Rick and Morty. Nienaukowy przewodnik po świecie nauki. Odjechani bohaterowie, nieoczywiste zagadnienia i ciekawostki, szalona dawka emocji i absurdalnego humoru. - ebook
Rick and Morty. Nienaukowy przewodnik po świecie nauki. Odjechani bohaterowie, nieoczywiste zagadnienia i ciekawostki, szalona dawka emocji i absurdalnego humoru. - ebook
The Science of Rick and Morty
Najbardziej szalony serial tej dekady
Najbardziej odjechani bohaterowie
Najbardziej nieoczywiste zagadnienia i ciekawostki
- Czy możemy włamać się do ludzkiej pamięci?
- Czy dzięki polizaniu karalucha można przejąć nad nim kontrolę?
- Czy ludzkość może czerpać energię z… baterii?
Chcesz poznać odpowiedzi na te pytania? Wyrusz w pełną humoru i wiedzy podróż z ekscentrycznymi Rickiem i Mortym!
Bohaterowie podróżują po odległych galaktykach i alternatywnych rzeczywistościach, zbierają intrygujące ciekawostki i przedstawiają nieoczywiste teorie z zakresu biologii, chemii i fizyki oraz przeprowadzają odjechane doświadczenia, dzięki którym i ty poznasz mechanizmy rządzące światem przyrody.
Eksperymenty dziadka Ricka sprawią, że świat nauki stanie przed tobą otworem.
Szalona dawka emocji, absurdalnego humoru i niebanalnej wiedzy dla prawdziwych geeków… i Tryboli!
Nie przegap okazji, by wskoczyć do statku i ruszyć w przygodę z Rickiem Sanchezem i przygłupim Mortym.
…Łaba-daba-duu!
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-7160-9 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przerwij błędne koło, Morty. Wznieś się ponad nich. Skup się na nauce.
Rick do Morty’ego
Sezon 1, odcinek 6, „Eliksir miłości”
Z tej książki dowiecie się różnych rzeczy i dzięki temu być może w przyszłości zmienicie świat.
Ludzie trochę starsi od was, tacy jak ja, często z wielkim sentymentem wspominają serial _Star Trek_. Tydzień w tydzień załogi statków USS Enterprise (NCC-1701), Voyager i stacji kosmicznej Deep Space Nine zachwycały widzów futurystycznymi opowieściami, w których nauka pomagała rozwiązywać problemy, budować sprawiedliwe społeczeństwo i otwierać możliwości – a wszystko to za pomocą technologii, o których wtedy nie mogliśmy nawet jeszcze marzyć.
Tymczasem z dzisiejszej perspektywy telefon komórkowy jest niczym innym jak komunikatorem kapitana Kirka. A ekrany dotykowe wszechobecne na pokładzie statku Enterprise kapitana Picarda? Ile razy dziennie sami z nich korzystamy? Wokół siebie znajdziemy setki podobnych przykładów. Można powiedzieć, że _Star Trek_ był zbiorowym snem o przyszłości śnionym przez naukowców i inżynierów, którzy ostatecznie stworzyli świat przedstawiony na ekranach telewizorów.
Ani _Star Trek_, ani _Rick i Morty_ nie stronią od nauk ścisłych. Pojawiają się one w każdym odcinku, i to na pierwszym planie. Wykorzystywane przez bohaterów, stanowią integralną część świata. O ile w _Star Treku_ nauka służyła za narzędzie rozwiązywania problemów i pogłębiania wiedzy na temat wszechświata, o tyle w _Ricku i Mortym_ używa się jej jako zabawki. Rick posługuje się nauką w niesłychanie niekonwencjonalny i prześmiewczy sposób. Tak czy inaczej, nauka pozostaje tu nauką. Oba seriale wprowadzają ją do naszych salonów, a dzięki temu ludzie zaczynają rozmyślać o ciekawych sprawach.
_Rick i Morty_ to zabawny serial. Puszcza oko do widza, ma filozoficzne przesłanie, potrafi być jednocześnie przygnębiający i budujący, a poza wszystkim należy go uznać za jeden z najinteligentniejszych obecnie programów telewizyjnych.
Przypomnijcie sobie najbardziej efektowne odcinki z najbardziej ekscentrycznymi fabułami: na przykład _Inteligentny pies_, _Naga prawda_, _Kwestia czasu_ czy _Ogór Rick_. Wszystkie obracają się wokół najnowszych, najbardziej innowacyjnych idei naukowych i, co więcej, stawiają fascynujące pytania:
- Czy możemy zwiększyć inteligencję zwierząt (albo ludzi)?
- Czy żyjemy w symulacji komputerowej?
- Czy istnieje wiele linii czasowych albo rzeczywistości i czy możemy się między nimi przemieszczać?
- Czy mózgiem karalucha można sterować za pomocą… substancji chemicznych?
Znaczna część świata przedstawionego w _Ricku i Mortym_ opiera się na nowatorskich osiągnięciach naukowych – ideach włamywania się do wspomnień i snów, multiwszechświata, klonowania, biohackingu i ulepszania ludzi, życia pozaziemskiego, ewolucji, sztucznej inteligencji, fizyki cząstek elementarnych i kosmologii.
Jako nauczyciel i popularyzator nauki szukam sposobów na to, żeby ułatwić zrozumienie problemów naukowych uczniom i czytelnikom. W tym celu wykorzystuję popkulturę, czyniąc z niej swego rodzaju konia trojańskiego. Kiedy usłyszycie albo przeczytacie jakąś dziwną, ciekawą, odjazdową informację, wpuścicie ją do swojego umysłu, traktując jako przyjemny przerywnik albo ciekawostkę, o której szybko się zapomni. Tymczasem później, w środku nocy – albo w czasie ponownego oglądania/odtwarzania/słuchania owej popkultury – w koniu trojańskim otworzą się sekretne drzwiczki, a nauka rozleje się po ulicach otoczonego wysokimi murami miasta waszego umysłu. Może to być jakaś bezpańska myśl o zwiększeniu inteligencji psów albo wyposażeniu ich w zdolność mówienia (żeby mogły zapytać, co zrobiliśmy z ich jądrami). A może pytanie o wszechświaty równoległe skłoni was do rozmyślań nad tym, gdzie i w jaki sposób mogłyby istnieć. Z konia może też po prostu wyleźć pytanie o usuwanie i przechowywanie nieprzyjemnych wspomnień.
Potem, miejmy nadzieję, zapytacie o to swojego nauczyciela, zajrzycie do netu, obejrzycie jakiś filmik albo nawet sięgniecie po książkę. Jeżeli cokolwiek takiego się zdarzy, będę zadowolony. Do waszego mózgu trafił zalążek wiedzy naukowej.
Wystarczy trochę ziemi i wody, a pewnie coś z niego wyrośnie.
Kto wie, może scena z serialu, w której bohater rósł albo się kurczył, skłoniła was do rozmyślań nad tym, w jaki sposób i dlaczego rzeczy rosną i kurczą się w prawdziwym świecie. Może czegoś się w ten sposób dowiedzieliście.
Czy _Rick i Morty_ to serial edukacyjny? Od biedy?
Czy może inspirować widzów? Wątpię.
Czy prezentuje optymistyczną wizję przyszłości? W żadnym razie.
Ale czy prowokuje widzów do myślenia i rozmawiania o nauce?
Jeżeli czytacie te słowa, kupiliście (mam nadzieję) tę książkę, a przynajmniej pożyczyliście ją od niezwykle życzliwego kumpla. Możemy założyć, że w najgorszym razie na tyle interesujecie się _Rickiem i Mortym_ i naukami ścisłymi, że postanowiliście zajrzeć do środka.
_Rick i Morty_ nie zamieni was zapewne w naukowców, a do napisania pierwszego artykułu naukowego o ciemnej materii nie wystarczy zapewne obejrzenie odcinka _Naga prawda_, niemniej serial ten skłania – i skłaniał – sporą część widowni do rozmyślań i rozmów o nauce.
Z tej książki dowiecie się o niej znacznie więcej. O ustaleniach naukowych, które wiążą się z ciemną materią, istotami pozaziemskimi, hakowaniem inteligencji, kurczeniem się i rośnięciem, symulacjami, multiwszechświatem, implantami pamięci, klonowaniem i – oczywiście – przenoszeniem świadomości do ogórka. Oraz o wielu innych rzeczach. I to wszystko bez pretensjonalnego żargonu naukowego. Dzięki tej książce zrozumiecie pewne zagadnienia i będziecie gotowi stawiać kolejne pytania. Bez obaw: nie będziemy się tu bawić w szkołę. _Rick i Morty_ jest utrzymany w prześmiewczym tonie, więc pisząc o pokazywanej w nim nauce, żal byłoby z niego rezygnować.
Wiecie, co mi się marzy? Żeby za piętnaście, dwadzieścia lat zorganizowano konferencję prasową z udziałem naukowca, któremu wszyscy będą wieszczyć rychłego Nobla, ponieważ jego zespół przedstawił definitywny dowód na istnienie multiwszechświata. I żeby na tej konferencji – albo w późniejszych wywiadach, nie będę wybrzydzał – padło pytanie, jak się zainteresował tym tematem, na co on by odpowiedział: „Pamiętacie taki serial _Rick i Morty_…?”.Rozdział 1
ŻYCIE POZAZIEMSKIE
Istoty pozaziemskie przedstawione w _Ricku i Mortym_ są tak różnorodne, niezwykłe i dziwaczne, że moglibyśmy je sobie wyobrazić tylko w najbardziej odjechanym, pokręconym stanie umysłu. Od uroczych muchopodobnych Larwian po złowrogo osowatych Gromflamitów, od generalnie humanoidalnego Człowieka Ptaka (przepraszam, Osoby Ptaka) do nieprzyjemnie humanoidalnego Squanchy’ego, inne formy życia z _Ricka i Morty’ego_ są złożone i niepokojące. Poza tym co rusz napotykamy świadectwa istnienia na obszarze całej galaktyki i w innych wszechświatach złożonych systemów społecznych.
W naszym wszechświecie nie możemy liczyć na takie atrakcje. Znamy tylko jedną planetę, na której rozwinęło się życie: Ziemię. Choć jak dotąd nie znaleźliśmy go nigdzie indziej, cały czas mamy nieodparte poczucie, że nie jesteśmy sami, odzywa się w nas pragnienie znalezienia sąsiadów na najbliższych planetach i w innych zakątkach galaktyki. Jasne, pragnienie to podsyca w nas częściowo fantastyka naukowa, ale bierze się ono też z tego, że nie chcemy czuć się osamotnieni we wszechświecie.
Na początek ustalmy kilka prostych faktów: życie rozwinęło się i przetrwało na Ziemi. Nasza galaktyka, Droga Mleczna, zawiera od 100 do 400 miliardów gwiazd. Najnowsze obserwacje wskazują na to, że praktycznie wokół każdej z tych gwiazd krąży co najmniej jedna planeta, a wokół niektórych wiele.
W samej Drodze Mlecznej mamy zatem mnóstwo planet. Szacuje się, że dziesięć procent gwiazd w naszej galaktyce przypomina Słońce, a dokładniejsze analizy wskazują, że w ekosferze – obszarze wokół gwiazdy, w którego obrębie możliwe jest występowanie wody w stanie ciekłym na powierzchni planet – co piątej gwiazdy przypominającej Słońce krąży planeta podobna do Ziemi. Jeżeli Droga Mleczna zawiera (uśredniając) 200 miliardów gwiazd, daje nam to 20 miliardów gwiazd przypominających Słońce i 4 miliardy planet podobnych do Ziemi krążących w ekosferach. Jeżeli poszerzymy wyjściową pulę o inne, nieprzypominające Słońca gwiazdy, w których mimo wszystko mogą istnieć ekosfery sprzyjające życiu, wspomniane 4 miliardy zamienią się w znacznie większą liczbę, która według niektórych szacunków dochodzi nawet do 40 miliardów.
Ale to jeszcze nic. Obserwowalny wszechświat zawiera około 100 miliardów galaktyk, a w każdej z nich znajduje się 200 miliardów gwiazd, z których 20 miliardów przypomina Słońce, co zgodnie z wcześniejszymi rachunkami daje…
Mówiąc krótko, nasz wszechświat zawiera miliardy miliardów planet podobnych do Ziemi.
Wracając do rachunków obejmujących tylko naszą galaktykę, należałoby założyć, że nie na wszystkich planetach podobnych do Ziemi rozwinęło się życie. Moglibyśmy ostrożnie przyjąć, że powstało ono tylko na co tysięcznej planecie podobnej do Ziemi, lecz tylko na jednej na tysiąc takich planet rozwinęły się istoty obdarzone inteligencją. W samej naszej galaktyce daje to od 4 do 5 tysięcy planet przypominających Ziemię zamieszkanych przez inteligentne istoty. A nie uwzględniliśmy przecież jeszcze planet i innych ciał niebieskich zdolnych do podtrzymania życia w samym naszym układzie słonecznym.
Tymczasem mimo statystyk przemawiających zdecydowanie na korzyść życia pozaziemskiego wciąż nigdzie go nie znaleźliśmy. Ziemia nie wchodzi w skład Galaktycznej Federacji, a żaden z naszych sąsiadów nie urządza w domu imprez z udziałem obcych.
Czy potrafimy powiedzieć, co – albo kto – może istnieć gdzieś w kosmosie? Zacznijmy od spraw podstawowych…
Czy życie jest nieuchronne?
Rick Sanchez stworzył życie już z kilkadziesiąt razy – czasami pewnie przypadkowo, kiedy indziej celowo, żeby jego córka miała się z kim bawić w Pućkolandii – i zapewne wyśmiałby myśl, że ktoś mógłby w tym widzieć jakąkolwiek trudność. Wielu naukowców podziela zresztą ten pogląd.
