- W empik go
Rok na Kwiatowej. Tom 7. W kolorze wrzosu - ebook
Rok na Kwiatowej. Tom 7. W kolorze wrzosu - ebook
Karolina Wilczyńska zaprasza wszystkie czytelniczki na ulicę Kwiatową – tu spotkacie wspaniałych przyjaciół, którzy zawsze znajdą dla was czas!
Życie nie rozpieszcza Danuty, a z dorastającym synem kobieta powoli traci kontakt. W pracy też nieustannie musi udowadniać swoją wartość, tym bardziej że właściciel konkurencyjnej kancelarii nie przebiera w środkach i stara się jej zaszkodzić. Na szczęście Danutę postanawia wesprzeć sąsiadka, Liliana. Czy wspólnymi siłami uda im się pokonać bezwzględnego prawnika?
Danuta nie lubi prosić o pomoc, lecz oparcie w otaczających ją kobietach okaże się balsamem dla zlęknionego i samotnego serca. Czy ambitna pani adwokat przestanie wreszcie udawać, że jej życie jest idealne, a ona doskonale nad wszystkim panuje? I jaką rolę w tej historii odegrają delikatne kwiaty wrzosu, które podobno przynoszą nieszczęście?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66553-14-9 |
Rozmiar pliku: | 978 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Odkąd Misiek zaczął chodzić do przedszkola, rok zaczynał się u mnie we wrześniu, a kończył w czerwcu. Natomiast dwa letnie miesiące traktowałam zawsze jako coś w rodzaju wyzwania, bo niełatwo zapewnić opiekę maluchowi, zwłaszcza gdy ma się tak wymagającą pracę jak moja. Na szczęście, kiedy otworzyłam własną kancelarię, syn już trochę podrósł. Mógł zostać sam w domu przez kilka godzin, zresztą nie było innego wyjścia.
Cóż, nie lubię się nad sobą użalać, ale z pewnością tym, którzy mogą liczyć na pomoc ze strony dziadków, jest łatwiej. Nie mówiąc już o sytuacji, kiedy opiekę nad dzieckiem dzieli się między oboje rodziców. W moim wypadku niestety tak nie było. To znaczy, ściślej mówiąc, nie było od pewnego momentu. Nomen omen, właśnie od pewnego wrześniowego dnia.
W tamtej chwili zaczęło się dla mnie nowe życie i zrozumiałam to natychmiast, chociaż wtedy jeszcze nie do końca zdawałam sobie sprawę, jak bardzo wszystko się zmieni. Ale nie będę się skarżyć, to nie w moim stylu. W każdym razie Misiek musiał szybko stać się bardziej samodzielny, a ja znienawidziłam wrzesień. Prawdę mówiąc, to chyba też cały jesienny czas. Od wielu lat kojarzy mi się źle. Reaguję dość nerwowo na całe to gadanie o kolorowych dywanach z liści, babim lecie i kwitnących wrzosach. Mnie jesień kojarzy się ze smutkiem, rozczarowaniem, utratą marzeń i końcem wszystkiego. A już zwłaszcza na wrzosy reaguję wręcz alergicznie. Dlaczego? O tym nie mam ochoty rozmawiać. Wystarczy to, co powiedziałam. Nie zamierzam rozpamiętywać tamtych chwil.
Wrócę może do tego, o czym chciałam mówić na początku naszego spotkania. Skończyły się wakacje i Misiek znów zaczął chodzić do szkoły. Miał przed sobą ostatni rok w liceum i maturę w maju. Wiedziałam, że to będzie ciężki czas, ale liczyłam na syna. Przez ostatnie lata oboje włożyliśmy wiele wysiłku w to, by mógł dostać się na wydział prawa. Wystarczyłoby, aby przyłożył się do nauki jeszcze przez kilka miesięcy, a wszystko powinno pójść dobrze.
