Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Rodzina Newcome’ów tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
8 listopada 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rodzina Newcome’ów tom 2 - ebook

Szlachetny pułkownik Thomas Newcome należy do majętnej rodziny bankierów, dla której celem jest pomnażanie kapitału, również poprzez aranżowane związki małżeńskie. Mężczyzna, lawirując między Anglią a Indiami, usiłuje radzić sobie w świecie pełnym intryg i finansowych układów. Łatwego życia nie ma również jego syn Clive, który na przekór rodzinnym zapędom marzy o zawodzie malarza i jest romantycznie zakochany w swojej kuzynce Ethel. Czy bohaterom uda się odnaleźć szczęście? Druga część obszernej epopei z życia dziewiętnastowiecznej burżuazji z pewnością przypadnie do gustu miłośnikom "Lalki" Bolesława Prusa.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-87-283-8732-0
Rozmiar pliku: 823 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ TRZYDZIESTY DZIEWIĄTY

Pośród malarzy.

W późniejszym wieku Clive Newcome niewątpliwie będzie wspominał swoje rzymskie dni i zaliczy je do najszczęśliwszych, jakimi go Fortuna obdarowała. Urocza prostota studenckiego życia w Rzymie, wielkość i splendor otoczenia, rozkoszny wdzięk zajęć młodego malarza, miłe towarzystwo kolegów, z równą przyjemnością poświęcających się temu samemu powołaniu, praca, rozmyślanie, odpoczynek i niewyszukana uczta — wszystko to winno by uczynić z adeptów sztuki najszczęśliwszych w świecie młodzieńców, gdyby oczywiście zdawali oni sobie sprawę ze swego szczęsnego losu. Praca ich jest przeważnie zachwycająco łatwa. Nie wyczerpuje ona zbytnio umysłu, lecz pobudza go łagodnie, i to przedmiotem najmilszym dla studenta. Płomień poetyckiej fantazji lub pochodnię natchnienia zapalać trzeba bardzo rzadko, wówczas tylko, gdy młody malarz szuka tematu lub zastanawia się nad kompozycją obrazu. Upozowanie figur i draperii, zręczne kopiowanie linii, wymyślne procesy cieniowania, tonowania, rozmieszczania świateł i Bóg wie czego jeszcze, dobieranie farb i przyjemne zabiegi werniksowania, i temu podobne prace, w znacznej części fizyczne, które wraz z odpowiednią ilością wypalonych fajek składają się na dzień roboczy adepta sztuki. Mijając jego drzwi usłyszycie zapewne, że śpiewa przy sztalugach. Chciałbym wiedzieć, czy jakikolwiek młody prawnik, matematyk albo teolog może śpiewać nad foliałami, a zarazem czynić postępy w studiach?

W każdym mieście, gdzie praktykowane są sztuki piękne, znaleźć można starszawych dżentelmenów, którzy nigdy w życiu nie tknęli ołówka, lecz powołanie i towarzystwo artystów uważają za niezwykle miłe i ustawicznie trawiąc czas w pracowniach, dotrzymują kompanii jednemu pokoleniu malarzy po drugim. Z ogromnym zadowoleniem asystują przy tym, jak Jack rysuje muzykanta albo Tom robi szkic do obrazu, po latach zaś — kiedy Jack pewnie osiędzie na lodzie, a Tom w Akademii Królewskiej — pokoje ich, zajęte przez nowych malarzy i inne obrazy, nadal gościć będą tych samych dżentelmenów, rozpowiadających młodzieży, jakimi to świetnymi kompanami byli niegdyś ich poprzednicy Jack i Tom. Poeta musi chronić się w ustronie i sekretnie obmyślać rymy; malarz może praktykować swój zawód w gronie przyjaciół i znajomych. Wielki twórca szkoły malarskiej — jakiś Rubens albo Horacy Vernet — może pracować w obecności czytającego na głos sekretarza lub otoczony tłumem pełnych uwielbienia uczniów, zapatrzonych w rękę mistrza, albo w gronie dam i dworaków (od czasu do czasu mistrz zaszczyca ich kilkoma miłymi słówkami), którzy przyglądają mu się z podziwem. Najskromniejszy, najuboższy nawet malarz ma jednego choćby przyjaciela asystującego mu przy sztalugach albo zakochaną żonę, która z robótką na kolanach siedzi w pobliżu i umila mu pracę tkliwym uśmiechem, rozmową lub milczeniem.

Pan Clive znalazł kolegów i przyjaciół pośród wszelkich odmian i kategorii zgromadzonych w Rzymie malarzy. Człowiek najmądrzejszy często nie bywa najdoskonalszym artystą, a najzdolniejszy artysta nie zawsze jest najlepszym krytykiem lub kompanem. Są ludzie, którzy nie umiejąc nawet określić swych wewnętrznych wartości, osiągają sukces mimo woli i w ciągu pół godziny, bez żadnego wysiłku zdobywają to, na co innym nie wystarczy mozół połowy życia. Byli tam młodzi rzeźbiarze, którzy nigdy nie przeczytali ani jednej linijki Homera, lecz podjęli trud interpretacji i kontynuowania heroicznej sztuki greckiej. Byli początkujący malarze o wrodzonym zamiłowaniu do płaskiego komizmu, wesołych kupletów i pohulanek w winiarniach, którzy mimo to nie chcieli naśladować nikogo poniżej Michała Anioła, a płótna swe zapełniali przerażającymi alegoriami tyczącymi ślepego fatum, gwałtownych namiętności lub wizerunkami geniuszów śmierci i walki. Byli długowłosi młodzieńcy, przekonani, iż o uduchowieniu decyduje styl Perrugina , malowali więc świątobliwe postacie w sztywnych draperiach, o ostrych kolorach i z aureolami ze złotych liści.

Nasz przyjaciel przyglądał się wszystkim tym wyrobnikom sztuki, notował rozliczne ich dziwactwa i gusty, a przyjmowany był mile w pracowniach wszystkich — od najstarszych luminarzy, dostojnych senatorów angielskiej lub francuskiej akademii, aż do lekkomyślnych studentów, którzy w traktierni „Lepre“. przy kieliszku niedrogiego trunku zwykli drwić ze starej gwardii. Jakże barwny, szlachetny, miły, choć głodny żywot wiodło wielu spośród tych artystów! Jak zabawne były ich groteskowe miny! Ile dobrego koleżeństwa cechowało ich biedę! Jak wspaniale Carlo opowiadał o swoim kuzynie markizie i bliskim przyjacielu księciu! Jak kwieciście Frederigo prawił o krzywdach wyrządzonych mu w ojczyźnie przez Akademię — szajkę handlarzy, którzy nie pojmują wielkiej sztuki i nigdy nie widzieli dobrego obrazu! Jak wyniośle Augusto szarogęsił się na wydawanych przez sir Johna _soirées_, chociaż wszyscy wiedzieli, że na przyjęcia te pożycza frak od Fernanda, a trzewiki wieczorowe od Luigiego! Jeżeli ten lub ów zapadał na zdrowiu, koledzy serdecznie a skwapliwie zbiegali się, aby pocieszać chorego, na zmianę czuwali nocami przy łożu boleści zmożonego gorączką towarzysza, ze szczupłych funduszów pomagali mu przetrwać trudny okres. Maks, który uwielbiał piękne stroje i uciechy karnawału, poświęcił kostium maskaradowy i karetę, aby przyjść z pomocą Paulowi. Kiedy Paul sprzedał obraz (pośrednikiem był Pietro, który mimo nieporozumień z Paulem polecił go pewnemu mecenasowi sztuki), jedną trzecią zdobytych pieniędzy zwrócił Maksowi, a drugą zaś poniósł zaraz biednemu Lazaro, bo ten miał żonę i dzieci, a jak zima długa nie otrzymał ani jednego zamówienia. I tak snuła się ta nieskończona opowieść. Clive opowiadał o dwóch szlachetnych młodych Amerykanach przybyłych do Europy na studia malarskie; jeden z nich zachorował, kiedy był bez grosza, drugi zaś utrzymywał biednego towarzysza i z sześciu pensów na codzienne wydatki przeznaczał sobie dosłownie jednego miedziaka, resztę zaś oddawał choremu koledze.

— Chciałbym poznać tego miłosiernego samarytanina — rzekł podkręcając wąsa kochany pułkownik, kiedy znowu znalazł się pośród nas, a syn opowiedział tę historię.

Jotjot pilny i milczący jak zwykle, pracował wytrwale przez wiele godzin każdego dnia. Wchodząc z rana do wspólnej pracowni, Clive zastawał tam przyjaciela i tam pozostawiał go wychodząc. Wieczorami, po skończeniu zajęć w Akademii Malarskiej, kiedy Clive spieszył na takie lub inne przyjęcie, młody Ridley zapalał lampę i podejmował umiłowaną pracę. Nie dbał o gwarne kolacje koleżeńskie, wolał zostawać w pracowni niż bywać w towarzystwie i rzadko spędzał wieczory poza domem z wyjątkiem okresu, gdy chorował wspomniany już Luigi, a Jotjot przesiadywał całe noce przy jego łóżku. Jotjot miał nie tylko talent, ale i szczęście. Ludzie z wielkiego świata gustowali jakoś w tym skromnym młodzieńcu, który dostawał wiele zamówień na obrazy. Klub artystów w „Lepre“ potępiał go wprawdzie jako dusigrosza, ale w rok po wyjeździe młodego Ridleya z Rzymu Lazaro oraz jego żona, którzy jeszcze tam mieszkali, opowiadali coś zupełnie odmiennego. Dowiedziawszy się o ich niedoli Clive Newcome dał im coś niecoś — tyle, na ile go było stać — lecz Jotjot dał o wiele więcej, a Clive wynosił później pod niebiosa szczodrość przyjaciela równie gorąco jak jego talent. Młody Ridley miał doprawdy szczęśliwe usposobienie! Nauka była dlań najmilszą zabawą. Samowyrzeczenie przychodziło mu łatwo. Rozrywki (albo to, co się określa tym mianem) niewiele go pociągały. Stałymi towarzyszami były mu czyste, pogodne myśli, rozrywką — kontemplacja piękna przyrody, odpoczynkiem — wykorzystywanie setek rozlicznych czynności i sztuczek swego kunsztu, które interesowały go nieustannie, Jotjot chętnie rysował wszystkie włókna dębowego forniru albo wszystkie liście na drzewie pomarańczowym, uśmiechając się do siebie i rozkoszując najprostszymi dowodami własnych umiejętności. Wszędzie i o każdej porze sprawiał wrażenie człowieka pogodnego i skupionego, a jego lampa zawsze była zapalona i oczyszczona. Lampy tej nie gasił żaden podmuch namiętności. Jotjot nie schodził na manowce szukając drogi po omacku. My, wędrowcy na manowcach świata, spotykamy niekiedy taką czystość — oddajemy jej pokłon i milkniemy, kiedy nas mija.

Clive Newcome donosił nam i potwierdzał własnoręcznym podpisem, że zamierza spędzić we Włoszech ze dwa lata i poświęcić je wyłącznie studiom nad swym zawodem. Na plany naszego młodego przyjaciela wpływały jednak inne (nie tylko zawodowe) względy, które kazały mu mniemać, iż nieobecność w Anglii to najskuteczniejsza kuracja na toczącą go w ukryciu chorobę. Ale zmiana klimatu uzdrawia cierpiących szybciej nawet, niż się sami spodziewają, a wiadomo również, że młodzi ludzie z najpiękniejszymi intencjami wobec studiów, nie dopełniają czasami swych zamierzeń, bo na bezdroża sprowadza ich przypadek, zabawa, ubóstwo lub jakiś inny równie dobry powód. W Rzymie Clive przez dwa lub trzy miesiące pracował pilnie nad swym powołaniem, w tajemnicy zaś zmagał się niewątpliwie z dręczącymi go cierpieniami zawodu miłosnego. Rysował swoje modele, gorliwie szkicował wszystko, co po obydwu stronach Tybru odpowiadało jego ołówkowi, wieczorami zaś pracował w Akademii Malarskiej, pozując często innym adeptom sztuki. Objawy jego dolegliwości uczuciowych zaczęły łagodnieć, Clive coraz bardziej interesował się sprawami jakiegoś Jacka, Toma czy Harry’ego ze swego otoczenia, a sztuka wywierała kojący wpływ na zranionego ducha, który prawdę rzekłszy, nigdy nie upadł zupełnie. Spotkania malarzy w ich mieszkaniach oraz w Café Greco były bardzo wesołe, miłe, urozmaicone. Clive palił fajkę, wychylał kieliszek marsali, śpiewał swą ulubioną piosenkę i brał udział w ogólnym chórze nie mniej ochoczo niż najweselsi z jego młodych przyjaciół. Był oczywiście duszą malarskiego towarzystwa i ogólnym ulubieńcem, a pamiętajmy, że trzeba lubić ludzi, aby być przez nich lubianym.

Clive — jak sam nas informował — miał w Rzymie również inne towarzystwo oprócz malarzy. Zimą bawi zawsze w owej stolicy wesoła i przyjemna kolonia angielska, różniąca się oczywiście w każdym sezonie stopniem wytworności, zalet towarzyskich i pozycji. W roku Clive’a rozmaici bardzo mili ludzie przybyli na zimowe leże do dzielnicy okupowanej zazwyczaj przez cudzoziemców — w dalszym lub bliższym sąsiedztwie Piazza di Spagna. Niedawno oglądając wspomnienia z podróży szanownego pana de Pöllnitza , odkryłem ku wielkiej swej uciesze, że przed stu dwudziestu laty ta sama dzielnica, te same ulice i pałace, prawie nie zmienione od owych czasów, już gościły wytwornych cudzoziemców. Tego lub owego z angielskich dżentelmenów Clive poznał był kiedyś na terenach łowieckich; z innymi zetknął się podczas swych krótkotrwałych występów w londyńskim wielkim świecie. Pan Newcome był młodzieńcem o dziarskim usposobieniu, z niepoślednim wdziękiem tańczył polkę i inne skoczne tańce, miał dobrą postawę, dobre maniery i dobry kredyt u księcia Polonii lub jakiegoś innego bankiera, mile go więc widziano w angielsko-rzymskim towarzystwie i równie serdecznie przyjmowano w przyzwoitych domach, gdzie pija się herbatkę i tańczy galopadę, jak w zadymionych tawernach i obskurnych mieszkaniach, gdzie odbywają się zebrania brodatych kolegów pana Clive’a — malarzy.

Angielscy koloniści w Rzymie z konieczności nawiązują pomiędzy sobą zażyłe stosunki — niekiedy nawet przyjacielskie — spotykają się bowiem dzień po dniu i wieczór po wieczorze, tłoczą się w tych samych galeriach malarstwa i rzeźby, udają się na te same przejażdżki po Pincio i uroczyste nabożeństwa. Mają oni angielską czytelnię, gdzie ogłasza się rozmaite spotkania na najbliższy tydzień: takiego to a takiego dnia otwarta jest Pinakoteka Watykańska; nazajutrz przypada odpust w kościele takiego to a takiego świętego; we środę grać będzie kapela podczas nieszporów w Kaplicy Sykstyńskiej; we czwartek papież udzieli błogosławieństwa zwierzętom — owcom, koniom i Bóg wie czemu! Wobec tego trzody Anglików cisną się, aby obejrzeć, jak się błogosławi karawany osłów. Jednym słowem, starożytne miasto cezarów, dostojne świątynie papieży z ich przepychem i uroczystymi obrzędami — wszystkie rozrywki są zanotowane i ułożone przez Anglików, którzy biegną tłumnie na sumę do bazyliki Św. Piotra albo na iluminację wielkanocną, tak samo jak biegną, kiedy dzwonek oznajmia ukazanie się Buszmenów w Parku Cremorne albo ognie sztuczne w Vauxhall.

Ponure to zajęcie biegać samotnie, aby oglądać ognie sztuczne albo Buszmenów. Jestem przekonany, że mało kto miałby odwagę czynić to bez towarzystwa, ba! nad rozrywkę taką przedkładałby zapewne fajkę wypaloną we własnym mieszkaniu. Jeżeli zatem Clive uczęszczał na te przeróżne widowiska (a uczęszczał przecież), wnioskować należy, iż bywał tam w towarzystwie; jeżeli zaś bywał w towarzystwie i towarzystwa szukał, przypuszczać wypada, że drobna dolegliwość sercowa, która nękała go w Baden, nie mąciła już w większym stopniu spokoju ducha naszego przyjaciela. Przyznajmy, iż ziomkowie nasi są znacznie przyjemniejsi za granicą niż w kraju i bardzo gościnni, ujmujący, dbali o serdeczność cudzą i własną. W zamkniętym światku rzymskim widujesz sześć razy w tygodniu rodzinę, którą później w ogromnym Londynie spotkasz zaledwie raz podczas długiego sezonu. Po Wielkanocy, kiedy kto żyw wyjeżdża z Rzymu, ty i twój sąsiad gorąco ściskacie sobie dłonie, a rozstanie sprawia wam prawdziwą przykrość. W Londynie zmuszeni jesteśmy rozcieńczać naszą serdeczność tak bardzo, że z tego, co było niegdyś mlekiem, pozostaje tylko słaby posmak.

Sympatyczne rodziny, z którymi młody Newcome spędził tę szczęsną zimę, ulatniały się jedna po drugiej; odjechała karoca admirała Freemana, którego urocze córki Clive przyłapał w bazylice Św. Piotra na całowaniu wielkiego palca u nogi Księcia Apostołów. Wszystkie rozkoszne dziateczki Dicka Denby posyłały Clive’owi pożegnalne całusy, kiedy mijała go familijna landara Dicka. Odjechały trzy czarujące panny Balliol, z którymi nasz młody przyjaciel tak wesoło spędził dzień w katakumbach. Znajomy po znajomym opuszczali wielkie miasto nie szczędząc wzajemnych życzeń wszystkiego najlepszego, gorących uścisków dłoni i wyrazów nadziei na spotkanie w jeszcze większym mieście położonym nad brzegami Tamizy. Wówczas Clive odczuł nagły upadek ducha, bo Rzym został wprawdzie Rzymem, lecz milej go było zwiedzać w kompanii. Nasi malarze palili jeszcze w Café Greco, ale Clive’owi nie odpowiadało wyłącznie towarzystwo dymu i malarzy. Nic nie poradzę, że młody pan Newcome to nie jakiś Michał Anioł lub Beethoven — geniusz posępny, samotny, skrojony na miarę olbrzyma, gorejący w odosobnieniu niby nękana sztormem latarnia morska, u której stóp łamią się wzburzone fale. Przyjaciel mój jest takim, jakim stworzyły go Niebiosa — dziarski, uczciwy, wesoły, przyjacielski, a osoby usposobione ponuro nie powinny szukać w nim bohatera.

A zatem Clive ze swym towarzyszem pracowali z całego serca od listopada aż do ostatnich dni kwietnia, kiedy nadeszła Wielkanoc i wspaniałe ceremonie, którymi kościół katolicki uświetnia te wielkie święta. Zeszyty Clive’a pełne były przeróżnych szkiców. Ruiny z okresu cesarstwa i średniowiecza, wieśniacy i kobziarze, pasjoniści z golonymi głowami, kapucyni i niemniej uwłosieni bywalcy Café Greco, malarze wszelkich goszczących w Rzymie narodowości, kardynałowie ze swymi dziwacznymi pojazdami i służbą, sam ojciec święty (był nim wówczas Grzegorz XVI), angielscy dandysi na Pincio i wspaniali włoscy członkowie międzynarodowej sosjety — wszystko to rysował przecie ów młody człowiek, a później podziwiali jego krewni i znajomi! Jotjot szkicował bardzo niewiele, lecz namalował dwa prześliczne obrazki i sprzedał je po tak dobrej cenie, że kanceliści księcia Polonii zaczęli go traktować zupełnie uprzejmie. Ridley miał zamówienia jeszcze na inne obrazy, że zaś pracował był ciężko, mniemał, iż dla przyjemności wolno mu wybrać się z przyjacielem do Neapolu na wycieczkę, którą młody pan Newcome uważał za nieodzowny wypoczynek po własnych ciężkich trudach. Clive (jeżeli już o nim mowa) nie namalował żadnego obrazu, chociaż rozpoczął ich tuzin, później zaś odwrócił frontem do ściany, ale za to rysował i jadał obiady, i palił, i tańczył, o czym była już mowa.

Do małej bryczki znowu wprzęgnięto konie i dwaj przyjaciele ruszyli w drogę żegnani gromkimi okrzykami sporego tłumu kolegów-artystów, którzy z racji tego odjazdu zgromadzili się na śniadaniu w tej doskonałej oberży niedaleko Bramy Laterańskiej. Jak wysoko podrzucali przyjaciele kapelusze! Jak gromko wołali w rozmaitych językach: „Lebe wohl!“ i „Adieu!“, i „Bóg prowadź, kochany chłopie!“ Clive był tego roku beniaminkiem artystów, uwielbianym przez całą tę wesołą kompanię. Rysunki jego uchodziły powszechnie za dzieła godne podziwu i wszyscy twierdzili, że młody Newcome mógłby dokonać wielkich rzeczy, gdyby mu na tym zależało.

Obiecując rychły powrót dwaj przyjaciele zostawili za sobą dostojne miasto ukochane przez wszystkich, którzy je choć raz widzieli, miasto, o którym zawsze myśli się w późniejszych latach z uczuciem ciepła, niby o rodzinnym domu. Żwawo jechali przez Kampanię Rzymską i grzbiet malowniczych gór albańskich, spieszyli przez posępne błota pontyjskie i stanęli na nocleg w Terracinie, która (jak Jotjot zauważył z żalem) bynajmniej nie była podobna do Terraciny Fra Diavola z opery w Covent Garden. Później galopowali przez dziesiątki starych miast uczepionych wybrzeży pięknego Morza Śródziemnego i oto drugiego dnia podróży około południa, kiedy zjeżdżali ze stoku wzgórza, ujrzeli nagle Wezuwiusz — ciężką sylwetę sino majaczącą we mgle oddalenia i wstęgę dymu rozpostartą na tle nieba bez chmurki. A o piątej po południu (tak jak każdy, kto wyruszy z Terraciny wczesnym rankiem i dobrze płaci pocztylionom) wędrowcy nasi przybyli do starożytnego grodu otoczonego warownym murem i połyskującymi wodą fosami, nad którymi kładły się zwodzone mosty.

— Oto Kapua — powiedział Jotjot, a Clive wybuchnął śmiechem, bo pomyślał o swojej Kapui, którą opuścił przed tak wieloma miesiącami, ba! zdawać się mogło, przed tyloma laty!

Dobry, prosty trakt łączy Kapuę z Neapolem, wędrowcy nasi dotarli więc do tego miasta w porze wieczerzy, a że stanęli w hotelu „Vittoria“, urządzili się z komfortem, który musiałby zadowolić wymagania każdego w świecie dżentelmena-malarza.

Piękno tego uroczego zakątka zachwycało i upajało Clive’a. Kiedy budził się z rana, przed oczyma jego rozciągało się przepiękne morze, w dali zaś majaczyła czarodziejska wysepka Capri pośród ametystowych skał, na których swawolić mogłyby syreny. Piękna linia miast i miasteczek opasywała wybrzeże i biało połyskiwała ponad fioletową wodą. Nad olśniewającą tą panoramą wznosił się Wezuwiusz z lekkimi obłokami igrającymi wokół jego szczytu, cała zaś okolica buchała tą wspaniałą roślinnością, w którą szczodra przyroda stroi każdą wiosnę. Neapol i jego sceneria bardzo przypadły Clive’owi do gustu; mam nawet list datowany stamtąd w dwa dni po przyjeździe, w którym mój przyjaciel głosi niezłomny zamiar pozostania tam na zawsze i zaprasza mnie do jakichś wytwornych apartamentów w pewnym _palazzo_, który szczególnie wpadł mu w oko. Młody malarz tak upajał się czarem tamtych okolic, że jak pisał, nawet śmierć i pochowek byłyby tam rozkoszą, bo cmentarz, gdzie spoczywają zmarli Neapolitańczycy, tchnie prawdziwym urokiem.

Losy nie zrządziły jednak, aby pan Newcome miał spędzić całe życie w Neapolu. Jego rzymscy bankierzy przesłali mu niebawem kilka listów, z których jedne nadeszły po wyjeździe klienta, inne leżały na poste restante, chociaż bowiem adresowane były nad wyraz czytelnie, urzędnicy pocztowi, zgodnie ze swym obyczajem, nie potrafili ich dostrzec, kiedy Clive przysyłał po korespondencję.

Jeden z tych właśnie listów młody malarz pochwycił najbardziej gorączkowo. Od października leżał sobie spokojnie na poczcie w Rzymie, chociaż Clive sto razy dowiadywał się tam o przesyłki dla siebie. Był to ów bilecik od Ethel — odpowiedź na list kuzyna, o której wspomnieliśmy w poprzednim rozdziale. Bilecik zawierał niewiele — właściwie nic, czego Cnota lub babunia nie mogłyby czytać przez ramię młodocianej autorki. Był serdeczny, prosty, raczej melancholijny. W niewielu słowach Ethel opisywała atak sir Briana i obecny stan jego zdrowia, wzmiankowała o lordzie Kew i jego szybkim powrocie do zdrowia (jak gdyby Clive wiedział już oczywiście o nieszczęśliwym przypadku młodego arystokraty), o dzieciach i ojcu Clive’a, kończył się zaś serdecznym „niech Cię Bóg ma w swej opiece — dla Clive’a od oddanej Ethel.“

— Chwalisz się, że to minęło, a nie minęło, jak sam widzisz — powiedział tonem napomnienia towarzysz Clive’a. — W przeciwnym razie nie rzuciłbyś się na ten list przed wszystkimi innymi.

Jotjot nie bez zainteresowania obserwował pobladłą twarz przyjaciela, kiedy ów czytał bilecik młodej damy.

— Skąd wiesz, kto jest autorem tego listu? — zapytał Clive.

— Łatwo odczytać podpis na twej twarzy — odparł młody Ridley. — A mógłbym niemal powtórzyć treść liściku. Czemu masz tak szczerą twarz, Clive?

— To minęło, ale widzisz, jeżeli człowiek przeżył raz historię tego rodzaju — mówił młody malarz z wielce poważną miną — to... hm... widzisz... pragnie usłyszeć coś o Alicji Gray i o tym, jak się jej wiedzie... Rozumiesz, drogi przyjacielu?...

W tej chwili huknął jak niegdyś:

— „Serce swe oddała innemu i nigdy nie może być moją!“ — a słowa piosenki zakończył wybuchem śmiechu.

— Tak, tak — ciągnął po chwili — to liścik bardzo uprzejmy i bardzo na miejscu. Wyrażenia są w miarę wykwintne, a uczucia zupełnie godziwe. Wszystkie małe „t“ są przekreślone jak należy. Wszystkie małe „i“ mają kropki. To w pewnym sensie liścik konkursowy, taki, rozumiesz, za jaki grzeczny chłopiec w powiastkach ze starych elementarzy dostawał pyszne ciastko ze śliwkami. Ty, Jotjocie, nie kształciłeś się pewnie na starych elementarzach? Mój poczciwy staruszek uczył mnie czytać ze swojego elementarza... Ha! To przecież wstyd, że każę czekać starszemu panu, a udzielam posłuchania młodej damie. Kochany, stary ojciec! — Clive zwrócił się wprost do listu. — Błagam o przebaczenie, ojcze, lecz panna Newcome domagała się pięciu minut rozmowy i z prostej uprzejmości musiałem przyjąć wprzód damę. Na honor i sumienie, nie ma między nami nic prócz stosunków najbardziej poprawnych.

Z tymi słowy młodzieniec ucałował list od pułkownika, raz jeszcze wykrzyknął: „Kochany, stary ojciec!“, i zaczął czytać.

„Listy Twoje, kochany Clivie, sprawiły mi niewypowiedzianą radość. Czytając je miałem wrażenie, że słucham ciebie. Muszę przyznać, że styl nowoczesny i naturalny stanowi znaczny postęp w porównaniu ze staroświecką manierą moich czasów, kiedy to epistoły do ojców zwykliśmy rozpoczynać słowami: „Czcigodny Ojcze“, albo nawet „Czcigodny Panie“, a niektórzy formaliści posługiwali się językiem obowiązującym w szkole pana Lorda w Tooting, dokąd uczęszczałem, nim umieszczono mnie w Gray Friars. Podejrzewam jednak, że rodzice nie byli w owych latach bardziej czczeni niż obecnie, a że znam pewnego ojca, któremu bardziej zależy na ufności niż na czci, możesz mnie nazywać, jak Ci się podoba, co zresztą czynisz.

Twoje listy sprawiły przyjemność nie tylko mnie samemu. Nr 3, datowany z Baden Baden 15 września, zabrałem w ubiegłym tygodniu do Kalkuty i nie mogłem odmówić sobie satysfakcji pokazania go w pałacu rządowym, gdzie byłem na obiedzie. Kapitalny jest Twój rysunek przedstawiający starą rosyjską księżnę i jej młodego towarzysza zajętych grą hazardową. Pułkownik Buckmaster, osobisty sekretarz lorda Bagwiga, znał tę arystokratkę i powiada, że podobna kubek w kubek. Kilku młodym kolegom przeczytałem to, co piszesz o grze hazardowej i o tym, jak gry tej poniechałeś. Bardzo się obawiam, że niektórzy z tutejszych nicponiów już przed drugim śniadaniem siedzą przy kościach i ponczu na koniaku. Twoje opinie o młodym Ridleyu przyjmuję _cum grano_. Rysunki jego uważam za bardzo udatne, ale gdzie mu tam do pewnego dżentelmena!... Mniejsza z tym, nie zrobię nic, aby młody Ridley nabrał o sobie zbyt wielkiego mniemania. Ucałowałem litery dopisane do Twego listu rączką mojej kochanej Ethel. Tą samą pocztą wysyłam do niej długi list.

Jeżeli Paweł de Florac jest choć trochę podobny do swej matki, pomiędzy nim a Tobą powinny nawiązać się serdeczne, zażyłe stosunki. Znałem ją, gdy byłem młodym chłopcem, na długi czas przed Twoim urodzeniem, kiedy nie myślałem nawet o Tobie, później zaś, w ciągu czterdziestoletniej włóczęgi po świecie, nie spotkałem kobiety tak dobrej i urodziwej — w moich przynajmniej oczach. Przypomina ją Twoja kuzynka, Ethel — jest równie piękna, lecz nie tak urocza. Widziałeś w Paryżu tę bladą damę o oczach pełnych troski i włosach przyprószonych siwizną. Podobne koleje losu czekają was, młodzież. Niech minie dalsze osiem _lustres_ __, a głowy wasze staną się łyse jak moja albo siwe jak głowa Madame de Florac i pochylą się nad ziemią, pod którą my będziemy spoczywać w pokoju. Ze słów Twych wynika, że Pawełek znalazł się w pewnych kłopotach materialnych. Jeżeli nie poradził sobie dotychczas, nie omieszkaj zostać jego bankierem, ja zaś zostanę Twoim. Żadne z jej dzieci nie powinno znaleźć się w biedzie, dopóki ja mam choćby jedną gwineę. Nie wstyd mi wyznać, iż niegdyś troszczyłem się o nią bardziej niż o milion gwinei, a z jej przyczyny serce darło mi się w strzępy, kiedy jako niedorostek odpływałem do Indii. Gdyby więc podobne nieszczęście przytrafić się miało Tobie, drogi chłopcze, pomyśl, żeś nie pierwszy ani osamotniony w niedoli.

Binnie wspominał mi pokrótce, że trochę niedomaga. Sądzę, że prowadzisz z nim ożywioną korespondencję. Czemu przyszedł mi na myśl Binnie, kiedy pisałem o nieszczęśliwych miłościach? Czyżbym przypomniał sobie małą Różyczkę Mackenzie? To słodkie dziewczątko, a Jakub zostawi jej całą furę pieniędzy. _Verbum sap._ Pragnę Twojego małżeństwa, lecz niechże Bóg uchowa, abyś miał się żenić dla miliona bodaj sztuk złota!

Wzmianka o sztukach złota wiedzie mnie ku innej znowu sprawie. Czy wiesz, że omal nie straciłem pięćdziesięciu tysięcy rupii ulokowanych tutaj u pewnego agenta? I jak ci się zdaje, kto ostrzegł mnie co do tego jegomościa? Nasz przyjaciel, Rummun Loll, który był ostatnio w Anglii i w którego towarzystwie odbyłem podróż z Southampton. To człowiek nad wyraz taktowny i przenikliwy. Dawniej kiepskiego byłem mniemania o uczciwości tubylców i traktowałem ich z góry, jak zresztą potraktowałem tego właśnie dżentelmena u twojego stryja Newcome’a przy Bryanstone Square. Miałem wyrzuty sumienia widząc, jak odpłacił mi dobrem za złe ratując moje pieniądze, które też umieściłem na procent w jego firmie. Powiada, że gdybym go posłuchał, potroiłbym w ciągu roku kapitał, a procenty wzrosłyby pokaźnie. Cieszy się on tutaj największym szacunkiem pośród ludzi bogatych; ma wspaniały kantor i rezydencję w Barrackpore; iście po książęcemu wspiera instytucje dobroczynne. Mówił ze mną o założeniu banku, który ma mu przynosić olbrzymie zyski, a cały ten plan (na pozór przynajmniej) wygląda tak jasno, że być może, dam się skusić na trochę udziałów. _Nous verrons._ Kilku moich przyjaciół gorąco pragnie umaczać palce w tym przedsięwzięciu, bądź jednak pewien, że nie uczynię niczego pochopnie i bez zasięgnięcia miarodajnej rady.

Jak dotychczas nie przeraziły mnie Twoje weksle. Maluj ich, ile zechcesz. Wiesz doskonale, że wolę to od prawdziwego malowania, chyba żebyś traktował malowanie jako rozrywkę. Gdybyś jednak zechciał zostać chociażby tkaczem, jak mój dziad, na pewno nie powiedziałbym ci „nie“. Nie żałuj sobie pieniędzy ani godziwej rozrywki. Na cóż by się zdały pieniądze, gdybyśmy nie mogli dać za nie radości tym, których kochamy? Po co miałbym oszczędzać, gdybyś i ty chciał oszczędzać? Wiesz niegorzej ode mnie, jakimi dysponujemy środkami, używaj ich więc na wszelki godziwy sposób. Wolałbym, żebyś nie spędzał całego przyszłego roku we Włoszech, lecz udał się raczej do kraju i złożył wizytę zacnemu Jakubowi Binnie. Ciekaw jestem, jak wygląda beze mnie nasza stara kwatera przy Fitzroy Square? Staraj się wracać do Anglii przez Paryż, złóż wizytę Madam la Comtesse de Florac i przekaż jej wyrazy serdecznej pamięci od Twojego ojca. Możesz nie pozdrawiać ode mnie mojego brata, gdyż tą samą pocztą piszę do sir Briana. _Adieu, mon fils. Je t’embrasse!_ Twój zawsze kochający cię ojciec

T. N.“

— Czy to nie szlachetny staruszek!

Sprawę tę para młodych przyjaciół rozstrzygnęła już od trzech lat. Pan Jotjot zauważył, że Clive, raz tylko przeczytawszy list ojca, wrócił do bileciku Ethel, potem zaś ukrył go w wewnętrznej kieszeni na piersiach i przez cały dzień był bardzo przygnębiony, a gdy wybrali się do galerii rzeźby w _museo_, ustawicznie syczał i pogwizdywał z niezadowolenia.

— W gruncie rzeczy — mówił Clive — te drugorzędne posągi to okropne śmiecie. A cóż to za niezdarna, ciężka, poroniona masa ten cham — _Herkules farnezyjski._ W całej galerii jest tylko jeden kawałek wart dwa pensy.

Był to piękny fragment rzeźby nazwany _Psyche._ Jotjot uśmiechnął się, gdy jego towarzysz wyraził się z uznaniem o tej statui, bo smukłe kształty, delikatny zarys karku i wyniosły dziewiczy wyraz Psyche przypominał nieco Dianę z Luwru, a Diana z Luwru, jako się już rzekło, była podobna do pewnej młodej damy.

— W gruncie rzeczy — ciągnął Clive spoglądając na potężne, węzlaste łydy niezdarnej karykatury tragarza wyrzeźbionej przez Glikona Ateńczyka niewątpliwie w okresie upadku sztuki — rozumiesz chyba, że ona nie mogła napisać inaczej! List jest serdeczny i całkiem uprzejmy. Pisze, widzisz, że każda wiadomość ode mnie będzie dla niej zawsze przyjemnością, że ma nadzieję na mój rychły powrót i spodziewa się, iż przywiozę do kraju jakieś dobre obrazy, skoro już uparłem się malować. Ona malarzy ma za psi pazur, Jotjocie! Ha, ale my sami nie mamy się przecież za psi pazur, szlachetny przyjacielu. Cóż... jest już, jak tuszę, po wszystkim i mogę chyba pisać do niej jako do hrabiny Kew.

Dozorca sali muzealnej obserwował zachwyt i uznanie setek turystów podziwiających marmurowego olbrzyma, nie pamiętał wszakże, aby _Herkules_ był kiedykolwiek przyczyną takiego wzruszenia, jakie zdradzał ów młody cudzoziemiec, który na chwilę zapatrzył się w posąg, potem zaś przeciągnął dłonią po czole, jęknął głucho i odszedł sprzed rzeźbionego wizerunku siłacza, który sam został wystrychnięty na dudka przez kobiety.

— Ojciec życzy sobie, abym wyjechał stąd i odwiedził Jakuba oraz panią de Florac — zagadnął Clive, kiedy dwaj przyjaciele szli ulicą w stronę placu Toledo.

Jotjot wsunął dłoń pod ramię przyjaciela, który głęboko zanurzył rękę w kieszeń welwetowego paltota.

— Nie możesz wracać do kraju, Clive, dopóki nie dowiesz się, że już po wszystkim — szepnął.

— Oczywiście, stary — odparł Clive i żałośnie kiwając głową, zionął kłębem dymu.

Rychło po przyjeździe do Neapolu dwaj przyjaciele wybrali się oczywiście do Pompei, której — jako że to kronika pana Clive’a Newcome’a i jego szanownej rodziny, a nie sprawozdanie z wycieczki krajoznawczej po Włoszech — nie zaszczycimy opisem. Młody człowiek czytał już był uprzednio śliczną powieść sir Bulwera Lyttona , która stała się historią Pompei, oraz opowieść Pliniusza zamieszczoną w przewodniku. Podziwiając pomysłowość, z jaką angielski pisarz zilustrował swym tekstem to osobliwe miasto, jak gdyby domy były obrazami, do których dorobiono opowieść, Clive — dowcipniś skłonny zawsze do karykatury — powiedział, że należałoby raz jeszcze posłużyć się tym samym miastem, tymi samymi nazwami i postaciami, lecz uczynić z tego historię komiczną.

— Trudno doprawdy o lepszą postać niż matka Pliniusza — mówił. — Nasz historyk opisuje ją jako damę wyjątkowo korpulentną, która umykała podczas katastrofy w otoczeniu niewolników niosących za nią poduszki, aby uchronić jej pulchną osobę przed popiołami. Tak! Stara pani Pliniuszowa musi zostać moją heroiną! — zawołał Clive.

Szkic owej heroiny na ciemnoszarym papierze, podbarwiony czerwienią tam, gdzie występują wypukłości damy, do dziś dnia oglądać można w albumie Clive’a.

Dwaj przyjaciele śmieli się, żartowali, dziwili, gestykulowali, a przewodnik postępował za nimi mamrocząc nieustannie nosowym głosem. Czasami przystawali w milczeniu ulegając melancholijnemu współczuciu, które budzi widok tego dziwnego, boleśnie uśmiechniętego, opuszczonego miasta. Nagle spotkali inne angielskie towarzystwo — dwóch młodych ludzi towarzyszących damie.

— Ha, Clive! — zawołał jeden z nich.

— Drogi, kochany lordzie Kew! — odkrzyknął radośnie młody Newcome, kiedy zaś młodzieńcy poskoczyli ku sobie i wymienili serdeczne uściski dłoni, obaj zarumienili się lekko...

Lord Kew i jego rodzina rezydowali w sąsiednim hotelu przy Chiafa w Neapolu i tegoż jeszcze wieczora, po powrocie z wycieczki pompejańskiej, dwaj malarze zostali zaproszeni na herbatę przez tych uprzejmych ludzi. Jotjot wymówił się i do rana przesiedział w domu nad rysunkami. Clive poszedł i miło spędził wieczór, w czasie którego projektowano przeróżne przyszłe wycieczki i rozrywki. Młodzi ludzie mieli zwiedzić Paestum, Capri, Sycylię — być może Maltę albo nawet Wschód.

Lady Walham zaniepokoiła się niemało. Alboż Kew nie był już na Wschodzie? Clive zdziwił się również i stropił. Kew nie może przecie myśleć o wycieczce na Wschód ani o innych dalekich podróżach, jeżeli ma... ma inne zobowiązania wymagające jego obecności w kraju. Kew nie powinien wyjeżdżać na Wschód — dowodziła matka młodego lorda — bo przyrzekł przecie spędzić z nią lato w Castellamare, a pan Newcome musi tam przyjechać, aby malować portrety — portrety całej rodziny! Lady Walham chętnie zamówiłaby galerię portretów wszystkich członków domu Kew, byle jej syn nigdzie nie wyjeżdżał w okresie malowania.

Lady Walham wcześnie udała się na spoczynek, wymógłszy wprzód na Clivie obietnicę, iż przyjedzie do Castellamare. Jerzy Barnes zniknął, by przywdziać strój wieczorowy i wybrać się na serię wizyt, jak przystało młodemu dyplomacie. Ta część obowiązków dyplomatycznych rozpoczyna się w Neapolu dopiero po operze, a życie towarzyskie rozkwita, gdy reszta świata idzie spać.

Kew i Clive siedzieli do pierwszej po północy, kiedy to młody Newcome wrócił do swego hotelu. Nie przedsięwzięto żadnej z kuszących wycieczek do Paestum, na Sycylię itd. Clive bynajmniej nie wyjechał na Wschód, i to Jotjot malował tego lata portret lorda Kew w Castellamare. Dnia następnego pan Newcome wybrał się z rana do ambasady po swój paszport, a parowiec, odpływający po południu bezpośrednio do Marsylii, uwiózł na swym pokładzie naszego młodego bohatera. Lord Kew, jego brat i Jotjot wymachiwali kapeluszami, gdy parowiec odbijał od brzegu.

Statek pruł lazurowe wody szybko, lecz nie dość szybko dla Clive’a. Jotjot wrócił z westchnieniem do szkicownika i sztalug. Przypuszczam, że drugi adept sztuki usłyszał coś, co kazało mu porzucić tę wzniosłą panią dla innej, znacznie bardziej kapryśnej i ziemskiej.ROZDZIAŁ CZTERDZIESTY DRUGI

Pokrzywdzona niewinność.

Clive Newcome, Esquire, do Podpułkownika Newcome’a, kawalera orderu łaźni.

Brighton 12 czerwiec 18...

„Najdroższy Ojcze! W Neapolu było coraz goręcej, a ponieważ wyraziłeś życzenie, abym wrócił do Anglii i odwiedził pana Binnie’ego, przyjechałem tutaj i jestem od trzech tygodni, a list ten piszę w bawialni ciotki Honeyman, gdzie jadłeś ostatni obiad przed odpłynięciem do Indii. Byłem już na Fog Court i zastałem tam Twój wspaniały dar; część jego ulokowałem w dobrym koniu wierzchowym, na którym jeżdżę obecnie po Parku w towarzystwie innych młodych dandysów. Florac jest w Anglii, ale nie potrzebuje już odwoływać się do Twojej dobroci. Pomyśl tylko! Jest obecnie księciem de Montcontour, nosi drugi tytuł rodu d’Ivry, a stary hrabia de Florac został księciem d’Ivry na skutek śmierci tego starego arystokraty. Jestem przekonany, że żona zmarłego przyczyniła się do skrócenia mu życia. Ach, to straszna kobieta! Doprowadziła do pojedynku pomiędzy lordem Kew a pewnym Francuzem, co z kolei było powodem wielu niemiłych wydarzeń i niesnasek rodzinnych, o czym się niebawem dowiesz.

Przede wszystkim na skutek tego pojedynku, a także niezgodności charakterów, zerwane zostały zaręczyny pomiędzy Kew a E. N. W Neapolu spotkałem lorda Kew z matką i bratem, bardzo miłymi, spokojnymi ludźmi, którzy na pewno przypadliby Ci do gustu. Rana i wynikła z niej choroba bardzo zmieniły lorda Kew. Jest on teraz znacznie poważniejszy niż dawniej i bez żartów powiada, że poprzednie swe życie uważa za próżne, a nawet występne, pragnie więc odmienić je z gruntu. Sprzedał stadninę i zupełnie się już chyba wyszumiał. Krótko mówiąc, stał się trzeźwym, spokojnym dżentelmenem.

Kiedyśmy się spotkali, lord Kew opowiedział mi, co zaszło między nim a Ethel, o której wyrażał się bardzo mile i z wielkim uznaniem, lecz twierdził stanowczo, że w małżeństwie nigdy nie mogliby być ze sobą szczęśliwi. Sądzę, że mój kochany staruszek domyśli się w tej chwili, że nie tylko chęć odwiedzenia pana Binnie’ego, lecz również jakiś inny powód przywiódł mnie tak nagle do Anglii. Ach Ojcze, nigdy chyba nie będę miał przed Tobą sekretów! Niewiele wprawdzie mówiłem o pewnej tajemnicy, która dręczyła mnie dotkliwie przez ubiegłe dziesięć miesięcy, ponieważ zwierzenia takie na nic by się nie zdały, a nie chciałem martwić Cię bezużytecznie opisywaniem moich trosk i zgryzot.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: