- W empik go
Romans autora z bohaterką powieści - ebook
Romans autora z bohaterką powieści - ebook
Paweł Staśko należał do płodnych i poczytnych autorów dwudziestolecia międzywojennego. Żył i pisał w niewielkim małopolskim miasteczku – Borzęcinie, pozostając pod silnym wpływem nurtu młodopolskiego i bohemy artystycznej Krakowa i Tarnowa. „Literat”, jak mawiali o nim sąsiedzi, poruszał tematykę wojenną, religijną, a przede wszystkim miłosno-obyczajową. Na swoich bohaterów chętnie powoływał gloryfikowanych przez czasy artystów, autorów i dziennikarzy – jak w „Romansie autora z bohaterką powieści” z 1923 roku.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8292-083-3 |
Rozmiar pliku: | 2,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Biegła wybrzeżem morza zdyszana i przestraszona. Za nią o jakie trzydzieści kroków zdążał pospiesznie okazały mężczyzna, rzucając krótkie, pełne natarczywej prośby i uspokajania wyrazy:
– Ależ... proszę pani! Niechże się pani nie obawia! O jedno słowo tylko proszę! Zaraz pani odejdzie!... Wszakżeż nie jestem czartem!...
Ale biegnąca zdała się nic nie słyszeć. Opanowała ją wielka trwoga przed tym człowiekiem prześladującym ją już od dni kilku, wszędzie niemal obecnym i zjawiającym się jak spod ziemi, jak i teraz właśnie na przechadzce...
Wołanie jego zamiast ją uspokoić, jeszcze przynaglało do ucieczki.
Bez słowa odpowiedzi, bez krzyku nawet goniła dalej wydeptaną ścieżyną, blada, z rozwianym włosem i wiązką kwiatów w ręce, wpatrzona w największym niepokoju w widoczne już wieżyczki i dachy wili w Jastrunach.
– Przestanie napastować – myślała w duchu – letnicy na wybrzeżu... będzie się lękał... Jednak... on jak diabeł odważny, straszny! – jakby na przekór myśl druga jej szepnęła i kobieta przyspieszyła kroku.
Co chwila uroniła na ścieżkę jakiś kwiat z malowniczej wiązanki, ale nie spostrzegała tego. Ten nieznajomy pan, o oczach jakby z błyszczącej stali i czarnej brodzie, już przy pierwszym spotkaniu go na plaży napoił ją taką jakąś niewytłumaczoną bojaźnią, że wprost dreszcz wstrząsnął całym jej ciałem. Nie zdała sobie sprawy skąd to pochodzi i jaka tego jest przyczyna – raz tylko na nią spojrzał takim wyrazem swych demonicznych oczu, jakby jej jednej szukał tylko w tym tłumie, triumfując zarazem, iż wreszcie ją odnalazł. Podszept instynktu kazał jej go unikać i unikała, chociaż jak duch zjawiał się wszędzie, zawsze samotny, dziwnie ponury i jakby czyhający na sposobność przystąpienia do niej.
Niby przez gęstą mgłę zamajaczyło jej w pamięci, iż kiedyś, w nieokreślonym bliżej czasie i miejscu na przelotny rzut oka widziała już tę postać, jednakże teraz właśnie bała się o tym nawet myśleć. Ten dreszcz trwożliwy, jaki ją przejął, nie pozwolił nawet ukradkiem zauważyć, że ten napotkany mężczyzna jest jeszcze młody, może nawet przystojny, odziany według ostatniej mody, że swą rosłą postacią i niepowszednim wyglądem zwraca na siebie uwagę wielu kobiet, natomiast jedno jedyne zostawił w niej wrażenie – nagły i nieodparty lęk.
Obecnie kiedy jej zaszedł drogę na przechadzce i chciał przemówić, ów lęk wezbrał w niej nagle do niebywałych granic i z miejsca popchnął do ucieczki.
Nieznajomy chciał ją chwycić za rękę, lecz już nie zdołał. Pobiegła jak wypłoszona sarna, zdwajając kroki na widok jego za nią pośpiechu.
Jastruny widniały już opodal.
Zmęczona, bez większej już obawy, zwolniła nieco w biegu i obejrzała się poza siebie. Napastnik kroczył za nią w tej samej odległości.
– Ależ, pani! Czemu pani ucieka? – rzucił ponownie.
Już miała znowu ruszyć pędem, tak ją ten głos przerażał, gdy niespodzianie jakiś pan, widać wołaniem tym zdumiony, wyłonił się zza brzegu z otwartą teką w ręce i przystanął na ścieżce.
Po zalęknionej twarzy kobiecej i zdążającym za nią mężczyźnie poznał od razu, że to zaczepka.
– Panie, proszę mnie bronić, bardzo proszę... ten pan mnie napastuje i goni za mną – wymówiła prawie że jednym tchem zmęczonym głosem.
Mimo nagłego zjawienia się spodziewanego obrońcy, jego włos rozwichrzony, zasłaniający prawie połowę czoła i spadający na policzek – wydał jej się na pierwsze spojrzenie tak ujmującym i godnym zaufania, że bez chwilki namysłu poprosiła go o pomoc.
– Jestem do usług pani... Kto jest ten pan i czego chce od pani? – spytał, czując zarazem, że jakąś bohaterską rolę tu odegra.
Podniosły się na niego słodkie, bezbronne, dziewczęce oczy.
– Ja go nie znam... Chodzi za mną od kilku dni, a ja się go tak boję... Teraz zaszedł mi drogę, kiedym szła brzegiem... Panie, on tutaj idzie – szepnęła trwożnie, nie wiedząc, czy ma uciekać, czy ukryć się za ramię domniemanego obrońcy.
Rzeczywiście napastnik tym samym spiesznym krokiem zbliżał się ku nim.
– Proszę się nie obawiać... nic się pani złego nie stanie... Zaraz dowiemy się, czego sobie życzy i czemu panią ściga.
– Ach, jaki on straszny! – szepnęła cała drżąca.
– A choćby, ludzie są blisko – rzucił spokojnie.
Pełna bojaźni chwyciła go za rękę.
– Nie czekajmy na niego, lepiej uchodźmy!...
– Ależ!... ja nie pozwolę zrobić pani najmniejszej krzywdy! – odrzekł z nagle zdecydowaną odwagą. I rzeczywiście, widząc te cudne, zalęknione oczy jak u schwytanej gazeli i czując uścisk jej na dłoni – gotów był rzucić się na złoczyńcę, nie pomnąc, czyli podoła zwalczyć przeciwnika.
Stanął w wyzywającej postawie, oczekując co będzie.
Rosły, elegancki mężczyzna, nie mający wcale wyglądu niebezpiecznego lub choćby podejrzanego człowieka, stanął niemal tuż przy nich i z uśmiechem na ustach – skłonił się przed swą ofiarą.
– Bardzo panią przepraszam – odezwał się z wyszukaną grzecznością, nie zwracając najmniejszej uwagi na stojącego pomiędzy nimi mężczyznę – po cóż jednak było uciekać? Zmęczyła się pani zupełnie niepotrzebnie, nastraszyła i... bez powodu. Ja chciałem tylko panią poznać... osobiście... gdyż z widzenia już znałem... – dodał dobitniej i przetarł dłonią czoło. – Czy tak fatalnie wyglądam, że należy przede mną aż uciekać? Daruje pani, nie żywię jakichś tajemniczych zamiarów... ach – szkoda nawet pomyśleć, jestem człowiekiem z towarzystwa, a chęć moja poznajomienia się z panią wynika z całkiem idealnego źródła... Niechże pani tak nie drży... nie ma potrzeby... Bardzo mi przykro, że wywołałem takie zajście, jednakże nie sądziłem, aby... po prostu nie mam słów...
Głos jego zdradzał skłonność do drżenia, jednakże je poskramiał.
– Daruje pan, lecz jeśli pani nie życzy sobie tego, nie należy zaczepiać, a tym bardziej nastawać! – ozwał się silny, stanowczy głos.
Nieznajomi panowie spojrzeli sobie w oczy.
– Zdaje mi się, iż jest w tym pewna słuszność, jestem nawet skłonny pochwalić zaimprowizowaną pańską rycerskość, ale z kim mam przyjemność? – odezwał się nie bez ironii w głosie.
– W takich wypadkach nie mam zwyczaju zawierać znajomości – odrzekł przeciwnik ostro.
Spoczęło na nim ciężkie, lekceważące spojrzenie.
– O! aż tak? Zresztą pańską osobę zostawiam na uboczu – i zwrócił się do kobiety, a względnie dorastającej panny. – Jeszcze raz przepraszam panią jak najmocniej – jestem Piotr Hawnut, rzeźbiarz. Jeśli pani łaskawa, proszę o adres... właściwie to adres znam – willa Tosca. Jeśli tutaj napoiłem panią tak wielką choć zbyteczną obawą – proszę o przyjęcie mnie w domu w towarzystwie rodziców, policji, jak pani będzie dogodniej i bezpieczniej. Raczy się pani zgodzić?
Pochylił się w ukłonie, w oczekiwaniu odpowiedzi.
– Nie... nie chcę! Proszę mnie zostawić w spokoju – wyrzekła szybko.
– Kiedy ja panią poznać muszę i wtedy pani pozna, jaki cel żywię. Szkoda mi jednak każdego dnia, ogromna szkoda.
– Nie!... nie!...
– Przepraszam, pani nie jest modelką – rzucił na chybił trafił przeciwnik.
– Dość pańskiej teatralnej interwencji, ja wiem, że nie! – syknął tamten jakby dotknięty ostrzeżeniem.
Zdawało się, że przyjdzie do coraz ostrzejszej wymiany zdań o tę nieznaną im kobietę.
– Pozwoli pani, że odprowadzę ją do domu... Ten pan dąży widocznie do jakiejś awantury. Właściwie dlaczego pan wbrew woli pani nastaje na nią? – zwrócił się do napastnika. – Czy wie pan o tym, że władze bezpieczeństwa publicznego ścigają podobny sposób szukania znajomości?
– To żaden napad! Zresztą wypraszam sobie pouczenia.
Obrońcę zmroził surowy wzrok przeciwnika.
– Proszę pana, chodźmy stąd prędzej! – ozwał się drżący kobiecy głos i równocześnie ręce chwyciły go za ramię.
Poczęli spiesznie iść ku letnisku.
– Do widzenia pani, tylko do widzenia! – rzucił za nimi Hawnut, stojąc w miejscu. Przez chwilę patrzył za idącymi, po czym, zapaliwszy papierosa, podążył również brzegiem morza.
– Co za naiwna i bojaźliwa! – szepnął przez zęby. – Tamta nie była taka – pomyślał w duchu – taka lękliwa, choć jakżeż jedyne w typie... Boże!
Opuścił głowę ku ziemi i stąpał wolno, jakby ciężarem jakimś przygnieciony. Gdzieś się myślami cofał...
Idąca para obejrzała się kilkakrotnie, rozmawiając dorywczo o nieznajomym człowieku, który, pomimo wytwornego wyglądu, inteligencji i niezwyczajnej dumy bijącej z wyniosłej i jakby tajemniczej twarzy – zachował się brutalnie jak ulicznik.
– Piotr Hawnut, rzeźbiarz... Zdaje mi się, że coś czytałem o nim w prasie. O ile sobie przypominam, to sprawozdanie z wystawy rzeźb w Monachium czy też w Paryżu. Hawnut... tak, tak... Zaraz poznałem, że to jakiś artysta – twarz jego o tym mówi. Ostatecznie, za śmiało może postąpił z panią, nadto po „artystycznemu”, ale to u nas rzecz zwyczajna... My nie znosimy konwenansów i wydeptanych ścieżek... My mamy własne drogi. Chodzimy tak, jak oprócz nas nie chodzi nikt. Dla nas formą jest nasza chęć, wola, upodobanie... Wszystko, co trąci jarzmem i moralnością patentowaną – jest dla nas niskie, przyziemne i ślimacze... Niegodne duszy wolnej... Dlaczego tak badawczo patrzy się pani we mnie?
– Przepraszam... czy pan również artystą?
Dwa nieśmiałe uśmiechy zaigrały na twarzach.
– Może... Dostała się pani według przysłowia – z deszczu pod rynnę... Ma pani szczęście, że w tym wypadku nie byłem solidarny...
Zaśmiał się, pokazując niezwykle piękne zęby.
Na twarz dziewczęcia wybiegł nagły, na poły bojaźliwy rumieniec.
– No... rzeczywiście... Jednak pan dobrze wychowany – dodała w formie pochlebstwa.
– Hm... i to pytanie. Rzekłem, że my nie mamy wychowawców...
Spojrzał na nią wyniośle, śmiało.
– Dlaczego zatem przyszedł mi pan z pomocą?
– Rzecz całkiem jasna: zoczyłem panią przestraszoną, zdyszaną, opodal napastnika, a potem, gdy sprawa poczęła się wyświetlać, słyszę – że jest rzeźbiarzem, chce tylko panią poznać, a pani tak się panicznie jego lęka – zrobiło mi się pani żal i byłem gotów bronić pani do ostatka. Bo i my nie wszyscy znowu jednacy... Na przykład ja nie znoszę gwałtu...
– To bardzo pięknie z pańskiej strony. Dziękuję...
Spotkały się ich oczy, ale na chwilę tylko, bo coś je prędko rozdzieliło.
– Wciąż jeszcze pani drży, choć pan Hawnut nie jest już teraz groźny. Ot, stoi tam na brzegu i spogląda na morze...
– Bo ja tak bardzo się go boję!
– Dlaczego? Że nosi czarną brodę? – spytał z uśmiechem. – Przecież wygląda zupełnie przyzwoicie, nawet po wielkopańsku, interesująco...
– Może... Ale czy widział pan jego oczy? Czarne jak węgiel, błyszczące, mające w sobie coś, co bać się każę i budzi dreszcze...
Uśmiechnął się, po czym odgarnął włosy z czoła.
– Widzę, że pani jest kobietą niedzisiejszego wieku... Wszak takie demoniczne oczy bywają dla kobiet czymś tak interesującym i pożądanym, za czym wszystkie szaleją... Tym bardziej, jeśli jeszcze dreszcze wchodzą w rachubę... Czyż nie tak?
Zawahała się w odpowiedzi.
– Nie wiem... Tego człowieka jednak boję się bardzo, boję się instynktownie.
– Zazwyczaj instynkt nie zawodzi. Lecz moim zdaniem on chciałby tylko panią zmodelować. Nic w tym dziwnego, wpadła mu pani w oko jako artyście, no – bo... natura obdarzyła panią arcyrzadkimi zaletami ciała...
– Już pan schodzi na wydeptaną drogę, jak zwykli śmiertelnicy – przerwała.
– Gdybym znał panią dłużej, to szedłbym swoją własną – odrzekł półtajemniczo. Lecz to zasłonię mym... dobrym wychowaniem. Otóż tak sobie wyobrażam gwałtowne chęci tego pana, by panią poznać osobiście. Jak mówił, znał już panią ż widzenia, to znaczy, że miał już czas zaobserwować panią z punktu prawdziwego i wybrednego artysty, złowił w pani harmonijne linie czy na spacerze, czy to, dajmy na to, w kąpieli i... został pod wrażeniem, które zrodziło w nim natchnienie... Tak, tak! Niech się pani nie płoni – malarze i rzeźbiarze to bardzo niedyskretni ludzie. Ci przede wszystkim w kąpieli zaciągają sieci na żywe piękno. Niestety, my musimy zwykle zadowolić się fantazją...
– A pan, jeśli wolno zapytać, do jakiej należy...
– Branży, chciała pani powiedzieć?
– Nie, nie tak. Do jakiej kategorii artystów?
– Jak pani sądzi?
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.