Richard Bonett. Obsesja - ebook
Richard Bonett. Obsesja - ebook
KONTYNUACJA BESTSELLERA "RICHARD BONETT. POŻĄDANIE"! Nanette po raz ostatni widziała Richarda dwadzieścia jeden dni temu. Po nocy, w której ją zranił, wróciła do domu i kolejny raz pozostała ze złamanym sercem. To, co wydarzyło się później, odmieniło ją. Dotychczas płaczliwa i strachliwa, teraz stała się silną i odważną kobietą, z uporem walcząc o to, co kocha. Zrozumiała, że słowa wypowiedziane wtedy przez Richarda okazały się najlepszym, co mógł dla niej zrobić. Przez trzy długie tygodnie żałowała, że cokolwiek do niego poczuła. Gdy jednak pewnego wieczoru znów stanęła z nim twarzą w twarz, mroczny psycholog postanowił odzyskać zranioną kobietę udowadniając jej, że tylko razem zdolni są utrzymać to, co przepełnia ich serca. Kiedy Richard zdołał przekonać Nanette do powrotu i przysiągł, że już nic nie zakłóci ich spokoju, Nanette odkryła jego mroczne tajemnice. Po raz kolejny ożyły minione obawy, a zatrzymany w jej sercu ból, znów powrócił.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-67024-75-4 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Obejmuję wzrokiem niewielkie przejście między blatem baru a starą ceglaną ścianą i czekam. Wyczekuję widoku ognistowłosego stworzenia.
Wytarty parkiet wydaje z siebie charakterystyczną gamę przeróżnych dźwięków, w których akompaniamencie przesuwasz opuszkami kościstych palców po czerwonej cegle, a twe drobne jak u kilkuletniej dziewczynki ciało pośpiesznie przemieszcza się w głąb tej bezmyślnej, niedostrzegającej cię hołoty. Przesuwam palcem wskazującym po dolnej wardze, studząc drżące w rozbawieniu kąciki ust.
Ciężki przypadek. Faktycznie ciężki przypadek… Jedną z negatywnych cech Collera, twojego psychiatry, jest niedokładność. Pacjent, który nie rozumie powagi własnych problemów, zazwyczaj potrzebuje nieco więcej uwagi, a na to Collerowi brakuje cierpliwości. Po około roku leczenia i wysłuchiwania w kółko tych samych problemów, traci zapał, stawia wyssane z palca diagnozy i kieruje pacjenta na terapie grupowe.
Podnoszę się, kiedy nieświadomie kołysząc biodrami i przyciskając do piersi kilka podniszczonych powieści mijasz miejsce, przy którym siedzę. Staję w tym samym rzędzie regałów, niedaleko i przeglądam przypadkowo chwyconą książkę. Nie patrzysz na mnie. Nie zauważasz mnie nawet wtedy, gdy podskakując na palcach, starasz się zdjąć z najwyższej półki Przeminęło z wiatrem, a ja bez skrępowania wbijam wzrok w twą porcelanową skórę na udzie, odsłoniętym przez unoszący się przy gwałtownym ruchu paskudny i tani materiał spódnicy. Dobre maniery wymagają bym zaproponował pomoc, ale w tym momencie twe rozkosznie pociągające ciało wzburzyło moje myśli.
Opadasz ciężko na całe stopy. Przełykam ślinę, kiedy niewielka krągłość twojej piersi podskakuje w usztywnionej, prostej miseczce biustonosza. Nie lubisz przykuwać uwagi, ale z twoim wyglądem to niemożliwe. Masz rozpięte dwa guziki przy białej koszuli. Zwykła tania bielizna przyporządkowuje cię do grupy nieszczęsnych domatorek, których pragnienia nigdy się nie spełniają, choć chyba stawiasz czasem na swoim. Rozpięta koszula podkreśla, że lubisz incydentalnie łamać zasady.
Kolejny raz przykładam palec do ust, tłumiąc uśmiech. Mógłbym nauczyć cię tak wiele. Zdolny byłbym wprawić twoje delikatne ciało w drżenie. Pokazałbym ci, jak wiele zdolna jesteś znieść. Może przedyskutujemy to teraz?
Drapiesz długim, pomalowanym na cielisty kolor paznokciem po zniszczonym brzegu niechlujnie wyglądającego egzemplarza, uśmiechając się delikatnie. Nie zostałaś poproszona o pomoc przy odnalezieniu tej powieści. Wywęszyłaś ją dla siebie. Prychnąłem.
Jesteś romantyczką, a może jedynie utożsamiasz się ze Scarlett i, tak jak ona, starasz się poradzić sobie z przytłaczającą rzeczywistością? Unoszę brew, pocierając dłonią długą brodę.
Interesujące, doprawdy, interesujące…
– Nanette!
– Już idę!
Po raz pierwszy słyszę twój głos. Delikatny. Melodyjny. Cholernie pociągający.
Przyciskasz książkę do piersi. Z uśmiechem wyrywasz się do przodu.
Przechodzisz obok. Przez chwilę twoje spojrzenie omiata mój profil, a długie kręcone pukle, kołyszące się na nieco przygarbionych plecach, muskają mój nos. Zamykam oczy, wstrzymuję oddech, a kiedy je otwieram, ty odchodzisz, pozostawiając po sobie oliwkowy zapach. Nie używasz perfum. Ta woń jest o wiele delikatniejsza. Jestem pewien, że po każdej kąpieli wklepujesz w swe blade ciało balsam z najniższej półki w drogerii.
Mógłbym dać ci tak wiele. Mogłabyś leżeć w moim łożu, przyozdobiona jedynie złotą biżuterią. Mógłbym… Kurwa mać!
Zaciskam dłonie i wracam na miejsce przy stoliku. Wbijam wzrok w twoją schowaną za barem sylwetkę. Odgarniasz na prawe ramię włosy i wychylasz się przez ladę baru, podając pobudzonemu dzieciakowi półlitrową butelkę z wodą mineralną. Po raz kolejny pozwalasz mi na chwilę zajrzeć w twój dekolt.
Robisz to podświadomie? Dobrowolnie ukazujesz mi swe kolejne oblicze?
Przełykam ślinę. Wiercę się na drewnianym siedzisku, wypuszczając przez usta powietrze. Może za drzwiami sypialni, ulegasz podobnym pragnieniom co i ja? Pragnieniom, które bywają wstydliwe, mroczne i samobójcze? Im dłużej cię obserwuję, tym bardziej dochodzę do wniosku, że nie jesteś baristką. Nie jesteś kobietą, za którą się podajesz. Nie wstydź się. Każdy skrywa jakieś tajemnice. Codziennie możemy być kimś innym. Kim tylko chcemy. Ja obecnie odgrywam rolę psychopatycznego stalkera, a ty kim dzisiaj jesteś, Nanette Rose Stone?1
Wstrząsnął mną dreszcz. Patrząc na niego szeroko otwartymi oczami, starałam się zrozumieć słowa, które wypowiedział. Czułam się jak sparaliżowana. Upokorzona. Spoliczkowana raniącymi, tak lekko wychodzącymi z jego ust słowami, które w dalszym ciągu odbijały się echem w mojej głowie. Przełknęłam ślinę, przepychając ciążącą w gardle gulę.
– Powtórz – wyszeptałam, zaciskając palce na rąbku bawełnianej koszulki. Walczyłam ze łzami, choć wiedziałam, że walka ta na starcie będzie przegrana.
Milczał. Jego brwi i wargi zeszły się razem, nie wróżąc szczęśliwego zakończenia wieczoru.
– Powtórz… – Choć nie miałam problemów ze słuchem, w dalszym ciągu nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Po prostu nie mieściło mi się to w głowie.
– Powiedziałem: wynoś się.
– Co ja takiego zrobiłam?
– Wyjdź…
– Co zrobiłam, Richardzie?
– Wyjdź! – ryknął i wyrwał się w moją stronę. Widząc furię, w jaką wpadł, instynktownie cofnęłam się. Moją klatkę piersiową przeszył przerażający ból. Przyłożyłam dłoń do lewej piersi i wciągnęłam gwałtownie powietrze. Zielonooki wykorzystał moją nieuwagę i wbił palce w moje ramiona. Jego siła niemal kruszyła kości.
– Powiedziałem: wynoś się. Czego ty, do cholery, nie rozumiesz?! – Potrząsnął mną z zamiarem wzbudzenia większej dawki niepożądanych emocji. Zdał egzamin w stu procentach. Przeraził mnie do szpiku kości. Krzyknęłam, kiedy jego paznokcie raniły moją skórę.
– Kocham cię, czy to nic dla ciebie nie znaczy? – Spojrzałam mu głęboko w oczy. Dostrzegłam w nich cień strachu, choć mogłam się mylić. Nieustannie wzbierające pod powiekami łzy, utrudniały mi analizę jego grymasów.
– Przestań już wciskać sobie te wszystkie tandetne bajeczki, Nanette. – Znów mną potrząsnął. – Myślisz, że mężczyzna taki jak ja, potrafiłby odwzajemnić twoje uczucie? – Zaśmiał się złośliwie. Jego głos odbił się echem w mojej głowie. Byłam pewna, że dotarł do każdej komórki. Przesiąkł do obiegu krwi w organizmie. Przeniknął mnie na wylot, pozostawiając po sobie zniszczenia, których naprawa wymagać będzie ciężkiej i długiej pracy.
Zgarbiłam się, czując ścisk w żołądku. Zupełnie jakby ktoś złapał go w dłoń i zgniótł do rozmiarów piłeczki pingpongowej. Poczęłam łapczywie chwytać powietrze. Zaczynałam się dusić. Miałam wrażenie, że za chwilę przyjdzie mi umrzeć u boku tego przerażającego mężczyzny.
– Zejdź w końcu na ziemię, Nanette! Życie to pieprzony rollercoaster, z którego przyszło ci właśnie wypaść.
Rozkaszlałam się, z trudem wydobyłam z gardła parę słów:
– Zaufałam… tobie…
Puścił mnie i odepchnął delikatnie, jakby bał się, że mimo tego, co mówił i robił, mógłby mnie skrzywdzić. Jego ruch, choć powolny, spowodował, że potknęłam się o własne nogi i nagle upadłam na podłogę, o mało co nie rozbijając sobie głowy. Starałam się nie zanieść płaczem, co niestety w tym przypadku mogłoby skończyć się tragicznie. Krążący wokół strach, skutecznie utrudniał mi dostęp do tlenu. Kaszląc, uniosłam głowę i wbiłam wzrok w swojego kata. Zielonooki stał nade mną z mocno zaciśniętymi dłońmi i szczęką. Postawa ciała wskazywała na to, że nie zamierzał odpuścić do czasu, aż nie zejdę mu z oczu. Musiałam uciekać. Chciałam ratować własne życie, choć dałabym sobie pociąć rękę, że w głębi duszy nie pragnął mnie skrzywdzić. Wydawało mi się, że jego celem było jedynie przestraszenie mnie. Ukazał mi kolejne oblicze. Miał nadzieję, że wzbudzając zaniepokojenie, zdoła raz na zawsze uwolnić mnie od przepełniającego serce uczucia. W tym momencie musiałam przyznać, że miał rację. Cholerną rację.
Przeraził mnie. Nie chciałam kolejny raz stać się ofiarą, a testowanie jego cierpliwości nie wchodziło w grę. Zbyt wiele wycierpiałam w swoim życiu, by znów pozwolić sobą pomiatać. Przybrał postawę i zachowanie zimnego psychologa. To był sygnał, że czas się od tego wszystkiego uwolnić.
Poderwałam się z posadzki i na drżących nogach ruszyłam w stronę korytarza. Choć bardziej trafnym powiedzeniem byłoby, że miotałam się na boki, niż szłam w linii prostej. Wbiegłam do przedpokoju, nawet nie zwracając uwagi na zielonookiego, którego przypadkowo potrąciłam barkiem. Starając się oddychać głęboko, pchnęłam ciężkie dębowe drzwi prowadzące do sypialni. Stanęłam w progu i rozejrzałam się w poszukiwaniu torebki, a kiedy ją odnalazłam, sięgnęłam do środka po opakowanie z lekami. Drżącymi palcami wycisnęłam z plastikowego opakowania białą pastylkę i pośpiesznie ją przełknęłam. Zaczęłam zbierać wszystkie swoje rzeczy. Upychałam w torebce kosmetyczkę, wczorajsze ubranie i telefon, w dalszym ciągu nie mogąc powstrzymać łez. Przerzuciłam pasek torebki przez głowę i rozejrzałam się po sypialni, chcąc zapamiętać jej wygląd. Wiedziałam, że już nigdy nie będzie mi dane tu wrócić, a świadomość tego była dla mnie kolejnym ciosem.
Przymknęłam powieki.
Przez moją głowę zaczęły przewijać się wszystkie chwile u boku Richarda. Od pierwszego spotkania, po pocałunek. Od seksu, do pieszczotliwego głaskania po głowie. Wciągnęłam solidną dawkę powietrza, a wraz z nim w moje nozdrza wdarł się tak dobrze znany zapach perfum.
Wyprostowałam się, napotykając puste zielone spojrzenie. Oplotłam ramiona rękami i uniosłam twarz. Stał w drzwiach do sypialni. Był dosłownie trzy kroki ode mnie. Miałam go na wyciągnięcie ręki i gdybym tylko chciała… Potrząsnęłam głową, kiedy ruszył naprzód. Zatrzymał się kilka centymetrów przede mną. Otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale jedyne co z nich uleciało to pachnący mocnym alkoholem oddech, który mnie owionął. Jego wzrok błądził po mojej twarzy, a kiedy, przełykając głośno ślinę, wbiłam paznokcie w swoje ramiona, wyszeptał:
– Zapomnij… zapomnij, Nanette, o tym, co prawdziwe.
– Żaden człowiek nie potrafi z dnia na dzień zapomnieć. Jeśli mu się uda… – przerwałam, czując i słysząc drżenie własnego głosu – …to może oznaczać tylko tyle, że mu nie zależało. Jeśli jednak zależało, to… wydaje mu się, że zapomniał. To wróci, Richardzie. To wszystko… zawsze wraca.
Spuściłam wzrok. Szarpnęłam koszulką. Mijając go, wyszłam do przedpokoju. W ekspresowym tempie założyłam trampki i wypadłam na zewnątrz, nawet nie oglądając się za siebie. Poruszywszy wszystkie pokłady energii, na drżących nogach pokonałam podjazd, a następnie żelazną bramę i znalazłam się na chodniku obok wąskiej jednokierunkowej drogi, prowadzącej między domkami. Dopiero wtedy znów zaniosłam się płaczem. Byłam pewna, że gdzieś w tym histerycznym zawodzeniu usłyszałam przeraźliwy odgłos tłuczonego szkła, ale byłam zbyt mocno ogarnięta płaczem by się tym przejąć. Ruszyłam przed siebie, przemierzając pieszo drogę do mieszkania. Przez pewien czas wydawało mi się, że chodziłam w kółko, pokonując cały czas tę samą trasę. Zupełnie nie wiedziałam, gdzie byłam. Widziałam ten rejon jedynie zza szyby bentleya. Nie miałam pieniędzy, aby wezwać taksówkę. Nie chciałam też telefonować do Anett z prośbą, żeby po mnie przyjechała. Na domiar złego, dom zielonookiego położony był z dala od centrum, gdzie znajdowało się moje mieszkanie. Wyjęłam z torebki telefon i sprawdziłam godzinę: za kwadrans wybije czwarta nad ranem. Na dworze nadal było dość ciemno i chłodno, a ja miałam na sobie jedynie dżinsy i koszulkę. Powietrze stawało się wilgotne, mogłam więc spodziewać się rychłego opadu deszczu. W tym momencie było mi już wszystko jedno czy przemoknę, czy zmarznę do szpiku kości. W kilka chwil utraciłam wszystko, co ostatnio było w stanie mnie cieszyć. Pokochałam i zostałam za to sowicie ukarana. Pociągnęłam nosem, oplatając ramiona rękami. Do końca życia nie będę w stanie wybić sobie z głowy obrazu pustego wzroku mężczyzny, nakazującego mi zapomnieć. Mężczyzny, któremu zaufałam.
Nie wiedziałam, ile trwała moja wędrówka. Podczas rozmyślań straciłam rachubę czasu. Wreszcie, kiedy zdawało mi się, że za chwilę wzejdzie słońce, natrafiłam na znajomą ulicę, a stamtąd szybko dotarłam na blokowiska. Niemal natychmiast po przekroczeniu progu mieszkania, zjawił się głośno pomiaukujący Rush, witający mnie z wysoko uniesionym ogonem. Czułam się całkowicie wyczerpana, ale mimowolnie uśmiechnęłam się do niego. Rozebrałam się do bielizny, pozostawiając niedbale porozrzucane rzeczy w przedpokoju. Zgarnęłam kocisko z podłogi, przytuliłam mocno do złamanego serca i wetknęłam nos w miękkie futerko. Nie śpiesząc się, poszłam do kuchni. Postawiłam kota na stole, a z krzesła pochwyciłam jedną z czarnych koszul zielonookiego, w której kiedyś wróciłam do domu. Ubrałam ją, podeszłam do telefonu stacjonarnego, wykręciłam numer, po czym osuwając się po zimnej ścianie, usiadłam na kafelkach. Wtuliłam nos w rękaw, wsłuchując się w sygnał nawiązanego połączenia.
– Nanette, czy ty wiesz, która jest godzina?
Pociągnęłam żałośnie nosem.
– Dylan… tak… okropnie… za tobą tęsknię… – wyszlochałam. Nie obawiałam się, że mój brat z mojego zachowania zdoła odczytać prawdę. Wiedziałam, że płacz, na jaki sobie pozwoliłam, kolejny raz odbierze jako błaganie o wybaczenie. Nie dbałam o to. W tym momencie było mi już wszystko jedno, co o mnie myślał. Pragnęłam tylko usłyszeć jego głos, wierząc, że to choć na chwilę pozwoli mi uwolnić się z piekła, w które po raz kolejny wkroczyłam, nie bacząc na ostrzeżenia.
Westchnął ciężko, kiedy mój histeryczny płacz przeszedł w głośne chlipanie. Zakończył rozmowę, żegnając się oschle. Normalnie nie byłoby to dla mnie problemem, ale tym razem oczekiwałam choćby grama zrozumienia. Po raz kolejny odczułam bolesne ukłucie samotności, w jakiej przyszło mi płacić za własne grzechy.
***
Leżałam płasko na plecach z rękami wzdłuż ciała. Czując okropny ból głowy, nakryłam czoło dłonią.
Nie chciałam się poddać. Nie mogłam pozwolić sobie na kojący sen. On w żaden sposób nie uśmierzyłby cierpienia.
Dlaczego to tak bardzo bolało? Nie pamiętałam, bym w ostatnim czasie doznała równie silnego bólu. Dlaczego tak bardzo bolało mnie rozstanie z Richardem?
W głowie mi wirowało i mogłabym przysiąc, że przed oczami znów przewijały się dziesiątki zapamiętanych chwil. Ale jeden obraz w tym momencie najbardziej przypominał mi to, co obecnie odczuwałam. Byłam tylko ja. Sama w gęstej otchłani smutku. Dookoła kompletna pustka, nic prócz czerni. Chciałam odzyskać świadomość. Wrócić do czasów, zanim pierwszy raz spotkałam Richarda. Chciałam znów mieć wybór: czy ruszyć w prawą stronę, czy może zawrócić. Słysząc głośne pomiaukiwania Rusha, wróciłam do teraźniejszości, oraz kanapy, na której leżałam.
Powoli ruszyłam do kuchni, rozmasowując wciąż obolałe ramiona. Choć od ostatniego widoku jego niebezpiecznie napiętej twarzy minęło kilka godzin, ja w dalszym ciągu miałam nadzieję, że niebawem go ujrzę. Łudziłam się, że nocne wydarzenia zaszły tylko w mojej wyobraźni i w godzinach pracy kolejny raz wedrze mi się w nozdrza znajomy zapach limetki i trawy cytrynowej. Chciałam, żeby tak było, ale prawda była okrutna.
Usiadłam przy stole i schowałam twarz w drżące i chłodne dłonie. Cierpiałam wewnętrznie i zewnętrznie, a za wszystko mogłam winić tylko siebie.
Gdybym nie pokochała…
Gdybym nie uległa…
Gdybym nie posłuchała…
Może teraz cieszyłabym się spokojem? Może w dalszym ciągu pracowałabym nad poprawą zdrowia psychicznego?
Nie chciałam dziś wychodzić z mieszkania. Nie chciałam stawiać się w pracy i być przyciskana do muru przez przyjaciółkę, żądającą wyjaśnień na temat mojego stanu. Nie chciałam widzieć żadnego człowieka, a tym bardziej mężczyzn. Byłam całkowicie rozbita, wyczerpana i pragnęłam tylko świętego spokoju.
Richardzie Bonett, jest mi bez ciebie ciężko, ale może miałeś rację. Może tak będzie dla nas lepiej. Nie jestem ciebie warta.
Nie sądziłam, że to, co się między nami wydarzyło, zostawi po sobie tak ogromny ślad. I choć nie łatwo jest mi to rozpamiętywać, zdawało mi się, iż jesteśmy podobni. Dziś, na pytanie, co nas łączyło, obydwoje możemy odpowiedzieć to samo: moja głupota. Ty zapewne nie zrozumiesz tego, co się teraz ze mną dzieje. Nie zrozumiesz bólu, rozdzierającego wściekle moje serce. Nie przyszło ci zapewne do głowy, że złamałeś każdy kawałek mojej duszy.
Od dziś będziemy spać we własnych łóżkach. Będziemy chodzić do pracy. Być może będziemy pić kawę o tej samej porze, ale już nigdy nie zrobimy tych rzeczy wspólnie. Za nami wiele sprzeciwów, uśmiechów i obietnic. Nie chcesz mnie znać. Nie chcesz mnie widzieć. Nie chcesz spędzić ze mną kawałka swego życia. Wykrzyczałeś: „wynoś się”, patrząc na mnie jak na wroga. Stałeś twardo, z przerażająco napiętym ciałem, do złudzenia przypominając mi koszmar mężczyzny z ubiegłych lat. Miałam żyć inaczej. Miałam żyć jak kobiety z pokolenia mojej matki. Kochane, zrozumiane i przepełnione miłością. Po co o tym wszystkim rozmyślam?
Chyba tylko po to, aby uwolnić się od myśli, by zapamiętać to, co mogło być piękne.
Chciałam trzymać cię zawsze za dłoń, ale ty tego już nie chciałeś. Co chwilę puszczałeś mnie, a ja szukałam twej ręki po omacku milion razy. Za każdym razem boleśnie mi się wymykała. Wyrwałeś ją, aż w końcu przestałam szukać. Dziś nie chcę już chyba jej nawet widzieć, ale też nie mogę znieść myśli, że nie będzie jej blisko. Pozbyłeś się mnie, ale nie mogę przestać cię kochać.
Teraz walczę. Walczę tylko po to, aby stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością. Myśleć, że bez ciebie będzie prościej. Będę oszukiwać siebie, a wszyscy będą mi współczuć. Nie takiego obrotu spraw chciałam; okazało się, że każde moje marzenie u twego boku obróciłeś w pył. Wszystko, co było ważne, zniszczyłeś.
Porzuciłeś mnie, kiedy najbardziej cię potrzebowałam. Dokonałeś wyboru, który mnie dotkliwie zranił. Widzisz w swoim wielkim lustrze tylko siebie, podczas gdy ja chciałam widzieć nas. Dziś wolałam nie wiedzieć, co będzie jutro, gdy odwróciłeś się plecami. Układam w głowie te wszystkie zdania, które powinnam ci wtedy powiedzieć i te, których nie chciałam, ale to zrobiłam.
Nie wiem, jak będę żyła. Nie wiem, czy po tym wszystkim potrafię.
Ja. Nanette Stone. Dwudziestoośmioletnia zniszczona kobieta. Jeszcze wczoraj gotowa oddać za ciebie życie. Za nas. Za przyszłość.
Dziś zdaję sobie sprawę z tego, jak bardzo się myliłam.
***
Pierwsze twe spojrzenie, dziwne ukłucie w piersi, ściśnięty żołądek, w głowie tysiąc myśli…
Nie wiedziałam, dlaczego i jak powinnam się zachować. Nic nie zmieni faktu, że mimo strachu spokojna zieleń twoich oczu zaparła mi dech w piersiach, kiedy pierwszy raz na mnie spojrzałeś.
Głęboko. Przenikliwie. Dlaczego? Nie miałam bladego pojęcia. Czy to jest właśnie to? Czy to jest ta chwila, którą wspominać będę przez całe życie? Już zawsze?
Od pierwszych spotkań i chwytania za nadgarstek, do pierwszego pocałunku. Uczuć towarzyszących temu nie da się nawet opisać. Do dziś jesteś dla mnie tak ważną osobą, że równać cię z nikim nie mogę.
Przed każdym snem odwiedzam cię myślami, ciekawa co właśnie robisz. To jest właśnie miłość. To uczucie, choć bardzo bym chciała, nie zmniejsza się ani trochę. Mówi się, że odda się za nią wszystko. Czy i ja tak nie postąpiłam?
Nie wiem, jak to wszystko przeżyję, ale chcę, abyś wiedział, że chwile spędzone w twoim towarzystwie były wspaniałe. Niezapomniane. Przy tobie czułam się zrozumiana i bezpieczna. Dziękuję za szczere uśmiechy, do których potrafiłeś doprowadzić jednym słowem. Strach ściskający boleśnie serce, kiedy krzyczałeś. Dziękuję ci też za wiele rzeczy, które dla mnie zrobiłeś. Obdarzyłam cię miłością i jestem pewna, że długo się to nie zmieni. Mam nadzieję, że i ty nie zapomnisz o dziewczynie, która drżała w twych ramionach.
Wypuściłam z trudem powietrze, zaciskając dłoń na zapisanej kartce. Czułam na sobie wzrok pozostałych dziesięciu osób zebranych na wtorkowej sesji grupowej w Klinice Psycho-Medic, na którą siłą przyprowadziła mnie Anett. Choć byłam temu przeciwna, spotkanie z tymi ludźmi sprawiło, że zaczynałam oddychać z ulgą.
Bałam się ponownie odwiedzić to miejsce. Żyłam w obawie, że przyjdzie mi spotkać Richarda, a niestety obraz jego pięknej twarzy byłby teraz dla mnie okrutnie bolesny. Kiedy jednak nie znalazłam go w rubryce z nazwiskami psychologów, którzy będą prowadzić sesje, odetchnęłam z ulgą i na siłę, choć niechętnie, oddałam swe zdrowie psychiczne prowadzącej dzisiejsze spotkanie brązowookiej kobiecie po czterdziestce. Dziękowałam Bogu, że nie trafiłam w ręce Loren Blizz, która prowadziła tu zajęcia poprzednim razem.
– To wszystko – szepnęłam, chcąc odwrócić od siebie uwagę innych. Schowałam kartkę do tylnej kieszeni spranych dżinsów, po czym wiercąc się na niewygodnym krześle, objęłam ramiona rękami.
– Dziękujemy bardzo, Nanette – rzekła Anna Loft, psychoterapeutka, po wysłuchaniu treści listu, w którym zamieściłam swoje myśli i uczucia do człowieka, który złamał mi serce. Minęło prawie trzy tygodnie, odkąd widziałam go ostatni raz, a ja w dalszym ciągu czułam się tak samo podle jak tego pamiętnego wieczoru.
– Czy ktoś jeszcze chciałby odczytać swój list? – Rozejrzała się dookoła. Na sali zapadła cisza. Nikt więcej nie chciał zabrać głosu.
Zadrżałam. Nerwowo potarłam dłonią czubek nosa, czując, iż mój list sprawił, że stałam się głównym tematem dzisiejszego spotkania. Byłam niczym diwa na czerwonym dywanie, z tym że mój dywan przybrał formę starego linoleum, a ja wyglądem i zachowaniem w niczym nie przypominałam kobiety wartej miliony.
– Skoro nikt więcej nie chce zabrać głosu, możemy zakończyć dzisiejsze spotkanie – oświadczyła szybko Loft, po czym uśmiechnęła się promiennie i zamknęła przyniesiony ze sobą gruby zielony notes. Poprawiła się na krześle, i przesunęła palcami po idealnie podkreślonych ciemną kredką brwiach. Wygładziła jeszcze swe, o dziwo, kruczoczarne pomimo wieku włosy, trzymane w ryzach lichą gumką, po czym wstała, jednoznacznie dając wszystkim do zrozumienia, że powinniśmy się już zbierać. Ucieszył mnie ten fakt, ponieważ nie zniosłabym dłużej tych natrętnych spojrzeń. Wstałam i założyłam na ramię swoją torebkę.
– Nanette, możesz chwilę zaczekać? – odezwała się niespodziewanie, kiedy ruszyłam za wszystkimi w stronę wyjścia.
Przystanęłam obok niej ze spuszczoną głową.
Modliłam się tylko o to, aby nie chciała w tym momencie poruszać dogłębnie treści listu.
– Twój list był… bardzo emocjonujący i przejmujący.
Położyła dłoń na moim ramieniu.
Drgnęłam pod jej dotykiem, obejmując się rękami w pasie.
– Pisałam to, co czuję – odparłam z nadal spuszczoną głową. Zamrugałam szybko.
– Naturalnie. Jednak nie o tym chciałam porozmawiać.
Zdziwiona uniosłam na nią wzrok. Byłam pewna, że będzie chciała porozmawiać ze mną na temat mężczyzny, którego opisywałam.
– W niedzielę, w Hotelu Element odbywać się będzie coroczny bal, jaki organizuje Psycho-Medic dla pacjentów uczęszczających na sesje grupowe. Bal jest całkowicie darmowy, a nasi pacjenci mogą zabrać ze sobą osobę towarzyszącą. Będzie zapewnione dobre jedzenie, orkiestra i miła atmosfera.
Patrzyłam na nią, jakbym była głupia i nie rozumiała tego, co mówiła.
– Więc, jeśli tylko będziesz miała ochotę… – Urwała, wyciągając w moją stronę błękitną podłużną kopertę. Chwyciłam ją.
– Dziękuję, ale nie jestem pewna.
Uśmiechnęła się pocieszająco.
– W porządku. Pamiętaj, że nikt cię nie naciska. To tylko i wyłącznie twoja decyzja.
Kiwnęłam głową.
– Myślałaś może nad prywatnymi sesjami psychologicznymi? – Jej nagłe pytanie, wzbudziło we mnie strach. Już na samo słowo „sesjami” w moją głowę wdarł się obraz Richarda, jego ciemnego gabinetu, seksu i niebezpiecznego spojrzenia.
– Gdybyś wyraziła ochotę, mogę polecić ci Richarda…
– Dziękuję! – krzyknęłam niespodziewanie, zadziwiając ją, jak i samą siebie. – Dziękuję – powtórzyłam, tym razem ciszej – myślę, że na teraz spotkania grupowe mi wystarczają.
Mrużąc oczy, pokiwała rytmicznie głową i poklepała mnie po ramieniu.
– W porządku – odparła i uśmiechnęła się promiennie. – W takim razie być może do zobaczenia w niedzielę.
– Pani też tam będzie?
– Oczywiście. Na balu będzie kilku psychologów i psychoterapeutów. W ten wieczór będzie można porozmawiać z nami jak z normalnymi ludźmi, a nie lekarzami. – Pokiwała głową, ponownie poklepując mnie po ramieniu. – Proszę cię jednak, abyś zastanowiła się nad balem. To może być dla ciebie przyjemna odskocznia od teraźniejszości – dodała, po czym pożegnała się i odeszła, pozostawiając mnie samą.
Dlaczego mogłabym przysiąc, że bal równał się będzie z ponownym cierpieniem?
Chyba tylko dlatego, iż wiedziałam, kogo mogłam na nim spotkać, a wiedza ta zaczynała wprawiać moje ciało w drżenie. Objęłam dłońmi ramiona. Byłam wyczerpana. Pragnęłam zasnąć i nigdy już się nie obudzić.
Wieczór po sesji grupowej spędziłam z Anett, wypłakując się na ramieniu przyjaciółki. Tym razem mnie nie oceniała, nie wypominała głupoty, a jedynie była obok i pocieszała dobrym słowem.
***
Obudziłam się w środku nocy cała spocona. Wciąż przyciskałam do siebie Rusha. Jęknęłam, odłożyłam kocisko na podłogę i schowałam twarz w dłoniach. Momentalnie przypomniałam sobie, co przeraziło mnie aż do szpiku kości. Nie było to jakimś wielkim wyczynem, ponieważ od trzech tygodni ciągle miałam ten sam sen. Śnił mi się Richard.
Podniosłam się z kanapy i niechętnie poczłapałam do łazienki, gdzie przemyłam twarz zimną wodą. Chciałam zapomnieć. Zapomnieć twarz Richarda Bonetta! Idealnie ostrzyżone, dłuższe u góry włosy oprószone lekką siwizną, spryskane lakierem, spływające falą na lewą stronę głowy. Kiedy się uśmiechał, w jego lewym policzku pojawiała się maleńka dziurka. Miał takie silne i duże dłonie, ale kiedy oplatały mnie w pasie, serce mi miękło jak topniejący na słońcu wosk.
Chciałam zapomnieć. Wszystko. To był chyba jedyny sposób, aby do reszty nie zwariować.
Oparłam się rękami o umywalkę, spoglądając na swoje odbicie. Moje włosy były brudne, już od dawna nieczesane, a jedynie związane w niechlujną kitkę. Cienie pod oczami od kilku dni stale się powiększały. Byłam blada, zmęczona i za nic nie przypominałam tej samej kobiety, która kilkanaście dni temu z ochotą wyczekiwała każdego skrzypnięcia starych drzwi kawiarni, być może oznaczającego nadejście mężczyzny swego życia.
Leżące na pralce czarne męskie koszule nieustannie mi o nim przypominały. Każdego dnia powracały bolesne wspomnienia, choć obiecałam sobie, że zaprzestanę o nim rozmyślać. Niekiedy nawet mi się to udawało. Co z tego, skoro w jakiś tylko sobie znany sposób, zamiast wyrzucić jego rzeczy, ja zaczęłam gromadzić je w jednym miejscu.
Pomyślałam o Dylanie. Od tygodnia nie odbierał moich telefonów.
Wyjdę z tego. Jak nie teraz, to później. Najpierw jednak muszę wybaczyć i zapomnieć.
Nie bardzo wiedziałam, jak to zrobić, ale miałam nadzieję, że znajdę jakiś sposób.