- W empik go
Rick i Rock. Tom 2 - ebook
Rick i Rock. Tom 2 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 265 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przyjęcie, jakie urządził książę Kahlenstein-Rottenberger dla artystycznego kółka z powodu uroczystości powrotu na arenę cyrkową pięknej Niny Pexio, godnem było jego pańskiego smaku i jego uczucia dla dumnej dziewczyny.
Potrafił bardzo szczęśliwie połączyć magnacką, i arystokratyczną wspaniałość z artystyczną i okolicznościową dyskrecyą.
Schody pałacu zostawiono w półcieniu i napełniono je służbą w liberyi, która, stojąc na wszystkich zakrętach, obecnością swoją wskazywała gościom drogę.
Salon oświetlono jeden tylko, i to nie a giorno, i tu właśnie powitał gospodarz gości swoich z wielką, zbyt wielką nawet uprzejmością.
Ponieważ pora była późna, książę, podprowadziwszy Ninę tylko do fotelu, nie prosił gości siedzieć, chciał ich tu bowiem nie dłużej nad kilka chwil zatrzymać.
Zaproszeni przybyli wszyscy niemal razem, i zachowywali się z wielką dyskrecyą, nie pozwalając sobie ani dziwić się czemukolwiek, ani też na cośkolwiek rzucać uważniejsze spojrzenia. Każdy starał się sprawować tak, jakby jego tu obecność była rzeczą naturalną.
Po zamienieniu kilku uprzejmych słów, książę znowu padał ramię Ninie, i zapraszając gości, podszedł na ich czele aż do progu sali jadalnej, tu się zatrzymał wraz z Niną, przepuścił wszystkich gości, i wszedł z Niną ostatni.
Z zaproszonych brakowało jednego tylko Sylvia Nevady. Ten nie mógł przyjść z innymi razem, ponieważ występował nie w cyrku, ale u Ronachera? i to prawie na samym końcu programu.
W sali jadalnej jasno było, jak w dzień.
Książę kazał wystąpić z całym przepychem, tak że nawet dla najmożniejszych gości nie potrafiłby nic uczynić nad to, co dzisiaj. Zastawiono więc stół starą porcelaną, którą jeden z przodków księcia, ambasador na dworze francuskim, otrzymał od Ludwika XV; kryształy wydobyto też najpiękniejsze. Świeże kwiaty półkolem otaczały każde nakrycie, a przy jednem z nich jedynie wyróżnienie: duży pęk naciętych świeżo żółtych róż.
Służby dużo w ciemnozielonej liberyi pod wodzą maitre d'hótela we fraku.
Wino od początku do końca jedno jedyne: szampan, marki Mumm, extra dry.
Książę usiłował rozbawić zebrane przy stole towarzystwo, które zachowywało nastrój zbyt dystyngowany.
Ale wkrótce nadszedł pełen temperamentu Silvio Nevada, który rzucał najkomiczniejsze spojrzenia z pod oka na służbę i maitre d'hótela, na żyrandole, kwiaty, srebra, kryształy i szedł zająć swe miejsce przy stole, wydając jakiś niewyraźny, podobny do mruczenia kota dźwięk podziwu: – Ooo… ooo… ooo…
Dźwięk ten z początku głęboki, wychodził jakby z , żołądka, potem stawał się cieńszy i wyższy, stopniując się w bardzo komicznej gamie.
Całe towarzystwo wybuchnęło śmiechem.
Książę tego właśnie pragnął.
Zresztą po zupie Creme a la Reine zaczęło być gwarno.
A kiedy jeszcze Nevada zwrócił się do człowieka-węża z dyskretną, ostrzegającą uwagą:
– Lowell! Vous manquez de tenue. Uśmiechy weszły na wszystkie usta i potoczyła się swobodna, miła, ożywiona pogawędka.
Książę był Hiszpanowi szczerze wdzięczny:
– To pan przyniosłeś z sobą humor, drogi panie Nevada, – rzekł mu.
Zresztą książę nie zajmował się teraz Niną więcej, niż którymkolwiek ze swych gości, a przynajmniej tego się wcale nie odczuwało.
Co chwila miał uprzejme słowo dla coraz to innego gościa.
Nevada, zachęcony powodzeniem swego pomysłu, już do końca nie wypuszczał Lowella ze swej opieki:
– Lowell! – zawołał – nie pakuj sobie noża do gęby, bój się Boga. Utniesz sobie język. Wprawdzie człowiekowi-wężowi język nie jest tak bardzo koniecznym…
I znowu:
– Lowell! Pozwól, że cię zachęcę do spróbowania szparagów z cieńszego końca.Żarty te były tem zabawniejsze, że rady, stosowane do angielskiego extorsionisty, były całkowicie zbytecznemi. Lowell znanym był, jako jeden z najpoprawniejszych dżentelmenów, jacy kiedykolwiek istnieli; ubrany zawsze według ostatniej mody u pierwszorzędnego krawca, najstaranniej ogolony i przez fryzyera uczesany, spokojny, dystyngowany, cichy, miał w stosunku do ludzi pewien rodzaj miłej grzeczności, który mu zjednywał powszechną przyjaźń. Tej grzeczności nie pozbywał się nigdy, i ludzie, którzy się do niego zbliżali, odpłacali mu równąż miarą zazwyczaj, niezależnie od tego jakimi byli wogóle i z innymi. Był to człowiek, z którym przyjemnie było mieć do czynienia. Mimo to nikt w poufalszy stosunek jakoś z nim nie wchodził. Rozmowa jego była miła, ale krótka.
Książę go bardzo lubił i nawet cenił; twierdził, że Lowell jest doskonale wykształconym człowiekiem i parę razy rozmawiał z nim o polityce, a nawet poruszał i wyższe tematy.
Lowell nie kochał się w Ninie, ona mu to jednak przez wzgląd na miłe jego maniery wybaczała.
Pomiędzy Luzzattim a Niną, zapanowała zgoda, oparta na polityce. Luzzatti siedział właśnie koło Niny, i usiłował być dla niej bardzo uprzejmym; w uprzejmościach tych przesadzał nawet, jak każdy człowiek, z natury brutalny, który grzeczność chowa na uroczyste tylko okazye.
Pił przytem bardzo dużo.
Przy deserze Sylvio Nevada poprosił o głos.
Dano mu głos.
Wtedy wstał i wydeklamował przy akompaniamencie ognistych gestów hiszpański sonet, dziś właśnie przez siebie ułożony, na cześć wdzięków Niny, przedewszystkiem zaś chwaląc jej dobre serce, pozbawione zawziętości i łatwo przebaczające urazy.
Gdy skończył, dano mu brawo.
Ukłonił się, a ponieważ wiedział, że nikt z obecnych nie rozumie języka hiszpańskiego, a kilku słowach zapoznał słuchaczów z treścią swojej poezyi.
Znowu dano mu brawo.
Luzzatti i Nina trącili się uprzejmie kieliszkami.
Książę zapytał Nevady, który to już z rzędu sonet na tym temacie osnuł.
Nevada westchnął, przewróciwszy oczy komicznie w stronę pięknej dziewczyny:
– Sześćdziesiąty ósmy. Lowell wtrącił:
– Warto już tom wydać. Nevada odpowiedział mu żywo:
– Bądź pewien, że wydam. Czy ty myślisz, że niewarto może?!
Lowel wzruszył ramionami:
– Zkąd ja mogę o tem sądzić. Książę pośpieszył:
– Wiersze są bardzo dźwięczne, bardzo dźwięczne.
De la Riviere robił, co mógł, aby zwrócić na siebie uwagę Niny.
Ona odpowiadała mu bardzo uprzejmie, ale ciągłe kwestye jego zaczynały ją niecierpliwić.
Tymczasem książę trochę się niepokoił, że Nina od dłuższego czasu nie poświęciła mu spojrzenia. Szukał więc wzrokiem jej oczu. Ona spotkała jego oczy przypadkowo, a odgadując, co mogło go w tej chwili uszczęśliwić, kiwnęła mu leciutko głową, jakby mówiąc:
– Dobrze mi, merci…
Książę więc uspokoił się, rozjaśnił, i nachyliwszy się w stronę Lowella, szepnął:
– Rad jestem, że Nina jest dziś w dobrem usposobieniu…
Lowell kiwnął potakująco głową, spojrzawszy w stronę Niny, i odpowiedział:
– Oni… en effet…
Zaraz po kolacyi książę kazał rozpuścić służbę dla większej swobody swych gości, pozostawiwszy tylko straż przy czarnej kawie.
Przeprowadziwszy zaś zaproszonych do salonu, zaczął robić usiłowania, aby czemprędzej zamienić go w restauracyjny gabinet:
– Nevada, usiądź pan z łaski swojej przy fortepianie.
Nevada nie dał się prosić, usiadł zaraz przy Steinwayu, i zagrzmiał siarczystego austryackiego marsza.
Zrobiło się zaraz gwarno.
Luzzatti pociągnął Barana w stronę stoliczka z napojami, aby nie być tu sam, i zawzięcie przepijał do niego różnemi trunkami, nie dbając o wybór.
– On się upije, – szepnął Lowell księciu. Książę się uśmiechnął.
– Mech mu będzie na zdrowie.
Istotnie, Luzzatti stawał się coraz czerwieńszym i coraz głośniejszym.
De la Riviere zaproponował:
– Chcecie państwo dowcipną piosnkę francuską?
Książę uścisnął mu rękę:
– Ale prosimy, drogi panie, prosimy…
Podał więc Nevadzie wtór, i z zacięciem drugorzędnego szansonisty, pozbawionego zupełnie głosu, ale obdarzonego pierwszorzędnym tupetem, zaczął w rytmie skocznej polki:
Un soir chez le ministre
Pour les victimes d'un sinistre
On avait organise
Un grand bal deguise…
Dano mu brawo, gdy skończył.
To go rozochociło. Chciał zaśpiewać jeszcze „La Valse des punaises”. Ale Nevada udał, że nie chwyta wtóru, wolał się bowiem sam popisywać ze swemi marszami, i wreszcie odegrał własną swoją kompozycyę.
– Powinieneś to wydać, Nevada, – rzekł mu Lowell.
– Bądź pewien, że wydam.
De la Riviere usiłował znowu zająć Ninę, sądząc, że jego piosnka dobre na niej zrobiła wrażenie.
Nina siedziała na fotelu, ramieniem oparta o krawędź, i patrzała na Barana, któremu Luzzati dolewał ciągle trunków.
Książę na chwilę zbliżył się do niej:
– Dobrze tu pani?
– Dobrze.
– Bawi się pani trochę?
– Bardzo.
– Niczego pani nie potrzeba?
– Proszę mi nalać koniaku.
Książę napełnił jej kieliszek i dyskretnie się usunął. W swoim do;nu nie chciał dziś Niny zabierać dla siebie.
Swoboda teraz panowała zupełna, istotnie, jak w gabinecie restauracyjnym. Goście przyzwyczaili się już do księcia i do jego salonu, i każdy, sobą zajęty, nie zwracał na gospodarza uwagi.
Usiadł więc książę obok Lowella, który, wciśnięty w kącik, w milczeniu ciągnął koniak, i rozpoczął z nim jakąś dyskussyę na jeden z ogólniejszych i podnioślejszych tematów.
Ale w środku najmocniejszego argumentu przyszła mu pewna idea do głowy. Zerwał się więc i podszedł do Niny.
– Nina! A możeby pani zatańczyła walca? Co? Jednego toura?
– Hm… walca…
Nie była zdecydowaną.
– Trochę ruchu dobrze pani powinno zrobić.
– Ostatecznie…
De la Riviere szepnął jej:
– Wyobrażam sobie, jak pani tańczy walca? Jak bogini niezawodnie.
Książę podbiegł do Nevady:
– Mój drogi Nevada, prosimy pana o walca, o pięknego, rytmicznego, straussowskiego walca. Nina chce tańczyć…
Nina wstała.
De la Riviere gotów był ją zaprosić, i przybrał nawet odpowiednią postawę, ale Nina zawołała:
– Lorenzo, proszę cię! Baran podbiegł do niej:
– Chodź! Zatańczymy walca!
I sama weszła w jego objęcia.
Książę, bardzo zadowolony ze swego pomysłu, wrócił na dawne stanowisko, obok Lowella, który podjął zaraz na nowo dyskussyę, popijając powoli z kieliszka:
– Zapewne, zapewne, mości książę – mówił człowiek-wąż – dusza ludzka może być nieśmiertelną. Tę możliwość uznaję chętnie, i osobiście nawet wierzę w nieśmiertelność duszy. Ale, ze stanowiska nauki, pomiędzy możliwem a faktycznem jest miejsce na wiele przepaści…
– Naprzód pozwolę sobie zwrócić pańską uwagę, – podjął książę – że nieśmiertelność duszy nawet ze stanowiska nauki jest więcej, niż możliwą tylko; jest ona prawdopodobną… Jak jednak ta Nina tańczy walca? Jak urodzona Wiedenka…
– Oui… en effet… Prawdopodobieństwo nieśmiertelności duszy…
Książę znowu zerwał się z miejsca, gdyż Nina skończyła tańczyć.
– Czego zimnego? zapytał troskliwie Niny, która, zadyszana i zaczerwieniona, rzuciła się całem ciałem na fotel.
– Nie, dziękuję.
– Niech się pani napije czegokolwiek… może kieliszek tokaju?…
– Nie, proszę koniaku.
Luzzatti tymczasem stawał się nieprzyzwoitym. Krzyczał coraz głośniej i na znak sympatyi i przy – jaźni zaczął uderzać dłonią w kolano już to Barana, już to Nevady.
Baran się uśmiechał.
To Luzzattego zachęciło, powtarzał więc swą miłą egzercycyę z coraz to większą siłą.
Baran stale się uśmiechał.
Ale Nevada za trzeciem uderzeniem odepchnął Luzzattego energicznie, aż ten zatoczył się i oparł o róg fortepianu.
Ledwie się przytem nie przewrócił: Przyszedłszy do siebie, uśmiechnął się i rzekł:
– Nie gniewaj się, kochany…
Przez chwilę stał trochę osłupiały, poczem przeszedł przez salę, zbliżył się do księcia, a widząc jego kolano wystawione naprzód, trzepnął w nie całą siłą dłoni. Książę podskoczył z bólu do góry i byłby się stoczył na podłogę, gdyby Lowell nie zerwał się i nie podtrzymał go.
Luzzatti na sekundę otrzeźwiał i bełkotliwym głosem zaczął przepraszać:
– To książę… ja nie spostrzegłem… ja myślałem.. książę mi wybaczy…
Książę nie był w stanie wymówić słowa.
Obrażone kolano było właśnie artretyczne.
Luzzati zaś, przepraszając ciągle, zaczął się uśmiechać; tak niespodziewany i nadzwyczajny skutek jego żartu wprawił go w anielski humor.
Tymczasem Silvio Nevada, oburzony, zaczął go za ramię szarpać:
– Co dyrektor wyprawiasz? Dyrektor jesteś pijany?
Luzatti się zdziwił:
– Co? Ja? Pijany? Nic prawie nie piłem. Książę upewnił Ninę:
– Nic… doprawdy, że nic… Mienił się jednak na twarzy od bólu. Lowell szepnął Ninie do ucha:
– Myślę, że nam czas iść do domu.
– Tak, – rzekła ostro.
I, zaczerwieniona od koniaku i oburzenia, rzuciła w stronę Luzzatego pełne gniewu spojrzenie:
– Brute! – rzekła.
Luzatti chciał widocznie rozpocząć sprzeczkę z Nevadą, który przebijał go ognistym swym wzrokiem.
Ale Lowell ujął go za ramię żelazną dłonią i rzekł spokojnym głosem:
– Pora nam pożegnać księcia pana. Pan, Nevada, odwieziesz Ninę do domu. A my z panem, panie Baran, odprowadzimy naszego kochanego dyrektorka.
Mrugnął na Barana, który, zrozumiawszy o co idzie, ujął Luzzattego za drugie ramię.
Włoch chciał się szarpnąć. Ale ani zdołał się poruszyć, siedział jak gwóźdź w kleszczach.
Książę całował Ninę po rękach.
– Do widzenia, droga pani… Proszę mi wybaczyć, że nie schodzę… Do widzenia… Kareta czeka na dole… czy nie znudziła się pani za bardzo?
– Ależ… bawiłam się doskonale…
– Więc do jutra…
Nina zapytała jeszcze księcia o nogę.
– Drobnostka, –zapewnił ją – dziękuję… I jeszcze raz ucałował jej ręce.
De la Riviere podskoczył, aby podać Ninie ramię.
Odmówiła.
I, odwróciwszy się, kiwnęła głową Lowellowi, a do Barana rzekła:
– A pamiętaj, Lorenzo, o pierwszej! Nie lubię, jak się spóźnia kto na śniadanie. Punkt o pierwszej.
Książę ściskał na odchodnem rękę człowieka-węża, szepnął mu:
– Ne lui en veuillez pas.
Kiedy zaś pałac się opróżnił, zadzwonił książę na kamerdynera, i kazał sobie przygotować natychmiast okłady na artretyczną nogę.XXXVII.
– Nevada! Proszę cię! Przestańże raz wyprawiać awantury. Ty wiesz, że ja nie lubię twoich sposobów. Już ci tyle razy zabroniłam mówić o miłości. To mnie męczy.
Navada ciągle jeszcze klęczał u jej nóg.
Więc Nina odgarnęła go niedbałym ruchem ręki, jak odpędza się natrętnego i zepsutego kota, i rzekła:
– No, idź idź malować! Nevada się nie poruszył.
– Idźże! –powtórzyła – idż! Bądź przyzwoitym, proszę cię…
Nevada zgrzytnął głośno zębami, jakby miał orzechy w ustach, jednym gwałtownym susem zerwał się z podłogi, jak postrzelony tygrys, drugim susem skoczył przed rozstawione sztalugi, pochwycił z furyą pędzle i paletę i, ciskając błyskawice gniewu, zaczął mieszać farby wściekłym młynkiem.
Nina spojrzała na niego. Taki zabawny jej się wydał, iż parsknęła śmiechem.
Nevada zwrócił ku niej twarz wprost groźną i straszną.
– Nina!
– Silvio?
– Ty się śmiejesz?!
– Już nie.
– Aleś się śmiała!
– Śmiałam się.
– Śmiałaś się! Śmiałaś się z mojej miłości! Z mojego uczucia!
– Nie, Silvio.
– Więc z czegoś się śmiała?
– Z twojego malowania.
– Śmiałaś się z mojej sztuki! Z mojej ukochanej sztuki!
– Tak, Silvio. Śmiałam się z twojej sztuki, z twojej ukochanej sztuki.
– Ty lekceważysz moją sztukę!
– Ja ci pozuję, Silvio!
Wprawił nanowo swój pędzel we wściekły ruch na palecie.
Po chwili zaś, bez żadnego przejścia, zatrzymał się, rozmarszczył i ze spokojem, zda się, zupełnym, zaczął starannie dobierać farb.
Nina ułożyła się do pozy.
Ubraną była w jaskrawy kostyum tancerki hiszpańskiej: żółtą, połyskującą czysto złotemi blaskami spódnicę jedwabną, gładką, jednostajną, spadającą prostemi fałdami do połowy łydek; miała na sobie żółty również stanik, wycięty na piersiach i przęsłoniony czarną mantylą koronkową; w uszach wielkie, wydłużone perły, we włosach kilka czerwonych róż.
Obraz, nad którym pracował Nevada, miał być zarazem portretem i kompozycyą.
Tytuł: "Tancerka odpoczywająca" .
Nina siedziała na krześle, w pozie niedbałej pozornie, jakby w chwil parę po długiem i męczącem bolero, z wyciągniętemi przed siebie nogami, i zało żonemi jedna na drugą stopami, z ramionami obnażonemi, zwieszonemi bezwładnie po obu stronach ciała, i rysującemi się w całej pełni i swobodzie długich i nieporównanie pięknych linii.
Nevada paru ruchami ręki poprawił z odległości lewe ramię Niny i twarz jej, zbyt zwróconą na prawo.
Posłuszna jego skinieniom, zwracała twarz na lewo i wysuwała naprzód lewe ramię, aż widząc, że Nevada zwrócił wzrok i uwagę na płótno, zapytała w końcu: