Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Romy i droga do Paryża - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
19 października 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Romy i droga do Paryża - ebook

Miłość zawiodła ją do Francji.

Sztuka ją tam zatrzymała.

Dwudziestoletnia Romy Schneider jest najlepiej opłacaną niemieckojęzyczną aktorką lat pięćdziesiątych. Rola Sisi, młodziutkiej cesarzowej, przyniosła jej międzynarodową sławę, uwielbienie widzów, ogromne pieniądze i status gwiazdy, ale jednocześnie wtłoczyła w ramy niewiniątka – zarówno na ekranie, jak i w życiu. W obliczu oczekiwań rodziny i rzeszy fanów, którzy widzą w niej ideał, a nie dorastającą dziewczynę, Romy nie ma odwagi, by zerwać z przesłodzonym wizerunkiem i rozwijać się artystycznie.

Wszystko zmienia się, gdy w jej życiu pojawia się Alain Delon, debiutujący francuski aktor, będący zupełnym przeciwieństwem osób z jej otoczenia. Po burzliwym początku znajomości między młodymi rodzi się romans i dziewczyna decyduje się podążyć za ukochanym do Paryża. Ten związek może jednak zniszczyć nie tylko jej karierę, ale także relacje z najbliższymi. Niespodziewana propozycja od włoskiego reżysera stanie się dla aktorki okazją do zawalczenia o siebie.

Michelle Marly przedstawia drogę, jaką Romy Schneider musiała przebyć, żeby uwolnić się od wizerunku Sisi i stać się tą wersją siebie, którą zawsze chciała być.

Oparta na faktach powieść o fascynującej kobiecie, która u szczytu kariery odważyła się położyć na szali wszystko, by pójść własną drogą.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67406-56-7
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Pa­ryż
10 kwiet­nia 1958

Le­cący z Mo­na­chium sa­mo­lot li­nii Air Fran­ce prze­bił się przez war­stwę chmur nad Île-de-Fran­ce i za ma­łym okrągłym oknem uka­zał się wi­dok łąk oraz pól upraw­nych. Z tej wy­so­ko­ści wsie z po­ło­żo­ny­mi za­dzi­wia­jąco bli­sko sie­bie za­gro­da­mi wy­gląda­ły jak kra­jo­bra­zo­wa gra plan­szo­wa z pion­ka­mi w kszta­łcie ma­le­ńkich dom­ków. Ostry skręt i wtem w dole po­ja­wi­ła się me­tro­po­lia z im­po­nu­jący­mi, ja­sny­mi bu­dow­la­mi o da­chach po­kry­tych łup­kiem, gdzie­nie­gdzie oto­czo­nych zie­le­nią, prze­ci­ęta wstęgą po­ły­sku­jącej ciem­nej rze­ki. Na­wet z tej od­le­gło­ści, mimo za­mgle­nia, dało się wy­czuć szcze­gól­ną at­mos­fe­rę, o któ­rej śpie­wa­no w ame­ry­ka­ńskiej pio­sen­ce sprzed dzie­si­ęcio­le­ci – April in Pa­ris. Od­no­si­ło się wra­że­nie, jak­by wio­sna tyl­ko cze­ka­ła, żeby móc za­pre­zen­to­wać pod­ró­żnym swo­je uro­ki.

Po­dob­nie jak wi­ęk­szo­ść pa­sa­że­rów Ro­se­ma­rie Al­bach ma­rzy­ła o wy­pi­ciu kawy w cie­niu kwit­nących drzew, chło­nąc ich je­dy­ny w swo­im ro­dza­ju wio­sen­ny słod­ki za­pach i czu­jąc na skó­rze lek­ki po­wiew orze­źwia­jącej bry­zy.

Nu­cąc ci­chut­ko sta­ry szla­gier, ode­rwa­ła wzrok od okna, by spoj­rzeć w lu­ster­ko umiesz­czo­ne we­wnątrz ma­łej pu­der­nicz­ki. Le­cia­ła do pra­cy, co ozna­cza­ło, że za­rów­no uro­da fran­cu­skiej sto­li­cy, jak i uro­ki wio­sny zej­dą na dru­gi plan i nie będą ni­czym wi­ęcej, jak tyl­ko tłem dla dzie­wi­ęt­na­sto­let­niej ko­bie­ty. A w za­sa­dzie jesz­cze dziew­czy­ny, któ­ra znaj­dzie się od razu w cen­trum uwa­gi – a to wy­ma­ga­ło od niej per­fek­cyj­ne­go wy­glądu przez cały czas.

Fak­tycz­nie jej gęste, ciem­ne wło­sy za spra­wą du­żej ilo­ści la­kie­ru były uło­żo­ne rów­nie nie­na­gan­nie, jak tuż po wy­jściu z sa­lo­nu fry­zjer­skie­go, do któ­re­go uda­ła się przed od­lo­tem. Tusz do rzęs się nie roz­ma­zał. Po­pra­wy wy­ma­ga­ły jed­nak usta, któ­re po­ci­ągnęła po­mad­ką za­raz po za­ko­ńcze­niu po­si­łku ser­wo­wa­ne­go na po­kła­dzie sa­mo­lo­tu. Na ko­niec szyb­ko upu­dro­wa­ła nos, po czym scho­wa­ła wszyst­kie ko­sme­ty­ki do to­reb­ki. Ci­chut­ko podśpie­wu­jąc, po­now­nie spoj­rza­ła przez okno, za któ­rym w miej­sce pa­no­ra­my wiel­kie­go mia­sta, wi­dzia­nej z lotu pta­ka, uka­zał się idyl­licz­ny kra­jo­braz wo­kół lot­ni­ska Orly. Roz­le­gły, nie­za­bu­do­wa­ny te­ren na­gle ko­ńczył się be­to­no­wym pa­sem, któ­ry te­raz wy­da­wał się na wy­ci­ągni­ęcie ręki. Romy prze­szło przez myśl, że gdy­by tyle nie la­ta­ła, to za­pew­ne w tym mo­men­cie po­czu­ła­by ogrom­ny strach, że sa­mo­lot roz­bi­je się o twar­dą na­wierzch­nię.

Ma­szy­na wy­lądo­wa­ła z sil­nym ude­rze­niem. Gwa­łtow­ne szarp­ni­ęcie rzu­ci­ło dziew­czy­nę do przo­du po­mi­mo cia­sno za­pi­ęte­go pasa bez­pie­cze­ństwa, zaś ostre ha­mo­wa­nie wbi­ło na po­wrót w mi­ęk­kie ta­pi­ce­ro­wa­ne opar­cie fo­te­la. Romy po­czu­ła pod­cho­dzący do gar­dła żo­łądek, w któ­rym mu­so­wa­ły bąbel­ki dwu­tlen­ku węgla. W tym mo­men­cie po­ża­ło­wa­ła, że nie zre­zy­gno­wa­ła z dru­gie­go kie­lisz­ka szam­pa­na, po­da­wa­ne­go pa­sa­że­rom pierw­szej kla­sy. Ale wy­pi­ty al­ko­hol przy­naj­mniej spra­wił, że nie­co się od­pręży­ła, co rów­nież było jej bar­dzo po­trzeb­ne, gdyż za­raz po wy­lądo­wa­niu na Orly mia­ła w świe­tle ka­mer i fle­szy po­znać swo­je­go no­we­go part­ne­ra fil­mo­we­go. Po­nad­to na pły­cie lot­ni­ska mie­li się po­ja­wić naj­wa­żniej­si przed­sta­wi­cie­le fran­cu­skiej pra­sy, co ozna­cza­ło ko­niecz­no­ść nie­ustan­ne­go uśmie­cha­nia się. Mu­sia­ła ta­kże spra­wiać wra­że­nie, że lądo­wa­nie na fran­cu­skiej zie­mi znio­sła o wie­le le­piej niż w rze­czy­wi­sto­ści. Z re­gu­ły przy ta­kich oka­zjach szam­pan dzia­łał rów­nie do­brze, jak wy­pi­ty od cza­su do cza­su w gar­de­ro­bie czy za ku­li­sa­mi pla­nu fil­mo­we­go kie­li­szek cze­goś moc­niej­sze­go. Jed­nak tru­nek w zbyt du­żych ilo­ściach miał dzia­ła­nie zgo­ła od­wrot­ne. Do­praw­dy, na­le­ża­ło zre­zy­gno­wać z dru­giej daw­ki al­ko­ho­lu!

