Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Rodzinne bezdroża - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 listopada 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rodzinne bezdroża - ebook

Maria, Kuba, Elżbieta, Dorota, Olga, Jaśmina, Ala, Jacek.

Co ich łączy? Z pozoru nic.

A jednak ich życiowe ścieżki się przecinają. I pozostawiają trwały ślad.

Marysia decyduje się na desperacki krok. Ma już dosyć swojego małżeństwa i życia w ogóle. Oparcie znajduje w córce, ale uważa, że jest dla niej tylko zbędnym obciążeniem.

Kobieta trafia do szpitala i choć bardzo nie chciała nikogo zranić, okazuje się, że jej decyzja miała wpływ na wiele osób. Dotknęła nie tylko najbliższych, ale także dawno niewidzianą siostrę i sąsiadki, a także byłego partnera Marii.

Czy Jaśmina ponosi odpowiedzialność za to, co stało się z Marysią? Jak dużo wie pani Ala? Dlaczego siostry przestały ze sobą rozmawiać? Jaki sekret skrywają obrazy pozostawione przez babcię Zuzannę w piwnicy pensjonatu? Jaki cel ma Jacek, dawna miłość Marii, a obecnie jej lekarz prowadzący?

Poznaj historię zwykłej rodziny, w której każdy niesie ze sobą bagaż trudnych doświadczeń i przeżyć, wiele zawiedzonych nadziei i rozczarowań, a także tajemnic.

Przekonaj się, że nawet jeśli widzimy świat tylko w czarnych barwach, zawsze jest miejsce na nadzieję i walkę o siebie.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-68261-20-2
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział 1

Ja­śmina i Ma­ry­sia

– Dwa, cztery, sześć...

Prze­ska­ki­wała schodki w trzy­dzie­stej wio­śnie ży­cia. Na­dal uwa­żała, że jest młoda, choć w oczach młod­szych od sie­bie była już pew­nie sta­ruszką. Za­dzi­wiał ją spo­sób kla­sy­fi­ko­wa­nia grup wie­ko­wych przez na­sto­lat­ków. Nie po­tra­fiła zna­leźć klu­cza, we­dle któ­rego okre­ślali wiek.

Mu­szę od­sta­wić fajki – po­my­ślała, gdy na dru­gim pię­trze do­pa­dła ją za­dyszka.

Na ko­ry­ta­rzu Ma­ry­sia kil­ka­krot­nie mi­jała bie­gnącą Ja­śminę. Za­zdro­ściła jej ener­gii. Miała wy­rzuty su­mie­nia, że nie spie­szy się do domu tak, jak ta młoda dziew­czyna. Ko­bieta nie miała ochoty na za­wie­ra­nie zna­jo­mo­ści, ale kie­dyś sy­tu­acja to na niej wy­mu­siła.

Gdy wtedy Ja­śmina otwo­rzyła drzwi, Ma­ry­sia po­czuła się jak in­truz, a prze­cież chciała tylko po­ży­czyć ka­wa­łek chleba. Za­sta­no­wiło ją ne­ga­tywne na­sta­wie­nie są­siadki, bo prze­cież nie znały się i nie wy­da­rzyło się mię­dzy nimi nic, co mo­głoby wy­wo­łać taką dez­apro­batę. Może gdyby Ma­ry­sia była w lep­szej for­mie, nie obe­szłoby jej to.

Ja­śmi­nie przy­po­mniały się czasy dzie­cię­cego ści­ga­nia się na klatce scho­do­wej z Ro­ber­tem, który choć star­szy, wy­grał za­le­d­wie kilka razy. Roz­śmie­szali go­ni­twami ojca, z któ­rym dziew­czynę łą­czyła szcze­gólna więź. Mieli po­dobne po­czu­cie hu­moru, ro­zu­mieli się bez słów, trosz­czyli się o sie­bie na­wet wtedy, gdy dzie­liła ich znaczna od­le­głość. Lu­bili wy­cieczki ro­we­rowe, wy­bie­rali po­dobne ga­tunki fil­mów, ak­to­rów. Prze­pa­dali za zwie­rzę­tami. Na wspól­nych spa­ce­rach tra­cili mnó­stwo czasu na roz­mowy z wła­ści­cie­lami czwo­ro­no­gów.

Po jego śmierci opa­no­wała ją nie­spo­ty­kana nie­moc. Miała pięt­na­ście lat, gdy do­wie­działa się o jego nie­ule­czal­nej cho­ro­bie. Pa­trzyła, jak przez dwa lata od­biera mu siły, kon­takt ze świa­tem i z nią. Gasł i sta­wał się inny, obcy. Sama wtedy po­trze­bo­wała wspar­cia, a mu­siała je dać oso­bie, którą ko­chała. Naj­pierw pro­siła, póź­niej bła­gała Boga o ła­skę wy­zdro­wie­nia dla ojca. W de­spe­ra­cji żą­dała cudu i wy­rzu­cała Wszech­moc­nemu bier­ność. W końcu oskar­żyła go o umyślne za­bój­stwo.

Gdy oj­ciec od­szedł, umarła ja­kaś część jej. Za­cięła się w so­bie, za­mknęła. Prze­stała cho­dzić do ko­ścioła. Nie mo­dliła się. W końcu stwier­dziła, że wiara jest prze­re­kla­mo­wana, i sku­piła się na ar­gu­men­tach, które pod­wa­żały ist­nie­nie Boga. Nie kryła się z tym, że stała się ate­istką. Od po­grzebu za­częła sta­wiać eg­zy­sten­cjalne py­ta­nia. Po co to wszystko? A ży­cie stało się praw­dzi­wym wy­zwa­niem.

Otwie­rała drzwi do miesz­ka­nia tak szybko, jakby w środku dzwo­nił te­le­fon, ma­jący prze­ka­zać jej wia­do­mość ży­cia. Po­tknęła się o ko­cice. Wy­rzuty su­mie­nia ka­zały jej się za­trzy­mać i po­gła­skać ko­teczki głodne nie tylko piesz­czot. Na od­cinku z ko­ry­ta­rza do te­le­wi­zora za­uwa­żyła na pod­ło­dze zdarty la­kier. Nie od razu sko­ja­rzyła po­wód znisz­cze­nia pod­łogi. Do­piero po ty­go­dniu ją olśniło – to ona sama bez­po­śred­nio po przyj­ściu z pracy wbie­gała do sa­lonu w bu­tach na ob­ca­sie, by włą­czyć ekran.

Je­śli do­brze po­szło, o dwu­dzie­stej czwar­tej za­sia­dała z górą chip­sów przed Net­flik­sem jak do kró­lew­skiej uczty, prze­sta­wia­jąc się na nocny tryb ży­cia. Ko­teczki wtu­lały się w nią. Ile­kroć my­ślała, że nie da rady zwlec się z łóżka, siły wra­cały na wspo­mnie­nie dal­szej dawki se­ria­lo­wych emo­cji.

Świat fil­mów kon­tra­sto­wał z mo­no­ton­nym ży­ciem, które wio­dła. Po­chło­nięta oglą­da­nymi sce­nami, wy­glą­dała, jakby po­zo­wała do ob­razu. Na długo za­sty­gała w jed­nej po­zy­cji, za­nu­rza­jąc się w losy bo­ha­te­rów. Filmy dzia­łały jak nar­ko­tyk, choć Ja­śmina nie zda­wała so­bie z tego sprawy. Go­rzej się czuła, gdy mu­siała wró­cić do rze­czy­wi­sto­ści. W świe­cie re­al­nym funk­cjo­no­wała jak na od­wyku. Cie­szyła się, że nie żyje w cza­sach, gdy co ty­dzień wy­świe­tlano je­den od­ci­nek se­rialu.

Chyba bym zwa­rio­wała, cze­ka­jąc tak długo, aby się do­wie­dzieć, co bę­dzie da­lej – my­ślała.

Ro­dzice nie raz uświa­da­miali ją, w ja­kich trud­nych żyli cza­sach, a mimo to wy­szli na lu­dzi. Ule­wało jej się od opo­wia­da­nych hi­sto­rii, po­cząw­szy od sta­nia w ko­lejce po pralkę au­to­ma­tyczną po ku­po­wa­nie dżin­sów w Pe­we­xie. I o tym, jak mieli tylko dwa pro­gramy w te­le­wi­zji.

Ro­dzice Ja­śminy długo sta­rali się o po­tom­stwo. Gdy od­pu­ścili i po­go­dzili się z lo­sem, mama za­szła w ciążę i uro­dził się brat Ja­śminy. Nie mi­nął rok, jak po­częła się Ja­śmina. Dziew­czyna wes­tchnęła i wró­ciła do co­dzien­nej czyn­no­ści.

Po trzy­dzie­stu mi­nu­tach oglą­da­nia stwier­dziła, że prze­li­czyła się z si­łami. Zmę­cze­nie wy­grało z cie­ka­wo­ścią, co bę­dzie da­lej. Roz­chwiany bio­rytm nie sprzy­jał do­brej kon­dy­cji. Or­ga­nizm pró­bo­wał so­bie z tym ra­dzić, ale od czasu do czasu bun­to­wał się i do­ma­gał od­po­czynku. Spoj­rzała na koty, le­żały tuż obok. Przy­tu­lone do sie­bie, wy­glą­dały jak pu­szy­sta po­duszka. Przy­ło­żyła do nich głowę i za­snęła.

Obu­dził ją wi­bru­jący te­le­fon.

– Co sły­chać, cór­ciu?

Prze­wró­ciła oczami, gdy usły­szała głos matki.

– Prze­cież wiesz, mamo, że zwy­kle o dzie­wią­tej jesz­cze śpię – oznaj­miła po­de­ner­wo­wana.

– Prze­pra­szam, że cię obu­dzi­łam. Wczo­raj kil­ka­krot­nie dzwo­ni­łam, ale nie od­dzwo­ni­łaś.

W Ja­śmi­nie za­czy­nało się go­to­wać. Wła­śnie ta­kie re­ak­cje na­si­liły się w matce po odej­ściu ojca.

– Pra­co­wa­łam – wy­ra­ziła do­bit­nie, nie mo­gąc po­jąć, dla­czego ko­bieta po­wta­rza po­dobne za­cho­wa­nia.

– Ale chyba nie cały dzień?

– O co cho­dzi, mamo? Nie je­stem małą có­reczką, która bę­dzie przy­cho­dzić co­dzien­nie w od­wie­dziny – wy­rzu­ciła z sie­bie. – Halo? – My­ślała, że matka prze­rwała roz­mowę, bo w te­le­fo­nie za­le­gła głu­cha ci­sza.

– Przy­nio­sła­byś mi książkę ku­char­ską, o którą cię pro­si­łam? – Matka zmie­niła te­mat, nie ko­men­tu­jąc tego, co usły­szała.

– Wszyst­kie prze­pisy, ja­kie tylko chcesz, są w in­ter­ne­cie.

– Nie­prawda.

I tu Ja­śmina wy­słu­chała dłu­giego wy­wodu o wyż­szo­ści sta­rych do­mo­wych prze­pi­sów nad tymi ogól­no­do­stęp­nymi. W końcu nie zwa­ża­jąc na od­czu­cia matki, stwier­dziła:

– Nie mam czasu.

Tym ra­zem matka nie od­pu­ściła.

– A co ty ta­kiego bę­dziesz ro­bić, że nie mo­żesz mnie od­wie­dzić?

Ja­śmina znów się na­je­żyła.

– Prze­stań mnie prze­słu­chi­wać!

– Wcale tego nie ro­bię – bro­niła się ko­bieta.

– Będę sprzą­tać – wy­ja­śniła. Lekko przy­szło jej nie pierw­sze i pew­nie nie ostat­nie kłam­stwo.

Od­kąd jej ży­cie po­szło in­nym to­rem, niż tego chciała, czę­sto uży­wała wy­mó­wek, by się wy­bro­nić.

– Warto od­gra­cić miesz­ka­nie – stwier­dziła matka i się roz­łą­czyła.

W pierw­szej chwili Ja­śmina po­czuła ulgę, gdy po raz ko­lejny udało jej się spła­wić matkę, ale za­raz po­tem na­de­szły wy­rzuty su­mie­nia.

Od ja­kie­goś czasu nie po­tra­fiła z nią spo­koj­nie roz­ma­wiać. W końcu to nor­malne, że chciała się spo­tkać z córką. Pra­wie w ogóle się ostat­nio nie wi­dy­wały. Może gdyby żył oj­ciec, nie dzwo­ni­łaby tak czę­sto.

Ro­bert po­stę­po­wał zu­peł­nie ina­czej niż Ja­śmina. Za­sta­na­wiała się, dla­czego matka tak źle na nią działa.

Nie­za­do­wo­lona z sie­bie ro­zej­rzała się po miesz­ka­niu. Po­ziom nie­ładu i brudu po­woli i jej za­czy­nał prze­szka­dzać. Po­de­szła do kwiat­ków sto­ją­cych na pa­ra­pe­cie. Prze­ra­ziła się, gdy do­tarło do niej, że je za­su­szyła.

Do ni­czego się nie na­daję. Skoro nie po­tra­fię ogar­nąć na­wet tak ma­łej prze­strzeni, aż boję się po­my­śleć, jak by to wy­glą­dało, gdy­bym miała jesz­cze więk­sze miesz­ka­nie i ro­dzinę do za­opie­ko­wa­nia – roz­my­ślała.

Co­raz mniej znaj­do­wała sił na utrzy­my­wa­nie sta­tusu, że do­brze jej sa­mej. Ostat­nio czę­ściej to­wa­rzy­szyła jej bez­na­dzieja. De­fi­ni­tyw­nie wy­ga­sła w niej chęć po­sprzą­ta­nia miesz­ka­nia. We­szła do łóżka.

Pró­bo­wała so­bie przy­po­mnieć, kiedy prze­stała od­wie­dzać matkę i za­mknęła się w swo­jej co­dzien­no­ści. Ana­lizy spro­wa­dzały ją do jed­nego punktu – praca. Pod­świa­do­mość pod­po­wia­dała, że to nie je­dyny po­wód. Nie można było za­prze­czyć, że dzia­ła­nie nocą, na peł­nych ob­ro­tach, nie słu­żyło jej. Po­wo­do­wało per­ma­nentne zmę­cze­nie. Od­sy­pia­nie w ciągu dnia nie da­wało peł­nej re­ge­ne­ra­cji. Ewi­dent­nie bra­ko­wało jej ener­gii. Dla­tego też eli­mi­no­wała rze­czy, które wy­da­wały się mniej istotne. Nie­które, jak sprzą­ta­nie, pra­nie, zmy­wa­nie, ty­go­dniami le­żały odło­giem. Nie po­tra­fiła się zmu­sić, by się tym wszyst­kim za­jąć. Taki od­wró­cony po­rzą­dek dnia i nocy nie słu­żył jej. Kie­dyś le­piej funk­cjo­no­wała rano, ale obec­nie praca w ba­rze po­wo­do­wała, że ranki mu­siała prze­sy­piać.

– I co ja mam z tym zro­bić? – po­wie­działa gło­śno. Zna­la­zła się w sy­tu­acji, która wy­da­wała się nie mieć do­brego roz­wią­za­nia.

Prze­cież mu­siała na sie­bie za­ra­biać, skoro rzu­ciła stu­dia. Szybki, ru­ty­nowy tryb ży­cia po­zwa­lał na to, by się nie za­sta­na­wiać. Dzień mi­jał za dniem i ja­koś to było. Dla­tego tak bar­dzo nie zno­siła za­kłó­ceń, zmian, nie­ocze­ki­wa­nych te­le­fo­nów i od­wie­dzin, bo wtedy mu­siała po­sta­wić so­bie py­ta­nie: Jak długo jesz­cze uda się wy­pie­rać skry­wane pra­gnie­nia i uda­wać, że tak jest do­brze?

Cza­sem w nocy te pra­gnie­nia pró­bo­wały się do niej do­bić, chciały zo­stać wresz­cie wy­słu­chane. Jak bluszcz opla­tały jej mózg, ale po obu­dze­niu, gdy miała wię­cej sił, po­zo­sta­wały tylko ko­lej­nym nie­chcia­nym wspo­mnie­niem, które nie było już tak straszne, by mu­siała coś z nim zro­bić.Roz­dział 2

Ma­ry­sia

Nie bała się śmierci, lę­kała się fi­zycz­nego cier­pie­nia. A co z cier­pie­niem jej du­szy? Czy ko­goś ob­cho­dzi, że boli ją ży­cie? Ciało można za­bić na ty­siąc spo­so­bów, trzeba wy­brać ten naj­mniej bo­le­sny.

Widmo sa­mo­bój­czej śmierci prze­śla­do­wało ją od dawna z róż­nym na­tę­że­niem i czę­sto­tli­wo­ścią, jed­nak do­piero nie­dawno co­raz czę­ściej za­sta­na­wiała się, jak wpro­wa­dzić je w czyn. Z cza­sem po­dobne my­śli stały się na­trętne, wresz­cie naj­wier­niej to­wa­rzy­szyły jej w co­dzien­no­ści.

Te­raz cze­kała tylko na do­godną chwilę i tro­chę sił, żeby zre­ali­zo­wać swój plan.

Wresz­cie nada­rzyła się oka­zja. Kuba po­szedł do pracy. Wpraw­dzie mó­wił, o któ­rej wróci, ale do­brze wie­działa, że punk­tu­al­ność nie jest jego naj­moc­niej­szą stroną. Zwy­kle przy­cho­dził dużo póź­niej, niż za­po­wia­dał. Gdyby miał się spóź­nić, to na­wet nie bę­dzie pró­bo­wał mnie za­wia­do­mić – po­my­ślała. Ni­gdy tego nie robi.

Córce udało się do­stać kilka dni urlopu i wy­je­chała nad mo­rze. Elż­bieta skoń­czyła stu­dia we­te­ry­na­ryjne, miała chło­paka i plany na przy­szłość. Jej doj­rza­łość i roz­są­dek, po­czu­cie, że wie, czego chce, cie­szyły matkę.

– Ma to po ojcu. Ja nie da­łam jej ni­czego. – Ma­ry­sia roz­czu­liła się nad sobą, łzy za­krę­ciły się w jej oczach.

Od dawna pła­kała z byle po­wodu. Nie trzeba było się zbyt­nio wy­si­lać, by wy­trą­cić ją z rów­no­wagi. Jed­nak jej mo­kre oczy nie ro­biły już na Ku­bie wra­że­nia. Je­dy­nie wzru­szały Elż­bietę.

Wy­obra­że­nie tego, co chce zro­bić, i świa­do­mość, jak to od­bije się na córce, spra­wiły, że za­kłuło ją w sercu. Z tru­dem, ale udało jej się od­rzu­cić ob­raz roz­pa­cza­ją­cej Elż­biety, ina­czej mo­głaby wy­co­fać się ze swo­ich pla­nów. Po­trzą­snęła głową, wra­ca­jąc do rze­czy­wi­sto­ści.

Ro­zej­rzała się po sa­lo­nie. Chaos był prze­ra­ża­jący. Blat za­sta­wiony brud­nymi na­czy­niami, które po­winna była wsta­wić do zmy­warki...

Roz­czu­lił ją wi­dok zo­sta­wio­nego przez Kubę obiadu, ale zu­peł­nie nie miała ape­tytu. Po­grze­bała tylko w ta­le­rzu i ode­szła od stołu. Mąż nie bę­dzie za­do­wo­lony, ale ja­kie to miało te­raz zna­cze­nie?

Myśl, że za mo­ment nie bę­dzie mu­siała się już ni­czym mar­twić, przy­nio­sła ulgę. Mo­bi­li­zo­wa­nie się dzień w dzień do ja­kiej­kol­wiek ak­tyw­no­ści mę­czyło ją. Za­su­szone w do­nicz­kach kwiatki nada­wały się tylko do wy­rzu­ce­nia. Przy­glą­dała się po­sza­rza­łym od ku­rzu za­sło­nom. Tyle razy my­ślała, by je zdjąć i uprać. Ale gdy tylko wy­obra­ziła so­bie ogrom wy­siłku, jaki się z tym wiąże, re­zy­gno­wała.

Trudno było jej na­zwać to, czego do­świad­czała, zresztą po co? I tak ni­kogo to nie ob­cho­dziło. Nie miała na­wet sił na od­czu­wa­nie żalu czy pre­ten­sji. Ra­czej gnę­biły ją nie­ustanne wy­rzuty su­mie­nia. Chciała się po pro­stu od­ciąć od świata, który przy­no­sił już tylko cier­pie­nie.

Wyj­rzała przez okno. Prze­chod­nie wy­glą­dali, jakby krę­cili się w kółko, nie wie­dząc, co ze sobą po­cząć. Sa­mo­chody bez skutku szu­kały wol­nego miej­sca, by za­par­ko­wać. Wpa­try­wała się w ten ta­niec tę­pym wzro­kiem, nie od­czu­wa­jąc nudy. Wi­dok zza okna wpi­sy­wał się w jej zwol­niony tok my­śle­nia, po­twier­dza­jąc bez­sens ist­nie­nia.