W miarę coraz lepszego poznawania wszechświata niektórzy badacze utwierdzają się w przekonaniu, że w powstaniu życia jest coś nieuchronnego. Pierwotna, oparta częściowo na wierzeniach religijnych wizja życia jako czegoś cennego i niezwykle rzadkiego ulegała przez ostatnie półwiecze stopniowym przemianom, a to dlatego, że fizykom, chemikom i biologom coraz częściej zdarzało się ze sobą spiknąć, żeby zapytać kolegów z innych dziedzin, co sądzą o ich nowych pomysłach przedefiniowania życia. Doszli mianowicie do wniosku, że jeśli wprowadzimy do mieszaniny odpowiednich związków chemicznych odpowiednią ilość energii – a oba te składniki wydają się dość powszechne – prędzej czy później musi w niej powstać swego rodzaju życie. Problem w tym, że nie była to specjalnie odkrywcza myśl, a do tego musieli odpierać ataki z najróżniejszych stron.
Najczęściej podnoszony zarzut przeciwko koncepcji spontanicznego powstania życia z „samych związków chemicznych” mówi, że byłoby to sprzeczne z drugą zasadą termodynamiki, według której (w największym skrócie) nieuporządkowanie – naukowo: entropia – systemu wzrasta zawsze w miarę upływu czasu. Tymczasem życie wprowadza większy porządek – jako ludzie jesteście bytami znacznie bardziej uporządkowanymi od sterty materiałów, z których się składacie. Porządek powstaje z chaosu. Życie wykorzystuje materię do tworzenia coraz bardziej skomplikowanych struktur. Jest całkowitym przeciwieństwem nieporządku.
Ale na tym sprawa się nie kończy. Organizmy żywe są maszynami entropicznymi. Nasze istnienie polega niemal wyłącznie na pozyskiwaniu energii oraz materii i przetwarzaniu jej na prostsze formy. Znaczna część energii chemicznej zawartej w pożywieniu opuszcza nasze ciała jako ciepło, co w praktyce uważamy za marnotrawstwo. I nie możemy na to nic poradzić. Zresztą zjedzony przez nas wysoce uporządkowany kawałek rośliny czy zwierzęcia też traci swoje uporządkowanie. Z tego punktu widzenia organizmy żywe mogą wpływać na tempo entropii, ale w ostatecznym rozrachunku nie powodują jej spadku. Życie zostawia po sobie nieporządek.
Drogi Wszechświecie, nie masz się zatem czego obawiać – twoje prawa pozostają w mocy.
Mimo że w pierwszej połowie XX wieku nikt nie toczył jeszcze dyskusji nad nieuchronnością życia – nie sformułowano nawet takiej hipotezy – idea ta narodziła się dzięki badaniom Stanleya Millera i Harolda Ureya z początku lat pięćdziesiątych. Naukowcy ci, pierwszy z Uniwersytetu Chicagowskiego, drugi z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego, odtworzyli pierwotną atmosferę ziemską w szczelnie zamkniętej butli. Zawierała ona składniki, które niegdyś występowały w ziemskim „powietrzu”: metan, wodór, amoniak i wodę (bez tlenu). Kiedy Miller i Urey wprowadzili do wspomnianych gazów impulsy elektryczne, symulując uderzenia piorunów, zaczęły z nich powstawać związki organiczne, między innymi ponad dwadzieścia aminokwasów, czyli cegiełek, z których zbudowane są istoty żywe, oraz tholiny – cząsteczki, które występowały dawniej na Ziemi (i które, o dziwo, można dziś znaleźć na Tytanie, księżycu Saturna). Dla jasności dodam, że ze słoika Millera i Ureya nie wypełzły żadne ameby ani inne robale. Nie powstało w nim prawdziwe „życie”, tylko jego elementy składowe.
Głównym propagatorem idei nieuchronności powstania życia z połączenia odpowiednich związków chemicznych z energią jest dr Jeremy England z Massachusetts Institute of Technology (MIT). Z badań Englanda wynika, że kiedy energia (na przykład słoneczna) łączy się z grupami atomów (na przykład na powierzchni pierwotnej Ziemi), te ostatnie w naturalny sposób układają się w struktury lepiej przyswajające energię, aby następnie wydzielić ją w formie ciepła. England tłumaczy, że może temu towarzyszyć tendencja do samopowielania. Jest to złożony proces i nie występuje za każdym razem, kiedy energia natrafi na grupę atomów, dlatego nie liczcie na to, że jeśli przez czterdzieści pięć minut poświecicie lampką w kupkę soli, pojawią się w niej istoty oparte na tym związku chemicznym. Czasami jednak dochodzi do samopowielania, a niektórzy naukowcy uważają życie za jego naturalną konsekwencję. England nazywa tę ideę „adaptacją pod wpływem rozpraszania”.
Jeżeli życie miałoby powstawać z materii nieożywionej na skutek procesu tak prostego i – z punktu widzenia praw fizyki i budowy naszego wszechświata – fundamentalnego, nie sposób byłoby uznać, że powstało tylko raz, czystym przypadkiem, ani że doszło do tego wyłącznie na Ziemi. Wystarczy jednak podejść do tych idei z pewnym sceptycyzmem, aby dostrzec, jak ogromnie wiele dzieli wspierające rozpraszanie energii atomy i cząsteczki, które mogą tworzyć samopowielające się struktury, i faktyczne „życie”. Brakującym elementem tej teorii są instrukcje. Nawet gdyby fizyka, matematyka i rachunek prawdopodobieństwa potrafiły wyjaśnić powstanie związków organicznych czy nawet prostych samopowielających się struktur, wciąż nie dysponowalibyśmy nawet w przybliżeniu teorią życia. Menażeria powołana do istnienia przez Ricka na potrzeby Pućkolandii świadczy dobitnie o tym, że udało mu się odkryć sposób na tworzenie istot żywych ze związków chemicznych – my tego nie potrafimy. Być może ktoś opracuje kiedyś eksperyment, w którym wykaże, że „instrukcje” życia również powstają spontanicznie, na podobieństwo aminokwasów obserwowanych przez Millera i Ureya.
Tajemnica początku „życia” wciąż czeka na swojego odkrywcę.
Czy mogę pożyczyć szklankę węgla?
Większość istot pozaziemskich z _Ricka i Morty’ego_ wydaje się do siebie do pewnego stopnia podobna.
Ponieważ wszystkie odznaczają się niezwykle ludzkimi cechami i potrzebami fizjologicznymi, można śmiało przyjąć, że w sensie biochemicznym składają się raczej z węgla, podobnie jak istoty żywe na Ziemi. Przedstawiciele wielu gatunków dobrze znanych widzom serialu – Człowiek Ptak, Risotto Groupon, Squanchy, Plutonianie, Arthricia i Ludzie Koty z planety organizującej noc oczyszczenia, a nawet Zeep Xanflorp mieszkający w mikroświatowym akumulatorze Ricka – przypominają nas budową, a tworzące ich struktury wydają się podobne albo analogiczne do tych, z których zbudowany jest człowiek i inne ziemskie istoty żywe. Z serialu wynika też, że wiele obcych gatunków jest stałocieplnych.
Stwierdzając, że życie pozaziemskie z dużym prawdopodobieństwem opiera się na węglu, nie wykazujemy się bynajmniej ani gatunko-, ani planetocentryzmem. Istoty ziemskie nie bez powodu są zbudowane z węgla: pierwiastek ten występuje powszechnie, jego atom może się połączyć jednocześnie z czterema innymi pierwiastkami, tworzyć stabilne podwójne i potrójne wiązania chemiczne, a także układać się w łańcuchy, pierścienie i inne struktury. Choć nie wiemy, czy podstawą organizmów pozaziemskich muszą być związki węgla, wymienione właściwości chemiczne tego pierwiastka można wykorzystać jak brzytwę Ockhama, zasadę filozoficzną, która głosi, że najprostsze wyjaśnienia są najlepsze. Przeniesiona na grunt biologii mówiłaby, że węgiel jest najprawdopodobniej najprostszym fundamentem, na którym może się opierać życie. Na Ziemi przypomina szwajcarski scyzoryk, którego używa się w zasadzie do wszystkiego.
Pozostałe pierwiastki wykorzystywane przez ziemskie życie to (w kolejności ich procentowego udziału w naszych organizmach): wodór, azot, tlen, fosfor i siarka. Przez wiele dziesięcioleci uważano, że bez nich życie nie może istnieć, wciąż jednak napotykamy istoty, które zastępują te pierwiastki innymi, a mimo to istnieć nie przestają.
Aby zrozumieć, jakie inne pierwiastki mogłyby posłużyć za budulec życia, przypomnijcie sobie układ okresowy z lekcji chemii. Pierwiastki należące do jednej kolumny uważa się za przedstawicieli grupy albo „rodziny” o podobnych właściwościach. Właśnie dlatego podana przez NASA informacja o znalezieniu drobnoustroju wykorzystującego arsen w miejsce fosforu była ekscytująca, lecz nie do końca zaskakująca – w układzie okresowym arsen znajduje się tuż pod fosforem.
Najbliższym „krewnym” węgla jest leżący tuż pod nim krzem. Pierwiastek ten występuje dość powszechnie na Ziemi i we wszechświecie, ale od węgla odróżnia go brak kilku niezwykle ważnych cech: nie tworzy wiązań chemicznych z wieloma różnymi rodzajami atomów, a w cząsteczkach może przyjmować tylko ograniczoną liczbę kształtów. Mimo to krzem pozostaje atrakcyjnym kandydatem na budulec życia pozaziemskiego, dlatego „życie oparte na krzemie” od połowy XX wieku na dobre zagościło w _science fiction_. W pierwszym serialu _Star Trek_ pojawiła się oparta na tym pierwiastku rasa Horta, miał też składać się z niego ksenomorf z _Obcego_, podobnie jak Korg z filmu _Thor: Ragnarok_ oraz Kastrianie i Ogri z _Doktora Who_.
Niemniej fizyka życia opartego na krzemie nadal stanowi twardy orzech do zgryzienia i z pewnością wymagałoby ono wielu warunków środowiskowych, w których my nie moglibyśmy funkcjonować. Wiemy natomiast, że węgiel i krzem potrafią ze sobą współpracować. Pokłady gliny z początków historii Ziemi zawierają krzemiany, uważane za struktury, do których mogły się przyczepiać cząsteczki węgla. Skłoniło to niektórych badaczy do wysunięcia hipotezy o możliwości powstania życia opartego na związkach krzemoorganicznych.
Badacze z Kalifornijskiego Instytutu Technicznego zdołali skłonić organizmy żywe do włączenia krzemu do cząsteczek opartych na węglu, mimo że takie wiązanie nie występuje na Ziemi w naturalnych warunkach. Badacze dokonali tego, wykorzystując proces zwany sterowaną ewolucją, którym ludzie posługują się od wielu wieków – hodując organizmy w taki sposób, aby wzmacniać w nich cechy pożądane, a niepożądane eliminować. Proces łączenia węgla i krzemu jest niezmiernie skomplikowany, ale powołując do życia kolejne pokolenia drobnoustrojów, naukowcy otrzymali w końcu enzym zdolny do tworzenia związków krzemoorganicznych.
Nie ulega wątpliwości, że wiele ich wciąż dzieli od Revolio Clockberga juniora z jego kołami zębatymi i kwadratową, przezroczystą klatką piersiową (być może zbudowaną z krzemu), jednak badacze nieustannie poszerzają definicję życia dzięki takim eksperymentom i odkryciom w rodzaju organizmów przyswajających arsen. A jeśli jakiś proces można przeprowadzić w laboratorium, prawdopodobnie zachodzi samoczynnie gdzieś we wszechświecie.
Jeżeli chodzi o innych kandydatów do miana podstawowej cegiełki życia, wiemy, że niektóre metale, na przykład żelazo, glin, magnez, wolfram i tytan, tworzą struktury podobne do tych produkowanych przez organizmy żywe, ale życie oparte na metalu musiałoby istnieć w całkowicie odmiennym środowisku i częściowo wykraczałoby poza jego obecną definicję. Pamiętajmy jednak, że już wcześniej musieliśmy ją poszerzać.
Choć możemy uznać węgiel za najbardziej wygodny i prawdopodobny budulec życia, _Rick i Morty_ wyraźnie bawi się myślą o życiu innym niż oparte na węglu czy krzemie. Weźmy takiego Pierda (to naprawdę jego imię) z odcinka _Zdążyć przed Mortym_ – gazową istotę z innego wymiaru, która może układać swoje atomy w dowolny kształt. Od zrozumienia takiej formy życia dzielą nas wieki, a gdybyśmy kiedykolwiek się na nią natknęli, musielibyśmy znacząco przeformułować naszą definicję życia.
Choć myśl o pierdnięciu jako formie życia wydaje się zabawna, przypomnijmy sobie słowa tego stworzenia skierowane do Morty’ego: „Życie oparte na węglu jest zagrożeniem dla wyższych form życia. Jesteście dla nas tym, co sami nazwalibyście chorobą. Ilekroć się na was natykamy, staramy się tę chorobę zwalczyć”. Podobnie jak istoty ziemskie, mogą postrzegać świat przez pryzmat węgla albo być „węglowymi szowinistami” (takim mianem określił się kiedyś Carl Sagan, mając na myśli swój stosunek do istot pozaziemskich), również życie oparte na zbiorze innych pierwiastków, jak Pierd, może żywić własne uprzedzenia. Być może pobratymcy Pierda i inne formy życia nie pozostawiają po sobie takiego nieporządku jak wysoce niewydajne istoty oparte na węglu. Być może przypominamy im o wstydliwej przeszłości ich wszechświata, o której woleliby zapomnieć. Uprzedzenia pierwiastkowe działają w obie strony.
W szerszym kontekście słowa skierowane przez Pierda do Morty’ego budziły grozę i przypominały nam, że niekoniecznie wiedziemy prym wśród istot żywych zamieszkujących wszechświat. Doprowadziły też do jednej z najbardziej jak dotąd niejednoznacznych moralnie sytuacji w serialu, kiedy Pierd zostaje schwytany i oskarżony o zamordowanie Krombopulosa Michaela za pomocą dostarczonej przez Ricka broni na antymaterię. Formy życia oparte na węglu wolałyby raczej, żeby Pierd nie wałęsał się po ich okolicy.
Czy spotkamy kiedyś Garblowian?
Jak mogliśmy się wielokrotnie przekonać, obcy zamieszkujący świat _Ricka i Morty’ego_ przybierają najróżniejszą postać. Wśród istot człekopodobnych mamy Gromflamitów z Galaktycznej Federacji, Ludzi Koty z planety organizującej noc oczyszczenia, Ludzi Ptaków, Garblowian (to ci, którzy powtarzają w kółko _argle-bargle_), obdarzonych telepatycznymi zdolnościami Krutabulonów, mechanicznych Tryboli, Zigerian, Meeseeksów i dziesiątki innych. A przecież wymieniliśmy tylko istoty przypominające kształtem ludzi, pomijając gatunki zaprezentowane w odcinku _Ryzykowna gra_.
W czasie swoich podróży Rick i Morty napotkali obce formy życia, które wydają się zajmować konkretne nisze ewolucyjne znanego nam drzewa życia (zwanego przez naukowców filogenetycznym), na przykład głowonogi z mackami, różnego rodzaju pasożyty, pierścienice (jednookie robaki), skorupiaki (pająki krabowe) i gady (Krokobot).
Niemniej poziom złożoności życia w dżungli przedstawionej w odcinku _Wirujące Drżenie_ – robak, który zjadł Jerry’ego, i wielkie stworzenie, które biegnie, ujeżdżane przez Ricka, z uczepionym do podbrzusza Jerrym (uderzanym raz po raz przez mosznę zwierzęcia po twarzy) – w naszym wszechświecie występuje prawdopodobnie dość rzadko.
Osiągnięcie takiego poziomu złożoności byłoby możliwe, pod warunkiem że powstałaby najpierw sieć prostszych form życia – bakterii, grzybów, pleśni oraz innych istot właściwych dla światów zaawansowanych pozaziemskich istot. Właśnie na nie prawdopodobnie się natkniemy, kiedy zaczniemy odkrywać życie na innych planetach, asteroidach i księżycach.
Z naszego doświadczenia wynika, że zanim powstanie złożone życie, musi upłynąć dużo czasu. Naprawdę dużo. Dla porównania: nasz wszechświat narodził się w Wielkim Wybuchu około 13,8 miliarda lat temu. Wiele się potem wydarzyło, ale około 4,5 miliarda lat temu powstała Ziemia. Życie zaczęło się na niej od jednokomórkowych organizmów prokariotycznych około 3,8 miliarda lat temu, czyli na relatywnie wczesnym etapie historii naszej planety. Prokarionty są „prostsze” od komórek, z których składają się nasze ciała. Nie zawierają jądra ani oddzielonych błoną organelli. Ich DNA unosi się swobodnie albo tworzy kolisty plazmid. Prokarionty istnieją do dziś, głównie jako bakterie.
Musiał upłynąć kolejny miliard lat, zanim powstały nieco bardziej złożone formy – eukarionty, czyli organizmy, w których komórkach nici DNA są zwinięte i upchnięte w jądrze, a organelle oddzielone od siebie ochronnymi błonami. Nastąpiło to mniej więcej 2,7 miliarda lat temu. Rozmnażanie płciowe pojawiło się 1,1 miliarda lat temu i od tego czasu sprawy nabrały prawdziwego przyspieszenia. Ewolucja rozkręciła się na dobre.
Wielokomórkowe organizmy eukariotyczne wyewoluowały kilka razy i w końcu 600 milionów lat temu (MLT) zapanowały w oceanach i na lądach. Stawonogi (współczesne owady, pajęczaki i skorupiaki) pojawiły się 570 MLT, ryby 530 MLT, rośliny lądowe 475 MLT, płazy 370 MLT, gady 320 MLT, dinozaury 225 MLT, ssaki 200 MLT, małpy człekokształtne 14 MLT, przedstawiciele rodzaju _Homo_ 2,5 MLT, a _Homo sapiens_, czyli nasz gatunek… zaledwie 200 tysięcy lat temu.
Gdybyście poczuli kiedyś przypływ nieuzasadnionej wyższości, zestawcie sobie tę ostatnią liczbę z wiekiem Ziemi. Ludzie istnieją przez ostatnie 0,004 procent jej historii.
Człowiek oczywiście nie musiał zostać dominującą formą życia na Ziemi. To, że jesteśmy najbardziej inteligentnym gatunkiem, wynika ze splotu bardzo szczególnych czynników ewolucyjnych: klimatu, położenia naszej planety w Układzie Słonecznym, rozmiarów i kształtu jej orbity wokół Słońca, a także przypadkowych masowych wymierań gatunków. Współwystępowanie wszystkich tych czynników praktycznie niczym się nie różni od szczęśliwego trafu.
Na przykład asteroida, która 66 milionów lat temu uderzyła w Ziemię w miejscu dzisiejszego półwyspu Jukatan, nie tylko przyniosła zagładę dinozaurom, lecz także zmiotła z powierzchni ziemi około 75 procent wszystkich gatunków. Pył wyrzucony wtedy do atmosfery – być może w zderzeniu z prawdziwie apokaliptyczną aktywnością wulkanów wzbudzoną przez zderzenie – doprowadził do zmiany klimatu, w wyniku której temperatura na całej planecie spadła o siedem do dziesięciu stopni Celsjusza. Pozostałość po katastrofie, krater o nazwie Chicxulub, przetrwał do dziś pod wodami Zatoki Meksykańskiej.
W przeprowadzonym niedawno badaniu, które należy uznać za coś więcej niż tylko spekulację, postawiono pytanie, co by się stało, gdyby asteroida uderzyła w inne miejsce na Ziemi – na przykład nie w region pełen wapieni, gipsu, kryjących pokłady ropy naftowej warstwy skał osadowych, z których wzbiła się brudna, bogata w węgiel, dusząca planetę sadza, ale w miejsce, gdzie woda była znacznie głębsza, powiedzmy w Ocean Atlantycki. Z takiej analizy można łatwo wyprowadzić wniosek, że ssaki panują dziś na Ziemi dzięki tamtej asteroidzie i wyrzuconej przez nią do atmosfery sadzy, która przesłoniła promienie słoneczne i obniżyła temperaturę.
Ponieważ Ziemia obraca się wokół własnej osi, gdyby asteroida nadleciała trochę wcześniej albo później, trafiłaby w inną część planety, na przykład w Atlantyk, którego wody pochłonęłyby większą część energii zderzenia. Gdyby tak się stało, prawdopodobnie nigdy byśmy się o tym nie dowiedzieli. Być może jacyś gadzi naukowcy, potomkowie dinozaurów – a nie pierwszych ssaków, które w zaledwie pół miliona lat od uderzenia zdążyły opanować Ziemię – zanurzyliby się z ciekawości w swoich batyskafach na dno Atlantyku (czy jakkolwiek by nazwali ten akwen) i natknęliby się tam na zdumiewające znalezisko. Kto wie, może mieszkańcy tej alternatywnej Ziemi czytaliby w swoim internecie o odkryciu pozostałości po uderzeniu asteroidy, która o mały włos nie zmiotła wszystkich gadów z powierzchni Ziemi 66 milionów lat wcześniej.
Jeśli chcemy zrozumieć, jak szczęśliwe zbiegi okoliczności doprowadziły do tego, że jesteśmy akurat tacy, jacy jesteśmy, nie musimy się nawet uciekać do spekulacji. Orbita Ziemi ulegała w historii niewielkim wahnięciom, co powodowało zmiany klimatyczne: czasami łagodne, kiedy indziej niezwykle poważne. Wielkie Rowy Afrykańskie, gdzie – jak się podejrzewa – narodził się _Homo sapiens_, w szczególny sposób potęgowały wspomniane zmiany klimatyczne. W rezultacie ponad 2 miliony lat temu zaczęły na tym obszarze występować cyklicznie okresy urodzaju i głodu. Cykle te zmusiły naszych przodków do wyewoluowania w nowe gatunki o większych mózgach.
A więc tak – mieliśmy sporo szczęścia.
Przyglądając się z tej perspektywy obcym z _Ricka i Morty’ego_, możemy śmiało założyć, że gatunki te (choć fikcyjne) również mogą się pochwalić mrożącą krew w żyłach historią unikniętych o włos wymierań i szczęśliwych trafów, które pozwoliły im wspiąć się na ewolucyjny szczyt i pewnego dnia trafić na imprezę do domu córki Ricka. Złożone formy życia powstają przez długi czas i musi im sprzyjać szczęście. Ten, komu zabraknie jednego albo drugiego, nie dotrwa do imprezy.
Starsi od nas?
We wszechświecie _Ricka i Morty’ego_ żyją dziesiątki obcych gatunków, znacznie bardziej zaawansowanych technologicznie od ludzi. Ponieważ z naszych doświadczeń wynika, że rozwój technologii wymaga czasu, serialowe obce formy życia są prawdopodobnie starsze od mieszkańców Ziemi.
Wesprzyjmy się ponownie własnym przykładem. Ziemia istnieje od około 4,5 miliarda lat, najstarsze skamieniałości organizmów morskich pochodzą sprzed 3,5 miliarda lat, a lądowych sprzed 3,22 miliarda lat. Jak wspomniałem wcześniej, dopiero po około 2 miliardach lat z jednokomórkowych organizmów wyewoluowały organizmy wielokomórkowe, a po upływie kolejnego miliarda powstały takie, które wydawałyby się nam znajome. Nie myślcie tylko, że Układ Słoneczny jest w jakikolwiek sposób wyjątkowy albo że powstał jako jeden z pierwszych. Nasze Słońce nie należy do pokolenia pierwszych gwiazd, które rozbłysły po Wielkim Wybuchu. W historii wszechświata pojawiliśmy się dość późno. Bardzo możliwe, że pierwsze zdolne do podtrzymania życia planety powstały już na początku istnienia wszechświata, przez co zamieszkujące je cywilizacje mogłyby nas wyprzedzać o miliardy lat.
Wszechświat liczy sobie około 13,8 miliarda lat. Można przyjąć ostrożne założenie, że pierwsze galaktyki powstały mniej więcej miliard lat po Wielkim Wybuchu. Nasz układ słoneczny formował się przez mniej więcej 500 milionów lat i około 4,6 miliarda lat temu stał się dojrzałym, stabilnym miejscem, które dziś zamieszkujemy. Jeżeli zsumujemy okresy formowania się i „stabilności” Układu Słonecznego, otrzymamy wartość 5,1 miliarda lat. Dodajmy do tego miliard lat na powstanie życia i kolejne dwa na wykształcenie się organizmów wielokomórkowych, w tym nas. W sumie daje to około 8,1 miliarda lat od zera do inteligentnego życia. Wystarczy teraz wykonać kilka prostych rachunków na serwetce, a okaże się, że we wszechświecie może istnieć życie wyprzedzające nas o 5,7 miliarda lat.
Oczywiście życie mogło powstać wcześniej niż 8,1 miliarda lat po Wielkim Wybuchu. Posłużmy się jeszcze raz przykładem Ziemi i przejścia od prokariotycznych organizmów pozbawionych jądra komórkowego do eukariontów z DNA schowanym bezpiecznie w jądrze. Wykonanie tego kroku milowego zajęło miliardy lat, ale w jakimś innym świecie mógł on nastąpić znacznie szybciej albo później – można sobie wyobrazić planetę, na której jakieś obce prokarionty błąkały się przez 5 miliardów lat, a mimo to nie zdołały się wykształcić eukarionty.
Gdybyśmy dokonali tych obliczeń na podstawie ziemskich doświadczeń, potencjalne 5,7 miliarda lat przewagi jakiejś obcej rasy wykracza zupełnie poza naszą zdolność pojmowania. Zanim rozbłysło Słońce, całe cywilizacje mogły powstać, rozkwitnąć i zaniknąć, a cykl ten mógł powtarzać się wielokrotnie w różnych układach słonecznych różnych galaktyk.
Poza skałami nie istnieje na Ziemi nic, czego wiek moglibyśmy zasadnie liczyć w miliardach. Zdanie zaczynające się od słów: „Za miliard lat ludzie…” nie ma najmniejszego sensu. Miliard lat temu jeszcze nie istnieliśmy, a za miliard lat, jeżeli wcześniej sami się nie zgładzimy, zapewne nie będziemy w żadnym stopniu przypominali „ludzi”. Kto wie, może za miliardy lat zrezygnujemy z tak prymitywnych zajęć jak sztuka czy nauka i stworzymy technologię pozwalającą na przemieszczanie planet i sycenie się talentem i zdolnościami słabiej rozwiniętych istot żywych, jak to robią Kromuloni w programie _Muzyka Planet_.
Biorąc pod uwagę, że u większości istot pozaziemskich w _Ricku i Mortym_ występują podobne jak u ludzi struktury społeczne, zasady moralne, większe systemy religijne czy inne elementy kultury i społeczeństwa, można przyjąć, że mimo zaawansowania technologicznego wyprzedzają nas one o mniej niż 100 tysięcy lat. Liczbę tę można wyprowadzić z analizy rozwoju cywilizacji człowieka – podstawowe jednostki organizacyjne wspólnot ludzkich, społeczeństw, kultur i systemów religijnych w zasadzie nie zmieniły się, od kiedy zaczęliśmy prowadzić osiadły tryb życia i uprawiać rolę, czyli od mniej więcej 12, może 20 tysięcy lat. Owszem, przez ten czas zmieniała się i rozwijała technologia, ale sama ludzkość? Trudno byłoby określić, ile trwa całkowita ewolucja społeczeństwa, ponieważ tak naprawdę nie mieliśmy nigdy okazji jej zaobserwować.
Ktoś mógłby argumentować, że internet umożliwił nawiązywanie relacji z innymi ludźmi na niespotykaną wcześniej skalę i że w związku z tym stoimy u progu wielkiego skoku rozwojowego, ale to wciąż wielka niewiadoma. Łatwiej byłoby wykazać, że nadal jesteśmy takim samym plemiennym, zachłannym i skłonnym do przemocy gatunkiem co dawniej. Podobnie jak obce rasy przedstawione w _Ricku i Mortym_ – mimo ich zaawansowania technologicznego.
Wyposażenie przez twórców serialu obcych form życia w dobrze nam znane negatywne cechy, takie jak chciwość, dążenie do władzy i dominacji kosztem słabszych istot, eksploatowanie zasobów na masową skalę, świadczy o tym, że istoty pozaziemskie pełnią tu raczej funkcję metafory, a nie naukowo potwierdzonych przykładów życia. Skłaniają do przemyśleń. Co by było, gdybyśmy byli zawsze opanowani i racjonalni? Obserwowanie obcych form życia w utworach _science fiction_ jest formą autoanalizy.
Wróćmy do prostszego, opartego na węglu życia
Mimo obecności Plutonian w odcinku _Idź do diabła_ w naszym układzie słonecznym nie znajdziemy żadnej obcej cywilizacji.
Co nie oznacza, że wszyscy się z tym pogodzili. W różnych okresach historii ludzkości snuto teorie na temat życia w Układzie Słonecznym, a ich treść często wynikała z aktualnego rozumienia życia (i nauki). Weźmy takiego Marsa: posiłkując się wiedzą na temat tej planety, jaką dysponowano w połowie XIX wieku, uczony William Whewell wysunął w 1854 roku hipotezę, że na Marsie istnieją lądy i oceany, a może nawet życie. W 1877 roku włoski astronom Giovanni Schiaparelli zaobserwował na powierzchni Czerwonej Planety linie, które nazwał _canali_. Miał na myśli kanały powstałe w sposób naturalny, lecz słowo to zostało opacznie przetłumaczone i podsyciło przekonanie, że na Marsie istnieje inteligentna cywilizacja, która zbudowała kanały służące do transportu wody między różnymi częściami planety. Amerykański astronom Percival Lowell opublikował w 1906 roku książkę zatytułowaną _Mars and its Canals_ (Mars i jego kanały), a w 1908 jej kontynuację – _Mars as the Abode of Life_ (Mars domem dla życia).
Choć inni naukowcy odrzucili koncepcje Lowella – głównie dlatego, że „kanały” były złudzeniem optycznym – zwykli ludzie nie zamierzali rozstawać się z myślą, że Marsa zamieszkują inteligentne istoty. Idee Lowella działały na wyobraźnię autorów _science fiction_ jeszcze przez cały XX wiek, tymczasem naukowcy wskazywali coraz liczniejsze dowody przemawiające za tym, że Mars jest pustynnym, suchym, wyjałowionym, nieprzyjaznym światem pozbawionym życia.
Przekonanie o wyjątkowej pozycji Ziemi w Układzie Słonecznym utrzymywało się przez wiele dekad. Nie chodziło zresztą tylko o samego Marsa i inne planety, lecz być może również o resztę wszechświata. Życie uważano za niesłychanie rzadkie. Sądzono, że do jego powstania musiałby prowadzić szereg ściśle określonych warunków.
Przekonanie to osłabło, kiedy odkryliśmy na Ziemi istoty zwane ekstremofilami.
Badania nad ekstremofilami – organizmami zamieszkującymi fizycznie albo geochemicznie nieprzyjazne środowiska, które wcześniej uważano za niesprzyjające życiu – nabrały tempa w 1977 roku, kiedy przy kominach hydrotermalnych na dnie morza znaleziono życie. Potrafiło ono przetrwać w wiecznych ciemnościach i w bezpośrednim pobliżu wody o temperaturze przekraczającej 550 stopni Celsjusza (która w związku z ogromnym ciśnieniem nie osiąga stanu wrzenia). W miejscach tych zamieszkują wielkie, bo aż dwuipółmetrowe _Riftia pachyptila_, małże, jednookie krewetki, ślepe kraby i wieloszczety z gatunku _Alvinella pompejana_, które potrafią przetrwać w wodzie o temperaturze dochodzącej do 100 stopni Celsjusza. W odróżnieniu od organizmów żyjących na lądzie lub blisko powierzchni morza, które czerpią energię z procesu fotosyntezy (jak rośliny przetwarzające w ten sposób energię słoneczną), zwierzęta zamieszkujące dno oceanu żywią się bakteriami i innymi drobnoustrojami, które z kolei (w procesie zwanym chemosyntezą) przechwytują energię z ciepła i związków chemicznych wydostających się przez kominy.
Uważa się, że środowisko w pobliżu kominów hydrotermalnych przypomina to, które panowało na Ziemi miliardy lat temu, dlatego wielu biologów twierdzi, że istoty występujące blisko nich mogą być bardzo podobne do pierwszych mieszkańców Ziemi. Wynikałoby stąd, że wszystkie organizmy żyjące na powierzchni wyewoluowały z tych, które pojawiły się wokół kominów hydrotermalnych pierwotnej Ziemi, a nie na odwrót.
Jak wspomniałem wcześniej, w 2010 roku NASA ogłosiła odkrycie drobnoustroju, który w swoim DNA wykorzystuje arsen zamiast fosforu. Organizm znaleziono w kalifornijskim jeziorze Mono. Ze względu na niezwykle wysokie zasolenie i zasadowy odczyn mogłoby ono spokojnie posłużyć za tło serialu przedstawiającego jakiś niegościnny świat. Ed Weiler z NASA powiedział, że odkrycie wspomnianego organizmu zmusza nas do rozszerzenia obecnej definicji życia: „Prowadząc poszukiwania śladów życia w Układzie Słonecznym, musimy otworzyć perspektywę, szukać organizmów bardziej zróżnicowanych i życia w nieznanych nam formach”. Odkrycie później zanegowano, pozostaje jednak faktem, że łatwo było w nie uwierzyć ze względu na podobieństwa między fosforem i arsenem.
Warto w tym miejscu przypomnieć, że Rick znieważył właściciela lombardu na początku odcinka _Bobas z innej planety_, stwierdzając, że jego gatunek odżywia się siarką. W naszym świecie takimi organizmami są bakterie żyjące przy kominach hydrotermicznych, które czerpią energię z utleniania tego pierwiastka. Tymi słowami Rick chciał obrazić właściciela lombardu, wskazując na niski poziom rozwoju przedstawicieli jego gatunku.
Organizmy żyjące przy kominach hydrotermalnych albo wykorzystujące arsen do syntezy cząsteczek DNA należą do coraz obszerniejszego zbioru, w którego skład wchodzą między innymi:
- endolity – organizmy żyjące we wnętrzu skał
- acydofile – organizmy funkcjonujące w silnie kwasowym środowisku
- piezofile – organizmy potrafiące przetrwać w warunkach wysokiego ciśnienia
- kriofile – organizmy żyjące w niezwykle niskich temperaturach
- radiofile – organizmy niewrażliwe na szkodliwe promieniowanie.
A to przecież nie wszystko, ponieważ organizmy żywe spotyka się w skrajnie nieprzyjaznych środowiskach, na przykład wysoko w atmosferze, w komorach przeznaczonych do badania wysokiego poziomu grawitacji, na Antarktydzie (odżywiają się gazami pobieranymi z powietrza), w jeziorach płynnego asfaltu, na przykład Pitch Lake na Trynidadzie albo słynnych La Brea Tar Pits w Los Angeles.
Ekstremofile zmuszają nas nieustannie do korygowania definicji życia, a co za tym idzie – do zmiany naszych wyobrażeń o warunkach, w których może się ono rozwijać na Ziemi albo gdzie indziej.
Tylko gdzie szukać tych wszystkich hipotetycznych organizmów?
Gdzie zatem powinniśmy szukać życia? Zacznijmy od własnego podwórka.
Odkąd wysyłamy z Ziemi sondy kosmiczne – czyli od końca lat pięćdziesiątych i początku sześćdziesiątych, kiedy Stany Zjednoczone i Związek Radziecki zaczęły rywalizować o to, które państwo może się pochwalić większymi sukcesami w podboju kosmosu – zdążyliśmy się przyjrzeć wszystkim planetom w Układzie Słonecznym, a także kilkudziesięciu księżycom i asteroidom. Nie wszystkie misje miały szukać życia, ale zawsze liczono na to, że jeśli na danym ciele niebieskim żyje coś większego od muchy, być może znajdzie się to w zasięgu kamery albo innego czujnika.
Brak sygnałów wysyłanych przez inne formy życia z Wenus i Marsa utwierdzał nas w przekonaniu, że na planetach tych panują prawdopodobnie niegościnne warunki. Dopiero w ostatnim czasie sondy i czujniki osiągnęły odpowiednio wysoki poziom zaawansowania, by określić skład chemiczny gleby i skał na Marsie. Za pomocą tych przyrządów w różnych miejscach Układu Słonecznego wykryto cząsteczki organiczne, między innymi metan i aminy. Żeby skonkretyzować co poniektórym mgliste wspomnienia z lekcji chemii, przypomnę, że związki organiczne określamy mianem „cegiełek życia”, uznajemy więc, że są nimi substancje produkowane przez organizmy żywe albo niezbędne do życia, a nie wszystkie cząsteczki zawierające węgiel. Plastik zawiera węgiel. Mnóstwo węgla. Nikt jednak nie twierdzi, że jest wytwarzany w organizmach istot żywych ani że jest niezbędny do życia.
Testy przeprowadzone przez łazik Curiosity, który wylądował na Marsie w 2012 roku, wykazały, że cząsteczki organiczne zawarte w tamtejszych skałach powstały na dnie dawnego jeziora, które znajdowało się w kraterze Gale. Gdybyśmy cofnęli się w czasie o 3,8 miliarda lat – na Ziemi dopiero rozwijało się wtedy życie – przekonalibyśmy się, że na Marsie panowały bardzo podobne warunki.
Na podstawie tych ustaleń można by łatwo wysunąć hipotezę, że na Marsie również powstało życie. Albo nagiąć trochę tok myślenia i wyobrazić sobie, że życie rozwinęło się na Marsie wcześniej niż na Ziemi. Potem w powierzchnię naszego sąsiada uderzyła jakaś asteroida, wybijając w przestrzeń kosmiczną odprysk skały, który wraz ze swoim pasażerem, jakimś odpornym marsjańskim drobnoustrojem, trafił później na Ziemię. Kilka milionów lat ewolucji później… kto wie, może wszyscy jesteśmy Marsjanami.
Cząsteczki organiczne znaleziono również w innych częściach Układu Słonecznego, na przykład na powierzchni planety karłowatej o nazwie Ceres, największego obiektu pasa planetoid leżącego między Marsem a Jowiszem. Sonda Dawn zlokalizowała cząsteczki w pobliżu krateru nazwanego Ernutet. Okazało się, że występują w jego okolicy, a nie są równomiernie rozproszone na powierzchni Ceres (czego należałoby się spodziewać, gdyby występowały tam od zawsze), co potwierdza, że trafiły tam w wyniku zderzenia z jakimś innym ciałem. Co więcej, sonda wykryła zaskakujący typ cząsteczek organicznych – długie łańcuchy węglowe, a nie znacznie odporniejsze pierścienie. Odkrycie to może się do pewnego stopnia kojarzyć ze znaleziskami z okolic kominów hydrotermicznych na Ziemi, w których znajdujemy gorącą wodę, cząsteczki organiczne i gliniaste podłoże. Biologowie mogliby powiedzieć, że podobne warunki panowały na Ziemi w czasach, gdy rodziło się na niej życie.
Przejdźmy do dwóch księżyców w Układzie Słonecznym, na których znajduje się woda w stanie ciekłym. Sonda Cassini przeleciała przez strumień wypełnionych związkami organicznymi kryształków lodu, które regularnie wyrzucają w przestrzeń kosmiczną gejzery na powierzchni Enceladusa, jednego z księżyców Saturna. Cząsteczki organiczne znaleziono, jak się wydaje, również wzdłuż pęknięć na lodowej powierzchni Europy – księżyca Jowisza, co sugeruje, że pochodzą ze znajdującego się głębiej płynnego oceanu. Cząsteczki organiczne zwane wielopierścieniowymi węglowodorami aromatycznymi, potrzebne wszystkim formom życia, wykryto w oddalonej o 12 milionów lat świetlnych galaktyce. Inne badania wskazują, że gwiazdy tworzą złożone związki organiczne i wyrzucają je w przestrzeń kosmiczną. Wygląda na to, że natykamy się na nie wszędzie, gdzie tylko spojrzymy.
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.