- W empik go
Rok na Kwiatowej. Tom 3. Dotyk słońca - ebook
Rok na Kwiatowej. Tom 3. Dotyk słońca - ebook
Pierwsze wiosenne i ciepłe promienie słońca to znak, że wszystko wokół budzi się do życia. Tak jak rozkwitają pąki kwiatów, tak rodzą się nowe uczucia i emocje...
Róża przeżywa euforię ponownego zakochania. Gdy mężczyzna jej życia zjawia się po latach w progu mieszkania, Róża zupełnie traci głowę. Przyjaciółki radzą jej zachować ostrożność, lecz czy samotna dotąd kobieta będzie w stanie oprzeć się upojnej nocy w objęciach ukochanego?
Gdy ten niespodziewanie znika, Róża zostaje… nie tak całkiem sama. W trudnych chwilach będzie mogła liczyć na pozostałe mieszkanki bloku przy ulicy Kwiatowej, mimo że każda z nich musi borykać się ze swoimi problemami. Ale od czego są przyjaciółki!
„Rok na Kwiatowej” to pełne kobiecych emocji powieści, z którymi zechcesz się zaprzyjaźnić!
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7976-888-2 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Może będziesz się ze mnie śmiała, ale w głębi duszy zawsze wierzyłam w miłość. Wiesz, w taką wspaniałą, prawdziwą, która dosięga dwoje ludzi niespodziewanie, trafia w nich niczym piorun i potem nie ma już odwrotu. Oczywiście prawdziwa miłość jest jedyna, największa i trwa całe życie. Nic jej nie pokona. Przeciwnie, to ona zawsze zwycięży i żadne trudności nie są w stanie jej zniszczyć. Bywa, że jest narażona na wiele prób, ale to bez znaczenia, bo one jeszcze ją umacniają. Rozumiesz, o czym mówię?
Owszem, nie ukrywam, że zwątpiłam. Po tym wszystkim, co się wydarzyło po nagłym wyjeździe Daniela, kiedy zostałam sama i nie mogłam zrozumieć dlaczego, chyba każdy straciłby pewność. Nawet nie wiesz, ile bezsennych nocy spędziłam na rozmyślaniu, ile godzin patrzyłam w lustro i zastanawiałam się, czy gdybym była ładniejsza, mądrzejsza, bardziej zabawna, to Daniel zostałby ze mną. Nie potrafiłam jednak zrozumieć, dlaczego mówił mi te wszystkie piękne słowa, zapewniał o uczuciu, twierdził, że kocha na zawsze i bez względu na wszystko… Czy można kłamać w takich sprawach? Ja nie potrafiłabym i trudno mi było zrozumieć, że on mógł.
Ach, bo ty przecież nie znasz tej historii! Właściwie to prawie nikt jej nie zna. Ze wszystkimi, którzy cokolwiek o tym wiedzieli, już dawno nie mam kontaktu. Nie ukrywam, że wcale nie musiałam o to specjalnie zabiegać, większość sama przestała się odzywać. Zresztą, to byli właściwie jego znajomi, więc kiedy przestałam być dziewczyną Daniela, nie mieli powodu, żeby kontynuować znajomość ze mną. Pytasz, jak mogę mówić o tym z takim spokojem? Akurat to nie zabolało aż tak bardzo. Właściwie, mnie zależało jeszcze mniej niż im. Nie chciałam, żeby uśmiechali się, pozornie przejęci, a w myślach litowali nad porzuconą miesiąc przed ślubem narzeczoną.
Poznałam Daniela przypadkiem, kiedy poszłam na urodziny do znajomej mojej mamy. Co tam robiłam? Cóż, mama była sama, a na takie imprezy wszyscy przychodzili z kimś. Teraz to, że ktoś jest, jak to się nazywa, singlem, nie stanowi problemu, ale wtedy nie było dobrze widziane, gdy kobieta przychodziła bez partnera. Inne panie wymieniały wtedy między sobą niezadowolone spojrzenia. Mama starała się nie chodzić na takie przyjęcia, ale czasami nie mogła odmówić, więc wtedy zabierała mnie. Byłam taką imitacją pary, namiastką, substytutem osoby towarzyszącej. Niespecjalnie to lubiłam, ale wiedziałam, że mamie zależy, więc nie protestowałam.
I właśnie na takich urodzinach nieoczekiwanie pojawił się Daniel. Też przyszedł w zastępstwie. Swojego ojca, który zachorował – to znaczy taka była oficjalna wersja. Dopiero dużo później dowiedziałam się, że po prostu jego rodzice się pokłócili, co u nich było swego rodzaju normą. To zresztą nieważne. W każdym razie Daniel pojawił się przy urodzinowym stole i był dla mnie jakimś nieoczekiwanym cudem.
Nie mogłam uwierzyć, że chciał ze mną rozmawiać. Taki przystojny, miły chłopak z własnej woli spędził kilka godzin na dyskusji z taką szarą myszką jak ja. Już samo to mocno mnie onieśmielało i czułam, że cały czas mam czerwone policzki, a na dodatek ze zdenerwowania plotłam trzy po trzy. Mimo to Daniel pojawił się trzy dni później u mnie w domu, wypił z mamą herbatę, znosząc cierpliwie jej wypytywania o szkołę, plany na przyszłość i upodobania czytelnicze, a potem, gdy wreszcie zostaliśmy sami w moim pokoju, zaprosił mnie do kina. Oczywiście się zgodziłam, ale miałam wrażenie, że to nie może być prawda.
Potem czułam się jak we śnie. Przez kolejne dwa lata. Daniel był dla mnie uosobieniem ideału, moim księciem z bajki – dobrze wychowany, przystojny, czuły i opiekuńczy. O takich jak on czytałam w książkach, ale nie sądziłam, że mogą istnieć naprawdę. Patrzyłam na kolegów z klasy i widziałam niedojrzałych chłopców, którzy zbyt głośno się śmieją i wydawało mi się, że ktoś taki jak Daniel to wymysł literatów. Tymczasem był, w dodatku całkiem żywy, co czułam, gdy brał mnie za rękę, przytulał i całował.
Kiedy zobaczyły go koleżanki z klasy, moje notowania w ich oczach wzrosły. Stwierdziły, że chyba muszę być coś warta, skoro taki chłopak się mną zainteresował. Ja myślałam dokładnie tak samo. Czułam się kochana, a przy nim nawet chwilami piękna i atrakcyjna.
Spotykaliśmy się coraz częściej, zaczęłam chodzić na imprezy do jego znajomych, a po maturze nawet wyjechaliśmy na wspólne wakacje. Spędziliśmy dwa tygodnie pod namiotem, nad morzem. Byłam w siódmym niebie – romantyczne spacery po plaży, zbieranie muszelek – o tym marzyłam i to działo się naprawdę.
Rozmawialiśmy o wspólnej przyszłości. Ja dostałam się na polonistykę, on zaczął studia na politechnice. Po drugim roku zaręczyliśmy się. Mama płakała ze szczęścia, ja oglądałam pierścionek i czułam się jak królewna.
Potem też wszystko było jak należy – przygotowania do ślubu ruszyły. Wybieraliśmy salę, szukaliśmy zespołu, ustaliliśmy listę gości. Wszystko wspólnie, nic nie zapowiadało katastrofy. Daniel zapewniał o swoim uczuciu, a ja cieszyłam się i miałam w myślach to, co zawsze kończy piękną baśń – „i żyli długo i szczęśliwie”.
A potem przyszedł ten dzień. Wróciłam z uczelni i wyjęłam ze skrzynki list. Bez znaczka. Otworzyłam kopertę i szybko przebiegłam wzrokiem po tekście. Nie był długi, ale to, co przeczytałam, w zupełności wystarczyło. Daniel odszedł.
Najpierw dostałam jakiejś histerii. Pierwszy i ostatni raz w życiu mi się to zdarzyło. Płakałam kilka godzin, miałam wrażenie, że stracę zmysły. Chciałam umrzeć. Nie lubię tego wspominać. Potem zobojętniałam. Nie widziałam w niczym sensu. Mama mnie wspierała, opiekowała się mną jak małym dzieckiem. A ja nie mogłam zrozumieć, dlaczego to się stało. A przede wszystkim – dlaczego kłamał.
Po miesiącu zaczęłam dochodzić do siebie. Wstałam, umyłam się, zjadłam obiad. A następnego dnia poszłam na zajęcia. Czułam, że muszę coś robić, żeby nie zwariować. Niby żyłam, ale rzeczywistość była jakby za szklaną szybą. Nic nie czułam. I wcale nie żałowałam, bo skoro najpiękniejsze uczucie – miłość – nie istnieje, to reszta nie miała żadnej wartości.
Po jakimś czasie dowiedziałam się, że Daniel wyjechał do Wielkiej Brytanii. Wcale mnie to nie zdziwiło, bo wspominał kilka razy o ewentualnej emigracji, ale ja odrzucałam taką możliwość, nie mogłam przecież zostawić mamy. Zrozumiałam, że wybrał lepsze, łatwiejsze i bogatsze życie. A ja nie mogłam nic na to poradzić. Zacisnęłam zęby i postanowiłam, że nikomu nie pokażę, jak bardzo cierpię. A szczególnie mamie, która i tak już dość straciła przez to wszystko nerwów. W ramach udowadniania samej sobie, że dam radę, zaczęłam studiować drugi fakultet – anglistykę. Nauka języka, którym Daniel mówił każdego dnia gdzieś tam, daleko, była z jednej strony rozdrapywaniem rany, ale też chwilami dawała mi złudne poczucie, że jestem bliżej niego, że coś nas łączy. I właśnie w ten sposób zostałam nauczycielką angielskiego. Los bywa przewrotny, prawda?
Byłam pewna, że już nigdy nie zobaczę dawnego narzeczonego. A tymczasem okazuje się, że nie można wątpić. Bo jednak miałam rację – prawdziwa miłość na całe życie istnieje. I nie da się przed nią uciec. To przeznaczenie sprawiło, że poznaliśmy się wtedy na tym nudnym przyjęciu, a skoro tak, to w końcu musieliśmy się znowu spotkać. I Daniel wreszcie to zrozumiał. Domyślam się, że nie było mu tam, na Wyspach, tak łatwo, jak myślał. Nie mówi o tym, ale ja to wyczuwam. Nie naciskam, mężczyźni chyba nie lubią, jak się ich zmusza do zwierzeń. Kiedyś pewnie sam mi powie.
Ale czy nie uważasz, że to wspaniałe, taki powrót po latach? I chyba naprawdę cierpiał przez ten czas. Bo przecież takiemu ambitnemu człowiekowi jak on na pewno niełatwo było przyjść i przyznać się do błędu. A on to zrobił. Nie umiał zapomnieć, starał się wiele lat zagłuszyć w sobie uczucie, a jednak miłość wygrała. I wrócił.
Nie wyobrażasz sobie, jaka jestem szczęśliwa! Wiesz, że wcale się nie zmienił przez te lata? Jest tak samo czuły, tak samo dowcipny, tak samo cudowny! Nie sądziłam, że będzie mi dane przeżywać jeszcze kiedyś takie chwile, a jednak! Okazuje się, że wcale nie kłamał – pokochał mnie na zawsze. A taka miłość ma ogromną siłę, nic jej nie pokona – ani czas, ani odległość.
Nie patrz tak na mnie, proszę. Jeżeli mi nie wierzysz, to znaczy, że nie przeżyłaś czegoś takiego. Och, nie znajduję słów, żeby opisać ci, co się ze mną teraz dzieje! Ale uwierz, że to piękne.
Bardzo się starałam, żeby ukryć tę wielką zmianę w moim życiu. Niestety, dużo łatwiej udawać, że nie dzieją się rzeczy złe, niż tłumić swoje szczęście. Zawsze bardzo ceniłam swoją prywatność, zresztą mama mnie tego nauczyła. Nie raz powtarzała:
– Nie opowiadaj ludziom o tym, co czujesz. Jeżeli będzie ci źle, to większość w duchu się ucieszy, a jeśli dobrze, to zaczną zazdrościć. Lepiej zachować swoje radości i smutki dla siebie, ewentualnie dzielić je tylko z najbliższymi.
Przekonałam się, że trochę prawdy w tych słowach jest.
Kiedy wróciłam do szkoły po walentynkach, nie potrafiłam ukryć radości i szczęścia. Najchętniej uściskałabym cały świat, nawet panią Alicję. Sama więc widzisz, że było to naprawdę mocne uczucie. Posyłałam uśmiechy do uczniów, bo po prostu nie mogłam się powstrzymać. Zresztą i tak musiałam się pilnować, bo najchętniej opowiadałabym każdemu o tym, co czuję. Bo przecież każdy powinien wiedzieć, że miłość istnieje, tylko czasami trzeba trochę poczekać.
Praca przestała mnie stresować. Szłam do szkoły taka lekka, bez obaw, bo przecież wiedziałam, że gdy tylko przetrwam tych kilka godzin, wrócę do domu, a tam będzie czekał Daniel. I to było najważniejsze.
Wydawało mi się, że mogę tym swoim szczęściem obdzielić cały świat. Łatwiej mi przychodziło prowadzenie lekcji, nie denerwowałam się szeptami w klasie, miałam więcej dystansu do uczniów. Oczywiście to nie znaczy, że zaniedbywałam obowiązki. Znasz mnie i wiesz, że nigdy nie pozwoliłabym sobie na coś takiego. Co to, to nie. Ale nie martwiłam się tak bardzo, że coś się nie uda. I młodzież chyba to czuła. Obserwowali mnie i byli chyba trochę zaskoczeni. Nic dziwnego, mnie samą to wszystko w dziwny sposób odurzało i sprawiało, że wydawałam się samej sobie jakaś inna. Jednak dobrze mi z tym było, więc postanowiłam się nie przejmować takimi rzeczami. Wreszcie byłam szczęśliwa i nie chciałam tego psuć niepotrzebnymi rozważaniami.
Niestety, inni nie podzielali chyba mojej opinii. Pierwsze zaczęły koleżanki.
– Nasza Róża ostatnio taka ożywiona – padło któregoś dnia podczas przerwy w pokoju nauczycielskim. – Wyczuwam zmiany…
– Dobrze wyczuwasz – zwróciłam się z uśmiechem do Kasi, polonistki.
– A powiesz nam, co się dzieje? – zapytała wprost druga z koleżanek.
– Nic wielkiego. – Machnęłam ręką, starając się powstrzymać kolejny uśmiech, bo już widziałam w ich oczach, że czekają, aż uchylę rąbka tajemnicy.
Nie chciałam być tematem rozmów na korytarzach i w trakcie okienek, więc nie mogłam powiedzieć wszystkiego.
– A może ty się szczęśliwie zakochałaś? – Kasia z ciekawością zerknęła znad kubka z kawą. – Bo aż promieniejesz. Zdradzisz nam, kim jest wybranek?
Miałam już na końcu języka opowieść o Danielu, bo tak bardzo pragnęłam komuś powiedzieć, jakim jest cudownym mężczyzną, ale w tym momencie drzwi się uchyliły i do pokoju zajrzał Bartek.
– Dzień dobry. Mogę cię na chwilkę prosić? – zapytał i słysząc chichoty koleżanek, popatrzył na nie ze zdziwieniem.
– Tak, już idę. – Sięgnęłam po dziennik, trochę zawiedziona, że nie zdążę opowiedzieć o Danielu.
– Uważaj, bo nasz wuefista ma chyba sporo siły – parsknęła Kasia, gdy drzwi zamknęły się za Bartkiem.
– Nie rozumiem?
– Nie udawaj! Przecież mieliście się ku sobie. Nie będzie zazdrosny o konkurencję?
– Daj spokój! – oburzyłam się i wyszłam na korytarz.
Dobrze, że nic im nie powiedziałam. Zrozumiałam, że tylko szukają sensacji, że wcale nie cieszy ich mój dobry nastrój, a jedynie chcą znaleźć temat do plotek. Zrobiło mi się smutno.
– Wyciągnąłem cię na chwilę, bo mam dwa bilety na jutrzejszą premierę w Multipleksie. Może wybierzesz się ze mną? – Bartek chyba nie zauważył tej nagłej zmiany mojego nastroju.
– Dziękuję za zaproszenie, ale weekend mam już zaplanowany – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. Miałam przecież zamiar spędzić dwa wolne dni z Danielem.
Bartek chyba nie uwierzył i potraktował moją odpowiedź jako wymówkę. Pokręcił głową i popatrzył mi w oczy.
– Jak uważasz – powiedział. – To przecież tylko kino.
– Wiem – potwierdziłam. – Ale naprawdę nie mam czasu.
– Rozumiem. Może innym razem.
Nie wiedział, że już nie będzie innego razu. Jednak sam to zrozumiał po jakimś czasie. Nie, nie musiałam mu nic wyjaśniać. Po prostu Daniel zaczął przychodzić po mnie do pracy. Z początku protestowałam, ale potem doszłam do wniosku, że jego widok sprawi, że koleżanki same zrozumieją powody mojego dobrego nastroju. A jeśli przy okazji będą nieco zazdrosne, to nawet dobrze. Myśl, że utrę im nosa i choć troszkę odegram się za te wszystkie pełne politowania uśmieszki, dała mi nawet odrobinę radości. Nie chciałam natomiast sprawiać przykrości Bartkowi, który zawsze był wobec mnie w porządku.
– Teraz rozumiem, dlaczego nie chciałaś iść do kina. – W czwartki kończyliśmy o tej samej porze, więc spotkaliśmy się przy wyjściu ze szkoły. – Widzę, że naprawdę byłaś zajęta.
– Przecież ci mówiłam. – Czułam, że się czerwienię.
– Czy to nie ten sam człowiek, który kiedyś zaczepił cię na ulicy?
– Tak – potwierdziłam zaskoczona jego doskonałą pamięcią.
– Cóż, widzę, że okazał się mniej groźny, niż to wyglądało. Gratuluję. Do widzenia, Różo! – Pożegnał się dość oficjalnie i odszedł w kierunku zaparkowanego przy ulicy samochodu.
Nie czułam się komfortowo, ale co mogłam na to poradzić? Przecież nie byliśmy nigdy parą, prawdę mówiąc, nawet nie przyszło mi do głowy, że Bartek miał na to ochotę. Traktowałam go jako dobrego kolegę z pracy, nic więcej. Było mi przykro, że tak wyszło, ale kiedy spojrzałam na mojego mężczyznę czekającego kilkanaście metrów dalej, postanowiłam nie pozwolić, by nieporozumienia zepsuły mi wspaniałe chwile, które teraz przeżywałam.
I to samo powtarzałam sobie jeszcze kilka razy, gdy zdarzało mi się słyszeć na szkolnych korytarzach uczniowskie komentarze. Jeżeli ich zdaniem moje zadowolenie brało się tylko z tego, że, jak to wulgarnie nazywali, ktoś mnie wreszcie przeleciał, to mogłam im tylko współczuć. I mieć nadzieję, że kiedyś poznają smak prawdziwej miłości, a wtedy zrozumieją, jakie to szczęście.
Siadaj, bardzo proszę. Zaraz przygotuję herbatę. Mam taką nową, o smaku wiśni, Daniel po prostu się w niej zakochał. Nie, nie ma go, poszedł do mamy, ma jej coś tam naprawić, nie wiem dokładnie, bo nie znam się na takich sprawach. Muszę ci powiedzieć, że on mnie czasami zaskakuje. Raz, że naprawdę jest taka „złota rączka” z niego – dokręcił mi śruby we wszystkich meblach, bo stwierdził, że ci fachowcy z salonów meblowych nie potrafią tego porządnie zrobić i tylko czekać, aż mi jakaś półka na głowę spadnie. Wczoraj też kupiłam nowe żarówki – napisał mi na kartce, jakie powinnam wziąć, żebym nic nie pomyliła, i wszystkie wymienił na energooszczędne. To naprawdę miłe, że się tak troszczy, nie sądzisz?
Ojej, ja się tu rozgaduję o Danielu, a przecież miałam ci opowiedzieć o czymś zupełnie innym. Bo ty jeszcze nie wiesz, ale Wioletta urodziła. Pierwszego kwietnia. Prawdę mówiąc, to gdyby nie Liliana, to o niczym bym nie wiedziała. Ostatnio jestem trochę roztargniona i tyle się dzieje, że jakoś nie miałam głowy do sąsiedzkich spraw. Wiem, że to niezbyt elegancko. Dlatego kiedy Liliana zapytała, czy mam ochotę pojechać razem z nią w odwiedziny do mamy i dzieciaków, od razu się zgodziłam.
Nie wiedziałam za bardzo, co powinnam kupić, bo nie mam doświadczenia w takich sprawach, więc zapytałam ją, co będzie najlepsze.
– Moim zdaniem zawsze najlepsza jest gotówka – odpowiedziała. – Można za nią kupić to, co naprawdę potrzebne.
– Ale chyba trochę nie wypada dawać pieniędzy. – Nie byłam przekonana do tego pomysłu.
– Niestety, masz rację. Dlatego zamierzam dać coś praktycznego. Może pieluchy? To przecież dwójka, więc pewnie będzie ich potrzebne całe mnóstwo.
To mnie bardziej przekonało, chociaż wydało mi się dość prozaiczne. W końcu noworodki są niezwykłe, delikatne, a pieluchy… takie, no takie wprost i mało romantyczne.
– Idź do jakiegoś sklepu z dziecięcymi rzeczami i tam ci doradzą – stwierdził Daniel, a ja uznałam, że to świetny pomysł i podziękowałam w duchu za ten męski rozsądek, z którego mogę korzystać.
Czy ty wiesz, jakie piękne rzeczy można teraz dzieciom kupić? A widzisz, bo ja nie miałam pojęcia. Nigdy się tym nie interesowałam, więc kiedy weszłam do Smyka, to nie wiedziałam, na co najpierw patrzeć. Ubranka, zabawki, do wyboru, do koloru. A wszystko takie piękne i słodkie. Naprawdę trudno tam cokolwiek wybrać.
Chciałam kupić jakąś sukienkę dla dziewczynki i taki maleńki garniturek dla chłopczyka, ale okazało się, że nie mam pojęcia, w jakim rozmiarze będą odpowiednie.
– Może lepiej większe, najwyżej dorosną – sugerowała rozsądnie sprzedawczyni, ale ja chciałam, żeby to było coś, z czego już teraz będą mogły skorzystać.
Wreszcie zdecydowałam się na uroczą różową spódniczkę z tiulu, bo pomyślałam, że coś takiego będzie pasowało i teraz, i trochę później. Tak samo jak elegancka, niebieska kamizelka z regulowaną po bokach szerokością. A do tego skarpetki z sympatycznymi kocimi pyszczkami.
– Dobry wybór – pochwaliła ekspedientka. – Dzieci obserwują swoje stopy, bawią się nimi, więc powinny im się podobać.
Musiałam jej wierzyć, bo przecież sama nie mam żadnego doświadczenia w kontaktach z takimi maluchami. W końcu sięgnęłam jeszcze po paczkę pieluch, żeby jednak podarować Wioli coś praktycznego, i zadowolona wróciłam do domu.
O umówionej godzinie czekałam na Lilianę w garażu podziemnym. Była punktualnie, zresztą wiesz, że ona nigdy się nie spóźnia, za to musiałyśmy poczekać, aż dołączy do nas Malwina.
– Przepraszam, kochane moje, ale do ostatniej chwili czekałam na informację od Marka. Jest na budowie i miał dać znać, czy zamawiać kolejne materiały – tłumaczyła się zdyszana, wsiadając do samochodu.
I w ten sposób cały nasz Klub Kapciowy znalazł się na oddziale położniczym. Wiola leżała w niewielkiej dwuosobowej sali, ale była sama. Od razu mi ulżyło, bo bałam się, że nasza wizyta może przeszkadzać innym.
– Jak fajnie, że wpadłyście – ucieszyła się na nasz widok. – Od dwóch dni gadam tylko do tych Robaczków – wskazała na dzieci leżące w małych łóżeczkach – ale nie chcą odpowiadać.
Czekałam, jak zareaguje na prezenty, na szczęście chyba przypadły jej do gustu.
– Jakie słodkie! – pisnęła na widok ubranek. – Będą w nich wyglądały jak królewska para.
– Naprawdę, wstyd. – Malwina pokręciła głową. – Czy zdajecie sobie sprawę, że pogłębiacie stereotypy? Różowa spódniczka dla dziewczynki? A dlaczego nie błękitna albo zielona?
– No co ty! Nie wiesz, że niebieski jest dla chłopców? – Wiola popatrzyła na nią ze zdziwieniem.
– Właśnie o tym mówię. A gdzie równość płci? Może ona chciałaby nosić czarne spodnie? I zostać operatorem dźwigu? A wy już na starcie wpychacie ją w różowy tiul – zaperzyła się Malwina. Ona przyniosła dzieciom takie specjalne kocyki, które miały wszyte różne materiały i wydawały dźwięki przy dotykaniu. Podobno to bardzo rozwija i pomaga poznawać otaczający świat. A do tego dodała… pieluchy.
– Na razie to ona chyba chciałaby jeść – ucięła ze śmiechem Wiola. – Wybaczcie, ale muszę na chwilę zostać stołówką. Opowiadajcie, co u was – zachęciła i bez skrępowania przystawiła córeczkę do piersi.
Patrzyłam na ten niesamowity cud natury i czułam, jak ogarnia mnie wzruszenie. Matka karmiąca dziecko – czy jest coś bardziej naturalnego, pełnego prawdziwego oddania i czystej niewinności? Czegoś tak rozczulającego nie widziałam nigdy wcześniej.
Zerknęłam na Lilianę i wydawało mi się, że nie podziela moich odczuć. W jej oczach zobaczyłam dezaprobatę i wydawało mi się, że patrzy na Wiolę z lekkim niesmakiem. Malwina, jak to ona, też nie kryła swoich poglądów.
– Nie wyobrażam sobie karmienia piersią. – Znów pokręciła głową. – To chyba nic miłego.
– Tu nie ma sobie co wyobrażać – skwitowała z uśmiechem Wiola. – Takie jest życie, moja droga. Zresztą mnie nie przeszkadza. A poza tym to wygoda. Lepiej dać pierś, niż robić mleko, wyparzać butelki i smoczki. Dobrze, że chociaż pieluch nie trzeba prać i prasować. A dzięki wam mam teraz spory zapas.
Fakt, dwie duże paczki ode mnie i od Malwiny, do tego dwie kolejne od Liliany, która jednak nie poprzestała tylko na nich, ale dołożyła jeszcze dwie srebrne grzechotki w ozdobnych pudełeczkach – bardzo elegancki prezent i miła pamiątka, zgodzisz się ze mną? Cóż, nic dziwnego, Liliana zawsze potrafi się znaleźć.
Patrzyłam na maleństwa i chociaż były urocze, to jednak nieco mnie przerażały. Takie małe i delikatne, nie wiedziałabym, co z nimi robić, bałabym się je dotknąć. Tymczasem Wiola wydawała się taka pewna siebie. Podnosiła bliźniaki i kładła, przewijała i karmiła, a wszystko to tak naturalnie. Zerkałam na nią z zazdrością. Widać było, że ma doświadczenie i dobrze się czuje w roli mamy.
Nie siedziałyśmy długo, bo przecież Wiola powinna odpoczywać, a dzieci też potrzebowały spokoju. Malwina zrelacjonowała swoje postępy w zarządzaniu firmą, a Liliana przekazała pozdrowienia od Agnieszki, z którą chyba coraz lepiej się dogadywała. Ja ograniczyłam się do zapewnienia, że u mnie wszystko w porządku. Jakoś nie chciałam opowiadać o Danielu tak na szybko i bez zastanowienia.
– No to widzę, że u wszystkich dobrze się dzieje – podsumowała Wiola. – I tak trzymać, dziewczyny! Mam nadzieję, że w tym szczęściu ciocie nie będą zapominać o moich Robaczkach i odwiedzą nas, kiedy wrócimy do domu?
Obiecałyśmy kolejne wizyty, ja całkiem szczerze, bo napatrzeć się nie mogłam na te maleństwa. Obawiam się jednak, jak to będzie z czasem, tyle się teraz u mnie dzieje. W każdym razie postaram się. I dobrze było zobaczyć Wiolę zadowoloną i pełną energii. Bałam się, że zastanę zmęczoną, niewyspaną kobietę, a tymczasem tryskała humorem i wyglądała całkiem dobrze. Bez tego ostrego makijażu było jej dużo lepiej, stała się taka łagodniejsza, cieplejsza – prawdziwa mama.
I tak to było. O, przepraszam, ale zerknę na telefon, bo słyszałam, że chyba SMS przyszedł. Wybacz, ale czekam na wiadomość od Daniela. Tak, miałam rację, to on. Pisze, żebym się nie martwiła, bo troszkę dłużej mu zejdzie. Mama uparła się, żeby chwilę posiedział. Wiesz, to mnie tak rozczula, ten jego stosunek do matki. Odwiedza ją prawie każdego dnia, wszystko jej załatwia, pomaga. Mówi, że tyle lat go nie było i musi jej to wynagrodzić. To słodkie, prawda? Duży, silny, a taki czuły. I wcale mu takie zachowanie nie ujmuje męskości, przynajmniej ja tak uważam. Szkoda, że go dziś nie poznasz, ale następnym razem musi się udać. Jestem pewna, że będziesz zachwycona!
Muszę ci się przyznać, że ostatnio miałam bardzo nieprzyjemną rozmowę. Zepsuła mi humor na cały dzień i prawdę powiedziawszy, to do tej pory ciągle do mnie wraca. Nie wiem do końca, co o tym myśleć. Opowiem ci, może ty doradzisz mi, jak powinnam się teraz zachować.
Już ci mówiłam, że naprawdę nie zaniedbuję żadnych obowiązków. Zauważyłam nawet, że to, co do tej pory traktowałam jako rutynę, czy po prostu robiłam, bo tak trzeba było, teraz wykonuję z większą radością i energią. Mam więcej pomysłów, znowu staram się, żeby lekcje były bardziej inspirujące i kreatywne. Jakby wraz z miłością przyszła większa chęć życia.
Uważam, że uczniowie raczej na tym zyskują, chyba się ze mną zgodzisz? Bo ja już kilka dni dokładnie to analizuję i naprawdę dochodzę do wniosku, że nic złego się nie dzieje, a wręcz przeciwnie. Zresztą młodzież chyba docenia zmiany, bo ostatnio mam mniej problemów z utrzymaniem ich uwagi i zainteresowania, dwa razy nawet zdarzyło się, że podczas lekcji wywiązała się zupełnie spontaniczna dyskusja, oczywiście po angielsku, i nieźle im szło. Więc chyba strona dydaktyczna mojej pracy w żaden sposób nie ucierpiała?
Natomiast cały czas zastanawiam się nad aspektem wychowawczym. Tę wątpliwość zasiała we mnie pani Alicja. Tak, dobrze się domyślasz, to rozmowa z nią stała się powodem mojego zdenerwowania.
Nie wiem, jak to jest, że niektóre osoby zawsze wywołują u mnie poczucie winy i sama ich obecność sprawia, że się stresuję. Pani Alicja, jak wiesz, jest tego doskonałym przykładem. Przy niej zawsze czuję się jak uczennica albo jak ktoś gorszy i niespełniający oczekiwań. Żebym nie wiem, jak się starała, to zawsze będzie coś nie tak. Bez problemu znajdzie powód, by mnie skrytykować. A nawet, zdyskredytować, gdy tylko nadarzy się ku temu okazja. Prawdę mówiąc, mogłam się spodziewać jej komentarza, ale chyba ten ogrom szczęścia, które mnie spotyka, uśpił moją czujność.
Byłam akurat po lekcji z pierwszą klasą i wchodząc do pokoju nauczycielskiego, jeszcze myślałam o tym, czy na pewno nie pominęłam niczego w wytycznych do pracy domowej. Dlatego stanęłam nieco zdezorientowana, gdy usłyszałam:
– Koleżanka zamierza dalej tak postępować?
W panice zastanawiałam się, o co tym razem chodzi. Nie słyszałam, żeby ktoś z mojej klasy sprawiał ostatnio problemy, nie licząc oczywiście stałych kłopotów z nieusprawiedliwionymi nieobecnościami i brakiem prac domowych czy przeszkadzaniem w lekcji. Do takich wiadomości już się przyzwyczaiłam i nauczyłam się, wzorem kolegów i koleżanek, rozdzielać rutynowe upomnienia, które przynosiły chwilową poprawę. Nadal marzyłam o tym, że kiedyś uda mi się naprawdę trafić do młodych umysłów, ale nie liczyłam na natychmiastowy cud. Powolna systematyczna praca, samodoskonalenie i dużo cierpliwości, a nie liczenie, że stanie się to w jednej chwili, mogą dać jakiś rezultat.
– Nie rozumiem. – Spojrzałam na starszą koleżankę i oczywiście poczułam ten znienawidzony rumieniec na policzkach. – Coś się stało?
– Jeżeli koleżanka uważa, że nic się nie dzieje, to tym gorzej. – Świdrujące spojrzenie wbiło się gdzieś w okolice mojego czoła.
– A coś się dzieje? Z którymś z moich uczniów? – Jej słowa naprawdę mnie zaniepokoiły.
– O uczniach na razie nic mi nie wiadomo, choć nie trzeba wielkiej wyobraźni, żeby przewidzieć, że konsekwencje takiego postępowania prędzej czy później się pojawią. Poczułam się więc w obowiązku, żeby zwrócić uwagę koleżanki na pewne rzeczy, zanim będzie za późno. W końcu zobowiązuje mnie do tego większe doświadczenie pedagogiczne.
Dwie obecne w pokoju nauczycielki wyraźnie nadstawiły uszu. Wcale im się nie dziwiłam, połajanki pani Alicji zawsze były ciekawe dla osób postronnych. Inaczej wyglądała sytuacja bezpośrednio zaangażowanych, wiedziałam to doskonale, bo chyba najczęściej występowałam w tej roli. Nie umiałam się jej przeciwstawić, uważałam, że jakakolwiek by była, to należy jej się szacunek jako starszej i o dłuższym stażu. Poza tym w obliczu jej nieustępliwości i surowości byłam zupełnie bezradna. Tym razem czułam się tak samo – jak mysz stojąca przed wężem, która mogłaby uciec, ale paraliżuje ją strach. I jak ta mysz czekałam na to, co musiało nastąpić.
– Ja rozumiem, że koleżanka wpadła w miłosne uniesienie i nawet się nie dziwię, bo trafiła się koleżance wreszcie okazja, a takie niespodziewane wydarzenia dla zupełnie niedoświadczonej osoby, to z pewnością duży szok – mówiła powoli, jakby zależało jej na przedłużeniu mojego upokorzenia. – Jednakże ktoś mądrzejszy i bardziej zrównoważony powinien koleżance zwrócić uwagę.
– Rozumiem, że ten ktoś, to pani? – Odważyłam się na coś w rodzaju kontrataku, ale natychmiast zamilkłam, bo jej karcące spojrzenie uświadomiło mi, że nie zabrzmiało to grzecznie.
– Tak, tak właśnie uważam – nie dała się wyprowadzić z równowagi. Powoli sięgnęła po szklankę z jej ulubioną mocną herbatą i upiła niewielki łyk napoju.
Stałam, czekając, aż wreszcie powie, o czym myśli, chociaż już wiedziałam, o co chodzi.
– Koleżanki euforia, o ile w jakiś sposób zrozumiała, jest zupełnie nie na miejscu w szkole. Nauczyciel musi być zrównoważony. W końcu powinien uchodzić za wzór dla uczniów, czyż nie? A to, co pani ostatnio prezentuje, te niezbyt mądre uśmiechy, to widoczne podniecenie – ostatni wyraz wymówiła dobitnie, ale z wyraźnym niesmakiem – nie przystoi pedagogowi. Powinna pani być skupiona na pracy, a ja już wielokrotnie obserwowałam pani zamyślenie. Choćby na korytarzu podczas przerw. A przecież ma pani wtedy pod opieką uczniów. O tragedię nietrudno, proszę o tym nie zapominać.
Patrzyłam, jak upija kolejny łyk herbaty i poczułam, że mam zupełnie sucho w ustach. Nerwowo przełknęłam ślinę.
– Nauczyciel, droga koleżanko, powinien umiejętnie oddzielać życie prywatne od pracy – dodała pani Alicja, unosząc w górę palec dla podkreślenia ważności swoich słów.
Bałam się, że dłużej nie wytrzymam tej połajanki. Drżały mi nogi i musiałam usiąść, więc postanowiłam zakończyć tę rozmowę.
– Rozumiem, przemyślę pani sugestie – powiedziałam, starając się, żeby głos mi nie drżał.
Pokiwała głową, a kiedy już odwracałam się, żeby podejść do krzesła, nieoczekiwanie dodała:
– I jeszcze jedno. Lepiej byłoby, gdyby powstrzymywała się koleżanka z publicznym okazywaniem uczuć tuż przed wejściem do szkoły. Takie zachowanie może być demoralizujące, a pedagog powinien wiedzieć, że od niego wymagana jest szczególnie nienaganna postawa w tym względzie. Niech koleżanka weźmie to pod uwagę, zanim zainteresuje się tym ktoś z rodziców.
Nie miałam siły jej odpowiedzieć. Po prostu wyszłam z pokoju nauczycielskiego i poszłam do łazienki. Dopiero kiedy zamknęłam za sobą drzwi, odcinając się od całej szkolnej rzeczywistości, pozwoliłam sobie na poddanie się emocjom. Stanęłam przed lustrem i popatrzyłam na swoją twarz. Nie było na niej ani śladu uśmiechu, radość do tej pory widoczna w oczach – zgasła. Wpatrywałam się w szklaną taflę i myślałam o słowach pani Alicji. Czy taka była prawda? Czyżbym straciła zdolność realnej oceny sytuacji? Może naprawdę prezentowałam zachowania, które nie przystoją nauczycielce, w ogóle osobie dorosłej? Nie byłam już przecież nastolatką, powinnam panować nad sobą, oddzielać życie prywatne od zawodowego – jak powiedziała starsza koleżanka.
Do końca zajęć nie mogłam myśleć o niczym innym. Od razu po wyjściu opowiedziałam wszystko Danielowi.
– Nie możesz więcej przychodzić pod szkołę – oznajmiłam na koniec.
– Jak uważasz, ale dla mnie to przesada. Nie robimy nic gorszącego. Całuję cię w policzek na powitanie albo idziemy objęci – to przecież nic niemoralnego. Zobacz – co druga para tak się zachowuje, nawet twoi uczniowie. – Wskazał na wyjście ze szkoły. – A ta stara rura po prostu ci zazdrości. Nie powinnaś się nią przejmować. – Chciał mnie objąć, ale się odsunęłam.
– Właśnie – uczniowie. A ja jestem nauczycielką. To jednak różnica.
– Będzie, jak zechcesz, skarbie. – Wzruszył ramionami, a ja odetchnęłam z ulgą.
Bałam się, aby przypadkiem go nie obrazić, a on po prostu zrozumiał moje stanowisko i przyjął to normalnie. Dobrze, że mam takiego dojrzałego partnera, prawda?
Teraz staram się w pracy panować nad sobą, uważać na to, jak się zachowuję. Nie chcę problemów. I cały czas się zastanawiam, czy pani Alicja miała rację. Smutno mi trochę, bo jej uwagi w pewnym sensie odebrały mi sporo radości. Nie jest łatwo jednocześnie być szczęśliwą i nie okazywać swoich emocji. Dlaczego nie wypada tego robić? Co złego jest w tym, że dwoje ludzi się kocha? Czy mogą to robić tylko we własnych czterech ścianach?
A co ty myślisz? Proszę cię, powiedz, bo ja ciągle nie mogę się zdecydować i zupełnie nie wiem, co powinnam robić.
Ciąg dalszy w wersji pełnej