Ja­kaś osoba spoj­rzała w jej stronę. Zdzi­wiła się, że ktoś ją za­uwa­żył. Cof­nęła się. Po chwili znów stała przy oknie – tym ra­zem wpa­try­wała się w drzewo ro­snące nie­opo­dal, któ­rego ko­ronę opa­no­wała je­mioła. Po­czuła so­li­dar­ność z ro­śliną wy­sy­saną z so­ków. Ma­ry­sia też czuła się jak owład­nięta przez pa­so­żyta, który po­woli, kon­se­kwent­nie i bez reszty od­bie­rał jej wodę i wszystko inne nie­zbędne do ży­cia. W niej też wszystko ob­umie­rało.

Usły­szała, jak kro­ple desz­czu wy­stu­kują mo­no­tonny, usy­pia­jący rytm. Je­sienna po­goda ob­da­ro­wy­wała pół­mro­kiem, czy ktoś tego chciał, czy nie, ale dzi­siaj Ma­ria nie po­trze­bo­wała i nie za­mie­rzała za­pa­lać świa­teł. Zwy­kle gdy za­nu­rzała się w pra­gnie­niu ode­gna­nia czar­nych my­śli, roz­świe­tlała wszyst­kie po­miesz­cze­nia. Kuba pro­te­sto­wał, że nie oszczę­dza prądu. Miał prawo się zło­ścić.

Ostat­nio za­ra­biał tylko on. Praca jej nie szła. Nie brała no­wych re­dak­cji. Nie mo­gła się zmu­sić, by po­pra­wić za­le­głe. Czuła się dar­mo­zja­dem, nie­przy­datna pod każ­dym wzglę­dem. Nie sprzą­tała, nie prała, nie go­to­wała. Spała i ja­dła, na szczę­ście nie­wiele. Nikt nie po­wią­zał tych ob­ja­wów w ca­łość, a Ma­ry­sia zro­biła wszystko, żeby bli­scy my­śleli, że to tylko zmę­cze­nie.

Przez za­słonę roz­wa­żań wdarł się chro­pawy głos gaw­rona sie­dzą­cego na bal­ko­nie. Pa­trząc na niego, przy­po­mniała so­bie, jak kie­dyś, gdy spa­ce­ro­wała z su­nią, za­ata­ko­wał ją, bro­niąc gniazda. Kil­ka­krot­nie prze­la­ty­wał nad jej głową, wy­mu­sza­jąc, by się od­da­liła. Na­gle i w nią coś wstą­piło. Mimo stra­chu po­sta­no­wiła się obro­nić, nie dać się. Roz­ło­żyła ręce i z nie­zwy­kłą siłą ma­chała nimi jak skrzy­dłami, jakby była więk­szym i sil­niej­szym pta­kiem od na­past­nika.

Ile­kroć wra­cała do tego wspo­mnie­nia, dzi­wiła się so­bie sa­mej, że wpa­dła na taki wła­śnie po­mysł, by od­go­nić in­truza. Mu­siała być prze­ko­nu­jąca, bo ptak od­le­ciał. Czy czuła się wtedy zwy­cięzcą? Nie, ale na pewno udało jej się nie być ofiarą.

Re­da­go­wała kie­dyś tekst o kru­ko­wa­tych do pi­sma po­pu­lar­no­nau­ko­wego, dla­tego tak ła­two od­róż­niała od sie­bie po­szcze­gólne ga­tunki.

Gaw­ron był dużo mniej­szy od kruka, miał też dziób o nieco in­nej bu­do­wie. Znała ich różne zwy­czaje i za­chwy­cała ją ich sku­tecz­ność dzia­ła­nia. Wie­działa, że ptaki te zrzu­cają orze­chy z du­żej wy­so­ko­ści na twarde pod­łoże, by do­stać się do smacz­nego środka, albo kładą je na tory ko­le­jowe czy pod koła sa­mo­cho­dów. Im­po­no­wały jej ich za­cho­wa­nia pod­czas wy­boru part­nerki na całe ży­cie, któ­rej miały w zwy­czaju się kła­niać. Uśmiech­nęła się na wspo­mnie­nie tych ro­zum­nych stwo­rzeń.

Jej my­śli po­wę­dro­wały da­lej, do pracy. Lu­biła ją. Za­wdzię­czała ją Jac­kowi. Od­gry­wał kie­dyś ważną rolę w jej ży­ciu. Po­le­cił ją pierw­szemu pra­co­dawcy.

Ukoń­cze­nie bio­lo­gii i bio­tech­no­lo­gii na Uni­wer­sy­te­cie War­miń­sko-Ma­zur­skim w Olsz­ty­nie da­wało jej wy­star­cza­jącą wie­dzę. Ro­zu­miała, o czym pi­sze, a re­dak­to­rzy przy­mknęli oko na brak pro­fe­sjo­nal­nego wy­kształ­ce­nia w re­da­go­wa­niu tek­stów. Udało się jej wpaść w lukę ka­drową i zna­leźć przy­chylny jej ze­spół, i tak już zo­stało. Dla świę­tego spo­koju ukoń­czyła póź­niej ja­kieś kursy re­dak­tor­skie, a że miała do­bre pióro i trafne uwagi, zle­ceń jej nie bra­ko­wało.

Sku­piła się na nowo na gaw­ro­nie. Po­my­ślała, że je­śli nie od­fru­nie, nim do­li­czy do dzie­się­ciu, nie zre­ali­zuje tego, co za­mie­rza. Już w po­ło­wie od­li­cza­nia ptak od­le­ciał.

Jej uwagę zwró­ciła fo­to­gra­fia z dzie­ciń­stwa, na któ­rej tań­czyła z uko­chaną su­nią w ogro­dzie. To zdję­cie w trud­nych chwi­lach do­da­wało jej od­wagi. Tę­sk­niła za la­tami, kiedy wszystko wy­da­wało się pro­ste. Bab­cia Zu­zia ma­wiała o niej, że nie ma dru­giej tak do­ce­nia­ją­cej ży­cie. My­ślała, że świat stoi przed nią otwo­rem, że wszystko jest moż­liwe, je­śli się tego pra­gnie. Była pełna od­re­al­nio­nych prze­ka­zów. Nie­któ­rzy człon­ko­wie ro­dziny pró­bo­wali jej udo­wod­nić, jak błędne są jej prze­ko­na­nia, ale im nie wie­rzyła i ro­biła swoje. Tak jakby wszyst­kiego po­sta­no­wiła do­świad­czyć na wła­snej skó­rze. Chciała my­śleć, że świat jest do­bry i piękny. Czy mo­gła się tak bar­dzo po­my­lić?

Jak kro­pla po­woli wy­drąża skałę, tak trudne wy­da­rze­nia wy­żło­biły w niej szcze­linę, która re­gu­lar­nie się po­głę­biała, aż w końcu roz­war­stwiła się na ka­wałki. Nie zdo­łała jej ni­czym skleić. Do­szła do wnio­sku, że do ni­czego się nie na­daje. Nie od­na­la­zła się w mał­żeń­stwie. Czuła się marną córką, matką i sio­strą. Na­wet przy­ja­ciele w końcu prze­stali się od­zy­wać. To nor­malne, gdy nie pod­trzy­muje się kon­tak­tów – my­ślała, choć to nie przy­no­siło ulgi.

Na­cho­dziły ją różne wspo­mnie­nia, od­su­wały w cza­sie to, co za­mie­rzała.

Płoszkę przy­wle­kła spod szkoły. Psina błą­kała się tam od kilku dni, do­kar­miana przez dzieci ka­nap­kami. Ne­ga­tywna re­ak­cja ro­dziny na no­wego do­mow­nika nie spo­wo­do­wała od­da­nia zwie­rzę­cia, bo Ma­ry­sia użyła for­telu i wpa­dła w spa­zmy.

Imię nadano suczce z po­wodu jej bo­jaź­li­wego cha­rak­teru. Mi­nęło kilka mie­sięcy, za­nim su­nia za­ufała no­wej ro­dzi­nie na tyle, by swo­bod­nie do nich pod­cho­dzić. Do ob­cych z wielką nie­uf­no­ścią zbli­żała się do końca swo­jego ży­cia. Ode­szła tra­wiona przez cho­robę, którą zwy­kle przy­pi­sy­wano lu­dziom. Prze­stała jeść, prze­sy­piała całe dnie, pod­no­sząc się je­dy­nie za po­trzebą. Ma­ry­sia do­kar­miała ją i do­pa­jała przez strzy­kawkę, po­da­wała leki i po­bu­dzała do ak­tyw­no­ści, ale na nic się to zdało. Zwie­rzę z dnia na dzień ga­sło w oczach. W końcu umarło na rę­kach swo­jej pani. Wy­rzu­cała so­bie, że po­winna była zro­bić coś wię­cej, by ją ura­to­wać. W końcu mu­siała się z tym po­go­dzić.

Ma­ry­sia po­woli skie­ro­wała się w stronę ła­zienki. Na­pu­ściła wody do wanny, wpa­tru­jąc się w jej sze­roki, szu­miący stru­mień. Woda ko­ja­rzyła jej się z uko­je­niem i oczysz­cze­niem. Obo­jęt­nie w ja­kim zbior­niku pły­wała, miała swój ry­tuał. Zo­sta­wiała w wo­dzie wszel­kie smutki, żale, nie­speł­nione ocze­ki­wa­nia i złe wspo­mnie­nia. Wy­cho­dziła lekka i wy­zwo­lona. Jed­nak ostat­nio za­nie­chała uczęsz­cza­nia na ba­sen. Dla­czego zre­zy­gno­wała z tego, co tak bar­dzo ko­chała? Po­wód oka­zał się pro­za­iczny. Zbyt wiele wy­siłku kosz­to­wało ją, by tam do­trzeć. Żeby wyjść z domu, mu­siała naj­pierw przy­wró­cić się do stanu przy­zwo­ito­ści – umyć się, ubrać i uło­żyć włosy, spa­ko­wać ple­cak. Wcze­śniej jed­nak coś uprać, bo za­zwy­czaj już nic czy­stego nie miała na pół­kach. Nie mar­no­wała sił na pra­nie, do­póki w za­sięgu ręki znaj­do­wało się coś, co dało się jesz­cze wło­żyć.

Z każ­dym dniem czuła się co­raz bar­dziej sa­motna. Światy, w któ­rych funk­cjo­no­wała ro­dzina i ona, miały bar­dzo nie­wiele punk­tów wspól­nych. Obo­wiązki prze­ra­stały jej moż­li­wo­ści. Nikt nie ro­zu­miał, chyba na­wet nie wie­dział, że dla Ma­rysi ja­ki­kol­wiek wy­si­łek to tak, jak zdo­by­wa­nie szczytu góry po cięż­kiej cho­ro­bie. Groźby męża, że ją zo­stawi, je­żeli nie weź­mie się w garść, tylko po­gar­szały sy­tu­ację. W jaką garść? Jak ma to zro­bić, je­żeli nie znaj­duje w so­bie siły, by zwlec się z łóżka? Pra­gnęła, by nikt ni­czego już od niej nie chciał. Daj­cie mi spo­kój – po­wta­rzała w my­ślach.

W cza­sie ostat­niej awan­tury prze­stała słu­chać, wy­łą­czyła się. Wi­działa tylko zło­wro­gie spoj­rze­nie męża, jego wy­krzy­wioną twarz i usta po­ru­sza­jące się jak w nie­mym fil­mie. Stwier­dziła, że dłu­żej tego nie znie­sie. Wtedy zde­cy­do­wała o za­koń­cze­niu swo­ich mę­czarni.

Za oknem roz­legł się gwizd po­ciągu, jak czę­sto w ciągu dnia. No­cami do­cho­dził tylko od­głos prze­ta­cza­nia się wa­go­nów. Uroki miesz­ka­nia obok dworca ko­le­jo­wego. Cho­ciaż tyle, że miała bli­sko na sta­cję, co uła­twiało od­wie­dza­nie Do­roty w cza­sach, kiedy jesz­cze żyły ze sobą w zgo­dzie. Ni­komu się nie po­skar­żyła, jak bar­dzo bra­ko­wało jej sio­stry. Ni­gdy nie po­go­dziła się z tym, że Do­rota ze­rwała z nią kon­takt.

Po­woli zdej­mo­wała z sie­bie ubra­nie. Nie mo­gła zde­cy­do­wać, jaką część gar­de­roby po­ło­żyć na wierz­chu. Czy wy­pada tak zo­sta­wić bie­li­znę? Zmę­czona wła­snym bra­kiem de­cy­zyj­no­ści ukryła biu­sto­nosz i figi pod bluzką.

Spoj­rzała na przy­go­to­wane na­rzę­dzie i za­dy­go­tała. Wi­działa po­dobne sceny tylko na ekra­nie. A te­raz...?

W trak­cie oglą­da­nia epi­zo­dów przed­sta­wia­ją­cych bo­ha­tera na kra­wę­dzi sa­mo­bój­stwa chciała za­trzy­mać zde­spe­ro­waną osobę, za­sta­na­wiała się nad przy­czy­nami ta­kich de­cy­zji. Co musi się wy­da­rzyć, żeby ktoś za­pra­gnął po­zba­wić się ży­cia?

Obec­nie sama zna­la­zła się w ta­kiej sy­tu­acji. Sia­da­jąc na kra­wę­dzi wanny, pró­bo­wała się uspo­koić, a może od­wlec chwilę, która ją prze­ra­żała, ale wy­da­wała się nie­uchronna.

Przy­po­mniała so­bie ką­piele z dzie­ciń­stwa. Uwiel­biała za­bawy z pianą po­kry­wa­jącą całą po­wierzch­nię wanny. Bul­got na­peł­nia­nej bu­telki za­wsze ją roz­śmie­szał. Prze­le­wała wodę z bu­telki do róż­nych na­czy­nek. Wpom­po­wy­wała w gu­mowe za­bawki wodę, by po­tem na­ci­skać je i uda­wać, że si­kają. Zwy­kle z wanny wy­pę­dzał ją do­piero chłód wody. Roz­mo­czone, po­marsz­czone ko­niuszki pal­ców długo wra­cały do pier­wot­nego kształtu. Były jak ciało obce, nim stały się gład­kie. Fa­scy­no­wało ją ob­ser­wo­wa­nie tego zja­wi­ska.

Na­gle ze wspo­mnień wy­rwał ją we­wnętrzny głos zmu­sza­jący do za­sta­no­wie­nia się. Je­steś dla ro­dziny naj­droż­szą istotą, tylko nie po­tra­fią tego oka­zać – pró­bo­wał prze­ko­nać. Ta jedna chwila, ta jedna de­cy­zja sprawi, że ni­gdy się nie pod­niosą. Będą dźwi­gać brze­mię – uświa­da­miał, żeby do­tarło do niej, z czym przyj­dzie się mie­rzyć jej bli­skim. Czy na­prawdę nie ma in­nego wyj­ścia? – py­tał.

Pra­wie ule­gła temu gło­sowi roz­sądku. Su­mie­nia? Nie­ocze­ki­wa­nie dla sie­bie wło­żyła szla­frok i wy­szła z ła­zienki. Cho­dziła w kółko, za­nim opu­ściła miesz­ka­nie. W pierw­szej chwili chciała za­pu­kać na­prze­ciwko, do Ali­cji, która im czę­sto po­ma­gała i na­wet przez chwilę byli bli­sko, ale przed nią mu­sia­łaby się tłu­ma­czyć, a to ją prze­ra­stało.

Sta­nęła przed drzwiami obok. Wpraw­dzie Ja­śmina po­trak­to­wała ją kie­dyś chłodno i Ma­ry­sia obie­cała so­bie, że już ni­gdy do niej nie za­puka, ale za­cho­wy­wała się jak to­nący, który chwyta się wszyst­kiego. Trzy­mała się resztki na­dziei, która jesz­cze się w niej tliła. Gdyby Ja­śmina otwo­rzyła...

Głu­cho. Ude­rze­nia w drzwi naj­pierw mocne, z cza­sem słab­sze i wresz­cie ci­che sko­ja­rzyły się Ma­rysi z po­wol­nym za­ni­ka­niem bi­cia serca. Jakby nie było już dla niej ra­tunku. Czy na­prawdę los nie miał li­to­ści i wy­dał już wy­rok, choć ona reszt­kami sił wciąż jesz­cze trzy­mała się ży­cia? Brak od­po­wie­dzi na dwu­krotne pu­ka­nie do drzwi mocno ją przy­gnę­bił. Po­my­ślała o so­bie, że jest chwa­stem na­da­ją­cym się je­dy­nie do wy­rwa­nia. Stwier­dziła, że po­zba­wie­nie sa­mej sie­bie ży­cia uwolni ro­dzinę od kło­po­tów, a resztę świata od nie­po­trzeb­nego cię­żaru. Gorzko za­pła­kała. Nic już nie mo­gło od­wieść jej od zre­ali­zo­wa­nia za­miaru. Na­gro­ma­dzone emo­cje pchały ją tylko w tym jed­nym kie­runku – upra­gnio­nej prze­strzeni, która ma przy­nieść wy­zwo­le­nie.

Wró­ciła do miesz­ka­nia, do ła­zienki. Per­spek­tywa ulgi oka­zała się sil­niej­sza od stra­chu i roz­sądku. Za­nu­rzyła się w cie­płej wo­dzie. Było jej do­brze, ale nie mo­gła tego prze­dłu­żać, bo za chwilę po­wi­nien wró­cić Kuba. Za­szczy­pało. Woda tra­ciła po­woli przej­rzy­stość. Męt­niała, ale na­bie­rała też ru­bi­no­wej barwy. Ja­kiż to in­ten­sywny ko­lor. Pew­nie dla­tego lu­dzi tak bar­dzo prze­raża są­cząca się krew – parę mi­li­li­trów wy­gląda, jakby wy­pły­nęła już o wiele więk­sza ilość.

Krew w ogra­ni­czo­nej prze­strzeni wanny ni­kogo nie ostrze­gała. W ga­sną­cej świa­do­mo­ści po­ja­wiła się myśl o są­sia­dach. Nie­świa­domi, za­jęci swo­imi spra­wami, byli tak bli­sko. I cóż z tego? Nie do­my­ślali się tra­ge­dii roz­gry­wa­ją­cej się za ścianą, choć na pewno sły­szeli do­cho­dzące zza niej kłót­nie. Te­raz wy­da­wała się za­do­wo­lona z ich nie­wie­dzy.

Wy­glą­dała jak przy­kryta czer­wo­nym prze­ście­ra­dłem. Od­pły­wała w nie­znane, li­cząc, że nic już jej nie do­tknie i nie zrani. Po­czuła ulgę, że nie bę­dzie się mu­siała tłu­ma­czyć, dla­czego nie za­ła­do­wała zmy­warki, nie ogar­nęła domu. Dla­czego cią­gle śpi i nie pra­cuje.

Twarz Ma­rysi po­woli sta­wała się śnież­no­biała. Obec­nie, na­wet gdyby chciała zmie­nić zda­nie, nie miała już na to siły.

Przez głowę za­czy­nały prze­pły­wać dziwne ob­razy, zna­la­zła się w ich środku – w ja­kimś po­ciągu ja­dą­cym w ciem­no­ściach. Gdy wy­je­chał z tu­nelu, wy­sia­dła na nie­zna­nej, pu­stej sta­cji. Cho­dziła w tę i z po­wro­tem, aż zna­la­zła wyj­ście. Tra­fiła na wielki targ z mnó­stwem to­wa­rów. Przy­sta­nęła przy sto­isku z ubra­niami wy­eks­po­no­wa­nymi na wie­sza­kach. Po­dzi­wiała piękne tka­niny, z któ­rych uszyto odzież. Na­gle za­uwa­żyła, że jest ob­ser­wo­wana przez męż­czy­znę. Upew­niła się, że ją śle­dzi, gdy oka­zało się, że do któ­re­go­kol­wiek sto­iska nie po­dej­dzie, on po­ja­wia się chwilę póź­niej. Pró­bo­wała go zgu­bić. Ucie­ka­jąc, tra­fiła na ogromną prze­strzeń ogra­ni­czoną dziw­nymi bra­mami. Je­dyną moż­li­wo­ścią, by się stam­tąd wy­do­stać, był skok w prze­paść. Chciała krzy­czeć, ale nie mo­gła wy­du­sić z sie­bie głosu. Obez­wład­niła ją zna­joma nie­moc. Po­czuła, że traci swój kształt. Zu­peł­nie jak żabka zła­pana i za­mknięta w uści­sku ol­brzy­miego plu­skwiaka wod­nego. Wstrzy­ku­jąc ofie­rze en­zymy roz­pusz­cza­jące mię­śnie, ko­ści i na­rządy we­wnętrzne, wy­sysa za­war­tość przez rankę po­wstałą w miej­scu ugry­zie­nia. Po żabce zo­staje tylko strzęp skóry, który opa­da­jąc bez­wład­nie na dno, jest tylko wspo­mnie­niem po stwo­rze­niu.

Su­ge­stywny i prze­ra­ża­jący ob­raz, który Ma­ry­sia kie­dyś re­da­go­wała, po­zo­stał z nią już na za­wsze.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: