- W empik go
Ród Filomatów - ebook
Ród Filomatów - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 207 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Miejmy przedewszystkiem w pamięci, że młodzieńcy, w których obfitej korespondencyi się rozczytujemy, rodzili się przeważnie z końcem ośmnastego wieku; że ich rodzice sięgali pamięcią czasów Augusta III, żyli podczas trzech rozbiorów, przeżyli upadek Polski, świetność Napoleona i doczekali się… niektórzy przynajmniej, Kongresu Wiedeńskiego i Królestwa Polskiego. Pamiętajmy, że od pamiętnej wiosny 1812 r., którą potem uwieczni „urodzony w niewoli” poeta, upłynęło zaledwie lat kilka, że nadzieje wielkie rosły, a z Litwy poglądano chciwie i tęsknie ku Warszawie, jej sejmom i wojsku polskiemu. Nie zapominajmy wreszcie, że Litwa żyła zawsze odrębnem, swojskiem życiem, bardzo do swych obyczajów i zwyczajów przywiązana, dumna z nich i świadoma przysług, oddanych Rzeczypospolitej w chwilach dziejowych, przez Rejtena, Kościuszkę, Jasińskiego…
Jeżeli Wilno dziś jeszcze, pomimo tylu przeobrażeń, zachowało na ogół najwięcej cech architektonicznych wieku XVIII, to można sobie wyobrazić, jak typowo swojskiem miastem było przed stu laty; a cóż dopiero wieś litewska, kraj lat dziecinnych „niepodkopany nadziei złudzeniem, ani zmieniony wypadków strumieniem”. O tym kraju dzieciństwa swego mogli mówić wraz z poetą wszyscy filomaci: „Ten kraj szczęśliwy, ubogi i ciasny, jak świat jest boży, tak on był nasz własny, jakże tam wszystko do nas należało.., jak każdy kącik ziemi był znajomy…”
Były to jeszcze lata patryarchalnych stosunków, w których dwory i dworki aż do najuboższych zaścianków poczuwały się do wspólności plemiennej i solidarności samozachowawczej.
Mickiewicz z czasem, na obcej ziemi, po latach, ocenił wyjątkowe znaczenie ówczesnych stosunków na Litwie: „Nigdzie na ziemi – mówił do przyjaciela–niema tak wesołego życia, jak w litewskich wioskach i zaściankach. Tyle tam radości, miłości, szczęścia wspólnego, nieprzerwanego… Takiego życia hojnie użyłemmiędzy 1815 a 1820 latami". Otóż na prawdę tych słów rzuca jasne światło niejedna karta z korespondencyi filomatycznej. Zwłaszcza opowiadania Zana wprowadzają nas nieraz niespodzianie dodworu wiejskiego i roztaczają obraz naturalny towarzyskich stosunków, tak blizkich tego, co znamy z Soplicowa, że mimowoli szukamy tu Pana Sędziego i Rejenta i Zosi i Tadeusza. Oto np.dwór państwa Ślizieniów w Bartnikach: pani Chorążyna każe sądzić fanty młodzieży rozbawionej, dzieci mnóstwo; pan Chorąży ze starym Sędzią w warcaby grają. „Na kanapie przy drzwiach tłusty i łysy siedzi w taratatce Soroka, patrzy to na grających, to na młodych gry i miłostki. Co trzy minuty śmieje się a później chustką rzęsiste łzy ociera i znowu śmieje się: dawny zasłużony sługa i największy przyjaciel domu. W kącie przy fortepianie muzyk z czerwonym, okrągłym nosem, niski, nieco brzuchaty, w kontuszu, nachylony, trzyma pod pachą skrzypeczkę,brzdąka….Przy piecu, ręce na piersiach ułożywszy, wąsaty ekonom, czasem zażywa tabakę, a gdzie trzeba śpiewać, basem pomaga. We drzwiach od przedpokoju niańka… przed nią Jan,wąsaty, poczciwy lokaj… widać nos krzywego kredensarza, między Janem a niańką Hańcia, dziewczyna, która czeka nim ją zawołają śpiewać, umie kilka wołyńskich pieśni i rozumie, żepiękna. Innych kilka głów i nosów ujrzysz: ochmistrzyniraz wchodzi, drugi raz wychodzi… Medyk przechadza się z p.porucznikiem, który długie włosy poprawia i fajkę pali…Soroka zachodzi się ze śmiechu, czasem wymówi: „Oj, oj, heta panna, szto jana wyrablaje !"–Nie podobna było streszczać tej sceny dworu wiejskiego, już bardzo przez Zana treściwie podanej;jakaż to charakterystyczna rodzajowa grupa! Ileż nam mówi taswoboda wiejska i natłok służby, przypatrującej się, jak się młodzież bawi i białoruskie uwagi pana Soroki… Jakże to wszystkowsią pachnie!
Już z tego, co dawniej Domeyko opowiadał, można było wnosić o blizkim, zażyłym stosunku dworu do chaty wiejskiej. Zwłaszcza zaścianki drobnej szlachty, drobnych dzierżawców, nie wiele się różniły od zagród wieśniaczych i przejmowały się wierzeniami ludowemi. Wiadomo, ile Mickiewicz zawdzięczał tej wspólności gruntu białoruskich wyobrażeń; nie był on atoli pod tym względem wyjątkiem. Nie w innem otoczeniu wzrastał i wychowywał się Zan; czuje on dobrze wartość swego dzieciństwa, które także było sielskie, anielskie. Oto, jak je wdzięcznie wspomina: „Z wieczora Tomalek od pobożnej babuli nasłuchał się bardzo wiele o Kupale, o wied'mach, krowy mleczne wysysających, o kwitnącej paproci, o słońcu igrającem i tańcującem przy wschodzie w dniu św. Jana. Wszystkiego słuchał… wied'my się lękał, ale zapalił się chęcią posiadania kwiatu paproci; nie ośmielił się tylko sam jeden nocować w lesie, a tak znajomości języka drzew i zwierząt przez bojaźń nie nabył. Przecież postawił na swojem, aby słońce igrające i tańcujące widzieć”. A dopieroż ten stosunek dziecka dorastającego do dziwów przyrody. Na gorącym uczynku chwytamy tu niejako, jak natura wychowywa przyszłych poetów. Na pozór wcale dziecinna historya. Wstał przed świtem, obudził młodszego braciszka: „wyszli na wzgórek, gdzie wczora wspólnie wybudowali miasto z trzasek–i bobem zaludnili. Oba z niecierpliwością i niepokojem, z bojaźnią i nadzieją czekali wschodu.
„Tymczasem biała wstęga rozwija się po niebie, rozszerza się, wznosi powoli i ciągnie purpurowe szaty, jasnem frędzlowane złotem; odrywa się jasność w promieniach żółtej lilii.
„Patrz! Stefulku, góra ciemnego obłoku, na nim błyska różowy płomyk, błyska, wzlatuje, patrz, jaka świetność… drżące promienie rzuca; to świetna gwiazda! to poranna zorza!” Tomalek na jej widok tak był wzruszony, takiem napełniał się uniesieniem, że raz skakał, drugi raz biegł, czasem śpiewał… Stefulek niewzruszonem okiem patrzał w niebo''.
Takie dzieci wynosiły z wiejskiego życia nie tylko umiłowanie przyrody, ale głęboką wdzięczność dla ogniska rodzinnego, religijne uszanowanie dla rodziców. Trzeba czytać, z jakim respektem przemawia dorosły już Zan, jako student Uniwersytetu do „Wielmożnych Rodziców Dobrodziejów”, jak się troszczy o zdrowie Jegomości (t… j… ojca) i jak się podpisuje „z najgłębszym szacunkiem Wielmożnych Rodziców i najosobliwszych Dobrodziejów szczerożyczliwym synem i sługą”. Takie to były mores, które i w innych stronach Rzeczypospolitej obowiązywały, jak świadczą przygody Pana Benedykta Winnickiego.
Patryarchalność obyczajów zaznacza się także dobitnie w stosunku dworu do chaty wiejskiej. Zdaje się, że w ostatnich czasach obowiązuje niejako zasada malowania w jaknajczarniejszych kolorach owego stosunku z racyi pańszczyzny. Należałoby się wystrzegać uogólnień w jakimkolwiek kierunku… Bywali panowie na Litwie i Białej Rusi nieludzcy, okrutni, których napiętnował Mickiewicz w widmie z drugiej części Dziadów; ale bywali też zacni, ludzcy, włościan oswobadzający jak Chreptowicz, Brzostowski, Jan Krasiński i inni. Miło odczytać scenę między 80-letnim ciwunem (gumiennym) Jędrzejem a Michałem "Wereszczaką, jak ją wiernie podał Zan w liście do Maryli. Mowa tam o zajeździe w Worończy podczas rozbiorów i znowu blisko ocieramy się o atmosferę Pana Tadeusza, czyli ostatniego zajazdu na Litwie. Chłop wdzięczny wyznaje: „Co to były za czasy, chwała Bogu! Daj Boże Panom zdrowie: mam chatę, dzieci, pszczoły, ogród – utarł łzy–50 kop żyta, chwała Bogu, i 50 jarzyny…”
Chłop Jędrzej oddał usługi dworowi, gdy kozacy przyjechali, aby przymusić (do przysięgi na wierność) ojca Michała Wereszczaki.
Co krok niemal czuje się w Korespondencyi dawne serca bicie i dawną wielkość duszy, odczuwa się, że ani dwór, ani chata nie były jeszcze sobie obce, owszem wspólną troską złączone.
W tej sympatyi dla ludu nikomu się nie dał wyprzedzić Jan Czeczot. Nie tylko białoruskie tworzy piosneczki, które Filomaci z zapałem odśpiewują („Da pakińcież horła draću–„Sztoż my waszeci skażem”), ale i w polskim wierszu, gdzie tylko może, tam uczucia swe dla ludu wyrazi: „Śpiewek w tej ułożon mowie, Jaką to nasi biedni kmiotkowie, Gnębieni ciężką przemocą, gdy się od roboty pocą i dla nas niewdzięcznych trudzą, proste wiodąc tkliwe pienia, echo śpiących gajów budzą”. „O, mili nasi współbracia”!