Gdy to so­bie uświa­do­mi­ła, mo­men­tal­nie ode­chcia­ło jej się śpie­wać. Za­ci­snęła war­gi i me­lo­dia na­tych­miast się urwa­ła.

– Pi­lot mó­głby jed­nak lądo­wać z tro­chę wi­ęk­szym wy­czu­ciem – za­uwa­ży­ła sie­dząca obok mat­ka.

– Bie­nve­nue à Pa­ris. – Z po­kła­do­we­go gło­śni­ka po­pły­nął głos ste­war­de­sy. – Wi­ta­my w Pa­ry­żu. Nie­ste­ty jest bar­dzo zim­no. Wie­ża po­da­ła, że tem­pe­ra­tu­ra wy­no­si po­ni­żej sze­ściu stop­ni. Pro­si­my nie za­po­mnieć płasz­czy.

„A za­tem bez sub­tel­nych wio­sen­nych na­stro­jów”, prze­mknęło Romy przez myśl. Jak do­brze, że to tyl­ko krót­ka wi­zy­ta i już ju­tro lecą na Ibi­zę, gdzie od­pocz­ną. Tam z pew­no­ścią świe­ci sło­ńce i jest o wie­le cie­plej. Co praw­da będzie mu­sia­ła prze­czy­tać nowy sce­na­riusz i tro­chę się przy­go­to­wać do roli, ale poza tym nie za­mie­rza­ła my­śleć o pra­cy ani tym bar­dziej pra­co­wać. Per­spek­ty­wa urlo­pu roz­grze­wa­ła bar­dziej niż srebr­no­sza­re ka­ra­ku­ło­we fu­tro, któ­re to­wa­rzysz­ka pod­ró­ży wy­ci­ągnęła dla niej z gar­de­ro­by.

– Uśmiech­nij się, moje dziec­ko – na­po­mnia­ła ją mat­ka. Sama wła­śnie na­kła­da­ła na ża­kiet eto­lę z no­rek. – Pa­mi­ętaj, żeby za­wsze się uśmie­chać.

Na tę uwa­gę gry­mas znie­chęce­nia na twa­rzy Romy nie­mal au­to­ma­tycz­nie zmie­nił się w pro­fe­sjo­nal­ny, pro­mien­ny uśmiech.

– Nie­na­wi­dzę ta­kich cyr­ków – mruk­nęła.

Do­kład­nie rzecz bio­rąc, nie­na­wi­dzi­ła ofi­cjal­nych po­wi­tań na lot­ni­skach or­ga­ni­zo­wa­nych dla pra­sy, pod­czas któ­rych mu­sia­ła uda­wać, że pod­róż prze­bie­gła zna­ko­mi­cie, a co gor­sza, wy­glądać tak, jak­by przy­le­cia­ła na chmu­rze w to­wa­rzy­stwie anio­ła, będące­go nie­bia­ńską wer­sją ziem­skiej cha­rak­te­ry­za­tor­ki.

– Ma się ro­zu­mieć, że się cie­szysz na to spo­tka­nie. Prze­cież tyl­ko z tego po­wo­du przy­le­cia­ły­śmy do Pa­ry­ża. W prze­ciw­nym ra­zie spo­koj­nie mo­gły­śmy zo­stać w domu.

– Tak, ma­mu­śku – po­wie­dzia­ła z głębo­kim wes­tchnie­niem, w któ­rym nie było ra­do­ści.

*

Sce­na, któ­rą Romy uj­rza­ła, wy­cho­dząc z sa­mo­lo­tu, w żad­nej mie­rze nie po­pra­wi­ła jej na­stro­ju. Po­go­da wca­le nie była wio­sen­na. Zgod­nie z in­for­ma­cją ste­war­de­sy na ze­wnątrz było sza­ro i zim­no. Za­miast jak naj­szyb­ciej zna­le­źć się w cie­płej li­mu­zy­nie, cze­ka­jącej w pew­nym od­da­le­niu na pły­cie, na któ­rej za­trzy­ma­ła się ma­szy­na, Romy mu­sia­ła po­ru­szać się po­wo­li, zu­pe­łnie jak­by nie czu­ła lo­do­wa­tej tem­pe­ra­tu­ry, gdyż wła­śnie tego od niej ocze­ki­wa­no. Wol­niut­ko. Z pro­mien­nym uśmie­chem. Z wdzi­ękiem. Rów­no­cze­śnie spra­wia­jąc wra­że­nie nie­do­stęp­nej. Jak mo­del­ka na wy­bie­gu. Względ­nie jak ce­sa­rzo­wa zmie­rza­jąca w kie­run­ku tro­nu. A tę sztu­kę opa­no­wa­ła do per­fek­cji.

Gdy tyl­ko po­ja­wi­ła się w drzwiach sa­mo­lo­tu, cze­ka­jąca na nią u pod­nó­ża scho­dów spo­ra gru­pa fo­to­gra­fów mo­men­tal­nie się oży­wi­ła. Na jej wi­dok wszy­scy jak na ko­men­dę unie­śli apa­ra­ty i na wy­ści­gi za­częli pstry­kać zdjęcia. Po dru­giej stro­nie sa­mo­jezd­nych scho­dów, nie­spe­łna metr od re­por­te­rów, sta­ło czte­rech mężczyzn. Dwaj z bu­kie­ta­mi kwia­tów, z któ­rych je­den za­pew­ne był prze­zna­czo­ny dla niej, a dru­gi dla mat­ki. Spo­re wi­ązan­ki mia­ły sta­no­wić ele­ment de­ko­ra­cyj­ny i za­ra­zem uwia­ry­god­nić ser­decz­ne po­wi­ta­nie gwiaz­dy.

Romy po­zna­ła już wcze­śniej pro­du­cen­ta, Mi­che­la Sa­frę, oraz re­ży­se­ra, Pier­re’a Ga­spar­da-Hu­ita. Na­to­miast po­zo­sta­łej dwój­ki mężczyzn ni­g­dy wcze­śniej nie wi­dzia­ła. Bez wąt­pie­nia je­den z nich miał jej part­ne­ro­wać w no­wym fil­mie i to wła­śnie z jego po­wo­du za­ara­nżo­wa­no ten cały pra­so­wy ra­ban. Dru­gi nie­zna­jo­my, o ciem­nych wło­sach i przy­ja­znej mi­nie, miał oko­ło dwu­dzie­stu pi­ęciu lat. Przy­stoj­ny i pew­ny sie­bie, w nie­na­gan­nie skro­jo­nym ubra­niu, wy­glądał jak biz­nes­men, w od­ró­żnie­niu od sto­jące­go obok dzi­wacz­nie wy­stro­jo­ne­go typa.

– Mój Boże, a cóż to za pa­jac! – wy­pa­li­ła Romy na wi­dok oso­bli­wej po­sta­ci.

Mężczy­zna, któ­re­go do­ty­czył ko­men­tarz, był wy­so­ki jak na Fran­cu­za i nie­wąt­pli­wie nie­wie­le star­szy od niej. Twarz miał pi­ęk­ną ni­czym Eros. Gdy się na nią pa­trzy­ło, nie mo­żna było oprzeć się wra­że­niu, że an­tycz­ny bóg na­gle ożył. Na­wet w ten po­nu­ry sza­ry dzień jego błysz­czące oczy o głębo­kiej, in­ten­syw­nej bar­wie przy­wo­dzi­ły na myśl fio­łki. Wło­sy miał czar­ne i lśni­ące ni­czym chi­ńska laka. Wy­pro­sto­wa­na po­sta­wa w pe­łnej kra­sie uka­zy­wa­ła wy­spor­to­wa­ne cia­ło. Czar­ny gar­ni­tur le­żał na nim nie­na­gan­nie, po­dob­nie jak roz­pi­ęty płaszcz, bia­ła ko­szu­la i ciem­ny kra­wat. Jed­nak taki ubiór dla mężczy­zny w jego wie­ku był nie­na­tu­ral­ny i zde­cy­do­wa­nie zbyt ele­ganc­ki, a już zwłasz­cza na taką oka­zję. Nie­zna­jo­my trzy­mał w ręce bu­kiet czer­wo­nych róż o dłu­gich ło­dy­gach. Wszyst­ko w nim było zbyt pi­ęk­ne i per­fek­cyj­ne, żeby mo­gło być praw­dzi­we. Sta­no­wił uoso­bie­nie ab­so­lut­nej do­sko­na­ło­ści, względ­nie ar­cy­mi­strzow­sko wy­ko­na­nej atra­py prze­cud­ne­go ory­gi­na­łu, któ­ry Romy uzna­ła­by za­pew­ne za mało in­te­re­su­jący, po­dob­nie jak cze­ka­jące­go na nią osob­ni­ka.

Jej kon­ster­na­cja na wi­dok ko­mi­te­tu po­wi­tal­ne­go była na­zbyt wi­docz­na, gdyż mat­ka po­now­nie szep­nęła jej do ucha:

– Uśmiech­nij się! Nie za­po­mnij o uśmie­chu, co­kol­wiek się wy­da­rzy.

– To wszyst­ko jest ta­kie że­nu­jące – syk­nęła Romy w od­po­wie­dzi przez za­ci­śni­ęte zęby.

Jak przy­sta­ło na dżen­tel­me­na sta­rej szko­ły, Mi­chel Sa­fra przy­wi­tał się naj­pierw z mat­ką.

– Bon­jo­ur, ma­da­me, bie­nve­nue à Pa­ris! – po­wie­dział, wręcza­jąc Mag­dzie bu­kiet kwia­tów.

Po krót­kiej prze­rwie, w cza­sie któ­rej wszy­scy za­sty­gli w przy­bra­nych po­zach, da­jąc oka­zję fo­to­re­por­te­rom do zro­bie­nia zdjęć, Sa­fra zwró­cił się do Romy, od­da­jąc mat­kę pod opie­kę re­ży­se­ra:

– Wi­ta­my w Pa­ry­żu, ma­de­mo­isel­le. Chcia­łbym pani przed­sta­wić ak­to­ra, z któ­rym będzie pani grać w na­szym fil­mie. Oto Ala­in De­lon.

– Bon­jo­ur – wy­mam­ro­tał mężczy­zna, wci­ska­jąc sze­ro­kim, nie­co te­atral­nym ge­stem w ra­mio­na Romy bu­kiet róż.

W tym mo­men­cie mi­gaw­ki apa­ra­tów za­częły trza­skać z szyb­ko­ścią ka­ra­bi­nów ma­szy­no­wych.

Romy przy­ci­snęła do sie­bie kwia­ty, za­do­wo­lo­na, że ma na so­bie fu­tro chro­ni­ące ją przed ukłu­cia­mi licz­nych kol­ców.

– Ma­de­mo­isel­le! – za­wo­łał je­den z re­por­te­rów, chcąc zwró­cić na sie­bie uwa­gę i przy­ci­ągnąć jej wzrok w stro­nę obiek­ty­wu.

– So­uriez, s’il vous pla­ît! – roz­le­gło się z in­nej stro­ny.

Romy po­now­nie uśmiech­nęła się jak na ko­men­dę. „Ni­czym pies po­słusz­nie re­agu­jący na «siad» i «wa­ruj»”, prze­mknęło jej przez myśl.

– Ma­de­mo­isel­le Schne­ider, mon­sieur De­lon, mer­ci de vous rap­pro­cher... – za­wo­łał inny fo­to­graf.

Tym ra­zem nie zro­zu­mia­ła ani sło­wa, gdyż jej szkol­ny fran­cu­ski był nie­wy­star­cza­jący do wy­ła­pa­nia cho­ćby sen­su wy­po­wie­dzia­ne­go zda­nia.

Wtem Ala­in De­lon po­chy­lił się w jej stro­nę. Od razu do­strze­gła, że był od niej wy­ższy o wi­ęcej niż sze­ro­ko­ść dło­ni. Nic dziw­ne­go, wszak mia­ła za­le­d­wie metr sze­śćdzie­si­ąt dwa wzro­stu, co sta­ra­ła się nad­ro­bić czó­łen­ka­mi na wy­so­kich ob­ca­sach. Na­gle ogar­nęło ją nie­przy­jem­ne uczu­cie wy­wo­ła­ne na­głą bli­sko­ścią tego ob­ce­go, mło­de­go mężczy­zny. Po­czu­ła w noz­drzach za­pach jego wody po go­le­niu, któ­rej uży­wał w nad­mia­rze.

Wła­śnie za­mie­rza­ła od­su­nąć się od nie­go, gdy wtem usły­sza­ła męski głos mó­wi­ący po nie­miec­ku z fran­cu­skim ak­cen­tem:

– Fo­to­graf chce, że­by­ście sta­nęli bli­żej sie­bie. Pro­szę wy­świad­czyć mu tę przy­słu­gę, ma­de­mo­isel­le. Na­zy­wam się Jean-Clau­de Bria­ly i je­stem przy­ja­cie­lem Ala­ina. Będę rów­nież grał dru­go­pla­no­wą rolę w pani no­wym fil­mie.

Dla­cze­go to nie ten sym­pa­tycz­ny ak­tor będzie jej part­ne­rem w przy­go­to­wy­wa­nej pro­duk­cji? Poza tym mo­gła­by się z nim bez prze­szkód po­ro­zu­mie­wać, w prze­ci­wie­ństwie do Ala­ina De­lo­na, któ­ry przez cały czas mil­czał jak za­klęty.

– Do you spe­ak En­glish? – zwró­ci­ła się do przy­stoj­nia­ka, po­sy­ła­jąc mu na po­trze­by fo­to­gra­fów uśmiech za­ko­cha­nej od pierw­sze­go spoj­rze­nia.

– A lit­tle bit! – od­po­wie­dział, ak­cen­tu­jąc sło­wa tak, że brzmia­ło to bar­dziej jak fran­cu­ski niż an­giel­ski, w któ­rym Romy mia­ła na­dzie­ję z nim roz­ma­wiać. Jego aro­ganc­ki ton i spo­sób by­cia spra­wi­ły, że po­czu­ła do nie­go jesz­cze wi­ęk­szą an­ty­pa­tię.

Za­pew­ne po­win­na czuć się za­szczy­co­na, że w ogó­le ra­czył się do niej ode­zwać. A prze­cież był ni­kim. Wszak nikt nie znał Ala­ina De­lo­na. I wła­śnie dla­te­go zo­stał wy­bra­ny, żeby jej part­ne­ro­wać. To jej na­zwi­sko, nie jego, było ma­gne­sem, któ­ry miał przy­ci­ągnąć pu­blicz­no­ść do kin. Ale dla­cze­go – na mi­ło­ść bo­ską – pro­du­cent wpa­dł na po­my­sł, żeby za­an­ga­żo­wać tego typa? Dla­cze­go mat­ka, któ­ra bra­ła pod lupę ka­żde­go z jej do­tych­cza­so­wych part­ne­rów fil­mo­wych, zgo­dzi­ła się na ko­goś ta­kie­go? Dla­cze­go ona sama, Romy, dała się na­mó­wić do przy­jęcia roli, któ­rą Mag­da Schne­ider zna­ko­mi­cie za­gra­ła przed dwu­dzie­stu pi­ęciu laty? Ła­ńcuch nie­wła­ści­wych de­cy­zji spra­wił, że te­raz sta­ła na pły­cie lot­ni­ska Orly u boku tego za­dzie­ra­jące­go nosa go­gu­sia, któ­ry w żad­nej mie­rze nie był jej po­trzeb­ny do szczęścia. W tym przy­pad­ku mo­gła tyl­ko stra­cić, co by­ło­by okrop­ne.

Pro­du­cent po­wie­dział parę słów do pra­sy, któ­re Romy pu­ści­ła mimo uszu, sku­pio­na na swo­im nie­szczęściu, rów­no­cze­śnie mo­dląc się w du­chu, żeby wy­pa­ść jak naj­le­piej. Za­pew­ne Sa­fra oznaj­mił re­por­te­rom, że se­sja fo­to­gra­ficz­na zo­sta­ła za­ko­ńczo­na, gdyż damy mu­szą te­raz udać się do ho­te­lu, na co przed­sta­wi­cie­le fran­cu­skich me­diów wy­co­fa­li się z wy­ra­źnym nie­za­do­wo­le­niem. Romy za­uwa­ży­ła, że roz­ma­wia­jąca z Pier­re’em Ga­spar­dem-Hu­item mat­ka skie­ro­wa­ła się w stro­nę pierw­sze­go ze sto­jących na pły­cie ci­tro­ënów. Idąc, rzu­ci­ła jej przez ra­mię kar­cące spoj­rze­nie, któ­re nie uszło uwa­gi Ala­ina De­lo­na. Nie­ma na­ga­na spra­wi­ła, że wresz­cie się od niej od­su­nął. Spo­tka­nie z pra­są do­bie­gło ko­ńca, a to ozna­cza­ło, że naj­gor­sze chwi­le w Pa­ry­żu mia­ła już za sobą.

Romy wzi­ęła głębo­ki od­dech. Ze zdzi­wie­niem stwier­dzi­ła, że w wil­got­nym, prze­si­ąk­ni­ętym za­pa­chem desz­czu po­wie­trzu po­mi­mo pa­nu­jące­go zim­na wy­czu­wa­ło się opie­wa­ny przez po­etów de­li­kat­ny po­wiew pa­ry­skiej wio­sny. Wci­ągnęła do płuc kwiet­nio­wy aro­mat, co spra­wi­ło, że od razu po­czu­ła się le­piej.

Przy­naj­mniej róże o tej po­rze roku nie pach­nia­ły tak in­ten­syw­nie jak la­tem. Nie­gu­stow­ny bu­kiet za­czy­nał jej ci­ążyć. Ro­zej­rza­ła się za kimś, kto mó­głby ją uwol­nić od na­ręcza kwia­tów. Jed­nak tu, w od­ró­żnie­niu od stu­dia fil­mo­we­go, ni­g­dzie nie za­uwa­ży­ła czu­wa­jącej nad wszyst­kim re­kwi­zy­tor­ki.

Nie zna­la­złszy ni­ko­go, kto ode­bra­łby od niej nie­po­ręcz­ny pre­zent po­wi­tal­ny, wci­snęła kwia­ty wci­ąż jesz­cze tkwi­ące­mu u jej boku Ala­ino­wi De­lo­no­wi, któ­ry był zbyt za­sko­czo­ny jej ge­stem, by za­re­ago­wać.

Idąc do sa­mo­cho­du, usły­sza­ła za ple­ca­mi jego obu­rzo­ny głos:

– Cóż ona so­bie wy­obra­ża, że kim niby jest? I to ma być świa­to­wa gwiaz­da? Bri­git­te Bar­dot to praw­dzi­wa, świa­to­wej sła­wy gwiaz­da, a nie ja­kaś tam Romy Schne­ider!

Nie­for­tun­nie dla De­lo­na zro­zu­mia­ła wszyst­ko, co po­wie­dział, gdyż tak się zło­ży­ło, że sło­wa, któ­rych użył, by wy­ra­zić swo­je nie­za­do­wo­le­nie, zmu­szo­na była wkuć swe­go cza­su w in­ter­na­cie klasz­to­ru au­gu­sty­nek w zam­ku Gol­den­ste­in nie­opo­dal Sal­zbur­ga.2

Co do tego, że mon­sieur De­lon się my­lił, nie było żad­nych wąt­pli­wo­ści. Romy Schne­ider była gwiaz­dą świa­to­wej sła­wy. W Hisz­pa­nii Dziew­częce lata kró­lo­wej przez nie­mal rok nie scho­dzi­ły z ekra­nów naj­wi­ęk­szych kin. W stycz­niu ubie­głe­go roku prze­je­cha­ła wzdłuż i wszerz Sta­ny Zjed­no­czo­ne Ame­ry­ki, pro­mu­jąc film o mło­dej kró­lo­wej Wik­to­rii. Wów­czas mia­ła oka­zję się prze­ko­nać, jak bar­dzo sław­na jest za oce­anem. W No­wym Jor­ku i Los An­ge­les wy­stąpi­ła ośmio­krot­nie w te­le­wi­zji w pro­gra­mach na żywo. Udzie­li­ła pi­ęćdzie­si­ęciu wy­wia­dów ra­dio­wych. Od­by­ła nie­zli­czo­ną ilo­ść spo­tkań z dzien­ni­ka­rza­mi pra­so­wy­mi oraz uczest­ni­czy­ła w dłu­gich se­sjach fo­to­gra­ficz­nych. Było tego tyle, że od ci­ągłe­go uśmie­cha­nia się bo­la­ły ją mi­ęśnie twa­rzy. Wzi­ęła też udział w balu w ope­rze na Man­hat­ta­nie. Mia­ła na­wet zdjęcia prób­ne w hol­ly­wo­odz­kiej wy­twór­ni Me­tro-Gol­dwyn-May­er. Była ci­ągle zmęczo­na, i to nie tyl­ko z po­wo­du ró­żni­cy cza­su. Jed­nak emo­cje spra­wia­ły, że ja­koś się trzy­ma­ła, gdyż wszyst­ko to było wręcz nie­wy­obra­żal­nie cu­dow­ne.

Cho­ciaż ro­dzi­ce byli ak­to­ra­mi fil­mo­wy­mi, Romy do czter­na­ste­go roku ży­cia nie zna­ła ich świa­ta ani z per­spek­ty­wy sta­nia przed ka­me­rą, ani tym bar­dziej za nią. Po­dzi­wia­ny i za­ra­zem uwiel­bia­ny przez nią prze­wa­żnie nie­obec­ny oj­ciec, Wolf Al­bach-Ret­ty, od­sze­dł od mat­ki, a tym sa­mym po­rzu­cił pi­ęcio­let­nią cór­kę i jej o dwa lata młod­sze­go bra­ta. Od tego mo­men­tu wi­dy­wa­ła go jesz­cze rza­dziej.

Mag­da Schne­ider wpraw­dzie bar­dzo dba­ła o nie­wiel­ką ro­dzi­nę, jed­nak mu­sia­ła pra­co­wać, co spra­wi­ło, że mo­gła zaj­mo­wać się Ro­se­ma­rie i Wol­fem-Die­te­rem tyl­ko pod­czas urlo­pu. Dla­te­go naj­bli­ższy­mi oso­ba­mi dla ma­łej dziew­czyn­ki byli dziad­ko­wie ze stro­ny mat­ki, miesz­ka­jący w Au­gs­bur­gu, gdzie dzia­dek pra­co­wał jako in­sta­la­tor, zaś bab­cia pro­wa­dzi­ła dom. By po­móc cór­ce w wy­cho­wa­niu dzie­ci, Schne­ide­ro­wie prze­pro­wa­dzi­li się do na­le­żące­go do Mag­dy wiej­skie­go dwor­ku Ma­rien­grund w Schönau nie­da­le­ko Berch­tes­ga­den, co spra­wi­ło, że Romy spędzi­ła dzie­ci­ństwo z dala od świa­ta, w któ­rym żyli i pra­co­wa­li ro­dzi­ce. Będąc pod­lot­kiem, zna­ła kino wy­łącz­nie jako widz. Kie­dy prze­by­wa­ła w in­ter­na­cie, za­kon­ni­ce od cza­su do cza­su po­zwa­la­ły jej na wy­pra­wę do Sal­zbur­ga do tego świa­ta ilu­zji.

Dziew­czyn­ka była człon­ki­nią szkol­nej gru­py te­atral­nej, w któ­rej dzia­ła­ła z ogrom­nym za­an­ga­żo­wa­niem. Wy­stępy na szkol­nej sce­nie mia­ły dla Romy duże zna­cze­nie, gdyż już od naj­młod­szych lat skry­cie ma­rzy­ła, że będzie ak­tor­ką. Rów­no­cze­śnie chcia­ła się na­uczyć ręko­dzie­ła ar­ty­stycz­ne­go. Za­wsze chęt­nie ob­da­ro­wy­wa­ła człon­ków ro­dzi­ny wła­sno­ręcz­nie ma­lo­wa­ny­mi ta­le­rza­mi, któ­re wy­cho­dzi­ły jej wy­jąt­ko­wo do­brze.

Ży­cie Romy zmie­ni­ło się ra­dy­kal­nie dwa dni po jej czter­na­stych uro­dzi­nach, kie­dy to mat­ka za­bra­ła ją na za­ku­py do Mo­na­chium. Oka­zją był jej ślub z za­mo­żnym ga­stro­no­mem z Ko­lo­nii, Han­sem Her­ber­tem Blat­zhe­imem. I tak oto obcy mężczy­zna na­gle stał się człon­kiem ro­dzi­ny, po czym szyb­ko prze­jął wszyst­kie ste­ry. Romy po­de­szła do tej zmia­ny prag­ma­tycz­nie i za­ak­cep­to­wa­ła oj­czy­ma. Za­częła zwra­cać się do nie­go dad­dy, mimo że od mo­men­tu za­mążpó­jścia mat­ka po­świ­ęca­ła jej jesz­cze mniej uwa­gi niż do­tych­czas, zmu­szo­na zaj­mo­wać się ta­kże mężem. Jed­nak wkrót­ce po­tem ich kon­tak­ty sta­ły się in­ten­syw­niej­sze i za­częły spędzać ze sobą wi­ęcej cza­su, niż Romy mo­gła so­bie wy­ma­rzyć. Po­cząt­kiem ta­kie­go sta­nu rze­czy była wspól­na her­ba­ta w holu wy­twor­ne­go ho­te­lu Bay­eri­scher Hof.

Wów­czas to Romy po raz pierw­szy była z mamą w tak ele­ganc­kim miej­scu i do tego na spo­tka­niu z re­ży­se­rem Han­sem Dep­pem, z któ­rym Mag­da Schne­ider wspó­łpra­co­wa­ła przy re­ali­za­cji no­we­go przed­si­ęw­zi­ęcia. Wte­dy też dziew­czyn­ka pierw­szy raz mia­ła do czy­nie­nia z kimś z ar­ty­stycz­ne­go świa­ta ro­dzi­ców, co – ma się ro­zu­mieć – było nie­zmier­nie eks­cy­tu­jące dla oso­by w jej wie­ku.

Pod­czas gdy do­ro­śli dys­ku­to­wa­li o tym, kogo ob­sa­dzić w roli fil­mo­wej cór­ki Mag­dy w Kie­dy znów za­kwit­ną bia­łe bzy, my­śli Romy krąży­ły wo­kół eg­za­mi­nów do Szko­ły Rze­mio­sł Ar­ty­stycz­nych. Do­pie­ro gdy pa­dło jej na­zwi­sko, do­ta­rło do niej, kogo mat­ka chcia­ła­by wi­dzieć w fil­mie u swe­go boku.

Zdjęcia prób­ne zor­ga­ni­zo­wa­no w Ge­isel­ga­ste­ig, po nich na­stąpi­ły ko­lej­ne w Ber­li­nie Za­chod­nim. Tym spo­so­bem, nie prze­kra­cza­jąc ni­g­dy pro­gu szko­ły fil­mo­wej, Romy na­gle sta­ła się ak­tor­ką. Po­cząt­ki oka­za­ły się za­dzi­wia­jąco ła­twe, gdyż mia­ła zna­ko­mi­tą pa­mi­ęć i szyb­ko przy­swa­ja­ła tek­sty, po­słusz­nie wy­ko­ny­wa­ła po­le­ce­nia re­ży­se­ra, ka­me­rzy­sty i re­ali­za­to­ra świa­tła, a po­nad­to gra­ła samą sie­bie – ład­ną, mło­dą, pe­łną na­tu­ral­ne­go uro­ku dziew­czyn­kę, ema­nu­jącą cie­płem i ser­decz­no­ścią.

Nikt się nie spo­dzie­wał, że osi­ągnie suk­ces. A już naj­mniej ona sama. Nikt też z za­an­ga­żo­wa­nych w re­ali­za­cję ko­lej­ne­go fil­mu, w któ­rym Romy po raz pierw­szy za­gra­ła głów­ną po­stać, nie spo­dzie­wał się aż tak ogrom­ne­go za­chwy­tu, jaki wzbu­dzi­ła w roli mło­dziut­kiej an­giel­skiej kró­lo­wej Wik­to­rii. Nie­spe­łna rok pó­źniej na ekra­ny wsze­dł wiel­ki prze­bój ka­so­wy Sis­si. Wte­dy Romy Schne­ider była już wiel­ką gwiaz­dą w Niem­czech i Au­strii. Nie­co pó­źniej zdo­by­ła po­pu­lar­no­ść ta­kże w in­nych kra­jach.

Ja­dąc wraz z mat­ką z lot­ni­ska Orly do ho­te­lu Geo­r­ge V, znaj­du­jące­go się w ósmym ar­ron­dis­se­ment Pa­ry­ża, była jed­ną z naj­po­pu­lar­niej­szych na świe­cie mło­dych ak­to­rek fil­mo­wych. I to wła­śnie sła­wa sta­no­wi­ła po­wód za­an­ga­żo­wa­nia jej przez Mi­che­la Sa­frę, choć naj­wy­ra­źniej jej fran­cu­ski ko­le­ga miał na tę kwe­stię zgo­ła od­mien­ny po­gląd.

– Skąd oni wy­trza­snęli tego ca­łe­go Ala­ina De­lo­na? – Romy wes­tchnęła na myśl o cha­mie, któ­ry za­pew­ne je­chał do mia­sta in­nym sa­mo­cho­dem. Albo me­trem. Nie mia­ła po­jęcia, czym wra­cał z Orly.

– Zna­la­zł go twój re­ży­ser – wy­ja­śni­ła spo­koj­nie mat­ka. – Zresz­tą po obej­rze­niu zdjęć prób­nych ca­łko­wi­cie się zgo­dzi­łam z wy­bo­rem Pier­re’a Ga­spar­da-Hu­ita. Ala­in De­lon jest zu­pe­łnie nie­zna­ny. Tym sa­mym spe­łnia wa­ru­nek, któ­ry po­sta­wi­łam, go­dząc się na twój udział w tym fil­mie i wspó­łpra­cę z tobą. Robi też do­bre wra­że­nie. A co naj­istot­niej­sze, zna­ko­mi­cie pre­zen­tu­je się w mun­du­rze jako pod­po­rucz­nik Lo­bhe­imer. Poza tym wy­da­je się, że jest dość uta­len­to­wa­ny.

– Uta­len­to­wa­ny? – W gło­sie Romy wy­brzmiał sar­kazm. – A co to niby za ta­lent?

– Ak­tor­ski, ma się ro­zu­mieć. – Mag­da po­gła­dzi­ła z czu­ło­ścią rękę cór­ki. – Nie de­ner­wuj się tak, po­cze­kaj.

Cier­pli­wo­ść nie była moc­ną stro­ną Romy. Jed­no­cze­śnie dziew­czy­na zda­wa­ła so­bie spra­wę, że nie wpły­nie na zmia­nę de­cy­zji o ak­to­rach za­an­ga­żo­wa­nych przez re­ży­se­ra. Mimo to za­uwa­ży­ła z wy­rzu­tem:

– I co z tego, że jest się gwiaz­dą, sko­ro nie ma się żad­ne­go wpły­wu na ob­sa­dę!

– Skądże zno­wu! Prze­cież mamy to za­gwa­ran­to­wa­ne od­po­wied­nim za­pi­sem w umo­wie – za­prze­czy­ła Mag­da.

Romy pu­ści­ła jej stwier­dze­nie mimo uszu.

– Chcia­ła­bym móc po­sta­wić na swo­im i po­now­nie za­grać ra­zem z Hor­stem Bu­ch­hol­zem – la­men­to­wa­ła. – Wiesz, jak lu­bię z nim pra­co­wać.

Nie zdąży­ła jed­nak sko­ńczyć zda­nia, a już wie­dzia­ła, że wspo­mi­na­jąc mło­de­go nie­miec­kie­go gwiaz­do­ra, po­pe­łni­ła błąd.

Horst Bu­ch­holz był dla niej ni­czym pro­myk sło­ńca w sza­rzy­źnie dnia co­dzien­ne­go. Po­dob­nie jak na po­cząt­ku jej ka­rie­ry mło­dy wie­de­ński asy­stent re­ży­se­ra, Her­mann Le­it­ner, w któ­rym się za­du­rzy­ła pod­czas kręce­nia Dziew­częcych lat kró­lo­wej. Lecz wszyst­kie jej pra­gnie­nia po­zo­sta­ły nie­ste­ty w sfe­rze nie­win­nych ma­rzeń, gdyż na ka­żdym kro­ku to­wa­rzy­szy­ła jej mat­ka. Nie­dłu­go po­tem, na balu fil­mow­ców w Mo­na­chium, po­zna­ła au­striac­kie­go nar­cia­rza al­pej­skie­go, To­nie­go Sa­ile­ra. I choć był wie­lo­krot­nym mi­strzem świa­ta oraz mi­strzem olim­pij­skim, to w wy­twor­nym to­wa­rzy­stwie sław, w któ­rym Romy czu­ła się jak ryba w wo­dzie, po­ru­szał się wy­jąt­ko­wo nie­po­rad­nie. Na szczęście, zna­jąc pro­stac­ki ty­rol­ski ak­cent, z ja­kim mó­wił, była w sta­nie go zro­zu­mieć. To spo­wo­do­wa­ło, że cały wie­czór spędzi­li ra­zem, roz­ma­wia­jąc, śmie­jąc się, dow­cip­ku­jąc i wy­bor­nie się ba­wi­ąc.

Na­stęp­ne­go dnia umó­wi­li się na obiad – na­tu­ral­nie w to­wa­rzy­stwie ma­mu­si – co spra­wi­ło, że z obie­cu­jąco za­po­wia­da­jące­go się flir­tu i tym ra­zem nic nie wy­szło.

Na­to­miast z Hor­stem Bu­ch­hol­zem spra­wa mia­ła się ina­czej. Romy wy­stąpi­ła z nim w dwóch fil­mach; spędza­li wte­dy ze sobą mnó­stwo cza­su, co spra­wi­ło, że po­mi­mo sta­łej obec­no­ści ma­mu­śki w ko­ńcu zo­sta­li przy­ja­ció­łmi.

Wy­wo­dzący się z ubo­giej dziel­ni­cy, świa­ta zu­pe­łnie jej ob­ce­go, nie­oby­ty i w od­ró­żnie­niu od niej źle wy­cho­wa­ny ber­li­ńczyk wy­wa­rł na niej ogrom­ne wra­że­nie swo­im ro­bot­ni­czym po­cho­dze­niem. Wy­glądał i pre­zen­to­wał się zna­ko­mi­cie. Był eks­cy­tu­jący pod ka­żdym względem. Dla Romy uosa­biał re­wo­lu­cjo­ni­stę, śmia­ło i pew­nie zmie­rza­jące­go pro­sto do celu, to jest zdo­by­cia mi­ędzy­na­ro­do­wej sła­wy. W Niem­czech zna­li go prak­tycz­nie wszy­scy po tym, jak za­grał głów­ną rolę w Chu­li­ga­nach. Wi­ęk­szo­ść wi­dzia­ła w nim nie­miec­kie­go Ja­me­sa De­ana. Jego poza bez­względ­no­ści i nie­świa­do­me­go okru­cie­ństwa fa­scy­no­wa­ła Romy o wie­le bar­dziej niż sta­ran­nie wy­re­tu­szo­wa­ny ob­raz za­ro­zu­mia­łe­go przy­stoj­nia­ka po­kro­ju Ala­ina De­lo­na. W ko­ńcu dzie­lące ich ró­żni­ce spo­wo­do­wa­ły mi­ędzy nimi roz­dźwi­ęk. Hot­tie, jak na­zy­wa­li go przy­ja­cie­le i ro­dzi­na, za­rzu­cił jej, że nie jest w sta­nie go zro­zu­mieć, gdyż po­cho­dzi z zu­pe­łnie in­nej war­stwy spo­łecz­nej...

– Horst Bu­ch­holz sta­now­czo nie wcho­dzi w grę. – W jej my­śli wda­rł się głos mat­ki, przy czym nie wia­do­mo było, co Mag­da chcia­ła przez to wy­ra­zić.

Tak czy siak, Romy nie mia­ła po­jęcia, co od­po­wie­dzieć, dla­te­go na­dal pa­trzy­ła w mil­cze­niu przez okno. Tym­cza­sem wy­so­kie kre­do­wo­bia­łe fron­ty miesz­cza­ńskich ka­mie­nic w czter­na­stym ar­ron­dis­se­ment ustąpi­ły miej­sca szla­chet­niej­szym bu­dow­lom siód­mej dziel­ni­cy. W dali wi­dać było zło­tą ko­pu­łę ko­ścio­ła In­wa­li­dów. Romy wie­dzia­ła, że gdy tyl­ko znaj­dą się na dru­gim brze­gu Se­kwa­ny, za­raz zo­ba­czą wie­żę Eif­fla i będą ją mi­jać. Zna­ła tra­sę z lot­ni­ska w kie­run­ku Pól Eli­zej­skich, za­chwy­ca­ła się nią za ka­żdym ra­zem od pierw­sze­go po­by­tu w Pa­ry­żu przed dwo­ma laty...

– Była też mowa o mło­dym An­gli­ku. Cho­dzi­ło o Ro­ge­ra Mo­ore’a. Ale on jest dla cie­bie za sta­ry. Prze­kro­czył już trzy­dziest­kę. A Ala­in De­lon nie tyl­ko jest atrak­cyj­ny, lecz ta­kże ide­al­nie pa­su­je wie­ko­wo, bo jest za­le­d­wie trzy lata star­szy od cie­bie. I to prze­wa­ży­ło, po­nie­waż młod­szy part­ner jest zde­cy­do­wa­nia lep­szy.

„Być może De­lon jest ulu­bie­ńcem wszyst­kich te­ścio­wych”, prze­mknęło Romy przez myśl. Co za nu­dziarz.

– Z An­gli­kiem przy­naj­mniej mo­gła­bym po­roz­ma­wiać – od­burk­nęła.

– Fakt, mó­wisz po an­giel­sku znacz­nie le­piej od nie­go. Ale prze­cież twój fran­cu­ski wca­le nie jest zno­wu taki zły.

– Tak, ma­mu­śku – przy­zna­ła po­słusz­nie Romy. Cóż in­ne­go mo­gła po­wie­dzieć?

Przy­ci­snęła nos do szy­by i ze sku­pie­niem ob­ser­wo­wa­ła bu­dzący re­spekt mur, któ­ry oka­lał szko­łę woj­sko­wą, a na­stęp­nie wie­żę Eif­fla i pont d’Iéna, łączący oba brze­gi Se­kwa­ny.

Za­częło pa­dać. Kro­ple desz­czu spły­wa­ły po szy­bie. Pa­trząc na za­ma­za­ny kra­jo­braz, Romy ma­rzy­ła o pa­ry­skiej wio­śnie. Ta­kiej jak w ubie­głym roku, pod­czas kręce­nia fil­mu z Hor­stem Bu­ch­hol­zem, kie­dy to za­ko­cha­ła się nie tyl­ko w Pa­ry­żu. Nie przy­pusz­cza­ła wów­czas, że po­wrót do uko­cha­ne­go mia­sta będzie taki przy­gnębia­jący.4

Ibi­za
kwie­cień 1958

Na sto­le z ku­te­go że­la­za le­ża­ło kil­ka li­stów oraz stos ze­szy­tów ze sce­na­riu­sza­mi, z któ­ry­mi Romy mia­ła się za­po­znać. Ko­re­spon­den­cja była do­star­cza­na z lądu na wy­spę stat­kiem pocz­to­wym, na któ­rym ją sor­to­wa­no, w zwi­ąz­ku z czym prze­sy­łki do­cie­ra­ły z kil­ku­dnio­wym opó­źnie­niem. Nie mia­ło to jed­nak naj­mniej­sze­go zna­cze­nia, gdyż wszel­kie ra­chun­ki za­ła­twia­ło na bie­żąco miesz­czące się w Ko­lo­nii biu­ro oj­czy­ma Romy. Na szczęście nie prze­sy­ła­no jej li­stów od fa­nów i wiel­bi­cie­li. Tym spo­so­bem wi­ęk­szo­ść pocz­ty nie za­kłó­ca­ła Romy urlo­pu, któ­ry spędza­ła w Playa d’en Bos­sa, w bia­łym domu oto­czo­nym ogro­dem.

Wy­ci­ągni­ęta na le­ża­ku na oko­lo­nym mu­ra­mi pa­tio spo­gląda­ła na przy­po­mi­na­jące wa­chla­rze li­ście palm dak­ty­lo­wych, przez któ­re tu i ów­dzie prze­dzie­ra­ły się pro­mie­nie sło­ńca. O tej po­rze roku na Ba­le­arach było przy­jem­nie cie­pło. Sło­ńce nie pra­ży­ło jak w le­cie. I choć jego pro­mie­nie nie były jesz­cze zbyt in­ten­syw­ne, Romy nie mo­gła so­bie po­zwo­lić na zbyt dłu­gie wy­le­gi­wa­nie się w ogro­dzie, gdyż na­wet w cie­niu nie dało się unik­nąć opa­le­ni­zny. A brązo­wy czy na­wet zło­ty od­cień skó­ry w żad­nej mie­rze nie pa­so­wał do ob­ra­zu Chri­sti­ne We­iring, cór­ki mu­zy­ka, w któ­rej po­stać mia­ła się wcie­lić już w przy­szłym mie­si­ącu w swo­im ko­lej­nym fil­mie. Ekra­ni­za­cja sztu­ki Schnit­zle­ra Mi­łost­ka przed­sta­wia­ła hi­sto­rię mło­de­go pod­po­rucz­ni­ka ro­man­su­jące­go ze star­szą od nie­go ba­ro­no­wą do chwi­li, gdy po­zna­je Chri­sti­ne i się w niej za­ko­chu­je. Roz­wście­czo­ny ba­ron, któ­re­mu przy­pra­wio­no rogi, za­bi­ja ko­chan­ka żony w po­je­dyn­ku. Dla Chri­sti­ne śmie­rć uko­cha­ne­go jest tak ogrom­ną tra­ge­dią, że ko­bie­ta po­pe­łnia sa­mo­bój­stwo. Me­lo­dra­mat roz­gry­wa się w cza­sach pa­no­wa­nia ce­sa­rza Fran­cisz­ka Jó­ze­fa, w sce­ne­rii do­sko­na­le zna­nej Romy. Z tą tyl­ko ró­żni­cą, że tym ra­zem gra nie ce­sa­rzo­wą, a miesz­cza­ńską, słod­ką wie­de­ńską pa­nien­kę. Ale w tam­tej epo­ce na­wet mieszcz­ka nie mo­gła być opa­lo­na.

Chri­sti­ne sta­no­wi­ła miesz­cza­ńską wer­sję Sisi. „Znów za­pro­po­no­wa­no mi za­gra­nie in­ne­go wa­rian­tu tej sa­mej po­sta­ci”, po­my­śla­ła za­wie­dzio­na Romy.

Zi­ry­to­wa­na odło­ży­ła na sto­lik prze­gląda­ny sce­na­riusz, do­kła­da­jąc go do sto­su, na któ­rym pi­ętrzy­ły się inne ze­szy­ty. Wszyst­kie pro­po­zy­cje, któ­re otrzy­my­wa­ła, za­wie­ra­ły wy­łącz­nie hi­sto­rie będące w za­sa­dzie ad­ap­ta­cja­mi fil­mów o Sisi, roz­gry­wa­jące się w dzie­wi­ęt­na­stym wie­ku, w od­po­wied­nim śro­do­wi­sku, naj­le­piej w Wied­niu. Na­ci­ska­ni przez dys­try­bu­to­rów fil­mów pro­du­cen­ci wo­le­li nie ry­zy­ko­wać i si­ęga­li na po­trze­by kina za­wsze po te same spraw­dzo­ne te­ma­ty, żeby mo­żli­wie jak naj­wi­ęcej za­ro­bić. Samo w so­bie nie było to złe.

Romy nie­zmier­nie ce­ni­ła so­bie wy­god­ne ży­cie na wy­so­kiej sto­pie, ale chcia­ła też, żeby da­wa­no jej nie­co wi­ęcej ak­tor­skich wy­zwań oraz mo­żli­wo­ści wy­ka­za­nia się jako ak­tor­ka. Cza­sa­mi czu­ła się jak doj­na kro­wa, któ­rą eks­plo­atu­je się do­pó­ty, do­pó­ki nie pad­nie z wy­cie­ńcze­nia. I wte­dy na­stępu­je ko­niec. De­fi­ni­tyw­ny, nie­odwo­łal­ny ko­niec. Co praw­da nie za­mie­rza­no jej już te­raz za­rzy­nać, ale je­śli da­lej będzie gra­ła wy­łącz­nie tego sa­me­go typu bo­ha­ter­ki, mo­gła za­po­mnieć o praw­dzi­wej ka­rie­rze fil­mo­wej. Może sierp­nio­wa pre­mie­ra jej ostat­nie­go fil­mu Dziew­częta w mun­dur­kach przy­nie­sie ja­kiś prze­łom. Wpraw­dzie i tym ra­zem ak­cja to­czy­ła się w Ce­sar­stwie Nie­miec­kim, ale film ca­łko­wi­cie ró­żnił się od tych, w któ­rych gry­wa­ła do­tych­czas. Je­śli tak się nie sta­nie, wów­czas al­ter­na­ty­wą na resz­tę ży­cia będzie ma­lo­wa­nie ta­le­rzy...

– Romy? – Głos mat­ki prze­rwał jej po­nu­re roz­my­śla­nia.

– Tak, ma­mu­śku?

Mat­ka, ubra­na w ko­lo­ro­wą su­kien­kę pla­żo­wą, ze­szła z ta­ra­su do ogro­du, gdzie Romy le­ża­ła pod pal­ma­mi. Mag­da usia­dła na ko­ńcu le­ża­ka, po­trząsa­jąc z dez­apro­ba­tą gło­wą, i na­tych­miast udzie­li­ła cór­ce re­pry­men­dy.

– Nie wol­no ci zbyt dłu­go prze­by­wać na sło­ńcu.

– Prze­cież leżę w cie­niu – stwier­dzi­ła Romy, na­gle ośle­pio­na pro­mie­nia­mi sło­necz­ny­mi.

Mag­da wes­tchnęła głębo­ko, lecz nie pod­jęła te­ma­tu.

– Dzwo­nił dad­dy. Prze­sy­ła ci po­zdro­wie­nia – do­da­ła po­jed­naw­czo po chwi­li.

– Dzi­ęku­ję. Wszyst­ko u nie­go w po­rząd­ku?

Romy za­mknęła oczy, gdyż ra­zi­ło ją ostre świa­tło.

– Tak, w jak naj­lep­szym. Cie­szy się na spo­tka­nie z nami. Po­ju­trze tu będzie.

– Wspa­nia­le.

– Pod­czas tego po­by­tu chcia­łby po­now­nie po­roz­ma­wiać z tobą na te­mat ofer­ty na­kręce­nia czwar­tej części Sis­si...

– Nie. – Romy po­now­nie otwo­rzy­ła oczy i spoj­rza­ła ze zło­ścią na mat­kę. – Mamo, prze­cież już po­wie­dzia­łam, że nie ma mowy. I nie za­mie­rzam zmie­nić zda­nia. Pro­szę, nie wra­caj­my wi­ęcej do tego te­ma­tu – do­da­ła ci­cho, zdzi­wio­na swo­ją sta­now­czo­ścią. Do­tych­czas pra­wie ni­g­dy nie sprze­ci­wia­ła się tak ostro ro­dzi­com. Ale tym ra­zem chcia­ła – nie, mu­sia­ła – w ko­ńcu po­sta­wić na swo­im.

– Mi­lion ma­rek, jaki pro­po­nu­ją ci za tę rolę, jest nie do po­gar­dze­nia – za­uwa­ży­ła Mag­da. – Po­my­śl, je­steś obec­nie naj­le­piej opła­ca­ną ak­tor­ką fil­mo­wą w Niem­czech. Nie­roz­sąd­nie by­ło­by od­rzu­cić tak do­brą ofer­tę.

– Ale ja mam już po­wy­żej uszu gra­nia Sisi – oznaj­mi­ła ostrzej­szym to­nem.

Mia­ła też dość ci­ągłe­go spe­łnia­nia cu­dzych ocze­ki­wań. Nie po raz pierw­szy pro­wa­dzi­ły tę dys­ku­sję. Ale im częściej mat­ka lub jej mąż wra­ca­li do te­ma­tu ko­lej­nej od­sło­ny ce­sa­rzo­wej Sisi, tym sil­niej­szy był jej opór. W mi­ędzy­cza­sie z co­raz wi­ęk­szą sta­now­czo­ścią ob­sta­wa­ła przy pod­jętej de­cy­zji. Nie zmie­ni­ła­by zda­nia, na­wet gdy­by nie była prze­ko­na­na co do swo­ich ra­cji, a chcia­ła je­dy­nie prze­ciw­sta­wić się ro­dzi­com.

– Mam za­miar da­lej roz­wi­jać się ak­tor­sko – po­wtó­rzy­ła nie wia­do­mo któ­ry już raz.

– Och, Ro­mu­śko...

Żeby mat­ka wresz­cie prze­sta­ła wzdy­chać!

– Nikt inny jak sam Wil­ly Fritsch ra­dził mi, że­bym ni­g­dy nie sta­ła się nie­wol­ni­cą se­ria­lu, bo to praw­dzi­wy kosz­mar. Dziś wiem, co miał na my­śli.

– Ale Wil­ly Fritsch to prze­cież wiel­ka gwiaz­da. Nie­mal od za­wsze wy­stępu­je w fil­mach i na sce­nie. Dla­te­go może so­bie po­zwo­lić na ta­kie de­cy­zje.

– A ja to co? Niby nie je­stem gwiaz­dą? – Romy ostro spoj­rza­ła na mat­kę.

– Zaj­rzyj tyl­ko do ga­zet, to się prze­ko­nasz – od­po­wie­dzia­ła oschle Mag­da. – Od mo­men­tu, gdy prze­cie­kło do pra­sy, że od­mó­wi­łaś za­gra­nia w czwar­tej części Sis­si, na­sta­wi­łaś wszyst­kich prze­ciw­ko so­bie. Ak­tor­ka, któ­ra nie spe­łnia ocze­ki­wań pu­blicz­no­ści, nie ma szans. Je­śli na­dal chcesz utrzy­mać swo­ją po­zy­cję, mu­sisz się pod­po­rząd­ko­wać re­gu­łom, moje dziec­ko.

Tym stwier­dze­niem Mag­da po­ru­szy­ła kwe­stię, któ­rą Romy naj­chęt­niej wy­rzu­ci­ła­by z pa­mi­ęci. Do tej pory była ulu­bie­ni­cą dzien­ni­ka­rzy. Mło­da, nie­win­na, słod­ka dziew­czy­na, do tego do­brze wy­cho­wa­na, za­wsze miła i o do­brym ser­cu. Lecz gdy się oka­za­ło, że Sis­si – losy ce­sa­rzo­wej będzie ostat­nim fil­mem opo­wia­da­jącym w ki­czo­wa­ty, słod­ko-gorz­ki spo­sób hi­sto­rię ży­cia Elżbie­ty Ba­war­skiej, ce­sa­rzo­wej Au­strii i kró­lo­wej Węgier, na­gle stra­ci­ła całą sym­pa­tię pra­sy i me­dia za­częły ją ata­ko­wać. Twier­dzo­no, że jest nie­wdzi­ęcz­na, że tak czy siak do­sta­ła się do fil­mu przez pro­tek­cję i że jest zu­pe­łnie po­zba­wio­na ta­len­tu ak­tor­skie­go. Za­rzu­ca­no jej, że z pre­me­dy­ta­cją za­wio­dła swo­ich fa­nów. Tym spo­so­bem stwo­rzo­no ob­raz ka­pry­śne­go, roz­pusz­czo­ne­go, zma­nie­ro­wa­ne­go pod­lot­ka, ule­ga­jące­go od cza­su do cza­su na­pa­dom ma­nii wiel­ko­ści.

– Dla­cze­go nikt mnie nie ro­zu­mie? – Tym ra­zem to Romy wes­tchnęła ci­cho.

– Och, Ro­mu­śko... – Mag­da wsta­ła, nie ko­ńcząc zda­nia. Przez mo­ment spra­wia­ła wra­że­nie bez­rad­nej, nie mo­gąc zna­le­źć od­po­wie­dzi. – Co to za pocz­ta? – za­in­te­re­so­wa­ła się, na­gle zmie­nia­jąc te­mat.

Za­cie­ka­wio­na schy­li­ła się, by si­ęgnąć po li­sty. Z uwa­gą od­czy­ty­wa­ła na­zwi­ska nadaw­ców na od­wro­cie ko­pert.

– Po Chri­sti­ne nie za­gram już wi­ęcej żad­nej wie­de­ńskiej pa­nien­ki – oznaj­mi­ła Romy.

– Po­tem kręcisz prze­cież Ka­tię – mruk­nęła mat­ka, da­lej za­jęta prze­gląda­niem pocz­ty cór­ki. – Grasz Ro­sjan­kę. I to nie Au­stro-Węgry, i nie Wie­deń, lecz Sankt Pe­ters­burg. Ten film z pew­no­ścią będzie wiel­kim suk­ce­sem, a sce­na­riusz... O, po­patrz! – Od­wró­ci­ła ko­per­tę. – List z Pa­ry­ża. Od Ala­ina De­lo­na.

– Wiem. – Prych­nęła.

Mag­da odło­ży­ła plik li­stów na sto­lik, zo­sta­wia­jąc tyl­ko je­den.

– Cóż on ta­kie­go chce?

– Nic. – Romy unio­sła się na le­ża­ku, marsz­cząc czo­ło. Na jej twa­rzy wy­ra­źnie było wi­dać co­raz wi­ęk­szą zło­ść, a kie­dy dziew­czy­na tyl­ko zno­wu po­my­śla­ła o krót­kiej wia­do­mo­ści od przy­szłe­go part­ne­ra fil­mo­we­go, zi­ry­to­wa­ła się jesz­cze bar­dziej. – Naj­wy­ra­źniej ktoś mu to na­pi­sał.

– Skąd wiesz?

– Bo ka­żde zda­nie zo­sta­ło na­pi­sa­ne bez­błęd­nym an­giel­skim. Nie może być za­tem jego au­tor­stwa, o czym obie do­sko­na­le wie­my.

– Och! – Wy­da­wa­ło się, że Mag­da w ko­ńcu stra­ci­ła za­in­te­re­so­wa­nie li­stem, gdyż wci­snęła go pod inne ko­per­ty. – Jak do tej pory nie po­wie­dzia­łaś mi, co ta­kie­go chce.

„Je­śli ci nie po­wiem, to z pew­no­ścią sama za­raz prze­czy­tasz”, po­my­śla­ła Romy w du­chu. Gło­śno zaś po­wie­dzia­ła:

– Nic. Prze­cież już ci mó­wi­łam. – Spu­ści­ła nogi i wsta­ła z le­ża­ka. – Mamo, ten cały Ala­in De­lon jest kom­plet­nie nie­cie­ka­wy, co po­twier­dził na pi­śmie. Cie­szy się, że mógł mnie po­znać. Poza tym miło mu, że będzie­my ra­zem pra­co­wać... Ite­pe, ite­de. Zu­pe­łny brak po­lo­tu i zero hu­mo­ru. Dno.

– Mimo wszyst­ko po­win­naś mu od­po­wie­dzieć. Po­każ mu, że masz kla­sę. Tak wy­pa­da.

Cóż za mnie­ma­nie ma o niej mat­ka? To oczy­wi­ste, że od­po­wie De­lo­no­wi. Głów­nie dla­te­go, że po­dej­rze­wa, iż jego list zo­stał na­pi­sa­ny przez ko­goś z biu­ra pra­so­we­go spó­łki od­po­wie­dzial­nej za re­ali­za­cję fil­mu. Romy mia­ła gdzieś swo­je­go part­ne­ra fil­mo­we­go. Na­to­miast w żad­nej mie­rze nie za­mie­rza­ła zra­zić do sie­bie Mi­che­la Sa­fry, na któ­rym po­win­na zro­bić wra­że­nie oso­by so­lid­nej i wia­ry­god­nej.

– Przy­si­ęgam, że moja od­po­wie­dź będzie rów­nie bez­na­dziej­na – za­pew­ni­ła. I by pod­kre­ślić wagę zło­żo­ne­go przy­rze­cze­nia, pod­nio­sła pra­wą rękę.

– Och, Ro­mu­śko, Ro­mu­śko... – Mag­da uśmiech­nęła się czu­le.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: