jakie­goś czasu? Zgła­sza­łaś to w szkole?

– Nie… nic mi nie jest…

– Co naj­bar­dziej ci w szkole prze­szka­dza?

– Wszy­scy są tacy nie­bie­scy. – Sara się zaśmiała, a widząc minę mamy, szybko dodała: – Dziś w szkole Iza opo­wia­dała fajną histo­ryjkę. U jej młod­szej sio­stry wpro­wa­dzono mun­durki jaskra­wo­zie­lone. Tego dnia dzie­ciaki, w tym jej sio­stra, przez cały dzień bie­gały od nauczy­ciela do nauczy­ciela, mówiąc: „Pro­szę pani, ten w zie­lo­nym mnie ude­rzył”. Śmieszne, prawda?

– Nudzisz się. Uni­kasz roz­mowy na poważny temat. Ucie­kasz w jakieś cudze aneg­dotki. To wszystko nie wygląda dobrze. Zaraz coś z tym zro­bimy – powie­działa mama, sia­da­jąc przy sto­liku kom­pu­te­ro­wym pod oknem. Otwo­rzyła swój biały lap­top i przez chwilę stu­kała w kla­wi­sze. – I po kło­po­cie! – Pode­szła do córki i wzięła ją w ramiona. – Umó­wi­łam cię do pani Nowak.

Radość w oczach mamy była tak wielka, że Sara skrzy­wiła się tylko, myśląc o tym, za jakie grze­chy znów ma być maglo­wana przez Pijawkę.

„Trudno. Sama sobie jestem winna, ale to już ostatni raz. Czło­wiek uczy się na błę­dach, prawda?”
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: