Rita - ebook
Rita - ebook
Czasami w życiu nic nie odzwierciedla rzeczywistości. Rita to znana projektantka, która jeszcze przed trzydziestką osiągnęła olbrzymi sukces. Mieszka w luksusowym apartamencie w Rzymie, a jej kochankiem jest przystojny wspólnik. Mimo to nie czuje się szczęśliwa, przeżyta pięć lat wcześniej trauma pozostawiła ślad w jej oczach. Dowiedziała się wtedy, że miłość jej życia, Leo, nie jest tym, za kogo się podawał, a jej ojciec współpracuje z włoską „Rodziną”. Sprawa nabiera dramatyzmu, gdy okazuje się, że Rita jest w ciąży. Nie chcąc dla siebie i dziecka życia w mafijnym środowisku, ucieka z rodzinnego miasta nad jeziorem Garda i ukrywa się w opuszczonym domu w Toskanii. A wtedy zaczyna się za nią pogoń…
Agnieszka Staszak to szczęśliwa żona i mama czternastoletniego Stacha. Bizneswoman. Właścicielka trzech salonów fryzjerskich Atelier Staszak oraz dwóch barber shopów. Prezeska Fundacji „O Mały Włos” wspierającej kobiety i dzieci, które trwale straciły włosy. Sama od dwudziestu sześciu lat walczy z taką chorobą. Jej fundacja obdarowuje podopiecznych perukami.
Laureatka wielu ogólnopolskich i lokalnych nagród „Lwica biznesu” i „Człowiek roku”.
Od niedawna założycielka marki modowej „Sensitive”, która zainspirowała ją do stworzenia postaci Rity.
Marzy o tym, by kobiety w Polsce akceptowały siebie, kochały się i wspierały wzajemnie.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8310-202-3 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Masz obsesję na jego punkcie, Lucy – powiedziałam beztrosko do swojej młodszej i zdecydowanie nadopiekuńczej siostry. – Dam sobie głowę uciąć, że on nie pojawi się na ślubie, chyba że Anna i John w tajemnicy przed wszystkimi zaprosili Monicę Bellucci i Chiarę Ferragni oraz kilku wpływowych polityków, z którymi znajomość może mu się kiedyś przydać. Leo nie robi niczego bezinteresownie i na pewno nie przyjedzie znów do tej dziury tylko dlatego, że jego dawny najlepszy kumpel się żeni. Bo chyba nie sądzisz, że John jest nadal najlepszym przyjacielem Leo? – Prychnęłam do telefonu i upiłam kolejny łyk kawy.
– No dobrze, skoro tak mówisz, to jestem spokojniejsza – odrzekła moja siostra. – Rita, tak świetnie sobie dajesz radę, Rzym i terapia postawiły cię na nogi. Nie chcę, żeby on i jego parszywa gęba znowu namieszały ci w głowie – dodała po namyśle, a w jej głosie wyczułam troskę.
– Nie namieszają, nie po to płacę dwieście pięćdziesiąt euro za godzinę, żeby jedno spojrzenie tego zera ścięło mnie z nóg. Lucy, wszystko jest pod kontrolą. I kończę już, bo kurier przyjechał – skłamałam i odłożyłam słuchawkę.
Spokojnym krokiem podeszłam do wielkiego okna, z którego rozciągała się oszałamiająca panorama Rzymu. Od czterech lat mieszkałam w luksusowym dwustumetrowym apartamencie w centrum Rzymu. Budynek – jeden z nielicznych wysokich i bardzo nowoczesnych w tym mieście – zbudowano pomimo wielu protestów architektów i urbanistów. Lubiłam to mieszkanie. Może dlatego, że kupiłam je za własne pieniądze, rezygnując z udziałów w kancelarii prawnej ojca. To, że wyrzekłam się jego najukochańszego dziecka, którym była firma, odebrał jako policzek. Nie podobało mu się również, że zamieszkałam w tak ekstrawaganckim budynku, obok nowobogackich i celebrytów znanych z okładek brukowców, co jego zdaniem nie uchodziło córce znanego w całych Włoszech adwokata i biznesmena. Ale prawdziwym ciosem była dla niego wiadomość, że rezygnuję z pracy prawnika i otwieram własną firmę, żeby projektować bieliznę. Tego już mój ojciec nie mógł znieść. Lucia mówiła mi, że przez tydzień nie odzywał się do nikogo, a do mnie od pięciu lat, choć to przede wszystkim ja unikałam kontaktu. Wiedziałam jednak, że śledził w mediach moją karierę. Podobno kiedyś pochwalił się przed swoim znajomym sędzią, że odziedziczyłam po nim żyłkę do interesów. W jego ustach to wielki komplement.
Dopijałam kawę, spokojnie obserwując budzący się do życia Rzym. Było już po siódmej, ale miałam wrażenie, że oprócz mnie wszyscy dookoła śpią. Z twarzą skąpaną w promieniach słońca stałam bosymi stopami na ciepłych płytkach podłogi, ubrana w koszulkę nocną ze swojej pierwszej kolekcji. Lubiłam w niej spać, przypominała mi, kim jestem i do czego zmierzam. Najdelikatniejszy, kosztowny jedwab w kolorze kawy z mlekiem zmysłowo opływał moje ciało. Krój koszulki był prosty, jak cała kolekcja pod nazwą Sensitive Earth. Stawiałam w niej na stonowane kolory i luksusowe, naturalne materiały. Koszulka na cieniutkich ramiączkach i z małym dekoltem z przodu miała na plecach głębokie wycięcie w kształcie kropli wody, które miało zwracać uwagę na zagrożenie, jakim dla naszej planety są zmiany klimatyczne. Miałam nadzieję, że docenią to nie tylko ekolożki, lecz także wszystkie kobiety, którym nie były obojętne losy naszego środowiska. Intuicja mnie nie zawiodła, bo moda ekologiczna stała się w ostatnich latach najsilniejszym trendem, a moja kolekcja odniosła spektakularny sukces. Koszulki nocne i biustonosze z przezroczystych tkanin, jedynie z małym, samotnym kwiatkiem na sutku, zachwyciły nie tylko Europejki. Zanim się zorientowałam, pisały o mnie dziennikarki modowe z włoskiego, francuskiego i amerykańskiego „Vogue’a”, a asystentka Anny Wintour poprosiła o komplet bielizny dla swojej szefowej. Po tej rekomendacji gwiazdy show-biznesu z Chiarą Ferragni na czele zaczęły pokazywać ją na swoich Instagramach. I tak stałam się znana.
Krytycznym wzrokiem przyjrzałam się swojemu salonowi z otwartą kuchnią, w której jedynie parzyłam kawę. Zobaczyłam, że śnieżnobiała tapeta od Ralpha Laurena zaczęła lekko żółknąć. I dobrze, najwyższa pora ją wymienić. Tym razem wybiorę inny odcień bieli, nieco cieplejszy. Lubiłam to wnętrze z wielką, wygodną kanapą w kształcie litery U, szklanym stołem, na którym zawsze stały wielkie wazony z kaliami, i z marmurowym kominkiem. Poza tapetą niczego bym tu nie zmieniła. Wystrój mieszkania był taki, jaką ja postanowiłam być pięć lat temu, po tym jak Leo definitywnie zniknął z mojego życia, zostawiając mnie wypaloną, pustą w środku: elegancki, surowy, chłodny.
Jutro opuszczę to idealne schronienie i znowu wystawię się im na pożarcie. Moja kuzynka Anna zaprosiła mnie na swój ślub. Jadę więc do zabitej dechami dziury nad jeziorem Garda, gdzie mieszkałam przez dwadzieścia pięć lat, zanim musiałam wszystko rzucić. Od tamtego czasu nie miałam kontaktu z większością swojej rodziny, poza Lucią, Anną i babcią Stellą, której jako jedynej boi się mój władczy ojciec. Przyjaciele się ode mnie odsunęli, stając po stronie Leo. Pokazali swoją prawdziwą twarz.
Leo był najprzystojniejszym i najzabawniejszym facetem w szkole i w całym naszym miasteczku. Rodzicie moich kolegów go uwielbiali, wszyscy, włącznie z dyrektorem naszej szkoły i proboszczem, jedli mu z ręki. Przy tym miał silny charakter, nic nie mogło się dziać bez jego woli.
Potem, gdy wszystko się zmieniło, często się zastanawiałam, co ja w nim widziałam. Po pięciu latach intensywnej terapii z doktor Russo nadal nie umiałam odpowiedzieć na to pytanie. Nie chodziło mi przecież o jego urodę ani popularność. Dlaczego więc tak długo byliśmy razem? Nie potrafiłam tego pojąć.
Nie chciałam jechać na ten ślub, zwłaszcza że nikt nie miałby do mnie pretensji o nieobecność. Myślę, że Anna i Lucia nawet odetchnęłyby z ulgą. Obie się boją, że na mój widok ojciec zrobi awanturę i zamiast na pannę młodą goście będą się gapić na mnie, byłą dziewczynę Leo, powód tego kompromitującego zajścia. No i sam Leo. Dowiedziałam się od Johna, że przyjedzie na ślub, i to ze swoją olśniewającą żoną. Żoną, w której zakochał się od pierwszego wejrzenia. Słyszałam, że uganiał się za nią od razu po naszym rozstaniu i że bardzo się zmienił pod jej wpływem.
Jednak doktor Russo ma inne zdanie, uważa, że jestem już gotowa na kolejny etap terapii i zmierzenie się z Ritą sprzed pięciu lat. A nie zrobię tego nigdzie tak skutecznie i, niestety, tak boleśnie, jak w miasteczku, z którego w pośpiechu uciekłam z jedną walizką. Leo też jest mi do tego potrzebny.
Gdyby nie presja, którą odczuwam przed tygodniem mody w Mediolanie, gdzie za pół roku mam pokazać nową kolekcję, zapewne otworzyłabym ulubione wino i olała cały ten powrót do przeszłości, śmiejąc mu się w twarz przy kolejnych toastach do lustra. Rzeczywistość jest jednak taka, że od trzech miesięcy nie wymyśliłam niczego nowego, a to, co już mam, nadaje się jedynie do śmieci. Pierwszy raz od pięciu lat dopadła mnie tak dobrze znana artystom niemoc. Nie mogę spać, a kiedy już zasnę nad ranem, śni mi się pokaz z nagimi modelkami, bo wielka Rita nie zdążyła niczego zaprojektować. Budzę się wtedy cała mokra i już wiem, że czeka mnie kolejny bezproduktywny dzień.
Doktor Russo mówi, że powodem jest to, że teraz przyszedł czas na najbardziej osobistą kolekcję, a nie mogę jej stworzyć, nie pogodziwszy się z przeszłością. Nie wierzę, że o to chodzi, ale wykorzystałam już wszystkie swoje do tej pory niezawodne metody pobudzenia wyobraźni i nadal jestem w czarnej dupie.
Wypiłam ostatni już zimny łyk kawy i odstawiłam filiżankę do zmywarki. Rozmyślania zajęły mi tyle czasu, że Włosi zdążyli już powychodzić z domów, spiesząc do pracy i na spotkania. Coraz wyraźniej słychać było miejski gwar.
Zajrzałam do kalendarza, żeby zobaczyć, co mam zaplanowane na dzisiaj. O jedenastej wywiad z dziennikarką z Londynu. Odwołać. O trzynastej lunch z Pietrem. Zostawić. O piętnastej spotkanie z moim dyrektorem kreatywnym. Zostawić. O szesnastej przymiarki modelek. Odwołać. A niech to szlag, nie mam dzisiaj siły pracować ani nigdzie wychodzić! Jutro rano wsiądę w samolot do piekła. Muszę się zregenerować przed tym koszmarem.
– Sofio, odwołaj wszystkie moje spotkania na dzisiaj – poleciłam stanowczo swojej asystentce.
– Wszystkie? Nawet lunch z Pietrem?
– Tak. Powiedz, że postanowiłam wcześniej polecieć do domu.
– A postanowiłaś? Mam przebukować bilety?
– Nie. Sama się tym zajmę. Wracam za cztery dni, do tego czasu niech nikt mi nie przeszkadza. Nawet gdyby się paliło.
„Wystarczy mi mój rodzinny pożar w burdelu”, dodałam już w myślach.
Odłożyłam telefon i spojrzałam na swoje odbicie w wielkim lustrze, które kupiłam na aukcji charytatywnej. Nie pamiętałam, co mi się w nim spodobało. „Jest okropne, nie pasuje tu. Muszę się go pozbyć”, pomyślałam. Stanęłam naprzeciwko niego, jedwabna koszulka zsunęła się ze mnie jak kropla deszczu z szyby. Spojrzałam na swoje ciało. Choć było idealne, miałam wrażenie, że nie należy do mnie. Tak samo jak proste włosy w kolorze ciemnego blond, wyraźnie zarysowane usta i zielone oczy, których kolor podkreślałam szkłami kontaktowymi.
Minęło wiele czasu, zanim zaczęłam tak wyglądać. Najpierw były drakońskie diety, głodówki, a nawet coś na granicy bulimii, ale wpychanie palca do gardła okazało się bezproduktywne. Wróciłam do jedzenia sałaty. Potem godziny z trenerami personalnymi, którzy już wiedzieli, co robić, żeby zmienić mnie w gazelę. Szybkie numerki pod prysznicem w szatni również się do tego zaliczały. Na koniec operacja nosa.
Przyglądałam się teraz sobie w lustrze. Oto ja, Rita, czarna owca w rodzinie, beznadziejna siostra, frajerka, projektantka. Niby stoję na szczycie, a od dawna czuję, że tak naprawdę tkwię pod wodą i nie chcę wypłynąć. No właśnie, nie chcę. Kurwa, i po co ja chodzę na tę terapię? Chyba tylko po to, żeby nikt mi nie zarzucił, że nie próbuję o siebie zawalczyć.
Dosyć tego, Rita, przestań się tak zachowywać, przestań rozczulać się nad sobą, jakbyś była jedyną nieszczęśliwą kobietą w Rzymie. Jest tu takich tysiące. Codziennie robią śniadania swoim mężom i dzieciom, potem z przyklejonym uśmiechem idą do pracy, by po ośmiu godzinach wrócić do domu, ugotować obiad, posprzątać, wyprać, wyprasować, sprawdzić dzieciom lekcje i dać dupy mężowi. A ty? Jesteś niezależna. Sama o wszystkim decydujesz, nikt nie ma wpływu na twoje życie.
Usiadłam w fotelu i rozsunęłam nogi. Nie byłam gotowa, byłam nieszczęśliwa, ale to czasami wystarcza, żeby dotykać się tak długo, aż moje ciało wygnie się w łuk.
– Lucy, zmiana planów – powiedziałam z lekką zadyszką do siostry. – Właśnie pakuję ubrania i za godzinę wsiadam do samolotu.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Czy nie należy mi się odrobina chociaż udawanego zadowolenia? – zażartowałam.
– Oczywiście, że się cieszę, tylko wiesz… Dzisiaj wieczorem wszyscy mamy być na kolacji u rodziców – powiedziała moja siostra, a ja w jej głosie wyczułam lekki niepokój.
– Świetnie, przywiozę wino.
– Jesteś pewna, że tego właśnie chcesz?
Wiedziałam, że tak zareaguje. Nie, chcę umrzeć, i to od pięciu lat, odkąd po kilkumiesięcznym pobycie w Toskanii wyjechałam do Rzymu. Chcę, żeby wjechał we mnie samochód albo mój samolot rozbił się o skałę. Chcę, żeby nigdy nie odnaleziono mojego ciała. Te myśli szaleńczo tłukły się w mojej głowie.
– Tak, właśnie tego chcę, najwyższa pora spotkać się z tatą, chyba lepiej, żebyśmy się skonfrontowali dzień wcześniej, a nie dopiero na weselu Anny. Jak wiesz, ja nie mam włoskiego temperamentu, ale za ojca nie można ręczyć – wypowiedziałam jednym tchem, siląc się na żart.
– Masz rację, w takim razie przyjadę po ciebie na lotnisko. Włączymy głośno muzykę i będziemy śpiewać jak za dawnych czasów – oznajmiła radośnie Lucia, a ja, nie chcąc psuć jej dobrego humoru, nie skomentowałam tego pomysłu.
Spakowałam do walizki kilka podstawowych ubrań i sukienkę na ślub. Na kolacji rodzice wymagają oficjalnego stroju, ale nie zamierzałam się tym przejmować. Postanowiłam ubrać się na luzie. Nie chciałam zbyt szybko przełamywać lodów i sprawiać im przyjemności. Wyjęłam z lodówki wysokiej jakości wino i zamówiłam taksówkę.
„Dlaczego ludzie chcą się żenić latem?”, pomyślałam. Przecież to najgłupsza pora roku na tańce, alkohol, jaki taki wygląd. W temperaturze czterdziestu stopni makijaż spływa ci z twarzy, od zakładek w sukience dostaje się potówek, nie wspominając o mokrych włosach i śmierdzących, spoconych gościach. Gdybym to ja wychodziła za mąż, wybrałabym mroźną zimę. Kiedyś byliśmy na takim ślubie z Leo…
„Cholera, czy w tym mieście nikt nie pracuje?”, zastanawiałam się. Jest godzina jedenasta, a cały Rzym zakorkowany. Cholerni turyści, wszędzie muszą się wciskać. Jako dziecko, patrzyłam na nich z niechęcią, chociaż z punktu widzenia mojej rodziny powinno być przeciwnie. W sezonie hotele mojego ojca pękały w szwach, a sklepy z pamiątkami – własność, a jakże, również mojego ojca – nie nadążały z wydawaniem reszty. Wtedy jednak uważałam, że to chore, żeby obcy ludzie pałętali się po moim mieście.
– Panie, jedź pan szybciej, samolot mi odleci, zanim pan zmieni pas! – krzyknęłam wściekła na kierowcę.
Dobra, Rita, nie wyżywaj się na tym biednym, pracującym człowieku. Lepiej się zamknij. I przestań rozmyślać.
– Czy życzy sobie pani czegoś do picia? – zapytała uśmiechnięta, całkiem ładna stewardesa. Zapewne co drugi facet w tym samolocie marzył, żeby mu obciągnęła.
– Whisky z colą poproszę – powiedziałam najmilszym tonem, na jaki było mnie stać.
Dwa drinki później byłam już absolutnie spokojna. Nerwowe skurcze w brzuchu ustąpiły i przestałam się czuć jak przed maturą. Mój oddech stał się głęboki i miarowy. Znowu zaczęłam sobie przypominać, po co tam jadę i dlaczego to robię. W głowie układałam sobie plan. Miałam nadzieję, że moje dawne przyjaciółki są nieszczęśliwe w tych swoich małomiasteczkowych garsonkach, z osiłkami u boku i pracą bez perspektyw, sensu i kasy. Te same przyjaciółki, które w liceum nie dawały mi żyć, dopóki Leo nie został moim chłopakiem.
No dobra, zgarnęłam z taśmy walizkę i opuściłam halę przylotów.
– Rita! Rita, tu jestem! – wołała na całe lotnisko moja stuknięta siostrzyczka.
No, musiałam przyznać, że bardzo dobrze wyglądała. O wiele lepiej niż wtedy, gdy ją ostatnio widziałam. Było to… zaraz… jakieś pół roku temu. Lucia przyjechała do mnie na weekend. Zabrałam ją do swojego fryzjera, na zakupy, do opery, do pracowni. Pokazałam jej, jak pracuję, gdzie projektuję. Uwierzyła we wszystko, co mówiłam, nawet w to, że uporałam się z demonami i jestem szczęśliwa. A teraz, no proszę, Lucia rozkwitła. Czy to zasługa jej nowego chłopaka? Miałam nadzieję, że to ktoś sensowny, kto nie złamie jej serca, jak tamten wcześniej mnie…
– Lucy, na miłość boską, nie krzycz tak, przecież cię widzę – powiedziałam, uśmiechając się do niej. – Gdzie zaparkowałaś?
– Przed pierwszym wejściem. Daj, pomogę ci z tą walizką, staruszko – zażartowała. – Dokąd chcesz jechać, do mnie czy od razu do rodziców?
– Nie obraź się, ale wolałabym się zatrzymać w hotelu. Muszę się trochę wyciszyć, zanim stanę oko w oko z goliatem.
– Jak chcesz. W każdym razie cieszę się, że przyjechałaś. Naprawdę – powiedziała Lucia i czule ścisnęła moje kolano.
Dzięki Bogu moja siostra całą drogę milczała, co się jej zdarzyło chyba pierwszy raz w życiu. Najwidoczniej zrozumiała, że wolę w ciszy przyglądać się miasteczku, które przed laty postanowiłam definitywnie opuścić.
Jechałyśmy wzdłuż jeziora Garda. Dawniej codziennie zachwycałam się jego widokiem, dzisiaj wydało mi się surowe i mroczne. Po prawej minęłyśmy pierwszy z sześciu hoteli należących do naszej rodziny, potem cukiernię, sklepy z owocami morza, dwie restauracje i sklep rowerowy. Wszystko z szyldem Gardinich. Mój ojciec był niezwykle przedsiębiorczy. Nawet dzwon w kościele ufundował. Biedak, miał wszystko poza miłością i szacunkiem swojej pierworodnej. O miłości jego żony nie wypada mi się wypowiadać. Tyle pieniędzy, tyle koneksji, układów, sukcesów, a nawet własna żonka bzyka się z ogrodnikiem. No cóż, taki los.
Lucia zaparkowała przed hotelem, w którym się czasami ukrywałam, wagarując. Lubiłam go, bo był nieduży, ale stylowy. Trochę przypominał mi klasztor. Weszłam do pokoju, w którym ostatni raz gościłam jakieś sześć lat temu. Wystrój, co prawda, się zmienił, ale nadal wyczuwało się tu dawny serdeczny klimat. Schłodziłam sobie twarz lodowatą wodą i postanowiłam chwilę się przespać. Do kolacji zostały dwie godziny, a nie chciałam spędzić ich na rozmyślaniu, a co gorsza wspominaniu, co robiłam na tym łóżku, kiedy byłam tu ostatnim razem.ROZDZIAŁ 2
Spóźnianie się jest modne i bardzo na miejscu. Wiedzą o tym wszyscy projektanci. Tylko pokazy debiutantów zaczynają się punktualnie, wszystkie sławy – od Versace i Diora przez Chanel po Celine – każą publiczności czekać minimum godzinę. Na kolację do mojego ojca nikt jednak nie miałby odwagi się spóźnić. Surowe zasady dotyczyły również ubioru. Mężczyzn obowiązywał garnitur – latem mógł być lniany, a kobiety musiały nosić sukienki z zakrytymi ramionami. Mogłam się założyć, że najbardziej by mu się podobało, gdyby jeszcze miały kapelusze na głowach. Podobno kiedyś padła taka propozycja, ale babcia Stella storpedowała ją jednym zwrotem: „Po moim trupie”. A tego akurat pan mecenas by nie chciał, przynajmniej do czasu, kiedy babcia nie zapisze mu swojego majątku. Dlaczego osiemdziesięciodwuletnia seniorka rodu nie zrobiła tego do tej pory? Tego nikt nie wiedział. Choć ja podejrzewałam, że ta mądra kobieta wie, że jej jedynak jest skończonym fiutem. Choć oczywiście słowo „fiut” nie przeszłoby jej przez usta.
Majątek w naszej rodzinie zaczął gromadzić pradziadek. Było to tuż po pierwszej wojnie światowej. Ziemię i resztki nieruchomości sprzedawano wtedy za bezcen. Podobno wygrał w karty niemałą sumę, kupił za nią kawałek ziemi nad jeziorem Garda i skromny pensjonat. Biznes się kręcił i mój przedsiębiorczy pradziad inwestował dalej. Po drugiej wojnie światowej Gardini byli już właścicielami trzech hoteli i sporego kawałka linii brzegowej Gardy. Pradziadek wiedział, że potrafi robić interesy, ale ubolewał nad tym, że nie ma głowy do nauki. Dlatego postanowił zadbać o staranną edukację swoich dzieci. I tak moja babcia uczęszczała do najlepszej we Francji szkoły dla panienek z dobrego domu, a jej brat studiował prawo na Harvardzie. Niedługo po studiach brat babci zmarł na zapalenie płuc. Potem na Harvard poszedł ojciec. Na koniec przyszła pora na mnie i Lucy.
Lucy wywiązała się z zadania, ale ja nie dostałam się na Harvard. Był to pierwszy zawód, jaki sprawiłam ojcu. W dodatku uważał, że zrobiłam to specjalnie. To nie była prawda. Wtedy jeszcze pragnęłam zadowalać ludzi wbrew sobie. Nie dostałam się, bo słabo napisałam esej, za to z otwartymi rękami przyjęto mnie na prawo na uniwersytecie w Mediolanie.
Pod willę rodziców podjechałam taksówką. Już z oddali przyglądałam się imponującemu budynkowi w stylu secesyjnym. Elewację zdobiły ornamenty o motywach roślinnych. Uwagę zwracały zwłaszcza umieszczone po obu stronach wejścia grube, pokryte płaskorzeźbami kolumny przypominające pnie drzew. Dom zdawał się mówić: „Podziwiajcie mnie, nieudacznicy”. Otaczający go ogród zadbany wygląd zawdzięczał ogrodnikowi, który był kochankiem mojej mamy.
Stanęłam przed wielkimi drzwiami, spóźniona półtorej godziny. Świadomie tak długo się guzdrałam, ale teraz chciałam mieć tę całą szopkę jak najszybciej za sobą. Poprawiłam włosy, odetchnęłam dwa razy i weszłam do środka. Już w holu słyszałam rozmowy dochodzące z jadalni. Oczywiście najgłośniej przemawiał ojciec, komentując zasługi swojego przyjaciela – ministra turystyki.
– Gdyby tylko było w tym kraju więcej takich porządnych obywateli jak Hugo – podkreślił.
– To ten kraj jeszcze bardziej zszedłby na psy. Tak się dzieje, kiedy zamiast demokracji mamy kolesiostwo – przerwałam spokojnym głosem wywody rodzica i uśmiechnęłam się czarująco. – Witajcie, kochani, jestem głodna jak wilk. Czy coś dla mnie jeszcze zostało? – zapytałam z niewinną miną.
Grobową ciszę przerwało ciche parsknięcie śmiechem. Spojrzałam w stronę śmiałka i od razu zrozumiałam, że polubię chłopaka Lucii, choć oczywiście on od tego momentu ma w tej rodzinie przesrane.
– Na miłość boską, Rita, jak ty wyglądasz? – odezwała się moja zawsze sztywna i neurotyczna rodzicielka.
– Jak co najmniej milion dolarów, dziecino – skwitowała babcia Stella. – Dziecko, na żywo jesteś sto razy chudsza niż w telewizji, ale przyznaję, niezła z ciebie laska, jak to się dzisiaj mówi – dodała kochana staruszka, bacznie przyglądając się moim przetartym dżinsom, jedwabnej koszulce na cienkich ramiączkach i złotym sandałom z odkrytymi palcami.
W tym momencie znów usłyszałam stłumiony chichot chłopaka Lucii. Muszę pamiętać, żeby porozmawiać z nim na ślubie Anny.
– Rita, siadaj obok nas, zaraz podadzą deser – powiedziała pospiesznie Lucia, jak zawsze starając się ratować sytuację.
– Bardzo chętnie usiądę obok tego przystojnego młodzieńca.
Kiedy zamierzałam zająć wyznaczone miejsce, usłyszałam zgrzyt odsuwanego krzesła, spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam, że ojciec wstaje od stołu. Podziękował głośno za miłą kolację i oznajmił, że idzie spać.
– Karaluchy pod poduchy – powiedziałam z buzią pełną ptysia z bezowym kremem.
– Dosyć tego, Rita, póki jesteś pod naszym dachem, domagam się szacunku dla ojca – oznajmiła moja matka teatralnym tonem.
– Tak się składa, kochana, że ten dom należy do mnie, a to oznacza, że Rita jest tu bardzo mile widziana – przerwała jej oschle babcia.
– Oczywiście, wiadomo, po kim jest taka krnąbrna – skomentowała matka i ostentacyjnie wstała od stołu.
– Z Bogiem – rzuciła jej na odchodne babcia, a ja wybuchnęłam śmiechem.
– Babciu, tęskniłam się za tobą. Jak ty dajesz radę w tej twierdzy? Rzuć wszystko i przyjedź do mnie, w Rzymie od razu byś się odnalazła. A ilu tam przystojnych, szarmanckich mężczyzn pije w kawiarniach espresso!
– Wiesz, kochanie, rozważam to codziennie, powstrzymuje mnie tylko świadomość, że taką decyzją uszczęśliwiłabym twojego ojca i matkę. Wolę ich wkurzać do samej śmierci – dokończyła babcia i zapaliła papierosa.
Słysząc to, Lucia wstała od stołu i wyszła z pokoju.
Reszta wieczoru minęła nam nad wyraz miło. W tym domu chyba od dawna nikt tak dużo i szczerze się nie śmiał. Patrizio – chłopak Lucy – okazał się ostatnim wolnym i myślącym facetem. Cieszyłam się, że ma błogosławieństwo babci, była szansa, że uszczęśliwi moją siostrę na dłużej. John i Anna również wydawali się dobraną parą. Czyli czasami, choć bardzo rzadko, zdarza się, że ludzie trafiają na właściwą osobę.
Długo rozmawialiśmy o ślubie, o planach nowożeńców i o tym, co się zmieniło, a co nie zmieniło w Marinie. Lucia z Anną już nie mogły się doczekać reakcji „życzliwych” osób na mój widok. Opowiadałam im trochę o sobie, o swojej pracy, a po trzeciej lampce wina przyznałam nawet, że ogarnęła mnie twórcza niemoc. O Leo nikt nie wspomniał ani słowem.
Lekko wstawiona postanowiłam jeszcze nie kończyć wieczoru i kazałam taksówkarzowi zrobić rundkę po Marinie. Muszę przyznać, że przez ostatnie dwa lata, gdy tu nie przyjeżdżałam, miasteczko bardzo się zmieniło. Pomazany graffiti mur został zburzony, a na placyku, który otaczał, pojawiła się całkiem sympatyczna kawiarnia, z dużym ogrodem i licznymi białymi hamakami. Zaciekawiona spojrzałam na szyld i odetchnęłam z ulgą, gdy nie zobaczyłam na nim naszego nazwiska. Za kawiarnią znajdował się park. Kiedyś bywało tam sporo żuli, a młodzież chodziła na wagary. Teraz park był ładnie oświetlony, gęste krzaki zostały schludnie przycięte, trawa była zadbana, zielona, co się rzadko zdarza w taki upał. Widocznie ktoś ją codziennie podlewał.
Postanowiłam odprawić taksówkarza i przejść się po parku. Ruszyłam alejką po ścieżce wysypanej drobnym białym żwirem, w którym zakopywały się moje obcasy i co chwilę musiałam je wyciągać z podłoża. Szłam przed siebie, aż dotarłam do zagajnika, na którego krańcu znajdowało się niewielkie oczko wodne. To tutaj pięć lat temu podjęłam decyzję o wyjeździe do Rzymu. Natychmiast wróciły wspomnienia…
Siedziałam wtedy zapłakana na brzegu sadzawki i nie mogłam uwierzyć w to, co się przed chwilą stało. Patrzyłam na swoje niezawiązane, ubłocone trampki, które pospiesznie włożyłam, wybiegając z gabinetu ojca. Głowa bolała mnie od nieustannego odtwarzania tego, co usłyszałam. Wtedy chyba pierwszy raz naprawdę chciałam umrzeć. Pomyślałam, że mogłabym się utopić w tej sadzawce. Pochyliłam się nad taflą wody, zobaczyłam w niej nieładną, pulchną dziewczynę, której właśnie wbito nóż w plecy. Tylko jedna rzecz, a właściwie mała osóbka powstrzymała mnie przed najgorszym.
Wspominając to teraz, wyjęłam z torby papierosa, powoli go zapaliłam, po czym usiadłam na białej drewnianej ławce i założyłam nogę na nogę. Jakże bardzo tamta nieszczęśliwa dziewczyna różniła się od tej obecnej. Wstałam z ławki i znowu ruszyłam przed siebie. Przypomniały mi się moje żmijowate przyjaciółki, które zadawały się ze mną tylko dlatego, że byłam bogata. Ze ściśniętym sercem wspominałam, jak za moimi plecami nazywały mnie „brzydulą” i dziwiły się, że można mieć tyle pieniędzy i tak o siebie nie dbać. Mówiły, że Leo pewnie bardzo potrzebuje kasy, skoro udaje, że się ze mną spotyka. Wiedziałam o tym na długo przed tamtym wieczorem, ale o dziwo, w ogóle mnie to nie ruszało. Miałam gdzieś ich komentarze, bo wszystkie uważałam za idiotki, które niczego w życiu nie osiągną. No, może uda im się wyhaczyć jakichś tępych osiłków, których zaciągną do ołtarza. Sądziłam, że jestem od nich lepsza. Nie dlatego, że pieniędzy miałam jak lodu, nie były dla mnie ważne. Jednak w przeciwieństwie do tych dziewczyn miałam marzenia i byłam zdeterminowana, żeby coś osiągnąć. Chciałam kiedyś wyrwać się z tej dziury, zerwać ze smyczy ojcu i naprawdę rozwinąć skrzydła. Wiedziałam, że studia prawnicze to zły pomysł, ale wówczas nie byłam jeszcze gotowa, by otwarcie się zbuntować przeciwko temu, co dla mnie zaplanował. Byłam natomiast gotowa stracić dziewictwo z Leo…
Stało się to tuż po powrocie Leo ze studiów w Wiedniu. Nadal był oszałamiająco przystojny, ale nie dlatego kochałam się w nim od podstawówki. Imponowały mi jego inteligencja i to, że chciał od życia czegoś więcej niż tylko żony, która będzie mu lepiła gnocchi. Wpadliśmy na siebie na imprezie u jednej z koleżanek. Ja właśnie wychodziłam, on wchodził. Spojrzał na mnie, zmierzył wzrokiem od góry do dołu i kiwając z uznaniem głową, stwierdził, że wyrobiłam się na studiach w Mediolanie.
– Szkoda, że twoja śliczna buźka nadal jest nieskażona myślą – zakpiłam w odpowiedzi.
– To prawda, też jej nie lubię, może zamienię ją na miejsca z tyłkiem.
– Świetny pomysł, wtedy będziesz nie tylko zaliczał ładne dupeczki, ale sam nią zostaniesz – odpowiedziałam, mijając go.
– A co złego widzisz w tym, że jestem atrakcyjny? – zapytał, rezygnując z wejścia do środka i podążając za mną.
– Poza tym, że się do tego przyznajesz? Nic. Dziewczyny lubią przystojniaków.
– Poza tobą, ty się nie łapiesz na taki lep – skwitował.
– Wiesz, że tandetne komplementy nie robią na mnie wrażenia. Skończmy tę rozmowę, bo za chwilę potraktujesz mnie jak wyzwanie i będziesz musiał spróbować wyrwać tę brzydulę, która stoi przed tobą, a twoi kumple cię za to wyśmieją. Wiesz co…? Ułatwię ci zadanie i od razu zdejmę majtki, żebyś nie musiał się fatygować.
– No proszę, zatem czekam. Chętnie zobaczę, co pod nimi ukrywasz – powiedział zachrypniętym głosem, a ja nagle poczułam, że robi mi się niedobrze.
Nawet nie zauważyłam, kiedy znaleźliśmy się na plaży. Przyjrzałam mu się uważniej. Był niesamowicie atrakcyjny. Jego pewność siebie w połączeniu z wyglądem sprawiały, że czułam się cholernie zażenowana Zawsze lubiłam się przekomarzać z ludźmi, bawiły mnie dwuznaczne słowa, niedokończone zdania, które podkręcały atmosferę. Ale teraz samą siebie zapędziłam w kozi róg i stwierdziłam, że chyba nie wyjdę z twarzą z tej rundy. „Chociaż majtki zostaną na miejscu”, pomyślałam.
Leo miał jednak inne plany. Podszedł do mnie szybko i spojrzał mi prosto w oczy.
– No, Rita, pokaż, jaka jesteś odważna. Umiesz się tylko wywyższać czy coś za tym idzie? Poza kaską tatusia, rzecz jasna – zapytał prowokująco.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki