Rodziewicz-ówna - ebook
Rodziewicz-ówna - ebook
Pełne sprzeczności oblicze Marii Rodziewiczówny i dotąd nieopowiedziana historia.
Awanturnicza biografia postaci, która wymyka się wszelkim uproszczeniom.
Żarliwa katoliczka, surowa konserwatystka, patriotka tworząca romansowe fabuły i pisząca „ku pokrzepieniu serc”, ale też osoba nieheteronormatywna, buntująca się przeciwko powszechnym oczekiwaniom, społecznica. Kim była autorka słynnych powieści Lato leśnych ludzi czy Między ustami a brzegiem pucharu?
Podpisywała się Rodziewicz, w życiu literackim istniała jako Rodziewiczówna. Emancypantka gustująca w męskich fasonach koszul i surdutach, z włosami zawsze obciętymi na krótko. Swoje długie życie dzieliła pomiędzy Warszawę a kresowy majątek w Hruszowie, nieustannie manifestując wielki zapał, gorączkową energię i niegasnący optymizm. Mimo dominujących negatywnych recenzji ze strony krytyków, przez ponad sto lat zaczytywano się w jej powieściach. W życiu prywatnym związana z kobietami, prawdziwy spokój odnajdywała wśród poleskich torfowisk i rzecznych rozlewisk.
Maria Rodziewiczówna fascynuje zdumiewającymi sprzecznościami, rozsadza schematy. Jej życiorys wpisuje się w dyskusje na temat osób LGBT+, ekspresji płciowej, tożsamości narodowej, relacji polsko-żydowskich i polsko-białoruskich, antysemityzmu, klasowości i kolonializmu.
Rodziewicz-ówna to również porywająca opowieść o Kresach, o życiu rozpiętym między powstaniem styczniowym a warszawskim, o życiu, w którym odbija się nasza zagmatwana, często bolesna historia.
Emilia Padoł (ur. 1985) – absolwentka polonistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim, wygrała drugą edycję konkursu Instytutu Badań Literackich PAN na najlepszą pracę magisterską o tematyce gender. Dziennikarka, autorka wielu rozmów z najważniejszymi postaciami polskiej kultury. Finalistka nagrody Grand Press za 2020 rok w kategorii wywiad. Laureatka i wielokrotnie nominowana do Nagrody Dziennikarzy Małopolski – także w kategorii wywiad. Autorka czterech publikacji na temat rozrywki i życia kulturalnego w PRL-u, współtwórczyni książki Instrukcja obsługi przyszłości. Autorka scenariusza do filmu Światy literackie: Magdalena Tulli.
Urodziła się w Tarnowskich Górach, mieszkała w Krakowie, a teraz w Warszawie.
Kategoria: | Socjologia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-07809-9 |
Rozmiar pliku: | 9,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Krój męski
Włosy ścięte krótko. Żakiet z gładkiej tkaniny zwraca uwagę odświętnością. Broszka dodaje fasonu. Głęboka czerń odzienia podpowiada, być może, że portretowana nosi żałobę. Duże oczy śmiało, lecz spokojnie patrzą przed siebie. Ile Maria Rodziewicz może mieć lat na tym zdjęciu? Wydaje się, że mniej niż dwadzieścia. Pochowała ojca, za zgodą matki obcięła bujne włosy. Zaczęła lub niedługo zacznie przejmować rodzinny majątek, którym nie potrafi zarządzać jej brat Henryk – brak mu do tego smykałki. W pamięci mieszkańców Hruszowy zapisze się jako hulaka i kolekcjoner karcianych długów, który przegrał majątek pod Warszawą, wziął za żonę kobietę niezwykłej urody, miał córkę, rozwiódł się, bywał w Londynie. Według innych źródeł żonę znalazł nad Morzem Czarnym, zamieszkał z nią, a potem ich majątek został sprzedany. W każdym razie Maria po rządach brata we dworze ma pełne ręce roboty.
Ostatnią wolą ojca, zmarłego w 1881 roku, było, by żona i dzieci dziedziczyły sprawiedliwie, dlatego nowa właścicielka Hruszowy musi spłacić brata, siostrę i matkę, wypłacając im trzy czwarte wartości gospodarstwa. Potrzebne jej więc siedemdziesiąt pięć tysięcy rubli. Bajońska suma. Poza tym majątek tonie w długach. Miną lata, zanim należności wobec rodzeństwa zostaną uregulowane. Zdaje się, że Amelia Rodziewiczowa, chorująca na serce, zupełnie zrezygnuje ze swojej części rozliczenia. Przez ponad dekadę będzie mieszkać pod opieką Marii w Hruszowie.
