Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Rodzina konfederatów. Obrazek 1, Pan starosta Warecki - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rodzina konfederatów. Obrazek 1, Pan starosta Warecki - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 235 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OB­RAZ­KI HI­STO­RYCZ­NE

część 1

1883.

Dru­kiem Kor­ne­la Pii­le­ra.

ibi. Ja­gie­il.

PRZED­MO­WA

Naj­dra­ma­tycz­niej­szym nie­wąt­pli­wie epi­zo­dem hi­stor­ji pol­skiej, są roz­pacz­li­we kil­ku­let­nie usi­ło­wa­nia kon­fe­de­ra­tów Bar­skich i ich po­świę­ce­nia bez gra­nic. Wi­dzi­my tam na­ród, sześć­dzie­siąt­kil­ko­let­nim po­ko­jem uśpio­ny, od­wy­kły od tru­dów wo­jen­nych, nie­oględ­ny, roz­po­jo­ny, któ­re­go zgu­ba na znie­wie­ś­ce­niu opar­ta, może już uło­żo­na była na owym sej­mie nie­mym*) gdzie pierw­szy ślad wpły­wu czyn­ne­go pół­no­cy na spra­wy pol­skie na­po­ty­ka­my, i w któ­ry wmó­wio­no, że Pol­ska bez­rzą­dem tyl­ko stoi, a któ­ry tak był za­po­mniał orę­żu­ej spra­wy przod­ków swo­ich, że het­ma­ni jego sie­dzie­li na ko­niach oku­tych w kaj­da­ny…**). Taki To na­ród, po pół wie­ko­wym le­tar­gicz­nem uśpie­niu­pow­sta­je na­raz jak fe­nix z po­pio­łów i z sza­blą w ręku do­po­mi­na się po­de­pta­nych praw swo­ich. We wszyst­kich in­nych kra­jach, kie­dy pier­wia­stek u ste­ru rzą­du bę­dą­cy, wy­ro­dził się to inny sil­ny,

*) Koku 1701 pod la­ską Sie­ra­kow­skie­go. **) Ki­to­wi­cza pa­mięt­ni­ki.

nie­uży­ty przy­cho­dził do wła­dzy, i dźwi­gał to co się chy­li­ło do upad­ku; dla tego od naj­daw­niej­szych cza­sów na­po­ty­ka­my tę fluk­tu­acją mię­dzy de­mo­kra­cją, a ary­sto­kra­cya. In­a­czej było w Pol­sce; stan po­śred­ni nie licz­ny, z cu­dzo­ziem­ców lub ży­dów zło­żo­ny, róż­ny od kra­jow­ców mową, wia­rą, po­ję­cia­mi po­li­tycz­ne­mi, na­wet in­ne­mi od nich­pra­wa­mi rzą­dą­cy się, nie mógł i nie po­wi­nien był mieć żad­nych swo­bód po­li­tycz­nych, bo był na­ro­dem w na­ro­dzie, bo nie chciał się zlać z tym lu­dem na któ­re­go zie­mi osiadł, a któ­re­go pra­cą bo­ga­cił się… Któż więc miał pod­jąć dzie­ło od­ro­dze­nia?… Dziw­nym po­ja­wem, ta sama szlach­ta co piła i hu­la­ła za Sa­sów, zna­la­zła w so­bie do­syć ener­gji, żeby wy­stą­pić ty­sią­ca­mi w obro­nie wia­ry i swo­bód kra­jo­wych, do­syć su­mien­no­ści żeby zro­bić ustęp­stwa na ko­rzyść in­nych sta­nów, do­syć sił ży­wot­nych, żeby te uczu­cia prze­lać dzie­ciom swo­im.

Lu­dzie stron­ni albo za­pa­tru­ją­cy się na hi­stor­ją pol­ską pod wpły­wem ob­czy­zny, nasz stan szla­chec­ki na­zy­wa­ją ary­sto­kra­cją, bez wzglę­du na to, że tam gdzie nie było ani ty­tu­łów ro­do­wych, ani ma­jo­ra­tów, ani se­na­tu dzie­dzicz­ne­go, lub są­dów spad­ko­wych., sło­wem żad­nej z atry­bu­cyi ary­sto­kra­tycz­nych, tam o niej mowy na­wet być nie może. Bo je­że­li szlach­ta pol­ska zdol­na była wyjść z uśpie­nia, i dać do­wo­dy ener­gji i po­świę­ce­nia, to wła­śnie dla tego, że nie była ary­sto­kra­cją, że nie kil­ka­dzie­siąt ro­dzin ale mil­jon oby­wa­te­li jed­no­czył wę­zeł bra­ter­ski, i co dzień z nową za­słu­gą przy­by­wa­ło nowe ogni­wo do tego łań­cu­cha, a myśl chrze-ściań­ska prze­wod­ni­czy­ła i w boju i w ra­dzie. Każ­dy pier­wot­ny po­mysł, zba­wie­nie kra­ju na celu ma­ją­cy, nie po­cho­dził od ma­gna­ta, ale od drob­ne­go szlach­ci­ca, bo kon­fe­de­ra­cją Ty­szo­wiec­ką za­wią­zał Słu­zew­ski, Bar­ską Pu­ła­ski, in­su­rek­cją Ko­ściusz­ko. "W każ­dym z ty­cia wy­pad­ków wal­czy­ły ty­sią­ce szlach­ty, a choć sku­tek nie uwień­czył ich usi­ło­wań, nie mniej krwią swo­ją na kar­tach hi­stor­ji za­pi­sa­li tę praw­dę, że zdol­ni są ofiar i po­świę­ce­nia, i że po­ję­ciem po­li­tycz­nem wy­prze­dzi­li wszyst­kie na­ro­dy.

Bo kie­dy pra­wość, bez­stron­ność i su­mien­ność były za­le­tą pry­wat­ne­go czło­wie­ka, to wła­śnie sa­mo­lub­stwo, bez­względ­ność i nie­wia­ra ce­cho­wa­ły ko­rzyst­nie po­li­ty­ka. A że wie­rzył w to świat cały, to na­igra­wa­no się ze szlach­ty pol­skiej, że nig­dy ko­rzy­stać nie chcia­ła z nie­pra­wych na­być ja­kie zro­bić mo­gła, że do sza­leń­stwa jak mó­wi­li, po­su­wa­jąc po­sza­no­wa­nie cu­dzej wła­sno­ści, na­jeż­dża­ją­ce­go na­wet kraj nie­przy­ja­cie­la tyl­ko o sześć mil za gra­ni­cę rze­czy­po­spo­li­tej go­nić do­zwo­li­ła; szy­der­stwem tedy na­gro­dzo­no te pra­we uczu­cia, i na­śmie­wa­no się z tego cze­go nie po­ję­to. Tak było do­tąd… Ale dziś kie­dy po­li­ty­ką oświe­co­nej Eu­ro­py zda się kie­ro­wać myśl chrze­ściań­ska, kie­dy ol­brzy­miej woj­ny za­da­niem, nie pod­bo­je, ale usta­le­nie po­ko­ju, dziś się na­le­ży od­dać dank win­ny tym, co pierw­si wska­za­li tę dro­gę, i przez wie­ki po­stę­po­wa­li na niej. Nikt, pe­wien je­stem, nie ma­rzy dziś o przy­wi­le­ju ro­do­wym, szla­chec­two tedy po­zo­sta­nie wspo­mnie­niem i obo­wiąz­kiem nie­odra­dza­nia się od oj­ców, dla tych co je po­sia­da­ją; żeby zaś nie zbo­czyć z tej dro­gi, trze­ba przy­kła­dów, trze­ba od­grze­bać zpo­twa­rzo­ną prze­szłość, zgro­ma­dzić roz­wia­ne po świe­cie kar­ty hi­sto­ryi na­szej i przed­sta­wić cha­rak­te­ry, na­śla­do­wa­nia god­ne, av praw­dzi­wem ich świe­tle. Szczę­ściem dla nas, wzię­to się obu­rącz do tej pra­cy, a ja ki­meś in­stynk­tem za­cho­waw­czym świat czy­tu­ją­cy tego dziś żąd­ny, cze­go przed kil­ku laty do rąk by wziąć nie chciał; pra­cą ści­śle hi­sto­rycz­ną zaj­mu­je się dużo zna­mie­ni­to­ści li­te­rac­kich, ale naj­przy­stęp­niej­szą for­mą obzna­jo­mie­nia z nią lu­dzi jest bez wąt­pie­nia po­wieść. Wska­zał nam tę dro­gę au­tor S o pl i cy, po­jął naj­szczyt­niej au­tor Zgo­dy se­na­tor­skiej, przy­gód Be­ne­dyk­ta Win­nic­kie­go, i Mo­hor­ta; cu­dow­ne są ob­ra­zy li­tew­skie, peł­ne ży­cia Taj kury, Stan­ni-ca Hu­laj pol­ska i Ste­py iKo­lisz­czy­zna, na­wet mniej po­waż­ne utwo­ry, jak Mur­del­lio, Bra­cia ślub­ni, i Kasz­te­la­ni­ce Lu­ba­czew­scy mają swój po­wab, i chci­we są czy­ta­ne,.. Cóż to do­wo­dzi? Oto że lu­dzie u nas p"jęli prze­cie tę praw­dę, że na wła­snym pier­wiast­ku kształ­cić się na­le­ży, i że av na­szej hi­stor­ji są pięk­no­ści któ­rych nie mają inne na­ro­dy,

Kie­dy więc sta­ło się po­trze­bą gro­ma­dzić skar­by przy­szło­ści, i ja do­rzu­cam grosz mój do skarb­ni­cy, z tem su­mien­nem prze­ko­na­niem, że może nie na­uczę lecz pew­nie nie zgor­szę. Idzie tedy av świat po­wiast­ka moja pod na­zwą Ro­dzi­na Kon­fe­de­ra­tów. Pod tym wy­ra­zem nie chcę ja ro­zu­mieć sto­sun­ków krwi, ale bra­ter­stwo po­jęć i usi­ło­wań. Ro­dzin a tedy Kon­fe­de­ra­tów to ca­łość, Pan sta­ro­sta Wa­rec­ki, to pierw­szy ob­ra­zek; za nim pój­dą inne, je­że­li lu­dzie uzna­ją, że to im się przy­da.

1855.

Kto za­mi­ło­wa­ny w prze­szło­ści, komu w pa­mię­ci snu­ją sie owe ener­gicz­ne po­sta­cie Oj­ców i Dzia­dów na­szych, kto w my­śli roz­ma­wia z nimi, zyje ich ży­ciem, wy­wo­łu­je z upodo­ba­niem ich cie­nie: ten spoj­rzaw­szy na świat dzi­siej­szy, z po­li­to­wa­niem wi­dzi, o ile pod wzglę­dem fi­zycz­nym ma­le­je i słab­nie ród ludz­ki. Jest gdzieś w dzie­iach Ju­liu­sza Ce­za­ra, że Gal­lo­wie i Cym­bry, któ­rych wo­jo­wał, rów­na­li się wzro­stem Rzy­mia­nom, na ko­niu sie­dzą­cym, a Bren ich, idąc obok try­um­fal­ne­go wozu Ma­riu­sza, gło­wą ra­mie­nia jego do­ty­kał. Przy tym nie­zmier­nym wzro­ście tak był zręcz­ny, że dwa­na­ście koni, w rząd po­sta­wio­nych, prze­ska­ki­wał. Tacy to byli daw­ni miesz­kań­cy Gal­lii, a dzi­siej­si Fran­cu­zi to mają być po­tom­ki owych Wiel­ko­lu­dów! A na­sze kro­ni­ki czyi nie wspo­mi­na­ją o nie­zmier­nej sile oj­ców na­szych, o owym, na przy­kład, Ra­dzi­miń­skim, co naj­tęż­szym chło­pem rzu­cał jak pił­ką, co uzbro­jo­ny na ko­niu wjeż­dzał w bra­mę, chwy­tał się jej rę­ko­ma i pod­no­sił do góry i sie­bie i ko­nia. Przed laty jesz­cze kil­ku­dzie­siąt nie by­łoz u nas lu­dzi co pod­ko­wy ła­ma­li, co wstrzy­my­wa­li po­woź czte­ro­kon­ny, co pili garn­ca­mi, je­dli za dzi­siej­szych kil­ku lu­dzi, i dla­te­go

Ro­dzi­na Kon­fe­de­ra­tów I.

póź­nej do­ży­wa­li sta­ro­ści. Ja jesz­cze w dzie­ciń­stwie mo­jem za­zna­łem ta­kich łu­dzi!… Jesz­cze mi sto­ją w pa­mię­ci owi kre­so­wa­ci Barsz­cza­nie, sta­rzy la­ta­mi ale mło­dzi umy­słem i ener­gią; owi daw­ni pa­le­stran­ci, wy­mow­ni, per­so­na­ty, z któ­rych każ­dy w po­trze­bie kładł pió­ro a chęt­nie chwy­tał za ka­ra­be­lę; owi po­waż­ni urzęd­ni­cy, oby­wa­te­le i żoł­nie­rze ra­zem, z któ­rych każ­dy dziw­ną fan­ta­zją i ory­gi­nal­no­ścią od­zna­czał się. O! na­pa­trzył ja się tych ob­ra­zo­wych po­sta­ci w domu dzia­da mo­je­go. To się nie jed­ne­mu z rów­nien­ni­ków mo­ich przy­tra­fić mo­gło; nie każ­den jed­nak jak ja zna­lazł się w bli­skich sto­sun­kach z czło­wie­kiem, co świa­tły, z wy­obraź­nią po­ety, z ta­len­tem praw­dzi­wie ar­ty­stycz­nym, umiał każ­dą taką po­stać za­na­li­zo­wać w roz­mo­wie, a po­tem dziw­nie traf­nie prze­nieść ją na pa­pier. Tym czło­wie­kiem był Ja­kób So­ko­łow­ski, o któ­re­go pra­cach chlub­nie wspo­mi­na au­tor Słow­ni­ka ma­la­rzy pol­skich, a któ­re w ni­czem nie ustę­pu­ją naj­lep­szym szki­com Or­łow­skie­go.

Miły to był czło­wiek ten pan Ja­kób. W mło­do­ści sta­ran­ne ode­brał wy­cho­wa­nie, a po­tem wła­sna pra­ca i sto­sun­ki z ludź­mi świa­to­wy­mi i naj­lep­sze­go to­wa­rzy­stwa do­peł­ni­ły resz­ty. Do tego do­bry, po­błaż­li­wy; na we­so­łej jego twa­rzy uśmiech za­wsze igrał, tro­chę sar­do­nicz­ny może, cho­ciaż na dow­cip jego nikt się uża­lać nie mogł. Z dziw­nym ta­len­tem tra­fiał on po­do­bień­stwa i umiał schwy­cić typ wła­ści­wy każ­de­mu. Wie­dzie­li o tem wszy­scy zna­jo­mi jego; to też na kim dłu­go spo­czę­ło we­so­łe oko pana Ja­kó­ba, komu się przy­pa­try­wał uśmie­cha­jąc się i gar­nąc wło­sy na ły­si­nę, ten już mógł być pe­wien, że wkrót­ce fi­gu­ro­wać bę­dzie w za­baw­nej ja­kiejś sce­nie, ołów­kiem lub kre­dą od­da­nej.