– Masz już stały plan lekcji? – zapytałam go wczoraj przy śniadaniu. – Bo na razie zdołaliśmy tylko ustalić dodatkowe lekcje z angielskiego – dodałam. – A co z resztą?
– Niby tak, ale jeszcze coś może się zmieniać – odpowiedział znad talerzyka z jajecznicą. – Nie ma nauczyciela od historii, a profesorka od matmy poszła na roczny urlop.
– Prowadzi klasę maturalną i poszła na urlop? – Zdumiał mnie ten brak odpowiedzialności. – Przecież ktoś nowy nie będzie miał pojęcia o waszym poziomie. W takim razie trzeba chyba poszukać dodatkowych zajęć także z matematyki, żebyś solidnie powtórzył materiał przed maturą – zdecydowałam.
– Daj spokój, mamo. – Misiek pokręcił przecząco głową. – Poradzę sobie.
Spojrzałam na niego karcąco.
– Tyle razy ci powtarzam, że nie mówi się z pełnymi ustami – przypomniałam. – A co do matematyki, jeszcze zobaczymy. No i ta historia. – Westchnęłam. – Przecież to dla ciebie najważniejszy przedmiot. Dlaczego nie ma nauczyciela?
Misiek tym razem najpierw przełknął, a dopiero potem odpowiedział:
– Podobno złamał nogę gdzieś w górach. Ma wrócić za miesiąc. Ale będzie nam przesyłał materiały do powtórek na pocztę.
– Chociaż tyle. – Pokiwałam głową. – Przynajmniej on zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. Będziesz robił, co trzeba?
– Tak, mamo, właśnie taki mam zamiar. – Popatrzył mi w oczy. – Będę robił wszystko, co trzeba.
Zabrzmiało to jakoś dziwnie, jakby złowieszczo, ale nie miałam czasu się nad tym zastanawiać. Najważniejsze, że tym razem się nie sprzeciwiał. Może wakacyjna swoboda dobrze mu zrobiła i teraz zajmie się już tylko tym, co najważniejsze.
– Podwieźć cię? – zapytałam, wstając od stołu.
– Nie, dzięki, pojadę autobusem.
– Jak chcesz, tylko nie spóźnij się, bo wiesz, że wasza wychowawczyni tego nie lubi. Zresztą akurat w tym względzie w pełni się z nią zgadzam.
Sprawdziłam, czy mam w aktówce wszystkie dokumenty, pogłaskałam Milady po grzbiecie i sięgnęłam po żakiet.
– Widzimy się wieczorem – rzuciłam od drzwi. – Do zobaczenia!
Nie odpowiedział. Obiecałam sobie w myślach, że porozmawiam z nim wieczorem o zasadach dobrego wychowania. W domu również obowiązują, a miarą naszej kultury jest to, jak zachowujemy się wtedy, gdy nikt obcy nas nie widzi. Nie mówiąc już o tym, że przecież matka jest chyba ważniejsza niż ktokolwiek inny i należy jej się szacunek, prawda?
Tymczasem musiałam zapomnieć o domowych sprawach i wejść w tryb zawodowy. Od chwili, gdy zamykałam za sobą drzwi domu, sprawy kancelarii wysuwały się na pierwszy plan.
Pytasz, jak idzie? Właściwie trudno jednoznacznie odpowiedzieć. Z jednej strony nie mogę narzekać, bo wiem przecież, że żyję na dobrym poziomie, ale z drugiej – wciąż pojawiają się nowe powody do niepokoju. Pamiętasz o sprawie z Mrówczyńskim? Właśnie, chodziło o klientów i podkupienie mojego pracownika. Liczyłam na to, że moja wizyta u niego coś zmieni, choć jak wiesz, była niezbyt udana i po prostu upokarzająca. Niestety, w ubiegłym tygodniu przeszło do niego dwóch kolejnych klientów. Co prawda mam kilku nowych, ale nie w tym rzecz.
Martwię się, że plotki, które rozsiewa, mogą zbierać dalsze żniwo. A przecież dobra opinia jest najważniejsza, szczególnie w mojej branży. Niczego nie zdołam udowodnić, więc na gruncie prawnym mam związane ręce. Jednak nie zamierzam się tak łatwo poddać.
Ostatnio wykorzystuję każdą chwilę na rozmyślania nad rozwiązaniem tej sprawy. Próbuję znaleźć sposób na Mrówczyńskiego, ale do tej pory nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. I właśnie wczoraj wymyśliłam, co zrobię.
W drodze do kancelarii odebrałam telefon od asystentki.
– Przyszedł pan z Budomaxu – powiedziała.
– Nie był chyba umówiony? – upewniłam się, choć przecież zawsze wieczorem sprawdzam w kalendarzu plan na kolejny dzień.
– Nie był – potwierdziła. – Ale mówi, że to ważne… – Usłyszałam, jak głos jej lekko drży. Musiało chodzić o coś poważnego.
– W porządku. Zrób mu kawę i niech poczeka w moim gabinecie.
Nie poczekał.
– Próbowałam go przekonać, ale naprawdę się nie dało. – Asystentka wyglądała na zdenerwowaną. – Powiedział, że za takie pieniądze gdzie indziej będzie miał lepszą obsługę. – Spuściła wzrok.
– Gdzie indziej, czyli u Mrówczyńskiego, tak? – zapytałam, usiłując zachować spokojny ton.
– Nie wiem… Chyba tak… – wyjąkała asystentka.
– Rozumiem. Jego prawo. Przygotuj wykaz ostatnich rzeczy, które dla niego zrobiliśmy, a ja wszystko podliczę. Potem dopilnuj, by księgowa jak najszybciej wystawiła fakturę.
– Oczywiście.
– Poproszę jeszcze o kawę – rzuciłam, wchodząc do gabinetu.
Dopiero za zamkniętymi drzwiami mogłam dopuścić do głosu prawdziwe emocje. Kolejny stracony klient! W dodatku to duża firma, od której otrzymywaliśmy sporo zleceń. Przed tobą mogę być szczera – byłam wściekła. Chciało mi się płakać ze złości! Mrówczyński naprawdę nie zamierzał rezygnować i najwyraźniej obrał sobie za cel zniszczenie mojej kancelarii.
– Kawa już jest, zestawienie będzie za chwilę. – Asystentka postawiła filiżankę na dębowym biurku. Nawet nie usłyszałam, kiedy weszła. Postanowiłam zadać jej jeszcze jedno pytanie.
– Zgłosili się jacyś kandydaci do pracy?
Pokręciła przecząco głową.
– Chcesz powiedzieć, że nie ma nawet chętnych na aplikację u nas?
Milczała.
– Dobrze, dziękuję. – Machnęłam ręką.
Gdy wyszła, podniosłam filiżankę i przez chwilę patrzyłam na drobne różyczki zdobiące porcelanę. Miałam ochotę rzucić nią o ziemię, roztrzaskać w drobny mak i choć w taki sposób rozładować swoją wściekłość.
Jednak zaraz potem przyszło opamiętanie. Co to da? Przecież życie nauczyło mnie, że złość nie rozwiązuje problemów.
Danuta, szkoda nerwów – przywołałam w myślach samą siebie do porządku. – Uspokój się i zastanów nad tym spokojnie, bez emocji.
Naprawdę, nie należało to do łatwych zadań. Myśl o utracie kancelarii była nie do zniesienia. Stworzyłam ją sama, ciężko pracując, na dodatek w najtrudniejszej życiowej chwili.
Tak, właśnie, i dałam radę – pomyślałam. – Wydawało się, że nie mam nic, a jednak zbudowałam swoje życie na nowo. Odzyskałam wiarę w siebie, nie pozwoliłam jej zniszczyć i znalazłam siłę na pokonanie przeciwnika.
Te wspomnienia, choć dotyczyły czasu, o którym starałam się zapomnieć, paradoksalnie dodały mi otuchy. Skoro wtedy potrafiłam zapanować nad emocjami, stanąć do walki o siebie, teraz z pewnością umiem postąpić podobnie.
Tak! Dokładnie tak zrobię. – W jednej chwili mnie olśniło. – Wtedy też byłam zdruzgotana, bo nie potrafiłam zrozumieć, jak ktoś mógł być tak nieuczciwy. I nie wiedziałam, co robić, dopóki nie pojęłam, że muszę walczyć taką samą bronią. Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie – zwykła mawiać moja babcia. A ja przekonałam się, że miała rację.
Podjęłam decyzję. Natychmiast wyprostowałam plecy i z wściekłej, bezradnej osoby stałam się na nowo kobietą gotową do walki o swoje życie. Upiłam kolejny łyk kawy – smakowała zupełnie inaczej, bo zamiast goryczą i poczuciem zbliżającej się klęski, doprawiona była chęcią działania i nadzieją na zwycięstwo.
Dokładnie w tym momencie, jak na zawołanie, rozległo się pukanie do drzwi.
– Proszę – powiedziałam, a mój głos znowu był silny i zdecydowany.
– Przyniosłam zestawienie Budomaxu. – Asystentka położyła na biurku dwie kartki zadrukowane drobną czcionką. – Wysłałam je też na pani e-maila – dodała.
– Dziękuję. – Uśmiechnęłam się lekko. – Mam jeszcze jedną prośbę.
– Słucham?
– Potrzebuję nazwisk wszystkich aplikantów i radców pracujących u Mrówczyńskiego. I niech pani porozmawia z zespołem, bo chcę wiedzieć, kto tam jest najlepszy. Wy lepiej orientujecie się w środowisku młodych prawników.
Asystentka spojrzała na mnie badawczo, ale skinęła głową na znak, że wykona polecenie.
– Byłabym wdzięczna, gdyby udało się to zrobić jeszcze dziś. – Nie miałam zamiaru czekać, chciałam działać jak najszybciej. – I jeszcze jedną kawę poproszę.
Kolejna filiżanka mocnego napoju co prawda zdrowia mi nie doda, ale zawsze najlepiej pracowało mi się, gdy w żyłach miałam duże stężenie kofeiny. Potrzebowałam jej teraz, bo musiałam opracować szczegóły mojego planu.
Jeszcze zobaczymy, panie Mrówczyński – pomyślałam. – Coś mi się wydaje, że nie docenił pan przeciwniczki. – Uśmiechnęłam się do siebie i spojrzałam na zdjęcie Miśka, które stało na biurku. – No, synku, mama rusza do boju, żebyś miał gdzie pracować po studiach. Nie pozwolę nam tego zabrać, możesz być spokojny!
Do wieczora zrobiłam całkiem sporo satysfakcjonujących rzeczy. Najpierw podsumowałam skrupulatnie Budomax i przesłałam jego szefowi fakturę. Tak, jak się spodziewałam, zadzwonił prawie natychmiast.
– Jak mam rozumieć tę ostatnią pozycję? – zapytał niezbyt uprzejmym tonem.
– Dokładnie tak, jak ją zapisałam – wyjaśniłam spokojnie. – To opłata za naszą dyspozycyjność, konsultacje telefoniczne i traktowanie spraw pana firmy priorytetowo. Wszystko zgodnie z treścią naszej umowy.
– Ale dotychczas jej pani nie naliczała. – Szef Budomaxu był wyraźnie poirytowany.
– Bo dotychczas należał pan do grona stałych klientów kancelarii i traktowałam to jako dodatkowy rabat. – Nadal zachowywałam stoicki spokój.
– Robi to pani złośliwie – uznał zaczepnym tonem.
– Ależ skąd! Skoro nie odpowiadał panu styl naszej obsługi, postanowiłam po prostu powrócić do oficjalnych ustaleń. A na dowód mojej dobrej woli dodam, że sugeruję złożenie rezygnacji z naszych usług na piśmie, i to jeszcze w tym miesiącu. Wtedy wystawię fakturę już tylko w październiku i listopadzie.
– Jak to? Jakim prawem?! – Nie miał pojęcia, że wściekłość w jego głosie da mi tyle satysfakcji.
– Zgodnie z naszą umową okres wypowiedzenia trwa trzydzieści dni i biegnie od pierwszego dnia miesiąca zaczynającego się po miesiącu, w którym złożono pisemne wypowiedzenie umowy – zacytowałam bez emocji. – A to znaczy, że jeżeli złoży pan pismo we wrześniu, to wystawimy fakturę za dyspozycyjność właśnie za wrzesień i za październik, który jest wspomnianym miesiącem wypowiedzenia. Oczywiście będzie pan mógł korzystać z naszych usług w tym czasie. – Pozwoliłam sobie na małą złośliwość.
– Bez łaski. Mam już nową kancelarię – burknął mężczyzna.
– To doskonale. Może pan zasięgnąć ich porady, jeżeli moja interpretacja naszej umowy wzbudza w panu jakieś wątpliwości. – Wiedziałam, że zabrzmiało to ironicznie, ale tego właśnie chciałam. – Żegnam pana.
Rozłączył się bez słowa. A ja przez chwilę napawałam się słodkim poczuciem zwycięstwa. Niech mu teraz Mrówczyński powie, że nic się nie da zrobić. Bo się nie da, wiedziałam o tym doskonale. Oraz o tym, że szef Budomaxu nie znosi tego zdania. Według niego wszystko można było załatwić na swoją korzyść. W związku z tym takie rozpoczęcie współpracy z nową kancelarią z pewnością go nie ucieszy. Cóż, sam chciał, to ma.
Widzisz, zwykle szanuję swoich klientów i wolę nawet nieco mniej zarobić, ale utrzymać dobre relacje, jednak ten nie zasłużył sobie na moją pobłażliwość. Gdybym wiedziała, że ma jakieś konkretne powody, gdybyśmy coś zaniedbali – uznałabym jego decyzję bez słowa. Ale doskonale zdawałam sobie sprawę, jakie były motywy zmiany. Domyślałam się, że Mrówczyński lub jego pracownicy naopowiadali o mnie jakichś bzdur, a potem zaoferowali dumpingową stawkę. W takiej sytuacji nie zasługiwali na jakąkolwiek taryfę ulgową. Zgodzisz się chyba ze mną?
Po rozmowie z szefem Budomaxu wynotowałam sobie najważniejsze punkty mojego planu, każdy dokładnie przemyślałam i rozpatrzyłam różne warianty. A asystentka dostarczyła mi listę pracowników Mrówczyńskiego.
– Przy każdym nazwisku są krótkie notatki z tego, co udało mi się dowiedzieć – powiedziała.
– Doskonale, dobra robota – pochwaliłam. – Dziękuję.
Wróciłam do rozmyślań, a kiedy wreszcie miałam gotową ostateczną wersję, spojrzałam na zegarek i ze zdumieniem spostrzegłam, że jest po osiemnastej.
Pora wracać do domu – stwierdziłam.
Przed wyjściem przypomniałam sobie jeszcze o przyniesionej liście, schowałam ją więc do aktówki z zamiarem przejrzenia przed zaśnięciem. Zamknęłam pustą już o tej porze kancelarię i pojechałam na Kwiatową. W samochodzie poczułam, jak bardzo zmęczył mnie ten dzień. Poranny stres i godziny intensywnej pracy dały mi się we znaki. Marzyłam o prysznicu i o dobrym posiłku. Przez to wszystko zupełnie zapomniałam o obiedzie. Przygotuję coś – zdecydowałam. – Zjemy z Miśkiem, może w telewizji znajdzie się jakiś lekki film, to obejrzymy dla relaksu. Zasłużyłam na odpoczynek.
Mój dobry humor nie trwał jednak długo. W mieszkaniu nie paliło się żadne światło, a Milady na mój widok zapiszczała prosząco. Zrozumiałam, że syna nie było w domu i najprawdopodobniej wcale nie zajrzał tu od rana. Biedna suczka musiała wytrzymać tyle godzin!
– Jesteś bardzo grzeczna – powiedziałam, zapinając smycz. – Nie zrobiłaś pani niemiłej niespodzianki. W przeciwieństwie do dziecka. – Westchnęłam.
Nie miałam ochoty na długie spacery, ale obowiązek to obowiązek. Pół godziny spędziłam, chodząc po alejkach nad Silnicą. Cóż, skoro podjęłam decyzję o zatrzymaniu psa, to musiałam liczyć się z tym, że trzeba go wyprowadzać. W końcu jestem dorosła i odpowiedzialna, a poza tym, co tu kryć, polubiłam Milady. W głębi duszy byłam nawet z niej dumna, bo tak dzielnie wytrzymała aż do mojego powrotu.
Wróciłam, przygotowałam sałatkę, ugotowałam kilka frankfurterek i pokroiłam pieczywo. Zegar w kuchni wskazywał dwudziestą, a Miśka nadal nie było. Zaczynałam się już denerwować wcale nie jego nieobecnością, ale tym, czy przypadkiem nic mu się nie stało.
– Dzwonimy, co? – Spojrzałam na Milady leżącą obok stołu.
Wybrałam numer Miśka, a każdy kolejny sygnał w słuchawce przyspieszał bicie mojego serca.
– Nareszcie! – Głośno wypuściłam powietrze, gdy w końcu usłyszałam głos syna. – Dlaczego nie odbierasz?
– Odbieram przecież.
– Dobrze, nie odwracaj kota ogonem. Przygotowałam kolację, czekam, a ciebie nie ma. I z tego, co widzę, nie wróciłeś po lekcjach…
– Spokojnie, mamo – przerwał mi w pół zdania. – Miałem sprawy do załatwienia i zeszło mi dłużej, niż myślałem.
– Chyba dużo dłużej – odparłam szorstko. – Milady ledwie wytrzymała. Misiek, proszę wracać do domu, kolacja gotowa. I co to w ogóle za sprawy?
– Zjedz sama, bo mnie jeszcze chwilę zejdzie.
Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Jak gdyby w ogóle nie dotarły do niego moje słowa.
– A gdzie ty w ogóle jesteś?
– Na mieście. Wszystko okej, niedługo wrócę. Pa! – odparł lekko i rozłączył się.
– Nie mówi się „na mieście” – powiedziałam głośno, choć wiedziałam, że nie może tego usłyszeć.
Odłożyłam telefon i usiadłam przy stole, naprzeciwko pustego miejsca, które zwykle zajmował Misiek. Nałożyłam sobie trochę sałatki na talerzyk, ale po kilku kęsach odechciało mi się jeść. Zachowanie syna zupełnie popsuło mi nastrój. Gdzie ten chłopak się podziewał? Z kim? I jak mógł mnie w ten sposób potraktować? Zbył mnie, jakbym była jakąś koleżanką, jakbym zawracała mu głowę i po prostu przeszkadzała! Nie mówiąc o tym, że powinien raczej odrabiać lekcje albo powtarzać jakiś materiał przed maturą, a nie włóczyć się po mieście!
Już ja sobie z nim porozmawiam, kiedy wróci – zdecydowałam. – Tak nie może być. Wakacje się skończyły, pora na powrót do obowiązków.
Zostawiłam jedzenie na kuchennym stole, wzięłam wreszcie prysznic i położyłam się do łóżka. Myślałam, że przejrzę jeszcze listę przygotowaną przez asystentkę, ale po prostu zasnęłam. Nie słyszałam nawet, o której wrócił Misiek.