Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Rick i Rock. Tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rick i Rock. Tom 2 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 265 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

.XXXVI.

Przy­ję­cie, ja­kie urzą­dził ksią­żę Kah­len­ste­in-Rot­ten­ber­ger dla ar­ty­stycz­ne­go kół­ka z po­wo­du uro­czy­sto­ści po­wro­tu na are­nę cyr­ko­wą pięk­nej Niny Pe­xio, god­nem było jego pań­skie­go sma­ku i jego uczu­cia dla dum­nej dziew­czy­ny.

Po­tra­fił bar­dzo szczę­śli­wie po­łą­czyć ma­gnac­ką, i ary­sto­kra­tycz­ną wspa­nia­łość z ar­ty­stycz­ną i oko­licz­no­ścio­wą dys­kre­cyą.

Scho­dy pa­ła­cu zo­sta­wio­no w pół­cie­niu i na­peł­nio­no je służ­bą w li­be­ryi, któ­ra, sto­jąc na wszyst­kich za­krę­tach, obec­no­ścią swo­ją wska­zy­wa­ła go­ściom dro­gę.

Sa­lon oświe­tlo­no je­den tyl­ko, i to nie a gior­no, i tu wła­śnie po­wi­tał go­spo­darz go­ści swo­ich z wiel­ką, zbyt wiel­ką na­wet uprzej­mo­ścią.

Po­nie­waż pora była póź­na, ksią­żę, pod­pro­wa­dziw­szy Ninę tyl­ko do fo­te­lu, nie pro­sił go­ści sie­dzieć, chciał ich tu bo­wiem nie dłu­żej nad kil­ka chwil za­trzy­mać.

Za­pro­sze­ni przy­by­li wszy­scy nie­mal ra­zem, i za­cho­wy­wa­li się z wiel­ką dys­kre­cyą, nie po­zwa­la­jąc so­bie ani dzi­wić się cze­mu­kol­wiek, ani też na coś­kol­wiek rzu­cać uważ­niej­sze spoj­rze­nia. Każ­dy sta­rał się spra­wo­wać tak, jak­by jego tu obec­ność była rze­czą na­tu­ral­ną.

Po za­mie­nie­niu kil­ku uprzej­mych słów, ksią­żę zno­wu pa­dał ra­mię Ni­nie, i za­pra­sza­jąc go­ści, pod­szedł na ich cze­le aż do pro­gu sali ja­dal­nej, tu się za­trzy­mał wraz z Niną, prze­pu­ścił wszyst­kich go­ści, i wszedł z Niną ostat­ni.

Z za­pro­szo­nych bra­ko­wa­ło jed­ne­go tyl­ko Sy­lvia Ne­va­dy. Ten nie mógł przyjść z in­ny­mi ra­zem, po­nie­waż wy­stę­po­wał nie w cyr­ku, ale u Ro­na­che­ra? i to pra­wie na sa­mym koń­cu pro­gra­mu.

W sali ja­dal­nej ja­sno było, jak w dzień.

Ksią­żę ka­zał wy­stą­pić z ca­łym prze­py­chem, tak że na­wet dla naj­moż­niej­szych go­ści nie po­tra­fił­by nic uczy­nić nad to, co dzi­siaj. Za­sta­wio­no więc stół sta­rą por­ce­la­ną, któ­rą je­den z przod­ków księ­cia, am­ba­sa­dor na dwo­rze fran­cu­skim, otrzy­mał od Lu­dwi­ka XV; krysz­ta­ły wy­do­by­to też naj­pięk­niej­sze. Świe­że kwia­ty pół­ko­lem ota­cza­ły każ­de na­kry­cie, a przy jed­nem z nich je­dy­nie wy­róż­nie­nie: duży pęk na­cię­tych świe­żo żół­tych róż.

Służ­by dużo w ciem­no­zie­lo­nej li­be­ryi pod wo­dzą ma­itre d'hó­te­la we fra­ku.

Wino od po­cząt­ku do koń­ca jed­no je­dy­ne: szam­pan, mar­ki Mumm, extra dry.

Ksią­żę usi­ło­wał roz­ba­wić ze­bra­ne przy sto­le to­wa­rzy­stwo, któ­re za­cho­wy­wa­ło na­strój zbyt dys­tyn­go­wa­ny.

Ale wkrót­ce nad­szedł pe­łen tem­pe­ra­men­tu Si­lvio Ne­va­da, któ­ry rzu­cał naj­ko­micz­niej­sze spoj­rze­nia z pod oka na służ­bę i ma­itre d'hó­te­la, na ży­ran­do­le, kwia­ty, sre­bra, krysz­ta­ły i szedł za­jąć swe miej­sce przy sto­le, wy­da­jąc ja­kiś nie­wy­raź­ny, po­dob­ny do mru­cze­nia kota dźwięk po­dzi­wu: – Ooo… ooo… ooo…

Dźwięk ten z po­cząt­ku głę­bo­ki, wy­cho­dził jak­by z , żo­łąd­ka, po­tem sta­wał się cień­szy i wyż­szy, stop­niu­jąc się w bar­dzo ko­micz­nej ga­mie.

Całe to­wa­rzy­stwo wy­buch­nę­ło śmie­chem.

Ksią­żę tego wła­śnie pra­gnął.

Zresz­tą po zu­pie Cre­me a la Re­ine za­czę­ło być gwar­no.

A kie­dy jesz­cze Ne­va­da zwró­cił się do czło­wie­ka-węża z dys­kret­ną, ostrze­ga­ją­cą uwa­gą:

– Lo­well! Vous ma­nqu­ez de te­nue. Uśmie­chy we­szły na wszyst­kie usta i po­to­czy­ła się swo­bod­na, miła, oży­wio­na po­ga­węd­ka.

Ksią­żę był Hisz­pa­no­wi szcze­rze wdzięcz­ny:

– To pan przy­nio­słeś z sobą hu­mor, dro­gi pa­nie Ne­va­da, – rzekł mu.

Zresz­tą ksią­żę nie zaj­mo­wał się te­raz Niną wię­cej, niż któ­rym­kol­wiek ze swych go­ści, a przy­najm­niej tego się wca­le nie od­czu­wa­ło.

Co chwi­la miał uprzej­me sło­wo dla co­raz to in­ne­go go­ścia.

Ne­va­da, za­chę­co­ny po­wo­dze­niem swe­go po­my­słu, już do koń­ca nie wy­pusz­czał Lo­wel­la ze swej opie­ki:

– Lo­well! – za­wo­łał – nie pa­kuj so­bie noża do gęby, bój się Boga. Utniesz so­bie ję­zyk. Wpraw­dzie czło­wie­ko­wi-wę­żo­wi ję­zyk nie jest tak bar­dzo ko­niecz­nym…

I zno­wu:

– Lo­well! Po­zwól, że cię za­chę­cę do spró­bo­wa­nia szpa­ra­gów z cień­sze­go koń­ca.Żar­ty te były tem za­baw­niej­sze, że rady, sto­so­wa­ne do an­giel­skie­go extor­sio­ni­sty, były cał­ko­wi­cie zby­tecz­ne­mi. Lo­well zna­nym był, jako je­den z naj­po­praw­niej­szych dżen­tel­me­nów, jacy kie­dy­kol­wiek ist­nie­li; ubra­ny za­wsze we­dług ostat­niej mody u pierw­szo­rzęd­ne­go kraw­ca, naj­sta­ran­niej ogo­lo­ny i przez fry­zy­era ucze­sa­ny, spo­koj­ny, dys­tyn­go­wa­ny, ci­chy, miał w sto­sun­ku do lu­dzi pe­wien ro­dzaj mi­łej grzecz­no­ści, któ­ry mu zjed­ny­wał po­wszech­ną przy­jaźń. Tej grzecz­no­ści nie po­zby­wał się nig­dy, i lu­dzie, któ­rzy się do nie­go zbli­ża­li, od­pła­ca­li mu rów­nąż mia­rą za­zwy­czaj, nie­za­leż­nie od tego ja­ki­mi byli wo­gó­le i z in­ny­mi. Był to czło­wiek, z któ­rym przy­jem­nie było mieć do czy­nie­nia. Mimo to nikt w po­ufal­szy sto­su­nek ja­koś z nim nie wcho­dził. Roz­mo­wa jego była miła, ale krót­ka.

Ksią­żę go bar­dzo lu­bił i na­wet ce­nił; twier­dził, że Lo­well jest do­sko­na­le wy­kształ­co­nym czło­wie­kiem i parę razy roz­ma­wiał z nim o po­li­ty­ce, a na­wet po­ru­szał i wyż­sze te­ma­ty.

Lo­well nie ko­chał się w Ni­nie, ona mu to jed­nak przez wzgląd na miłe jego ma­nie­ry wy­ba­cza­ła.

Po­mię­dzy Luz­zat­tim a Niną, za­pa­no­wa­ła zgo­da, opar­ta na po­li­ty­ce. Luz­zat­ti sie­dział wła­śnie koło Niny, i usi­ło­wał być dla niej bar­dzo uprzej­mym; w uprzej­mo­ściach tych prze­sa­dzał na­wet, jak każ­dy czło­wiek, z na­tu­ry bru­tal­ny, któ­ry grzecz­ność cho­wa na uro­czy­ste tyl­ko oka­zye.

Pił przy­tem bar­dzo dużo.

Przy de­se­rze Sy­lvio Ne­va­da po­pro­sił o głos.

Dano mu głos.

Wte­dy wstał i wy­de­kla­mo­wał przy akom­pa­nia­men­cie ogni­stych ge­stów hisz­pań­ski so­net, dziś wła­śnie przez sie­bie uło­żo­ny, na cześć wdzię­ków Niny, przedew­szyst­kiem zaś chwa­ląc jej do­bre ser­ce, po­zba­wio­ne za­wzię­to­ści i ła­two prze­ba­cza­ją­ce ura­zy.

Gdy skoń­czył, dano mu bra­wo.

Ukło­nił się, a po­nie­waż wie­dział, że nikt z obec­nych nie ro­zu­mie ję­zy­ka hisz­pań­skie­go, a kil­ku sło­wach za­po­znał słu­cha­czów z tre­ścią swo­jej po­ezyi.

Zno­wu dano mu bra­wo.

Luz­zat­ti i Nina trą­ci­li się uprzej­mie kie­lisz­ka­mi.

Ksią­żę za­py­tał Ne­va­dy, któ­ry to już z rzę­du so­net na tym te­ma­cie osnuł.

Ne­va­da wes­tchnął, prze­wró­ciw­szy oczy ko­micz­nie w stro­nę pięk­nej dziew­czy­ny:

– Sześć­dzie­sią­ty ósmy. Lo­well wtrą­cił:

– War­to już tom wy­dać. Ne­va­da od­po­wie­dział mu żywo:

– Bądź pe­wien, że wy­dam. Czy ty my­ślisz, że nie­war­to może?!

Lo­wel wzru­szył ra­mio­na­mi:

– Zkąd ja mogę o tem są­dzić. Ksią­żę po­śpie­szył:

– Wier­sze są bar­dzo dźwięcz­ne, bar­dzo dźwięcz­ne.

De la Ri­vie­re ro­bił, co mógł, aby zwró­cić na sie­bie uwa­gę Niny.

Ona od­po­wia­da­ła mu bar­dzo uprzej­mie, ale cią­głe kwe­stye jego za­czy­na­ły ją nie­cier­pli­wić.

Tym­cza­sem ksią­żę tro­chę się nie­po­ko­ił, że Nina od dłuż­sze­go cza­su nie po­świę­ci­ła mu spoj­rze­nia. Szu­kał więc wzro­kiem jej oczu. Ona spo­tka­ła jego oczy przy­pad­ko­wo, a od­ga­du­jąc, co mo­gło go w tej chwi­li uszczę­śli­wić, kiw­nę­ła mu le­ciut­ko gło­wą, jak­by mó­wiąc:

– Do­brze mi, mer­ci…

Ksią­żę więc uspo­ko­ił się, roz­ja­śnił, i na­chy­liw­szy się w stro­nę Lo­wel­la, szep­nął:

– Rad je­stem, że Nina jest dziś w do­brem uspo­so­bie­niu…

Lo­well kiw­nął po­ta­ku­ją­co gło­wą, spoj­rzaw­szy w stro­nę Niny, i od­po­wie­dział:

– Oni… en ef­fet…

Za­raz po ko­la­cyi ksią­żę ka­zał roz­pu­ścić służ­bę dla więk­szej swo­bo­dy swych go­ści, po­zo­sta­wiw­szy tyl­ko straż przy czar­nej ka­wie.

Prze­pro­wa­dziw­szy zaś za­pro­szo­nych do sa­lo­nu, za­czął ro­bić usi­ło­wa­nia, aby czem­prę­dzej za­mie­nić go w re­stau­ra­cyj­ny ga­bi­net:

– Ne­va­da, usiądź pan z ła­ski swo­jej przy for­te­pia­nie.

Ne­va­da nie dał się pro­sić, usiadł za­raz przy Ste­in­wayu, i za­grzmiał siar­czy­ste­go au­stry­ac­kie­go mar­sza.

Zro­bi­ło się za­raz gwar­no.

Luz­zat­ti po­cią­gnął Ba­ra­na w stro­nę sto­licz­ka z na­po­ja­mi, aby nie być tu sam, i za­wzię­cie prze­pi­jał do nie­go róż­ne­mi trun­ka­mi, nie dba­jąc o wy­bór.

– On się upi­je, – szep­nął Lo­well księ­ciu. Ksią­żę się uśmiech­nął.

– Mech mu bę­dzie na zdro­wie.

Istot­nie, Luz­zat­ti sta­wał się co­raz czer­wień­szym i co­raz gło­śniej­szym.

De la Ri­vie­re za­pro­po­no­wał:

– Chce­cie pań­stwo dow­cip­ną piosn­kę fran­cu­ską?

Ksią­żę uści­snął mu rękę:

– Ale pro­si­my, dro­gi pa­nie, pro­si­my…

Po­dał więc Ne­va­dzie wtór, i z za­cię­ciem dru­go­rzęd­ne­go szan­so­ni­sty, po­zba­wio­ne­go zu­peł­nie gło­su, ale ob­da­rzo­ne­go pierw­szo­rzęd­nym tu­pe­tem, za­czął w ryt­mie skocz­nej po­lki:

Un soir chez le mi­ni­stre

Pour les vic­ti­mes d'un si­ni­stre

On ava­it or­ga­ni­se

Un grand bal de­gu­ise…

Dano mu bra­wo, gdy skoń­czył.

To go roz­ocho­ci­ło. Chciał za­śpie­wać jesz­cze „La Val­se des pu­na­ises”. Ale Ne­va­da udał, że nie chwy­ta wtó­ru, wo­lał się bo­wiem sam po­pi­sy­wać ze swe­mi mar­sza­mi, i wresz­cie ode­grał wła­sną swo­ją kom­po­zy­cyę.

– Po­wi­nie­neś to wy­dać, Ne­va­da, – rzekł mu Lo­well.

– Bądź pe­wien, że wy­dam.

De la Ri­vie­re usi­ło­wał zno­wu za­jąć Ninę, są­dząc, że jego piosn­ka do­bre na niej zro­bi­ła wra­że­nie.

Nina sie­dzia­ła na fo­te­lu, ra­mie­niem opar­ta o kra­wędź, i pa­trza­ła na Ba­ra­na, któ­re­mu Luz­za­ti do­le­wał cią­gle trun­ków.

Ksią­żę na chwi­lę zbli­żył się do niej:

– Do­brze tu pani?

– Do­brze.

– Bawi się pani tro­chę?

– Bar­dzo.

– Ni­cze­go pani nie po­trze­ba?

– Pro­szę mi na­lać ko­nia­ku.

Ksią­żę na­peł­nił jej kie­li­szek i dys­kret­nie się usu­nął. W swo­im do;nu nie chciał dziś Niny za­bie­rać dla sie­bie.

Swo­bo­da te­raz pa­no­wa­ła zu­peł­na, istot­nie, jak w ga­bi­ne­cie re­stau­ra­cyj­nym. Go­ście przy­zwy­cza­ili się już do księ­cia i do jego sa­lo­nu, i każ­dy, sobą za­ję­ty, nie zwra­cał na go­spo­da­rza uwa­gi.

Usiadł więc ksią­żę obok Lo­wel­la, któ­ry, wci­śnię­ty w ką­cik, w mil­cze­niu cią­gnął ko­niak, i roz­po­czął z nim ja­kąś dys­kus­syę na je­den z ogól­niej­szych i pod­nio­ślej­szych te­ma­tów.

Ale w środ­ku naj­moc­niej­sze­go ar­gu­men­tu przy­szła mu pew­na idea do gło­wy. Ze­rwał się więc i pod­szedł do Niny.

– Nina! A mo­że­by pani za­tań­czy­ła wal­ca? Co? Jed­ne­go to­ura?

– Hm… wal­ca…

Nie była zde­cy­do­wa­ną.

– Tro­chę ru­chu do­brze pani po­win­no zro­bić.

– Osta­tecz­nie…

De la Ri­vie­re szep­nął jej:

– Wy­obra­żam so­bie, jak pani tań­czy wal­ca? Jak bo­gi­ni nie­za­wod­nie.

Ksią­żę pod­biegł do Ne­va­dy:

– Mój dro­gi Ne­va­da, pro­si­my pana o wal­ca, o pięk­ne­go, ryt­micz­ne­go, straus­sow­skie­go wal­ca. Nina chce tań­czyć…

Nina wsta­ła.

De la Ri­vie­re go­tów był ją za­pro­sić, i przy­brał na­wet od­po­wied­nią po­sta­wę, ale Nina za­wo­ła­ła:

– Lo­ren­zo, pro­szę cię! Ba­ran pod­biegł do niej:

– Chodź! Za­tań­czy­my wal­ca!

I sama we­szła w jego ob­ję­cia.

Ksią­żę, bar­dzo za­do­wo­lo­ny ze swe­go po­my­słu, wró­cił na daw­ne sta­no­wi­sko, obok Lo­wel­la, któ­ry pod­jął za­raz na nowo dys­kus­syę, po­pi­ja­jąc po­wo­li z kie­lisz­ka:

– Za­pew­ne, za­pew­ne, mo­ści ksią­żę – mó­wił czło­wiek-wąż – du­sza ludz­ka może być nie­śmier­tel­ną. Tę moż­li­wość uzna­ję chęt­nie, i oso­bi­ście na­wet wie­rzę w nie­śmier­tel­ność du­szy. Ale, ze sta­no­wi­ska na­uki, po­mię­dzy moż­li­wem a fak­tycz­nem jest miej­sce na wie­le prze­pa­ści…

– Na­przód po­zwo­lę so­bie zwró­cić pań­ską uwa­gę, – pod­jął ksią­żę – że nie­śmier­tel­ność du­szy na­wet ze sta­no­wi­ska na­uki jest wię­cej, niż moż­li­wą tyl­ko; jest ona praw­do­po­dob­ną… Jak jed­nak ta Nina tań­czy wal­ca? Jak uro­dzo­na Wie­den­ka…

– Oui… en ef­fet… Praw­do­po­do­bień­stwo nie­śmier­tel­no­ści du­szy…

Ksią­żę zno­wu ze­rwał się z miej­sca, gdyż Nina skoń­czy­ła tań­czyć.

– Cze­go zim­ne­go? za­py­tał tro­skli­wie Niny, któ­ra, za­dy­sza­na i za­czer­wie­nio­na, rzu­ci­ła się ca­łem cia­łem na fo­tel.

– Nie, dzię­ku­ję.

– Niech się pani na­pi­je cze­go­kol­wiek… może kie­li­szek to­ka­ju?…

– Nie, pro­szę ko­nia­ku.

Luz­zat­ti tym­cza­sem sta­wał się nie­przy­zwo­itym. Krzy­czał co­raz gło­śniej i na znak sym­pa­tyi i przy – jaź­ni za­czął ude­rzać dło­nią w ko­la­no już to Ba­ra­na, już to Ne­va­dy.

Ba­ran się uśmie­chał.

To Luz­zat­te­go za­chę­ci­ło, po­wta­rzał więc swą miłą eg­zer­cy­cyę z co­raz to więk­szą siłą.

Ba­ran sta­le się uśmie­chał.

Ale Ne­va­da za trze­ciem ude­rze­niem ode­pchnął Luz­zat­te­go ener­gicz­nie, aż ten za­to­czył się i oparł o róg for­te­pia­nu.

Le­d­wie się przy­tem nie prze­wró­cił: Przy­szedł­szy do sie­bie, uśmiech­nął się i rzekł:

– Nie gnie­waj się, ko­cha­ny…

Przez chwi­lę stał tro­chę osłu­pia­ły, po­czem prze­szedł przez salę, zbli­żył się do księ­cia, a wi­dząc jego ko­la­no wy­sta­wio­ne na­przód, trzep­nął w nie całą siłą dło­ni. Ksią­żę pod­sko­czył z bólu do góry i był­by się sto­czył na pod­ło­gę, gdy­by Lo­well nie ze­rwał się i nie pod­trzy­mał go.

Luz­zat­ti na se­kun­dę otrzeź­wiał i beł­ko­tli­wym gło­sem za­czął prze­pra­szać:

– To ksią­żę… ja nie spo­strze­głem… ja my­śla­łem.. ksią­żę mi wy­ba­czy…

Ksią­żę nie był w sta­nie wy­mó­wić sło­wa.

Ob­ra­żo­ne ko­la­no było wła­śnie ar­tre­tycz­ne.

Luz­za­ti zaś, prze­pra­sza­jąc cią­gle, za­czął się uśmie­chać; tak nie­spo­dzie­wa­ny i nad­zwy­czaj­ny sku­tek jego żar­tu wpra­wił go w aniel­ski hu­mor.

Tym­cza­sem Si­lvio Ne­va­da, obu­rzo­ny, za­czął go za ra­mię szar­pać:

– Co dy­rek­tor wy­pra­wiasz? Dy­rek­tor je­steś pi­ja­ny?

Lu­zat­ti się zdzi­wił:

– Co? Ja? Pi­ja­ny? Nic pra­wie nie pi­łem. Ksią­żę upew­nił Ninę:

– Nic… do­praw­dy, że nic… Mie­nił się jed­nak na twa­rzy od bólu. Lo­well szep­nął Ni­nie do ucha:

– My­ślę, że nam czas iść do domu.

– Tak, – rze­kła ostro.

I, za­czer­wie­nio­na od ko­nia­ku i obu­rze­nia, rzu­ci­ła w stro­nę Luz­za­te­go peł­ne gnie­wu spoj­rze­nie:

– Bru­te! – rze­kła.

Lu­zat­ti chciał wi­docz­nie roz­po­cząć sprzecz­kę z Ne­va­dą, któ­ry prze­bi­jał go ogni­stym swym wzro­kiem.

Ale Lo­well ujął go za ra­mię że­la­zną dło­nią i rzekł spo­koj­nym gło­sem:

– Pora nam po­że­gnać księ­cia pana. Pan, Ne­va­da, od­wie­ziesz Ninę do domu. A my z pa­nem, pa­nie Ba­ran, od­pro­wa­dzi­my na­sze­go ko­cha­ne­go dy­rek­tor­ka.

Mru­gnął na Ba­ra­na, któ­ry, zro­zu­miaw­szy o co idzie, ujął Luz­zat­te­go za dru­gie ra­mię.

Włoch chciał się szarp­nąć. Ale ani zdo­łał się po­ru­szyć, sie­dział jak gwóźdź w klesz­czach.

Ksią­żę ca­ło­wał Ninę po rę­kach.

– Do wi­dze­nia, dro­ga pani… Pro­szę mi wy­ba­czyć, że nie scho­dzę… Do wi­dze­nia… Ka­re­ta cze­ka na dole… czy nie znu­dzi­ła się pani za bar­dzo?

– Ależ… ba­wi­łam się do­sko­na­le…

– Więc do ju­tra…

Nina za­py­ta­ła jesz­cze księ­cia o nogę.

– Drob­nost­ka, –za­pew­nił ją – dzię­ku­ję… I jesz­cze raz uca­ło­wał jej ręce.

De la Ri­vie­re pod­sko­czył, aby po­dać Ni­nie ra­mię.

Od­mó­wi­ła.

I, od­wró­ciw­szy się, kiw­nę­ła gło­wą Lo­wel­lo­wi, a do Ba­ra­na rze­kła:

– A pa­mię­taj, Lo­ren­zo, o pierw­szej! Nie lu­bię, jak się spóź­nia kto na śnia­da­nie. Punkt o pierw­szej.

Ksią­żę ści­skał na od­chod­nem rękę czło­wie­ka-węża, szep­nął mu:

– Ne lui en veu­il­lez pas.

Kie­dy zaś pa­łac się opróż­nił, za­dzwo­nił ksią­żę na ka­mer­dy­ne­ra, i ka­zał so­bie przy­go­to­wać na­tych­miast okła­dy na ar­tre­tycz­ną nogę.XXXVII.

– Ne­va­da! Pro­szę cię! Prze­stań­że raz wy­pra­wiać awan­tu­ry. Ty wiesz, że ja nie lu­bię two­ich spo­so­bów. Już ci tyle razy za­bro­ni­łam mó­wić o mi­ło­ści. To mnie mę­czy.

Na­va­da cią­gle jesz­cze klę­czał u jej nóg.

Więc Nina od­gar­nę­ła go nie­dba­łym ru­chem ręki, jak od­pę­dza się na­tręt­ne­go i ze­psu­te­go kota, i rze­kła:

– No, idź idź ma­lo­wać! Ne­va­da się nie po­ru­szył.

– Idź­że! –po­wtó­rzy­ła – idż! Bądź przy­zwo­itym, pro­szę cię…

Ne­va­da zgrzyt­nął gło­śno zę­ba­mi, jak­by miał orze­chy w ustach, jed­nym gwał­tow­nym su­sem ze­rwał się z pod­ło­gi, jak po­strze­lo­ny ty­grys, dru­gim su­sem sko­czył przed roz­sta­wio­ne szta­lu­gi, po­chwy­cił z fu­ryą pędz­le i pa­le­tę i, ci­ska­jąc bły­ska­wi­ce gnie­wu, za­czął mie­szać far­by wście­kłym młyn­kiem.

Nina spoj­rza­ła na nie­go. Taki za­baw­ny jej się wy­dał, iż par­sk­nę­ła śmie­chem.

Ne­va­da zwró­cił ku niej twarz wprost groź­ną i strasz­ną.

– Nina!

– Si­lvio?

– Ty się śmie­jesz?!

– Już nie.

– Aleś się śmia­ła!

– Śmia­łam się.

– Śmia­łaś się! Śmia­łaś się z mo­jej mi­ło­ści! Z mo­je­go uczu­cia!

– Nie, Si­lvio.

– Więc z cze­goś się śmia­ła?

– Z two­je­go ma­lo­wa­nia.

– Śmia­łaś się z mo­jej sztu­ki! Z mo­jej uko­cha­nej sztu­ki!

– Tak, Si­lvio. Śmia­łam się z two­jej sztu­ki, z two­jej uko­cha­nej sztu­ki.

– Ty lek­ce­wa­żysz moją sztu­kę!

– Ja ci po­zu­ję, Si­lvio!

Wpra­wił na­no­wo swój pę­dzel we wście­kły ruch na pa­le­cie.

Po chwi­li zaś, bez żad­ne­go przej­ścia, za­trzy­mał się, roz­marsz­czył i ze spo­ko­jem, zda się, zu­peł­nym, za­czął sta­ran­nie do­bie­rać farb.

Nina uło­ży­ła się do pozy.

Ubra­ną była w ja­skra­wy ko­sty­um tan­cer­ki hisz­pań­skiej: żół­tą, po­ły­sku­ją­cą czy­sto zło­te­mi bla­ska­mi spód­ni­cę je­dwab­ną, gład­ką, jed­no­staj­ną, spa­da­ją­cą pro­ste­mi fał­da­mi do po­ło­wy ły­dek; mia­ła na so­bie żół­ty rów­nież sta­nik, wy­cię­ty na pier­siach i przę­sło­nio­ny czar­ną man­ty­lą ko­ron­ko­wą; w uszach wiel­kie, wy­dłu­żo­ne per­ły, we wło­sach kil­ka czer­wo­nych róż.

Ob­raz, nad któ­rym pra­co­wał Ne­va­da, miał być za­ra­zem por­tre­tem i kom­po­zy­cyą.

Ty­tuł: "Tan­cer­ka od­po­czy­wa­ją­ca" .

Nina sie­dzia­ła na krze­śle, w po­zie nie­dba­łej po­zor­nie, jak­by w chwil parę po dłu­giem i mę­czą­cem bo­le­ro, z wy­cią­gnię­te­mi przed sie­bie no­ga­mi, i zało żo­ne­mi jed­na na dru­gą sto­pa­mi, z ra­mio­na­mi ob­na­żo­ne­mi, zwie­szo­ne­mi bez­wład­nie po obu stro­nach cia­ła, i ry­su­ją­ce­mi się w ca­łej peł­ni i swo­bo­dzie dłu­gich i nie­po­rów­na­nie pięk­nych li­nii.

Ne­va­da paru ru­cha­mi ręki po­pra­wił z od­le­gło­ści lewe ra­mię Niny i twarz jej, zbyt zwró­co­ną na pra­wo.

Po­słusz­na jego ski­nie­niom, zwra­ca­ła twarz na lewo i wy­su­wa­ła na­przód lewe ra­mię, aż wi­dząc, że Ne­va­da zwró­cił wzrok i uwa­gę na płót­no, za­py­ta­ła w koń­cu:
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: