Romantyczność 2022 - ebook
Romantyczność 2022 - ebook
Co młody, ale już rozczarowany ideami oświeceniowymi debiutant z 1822 roku ma do powiedzenia współczesnym autorkom i autorom – zarówno tym z dużym dorobkiem, jak i tym, którzy trafili do antologii w wyniku konkursu „Romantyczność 2022”? I w jaki dialog z romantycznym wieszczem wchodzą „późne wnuki”: rozczarowane neoliberalnym modelem szybkiego zysku, żyjące na progu katastrofy ekologicznej, ze „szkiełkiem i okiem” zmęczonym medialnym przebodźcowaniem, pragnące zmiany: antykapitalistycznej, afektywnej, ekologicznej? Odpowiedzią jest stworzona po dwustu latach antologia współczesnych, bardzo różnorodnych „ballad i romansów” inspirowanych twórczością Mickiewicza. Doświadczanie romantyczności bywa tu konfrontacją ze szkolną pamięcią, testowaniem „własności” cudzego języka, apokryfem do Mickiewiczowskiej proklamacji, erudycyjną grą, a kiedy indziej – uwolnieniem rewolucyjnego gniewu: dotąd niemego, teraz wybuchającego w słowach.
Spis treści
Grzegorz Wróblewski: ścieżka kwiatów, czyli przenosimy naszego wieszcza, Adama Mickiewicza, do miasta Kioto, w czasy bliżej nieokreślone
Kamila Janiak: królowa woda
Joanna Mueller: lobelie: bellum
Anna Podczaszy: Swoje
Bianka Rolando: dzikie li-li-li-li-li-li-ja
Jakub Kurzyński: <bukiet róż>+<świeca>=<bakłażan>+<krople wody>
Kacper Bartczak: Pielgrzym zdaniowy
Antonina Tosiek: albo taka kompozycja:
Joanna Roszak: flara
Adrian Korlacki: to miasteczko!
Natalia Malek: Sikory
Bogusław Kierc: A kto dziewczyna? – ja nie wiem
Jakub Pszoniak: R.
Edward Pasewicz: Jakiż to chłopiec
Maciej Topolski: Tak
Jacek Dehnel: Z rusińskiej piosenki
Dariusz Bugalski: Do M.
Katarzyna Szaulińska: przy tobie nie ma żywego ducha
Anouk Herman: girlhood
Aleksandra Byrska: Fala i dziewczyna
Roman Honet: chodziło o janka
Marcin Wilkowski: Siedem złych duchów robi miejsce dla dziesięciu złych duchów
Daniel Tamkun: Żar w ujęciach
Helena Burdzińska: Ballada emigrancka
Karolina Sałdecka: Obrazek
Maria Krzywda: Podarunek od M.
Michał Domagalski: Rutka
Natalia Roguz: Do Mięśniowo
Aleksandra Kasprzak: szczotka mojej matki
Janka Harasimowicz: Adam Mickiewicz czytał wiersze
Feridy Duraković
Łukasz Cabajewski: Ballada o tym że przecież mogło być zupełnie inaczej
Katarzyna Ożgo: Złota pompa
Zofia Pacześna: Czarny piątek
Jakub Kornhauser: Nowa rybka
Katarzyna Klein: Idalia
Piotr Matywiecki: Historia Adamowa
Karol Maliszewski: Koniec
Miłosz Biedrzycki: 2.0, 22
Piotr Śliwiński: Doświadczanie romantyczności
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67249-60-7 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ścieżka kwiatów, czyli przenosimy
naszego wieszcza, Adama Mickiewicza,
do miasta Kioto, w czasy bliżej nieokreślone
Obcięte kciuki i tumult, perfekcyjne tsuki
pod mostami Kioto...
Jesienne glony nie wywołują szczególnych
wzruszeń. Czyżby ciekawsze były kwiaty
wiśni albo kiełkująca, pełna przebudzonego
białka, nieobliczalna trawa?
Dzisiaj księżyc to wieprzowina z Europy Wschodniej.
Nawet w przedpotopowych narracjach
widzisz tylko przegrane, feudalne podskoki
i zwierzęce akcje analne
(w towarzystwie rozlanej na ponurych deskach
oliwy).
Jasne, akceptujemy wyłącznie ubraną
na czarno obsługę teatru kabuki.
Z tego powodu nigdy nie kupiłem ci liszki
z czerwoną różą w środku...
Tzn. czerwonej róży z ukrytą w jej płatkach
żarłoczną liszką, etc.
------------------------------------------------------------------------
Nigdy nie byłem pod wrażeniem wszystkich tych zajazdów/podjazdów, zbierania grzybów czy kłusownictwa (polowania na „miedźwiedzia”) etc. Te ścieżki kompletnie & szerokim łukiem omijałem... Natomiast Adam Mickiewicz dzielnie walczył m.in. z warszawskimi konserwatystami, z całą tą masą ówczesnych głupków. Te korespondencje, ataki zachowały się do naszych czasów. Dlatego postanowiłem teleportować Adama Mickiewicza choć na chwilę do Kioto. Myślę, że optymalnie by się tam poczuł... Zasłużył na mistyków Shingonu i chwilowo odmienną estetykę. Niech tam trochę (wakacje/potyczki) z dala od tych naszych zacnych leśnych ssaków pooddycha, zastanowi się ponownie nad kwiatami i blaskiem księżyca.Kamila Janiak
królowa woda
I
przyglądała się wodzie, a woda przyglądała się jej.
pytała: kobieto z mostu, kiedy to się skończy?
niedługo, rzeko.
zanim twoje wody spłyną elektryczną krwią knajpianych lampek.
zanim wszystkie mosty w mieście zadrżą
pod ciężarem turystów z warszawy.
zanim powietrze wypełni się, rzeko, zapachem smażonej ryby.
nie stąd
(jestem tak daleko),
ale ze starych zamrażalników,
z najdalszych ich zakamarków, do których nikt,
ale to nikt nie zaglądał od zeszłego roku
(jesteś tak daleko).
rzeko mieniąca się różem i fioletem,
światłem led, które łykasz zachłannie,
a które spada ku tobie z barów, telefonów i reklam.
twoi ludzie chcą na tobie zarobić,
a ty kołyszesz kolejne rejsy i chlupiesz o betonowy brzeg.
kobieto z mostu, słyszysz?
rzeko, rzeko szumiąca, od urodzenia do śmierci
ty nam, rzeko, monitorujesz funkcje życiowe osiedli,
domów, baraków i lasów.
i wiszącym w lasach
na skrzypiących gałęziach
sprawdzasz puls.
bo las jak rzeka, szumi, szumi,
w lasach też słychać szum umierania.
igła przewodzi kolejnej igle, elektryczne spowiedzi
pacjentów z leśnego szpitala.
a szpital jak rzeka, szumi, szumi
i nikt nie wchodzi do niego dwa razy.
rzeko, posypana złotem z nadbrzeżnych latarni.
kobieto z mostu, kiedy to się skończy?
niedługo, rzeko spracowana,
co kryjesz topielców w miękkich łóżkach z mułu
pod pościelą z rogatka, kocem z wywłócznika.
czy oni wiedzą, rzeko, że pleciesz warkocze
z rdestnicy i one połyskują, och, jak błyszczą, błyszczą,
żeby wskazać drogę tym, co jeszcze szukają?
przyglądała się wodzie, a woda przyglądała się jej.
zrobiło się całkiem ciemno,
a światło latarni odbiło się w świeżo zrobionych paznokciach
(na pewno czarne, kochanie, czarne?
jak ziemia, jak ziemia, jak gnijący trup?
może po prostu wydrapiesz ziemi dół?)
i tylko ciepły wiatr przypominał o istnieniu słońca.
II
gdy była mała, kobiety powtarzały,
że jest za duża. duża, duża i nieładna. babka i matka,
obie drobne, zamiast owijać swoje chude po przodkach ramiona
wokół jej smutnej szyi
i głaskać wilgotne od smarków włosy,
machały ręką na jej męskie rysy.
duża, duża i nieładna.
jak brat, jak drugi, trzeci, czwarty brat.
w dniu osiemnastych urodzin,
gdy ona, jej brat i jej drugi, trzeci i czwarty brat
nad rzeką pili wino ofiarne,
dziękczynne,
urodzinowe
i rzucali białe kwiaty w wodę
(och, rzeko, weź te kwiaty
i wymień je na szczęście,
jeśli chcesz czegoś więcej,
czegoś więcej, szepcz,
pluskaj o wierzby tonące gałęzie),
pojawił się on.
ciemny i stary.
o oczach czarnych jak czarne drewno wyłowione z dna jeziora białego
i błyszczących jak jego wody.
białe, białe wody w księżycową noc.
o policzkach spuchniętych jak brzuch topielca
i o dłoniach wielkich jak liście nenufarów. (och,
rzeko, weź te kwiaty
i wymień, i wymień je na szczęście).
powiedział, że przychodzi z daleka,
że nogi go bolą od piaszczystej drogi,
że oczy go pieką od patrzenia w słońce
i uszy, uszy już nie mogą znieść trzeszczenia światła.
przewrócił się i wpadł
głową w wodę.
(och, rzeko, weź tę głowę,
szepcz, pluskaj o czymś więcej)
cisza.
i tylko ciepły wiatr przypomina o ich istnieniu.
III
przyglądał się jej, a ona widziała w nim siebie.
powiedział: dziecko, będziesz moją żoną,
matką naszych dzieci, babką ich dzieci,
prababką, grobem, piachem z tych ziem.
przyglądał się jej, a ona myślała o czymś więcej.
(rzeko, och, rzeko)
wesela nie było, rodzina nie przyjechała.
mówił, że jest sam jak pęcherzyk powietrza
na środku jeziora,
jak środek jeziora,
jak ostatni ruch ust, rybich ust,
zaraz przed śmiercią.
(rzeko, och, rzeko
z którego jeziora?)
powiedziała: kocham cię, bo ty mnie pokochałeś,
a nikt inny by tego nie zrobił.
byłabym sama z wielkimi nogami,
męskimi rysami, matkami, babkami,
którym ze śmiechu, śmiechu ze mnie drgały chude łokcie.
słyszałam ten stukot nawet przez sen.
i tylko ciepło między nogami,
ciepło, ciepło.
dzieci urodziła trójkę.
każde jak grążel, żółte i okrągłe.
wychodziła ze szpitala nie z dziećmi, mówili,
a z bukietem rzecznych kwiatów.
on czekał jak cień. ciemniał, ciemniał, pochmurniał.
wychodziła z szumu i wchodziła w szum.
igła igle podawała słowo,
aż do rzeki, aż do rzeki,
nowe dzieci, nowe dzieci.
dziesięć lat siedziała w mieszkaniu socjalnym
i czekała na niego, aż praca go puści.
a puszczała często.
czekała na niego i liczyła drzazgi.
znała na pamięć podwórko z psem i piachem,
sklep dwie ulice dalej i las.
(igła igle podawała łzy,
aż do rzeki, aż do rzeki)
gdy wracał, zawsze coś przynosił.
czekoladę, długi, kabel, pięść, a czasem nóż.
mówiła, krwawiąc z nosa: kocham cię, bo ty mnie pokochałeś.
odpowiadał: nikt inny by tego nie zrobił.
trzask, trzask!
a dzieci, każde jak grążel, żółte i okrągłe,
chowały się w ostatnim pokoju.
wychylały czasem zza drzwi nie głowy,
a pąki.
trzask, trzask!
w całym mieszkaniu pachniało jabłkami.
IV
pewnego dnia, gdy wrócił z pracy,
próbował powiesić ją na drucie.
próbował powiesić ją pod prysznicem.
próbował powiesić ją.
(a igła igle podawała łzy,
aż do rzeki, aż do rzeki)
V
przyglądała się wodzie z kranu, a woda przyglądała się jej.
pytała: kobieto z drutem na szyi, kiedy to się skończy?