Szcze­gól­nie lu­bił on ry­so­wać za­ma­szy­ste po­sta­cie na­szej szlach­ty, i tych naj­wię­cej po nim po­zo­sta­ło. Mi­ło­wał on bar­dzo prze­szłość na­szą, mnó­stwo dyk­te­ry­jek z daw­nych cza­sów opo­wia­dał, a każ­dą z ta­kim do­bo­rem wy­ra­zów, wła­ści­wych epo­ce, z ta­kiem pod­nie­sie­niem miej­sca dra­ma­tycz­ne­go, z tem rząd­kiem po­ję­ciem du haut co­mi­que, jak na­zy­wa­ją Fran­cu­zi, że słu­cha­cze nie wie­dzie­li nie raz, czy śmiać się, czy pła­kać mają, tak te dwa sprzecz­ne uczu­cia owład­nę­ły ich.

Z ta­kie­mi przy­mio­ta­mi nie dziw, że pan Ja­kób był wszę­dzie po­żą­da­nym go­ściem. Dłu­go też prze­by­wał po róż­nych, zna­ko­mi­tych do­mach, po­tem za gra­ni­cą, a kie­dy osiadł na wła­snym ka­wał­ku zie­mi, szcze­gól­nie po­lu­bił mnie, mło­dzi­ka wten­czas, i czę­sto dnie i ty­go­dnie spę­dza­li­śmy ra­zem.

Raz pa­mię­tam, let­nią porą wra­ca­li­śmy w nocy z imie­nin w są­siedz­twie, i roz­ma­wia­li o su­tem i go­ścin­nem przy­ję­ciu go­spo­da­rza. Pan Ja­kób przy­po­mi­nał, jak pan Cho­rą­ży po kil­ku kie­li­chach wniósł to­ast 'ko­chaj­my się!* i zwy­cza­jem swo­im wy­lazł na stół i wy­chy­lił do dna. Każ­den z nas za przy­kła­dem Cho­rą­że­go na sto­le speł­niał to zdro­wie, aż przy­szła ko­lej na re­for­ma­ta, któ­ry imie­niem kon­wen­tu przy­je­chał win­szo­wać so­le­ni­zant­ce. Na nie­szczę­ście nie był on z tych księ­ży, co wzbu­dza­ją po­sza­no­wa­nie, ale ra­czej ist­ny mnich, ja­kich opi­sał bi­skup war­miń­ski w swo­jej mo­na­cho­ma­chyi: ni­ski, pę­ka­ty, oczy ospa­łe, czer­wo­ne po­licz­ki; ochry­płym gło­sem wy­krzyk­nął:

– Vi­vat! ko­chaj­my się! I przy­ty­kał kie­lich do ust.

– Na stół księ­że! na stół! wo­ła­li wszy­scy, nie przyj­mu­je­my in­a­czej tego zdro­wia.

r

Ksiądz się wzdry­ga, na­le­ga­ją bie­siad­ni­cy. Na­resz­cie kil­ku po­ry­wa księ­dza na ręce; bro­ni się mnich jak może, nie nie nada, dźwi­ga­ją go; ale kie­dy wznie­śli do góry, re­for­mat wy­su­nął im się z ha­bi­tu jak wę­gorz z swej skó­ry, a jak sta­nął na zie­mi, śmiech ogól­ny roz­legł się po sali, bo wten­czas do­pie­ro po­zna­li praw­dzi­wą przy­czy­nę opo­ru mni­cha. Przy­po­mnie­nie tej ko­micz­nej sce­ny wpro­wa­dzi­ło w do­bry hu­mor pana Ja­kó­ba, czę­sto zdej­mo­wał skó­rza­ny kasz­kie­cik i gar­nął wło­sy na ły­si­nę, co było ozna­ką za­do­wo­le­nia. Ukła­dał jak od­ry­su­je tę sce­nę, jak ugru­pu­je wszyst­kich ak­to­rów, i już raz na tro­pie, opo­wia­dał o róż­nych jo­wia­li­stach, któ­rych znał w dzie­ciń­stwie swo­jem, mię­dzy in­ne­mi o onym bi­sku­pie Olec­kim, któ­ry miał pa­sją wier­sze pi­sać, a ma­jąc ura­zę do pani kasz­te­la­no­wej chełm­skiej za ja­kiś de­spekt sej­mi­ko­wy, na­pi­sał na nia sa­ty­rę i za­koń­czył temi sło­wy:

Kru­cze pió­ro; pracz­ki, Dam ja niuch ta­bacz­ki Za­krę­ci w no­sie, Bo Uher w kło­sie.

Post­scrip­tum. Ka­ra­fi­na z octem.

Mia­ło to zna­czyć, że ją tak czar­no opi­sze, że żad­na pracz­ka tego nie wy­pie­rze; da­lej że jej się da we zna­ki, bo do­bra jego dzie­dzicz­ne Uher, we wszyst­ko ob­fi­tu­ją, w koń­cu, że i ka­ra­fin­ka octu nie wy­wa­bi jego pi­sma.

Tak tedy roz­ma­wia­jąc je­cha­li­śmy la­sem. Ciem­no ta­kie, że le­d­wie dy­sz­lo­we ko­nie doj­rzeć moż­na było, nic nie prze­ry­wa­ło ci­szy let­niej nocy, aż kie­dy las prze­rze­dzać się po­czął, par­ska­nie licz­nych koni i brzęk pe­tów zwró­ci­ły na­sze uwa­gę, a po chwi­li blask świa­tła ude­rzył oczy na­sze, bo na ha­la­wie, na któ­rą­śmy wje­cha­li, pa­lił się suty ogień, koło nie­go sie­dzie­li lu­dzie ja­cyś w ba­ra­nich czap­kach, ob­ła­do­wa­ne wozy sta­ły rzę­dem na ubo­czu, a sie­dzą­cy przy ogniu śpie­wa­li dum­kę ja­kąś. Ka­za­łem sta­nąć.

– Co wy za jed­ni? spy­ta­łem.

– Ukra­iń­cy, od­rzekł je­den z sie­dzą­cych przy ogniu.

– Gdzie wy je­dzie­cie? py­ta­łem zno­wu.

– Do War­sza­wy, z ja­gła­mi i sło­ni­ną.

– A ma­cie wy ko­nie na sprze­daż? py­tał pan Ja­kób, któ­ry już my­ślał ry­so­wać ja­kie­goś dlu­go­grzyw­ne­go ste­pow­ca i na nim dziar­skie­go ko­za­ka.

– Jest, jest bat'ku, wo­ła­ło kil­ku ra­zem.

– No, kie­dy tak, to pa­mię­taj­cie; jak przy­je­dzie­cie ju­tro do pierw­szej wsi, co jest na go­ściń­cu, daj­cie znać do dwo­ru, to może co ku­pię od was.

– A czyj­że ten ta­bor? spy­tał skwa­pli­wie pan Ja­bób. – Baf­ka Dy­now­sko­ho, od­rze­kli chó­rem.

– Bądź­cie zdro­wi, cze­ka­my od was wia­do­mo­ści.

– Boh z wami, nie za­bu­dem, nie za­bu­dem, wo­ła­li Ukra­iń­cy, a my ru­szy­li ku do­mo­wi.

Na dru­gi dzień rano sie­dzie­li­śmy w gan­ku przy śnia­da­niu, pan Ja­kób za­brał się do pra­cy i po­pi­ja­jąc kawę, ry­so­wał sce­nę wi­wa­tów. Już na sto­le stał pan cho­rą­ży, mała fi­gur­ka jego dziw­nie tra­fio­na była. Koło sto­łu kil­ku dźwi­ga opa­słe­go mni­cha; pan sta­ro­sta, go­spo­darz domu, sie­dzi przy sto­le, ręce na brzu­chu zło­żo­ne, chust­ka roz­pusz­czo­na, śmie­je się do roz­pu­ku; dwóch sta­rych sług sta­ro­sty stoi koło sza­fy kre­den­so­wej, trzy­ma­ją się za boki i je­den dru­gie­mu pal­cem wska­zu­je mni­cha. Co kil­ka sztry­chów, to nowa ja­kaś po­stać wy­ra­sta, a ja za­ję­ty cały tym ob­ra­zem, oka nie spusz­cza­łem z pa­pie­ru, i nie­cier­pli­wie­ni śle­dził każ­de po­ru­sze­nie ołów­ka. Słu­żą­cy po­dał mi lul­kę, od­wró­ci­łem się na chwi­lę żeby ją za­pa­lić, i za­raz oczy zwró­ci­łem na pa­pier. Spoj­rzę, aż tu ja po­dob­niu­teń­ki, cien­ki jak szpa­rag, ca­łu­ję się z opa­słym po­słem Kra­sno­staw­skim, któ­ry mnie ci­śnie do brzu­cha. Śmiech mnie pu­sty ogar­nął, a pan Ja­kób gła­dząc czu­pry­nę:

– A co Ka­je­siu, za­wo­łał, i tyś tu, a czy nie po­dob­ny?

– Po­dob­ny, po­dob­ny! wo­ła­łem śmie­jąc się; na brzu­chu pana Kra­sno­staw­skie­go wy­glą­dam jak prę­ga na wil­cza­tym ko­niu.

Uba­wi­ła pana Ja­kó­ba moja uwa­ga; to też i on śmiał się przy­pa­tru­jąc się ry­sun­ko­wi, kie­dy wo­ła­nie: po­rom, po­rom!* zwró­ci­ło na­szą uwa­gę. Spoj­rze­li­śmy na rze­kę; na brze­gu stał ko­zak na ciem­nosz­pa­ko­wa­tym ko­niu, sze­ro­kie bia­łe sza­ra­wa­ry okry­wa­ły sio­dło i ty­bin­ki, pra­wą ręką wziął się pod boki i po­trzą­sa­jąc gło­wą, roz­glą­dał się na wszyst­kie stro­ny.

– A cóż­to za tegi ko­zak, wo­łał pan Ja­kób, trze­ba go od­ry­so­wać.

I jak wy­rzekł tak się sta­ło; bo nim pi­ja­ny prze­woź­nik do­bił do brze­gu i po­wró­cił na­zad z Ukra­iń­cem, już ten w ca­łym mo­de­run­ku był na pa­pie­rze.

– A skąd­to? spy­ta­łem.

– Baf­ko Dy­now­ski po­zdraw­la­jet was, i cze­ka ot w tam­tym seli; tu wska­zał ręką za rze­kę.

– Jedź­my! jedź wy! wo­łał pan Ja­kób i za­raz ka­za­łem za­przę­gać dla nas, a ko­za­ka uczę­sto­waw­szy, wy­pra­wi­łem przo­dem, żeby oznaj­mił o na­szem przy­by­ciu.

By­li­śmy na gro­bli, wio­dą­cej do karcz­my gdzie nas cze­ka? pan Dy­now­ski i uj­rze­li­śmy przed nią mnó­stwo maży, rzę­da­mi po­usta­wia­nych; na pod­sie­niu stał ów ko­zak, co do nas przy­jeż­dżał; ba­ra­nią czap­kę trzy­mał w jed­nem ręku, dru­ga krę­cił ose­łed­ce i roz­ma­wiał z kim­siś sie­dzą­cym na Ia­wie. A kie­dy brycz­ka na­sza do­jeż­dża­ła, wstał ów sie­dzą­cy, mu­snął wąs na obie stro­ny, i zdej­mu­jąc z gło­wy ma­gier­kę okrą­głą, po­dał mi rękę gdym wy­sia­dał, a po­tem kła­nia­jąc mi w ko­la­na:
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: