- W empik go
Robur Zdobywca - ebook
Robur Zdobywca - ebook
Odkąd Uncle Prudent został wybrany na prezesa Weldon-Institute, Phil Evans, który został zdegradowany do rangi sekretarza, żywi do niego gorzką urazę i ci zaciekli zwolennicy nawigacji aerostatycznej często są w konflikcie.
Można sobie wyobrazić ich wściekłość, a także innych członków klubu, kiedy człowiek o imieniu Robur, który pojawił się znikąd, bezczelnie twierdził o wyższości statku „cięższego od powietrza”. Wyszydzany i zastraszany, zmuszony jest do ucieczki przed linczującym go tłumem.
Kilka godzin później obaj „baloniarze”, a także Frycollin – czarny sługa Prudenta – zostają porwani i trzymani w niewoli przez Robura na pokładzie jego sterowca „Albatrosa”. Ta fantastyczna maszyna, napędzana wieloma śmigłami, przenosi ich z prędkością dwustu kilometrów na godzinę nad Stanami Zjednoczonymi.
Aby zademonstrować dwom niedowiarkom zalety swojego aparatu, Robur przelatuje nim nad Afryką, Azją, Europą, biegunem południowym oraz oceanami Pacyfikiem i Atlantykiem bez żadnych przystanków na lądzie. Tym samym pobija wszystkie dotychczasowe rekordy czasu i odległości przelotu aerostatem.
Zdeterminowani, by odzyskać wolność, trzej porwani mężczyźni wykorzystują przerwę w locie aerostatku nad wyspą, by zjechać po linie na stały ląd. Zanim to zrobią, wysadzają dynamitem cudownego mechanicznego ptaka, który wraz z załogą rozbija się w morzu.
Wracając do Stanów Zjednoczonych, Prudent i Evans Kończą budowę swojego gigantycznego sterowca, „Go Ahead”. Kilka miesięcy później, w dniu dziewiczego lotu balonu, pojawia się nowy „Albatros”, odbudowany przez cudem uratowanego Robura. Sterowiec, chcąc uciec, wznosi się zbyt wysoko i eksploduje. Robur, wielkoduszny, ratuje swoich dawnych wrogów przed pewną śmiercią, a po proroczej przemowie uwalnia ich i odlatuje żegnany wiwatami publiczności.
Prudentowi i Evansowi, głęboko upokorzonym, pozostaje jedynie wrócić do swojego klubu, by w spokoju pomedytować nad przyszłością żeglugi powietrznej.
Seria wydawnicza Wydawnictwa JAMAKASZ „Biblioteka Andrzeja” zawiera obecnie ponad 70 powieści Juliusza Verne’a i każdym miesiącem się rozrasta. Publikowane są w niej tłumaczenia utworów dotąd niewydanych, bądź takich, których przekład pochodzący z XIX lub XX wieku był niekompletny. Powoli wprowadzane są także utwory należące do kanonu twórczości wielkiego Francuza. Wszystkie wydania są nowymi tłumaczeniami i zostały wzbogacone o komplet ilustracji pochodzących z XIX-wiecznych wydań francuskich oraz o mnóstwo przypisów. Patronem serii jest Polskie Towarzystwo Juliusza Verne’a.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66980-53-2 |
Rozmiar pliku: | 15 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W drugiej połowie XIX w. w kręgu cywilizacji zachodniej toczyła się ożywiona dyskusja, do jakich obiektów należeć będzie przyszłość awiacji – lżejszych czy cięższych od powietrza. Balony były w użyciu już od wielu dekad, jednak z powodu słabej sterowności nie zrewolucjonizowały transportu. Z kolei czas maszyn latających miał dopiero nadejść i rozprawiano o nich czysto teoretycznie. Obie wizje okiełznania podniebnych przestworzy na wzór obszarów morskich i wykorzystania ich do szybkiego przemieszczania ludzi i towarów miały swoich zwolenników, zażarcie się między sobą spierających, tak przy użyciu argumentów naukowych, jak i emocjonalnych.
Jedną z osób stawiających na maszyny cięższe od powietrza był Félix Tournachon, znany szerzej jako Nadar, francuski dziennikarz i fotograf, przyjaciel Juliusza Verne’a. Pod jego wpływem, ale też dzięki swej antycypacyjnej przenikliwości autor „Niezwykłych Podróży” wysnuł wizję aerostatku napędzanego śmigłem poziomym na wzór śruby okrętowej i utrzymywanego w powietrzu przy pomocy wielu śmigieł pionowych, z grubsza takich, jakie dziś stosowane są w helikopterach. Jego konstruktorem uczynił genialnego wynalazcę Robura, postać przypominającą trochę kapitana Nemo. Podobna nieco jest też fabuła obu powieści, czyli 20000 mil podmorskiej żeglugi i późniejszego od niej o prawie dwie dekady Robura Zdobywcy. W jednym i drugim utworze tajemniczy dowódca niezwykłego statku zabiera na jego pokład przymusowych pasażerów i odbywa z nimi podróż do różnych zakątków globu, co pozwala pisarzowi, rozmiłowanemu w geografii, wyczerpująco je czytelnikom zaprezentować.
Powieść o „Albatrosie”, bo tak Robur nazwał swój niezwykły statek powietrzny, nie tylko dotykała ważnego dla ówczesnej epoki zagadnienia, ale też sytuowała się na pograniczu dwóch okresów życia Juliusza Verne’a. Jak pisał w jego biografii Herbert R. Lottman, „fascynacja technologią zderza się tu z rosnącym pesymizmem pisarza co do celowości postępu” (tłum. Jacek Giszczak). Autor „Tajemniczej wyspy” zaczął dostrzegać, że wspaniałe wynalazki, w jakie obfitowało dziewiętnaste stulecie, mogą zarówno ułatwiać ludziom życie i pchać świat do przodu, jak i przynosić wiele szkód, szczególnie wtedy, gdy użytek z nich robić będą różni szaleńcy i złoczyńcy.
Ze względu na wagę podjętego tematu, „Robur Zdobywca” trafił na łamy nie „Magazynu Wiedzy i Rozrywki”, jak wiele innych powieści Verne’a, lecz „Dziennika Debat Politycznych i Literackich”. Był tam drukowany w odcinkach od 29 lipca do 18 sierpnia 1886 r. Kilka dni później ukazał się w formie książki, jednak jeszcze bez ilustracji. Okazała edycja, z 45 rycinami Léona Benetta, ruszyła do księgarń i subskrybentów 14 października owego roku.
Polscy czytelnicy na przekład tej powieści musieli czekać aż prawie pół wieku. To zaskakujące, bowiem wiele książek Verne’a tłumaczonych było niemalże „na żywo” i ukazywało się jeszcze w tym samym roku co we Francji. Zdobywcę spolszczył Zbigniew Zamorski, a wydali go w Warszawie w 1932 r., pod tytułem Król przestworzy, Bracia Lewin i Epstein. Potem była znowu długa, bo ponad pięćdziesięcioletnia przerwa. W 1988 r. nakładem Wydawnictwa „Śląsk” wyszło tłumaczenie Barbary Sęk, już jako Robur Zdobywca (razem z kontynuacją tego utworu, czyli Panem Świata), zaś w 2017 r. oficyna Hachette Polska wypuściła w kolekcjonerskiej serii „Niezwykłe podróże Juliusza Verne’a” nieco odświeżony przekład Zamorskiego, opatrzony zgodnym z francuskim oryginałem i utrwalonym już u nas tytułem Robur Zdobywca.
Jak widać, powieść o tajemniczym romantyku ery pary i elektryczności oraz jego fantastycznym statku powietrznym nie cieszyła się w Polsce popularnością, a niesłusznie, jest to bowiem jeden z najciekawszych i najbardziej frapujących utworów Czarodzieja z Nantes. Przypominamy go więc, w pełnym przekładzie i z kompletem oryginalnych rycin, w epoce, w której maszyny latające służą nie tylko do szybkiego i wygodnego przemieszczania się po świecie, ale też przyczyniają się do globalnego ocieplenia oraz sieją śmierć i zniszczenie jako wyjątkowo skuteczne uzbrojenie. Obawy Juliusza Verne’a niestety się ziściły...
dr Krzysztof Czubaszek
prezes Prezes Polskiego Towarzystwa Juliusza Verne’aRozdział I
W którym świat nauki zakłopotany jest nie mniej niż świat niewiedzy
– Trach…! Trach…!
Niemal równocześnie rozległy się dwa strzały pistoletowe. Jedna z kul ugodziła w kręgosłup pasącą się w odległości pięćdziesięciu kroków krowę, a przecież wcale nie ona była celem.
Ani jeden, ani drugi z dwóch przeciwników nie został nawet draśnięty.
Kim byli ci dwaj dżentelmeni? Nie wiadomo, a wszak nadarzała się tutaj okazja, by ich nazwiska przytoczyć dla przyszłych pokoleń. Wiadomo jedynie, że starszy był Anglikiem, a młodszy – Amerykaninem. Natomiast nie ma problemu ze wskazaniem miejsca, w którym bezbronny przeżuwacz skubnął ostatnią kępkę trawy. Zdarzyło się to na prawym brzegu Niagary1, w pobliżu wiszącego mostu łączącego Stany Zjednoczone z Kanadą, trzy mile poniżej wodospadu.
Anglik ruszył w stronę Amerykanina.
– Nadal twierdzę, że była to Rule, Britannia2! – oznajmił.
– Nie! Yankee Doodle3! – sprzeciwił się Amerykanin.
Spór już miał rozgorzeć na nowo, gdy jeden z sekundantów – zapewne w trosce o bydło – wtrącił się, mówiąc:
– Powiedzmy, że były to Rule Doodle i Yankee Britannia, i chodźmy na obiad!
Taki kompromis pomiędzy dwoma narodowymi pieśniami Ameryki i Wielkiej Brytanii zadowolił wszystkich. Amerykanie i Anglicy podążyli lewym brzegiem w górę rzeki, by zasiąść do stołu w hotelu Goat-Island – na neutralnym terenie między dwoma wodospadami. Skoro jednak zajęli się gotowanymi jajkami, tradycyjną szynką, zimnym roast befeem4 z ostrymi piklami oraz herbatą, której lejących się strumieni mogłyby pozazdrościć słynne katarakty, to nie trzeba im przeszkadzać. Zresztą jest mało prawdopodobne, że pojawią się jeszcze na stronach tej powieści.
Który z nich miał rację – Anglik czy Amerykanin? Trudno byłoby orzec. W każdym razie ów pojedynek zademonstrował, jak bardzo nie tylko na Nowym, ale i na Starym Kontynencie ludzie pasjonowali się pewnym niewytłumaczalnym zjawiskiem, które mniej więcej od miesiąca zaprzątało wszystkie umysły.
Os sublime dedit coelumque tueri5 – pisał Owidiusz6 ku najwyższej chwale ludzkiej istoty. Zaiste, od pojawienia się człowieka na ziemskim globie nigdy dotąd tak bardzo nie przyglądano się niebu.
Otóż dokładnie minionej nocy nad terytorium Kanady usytuowanym między jeziorami Ontario i Erie7 w przestworzach rozległy się metaliczne dźwięki jakiejś napowietrznej trąbki. Jedni posłyszeli Yankee Doodle a inni – Rule, Britannia. Stąd też ów anglosaski spór, który zakończył się obiadem w Goat-Island. Ostatecznie, może to nawet nie była żadna z owych patriotycznych pieśni. Natomiast wszyscy przekonani byli o tym, że ten dziwny dźwięk zdawał się spływać z nieba na ziemię.
Czyżby uznać należało, że to jakaś niebiańska trąba, w którą dmie anioł bądź archanioł…? Czy nie byli to raczej weseli aeronauci8 zabawiający się tym dźwięcznym instrumentem, z którego Feme9 czyniła tak hałaśliwy użytek?
Nie! Nie było tam ani balonu, ani aeronautów. Nadzwyczajne zjawisko miało swe źródło w wysokich strefach nieboskłonu – zjawisko, którego ani natury, ani pochodzenia nie można było ustalić. Dziś pojawiło się nad Ameryką, po czterdziestu ośmiu godzinach – nad Europą, tydzień później – w Azji, nad Tianxią10. W takim razie, jeśli ta trąbka, która oznajmiała swoje przemieszczanie się, nie była trąbą sądu ostatecznego, to czymże ona była?
Stąd też we wszystkich krajach świata, królestwach i republikach, narastał niepokój, nad którym należało zapanować. Jeżeli we własnym domu usłyszelibyście dziwny, niewyjaśniony hałas, czyż nie szukalibyście natychmiast jego przyczyny, a gdyby poszukiwania okazały się bezowocne, czyż nie porzucilibyście tego domu, by zamieszkać w innym? Ależ tak, oczywiście! Jednakże w tym przypadku dom był ziemskim globem. Nie było sposobu, by przenieść się na Księżyc, Marsa, Wenus, Jowisza bądź jakąkolwiek planetę Układu Słonecznego. Należało zatem zbadać, co się działo nie w nieskończonym kosmosie, lecz w warstwach atmosfery. To jasne, tam, gdzie nie ma powietrza, nie ma dźwięku, a ponieważ dźwięk był obecny – ciągle odgłosy sławetnej trąbki – zatem zjawisko miało miejsce w atmosferze, której gęstość maleje przy oddalaniu się od Ziemi i której grubość nie przekracza dwóch lig11.
Oczywiście sprawa znalazła swe odbicie na stronach tysięcy gazet, które prezentowały ją z każdej możliwej strony, raz wyjaśniały, raz zaciemniały, przytaczając fakty prawdziwe bądź fałszywe, alarmując bądź uspokajając czytelników – w interesie nakładu – a w sumie zaprzątając uwagę nieco ogłupiałych mas. W efekcie przestano zajmować się polityką, ale interesy wcale nie szły gorzej. Lecz co to takiego właściwie było?
Na całym świecie zasięgano opinii obserwatoriów. Skoro nie udzielały odpowiedzi, to po co one właściwie istniały? Jeśli astronomowie, którzy potrafili identyfikować podwójne lub potrójne gwiazdy oddalone o sto tysięcy miliardów lig, nie byli w stanie ustalić pochodzenia kosmicznego zjawiska w promieniu zaledwie kilku kilometrów, to czemuż oni służyli?
Podobnie wszelkie teleskopy, okulary, lunety, lornetki, binokle i monokle kierowane w niebo podczas pięknych letnich nocy nie były w stanie go zidentyfikować, a tych wspomagających wzrok instrumentów o różnych zasięgach i rozmaitej wielkości były setki tysięcy. Dziesięć, dwadzieścia razy więcej niż gwiazd na niebie dostrzeganych gołym okiem. Nie! Nigdy zaćmienie słońca obserwowane na całym globie nie wywołało podobnego zainteresowania.
Obserwatoria wreszcie odpowiedziały, ale niewystarczająco. Wszystkie wyraziły swą opinię, lecz były one różne. To wywołało w ostatnich tygodniach kwietnia i pierwszych tygodniach maja wewnętrzną wojnę w świecie nauki.
Obserwatorium Paryskie12 było bardzo ostrożne. Nie wypowiedział się żaden z jego oddziałów. Serwis astronomii matematycznej zlekceważył zagadnienie. Dział zajmujący się południkami niczego nie znalazł. Obserwacje fizyczne niczego nie zauważyły. Dział geodezji niczego nie spostrzegł. Biuro meteorologii niczego nie zobaczyło. Podobnie w dziale obliczeń – niczego nie widziano… Przynajmniej przyznano się szczerze. Podobną szczerość wykazały obserwatoria Montsouris13 i z parku Saint-Maur14. Taki sam szacunek dla prawdy miało Biuro Długości15. Bez wątpienia, przymiotnik „francuski” jest synonimem słowa „szczery”16.
Prowincja miała coś więcej do powiedzenia. W nocy z szóstego na siódmy maja zauważono trwającą nie dłużej niż dwadzieścia sekund poświatę, prawdopodobnie pochodzenia elektrycznego. Na Pic du Midi17 ów rozbłysk widziano między godziną dziewiątą a dziesiątą wieczorem. Stacja meteorologiczna na Puy-de-Dôme18 odnotowała go między pierwszą a drugą w nocy, na górze Ventoux19 w Prowansji – między trzecią a czwartą nad ranem, i wreszcie na górze Semnoz między Annecy, Bourget i Jeziorem Lemańskim zjawisko spostrzeżono, gdy świt rozjaśniał nieboskłon.
Tych wszystkich spostrzeżeń nie można było oczywiście zignorować. Nikt nie wątpił, że na przestrzeni kilku godzin zaobserwowano poświatę kolejno w kilku miejscach. Zatem albo pochodziła ona z kilku źródeł, przenikając ziemską atmosferę, albo – jeśli źródło było tylko jedno – musiało się ono przemieszczać z prędkością bliską dwustu kilometrom na godzinę.
Lecz czy w godzinach dziennych zauważono w powietrzu coś niezwykłego?
Zupełnie nic.
Czy chociaż odgłos trąbki dobiegł wtedy poprzez warstwy powietrza?
Żaden taki dźwięk nie zabrzmiał od wschodu do zachodu słońca.
Obserwatoria w Zjednoczonym Królestwie20 były bardzo zakłopotane. Nie potrafiły zająć wspólnego stanowiska. Greenwich21 nie mogło dojść do porozumienia z Oksfordem, choć obydwa były zgodne, że „niczego nie było”.
– Złudzenie optyczne! – twierdziło jedno.
– Złudzenie akustyczne! – odpowiadano z drugiego.
I z tego powodu się spierały. Zgadzały się z sobą tylko co do złudzenia.
Dyskusje w obserwatoriach w Berlinie i w Wiedniu groziły wywołaniem międzynarodowych komplikacji. Jednak Rosja w osobie dyrektora obserwatorium w Pułkowie22 dowiodła im, że racja była po obydwu stronach. Zależało to od punktu widzenia, z którego wychodzono dla określenia natury owego zjawiska, teoretycznie niemożliwego, lecz możliwego w praktyce.
W Szwajcarii obserwatoria na Säntis23 w kantonie Appenzell, na Rigi, na Gäbris oraz stacje na przełęczach Świętego Gotarda, Świętego Bernarda, Julier i Simplon, w Zurychu i na Sonnblick w Alpach tyrolskich dały dowód skrajnej ostrożności odnośnie do czegoś, czego nikt nigdy nie stwierdził – co było bardzo sensownym działaniem.
Natomiast we Włoszech obserwatorzy ze stacji meteorologicznych na Wezuwiuszu, w Casa Inglese24 na Etnie i na Monte Cavo nie zawahali się dopuścić tezy o materialnym charakterze zjawiska, biorąc pod uwagę to, że widzieli je: za dnia – w postaci spiralnego obłoku, w nocy – jako meteor. Jednakże nie mieli najmniejszego pojęcia, co to takiego było.
Prawdę mówiąc, tajemnica ta zaczęła nużyć ludzi nauki, podczas gdy nadal pasjonowała, a nawet przerażała ludzi przeciętnych i nieuków, którzy stanowili, stanowią i stanowić będą zdecydowaną większość ludzkości, dzięki jednemu z najmądrzejszych praw natury. Astronomowie i meteorolodzy przestaliby się zatem nią zajmować, gdyby w nocy z dwudziestego szóstego na dwudziesty siódmy maja Norwegowie z obserwatorium w Kautokeino w regionie Finmark, a w nocy z dwudziestego ósmego na dwudziesty dziewiąty Szwedzi znad Isfjordenu na Spitsbergenie nie oznajmili zgodnie, że na tle zorzy polarnej pojawił się olbrzymi ptak, latający potwór. Nie udało się określić jego budowy, lecz pewne było, że wyrzucał z siebie cząsteczki, które wybuchały jak bomby.
W Europie nie zamierzano podawać w wątpliwość rezultatu obserwacji stacji z Finmarku i ze Spitsbergenu, ale najbardziej niewiarygodne było to, że Szwedzi i Norwegowie potrafili w czymkolwiek być zgodni.
Natomiast we wszystkich obserwatoriach Ameryki Południowej, w Brazylii, w Peru i w La Placie, oraz w Australii, w Sydney, w Adelajdzie i w Melbourne, wyśmiano owo rzekome odkrycie, a australijski śmiech jest jednym z najbardziej zaraźliwych.
Tylko jeden szef stacji meteorologicznej pokusił się o rozwiązanie zagadki, nie bacząc na wszelkie szyderstwa, jakie jego rozwiązanie mogło sprowokować. Był to Chińczyk, dyrektor wzniesionego na rozległej równinie co najmniej dziesięć lig od morza, otoczonego bezkresnym horyzontem i czystym powietrzem obserwatorium Zi-Ka-Wei25.
– Możliwe – oznajmił on – że ten obiekt to po prostu statek powietrzny, latająca machina!
Niezły żart!
O ile w Starym Świecie26 spory były ożywione, to można sobie wyobrazić, jakie być musiały w tej części Nowego, którego największy obszar zajmują Stany Zjednoczone.
Jak wiadomo, Jankes27 nie podąża krętymi drogami. Obiera taką, która na ogół prowadzi prosto do celu. Toteż obserwatoria amerykańskiej federacji nie wahały się przed bezpośrednim wyłuszczaniem przedmiotu sporu, a jeśli nie rzucały w siebie przyrządami optycznymi, to tylko dlatego, że nie nadawałyby się one do użytku wtedy, gdy były najbardziej potrzebne.
W tej tak kontrowersyjnej kwestii obserwatoria z Waszyngtonu w Dystrykcie Kolumbii28 i z Cambridge w stanie Duna29 stawiły czoła obserwatoriom z Dartmouth w Connecticut i z Ann Arbor30 w Michigan. Przedmiotem ich sporu nie była jednak natura obserwowanego obiektu, ale dokładny czas jego obserwacji. Wymienione obserwatoria twierdziły, że widziały go tej samej nocy, o tej samej godzinie, w tej samej minucie i w tej samej sekundzie, choć tajemniczy wehikuł przemieszczał się niezbyt wysoko nad horyzontem. Tymczasem odległości pomiędzy Connecticut a Michigan oraz pomiędzy Duna a Dystryktem Kolumbii są tak duże, że ową podwójną obserwację dokonaną w tym samym momencie należało uznać za niemożliwą.
Obserwatoria Dudley z Albany w stanie Nowy Jork i Akademii Wojskowej West Point31 wykazały błąd swych kolegów, publikując notę z obliczeniami wznoszenia się i deklinacji32 owego obiektu.
Ostatecznie okazało się, że obserwatorzy popełnili pomyłkę. Obiekt, który namierzyli, był meteorem przelatującym poprzez środkowe warstwy atmosfery. Nie mógł być zatem obiektem, o który chodziło. Ponadto, czy ów meteor mógłby grać na trąbce?
Jeśli chodzi o trąbkę, to na próżno usiłowano uznać jej donośny dźwięk za złudzenie akustyczne. W tym przypadku uszy miały rację, podobnie jak oczy. Naprawdę widziano, naprawdę słyszano. Podczas bardzo ciemnej nocy z dwunastego na trzynasty maja obserwatorom z Yale College, wyższej szkoły imienia Sheffielda, udało się zanotować kilka taktów frazy muzycznej w tonacji D-dur, w rytmie na cztery takty, która nuta po nucie i w tempie zgadzała się z refrenem Pieśni wymarszu33.
– Jasne! – powtarzali kpiarze. – To francuska orkiestra gra ponad chmurami!
Żart nie był jednak wyjaśnieniem, jak podkreślało założone przez Atlantic Iron Works Society obserwatorium z Bostonu, którego opinie w sprawach astronomii i meteorologii zaczynały obowiązywać w świecie nauki.
Wypowiedziało się również znane ze swych mikrometrycznych pomiarów gwiazd podwójnych obserwatorium z Cincinnati34 zbudowane w 1870 roku na górze Lookout dzięki hojności pana Kilgoura. Jego dyrektor z całą szczerością oświadczył, że z pewnością coś istniało, że jakaś machina ukazywała się w dość krótkich odstępach czasu w różnych punktach atmosfery, ale trudno cokolwiek powiedzieć o jej naturze, rozmiarach, szybkości lub trajektorii.
Wtedy to w gazecie docierającej do olbrzymiego kręgu odbiorców, czyli „New York Herald”35 pojawiła się anonimowa informacja następującej treści:
Nie zapomnieliśmy o rywalizacji, która kilka lat temu doprowadziła do starcia pomiędzy dwoma spadkobiercami begum36 Ragginahry – francuskim doktorem Sarrasinem i jego miastem Franceville oraz niemieckim inżynierem Schultzem i jego miastem Stahlstadt. Obydwie miejscowości są położone w południowej części stanu Oregon w Stanach Zjednoczonych37.
Tym bardziej nie zapomnieliśmy, że w celu zniszczenia Franceville herr Schultze wystrzelił potężny pocisk, który miał uderzyć we francuskie miasto i całkowicie je zniszczyć za jednym uderzeniem.
Tym bardziej nie zapomnieliśmy, że ów pocisk, którego prędkość początkowa przy opuszczaniu lufy potwornego działa została źle obliczona, pomknął z prędkością szesnaście razy większą niż pocisk zwykły, czyli sto pięćdziesiąt lig na godzinę, i nigdy nie upadł na ziemię. W rezultacie przeszedł w stan meteoru i krąży, i wiecznie będzie krążył wokół naszej planety.
Dlaczegóż właśnie ten pocisk, którego istnieniu nie można zaprzeczyć, nie miałby być owym tajemniczym obiektem?
Bardzo zmyślnym był ten czytelnik „New York Heralda”. A trąbka…? W pocisku herr Schultzego nie było żadnej trąbki!
Zatem wszystkie te wyjaśnienia niczego nie wyjaśniały, wszyscy obserwatorzy źle obserwowali.
Pozostawała jeszcze hipoteza zaproponowana przez Zi-Ka-Weya. Ale któżby się liczył z opinią Chińczyka…?!
Nie należy sądzić, że publika Starego i Nowego Świata zaczęła odczuwać przesyt tą sprawą. O nie! Dyskusje trwały w najlepsze bez szans na uzgodnienie wspólnego stanowiska. Zdarzyła się jednak pewna przerwa. Minęło kilka dni, podczas których nie zasygnalizowano żadnego meteoru ani innego obiektu i żaden odgłos trąbki nie zabrzmiał w przestworzach. Czyżby obiekt spadł w jakimś punkcie globu, gdzie trudno byłoby znaleźć jego ślad – na przykład do morza? Czyżby spoczywał w głębinach Atlantyku, Pacyfiku bądź Oceanu Indyjskiego? Jakże się wypowiadać w tym względzie?
Tymczasem między drugim a dziewiątym czerwca doszło do całej serii nowych zdarzeń, których nie można było wyjaśnić jedynie istnieniem kosmicznego zjawiska.
W przeciągu tygodnia mieszkańcy Hamburga na szczycie wieży kościoła św. Michała, Turcy na najwyższym minarecie Hagii Sophii, mieszkańcy Rouen na końcu metalowej iglicy ich katedry, mieszkańcy Strasburga na szczycie Münster, Amerykanie na głowie ich Statui Wolności przy ujściu Hudsonu i na wierzchołku posągu Waszyngtona w Bostonie, Chińczycy na szczycie świątyni Pięciuset Bogów w Kantonie, Hindusi na szesnastym piętrze piramidy świątyni w Tandźawur, parafianie od Świętego Piotra na krzyżu rzymskiej bazyliki, Anglicy na krzyżu katedry św. Pawła w Londynie, Egipcjanie na czubku Wielkiej Piramidy w Gizie, paryżanie na piorunochronie wysokiej na trzysta metrów żelaznej wieży z Wystawy z 1889 roku38 mogli spostrzec flagę powiewającą w każdym z tych trudno dostępnych miejsc.
Owa flaga była z czarnej etaminy39 usianej gwiazdami, ze złotym słońcem pośrodku.
1 Niagara – rzeka na granicy Kanady (Ontario) i Stanów Zjednoczonych (Nowy Jork), o długości 55 km, przepływająca z jeziora Erie do jeziora Ontario.
2 Rule, Britannia (ang. Władaj, Brytanio) – brytyjska pieśń patriotyczna powstała w 1740 roku, kojarzona głównie z marynarką i armią brytyjską, drugi, mniej formalny hymn brytyjski.
3 Yankee Doodle – słynna amerykańska piosenka żołnierska z czasów wojny z Anglią o niepodległość Stanów Zjednoczonych, śpiewana przez Anglików w celu wyśmiewania buntowników, którzy wkrótce ją przejęli.
4 Roast beef (ang.) – u J. Verne’a: roastbeef, pieczona wołowina, rostbef, kotlet wołowy.
5 Os sublime… (łac.) – nieco zmieniony cytat z I księgi (wiersz 85) poematu Metamorfozy Owidiusza, w oryginale: Os homini sublime dedit caelumque videre, co w użytym kontekście można tłumaczyć jako: Dał człowiekowi wyniosłą postawę, by widział niebo.
6 Owidiusz (43 p.n.e.-17 lub 18 n.e.) – rzymski poeta, uważany za najwybitniejszego, obok Wergiliusza i Horacego, twórcę poezji łacińskiej.
7 Erie (ang. Lake Erie, fr. Lac Érié) – słodkowodne jezioro tektoniczno-polodowcowe w Kanadzie i USA, czwarte co do wielkości w grupie Wielkich Jezior.
8 Aeronauta – lotnik odbywający loty balonem lub sterowcem.
9 Feme – bogini w mitologii greckiej, uosobienie szybko rozchodzącej się wieści, plotki, na ogół przedstawiana z trąbką i skrzydłami, odpowiednik w rzymskiej Famy.
10 Tianxia (chin. pod niebem) – tak Chińczycy nazywali swe państwo w okresie cesarstwa; w dawnej literaturze zachodniej tłumaczone jako Niebiańskie Cesarstwo i takiej też nazwy używa J. Verne (Céleste-Empire).
11 Liga – jednostka długości o wielorakich definicjach; francuska liga metryczna to 4000 m, liga ziemska – 4448 m, liga morska – 5556 m; informację tę J. Verne podaje według stanu wiedzy w końcu XIX wieku; dzisiaj wiemy, że grubość najbliższej Ziemi powłoki gazowej, troposfery, wynosi od 8 km (nad obszarem podbiegunowym) do 18 km (nad równikiem).
12 Obserwatorium Paryskie – najstarsze nadal działające obserwatorium astronomiczne, powstałe w II połowie XVII wieku; obecnie oprócz Paryża obejmuje placówki w Meudon i Nançay.
13 Obserwatorium Montsouris – zapewne chodzi o obserwatorium astronomiczne powstałe w 1875 roku w parku Montsouris w południowej części Paryża na potrzeby Szkoły Marynarki Wojennej (École navale).
14 Obserwatorium z parku Saint-Maur – stacja meteorologiczna powstała w 1872 w Saint-Maur-des-Fossés, prowadząca zarazem badania geomagnetyczne, geofizyczne i astronomiczne.
15 Biuro Długości – francuska instytucja naukowa powołana w 1795 do rozwiązywania problemów astronomicznych związanych z określaniem długości geograficznej oraz obliczania i publikowania tablic astronomicznych.
16 Autor wykorzystuje tu podobieństwo francuskich słów français – francuski i franc – szczery.
17 Pic du Midi de Bigorre – szczyt w Pirenejach, na którym na wysokości 2877 m powstało w 1878 roku obserwatorium astronomiczne.
18 Puy-de-Dôme – szczyt w Masywie Centralnym o wysokości 1465 m, na którym w 1876 powstało obserwatorium meteorologiczne.
19 Ventoux – szczyt we francuskich Prealpach Południowych o wysokości 1910 m, na którym w 1882 powstało obserwatorium meteorologiczne.
20 Zjednoczone Królestwo (United Kingdom) – stosowana od roku 1707 nazwa Wielkiej Brytanii, wtedy to Akt Unii ustanowił zjednoczenie Królestwa Anglii i Królestwa Szkocji, pełna nazwa to Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii (United Kingdom of Great Britain).
21 Greenwich – dzielnica Londynu, w której znajduje się obserwatorium astronomiczne, od 1883 roku uznane za leżące na południku zerowym, od którego liczy się długość geograficzną.
22 Obserwatorium w Pułkowie – powstałe w 1839 roku około 20 km na południe od Petersburga główne obserwatorium astronomiczne Rosyjskiej Akademii Nauk.
23 Säntis – u J. Verne’a: Saütis.
24 Casa Inglese – schronisko znane z powieści J. Verne’a Mathias Sandorf, w 1879 roku stało się Obserwatorium Astronomicznym „Vincenzo Bellini”, przekształconym następnie w obserwatorium wulkanologiczne, które zniszczyła erupcja Etny w 1971 roku.
25 Zi-Ka-Wei – obecnie dzielnica Szanghaju – Xujiahui; w roku 1842 powstała tam misja jezuitów; w 1873 roku misjonarze otworzyli obserwatorium meteorologiczne.
26 Stary Świat – pojęcie geograficzne obejmujące Europę, Azję i Afrykę, którego zaczęto używać po odkryciu Ameryki, czyli Nowego Świata.
27 Jankes (ang. Yankee) – określenie Amerykanina, o różnym znaczeniu; pierwotne (i nadal w USA) dotyczy mieszkańca Nowej Anglii, potomka kolonistów angielskich, od czasów wojny secesyjnej południowcy mówili tak na mieszkańców stanów północnych; dla ludzi spoza USA Jankes to każdy Amerykanin.
28 Autor podaje tu historycznie uwarunkowane położenie Waszyngtonu; Dystrykt Kolumbii (District of Columbia) powołano w roku 1801 jako dystrykt federalny – jednostkę administracyjną niebędącą stanem i podlegającą bezpośrednio władzom federalnym; miasto Waszyngton leżało na jego terytorium jako niezależne do roku 1871, kiedy połączono z sobą obie jednostki pod nazwą Dystrykt Kolumbii (D.C.); tym niemniej nazwa Waszyngton funkcjonowała nadal, stąd na ogół używa się terminu Waszyngton, D.C.
29 Duna – taki stan nigdy nie istniał; Cambridge leży w Massachusetts; autor użył nazwy fikcyjnej.
30 Ann Arbor – u J. Verne’a Aun-Arbor.
31 West Point – amerykańska uczelnia wojskowa, usytuowana w byłym forcie US Army, kształcąca przyszłych oficerów na potrzeby wojsk lądowych; położona w mieście West Point w stanie Nowy Jork, nad rzeką Hudson, ok. 80 km na północ od Nowego Jorku.
32 Deklinacja – w astronomii kąt pomiędzy prostą prowadzoną od obserwatora do obiektu a płaszczyzną równika ziemskiego.
33 Pieśń wymarszu – pieśń rewolucyjna gloryfikująca poświęcenie dla republiki, powstała w 1794 roku (piąta rocznica zburzenia Bastylii), śpiewana do dziś.
34 Budowę obserwatorium w Cincinnati (najstarszego w USA) rozpoczęto w roku 1843 na górze Adams, a w roku 1873 przeniesiono je na górę Lookout, na teren oddany miastu przez Johna Kilgoura.
35 „New York Herald” – wysokonakładowy dziennik założony w 1835 roku w Nowym Jorku; od 1887 wydawany także w Paryżu.
36 Begum (begam) – tytuł przysługujący kobietom z książęcych rodów.
37 Autor czyni aluzję do swej powieści Pięćset milionów begum, której przedmiot streszcza przytoczone ogłoszenie.
38 Chodzi o wieżę Eiffla, ale w roku powstania powieści (1886) wieża jeszcze nie istniała; jej budowę rozpoczęto w roku 1887, lecz projekt powstał w 1884, zatem autor mógł o niej wiedzieć, choć nie miła jeszcze nazwy.
39 Etamina – cienka, miękka tkanina z jedwabiu, bawełny lub włosia o luźnym splocie.