- promocja
- W empik go
Romy i droga do Paryża - ebook
Romy i droga do Paryża - ebook
Miłość zawiodła ją do Francji.
Sztuka ją tam zatrzymała.
Dwudziestoletnia Romy Schneider jest najlepiej opłacaną niemieckojęzyczną aktorką lat pięćdziesiątych. Rola Sisi, młodziutkiej cesarzowej, przyniosła jej międzynarodową sławę, uwielbienie widzów, ogromne pieniądze i status gwiazdy, ale jednocześnie wtłoczyła w ramy niewiniątka – zarówno na ekranie, jak i w życiu. W obliczu oczekiwań rodziny i rzeszy fanów, którzy widzą w niej ideał, a nie dorastającą dziewczynę, Romy nie ma odwagi, by zerwać z przesłodzonym wizerunkiem i rozwijać się artystycznie.
Wszystko zmienia się, gdy w jej życiu pojawia się Alain Delon, debiutujący francuski aktor, będący zupełnym przeciwieństwem osób z jej otoczenia. Po burzliwym początku znajomości między młodymi rodzi się romans i dziewczyna decyduje się podążyć za ukochanym do Paryża. Ten związek może jednak zniszczyć nie tylko jej karierę, ale także relacje z najbliższymi. Niespodziewana propozycja od włoskiego reżysera stanie się dla aktorki okazją do zawalczenia o siebie.
Michelle Marly przedstawia drogę, jaką Romy Schneider musiała przebyć, żeby uwolnić się od wizerunku Sisi i stać się tą wersją siebie, którą zawsze chciała być.
Oparta na faktach powieść o fascynującej kobiecie, która u szczytu kariery odważyła się położyć na szali wszystko, by pójść własną drogą.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67406-56-7 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Paryż
10 kwietnia 1958
Lecący z Monachium samolot linii Air France przebił się przez warstwę chmur nad Île-de-France i za małym okrągłym oknem ukazał się widok łąk oraz pól uprawnych. Z tej wysokości wsie z położonymi zadziwiająco blisko siebie zagrodami wyglądały jak krajobrazowa gra planszowa z pionkami w kształcie maleńkich domków. Ostry skręt i wtem w dole pojawiła się metropolia z imponującymi, jasnymi budowlami o dachach pokrytych łupkiem, gdzieniegdzie otoczonych zielenią, przecięta wstęgą połyskującej ciemnej rzeki. Nawet z tej odległości, mimo zamglenia, dało się wyczuć szczególną atmosferę, o której śpiewano w amerykańskiej piosence sprzed dziesięcioleci – April in Paris. Odnosiło się wrażenie, jakby wiosna tylko czekała, żeby móc zaprezentować podróżnym swoje uroki.
Podobnie jak większość pasażerów Rosemarie Albach marzyła o wypiciu kawy w cieniu kwitnących drzew, chłonąc ich jedyny w swoim rodzaju wiosenny słodki zapach i czując na skórze lekki powiew orzeźwiającej bryzy.
Nucąc cichutko stary szlagier, oderwała wzrok od okna, by spojrzeć w lusterko umieszczone wewnątrz małej puderniczki. Leciała do pracy, co oznaczało, że zarówno uroda francuskiej stolicy, jak i uroki wiosny zejdą na drugi plan i nie będą niczym więcej, jak tylko tłem dla dziewiętnastoletniej kobiety. A w zasadzie jeszcze dziewczyny, która znajdzie się od razu w centrum uwagi – a to wymagało od niej perfekcyjnego wyglądu przez cały czas.
Faktycznie jej gęste, ciemne włosy za sprawą dużej ilości lakieru były ułożone równie nienagannie, jak tuż po wyjściu z salonu fryzjerskiego, do którego udała się przed odlotem. Tusz do rzęs się nie rozmazał. Poprawy wymagały jednak usta, które pociągnęła pomadką zaraz po zakończeniu posiłku serwowanego na pokładzie samolotu. Na koniec szybko upudrowała nos, po czym schowała wszystkie kosmetyki do torebki. Cichutko podśpiewując, ponownie spojrzała przez okno, za którym w miejsce panoramy wielkiego miasta, widzianej z lotu ptaka, ukazał się idylliczny krajobraz wokół lotniska Orly. Rozległy, niezabudowany teren nagle kończył się betonowym pasem, który teraz wydawał się na wyciągnięcie ręki. Romy przeszło przez myśl, że gdyby tyle nie latała, to zapewne w tym momencie poczułaby ogromny strach, że samolot rozbije się o twardą nawierzchnię.
Maszyna wylądowała z silnym uderzeniem. Gwałtowne szarpnięcie rzuciło dziewczynę do przodu pomimo ciasno zapiętego pasa bezpieczeństwa, zaś ostre hamowanie wbiło na powrót w miękkie tapicerowane oparcie fotela. Romy poczuła podchodzący do gardła żołądek, w którym musowały bąbelki dwutlenku węgla. W tym momencie pożałowała, że nie zrezygnowała z drugiego kieliszka szampana, podawanego pasażerom pierwszej klasy. Ale wypity alkohol przynajmniej sprawił, że nieco się odprężyła, co również było jej bardzo potrzebne, gdyż zaraz po wylądowaniu na Orly miała w świetle kamer i fleszy poznać swojego nowego partnera filmowego. Ponadto na płycie lotniska mieli się pojawić najważniejsi przedstawiciele francuskiej prasy, co oznaczało konieczność nieustannego uśmiechania się. Musiała także sprawiać wrażenie, że lądowanie na francuskiej ziemi zniosła o wiele lepiej niż w rzeczywistości. Z reguły przy takich okazjach szampan działał równie dobrze, jak wypity od czasu do czasu w garderobie czy za kulisami planu filmowego kieliszek czegoś mocniejszego. Jednak trunek w zbyt dużych ilościach miał działanie zgoła odwrotne. Doprawdy, należało zrezygnować z drugiej dawki alkoholu!
Gdy to sobie uświadomiła, momentalnie odechciało jej się śpiewać. Zacisnęła wargi i melodia natychmiast się urwała.
– Pilot mógłby jednak lądować z trochę większym wyczuciem – zauważyła siedząca obok matka.
– Bienvenue à Paris. – Z pokładowego głośnika popłynął głos stewardesy. – Witamy w Paryżu. Niestety jest bardzo zimno. Wieża podała, że temperatura wynosi poniżej sześciu stopni. Prosimy nie zapomnieć płaszczy.
„A zatem bez subtelnych wiosennych nastrojów”, przemknęło Romy przez myśl. Jak dobrze, że to tylko krótka wizyta i już jutro lecą na Ibizę, gdzie odpoczną. Tam z pewnością świeci słońce i jest o wiele cieplej. Co prawda będzie musiała przeczytać nowy scenariusz i trochę się przygotować do roli, ale poza tym nie zamierzała myśleć o pracy ani tym bardziej pracować. Perspektywa urlopu rozgrzewała bardziej niż srebrnoszare karakułowe futro, które towarzyszka podróży wyciągnęła dla niej z garderoby.
– Uśmiechnij się, moje dziecko – napomniała ją matka. Sama właśnie nakładała na żakiet etolę z norek. – Pamiętaj, żeby zawsze się uśmiechać.
Na tę uwagę grymas zniechęcenia na twarzy Romy niemal automatycznie zmienił się w profesjonalny, promienny uśmiech.
– Nienawidzę takich cyrków – mruknęła.
Dokładnie rzecz biorąc, nienawidziła oficjalnych powitań na lotniskach organizowanych dla prasy, podczas których musiała udawać, że podróż przebiegła znakomicie, a co gorsza, wyglądać tak, jakby przyleciała na chmurze w towarzystwie anioła, będącego niebiańską wersją ziemskiej charakteryzatorki.
– Ma się rozumieć, że się cieszysz na to spotkanie. Przecież tylko z tego powodu przyleciałyśmy do Paryża. W przeciwnym razie spokojnie mogłyśmy zostać w domu.
– Tak, mamuśku – powiedziała z głębokim westchnieniem, w którym nie było radości.
*
Scena, którą Romy ujrzała, wychodząc z samolotu, w żadnej mierze nie poprawiła jej nastroju. Pogoda wcale nie była wiosenna. Zgodnie z informacją stewardesy na zewnątrz było szaro i zimno. Zamiast jak najszybciej znaleźć się w ciepłej limuzynie, czekającej w pewnym oddaleniu na płycie, na której zatrzymała się maszyna, Romy musiała poruszać się powoli, zupełnie jakby nie czuła lodowatej temperatury, gdyż właśnie tego od niej oczekiwano. Wolniutko. Z promiennym uśmiechem. Z wdziękiem. Równocześnie sprawiając wrażenie niedostępnej. Jak modelka na wybiegu. Względnie jak cesarzowa zmierzająca w kierunku tronu. A tę sztukę opanowała do perfekcji.
Gdy tylko pojawiła się w drzwiach samolotu, czekająca na nią u podnóża schodów spora grupa fotografów momentalnie się ożywiła. Na jej widok wszyscy jak na komendę unieśli aparaty i na wyścigi zaczęli pstrykać zdjęcia. Po drugiej stronie samojezdnych schodów, niespełna metr od reporterów, stało czterech mężczyzn. Dwaj z bukietami kwiatów, z których jeden zapewne był przeznaczony dla niej, a drugi dla matki. Spore wiązanki miały stanowić element dekoracyjny i zarazem uwiarygodnić serdeczne powitanie gwiazdy.
Romy poznała już wcześniej producenta, Michela Safrę, oraz reżysera, Pierre’a Gasparda-Huita. Natomiast pozostałej dwójki mężczyzn nigdy wcześniej nie widziała. Bez wątpienia jeden z nich miał jej partnerować w nowym filmie i to właśnie z jego powodu zaaranżowano ten cały prasowy raban. Drugi nieznajomy, o ciemnych włosach i przyjaznej minie, miał około dwudziestu pięciu lat. Przystojny i pewny siebie, w nienagannie skrojonym ubraniu, wyglądał jak biznesmen, w odróżnieniu od stojącego obok dziwacznie wystrojonego typa.
– Mój Boże, a cóż to za pajac! – wypaliła Romy na widok osobliwej postaci.
Mężczyzna, którego dotyczył komentarz, był wysoki jak na Francuza i niewątpliwie niewiele starszy od niej. Twarz miał piękną niczym Eros. Gdy się na nią patrzyło, nie można było oprzeć się wrażeniu, że antyczny bóg nagle ożył. Nawet w ten ponury szary dzień jego błyszczące oczy o głębokiej, intensywnej barwie przywodziły na myśl fiołki. Włosy miał czarne i lśniące niczym chińska laka. Wyprostowana postawa w pełnej krasie ukazywała wysportowane ciało. Czarny garnitur leżał na nim nienagannie, podobnie jak rozpięty płaszcz, biała koszula i ciemny krawat. Jednak taki ubiór dla mężczyzny w jego wieku był nienaturalny i zdecydowanie zbyt elegancki, a już zwłaszcza na taką okazję. Nieznajomy trzymał w ręce bukiet czerwonych róż o długich łodygach. Wszystko w nim było zbyt piękne i perfekcyjne, żeby mogło być prawdziwe. Stanowił uosobienie absolutnej doskonałości, względnie arcymistrzowsko wykonanej atrapy przecudnego oryginału, który Romy uznałaby zapewne za mało interesujący, podobnie jak czekającego na nią osobnika.
Jej konsternacja na widok komitetu powitalnego była nazbyt widoczna, gdyż matka ponownie szepnęła jej do ucha:
– Uśmiechnij się! Nie zapomnij o uśmiechu, cokolwiek się wydarzy.
– To wszystko jest takie żenujące – syknęła Romy w odpowiedzi przez zaciśnięte zęby.
Jak przystało na dżentelmena starej szkoły, Michel Safra przywitał się najpierw z matką.
– Bonjour, madame, bienvenue à Paris! – powiedział, wręczając Magdzie bukiet kwiatów.
Po krótkiej przerwie, w czasie której wszyscy zastygli w przybranych pozach, dając okazję fotoreporterom do zrobienia zdjęć, Safra zwrócił się do Romy, oddając matkę pod opiekę reżysera:
– Witamy w Paryżu, mademoiselle. Chciałbym pani przedstawić aktora, z którym będzie pani grać w naszym filmie. Oto Alain Delon.
– Bonjour – wymamrotał mężczyzna, wciskając szerokim, nieco teatralnym gestem w ramiona Romy bukiet róż.
W tym momencie migawki aparatów zaczęły trzaskać z szybkością karabinów maszynowych.
Romy przycisnęła do siebie kwiaty, zadowolona, że ma na sobie futro chroniące ją przed ukłuciami licznych kolców.
– Mademoiselle! – zawołał jeden z reporterów, chcąc zwrócić na siebie uwagę i przyciągnąć jej wzrok w stronę obiektywu.
– Souriez, s’il vous plaît! – rozległo się z innej strony.
Romy ponownie uśmiechnęła się jak na komendę. „Niczym pies posłusznie reagujący na «siad» i «waruj»”, przemknęło jej przez myśl.
– Mademoiselle Schneider, monsieur Delon, merci de vous rapprocher... – zawołał inny fotograf.
Tym razem nie zrozumiała ani słowa, gdyż jej szkolny francuski był niewystarczający do wyłapania choćby sensu wypowiedzianego zdania.
Wtem Alain Delon pochylił się w jej stronę. Od razu dostrzegła, że był od niej wyższy o więcej niż szerokość dłoni. Nic dziwnego, wszak miała zaledwie metr sześćdziesiąt dwa wzrostu, co starała się nadrobić czółenkami na wysokich obcasach. Nagle ogarnęło ją nieprzyjemne uczucie wywołane nagłą bliskością tego obcego, młodego mężczyzny. Poczuła w nozdrzach zapach jego wody po goleniu, której używał w nadmiarze.
Właśnie zamierzała odsunąć się od niego, gdy wtem usłyszała męski głos mówiący po niemiecku z francuskim akcentem:
– Fotograf chce, żebyście stanęli bliżej siebie. Proszę wyświadczyć mu tę przysługę, mademoiselle. Nazywam się Jean-Claude Brialy i jestem przyjacielem Alaina. Będę również grał drugoplanową rolę w pani nowym filmie.
Dlaczego to nie ten sympatyczny aktor będzie jej partnerem w przygotowywanej produkcji? Poza tym mogłaby się z nim bez przeszkód porozumiewać, w przeciwieństwie do Alaina Delona, który przez cały czas milczał jak zaklęty.
– Do you speak English? – zwróciła się do przystojniaka, posyłając mu na potrzeby fotografów uśmiech zakochanej od pierwszego spojrzenia.
– A little bit! – odpowiedział, akcentując słowa tak, że brzmiało to bardziej jak francuski niż angielski, w którym Romy miała nadzieję z nim rozmawiać. Jego arogancki ton i sposób bycia sprawiły, że poczuła do niego jeszcze większą antypatię.
Zapewne powinna czuć się zaszczycona, że w ogóle raczył się do niej odezwać. A przecież był nikim. Wszak nikt nie znał Alaina Delona. I właśnie dlatego został wybrany, żeby jej partnerować. To jej nazwisko, nie jego, było magnesem, który miał przyciągnąć publiczność do kin. Ale dlaczego – na miłość boską – producent wpadł na pomysł, żeby zaangażować tego typa? Dlaczego matka, która brała pod lupę każdego z jej dotychczasowych partnerów filmowych, zgodziła się na kogoś takiego? Dlaczego ona sama, Romy, dała się namówić do przyjęcia roli, którą Magda Schneider znakomicie zagrała przed dwudziestu pięciu laty? Łańcuch niewłaściwych decyzji sprawił, że teraz stała na płycie lotniska Orly u boku tego zadzierającego nosa gogusia, który w żadnej mierze nie był jej potrzebny do szczęścia. W tym przypadku mogła tylko stracić, co byłoby okropne.
Producent powiedział parę słów do prasy, które Romy puściła mimo uszu, skupiona na swoim nieszczęściu, równocześnie modląc się w duchu, żeby wypaść jak najlepiej. Zapewne Safra oznajmił reporterom, że sesja fotograficzna została zakończona, gdyż damy muszą teraz udać się do hotelu, na co przedstawiciele francuskich mediów wycofali się z wyraźnym niezadowoleniem. Romy zauważyła, że rozmawiająca z Pierre’em Gaspardem-Huitem matka skierowała się w stronę pierwszego ze stojących na płycie citroënów. Idąc, rzuciła jej przez ramię karcące spojrzenie, które nie uszło uwagi Alaina Delona. Niema nagana sprawiła, że wreszcie się od niej odsunął. Spotkanie z prasą dobiegło końca, a to oznaczało, że najgorsze chwile w Paryżu miała już za sobą.
Romy wzięła głęboki oddech. Ze zdziwieniem stwierdziła, że w wilgotnym, przesiąkniętym zapachem deszczu powietrzu pomimo panującego zimna wyczuwało się opiewany przez poetów delikatny powiew paryskiej wiosny. Wciągnęła do płuc kwietniowy aromat, co sprawiło, że od razu poczuła się lepiej.
Przynajmniej róże o tej porze roku nie pachniały tak intensywnie jak latem. Niegustowny bukiet zaczynał jej ciążyć. Rozejrzała się za kimś, kto mógłby ją uwolnić od naręcza kwiatów. Jednak tu, w odróżnieniu od studia filmowego, nigdzie nie zauważyła czuwającej nad wszystkim rekwizytorki.
Nie znalazłszy nikogo, kto odebrałby od niej nieporęczny prezent powitalny, wcisnęła kwiaty wciąż jeszcze tkwiącemu u jej boku Alainowi Delonowi, który był zbyt zaskoczony jej gestem, by zareagować.
Idąc do samochodu, usłyszała za plecami jego oburzony głos:
– Cóż ona sobie wyobraża, że kim niby jest? I to ma być światowa gwiazda? Brigitte Bardot to prawdziwa, światowej sławy gwiazda, a nie jakaś tam Romy Schneider!
Niefortunnie dla Delona zrozumiała wszystko, co powiedział, gdyż tak się złożyło, że słowa, których użył, by wyrazić swoje niezadowolenie, zmuszona była wkuć swego czasu w internacie klasztoru augustynek w zamku Goldenstein nieopodal Salzburga.2
Co do tego, że monsieur Delon się mylił, nie było żadnych wątpliwości. Romy Schneider była gwiazdą światowej sławy. W Hiszpanii Dziewczęce lata królowej przez niemal rok nie schodziły z ekranów największych kin. W styczniu ubiegłego roku przejechała wzdłuż i wszerz Stany Zjednoczone Ameryki, promując film o młodej królowej Wiktorii. Wówczas miała okazję się przekonać, jak bardzo sławna jest za oceanem. W Nowym Jorku i Los Angeles wystąpiła ośmiokrotnie w telewizji w programach na żywo. Udzieliła pięćdziesięciu wywiadów radiowych. Odbyła niezliczoną ilość spotkań z dziennikarzami prasowymi oraz uczestniczyła w długich sesjach fotograficznych. Było tego tyle, że od ciągłego uśmiechania się bolały ją mięśnie twarzy. Wzięła też udział w balu w operze na Manhattanie. Miała nawet zdjęcia próbne w hollywoodzkiej wytwórni Metro-Goldwyn-Mayer. Była ciągle zmęczona, i to nie tylko z powodu różnicy czasu. Jednak emocje sprawiały, że jakoś się trzymała, gdyż wszystko to było wręcz niewyobrażalnie cudowne.
Chociaż rodzice byli aktorami filmowymi, Romy do czternastego roku życia nie znała ich świata ani z perspektywy stania przed kamerą, ani tym bardziej za nią. Podziwiany i zarazem uwielbiany przez nią przeważnie nieobecny ojciec, Wolf Albach-Retty, odszedł od matki, a tym samym porzucił pięcioletnią córkę i jej o dwa lata młodszego brata. Od tego momentu widywała go jeszcze rzadziej.
Magda Schneider wprawdzie bardzo dbała o niewielką rodzinę, jednak musiała pracować, co sprawiło, że mogła zajmować się Rosemarie i Wolfem-Dieterem tylko podczas urlopu. Dlatego najbliższymi osobami dla małej dziewczynki byli dziadkowie ze strony matki, mieszkający w Augsburgu, gdzie dziadek pracował jako instalator, zaś babcia prowadziła dom. By pomóc córce w wychowaniu dzieci, Schneiderowie przeprowadzili się do należącego do Magdy wiejskiego dworku Mariengrund w Schönau niedaleko Berchtesgaden, co sprawiło, że Romy spędziła dzieciństwo z dala od świata, w którym żyli i pracowali rodzice. Będąc podlotkiem, znała kino wyłącznie jako widz. Kiedy przebywała w internacie, zakonnice od czasu do czasu pozwalały jej na wyprawę do Salzburga do tego świata iluzji.
Dziewczynka była członkinią szkolnej grupy teatralnej, w której działała z ogromnym zaangażowaniem. Występy na szkolnej scenie miały dla Romy duże znaczenie, gdyż już od najmłodszych lat skrycie marzyła, że będzie aktorką. Równocześnie chciała się nauczyć rękodzieła artystycznego. Zawsze chętnie obdarowywała członków rodziny własnoręcznie malowanymi talerzami, które wychodziły jej wyjątkowo dobrze.
Życie Romy zmieniło się radykalnie dwa dni po jej czternastych urodzinach, kiedy to matka zabrała ją na zakupy do Monachium. Okazją był jej ślub z zamożnym gastronomem z Kolonii, Hansem Herbertem Blatzheimem. I tak oto obcy mężczyzna nagle stał się członkiem rodziny, po czym szybko przejął wszystkie stery. Romy podeszła do tej zmiany pragmatycznie i zaakceptowała ojczyma. Zaczęła zwracać się do niego daddy, mimo że od momentu zamążpójścia matka poświęcała jej jeszcze mniej uwagi niż dotychczas, zmuszona zajmować się także mężem. Jednak wkrótce potem ich kontakty stały się intensywniejsze i zaczęły spędzać ze sobą więcej czasu, niż Romy mogła sobie wymarzyć. Początkiem takiego stanu rzeczy była wspólna herbata w holu wytwornego hotelu Bayerischer Hof.
Wówczas to Romy po raz pierwszy była z mamą w tak eleganckim miejscu i do tego na spotkaniu z reżyserem Hansem Deppem, z którym Magda Schneider współpracowała przy realizacji nowego przedsięwzięcia. Wtedy też dziewczynka pierwszy raz miała do czynienia z kimś z artystycznego świata rodziców, co – ma się rozumieć – było niezmiernie ekscytujące dla osoby w jej wieku.
Podczas gdy dorośli dyskutowali o tym, kogo obsadzić w roli filmowej córki Magdy w Kiedy znów zakwitną białe bzy, myśli Romy krążyły wokół egzaminów do Szkoły Rzemiosł Artystycznych. Dopiero gdy padło jej nazwisko, dotarło do niej, kogo matka chciałaby widzieć w filmie u swego boku.
Zdjęcia próbne zorganizowano w Geiselgasteig, po nich nastąpiły kolejne w Berlinie Zachodnim. Tym sposobem, nie przekraczając nigdy progu szkoły filmowej, Romy nagle stała się aktorką. Początki okazały się zadziwiająco łatwe, gdyż miała znakomitą pamięć i szybko przyswajała teksty, posłusznie wykonywała polecenia reżysera, kamerzysty i realizatora światła, a ponadto grała samą siebie – ładną, młodą, pełną naturalnego uroku dziewczynkę, emanującą ciepłem i serdecznością.
Nikt się nie spodziewał, że osiągnie sukces. A już najmniej ona sama. Nikt też z zaangażowanych w realizację kolejnego filmu, w którym Romy po raz pierwszy zagrała główną postać, nie spodziewał się aż tak ogromnego zachwytu, jaki wzbudziła w roli młodziutkiej angielskiej królowej Wiktorii. Niespełna rok później na ekrany wszedł wielki przebój kasowy Sissi. Wtedy Romy Schneider była już wielką gwiazdą w Niemczech i Austrii. Nieco później zdobyła popularność także w innych krajach.
Jadąc wraz z matką z lotniska Orly do hotelu George V, znajdującego się w ósmym arrondissement Paryża, była jedną z najpopularniejszych na świecie młodych aktorek filmowych. I to właśnie sława stanowiła powód zaangażowania jej przez Michela Safrę, choć najwyraźniej jej francuski kolega miał na tę kwestię zgoła odmienny pogląd.
– Skąd oni wytrzasnęli tego całego Alaina Delona? – Romy westchnęła na myśl o chamie, który zapewne jechał do miasta innym samochodem. Albo metrem. Nie miała pojęcia, czym wracał z Orly.
– Znalazł go twój reżyser – wyjaśniła spokojnie matka. – Zresztą po obejrzeniu zdjęć próbnych całkowicie się zgodziłam z wyborem Pierre’a Gasparda-Huita. Alain Delon jest zupełnie nieznany. Tym samym spełnia warunek, który postawiłam, godząc się na twój udział w tym filmie i współpracę z tobą. Robi też dobre wrażenie. A co najistotniejsze, znakomicie prezentuje się w mundurze jako podporucznik Lobheimer. Poza tym wydaje się, że jest dość utalentowany.
– Utalentowany? – W głosie Romy wybrzmiał sarkazm. – A co to niby za talent?
– Aktorski, ma się rozumieć. – Magda pogładziła z czułością rękę córki. – Nie denerwuj się tak, poczekaj.
Cierpliwość nie była mocną stroną Romy. Jednocześnie dziewczyna zdawała sobie sprawę, że nie wpłynie na zmianę decyzji o aktorach zaangażowanych przez reżysera. Mimo to zauważyła z wyrzutem:
– I co z tego, że jest się gwiazdą, skoro nie ma się żadnego wpływu na obsadę!
– Skądże znowu! Przecież mamy to zagwarantowane odpowiednim zapisem w umowie – zaprzeczyła Magda.
Romy puściła jej stwierdzenie mimo uszu.
– Chciałabym móc postawić na swoim i ponownie zagrać razem z Horstem Buchholzem – lamentowała. – Wiesz, jak lubię z nim pracować.
Nie zdążyła jednak skończyć zdania, a już wiedziała, że wspominając młodego niemieckiego gwiazdora, popełniła błąd.
Horst Buchholz był dla niej niczym promyk słońca w szarzyźnie dnia codziennego. Podobnie jak na początku jej kariery młody wiedeński asystent reżysera, Hermann Leitner, w którym się zadurzyła podczas kręcenia Dziewczęcych lat królowej. Lecz wszystkie jej pragnienia pozostały niestety w sferze niewinnych marzeń, gdyż na każdym kroku towarzyszyła jej matka. Niedługo potem, na balu filmowców w Monachium, poznała austriackiego narciarza alpejskiego, Toniego Sailera. I choć był wielokrotnym mistrzem świata oraz mistrzem olimpijskim, to w wytwornym towarzystwie sław, w którym Romy czuła się jak ryba w wodzie, poruszał się wyjątkowo nieporadnie. Na szczęście, znając prostacki tyrolski akcent, z jakim mówił, była w stanie go zrozumieć. To spowodowało, że cały wieczór spędzili razem, rozmawiając, śmiejąc się, dowcipkując i wybornie się bawiąc.
Następnego dnia umówili się na obiad – naturalnie w towarzystwie mamusi – co sprawiło, że z obiecująco zapowiadającego się flirtu i tym razem nic nie wyszło.
Natomiast z Horstem Buchholzem sprawa miała się inaczej. Romy wystąpiła z nim w dwóch filmach; spędzali wtedy ze sobą mnóstwo czasu, co sprawiło, że pomimo stałej obecności mamuśki w końcu zostali przyjaciółmi.
Wywodzący się z ubogiej dzielnicy, świata zupełnie jej obcego, nieobyty i w odróżnieniu od niej źle wychowany berlińczyk wywarł na niej ogromne wrażenie swoim robotniczym pochodzeniem. Wyglądał i prezentował się znakomicie. Był ekscytujący pod każdym względem. Dla Romy uosabiał rewolucjonistę, śmiało i pewnie zmierzającego prosto do celu, to jest zdobycia międzynarodowej sławy. W Niemczech znali go praktycznie wszyscy po tym, jak zagrał główną rolę w Chuliganach. Większość widziała w nim niemieckiego Jamesa Deana. Jego poza bezwzględności i nieświadomego okrucieństwa fascynowała Romy o wiele bardziej niż starannie wyretuszowany obraz zarozumiałego przystojniaka pokroju Alaina Delona. W końcu dzielące ich różnice spowodowały między nimi rozdźwięk. Hottie, jak nazywali go przyjaciele i rodzina, zarzucił jej, że nie jest w stanie go zrozumieć, gdyż pochodzi z zupełnie innej warstwy społecznej...
– Horst Buchholz stanowczo nie wchodzi w grę. – W jej myśli wdarł się głos matki, przy czym nie wiadomo było, co Magda chciała przez to wyrazić.
Tak czy siak, Romy nie miała pojęcia, co odpowiedzieć, dlatego nadal patrzyła w milczeniu przez okno. Tymczasem wysokie kredowobiałe fronty mieszczańskich kamienic w czternastym arrondissement ustąpiły miejsca szlachetniejszym budowlom siódmej dzielnicy. W dali widać było złotą kopułę kościoła Inwalidów. Romy wiedziała, że gdy tylko znajdą się na drugim brzegu Sekwany, zaraz zobaczą wieżę Eiffla i będą ją mijać. Znała trasę z lotniska w kierunku Pól Elizejskich, zachwycała się nią za każdym razem od pierwszego pobytu w Paryżu przed dwoma laty...
– Była też mowa o młodym Angliku. Chodziło o Rogera Moore’a. Ale on jest dla ciebie za stary. Przekroczył już trzydziestkę. A Alain Delon nie tylko jest atrakcyjny, lecz także idealnie pasuje wiekowo, bo jest zaledwie trzy lata starszy od ciebie. I to przeważyło, ponieważ młodszy partner jest zdecydowania lepszy.
„Być może Delon jest ulubieńcem wszystkich teściowych”, przemknęło Romy przez myśl. Co za nudziarz.
– Z Anglikiem przynajmniej mogłabym porozmawiać – odburknęła.
– Fakt, mówisz po angielsku znacznie lepiej od niego. Ale przecież twój francuski wcale nie jest znowu taki zły.
– Tak, mamuśku – przyznała posłusznie Romy. Cóż innego mogła powiedzieć?
Przycisnęła nos do szyby i ze skupieniem obserwowała budzący respekt mur, który okalał szkołę wojskową, a następnie wieżę Eiffla i pont d’Iéna, łączący oba brzegi Sekwany.
Zaczęło padać. Krople deszczu spływały po szybie. Patrząc na zamazany krajobraz, Romy marzyła o paryskiej wiośnie. Takiej jak w ubiegłym roku, podczas kręcenia filmu z Horstem Buchholzem, kiedy to zakochała się nie tylko w Paryżu. Nie przypuszczała wówczas, że powrót do ukochanego miasta będzie taki przygnębiający.4
Ibiza
kwiecień 1958
Na stole z kutego żelaza leżało kilka listów oraz stos zeszytów ze scenariuszami, z którymi Romy miała się zapoznać. Korespondencja była dostarczana z lądu na wyspę statkiem pocztowym, na którym ją sortowano, w związku z czym przesyłki docierały z kilkudniowym opóźnieniem. Nie miało to jednak najmniejszego znaczenia, gdyż wszelkie rachunki załatwiało na bieżąco mieszczące się w Kolonii biuro ojczyma Romy. Na szczęście nie przesyłano jej listów od fanów i wielbicieli. Tym sposobem większość poczty nie zakłócała Romy urlopu, który spędzała w Playa d’en Bossa, w białym domu otoczonym ogrodem.
Wyciągnięta na leżaku na okolonym murami patio spoglądała na przypominające wachlarze liście palm daktylowych, przez które tu i ówdzie przedzierały się promienie słońca. O tej porze roku na Balearach było przyjemnie ciepło. Słońce nie prażyło jak w lecie. I choć jego promienie nie były jeszcze zbyt intensywne, Romy nie mogła sobie pozwolić na zbyt długie wylegiwanie się w ogrodzie, gdyż nawet w cieniu nie dało się uniknąć opalenizny. A brązowy czy nawet złoty odcień skóry w żadnej mierze nie pasował do obrazu Christine Weiring, córki muzyka, w której postać miała się wcielić już w przyszłym miesiącu w swoim kolejnym filmie. Ekranizacja sztuki Schnitzlera Miłostka przedstawiała historię młodego podporucznika romansującego ze starszą od niego baronową do chwili, gdy poznaje Christine i się w niej zakochuje. Rozwścieczony baron, któremu przyprawiono rogi, zabija kochanka żony w pojedynku. Dla Christine śmierć ukochanego jest tak ogromną tragedią, że kobieta popełnia samobójstwo. Melodramat rozgrywa się w czasach panowania cesarza Franciszka Józefa, w scenerii doskonale znanej Romy. Z tą tylko różnicą, że tym razem gra nie cesarzową, a mieszczańską, słodką wiedeńską panienkę. Ale w tamtej epoce nawet mieszczka nie mogła być opalona.
Christine stanowiła mieszczańską wersję Sisi. „Znów zaproponowano mi zagranie innego wariantu tej samej postaci”, pomyślała zawiedziona Romy.
Zirytowana odłożyła na stolik przeglądany scenariusz, dokładając go do stosu, na którym piętrzyły się inne zeszyty. Wszystkie propozycje, które otrzymywała, zawierały wyłącznie historie będące w zasadzie adaptacjami filmów o Sisi, rozgrywające się w dziewiętnastym wieku, w odpowiednim środowisku, najlepiej w Wiedniu. Naciskani przez dystrybutorów filmów producenci woleli nie ryzykować i sięgali na potrzeby kina zawsze po te same sprawdzone tematy, żeby możliwie jak najwięcej zarobić. Samo w sobie nie było to złe.
Romy niezmiernie ceniła sobie wygodne życie na wysokiej stopie, ale chciała też, żeby dawano jej nieco więcej aktorskich wyzwań oraz możliwości wykazania się jako aktorka. Czasami czuła się jak dojna krowa, którą eksploatuje się dopóty, dopóki nie padnie z wycieńczenia. I wtedy następuje koniec. Definitywny, nieodwołalny koniec. Co prawda nie zamierzano jej już teraz zarzynać, ale jeśli dalej będzie grała wyłącznie tego samego typu bohaterki, mogła zapomnieć o prawdziwej karierze filmowej. Może sierpniowa premiera jej ostatniego filmu Dziewczęta w mundurkach przyniesie jakiś przełom. Wprawdzie i tym razem akcja toczyła się w Cesarstwie Niemieckim, ale film całkowicie różnił się od tych, w których grywała dotychczas. Jeśli tak się nie stanie, wówczas alternatywą na resztę życia będzie malowanie talerzy...
– Romy? – Głos matki przerwał jej ponure rozmyślania.
– Tak, mamuśku?
Matka, ubrana w kolorową sukienkę plażową, zeszła z tarasu do ogrodu, gdzie Romy leżała pod palmami. Magda usiadła na końcu leżaka, potrząsając z dezaprobatą głową, i natychmiast udzieliła córce reprymendy.
– Nie wolno ci zbyt długo przebywać na słońcu.
– Przecież leżę w cieniu – stwierdziła Romy, nagle oślepiona promieniami słonecznymi.
Magda westchnęła głęboko, lecz nie podjęła tematu.
– Dzwonił daddy. Przesyła ci pozdrowienia – dodała pojednawczo po chwili.
– Dziękuję. Wszystko u niego w porządku?
Romy zamknęła oczy, gdyż raziło ją ostre światło.
– Tak, w jak najlepszym. Cieszy się na spotkanie z nami. Pojutrze tu będzie.
– Wspaniale.
– Podczas tego pobytu chciałby ponownie porozmawiać z tobą na temat oferty nakręcenia czwartej części Sissi...
– Nie. – Romy ponownie otworzyła oczy i spojrzała ze złością na matkę. – Mamo, przecież już powiedziałam, że nie ma mowy. I nie zamierzam zmienić zdania. Proszę, nie wracajmy więcej do tego tematu – dodała cicho, zdziwiona swoją stanowczością. Dotychczas prawie nigdy nie sprzeciwiała się tak ostro rodzicom. Ale tym razem chciała – nie, musiała – w końcu postawić na swoim.
– Milion marek, jaki proponują ci za tę rolę, jest nie do pogardzenia – zauważyła Magda. – Pomyśl, jesteś obecnie najlepiej opłacaną aktorką filmową w Niemczech. Nierozsądnie byłoby odrzucić tak dobrą ofertę.
– Ale ja mam już powyżej uszu grania Sisi – oznajmiła ostrzejszym tonem.
Miała też dość ciągłego spełniania cudzych oczekiwań. Nie po raz pierwszy prowadziły tę dyskusję. Ale im częściej matka lub jej mąż wracali do tematu kolejnej odsłony cesarzowej Sisi, tym silniejszy był jej opór. W międzyczasie z coraz większą stanowczością obstawała przy podjętej decyzji. Nie zmieniłaby zdania, nawet gdyby nie była przekonana co do swoich racji, a chciała jedynie przeciwstawić się rodzicom.
– Mam zamiar dalej rozwijać się aktorsko – powtórzyła nie wiadomo który już raz.
– Och, Romuśko...
Żeby matka wreszcie przestała wzdychać!
– Nikt inny jak sam Willy Fritsch radził mi, żebym nigdy nie stała się niewolnicą serialu, bo to prawdziwy koszmar. Dziś wiem, co miał na myśli.
– Ale Willy Fritsch to przecież wielka gwiazda. Niemal od zawsze występuje w filmach i na scenie. Dlatego może sobie pozwolić na takie decyzje.
– A ja to co? Niby nie jestem gwiazdą? – Romy ostro spojrzała na matkę.
– Zajrzyj tylko do gazet, to się przekonasz – odpowiedziała oschle Magda. – Od momentu, gdy przeciekło do prasy, że odmówiłaś zagrania w czwartej części Sissi, nastawiłaś wszystkich przeciwko sobie. Aktorka, która nie spełnia oczekiwań publiczności, nie ma szans. Jeśli nadal chcesz utrzymać swoją pozycję, musisz się podporządkować regułom, moje dziecko.
Tym stwierdzeniem Magda poruszyła kwestię, którą Romy najchętniej wyrzuciłaby z pamięci. Do tej pory była ulubienicą dziennikarzy. Młoda, niewinna, słodka dziewczyna, do tego dobrze wychowana, zawsze miła i o dobrym sercu. Lecz gdy się okazało, że Sissi – losy cesarzowej będzie ostatnim filmem opowiadającym w kiczowaty, słodko-gorzki sposób historię życia Elżbiety Bawarskiej, cesarzowej Austrii i królowej Węgier, nagle straciła całą sympatię prasy i media zaczęły ją atakować. Twierdzono, że jest niewdzięczna, że tak czy siak dostała się do filmu przez protekcję i że jest zupełnie pozbawiona talentu aktorskiego. Zarzucano jej, że z premedytacją zawiodła swoich fanów. Tym sposobem stworzono obraz kapryśnego, rozpuszczonego, zmanierowanego podlotka, ulegającego od czasu do czasu napadom manii wielkości.
– Dlaczego nikt mnie nie rozumie? – Tym razem to Romy westchnęła cicho.
– Och, Romuśko... – Magda wstała, nie kończąc zdania. Przez moment sprawiała wrażenie bezradnej, nie mogąc znaleźć odpowiedzi. – Co to za poczta? – zainteresowała się, nagle zmieniając temat.
Zaciekawiona schyliła się, by sięgnąć po listy. Z uwagą odczytywała nazwiska nadawców na odwrocie kopert.
– Po Christine nie zagram już więcej żadnej wiedeńskiej panienki – oznajmiła Romy.
– Potem kręcisz przecież Katię – mruknęła matka, dalej zajęta przeglądaniem poczty córki. – Grasz Rosjankę. I to nie Austro-Węgry, i nie Wiedeń, lecz Sankt Petersburg. Ten film z pewnością będzie wielkim sukcesem, a scenariusz... O, popatrz! – Odwróciła kopertę. – List z Paryża. Od Alaina Delona.
– Wiem. – Prychnęła.
Magda odłożyła plik listów na stolik, zostawiając tylko jeden.
– Cóż on takiego chce?
– Nic. – Romy uniosła się na leżaku, marszcząc czoło. Na jej twarzy wyraźnie było widać coraz większą złość, a kiedy dziewczyna tylko znowu pomyślała o krótkiej wiadomości od przyszłego partnera filmowego, zirytowała się jeszcze bardziej. – Najwyraźniej ktoś mu to napisał.
– Skąd wiesz?
– Bo każde zdanie zostało napisane bezbłędnym angielskim. Nie może być zatem jego autorstwa, o czym obie doskonale wiemy.
– Och! – Wydawało się, że Magda w końcu straciła zainteresowanie listem, gdyż wcisnęła go pod inne koperty. – Jak do tej pory nie powiedziałaś mi, co takiego chce.
„Jeśli ci nie powiem, to z pewnością sama zaraz przeczytasz”, pomyślała Romy w duchu. Głośno zaś powiedziała:
– Nic. Przecież już ci mówiłam. – Spuściła nogi i wstała z leżaka. – Mamo, ten cały Alain Delon jest kompletnie nieciekawy, co potwierdził na piśmie. Cieszy się, że mógł mnie poznać. Poza tym miło mu, że będziemy razem pracować... Itepe, itede. Zupełny brak polotu i zero humoru. Dno.
– Mimo wszystko powinnaś mu odpowiedzieć. Pokaż mu, że masz klasę. Tak wypada.
Cóż za mniemanie ma o niej matka? To oczywiste, że odpowie Delonowi. Głównie dlatego, że podejrzewa, iż jego list został napisany przez kogoś z biura prasowego spółki odpowiedzialnej za realizację filmu. Romy miała gdzieś swojego partnera filmowego. Natomiast w żadnej mierze nie zamierzała zrazić do siebie Michela Safry, na którym powinna zrobić wrażenie osoby solidnej i wiarygodnej.
– Przysięgam, że moja odpowiedź będzie równie beznadziejna – zapewniła. I by podkreślić wagę złożonego przyrzeczenia, podniosła prawą rękę.
– Och, Romuśko, Romuśko... – Magda uśmiechnęła się czule.