(kropla kropli podawała słowo,
aż do rzeki, aż do rzeki)
VI
postoję, poczekam, rzeko, policzę.
dodam kroki do kroków,
minuty do minut,
drzewo do drzewa w szumiącej siatce podsłuchów.
już ja wiem, kto na czyim jest terenie.
liść do liścia, rzeko, igła igle poda.
i tak zarysuje się trasa, która wygląda, rzeko,
jakby kiedyś już do mnie płynęła.
przeklinam ponownie ten szary, szary beton.
posklejam odległości z miasta do miasta,
jak naklejki na kaflach w starym domu na wsi,
ach, rzeko,
prześledzę drogi leśne, gruntowe,
przeplotę suchymi ścieżkami,
przesypię piach z jednej na drugą,
dodam sklep nocny,
szumiący neon
i smutny, smutny beton.
będę czekać w cieniu.
kobieto ze śladem na szyi, kiedy to się skończy?
zanim zgaśnie światło w domu, który mijasz spieniona,
to żółte, rzeko, żółte, nad nenufarami.
i zanim zamkną się w mieście drewniane okna
i zanim uśmiechać się zaczną i przepraszać i wzruszać
turyści, którzy otoczą najbliższy bankomat.
i uśmiechać się zaczną i przepraszać i wzruszać,
a ja będę w cieniu ciemna, ciemna, pochmurna.
VII
gdy wyszedł z auta, noc zgasła, połknęła gwiazdy i łkała.
szedł, warczał, rozsypywał krople.
ciemna, ciemna, pochmurna czekała.
gdy wszedł do mieszkania, był jak pies, mokry, gotowy do walki.
warczał, łypał, rozsypywał krople.
ciemna, ciemna, pochmurna czekała.
usiadł w kuchni i pokręcił łbem. nie woda, a muł się na szybach osadzał.
rozsypywał krople, na szafki, na blat.
ciemna, ciemna, pochmurna czekała.
skąd jesteś? włączyła mały palnik. kim byłeś? nastawiła zupę.
milczał, milczał, rozsypywał krople.
że musiałeś uciekać, kim? pytała.
z ziemi? z bagien? nalała po brzegi. kim byłeś? prawie rozlała.
otworzyła szufladę. warczał, łypał.
jadł, a ona milczała, milczała.
zakrztusił się. najdroższy, czy czujesz?
pachniesz trupem, kochany, kochany,
tym kundlem, co utonął w bagnach na wiosnę,
zaschniętym skrzydłem na asfalcie rozgrzanym,
martwym zaskrońcem. najdroższy, czy czujesz?
noc ze strachu odeszła od okien,
och, rzeko, czy już jesteś porządnie spieniona?
czy nenufarom zamknęłaś oczy,
czy szarpiesz piach, wpadając w zakola?
skąd jesteś? podeszła. kim byłeś? przecięła
mu gardło. zacharczał, błotem spryskał ściany,
nie krwią, bo nie miał krwi
i cieszą się nenufary:
przecięła mu gardło!
przecięła mu gardło!
VIII
rano
przyglądała się wodzie, a woda przyglądała się jej.
zanim przyjadą, przewrócą,
przyglądała się wodzie, a woda przyglądała się jej.
zanim zapukają do drzwi i nikt im nie otworzy,
ale ktoś inny im powie, rzeko,
że te drzwi tak naprawdę nigdy nie były zamknięte,
i zanim wejdą, przewrócą,
przyglądała się wodzie, a woda przyglądała się jej.
jest pięknie, rzeko, na białe ściany wybiegły kropelki światła
i migają zajączki jak kawałki szkła.
ktoś odkręcił kran piętro wyżej i szumią ściany jak las:
jesteś już blisko, tss, tss
widzimy wszystko, tss, tss.
(a igła igle mówiła: śmierć
aż do rzeki, aż do rzeki.
a kropla kropli mówiła: wejdź
i zabierz dzieci, żółte dzieci)
------------------------------------------------------------------------
Z Ballad i romansów pożyczyłam mrok, tajemniczą przyrodę i dramatyzm. Historię umieściłam w miejscu mi znanym. Mogłabym napisać dedykację dla osoby, której ukradłam kawałek życia, ale na szczęście jej historia skończyła się dużo, dużo lepiej. Moja fantazja poszła jak zwykle dalej. Nie ma więc sensu żadna dedykacja, a jej życzę wszystkiego dobrego! Aha, przy okazji pisania tego tekstu zabiłam mnóstwo rymów. Nie miałam litości. Cięłam, kasowałam, wyśmiewałam, a i tak wymknęły się spod mojej kontroli.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------