W 1882 roku Amelia w czarnej sukni, z futrzaną czapką w dłoniach staje w atelier przy Nowym Świecie 27 w Warszawie. Jest niska, drobna. Ma owalną twarz, wąskie usta i duże okrągłe oczy, na które mocno opadają kąciki powiek. Lekko przygarbiona, z nieco nieprzytomnym wzrokiem, może to smutek, poczucie osamotnienia, a może lęk o przyszłość?
Zdjęcie pisarki prawdopodobnie wykonane po śmierci jej ojca, lata 1881–1885.
Lęk o przyszłość najmłodszej córki, Marii? Marii, która – z powodu swojej odważnej decyzji o prowadzeniu majątku – musi zapomnieć o równie odważnym planie studiowania medycyny za granicą. Kobiety, nawet jeśli w tym czasie są dopuszczane do kosztownych studiów w Paryżu czy Genewie, powszechnie wciąż są uważane za ułomne pod względem intelektualnym, w najmniejszym stopniu niemogące konkurować z mężczyznami.
Od teraz Maria będzie mogła delegować na wydziały lekarskie już tylko bohaterki swoich powieści – i nieraz to zrobi.
Matka Marii, surowa i poważna, od początku zachęcała córkę do wysyłania prac na konkursy i rozpowszechniania ich drukiem, Amelia z Kurzenieckich Rodziewicz, 1882.
Nigdy więcej nie zobaczymy jej w równie dziewczęcej stylizacji, jak na tym pierwszym znanym młodzieńczym zdjęciu. Fasony jej ubrań będą się upraszczać, na szyi pojawią się krawaty, a marynarki i koszule nabiorą stanowczych konturów. Włosy zawsze już będą krótkie. U siebie na wsi Rodziewicz na ogół będzie nosić proste ubrania z poleskiego samodziału – koszule (czasem z ludowym haftem na kołnierzyku i rękawach), żakiety (latem cienkie, lniane), grubą kurtę z samodziału (to zimą), juchtowe buty z cholewami, spódnice średniej długości z kieszenią.
Pod koniec XIX wieku paryskie elegantki noszą powłóczyste spódnice, ozdobione u dołu drapowaniami czy układające się w koronę, i ogromne kapelusze. Dziedziczka Hruszowy zaś tak konstruuje swój strój, żeby móc w nim wygodnie obejść majątek, zobaczyć, co się w polu i na gumnie dzieje, przypilnować interesów, zająć się „męską” częścią gospodarstwa. Czy jednak tylko o wygodę chodzi?
Męski ubiór, ale też krok, głos, sposób bycia. Męskie ruchy, męski hart, męska czupryna. Nie wiadomo, co począć z tą męskością, która sprawia, że niektórym Maria bardziej kojarzyć się będzie z księdzem niż z kobietą. We wspomnieniach o niej to temat nigdy niepodejmowany, przekazywany półgębkiem, skrótowo, z kronikarskiej rzetelności, bo przecież jak pominąć coś tak ewidentnego?
A jednocześnie – jak opisać tę ekstrawagancję, jakich słów użyć? Co zrobić z kimś, kto tak śmiało łamie normy kulturowe, a do tego przez większość życia grzmi o obronie kultury i tradycji?
W latach 80. XIX wieku kostium kobiecy oznacza poddaństwo, męski – przywileje. Kodeks Cywilny Królestwa Polskiego i Prawo o małżeństwie z 1836 roku stawia sprawę jasno; każdej żony dotyczy to samo: posłuszeństwo wobec męża; brak możliwości zachowania nazwiska rodowego i zamieszkiwania w innym miejscu niż mąż; głos męża w kwestii wychowania dzieci jest decydujący; po śmierci męża nadzór nad dziećmi sprawuje rada familijna i to ona, jeśli wdowa ma chęć lub konieczność ponownie wyjść za mąż, rozsądza, czy dziecko zostanie z matką; żona bez zgody męża nie może zawierać żadnych umów ani wykonywać innych czynności prawnych, także dotyczących jej majątku, jeśli pieczę nad nim trzyma mąż. W XIX wieku w całej Europie mężczyzna stał na piedestale jako głowa rodziny, mąż i ojciec.
Ciekawe, w którym momencie w głowie Marii zaczęła wylęgać się myśl, że można ściąć włosy i sięgnąć po męski krój – stworzyć się na nowo.
Czy stało się to pod wpływem jazłowieckich opowieści o Joannie d’Arc, która w męskim przebraniu pociągnęła armię francuską ku kilku zwycięstwom w wojnie stuletniej między Francją a Anglią, ostatecznie zaś spłonęła na inkwizycyjnym stosie?
A może młoda Rodziewicz usłyszała o zaprzysiężonych bałkańskich dziewicach – kobietach, które mogły na całego wejść w męską rolę, zyskać przywileje przynależne tylko mężczyznom, pić alkohol, palić tytoń – ba! – stać się głową rodziny? Musiały tylko na zawsze porzucić kobiecy strój oraz myśl o zamążpójściu i przystać na to, że seks w ich życiu po wsze czasy będzie tabu. Ta stara, wciąż żywa tradycja, znana głównie z Albanii, w drugiej połowie XIX wieku zaczęła być opisywana przez europejskich etnografów i podróżników.
W Jazłowcu solidna humanistyczna edukacja musiała opierać się na omawianiu spuścizny antyku. Może Uczta Platona nie została w szkole przemilczana, a uwadze Marysi nie umknął na przykład zapisany w niej mit o androgyne, protoplastach ludzkości, istotach dwupłciowych?
A może dawnym ludowym zwyczajem, który nakazywał kobiecie wychodzącej za mąż ściąć niewinne dziewczęce warkocze ozdobione wstążkami, Marysia ścięła włosy na krótko i w ten sposób wysłała w świat komunikat: już nie jestem do wzięcia? Poprzez „męski kostium” zaś oznajmiła dodatkowo: nie interesują mnie babskie sprawy, kobiece gospodarstwo, zarządzam sama wielkim majątkiem.
Kto wie, może Maria zapatrzyła się w Emilię Plater, otoczoną kultem heroinę z powstania listopadowego, która ścięła włosy i w męskim stroju przystąpiła do walki, oddając krew za ojczyznę? Spłynęła na nią wieczna chwała dzięki Mickiewiczowi i jego Śmierci pułkownika, chociaż, prawdę powiedziawszy, o dokonaniach Plater na polu bitwy dzisiaj nie wiemy nic pewnego.
Idąc śladem romantyków, może być, że Marysię zachwyciła George Sand, która nosiła frak, cylinder, męską koszulę, piła wódkę, paliła cygara i zaciekle dyskutowała z mężczyznami. Nie wiadomo, czy blisko dwudziestoletnia Rodziewicz już sięga po tytoń. Nawet jeśli nie, to papieros wkrótce stanie się jej wiernym towarzyszem – na resztę życia. „W dzień musiałam zarządzać wielkim majątkiem, a w nocy każdy wydawca i redaktor walił w kark, zmuszał do pośpiechu. Zaliczka, dalsza rata honorarium, gorączkowo pisałam, więc papieros był mi podnietą i pomocą”, powie po kilku dekadach.
W każdym razie męski strój zapewne jest przydatny na Polesiu – tam gdzie ludzie wierzą w niezwykle silną więź łączącą ojców i synów z ziemią.
Skoro ziemia to ojcowizna, prym w zarządzaniu nią ma mężczyzna, otoczony czcią nie mniejszą niż grunt, po którym stąpa. A to oznacza, że kobieta jest zawsze na przegranej pozycji: poniewierana, przepędzana z chaty i bita podług dobrze znanego tam przysłowia: „jak muż żonki nie bije, to ṷ jej lohkaja hnije”.
W ziemi jak kret, w księgach jak mól
Prawdopodobnie w 1887 roku dwudziestoczteroletnia Maria oficjalnie przejmuje dwór – którym zajmuje się już od kilku lat – a wokół niego ponad tysiąc pięćset hektarów pól uprawnych, łąk i lasów. Gleba na polach jest lekka, ale podmokła, łąki są w większości bagienne. Jest i las – Rodziewicz zawsze będzie go chronić.
Taki majątek wymaga ogromnych nakładów finansowych. Nie sposób go utrzymać (i jeszcze spłacić rodzeństwo) bez dodatkowego planu na życie. Czy choć przez moment Maria rozważała zamążpójście, a może matka lub brat chcieli ją wydać za mąż – tego nie wiadomo. Wczytując się jednak w list do siostry Gertrudy z początku 1885 roku, trudno uwierzyć, że poważne plany matrymonialne w przypadku Marii mogły kiedykolwiek wchodzić w grę.
Dwudziestodwuletnia Rodziewicz pisze:
W życiu nie pamiętam pracowitszego lata jak to ubiegłe – formalnie nie było czasu tchnąć, nie mówiąc już o śnie, od którego się prawie odzwyczaiłam. Gospodarstwo zajmowało mi całe dnie, pisanie całe noce, rachunki wszystkie święta; zerwałam wszystkie stosunki, zakopałam się w ziemi jak kret, w księgach – jak mól! Proszę dodać do tego chorobę Babki, Matki, Siostry i moją własną szkarlatynę, a będzie miała droga Siostra dokładny rys mojego „Thun und Leiben” przez ten rok.
Babka Emilia – to o nią musi chodzić! A więc mieszka w Hruszowie. Tak niewiele o niej wiadomo poza tym, że zdecydowała się na rozwód. Czy to ona była prototypem wszystkich arcygroźnych babek, które defilują przez powieści Marii, wymierzają wnukom kary cielesne, dowodzą opuszczonymi przez mężczyzn dworami, ustanawiają matriarchat? Możemy tylko przypuszczać.
Kawałek dalej w liście Marysia – zachęcona przez siostrę Gertrudę – komentuje zamążpójście jednej z jazłowieckich koleżanek:
Hm, myślę, że ona miała równie wielkie powołanie do klasztoru, jak ja do małżeństwa! Ach, cóż ja się nasłuchałam i naczytałam mistycznych porywów i tęsknot za celą, i wstrętu do świata, aż wtem pewnego dnia – paf – otrzymuję bilet de faire part: pan Kostrowicki – narzeczony – ślub – szczęśliwa. I wierzyć tu kobietom! (...)
Aż strach, co się dzieje! Tej jesieni, będąc w Warszawie za interesami, odwiedziłam naturalnie Amelkę i zaczęłyśmy rachować koleżanki, z któremi wspólnie wycierałyśmy łokciami pokost z pulpitów. Powiadam siostrze – strach.
Honorcia – matka dzieciom, Helcia – ta mała Helcia Oskierczanka – mężatka, Stenia – już nie tylko mężatka, ale do rozwodu idzie, Siostra Emanuela – zaraz będzie profeską. Nie dość na tem – Ewunia Płotnicka, błaźnica, której jeszcze pudlem się bawić, za mąż idzie, Kazia ma tuziny konkurentów. Koniec świata – i koniec!
– A ty co? – Pytam Amelki.
– Nic jeszcze – wzdycha. – A ty co?
– I ja nic – bez jeszcze, odpowiadam.
Okropność, jakam ja stara. Reumatyzmy łamią po kościach – włosy zaraz osiwieją, a na grobie napiszą chyba: kozacza dusza. I – amen!
I jeszcze prośba, żeby listu nie pokazywać siostrze, która uczyła Marię kaligrafii. Pisanie szybkie brulionów popsuło mi rękę.
Maria, ta „kozacza dusza”, która o perspektywie zamążpójścia pisze: „ja nic – bez jeszcze”, jest wyraźnie rozczarowana tym, co stało się z jej szkolnymi koleżankami! Sama, zdecydowanie przedwcześnie pozbawiona możliwości kształcenia się, wpada w pewien rodzaj trudnej do zaakceptowania bierności potęgowanej gorzką niepewnością. Wyraźnie dręczy ją to, że miałaby wpisać swoje życie w patriarchalny schemat małżeństwa i macierzyństwa, kiełkuje w niej poczucie niedopasowania, może wręcz odmienności. Jazłowiecka szkoła także nie zdążyła wytresować Marii do myślenia o małżeństwie jako czymś niezbywalnym, koniecznym. Może więc właśnie tutaj szukać trzeba przyczyn jej niezależności? Może ta nudna, jałowa z pozoru kilkuletnia egzystencja, w której dziczeje jej dusza, da jej wolność i pewność co do życiowych wyborów?
A bruliony, o których Maria wspomina w liście, zapisują się jak z bicza strzelił, jeden za drugim – wypełniają je teksty literackie. Tylko do 1895 roku zostanie opublikowanych ponad siedemnaście jej dłuższych utworów, głównie powieści, a do tego ponad dwadzieścia krótszych form. Rodziewicz zadebiutowała jeszcze jako dziewiętnastolatka w 1882 roku pod pseudonimem Maro (!), publikując dwie nowelki: Gamę uczuć i Z dzienniczka reportera – obie z dopiskiem „Z francuzkiego” – w warszawskim „Dzienniku Anonsowym”.
Rok później, w 1883 roku, z lekką nonszalancją, ale też w ewidentnym poczuciu niespełnienia pisała do siostry Gertrudy o swoich twórczych działaniach. Nawiązała do Lotosu (czyli pewnie powieści Kwiat lotosu), znajdującego się gdzieś w Jazłowcu w rękach kuzynek, które kazały Marysi napisać jakąś „ramotę”, ale ona bez „obstalunku”, jak zapewniała, nie pisała nigdy.
Kwiat lotosu ujrzał światło dzienne pod koniec lat 80. XIX wieku. Najciekawsza jest w tej powieści postać Rafała Radwana – anarchisty, wolnomyśliciela, nihilisty, diabolicznego cynika. Miłość w świecie Rafała jest słabością, a rodzina, kraj, narodowość, religia – kajdanami. Jest przy tym seksistą pozbawionym wiary w możliwości intelektualne kobiet. W finale powieści gwałci Leonkę, swoją dawną uczennicę, zakochaną w nim niegdyś do szaleństwa, która skończyła za granicą studia medyczne i pracuje na prowincji. Dziewczyna popełnia samobójstwo, co jest dla Rafała wstrząsem – przeżywa kryzys, buzują w nim emocje, dopadają go silne doświadczenia duchowe, nawraca się na chrześcijaństwo. Oczywiście, jak to u Rodziewiczówny, wszystko jest potężnie przerysowane, logika i prawdopodobieństwo zdarzeń szwankują, ale tak jak w płomiennych opisach Rafała i jego poglądów trudno nie dojrzeć fascynacji autorki nonkonformizmem bohatera, jego pragnieniem absolutnej wolności, tak niemniej żarliwie wybrzmiewa w książce przesłanie chrześcijańskie – co czyni z tej powieści jeden z najbardziej intrygujących myślowo, choć i najbardziej paradoksalnych tekstów pisarki.
Wróćmy do listu do Jazłowca z 1883 roku. Maria pisała w nim tak:
Czy mam talent, czy nie, wszystko mi jedno – jestem zbyt niedbała, żeby chcieć popracować nad piórem. Gdy mam chwilę wolną, bazgrzę trochę dla własnej przyjemności, ale znajduję, że mierne talenciki nie powinny nigdy w świat iść (...).
Nie cierpię dróg pośrednich, nie jestem orłem, więc i sroką być nie chcę – nie znoszę miernych stopni, miernych cnót, miernej pracy, miernych charakterów – to jest tak zwanych poczciwych ludzi – i dlatego belletrystyką zajmować się nie myślę!.
To ten sam list, w którym Rodziewicz lamentowała, że jest „stara jak Saturn”. Gorączkowa energia i harde deklaracje mieszały się w nim z trwałą tęsknotą za Jazłowcem, do którego daleko jak „z Bałtyku do Singapoor”, i refleksją o rozczarowaniach, czyli – jak tłumaczyła Maria – uderzeniach maczugą w głowę, które po czasie odczuwa się jak ukłucie owada, a zawsze bolą.
Na końcu listu jeszcze ciekawostka: Znudzę siostrę i stracę pozwolenie pisania znowu. Z jakiego powodu siostra Gertruda zakazała Marii wysyłać listy do Jazłowca? Czy powodem była zbyt duża bezpośredniość, familiarność Marysi? A może mentorkę przytłoczyły defetyzm wychowanki, jej melancholia i buzujące ambicje? W listach dwudziestoletniej Rodziewicz trudno zlekceważyć też fanatyczne wręcz przywiązanie do wspomnień o szkole, obsesyjną tęsknotę za zakładem.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------