Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Romulus & Remus. Wataha tom 2. - ebook

Data wydania:
27 września 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Romulus & Remus. Wataha tom 2. - ebook

Drugi tom trylogii Wataha. Po serii tajemnic, które odkryła Łucja Rubik, przyszedł czas na kolejną, to ona okazała się tą, na którą czekała cała Rasa. Zmiennokształtni jednak, zamiast cieszyć się na wieść o powrocie Omegi, podają w wątpliwość jej pochodzenie. Kobieta ma stanąć przed sądem, gdzie zostanie ogłoszona albo nową Cesarzową, albo zdrajczynią skazaną na śmierć. Odwieczny konflikt z wilkołakami nie łagodnieje, o czym Łucja przekonuje się na własnej skórze, a polityczni przeciwnicy i wścibscy dziennikarze zrobią wszystko, żeby namieszać również w życiu prywatnym kobiety. Czy lekarka stawi czoła przeznaczeniu? A może upadnie pod ciężarem nowych oczekiwań i własnej psychiki? Historia odpowiednia dla czytelników 18+

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788396823649
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Nie wiem, jak długo uno­si­łam się w nie­by­cie. Czas nie pły­nął w nim tak, jak po­wi­nien, chyba w ogóle tu nie ist­niał. Do­okoła było ciemno, ci­cho, nie działo się zu­peł­nie nic. Nic też nie czu­łam, a póź­niej…

Sta­łam przed szklaną ta­flą, a silny wiatr agre­syw­nie ude­rzał w okna, pisz­cząc i sy­cząc wście­kle, jakby zły, że nie udało mu się do­stać do środka. Cięż­kie, grube kro­ple cięły tak mocno, że le­d­wie wi­dzia­łam miej­sce, w któ­rym za­czy­nała się gę­stwina.

Mia­łam gę­sią skórkę. Nie­po­kój są­czył się we mnie po­woli. ­Po­wieki nie chciały mru­gać, zmu­sza­jąc oczy do ob­ser­wo­wa­nia czer­wo­nej cie­czy, która nie­prze­rwa­nie wy­pły­wała z ciel­ska czar­nego wilka. Kro­pla po kro­pli, litr po li­trze, jakby ba­sior miał w swych tęt­ni­cach hek­to­li­try ju­chy. Spły­wała po­woli po krzy­wi­znach ta­rasu, jed­nak nie dane jej było za­bru­dzić ziemi, bo gdy tylko zbli­żała się do miej­sca swo­jego spo­czynku, zimny deszcz roz­my­wał ją, jakby nie żal mu było tej śmierci. Złote śle­pia za­snuła mgła. Były pu­ste, jakby wraz z du­chem ule­ciała ich wy­jąt­ko­wość. Biel po­ja­wiła się tak na­gle, że ośle­piała, od­ci­na­jąc się na tle sza­ro­ści. Wilk sta­nął nad tru­chłem, wbi­ja­jąc w nie wzrok. Sre­bro. Naj­praw­dziw­sze, naj­czyst­sze sre­bro, prze­ci­na­jące błę­kit li­niami, przy­wo­dziło mi na myśl niebo, które roz­dzie­rają bły­ska­wice. Z gar­dła zwie­rzę­cia wy­rwał się ryk.

Znów ni­cość. A po­środku tej ni­co­ści ja. Kim je­stem? Brak po­my­słu, naj­mniej­szego choć cie­nia prze­ko­na­nia, że mogę zo­stać zde­fi­nio­wana jako byt. Pró­bo­wa­łam po­ru­szyć cia­łem, przed oczami mi­gnęły mi dło­nie, po czym znik­nęły, po­chło­nięte przez ciem­ność. Czy to były dło­nie czło­wieka? Czy ja je­stem czło­wie­kiem? Nie wiem, za­pę­tliło się ni­czym echo.

Nie­wie­dza nie była prze­ra­ża­jąca, nie wią­zała się też z uczu­ciem ulgi. Po pro­stu była, ni­czym wierna to­wa­rzyszka doli. I tak trwa­ły­śmy przez mi­le­nia.

Cza­sami coś bu­rzyło moją ni­cość, wy­ry­wało mnie z ob­jęć ci­szy, nisz­cząc złudne po­czu­cie spo­koju. Krzyki otu­lały mnie ni­czym du­szące blusz­cze, a z nimi łzy, łka­nie, szepty, a na­wet stłu­mione wy­zna­nia mi­ło­ści. Bu­dziło to we mnie coś zna­jo­mego, jakby otwarto ranę, o któ­rej ist­nie­niu za­po­mnia­łam. Po­ja­wiała się tę­sk­nota, któ­rej po cza­sie za­czął to­wa­rzy­szyć ból.

Tę­sk­nota oka­zała się moim wro­giem – roz­bu­dzała się ni­czym po­żar na prze­su­szo­nej łące, cią­gnęła mnie w nie­wia­do­mym kie­runku. To było nie­bez­pieczne, zro­dziło we mnie pra­gnie­nia i na­dzieje, które trwały krótko, bo ni­cość za­wsze wra­cała, nio­sąc za sobą nie­wie­dzę i spo­kój, któ­rego fun­da­menty zbu­do­wano na pia­sku.

Ist­nia­łam w tym za­wie­sze­niu, w któ­rym wszystko się po­wta­rzało, ale za każ­dym ra­zem było dla mnie czymś no­wym. Zu­peł­nie jak­bym nie pa­mię­tała o mi­lio­nach wcze­śniej­szych tę­sk­not, które po­chło­nęła ci­sza.

Póź­niej od­wie­dziły mnie szepty. Zdu­szone, na­pięte słowa wy­peł­nione obiet­nicą. Po­czu­łam cie­pło na czymś, co kie­dyś na­zwa­ła­bym twa­rzą. Zo­ba­czy­łam złote świa­tło, które przy­cią­gało mnie do sie­bie jak wielki ma­gnes. Ule­głam i gdy już my­śla­łam, że do­tknę tej po­światy, czarne szpony ob­jęły moją świa­do­mość i ci­snęły w swoje od­męty, aż nie było już nic.

Głu­pia, głu­pia, głu­pia…, od­bi­jało się po za­ka­mar­kach bez­kre­snej ciem­no­ści.I

Do­okoła było ci­cho, a naj­bliż­sze dźwięki do­cie­rały jakby zza ściany, przez co nie by­łam w sta­nie ich roz­po­znać. Sku­pi­łam się i z nie­ma­łym zdzi­wie­niem uświa­do­mi­łam so­bie, że mam ciało. Cie­płe, żywe ciało. Do nie­po­skro­mio­nej ra­do­ści do­łą­czyło wy­raźne uczu­cie klau­stro­fo­bii, jakby ktoś moją świa­do­mość po­skła­dał w ma­leńki kwa­drat i upchnął w zbyt cia­sne ramy z mię­śni i ko­ści.

Ulga mie­szała się z uczu­ciem na­głego zwę­że­nia oskrzeli i próbą zła­pa­nia po­wie­trza. Chcia­łam od­dy­chać. W końcu usły­sza­łam sap­nię­cie i na­pię­łam się, na­słu­chu­jąc. Ktoś ro­bił wdech i wy­dech, i wdech, i wy­dech, i tak w nie­skoń­czo­ność. Do­piero po chwili do­tarło do mnie, że to ja. To sie­bie sły­sza­łam.

Spró­bo­wa­łam wstać, co wy­szło mi po kilku nie­uda­nych pró­bach, jed­nak sama po­zy­cja wy­da­wała mi się dziw­nie obca. Za­czę­łam ob­ra­cać się w pa­nice, bo wciąż wi­dzia­łam tylko ciem­ność. Pró­bo­wa­łam mru­gnąć, ale po­wieki nie chciały mi się za­mknąć. Co jest, do cho­lery?, za­sta­no­wi­łam się, a po chwili w mo­jej gło­wie po­ja­wiła się sza­lona myśl. Skoro nie chcą się za­mknąć, to może się otwo­rzą? Mój naj­now­szy po­mysł zda­wał się nie mieć wad tylko do mo­mentu, w któ­rym pod­nio­słam po­wieki i ude­rzyła we mnie fala ja­snego świa­tła. Ja­sność zdez­o­rien­to­wała mnie na tyle, że od­cię­łam się od niej po­now­nie na dłuż­szą chwilę.

Gdzie je­stem? Czy je­stem bez­pieczna?

Py­ta­nie było na tyle za­sadne, że po­świę­ci­łam mu tro­chę czasu, jed­nak na próżno, nie przy­szła do mnie żadna od­po­wiedź. Mam za mało in­for­ma­cji, mu­szę się do­kład­niej przyj­rzeć temu miej­scu, uświa­do­mi­łam so­bie. Mru­ga­łam wie­lo­krot­nie, aż moje oczy przy­zwy­cza­iły się do ja­sno­ści i mo­głam przyj­rzeć się oto­cze­niu.

Po­miesz­cze­nie było prze­stronne, z sza­rymi ka­flami na pod­ło­dze i szybą za­miast jed­nej ze ścian. W szkla­nej ta­fli wy­cięte były drzwi. Ten ele­ment prze­strzeni zdzi­wiłby mnie naj­bar­dziej, gdyby na­prze­ciw nie stało coś bar­dziej nie­ty­po­wego – wielki biały wilk. Od­sko­czy­łam ni­czym opa­rzona, a on zro­bił to samo. Ba­łam się od­wró­cić wzrok. A co, je­żeli mnie za­ata­kuje?!, po­my­śla­łam spa­ni­ko­wana. Sierść na karku miał na­stro­szoną, a głowę opu­ścił ni­sko, jakby za­sta­na­wiał się, czy sko­czyć. Jego błę­kitne śle­pia pa­trzyły na mnie bez­na­mięt­nie, na­wet nie mru­gał.

Coś stuk­nęło, od­wra­ca­jąc moją uwagę od dra­pież­nika. Drzwi otwo­rzyły się, a w progu po­ja­wił się zło­to­oki męż­czy­zna. Szedł ostroż­nie, z unie­sio­nym dłońmi, wpa­tru­jąc się we mnie, jakby nie był pewny, czy nie bę­dzie mu­siał ucie­kać. Za­bawne, że boi się mnie, a nie tego wiel­kiego bia­łego wilka za sobą, prze­szło mi przez myśl. Im bli­żej pod­cho­dził, tym bar­dziej się od­su­wa­łam.

– Dzień do­bry, jak się czu­jesz? – za­py­tał ni­skim, za­chryp­nię­tym gło­sem.

Mó­wił, jak­by­śmy się znali, ale nie mia­łam czasu dłu­żej się nad tym za­sta­no­wić, bo i tak już spu­ści­łam wilka z oczu na zde­cy­do­wa­nie zbyt długo. Od­szu­ka­łam go spoj­rze­niem i ze zdzi­wie­niem za­uwa­ży­łam, że obok niego znaj­dują się plecy mó­wią­cego do mnie męż­czy­zny. Och, to jest lu­stro, a nie szyba!, do­tarło do mnie. Ale skoro to lu­stro, to gdzie jest moje od­bi­cie?!

– Łu­cjo?

Łu­cja. To imię za­brzmiało zna­jomo… Spró­bo­wa­łam wy­po­wie­dzieć je na głos, ale mój ję­zyk nie był w sta­nie wła­ści­wie się uło­żyć, nie mo­głam wy­ar­ty­ku­ło­wać tego słowa. Fuk­nę­łam zi­ry­to­wana. Dźwięk do­tarł do mo­ich uszu, więc po­my­śla­łam, że skoro się sły­szę, to po­win­nam rów­nież się wi­dzieć. Dla­czego za­tem nie od­bi­ja­łam się w lu­strze?

Męż­czy­zna uśmiech­nął się de­li­kat­nie, jego po­stawa się roz­luź­niła i pew­niej ru­szył w moją stronę. Po­czu­łam, jak strach ści­ska mi gar­dło. Chcia­łam się wy­co­fać, uciec, ale do­ty­ka­łam już ściany. Przy­parta do muru kłap­nę­łam zę­bami, a on od­sko­czył bły­ska­wicz­nie. Ką­tem oka za­uwa­ży­łam ruch na ta­fli lu­stra. Wilka od­dzie­lały te­raz ode mnie plecy tego czło­wieka. Po­my­śla­łam, że prze­cież mu­szę być gdzieś po­mię­dzy. Czy… Czy to ja by­łam tym wil­kiem?! Z jed­nej strony chcia­łam znać od­po­wie­dzi na po­ja­wia­jące się w mo­jej gło­wie py­ta­nia, z dru­giej – chcia­łam uciec i za­szyć się gdzieś, naj­le­piej w ciem­nym le­sie, żeby nikt mnie nie zna­lazł. Czu­łam się we­wnętrz­nie roz­darta.

Po chwili pod­ję­łam de­cy­zję – po­sta­no­wi­łam za­ry­zy­ko­wać i spraw­dzić swoją teo­rię. Zi­gno­ro­wa­łam skon­fun­do­wa­nego ob­cego i po­de­szłam bli­żej szkla­nej ta­fli. Prze­cha­dza­łam się w tę i z po­wro­tem, a zwie­rzę ro­biło do­kład­nie to samo. Je­stem wil­kiem? Dziwne, da­ła­bym so­bie rękę uciąć, że to nie ja, że je­stem czło­wie­kiem¸ my­śla­łam, za­pa­trzona w lu­stro. Ale wtedy nie mia­ła­bym ręki... czy tam łapy. Od­wró­ci­łam się, by spoj­rzeć na przy­by­sza, ale oka­zało się, że zo­sta­łam w tej dziw­nej celi zu­peł­nie sama.

Sza­lały we mnie setki py­tań i wąt­pli­wo­ści. Chcia­łam je po­ukła­dać, zna­leźć od­po­wie­dzi, jed­nak im wię­cej o tym my­śla­łam, tym bar­dziej ro­bi­łam się zmę­czona, jakby mój mózg uwa­żał, że nie dam rady znieść prawdy, że nie je­stem na nią jesz­cze go­towa. Ziew­nę­łam prze­cią­gle, a po­wieki za­częły mi cią­żyć. Zwi­nę­łam się w kłę­bek jak naj­da­lej od drzwi i za­snę­łam.

Sen oka­zał się zlep­kiem dziw­nych scen, które zda­wały się nie mieć sensu. We wszyst­kich prze­wi­jały się te same po­staci: młoda le­karka, to­wa­rzy­szący jej męż­czy­zna i mię­śniak, który po­ja­wiał się za­wsze, gdy ona była w ta­ra­pa­tach. Im wię­cej epi­zo­dów wi­dzia­łam, tym bar­dziej za­gu­biona i po­iry­to­wana się czu­łam.

Sceny w wy­obraźni urwały się na­gle, gdy do mo­ich noz­drzy do­tarł cu­downy za­pach pie­czo­nego mięsa. Ktoś mu­siał wejść do po­miesz­cze­nia, żeby zo­sta­wić za­raz za pro­giem ta­lerz cie­płego je­dze­nia. Cho­lera, nie by­łam wy­star­cza­jąco czujna! Ro­bi­ła­bym so­bie wy­rzuty o wiele dłu­żej, gdyby nie bur­cze­nie w brzu­chu. Ślina za­częła mi na­pły­wać do py­ska, aż nie na­dą­ża­łam z jej prze­ły­ka­niem. Po­czła­pa­łam do po­siłku i już mia­łam ugryźć pierw­szy kęs, kiedy do mo­jej głowy wkradł się dziwny nie­po­kój. A co, je­żeli jest za­trute? Albo li­czą na to, że zajmę się je­dze­niem, a wtedy będą mo­gli mnie zła­pać? Po­dejrz­li­wie spoj­rza­łam na drzwi i z nie­ma­łym tru­dem od­cią­gnę­łam na­czy­nie pod ścianę.

Za­do­wo­lona z wła­snego sprytu, kom­plet­nie za­po­mi­na­jąc o moż­li­wo­ści za­tru­cia, po­chło­nę­łam całą pie­czeń. Zde­cy­do­wa­nie się prze­ja­dłam, bo ból brzu­cha sta­wał się co­raz bar­dziej nie­zno­śny. A może zja­dłaś tru­ci­znę, idiotko?, po­my­śla­łam i skrzy­wi­łam się.

Moje roz­terki prze­rwała gło­śna, ner­wowa roz­mowa pro­wa­dzona za lu­strem.

– Jak to nie wiesz kiedy? – za­py­tał ja­kiś męż­czy­zna. Roz­po­zna­łam głos tego, który nie­dawno mnie od­wie­dził.

– Trudno okre­ślić, jak długo bę­dzie jej wra­cała pa­mięć. Prze­cież wiesz, że każdy prze­cho­dzi to ina­czej. Prze­miana w czło­wieka na pewno by jej po­mo­gła.

Prze­miana w czło­wieka?!

– Jak ma się prze­mie­nić w czło­wieka, skoro na­wet nie wie, że nim jest?! – Męż­czy­zna co­raz bar­dziej się wy­dzie­rał.

– Ka­rolu, wiem, że się bo­isz, ale nie wy­ży­waj się na Nor­ber­cie. To nie jego wina. – Ko­lejny obcy głos. – Dajmy jej czas. Po­ra­dzi so­bie, jak za­wsze.

– Prze­cież ona musi być prze­ra­żona, a ja nie mogę jej po­móc. – Coś stuk­nęło. – Przy­się­ga­łem chro­nić Omegę!

– I ro­bisz to.

– Jak, za­my­ka­jąc ją w klatce? To jest we­dług cie­bie ochrona? Lada dzień lu­dzie Lloyda wpadną na nasz trop i co wtedy? Jak ją prze­nie­siemy, skoro jest przy­tomna? Ucie­kamy już nie­mal mie­siąc, mu­simy w końcu coś zro­bić!

– Mu­sisz od­po­cząć.

– Nie mu­szę – wark­nął, a w tym dźwięku wy­ła­pa­łam nutę cze­goś dzi­kiego i pier­wot­nego, jakby wy­dał go dra­pież­nik.

– Mu­sisz, nie zmru­ży­łeś oka od dwóch dni.

– Miała się obu­dzić. Mu­sia­łem cze­kać, mu­szę ją chro­nić.

– Żeby móc ją chro­nić, mu­sisz spać.

– Nie mogę, to nie­bez­pieczne.

Męż­czyźni sprze­czali się na­dal jak małe dzieci, głosy nie da­wały za wy­graną.

– Ka­rolu, ja z nią zo­stanę.

– Ja po­wi­nie­nem.

– Ja też po­wi­nie­nem, je­stem Ochro­nia­rzem Omegi, będę ją chro­nił za cenę ży­cia. Wiesz, że mo­żesz mi za­ufać.

Oczyma wy­obraźni wi­dzia­łam, jak męż­czyź­nie opa­dają ra­miona w ge­ście bez­rad­no­ści. Dziwny wi­dok, jakby zna­jomy. Chcia­łam się nad tym za­sta­no­wić, zro­zu­mieć, po­łą­czyć kropki, ale im usil­niej pró­bo­wa­łam, tym cięż­sze sta­wały się moje po­wieki. Wal­czy­łam z tym, ale po­trzeba snu oka­zała się sil­niej­sza i od­pły­nę­łam.

Sta­łam przed szklaną ta­flą, a silny wiatr agre­syw­nie ude­rzał w okna, pisz­cząc i sy­cząc wście­kle, jakby zły, że nie udało mu się do­stać do środka. Cięż­kie, grube kro­ple cięły tak mocno, że le­d­wie wi­dzia­łam miej­sce, w któ­rym za­czy­nała się gę­stwina.

Mia­łam gę­sią skórkę. Nie­po­kój są­czył się we mnie po­woli. Po­wieki nie chciały mru­gać, zmu­sza­jąc oczy do ob­ser­wo­wa­nia czer­wo­nej cie­czy, która nie­prze­rwa­nie wy­pły­wała z ciel­ska czar­nego wilka. Kro­pla po kro­pli, litr po li­trze, jakby ba­sior miał w swych tęt­ni­cach hek­to­li­try ju­chy. Spły­wała po­woli po krzy­wi­znach ta­rasu, jed­nak nie dane jej było za­bru­dzić ziemi, bo gdy tylko zbli­żała się do miej­sca swo­jego spo­czynku, zimny deszcz roz­my­wał ją, jakby nie żal mu było tej śmierci. Złote śle­pia za­snuła mgła. Były pu­ste, jakby wraz z du­chem ule­ciała ich wy­jąt­ko­wość. Biel po­ja­wiła się tak na­gle, że ośle­piała, od­ci­na­jąc się na tle sza­ro­ści. Wilk sta­nął nad tru­chłem, wbi­ja­jąc w nie wzrok. Sre­bro. Naj­praw­dziw­sze, naj­czyst­sze sre­bro, prze­ci­na­jące błę­kit li­niami, przy­wo­dziło mi na myśl niebo, które roz­dzie­rają bły­ska­wice. Z mo­jego gar­dła wy­rwał się ryk.

– Ka­rol! – pi­snę­łam, wy­bu­dza­jąc się z kosz­maru.

Drzwi do po­miesz­cze­nia otwo­rzyły się z hu­kiem, a do środka wbiegł King Kong z ko­cem w dło­niach. Okrył mnie, za­nim zdą­ży­łam się zo­rien­to­wać, że leżę zu­peł­nie naga. Gdy pod­nio­słam wzrok, stało nade mną już dwóch męż­czyzn.

– Pa­mię­tasz, kim je­steś? Jak się na­zy­wasz? – za­py­tał Nor­bert, ska­nu­jąc mnie uważ­nym spoj­rze­niem.

– Tak – wy­du­ka­łam. Wzrok mia­łam roz­bie­gany, sta­ra­łam się na­mie­rzyć Ka­rola. – Je­stem Łu­cja Ru­bik, główny le­karz we­te­ry­na­rii Ośrodka Po­mocy Wil­kom.

– Do­brze. Jak się czu­jesz?

– Chyba do­brze, ale tro­chę kręci mi się w gło­wie. – Przy­ło­ży­łam dłoń do chłod­nej skroni.

– Prze­miana może tak dzia­łać. Z każdą ko­lejną po­winno być ci ła­twiej.

– Prze­miana? – za­py­ta­łam, nie ro­zu­mie­jąc, co ma na my­śli.

– Nie pa­mię­tasz, co się stało? – wtrą­cił King Kong, za­głu­sza­jąc od­po­wiedź le­ka­rza.

– By­łam u Ka­rola. Był tam też tato i ty, i ja­kiś kow­boj. – Wspo­mnie­nia ude­rzyły we mnie ni­czym pio­run. – Ten męż­czy­zna, Eli­jah, pró­bo­wał skrzyw­dzić Ka­rola, a póź­niej… – Urwa­łam. – Gdzie jest Ka­rol? Co z nim?!

Pró­bo­wa­łam wstać, jed­nak silny uścisk męż­czy­zny mnie po­wstrzy­mał.

– Ka­rol jest cały i zdrowy. Te­raz śpi, bo przez ostat­nie noce nie zmru­żył oka – wy­ja­śnił le­karz, a ja ski­nę­łam głową, uspo­ko­jona. – Wiesz, co stało się póź­niej?

Spoj­rza­łam na niego, marsz­cząc brwi. Co mo­gło się wy­da­rzyć? Nic nie pa­mię­tam, to nie ma sensu, prze­cież to…

– Je­stem… Omegą – wy­szep­ta­łam po chwili, nie­pewna wła­snych słów. – Ale jak to moż­liwe? Prze­cież nie je­stem naj­młod­sza! Nie je­stem na­wet męż­czy­zną!

– Nie wiemy – od­parli jed­no­cze­śnie. Mó­wili coś jesz­cze, ale już ich nie słu­cha­łam, po­grą­żona we wła­snych my­ślach.

Jak to moż­liwe? Prze­cież Omegą za­wsze był męż­czy­zna. To wszystko nie ma sensu. Tato i Krzy­siek, to oni mieli… Tato!

– Co z tatą? – za­py­ta­łam, prze­ry­wa­jąc tłu­ma­cze­nia, które i tak do mnie nie do­cie­rały.

– Wła­śnie mó­wi­li­śmy o tym, że wa­taha Ad­riana wzięła pod opiekę twoją ro­dzinę. Lloyd jest wście­kły, nie wiem, do czego jest w sta­nie się po­su­nąć, więc za­bez­pie­czamy się z każ­dej strony. Kilka osob­ni­ków pil­nuje też two­jej przy­ja­ciółki i jej ro­dziny.

Syl­wia, Ma­ry­sia, ma­leń­stwo… Dla­czego?

– Do­brze? – Pio­trek spo­glą­dał na mnie wy­cze­ku­jąco.

– Hmm?

– Sły­sza­łaś, co mó­wi­łem?

– Wy­bacz, wy­łą­czy­łam się po in­for­ma­cji o ochro­nie Syl­wii – przy­zna­łam, otu­la­jąc się szczel­niej ko­cem. Z każdą se­kundą czu­łam się co­raz le­piej we wła­snym ciele, a prze­ka­zane wia­do­mo­ści jakby za­ko­rze­niały się w mo­jej świa­do­mo­ści, spra­wia­jąc, że po­ja­wiał się jesz­cze więk­szy dys­kom­fort.

– Omó­wimy wszystko, gdy Ka­rol do nas do­łą­czy. Chodź, od­pro­wa­dzę cię do ła­zienki – za­pro­po­no­wał Pio­trek ci­cho, przy­glą­da­jąc mi się uważ­nie.

– Czyż­bym aż tak śmier­działa? – za­żar­to­wa­łam, pró­bu­jąc roz­luź­nić at­mos­ferę. Wspar­łam się na sta­bil­nym przed­ra­mie­niu męż­czy­zny, bo nogi mia­łam jak z waty.

– Nie chcia­łem być nie­miły, ale skoro sama za­uwa­ży­łaś… – rzu­cił lekko i przy­mknął oczy, gdy de­li­kat­nie pac­nę­łam go w bark. Za­śmia­li­śmy się, a na­pię­cie w moim ciele odro­binę się zmniej­szyło.

Usia­dłam na pla­sti­ko­wym krze­sełku umiesz­czo­nym pod prysz­ni­cem. Niby mia­łam siłę stać, ale od go­rą­cej wody krę­ciło mi się w gło­wie, a w ła­zience by­łam już o wiele za długo, co po­twier­dzało za­pa­ro­wane lu­stro i nie­przy­jem­nie po­marsz­czona skóra dłoni.

Z prze­cią­głym wes­tchnię­ciem prze­glą­da­łam przy­nie­sioną mi ko­sme­tyczkę. Ktoś, kto ją pa­ko­wał, praw­do­po­dob­nie zgar­nął z półki przy­pad­kowe rze­czy – świad­czyła o tym choćby dziwna kom­bi­na­cja opa­ko­wań z kre­mami. Spo­mię­dzy sło­icz­ków i tam­po­nów wy­grze­ba­łam szczo­teczkę i za­czę­łam myć zęby, cze­ka­jąc, aż moje od­bi­cie po­jawi się w du­żej ta­fli szkła. Im dłu­żej hu­czała wen­ty­la­cja, tym do­kład­niej wi­dzia­łam sie­bie, jed­no­cze­śnie za­uwa­ża­jąc, jak bar­dzo się zmie­ni­łam. Nie by­łam pewna, co tak wła­ści­wie spo­dzie­wa­łam się zo­ba­czyć, ale na pewno nie to.

Wy­glą­da­łam jak ja, ale nie­zdrowo chuda, z wcią­gnię­tymi po­licz­kami i siń­cami pod oczami. Ko­szula, którą wło­ży­łam, wy­da­wała się za duża, oczy mia­łam zmę­czone, a skórę szarą i ma­tową – na­wet mój ulu­biony krem na­wil­ża­jący nie po­pra­wił sy­tu­acji. Z jesz­cze gor­szym hu­mo­rem wy­szłam z ła­zienki.

Ka­rol, który do­tych­czas opie­rał się o fo­tel, ru­szył w moim kie­runku szyb­kim kro­kiem i za­mknął mnie w szczel­nym uści­sku. Wtu­li­łam się w jego cie­pły tors. Klatka pier­siowa, która mia­rowo wzno­siła się i opa­dała, wpły­wała na mnie ko­jąco, a do tego męż­czy­zna nie prze­sta­wał gła­skać mo­jego po­liczka i skła­dać po­ca­łun­ków na mo­krych wło­sach.

– Jak się czu­jesz, naj­droż­sza? – za­py­tał miękko.

– Zmę­czona, a ty?

– Te­raz, kiedy wiem, że wró­ci­łaś do mnie cała i zdrowa, czuję się o wiele le­piej.

Uśmiech­nę­łam się de­li­kat­nie.

– Długo mnie nie było?

– Dwa­dzie­ścia sześć dni – wy­szep­tał.

Zmarsz­czy­łam brwi i pró­bo­wa­łam się od­su­nąć, żeby na niego spoj­rzeć, ale przy­cią­gnął mnie do sie­bie.

– Twój or­ga­nizm był wy­czer­pany po ataku mo­jej matki. Prze­miana była na­gła, a ty nie­do­ży­wiona. To mo­gło się skoń­czyć o wiele go­rzej. – Głos mu się za­ła­mał. – Trzy­ma­li­śmy cię w śpiączce far­ma­ko­lo­gicz­nej, do­sta­wa­łaś kro­plówki i je­dze­nie przez sondę. Na szczę­ście wilk w to­bie jest silny. Nowa Omega jest silna – do­dał jakby z dumą, od­su­wa­jąc mnie lekko, by spoj­rzeć mi w oczy.

– Omega… Na­dal nie mogę w to uwie­rzyć. – Po­krę­ci­łam głową.

Za­uwa­ży­łam, że Ka­rol przy­gląda mi się z dziw­nym wy­ra­zem twa­rzy, więc za­py­ta­łam, o co cho­dzi.

– Pa­mię­tasz, jak sły­sza­łaś moją roz­mowę z Pio­trem, gdy wy­bu­dza­łaś się po ataku Am­bro­zji?

Przy­tak­nę­łam.

– Py­ta­łaś wtedy, czy roz­ma­wia­li­śmy o czymś, czego nie po­win­naś usły­szeć. Roz­ma­wia­li­śmy.

– O czym?

– O tym, że Pa­try­cja naj­praw­do­po­dob­niej nie wi­działa się z ni­kim z two­jej ro­dziny. Z ni­kim poza tobą. – Zro­bił pauzę, jakby cze­kał na moje wtrą­ce­nie. Ja jed­nak mil­cza­łam, żeby nie prze­ry­wał wy­ja­śnień. – Wtedy w mo­jej gło­wie zro­dziła się pewna myśl. Wy­da­wała się nie­re­alna, ale tak bar­dzo chcia­łem, żeby była praw­dziwa…

– Po­my­śla­łeś, że mogę być Omegą? – do­py­ta­łam, a on uśmiech­nął się i po­ki­wał głową.

– Po czę­ści pra­gną­łem, że­byś nią była. Chcia­łem, że­byś żyła setki lat ze mną u boku. A póź­niej uświa­do­mi­łem so­bie, z czym mu­sia­ła­byś się mie­rzyć, i znie­na­wi­dzi­łem sie­bie za to pra­gnie­nie.

Spu­ścił wzrok, a ja opar­łam dłoń o szorstki po­li­czek Ka­rola i unio­słam jego twarz de­li­kat­nie ku gó­rze, by na­sze oczy znowu się spo­tkały.

– Był taki mo­ment, kiedy też tego pra­gnę­łam – wy­zna­łam, ocie­ra­jąc łzy z ką­ci­ków jego oczu. – Przez kilka chwil by­łam na­wet za­zdro­sna, że ktoś z mo­jej ro­dziny spę­dzi z tobą wię­cej czasu, niż mnie kie­dy­kol­wiek bę­dzie dane.

Uśmiech­nął się blado, zła­pał moją dłoń w swoją i zło­żył na niej de­li­katny po­ca­łu­nek.

– Na­sze pra­gnie­nia się zi­ściły, ale te­raz mu­simy po­ra­dzić so­bie z kon­se­kwen­cjami.

– Ale jak to w ogóle moż­liwe? – za­py­ta­łam znowu, jak­bym tym ra­zem spo­dzie­wała się in­nej od­po­wie­dzi.

– Mię­dzy in­nymi tego mu­simy się do­wie­dzieć. W prze­ciw­nym wy­padku Lloyd po­żre nas żyw­cem.

– Od czego za­czniemy?

– Od od­po­czynku – po­wie­dział to­nem nie­zno­szą­cym sprze­ciwu. Oczy­wi­ście chcia­łam za­pro­te­sto­wać, prze­cież stra­ci­li­śmy już wy­star­cza­jąco czasu pod­czas mo­jej śpiączki, ale wy­prze­dził mnie. – Mu­sisz przy­brać na wa­dze i osiąść na nowo w swoim ciele. To ni­gdy nie jest ła­twe po pierw­szej prze­mia­nie.

– Prze­spa­łam dwa­dzie­ścia sześć dni, czy to nie jest wy­star­cza­jąco długi od­po­czy­nek?

– To nie był od­po­czy­nek, tylko próba prze­trwa­nia. Chodź, zjemy coś i po­roz­ma­wiamy, skoro chcesz od razu dzia­łać. Obie­caj mi je­dy­nie, że będą to małe kroczki. Nie mo­żesz się for­so­wać.

– Obie­cuję.

Wspię­łam się na palce, żeby zło­żyć miękki po­ca­łu­nek na jego szorst­kim po­liczku. Zła­pa­łam go za dłoń i ni­czym za­ko­chana para na­sto­lat­ków ru­szy­li­śmy do kuchni, ko­ły­sząc po­łą­czo­nymi rę­kami. Po­my­śla­łam, że mu­szę sta­wić czoła pro­ble­mom, które moje ist­nie­nie stwo­rzyło, ale za­słu­guję chyba na chwilę ra­do­ści z uko­cha­nym u boku. Prze­cież prze­ży­łam.II

Małe kroczki oka­zały się trudne do zro­bie­nia. Już kilka go­dzin póź­niej sie­dzia­łam przy stole z kłó­cą­cymi się zmien­no­kształt­nymi, któ­rzy pró­bo­wali usta­lić, co po­win­ni­śmy zro­bić da­lej. I choć roz­ma­wiali o mnie, a za­tem po­win­nam brać ak­tywny udział w dys­ku­sji, to od kilku mi­nut w mo­jej gło­wie tłu­kły się tylko dwa słowa: „wojna do­mowa”.

– Co ma­cie na my­śli, mó­wiąc o woj­nie do­mo­wej? – za­py­ta­łam szep­tem.

Męż­czyźni co prawda prze­krzy­ki­wali się na­wza­jem, ale po moim py­ta­niu na­gle uci­chli, spo­glą­da­jąc na mnie z lek­kim nie­po­ko­jem.

– Łu­cjo, do­brze się czu­jesz? Czyż­byś nie od­zy­skała jesz­cze wszyst­kich wspo­mnień? – za­py­tał King Kong.

– Wiem, czym jest wojna do­mowa, je­żeli o to py­tasz – spro­sto­wa­łam, na co wy­raź­nie ode­tchnął z ulgą. – Ale dla­czego o niej wspo­mi­na­cie? Prze­cież cała Rasa cze­kała na Omegę, a kiedy się po­ja­wiła, to na­gle ma wy­buch­nąć wojna do­mowa?

– Omega nie może być ko­bietą. – Z ekranu te­le­fonu rzu­cił bez­ce­re­mo­nial­nie Mar­cin, z któ­rym po­łą­czy­li­śmy się na wi­de­oro­zmo­wie. Ka­rol od­chrząk­nął zna­cząco, więc jego brat po­pra­wił się: – To zna­czy, jak wi­dać, może być, ale ni­gdy się tak nie zda­rzyło. Na­sze prze­pisy i prze­kłady nie biorą ta­kiej opcji pod uwagę. Jest to ­nie­zgodne ze wszyst­kim, w co do tej pory wie­rzy­li­śmy, stąd po­ru­sze­nie i nie­jaki roz­łam.

– Czyli po­łowa Rasy uważa, że nie ist­nieję? – do­py­ta­łam, pró­bu­jąc zde­fi­nio­wać pro­blem.

– Nie do końca – za­czął na po­wrót Mar­cin. Nie umknęło mo­jej uwa­dze, że kon­ty­nu­ował do­piero po de­li­kat­nym ski­nie­niu głową star­szego brata. – Wszy­scy wie­dzą, że je­steś białą wil­czycą. Część się cie­szy z ko­lej­nej Omegi, a część chce cię stra­cić za zdradę.

– W jaki spo­sób zdra­dzi­łam?

Żo­łą­dek za­ci­skał mi się w co­raz cia­śniej­szy su­peł. Za­czy­nam tę­sk­nić za pustką. Kto by po­my­ślał, że do tego doj­dzie?

– Je­steś ko­bietą.

Ci­sza.

Te słowa za­brzmiały dość idio­tycz­nie, więc mia­łam na­dzieję, że za­raz wszy­scy wy­buchną śmie­chem, że na­bra­łam się na ich żart. Jed­nak śmiech nie nad­cho­dził, a ci­sza trwała da­lej i była nad wy­raz wy­mowna.

– By­cie ko­bietą i Omegą to prze­stęp­stwo we­dług wa­szego prawa? – za­py­ta­łam w końcu z nutą iro­nii w gło­sie.

– Nie do końca. Wi­dzisz, na­sze prawo w ogóle nie prze­wi­duje ta­kiej ewen­tu­al­no­ści – po­wie­dział Ka­rol ci­cho, jakby wsty­dził się wła­snych słów.

Zmarsz­czy­łam brwi i za­czę­łam się za­sta­na­wiać nad tym, co już wie­dzia­łam.

– Czy ko­bieta może być Ksią­żęcą Alfą? – za­py­ta­łam, a męż­czyźni zgod­nie za­prze­czyli. – A po pro­stu Alfą?

– Może być part­nerką Alfy – za­uwa­żył King Kong.

– Czy ko­bieta może pia­sto­wać ja­kieś sta­no­wi­sko, nie bę­dąc przy tym part­nerką wła­ści­wego pia­stuna?

Za­sta­no­wili się i po­now­nie za­prze­czyli.

– Mamy prze­srane – wy­szep­ta­łam, co zgod­nie po­twier­dzili.

Wspa­niale.

Ode­tchnę­łam do­piero, gdy za­mknęły się za nami drzwi do sy­pialni. Ciężko opa­dłam na łóżko twa­rzą w dół. Po chwili ma­te­rac ugiął się pod męż­czy­zną, który roz­ma­so­wy­wał moje spięte ra­miona.

– Mo­żesz po­wie­dzieć, je­żeli to wszystko cię przy­tła­cza – za­czął, kiedy już odro­binę się roz­luź­ni­łam.

– Co zmieni przy­zna­nie się do tego? – wy­mam­ro­ta­łam z twa­rzą w koł­drze.

– Tro­chę ci ulży.

Prych­nę­łam, pró­bu­jąc wstać, ale mnie po­wstrzy­mał.

– To po pierw­sze. Mo­żemy uciec, to po dru­gie.

Pod­nio­słam się mimo jego usil­nych prób po­wstrzy­ma­nia mnie. By­łam sil­niej­sza niż kie­dy­kol­wiek.

– I co da­lej? Bę­dziemy się ukry­wać do końca ży­cia? Zo­sta­wimy moją ro­dzinę na po­żar­cie? W każ­dym no­wym mie­ście bę­dziemy tylko chwilę, żeby nikt nas nie zna­lazł, drżąc ze stra­chu i pa­ra­noi przed każ­dym za­śnię­ciem? – do­py­ty­wa­łam z wy­rzu­tem. Nie chcia­łam być dla niego tak zgorzk­niała, ale re­we­la­cje tego dnia nie uła­twiały mi ży­cia.

– Nie wiem, Łu­cjo, ja tylko chcę ci po­móc – po­wie­dział ze spusz­czo­nym wzro­kiem. Sku­lił się nie­znacz­nie, a na jego czole po­ja­wiły się zmarszczki.

Po­czu­łam ukłu­cie. Nie­po­trzeb­nie by­łam opry­skliwa. Wzię­łam głę­boki wdech i kon­ty­nu­owa­łam spo­koj­niej­szym to­nem:

– Wiem, Ka­rolu, ale ucieczka nie jest wyj­ściem. Spró­bu­jemy to wy­pro­sto­wać, choć­bym miała za to za­pła­cić ży­ciem.

W jego spoj­rze­niu zo­ba­czy­łam tak gwał­towny sprze­ciw, że nie mu­siał już uży­wać słów. Po chwili za­mru­gał, jakby pró­bo­wał się uspo­koić albo ze­brać my­śli, i za­czął mnie gła­dzić po przed­ra­mie­niu.

– Po­go­dze­nie z ewen­tu­alną śmier­cią w tak mło­dym wieku nie za do­brze świad­czy o twoim zdro­wiu psy­chicz­nym.

Nie zdo­ła­łam po­wstrzy­mać non­sza­lanc­kiego wzru­sze­nia ra­mio­nami.

– Łu­cjo, bar­dzo bym chciał, że­byś kon­ty­nu­owała spo­tka­nia z An­to­nim, ale nie­stety te­raz nie jest to moż­liwe. Do­piero kiedy bę­dziesz go­towa, żeby ujaw­nić swoje miej­sce po­bytu, bę­dziesz mo­gła spo­tkać się z in­nymi.

Moje sa­mo­po­czu­cie to ostat­nia rzecz, o ja­kiej chcę te­raz my­śleć. Sta­ram się ze wszyst­kich sił wal­czyć o prze­trwa­nie. Dry­fo­wać na tym cho­ler­nym oce­anie ni­czym Rose na drzwiach z Ti­ta­nica. Je­żeli za­cznę ana­li­zo­wać wła­sne emo­cje, to na pewno utonę, a na to nie mogę so­bie po­zwo­lić, po­my­śla­łam, ale nie wy­ra­zi­łam tego na głos.

– Do­my­ślam się – od­par­łam za­miast tego obo­jęt­nie i już chcia­łam wstać, żeby pójść się prze­brać, ale Ka­rol mnie po­wstrzy­mał.

– Mam twoje leki. Po­win­naś na­dal je przyj­mo­wać.

Spoj­rza­łam na niego zdzi­wiona.

– Prze­cież mam te­raz inny me­ta­bo­lizm, nie za­dzia­łają.

– Nor­bert do­sto­so­wał dawkę do two­jego or­ga­ni­zmu, mo­żesz po­now­nie je brać z ta­kim sa­mym efek­tem.

Przy­tak­nę­łam spo­koj­nie, nie chcąc wcho­dzić w po­le­mikę. Ba­łam się, że to wy­woła kłót­nię, dla­tego po­sta­no­wi­łam, że roz­ważę ar­gu­menty i po­dejmę de­cy­zję we wła­snym za­kre­sie.

Le­że­li­śmy na wznak na za­ście­lo­nym łóżku, z dłońmi sple­cio­nymi po­mię­dzy na­szymi cia­łami i spoj­rze­niami wbi­tymi w su­fit. Nie roz­ma­wia­li­śmy. Trwa­li­śmy w ci­szy, jakby każde z nas po­ko­ny­wało w swo­jej gło­wie de­mony, któ­rymi nie chciało ob­cią­żać tego dru­giego. W końcu za­snę­łam, ale nie był to spo­kojny sen – wręcz prze­ciw­nie. Ści­gana przez wście­kłego wilka ucie­ka­łam boso po za­mglo­nym le­sie.

Drugi li­sto­pada miał być dziw­nym dniem i po­czu­łam to, gdy tylko się za­czął. Już wsta­jąc, czu­łam się ina­czej, jakby całe moje ciało de­li­kat­nie drżało w ocze­ki­wa­niu. Nie wie­dzia­łam tylko na co. Męż­czyźni wo­kół mnie cho­dzili spięci, at­mos­fera była gę­sta, mimo że w tym bu­dynku by­li­śmy za­le­d­wie w czwórkę: Ka­rol, Pio­trek, Nor­bert i ja.

– Im mniej lu­dzi, tym ła­twiej się prze­mie­ścić – wy­ja­śnił Ka­rol, gdy go o to za­py­ta­łam.

W za­my­śle­niu prze­żu­wa­łam ja­jecz­nicę, przez co nie za­uwa­ży­łam, że King Kong coś do mnie mówi.

– Zga­dzasz się?

– Słu­cham? – spy­ta­łam, wy­rwana z transu.

– Sły­sza­łaś co­kol­wiek?

Ostroż­nie za­prze­czy­łam. Wark­nął pod no­sem ja­kieś prze­kleń­stwo, które po­sta­no­wi­łam zi­gno­ro­wać.

– Mó­wi­łem, że do czasu kon­fron­ta­cji z Lloy­dem mu­sisz wie­dzieć wszystko o Ra­sie i Ome­dze. Szko­le­nie za­czniemy już dzi­siaj, część in­for­ma­cji prze­każę ci ja, część wy­ja­śni Ka­rol, do­brze? – spy­tał, a ja przy­tak­nę­łam. – Wi­dzimy się w sa­lo­nie, jak tylko zjesz, okay? – Po­now­nie ski­nę­łam głową, a męż­czy­zna za­czął przy­glą­dać mi się in­ten­syw­nie. – Do­brze się czu­jesz?

– Chyba tak – wy­szep­ta­łam, chcąc jak naj­szyb­ciej za­koń­czyć ten te­mat. Oba­wia­łam się, że od­po­wiedź „nie wiem, jak się czuję” by ich nie za­do­wo­liła, a była ona naj­bliż­sza prawdy.

– Po­czątki są trudne, na­dal pa­mię­tam swoje… Ale z cza­sem można się do tego przy­zwy­czaić – za­pew­nił, na co uśmiech­nę­łam się cie­pło.

Pio­trek chyba chciał po­wie­dzieć coś jesz­cze, a przy­naj­mniej tak mi się wy­da­wało. Od wczo­raj za­cho­wy­wał nie­na­tu­ralny dla nas dy­stans, co je­dy­nie na­si­lało moją nie­pew­ność. Męż­czy­zna zre­zy­gno­wał jed­nak z ko­lej­nego ko­men­ta­rza, a po chwili zo­sta­łam w kuchni zu­peł­nie sama.

Sie­dzia­łam w ga­bi­ne­cie, który mógłby ucho­dzić za nie­wielką bi­blio­tekę, i słu­cha­łam wy­ja­śnień King Konga. Opo­wia­dał o zmien­no­kształt­nych, ich kul­tu­rze i przy­zwy­cza­je­niach. Z każdą ko­lejną in­for­ma­cją ro­sła moja chęć, by wie­dzieć wię­cej. Hi­sto­ria po­chło­nęła mnie do tego stop­nia, że zdzi­wi­łam się, gdy z mo­no­logu prze­szedł do roz­mowy.

– Ka­rol mó­wił, że opo­wia­dał ci już le­gendę o po­wsta­niu Rasy. Pa­mię­tasz ją? – za­py­tał Piotr.

– Pa­mię­tam.

– Który był Omegą?

– Ro­mu­lus.

– A Re­mus?

– Był pierw­szym wil­ko­ła­kiem.

– Do­brze. – Męż­czy­zna ski­nął głową, za­do­wo­lony z do­tych­cza­so­wych od­po­wie­dzi. – Wiesz, dla­czego Omega jest tak ważna dla Rasy?

– Tylko dzięki niej mo­że­cie… – za­cię­łam się. – To zna­czy... mo­żemy się roz­mna­żać. Fe­ro­mo­nami ak­ty­wuje po­prawny cykl płciowy u sa­mic.

– Tak. A dla­czego na­zy­wamy tę Alfę Omegą?

Przy­glą­da­łam się książ­kom usta­wio­nym na sta­rym re­gale, jakby miało mi to po­móc w zna­le­zie­niu od­po­wie­dzi. Na gru­bych grzbie­tach wid­niały ty­tuły, ale żad­nego nie mo­głam od­czy­tać, bo były w nie­zna­nych mi ję­zy­kach.

– Nie wiem.

Słowa te za­brzmiały wy­raź­nie, wpra­wia­jąc mnie w za­kło­po­ta­nie. Nie lu­bi­łam nie wie­dzieć, a jesz­cze bar­dziej nie lu­bi­łam się do tego przy­zna­wać. Od naj­młod­szych lat de­fi­nio­wa­łam swoją war­tość przez pry­zmat tego, jak wiele wie­dzia­łam, i choć sta­ra­łam się z tym prze­świad­cze­niem wal­czyć, to – jak wi­dać na za­łą­czo­nym ob­razku – śred­nio mi to szło.

– Omega jest ostat­nią li­terą al­fa­betu grec­kiego. Jako sym­bol utoż­sa­miana jest z koń­cem osta­tecz­nym. Dla­tego tak na­zy­wamy Alfę nad Al­fami, bia­łego wilka, który jest je­dyną moż­li­wo­ścią na prze­trwa­nie na­szej Rasy i jed­no­cze­śnie jej koń­cem. Bo gdy umrze ostat­nia Omega, po­woli umrze cały nasz ga­tu­nek.

Za­milkł, jakby chciał, żeby jego słowa od­po­wied­nio wy­brzmiały.

– Wiesz, ja­kie są główne za­da­nia Omegi?

– Ka­rol wspo­mi­nał coś o rzą­dze­niu i roz­strzy­ga­niu spo­rów – od­par­łam, za­sta­na­wia­jąc się nad tym prze­sła­niem, które mocno na­wią­zy­wało do mo­tywu alfy i omegi, po­czątku i końca zna­nego z re­li­gii chrze­ści­jań­skiej.

– Tak. Wiesz coś jesz­cze?

Za­prze­czy­łam.

– To ważne obo­wiązki, ale naj­waż­niej­szym jest za­pew­nie­nie prze­trwa­nia na­szego ga­tunku. W prak­tyce ozna­cza to po­sia­da­nie mę­skiego po­tomka, a przy­naj­mniej do nie­dawna są­dzi­li­śmy, że mę­skiego – do­dał, wi­dząc moja minę. – Oraz za­twier­dza­nie wszyst­kich wil­czych part­nerstw, a co za tym idzie, ak­ty­wa­cja cy­klu płcio­wego sa­micy. Do­dat­kowo Omega sta­nowi swego ro­dzaju władcę czy też króla, który zaj­muje się za­rzą­dza­niem całą Rasą przy ­po­mocy i wspar­ciu Ksią­żę­cych Alf, ale o tym le­piej opo­wie ci Ka­rol, a my te­raz przej­dziemy do na­szego ko­deksu. Dla Rasy jest rów­no­ważny z Kon­sty­tu­cją, czyli… – prze­rwał, wi­docz­nie ma­jąc na­dzieję, że do­koń­czę.

– Jest naj­wyż­szym ak­tem praw­nym dla Rasy, która wszystko robi we­dle niego.

– Tak – rzu­cił z dumą, na co prze­wró­ci­łam oczami.

Kto by po­my­ślał, że taki z niego na­uczy­ciel. I ten po­ziom sa­mo­za­do­wo­le­nia z każ­dej od­po­wie­dzi ucznia. Ko­me­dia.

– Wil­czy Ko­deks jest pod­stawą wszyst­kiego i to sta­nowi główny pro­blem.

Zmarsz­czy­łam brwi, ale nie ode­zwa­łam się, bo chcia­łam, żeby kon­ty­nu­ował.

– Omega opi­sy­wana jest w nim jako męż­czy­zna, a do­kład­niej jako naj­młod­szy syn.

Na­bra­łam gło­śno po­wie­trza. Za­czy­nało mnie mę­czyć to dys­kry­mi­no­wa­nie ze względu na coś, na co nie mam wpływu.

– A czy mówi wprost, że Omegą nie może być ko­bieta? – za­py­ta­łam uszczy­pli­wie.

– Tego mu­sisz do­wie­dzieć się sama. Jak już prze­czy­tasz cały Wil­czy Ko­deks, po­znasz od­po­wie­dzi na wiele py­tań i bę­dziemy mo­gli przejść do ko­lej­nego etapu na­uki.

Po tych sło­wach po­ło­żył przede mną ob­szerne to­misz­cze i jakby ni­gdy nic wy­szedł, za­my­ka­jąc za sobą drzwi. Przyj­rza­łam się książce. Miała grubo po­nad ty­siąc stron za­pi­sa­nych drob­nym macz­kiem, który miej­scami wy­blakł. Ugry­złam się w ję­zyk, żeby nie wy­pu­ścić wią­zanki prze­kleństw, która ci­snęła mi się na usta. Z głę­bo­kim wes­tchnie­niem za­bra­łam się do lek­tury.

Do­cho­dziła dzie­więt­na­sta, a ja nie by­łam na­wet w jed­nej czwar­tej. Mimo za­świe­co­nych lamp nie mo­głam igno­ro­wać sil­nego świa­tła księ­życa, które wpa­dało przez okno za mo­imi ple­cami.

Peł­nia ni­gdy na mnie nie wpły­wała, nie mia­łam przez nią pro­ble­mów ze snem, a mój or­ga­nizm nie re­ago­wał w ża­den za­uwa­żalny spo­sób, jed­nak tym ra­zem nie mo­głam się sku­pić. Ciało mro­wiło w miej­scach, na które pa­dał biały blask, po­iry­to­wana krę­ci­łam się na krze­śle, co chwilę zmie­nia­jąc po­zy­cję. Ktoś za­pu­kał do drzwi, a ja z nie­wy­po­wie­dzianą ulgą za­pro­si­łam go­ścia do środka.

– Wi­dzę, że na­dal ciężko pra­cu­jesz – po­wie­dział spo­koj­nie Ka­rol, pod­cho­dząc bli­żej. Po­czu­łam jego cie­płe usta na od­sło­nię­tym frag­men­cie mo­jego barku i szyi.

Za­bawne, jak szybko i ła­two prze­szli­śmy z etapu za­ka­za­nej mi­ło­ści do sta­łego związku. Czy mi to prze­szka­dza? Nie. Czy mam wąt­pli­wo­ści? Nie mam te­raz głowy do wąt­pli­wo­ści, skon­sta­to­wa­łam.

– Ty też nie próż­no­wa­łeś, cały dzień wi­sia­łeś na te­le­fo­nie – od­par­łam, od­wra­ca­jąc się w jego stronę i mru­żąc oczy po­draż­nione świa­tłem wpa­da­ją­cym przez okno.

Męż­czy­zna przyj­rzał mi się, po czym spoj­rzał za sie­bie.

– Wi­dzę, że drażni cię peł­nia. Zu­peł­nie za­po­mnia­łem uprze­dzić cię o wpły­wie księ­życa na nasz ga­tu­nek. Chodźmy do sy­pialni, mamy tam inny ro­dzaj okien, po­win­naś się po­czuć le­piej.

Wi­zja mięk­kiego łóżka była ni­czym na­groda. Wsta­łam po­spiesz­nie i syk­nę­łam z bólu, wspie­ra­jąc się na bla­cie stołu.

– Co się stało? – za­py­tał za­nie­po­ko­jony Ka­rol.

– Mu­sia­łam źle sie­dzieć, bo noga mi zdrę­twiała i te­raz mrowi. Za­raz mi przej­dzie, nie do­ty­kaj mnie te­raz, pro­szę.

Przy­glą­dał mi się, czu­łam to, ale nie chcia­łam spoj­rzeć mu w oczy. Czu­łam się dziw­nie. Jak­bym była kimś in­nym, jak­bym zmie­niła ciało, a prze­cież wciąż by­łam tą samą Łu­cją Ru­bik. Nie do końca do­cie­rało do mnie, jak bar­dzo zmie­niło się moje ży­cie. To­wa­rzy­szyło mi uczu­cie uto­nię­cia w ja­kiejś książce, ale ze świa­do­mo­ścią z tyłu głowy, że to tylko fik­cja, którą prze­ży­wam, lecz w niej nie je­stem. Ale to prze­cież je­stem ja, ja i moje dziwne ży­cie.

– To co z tą peł­nią? – za­py­ta­łam, wma­so­wu­jąc bal­sam w przed­ra­miona, gdy już umo­ści­łam się w łóżku po dłu­giej ką­pieli. Ka­rol miał ra­cję, brak księ­ży­co­wej po­światy wpły­nął ko­jąco na moje zmy­sły.

– Mamy z nią… – za­sta­no­wił się chwilę – dziwną re­la­cję. Nie­któ­rzy twier­dzą, że re­agu­jemy na peł­nię, bo tylko tego dnia mo­żemy się kon­tak­to­wać z na­szą opie­kunką i bo­gi­nią, Luną.

– Bo­gi­nią? – Ode­rwa­łam wzrok od cien­kiej war­stwy bal­samu na rę­kach, żeby spraw­dzić, czy nie żar­tuje, ale wy­da­wał się śmier­tel­nie po­ważny.

– Spo­koj­nie, to tylko ko­lejna le­genda do­ty­cząca Rasy, szcze­gól­nie sil­nie za­ko­rze­niona wśród ame­ry­kań­skich wa­tah. Tam na­wet part­nerki Alf na­zywa się Lu­nami na cześć bo­gini księ­życa, która po­noć szcze­gól­nie upodo­bała so­bie na­szą Rasę i od za­wsze się nami opie­ko­wała.

Pa­trzy­łam na niego z nie­do­wie­rza­niem. Może po pro­stu po­win­nam za­ak­cep­to­wać ma­gię i wie­rzyć w ta­kie rze­czy? Może po­winno prze­stać mnie to dzi­wić? Skoro ist­nieją wil­ko­łaki i zmien­no­kształtni, to może też ist­nieć bo­gini księ­życa, czyż nie? Nie. Na­dal to do mnie nie prze­ma­wia. Ży­cie jest lo­giczne, jest i za­wsze było, pró­bo­wa­łam się prze­ko­nać. Ist­nie­nie wil­ko­ła­ków i zmien­nych wy­pie­ra­łam tak długo ze świa­do­mo­ści, mimo ewi­dent­nych do­wo­dów, bo nie mo­głam się w tym wszyst­kim do­szu­kać lo­giki. Te­raz wiem, że są to po pro­stu zmiany ge­ne­tyczne, nie żadna ma­gia. I taki świat mogę za­ak­cep­to­wać, ale ja­kaś bo­gini księ­życa to już chyba dla mnie za dużo.

– A inni? – za­py­ta­łam, wy­ry­wa­jąc się z za­my­śle­nia.

– Co?

– Po­wie­dzia­łeś, że nie­któ­rzy twier­dzą, że to kwe­stia bo­gini. Co są­dzą inni?

– Och – żach­nął się. – Ta wer­sja jest dużo mniej ma­giczna. Twier­dze­nie opiera się na na­szych wy­czu­lo­nych zmy­słach. Po pro­stu je­ste­śmy bar­dziej po­datni, bo wszystko do­ciera do nas sil­niej niż przed prze­mianą.

– Ro­zu­miem – skwi­to­wa­łam za­do­wo­lona z lo­gicz­nej od­po­wie­dzi i za­czę­łam po­now­nie wcie­rać bal­sam w wy­su­szone łok­cie.

– A co do zmy­słów, jak so­bie ra­dzisz z na­tło­kiem bodź­ców? Piotr za­czął szko­le­nie od strony praw­nej, bo chcemy móc jak naj­szyb­ciej wró­cić, ale je­żeli nie da­jesz so­bie rady z wy­czu­lo­nymi zmy­słami, to mo­żemy przejść do lek­cji z kon­troli.

– Wy­czu­lo­nymi zmy­słami? O czym ty mó­wisz? Prze­cież nic się nie zmie­niło.

– Jak to nic się nie zmie­niło? – do­py­ty­wał wi­docz­nie za­nie­po­ko­jony. Przy­su­nął się do mnie na łóżku. – Nie sły­szysz wię­cej niż czło­wiek? – upew­nił się, a ja za­prze­czy­łam. – Je­steś pewna? Nie sły­szysz wy­raź­nie bi­cia mo­jego serca?

Wsłu­cha­łam się, ale nie sły­sza­łam nic poza jego ner­wo­wym od­de­chem.

– Przy­kro mi, ale nie.

Ka­rol przy­glą­dał mi się lekko prze­ra­żony. Jego oczy jakby za­snuły się mgłą, kiedy mil­czał, wpa­trzony w je­den punkt. Ze­stre­so­wał mnie.

– To źle?

– Oczy­wi­ście, że źle. Je­steś prze­cież zmien­no­kształtną – od­parł oschle. Unio­słam brwi zdzi­wiona jego ostrą re­ak­cją. Mu­siał to za­uwa­żyć, bo otarł twarz dło­nią, wziął głę­boki od­dech i kon­ty­nu­ował: – Prze­pra­szam za szorstki ton. Czy cho­ciaż przez chwilę mia­łaś wy­ostrzone zmy­sły?

– Nie wiem, Ka­rolu.

– Za­sta­nów się, pro­szę. Czy pod po­sta­cią wilka mia­łaś wy­ostrzone zmy­sły?

Za­my­śli­łam się, pró­bu­jąc so­bie przy­po­mnieć wczo­raj­szy sza­lony po­ra­nek. Sły­sza­łam ich wy­raź­nie zza szyby, czy jako czło­wiek sły­sza­ła­bym ich go­rzej albo wcale?

– Chyba tak, ale nie je­stem pewna. – Ka­rol wy­da­wał się za­wie­dziony, przez co po­czu­łam silną po­trzebę wy­tłu­ma­cze­nia się. – Ciężko mi było wtedy lo­gicz­nie my­śleć, by­łam prze­ra­żona i ni­czego nie pa­mię­ta­łam. Prze­pra­szam.

– Nie masz za co prze­pra­szać – wy­szep­tał, si­ląc się na uśmiech, i po­gła­dził mój po­li­czek uspo­ka­ja­jąco.

– To, że moje zmy­sły nie są wy­ostrzone, zna­cząco wy­dłuży mój tre­ning, prawda? – za­py­ta­łam po chwili.

– Moż­liwe, ale tym zaj­miemy się ju­tro. Małe kroczki, naj­droż­sza. Małe kroczki – po­wie­dział to­nem, w któ­rym nie po­tra­fił ukryć zmar­twie­nia, po czym przy­cią­gnął mnie do sie­bie i za­mknął w szczel­nym uści­sku.

Za­snę­łam wtu­lona w jego cie­pły tors, jed­nak gdy tylko opu­ści­łam po­wieki, za­częły prze­śla­do­wać mnie kosz­mary.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: