- W empik go
Rosa alchemica - ebook
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Rosa alchemica - ebook
Wydanie dwujęzyczne.
Autor, będąc czynnym członkiem tajemnym stowarzyszeń, bynajmniej nie opisuje w tym utworze czegoś, co jest tylko fikcją. On to znał, on to praktykował, on tym mocno się interesował.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-438-1 |
Rozmiar pliku: | 783 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rosa alchemica
O błogosławion i szczęśliw ów mąż, który znając tajemnice bogów, uświęca swe życie i oczyszcza swą duszę, obchodząc pośród gór tajne obrzędy wraz ze świętymi ubłaganiami!
Eurypides.
I.
Dziesięć lat z okładem upłynęło od czasu, gdym po raz ostatni spotkał się z Michałem Robartesem, a po raz pierwszy i ostatni z jego przyjaciółmi i uczniami; byłem świadkiem tragicznego końca ich wszystkich oraz przeżyłem owe dziwne przygody, które zmieniły mnie tak dalece, iż pisma moje stały się mniej wzięte i mniej zrozumiałe i omal nie przywdziałem habitu Św. Dominika. Właśnie podówczas ogłosiłem małą rozprawkę alchemistyczną, coś w rodzaju Sir Tomasza Browne’a, pod tytułem ‘Rosa Alchemica’ i otrzymałem wiele listów od wyznawców wiedzy tajemnej, zarzucających mi rzekomą tchórzliwość, gdyż nie chciało im się wierzyć w tak oczywistą skłonność i upatrywali w niej jedynie na wpół litościwe przywiązanie artysty do wszystkiego, co kiedykolwiek ożywiało serca ludzkie. Jeszcze na początku mych dociekań doszedłem do odkrycia, że ich nauka nie była czczą fantasmagorią chemiczną, lecz filozofią, na podstawie której określali świat, żywioły i samego człowieka, oraz że poszukiwany przez nich sposób uzyskiwania złota z pospolitych kruszców miał być tylko cząstką ogólnej przemiany wszechrzeczy w jakąś materię boską i niezniszczalną; to zaś natchnęło mnie myślą, by mą książeczkę uczynić fantastyczną mrzonką o przemianie życia w sztukę oraz krzykiem bezbrzeżnej tęsknoty do świata, składającego się jeno z samych bytów nieprzemijających.
Siedziałem, marząc o tym, com napisał, w domu mym w jednej ze starych dzielnic Dublina, w domu, który za czasów mych przodków miał pewną sławę z powodu ich udziału w życiu społecznym i obywatelskim stolicy oraz przyjaźni z wieloma znakomitymi ludźmi ówczesnymi — i ogarniała mnie nadzwyczajna radość, że na koniec doprowadziłem do skutku zamiar, długo piastowany w duszy, dostrajając wygląd mego mieszkania do tej umiłowanej nauki. Usunąłem portrety, mające wartość raczej historyczną aniżeli artystyczną, a nad drzwiami porozwieszałem kobierce, mieniące się brązem i błękitem pawi, odgraniczając się od wszelkiej historii i współczesności, pozbawionej piękna i ciszy. To też obecnie, przyglądając się obrazowi Crivelliego i zastanawiając się nad trzymaną w dłoni Dziewicy różą o kształtach tak miękkich i dokładnych, że wydawała się raczej myślą niż kwiatem, lub patrząc na szary półmrok i wniebowzięte twarze Franceski, doznawałem wszelkich zachwyceń chrześcijanina bez niewolniczego przywiązania do przepisów i obrządków; wpatrując się w spiżowe posągi starożytnych bogów i boginek, na których zakup zastawiłem kamienicę, odczuwałem pogańskie uwielbienie różnorodnej piękności, jednakowoż bez owej obawy nieuśpionego przeznaczenia oraz krzątania się koło wszelakich nabożeństw; wystarczyło mi tylko przejść się do mego księgozbioru, gdzie każda książka była oprawna w skórę z wytłoczonym na niej splotem ornamentów tudzież w starannie dobranym kolorze: Szekspir w pomarańczowym kolorze chwały ziemskiej, Dante w oprawie ciemno-szkarłatnej, symbolizującej jego popędliwość, Milton w okładce popielatej, spokojnej, jak forma jego pieśni: — i mogłem doświadczyć, jakichkolwiek bym zechciał porywów ludzkich, bez ich goryczy i przesytu. Zebrałem dokoła siebie wszystkie bóstwa, ponieważ nie wierzyłem w żadne z nich, i zażywałem wszelkich rozkoszy, ponieważ nie oddawałem się z nich żadnej, lecz pozostawałem w odosobnieniu, sam dla siebie niepodzielnie i nierozłącznie, jako zwierciadło z polerowanej stali. Przypatrywałem się triumfowi tego wyobrażenia, upostaciowanemu w ptakach Hery, połyskujących w blasku ogniska, jak gdyby były wykonane z drogich kamieni, a umysł mój, któremu symbolika stała się wewnętrzną potrzebą, przedstawiał je sobie jako strażników mego świata, niedopuszczających tu niczego, co nie było piękne na równi z nimi. Przez chwilę, jak w wielu innych podobnych chwilach, przychodziło mi na myśl, że byłoby rzeczą możliwą pozbawić życie wszelkiej goryczy z wyjątkiem goryczy śmierci, następnie jednak inna myśl, która raz po raz szła w ślad za tą myślą, napełniała mnie serdeczną zgryzotą. Wszystkie te postaci: ta Madonna zamyślona i czysta, te wniebowzięte twarze rozśpiewane w blaskach przedświtu, te spiżowe bóstwa niewzruszone i dostojne, te dziwaczne kształty, pełne rozpaczliwych wzlotów, należały do świata zaklętego, gdzie nie było ani cząstki mej istoty; każde doświadczenie, choćby najgłębsze, każde wrażenie, choćby najwyszukańsze, wywoływało we mnie gorzki sen o bezgranicznej energii, jakiej nigdy nie poznam, i nawet w najlepszych chwilach miałem niejako dwojaką istność, z których jedna wzrokiem ponurym przyglądała się chwilowemu zadowoleniu drugiej. Nagromadziłem dokoła siebie złoto powstałe w tyglach innych ludzi; lecz najgorętsze marzenie alchemika, przemiana znużonego serca w niezmęczonego ducha, było tak daleko ode mnie, jak niewątpliwie, według mego przypuszczenia, było i od niego samego.
Zabrałem się do świeżo zakupionego zbioru przyrządów alchemicznych które, jak zapewniał mnie kupiec z Rue le Peletier, należały ongi do Raymonda Lully, a gdy złączyłem alembik z athanorem i położyłem obok nich wodę morską – lavacrum maris, zrozumiałem zasadę alchemików, że wszystkie istoty, oddzielone od wielkiej głębiny, gdzie snują się duchy, zjednoczone, a przecie tłumne, ulegają znużeniu; i szczycąc się swym znawstwem, sprzyjałem trawiącej żądzy burzycielskiej, która kazała alchemikom ukrywać pod godłami lwów, smoków, orłów, kruków, pary i saletry poszukiwanie żywiołu, który by unicestwił wszystkie istoty śmiertelne. Powtarzałem sobie dziewiąty rozdział Bazyliusa Walentyna, w którym ów porównywa ogień dnia ostatecznego do ognia alchemika, a świat do pieca alchemicznego i naucza, że wszyscy musimy ulec zniszczeniu, zanim zrodzi się boska substancja, materialne złoto lub niematerialna ekstaza. Jam przecie już unicestwił świat doczesny i żyłem wśród pierwiastków nieśmiertelnych, lecz nie osiągnąłem cudownej ekstazy. Rozmyślając nad tym, rozsunąłem kotary i spojrzałem w ciemność. W swym skołataniu począłem sobie wyobrażać, że wszystkie te punkciki świetlne, rozsiane po niebie, są piecami niezliczonych boskich alchemików, którzy pracują nieustannie, przemieniając ołów w złoto, udręczenie w zachwycenie, ciała w dusze, ciemność w Boga. Wobec ich doskonałej pracy zaczęła mi ciężyć moja śmiertelność i począłem przyzywać, jak w naszym wieku przyzywało wielu marzycieli i uczonych, chwilę narodzin tej wypracowanej piękności duchowej, która sama jedynie zdoła podnieść dusze obciążone tylu rojeniami.
II.
Marzenia moje przerwało głośne dobijanie się do drzwi, co zdziwiło mnie tym więcej, że nie miewałem gościRosa alchemica
I.
It is now more than ten years since I met, for the last time, Michael Robartes, and for the first time and the last time his friends and fellow students; and witnessed his and their tragic end, and endured those strange experiences, which have changed me so that my writings have grown less popular and less intelligible, and driven me almost to the verge of taking the habit of St. Dominic. I had just published Rosa Alchemica, a little work on the Alchemists, somewhat in the manner of Sir Thomas Browne, and had received many letters from believers in the arcane sciences, upbraiding what they called my timidity, for they could not believe so evident sympathy but the sympathy of the artist, which is half pity, for everything which has moved men's hearts in any age. I had discovered, early in my researches, that their doctrine was no merely chemical phantasy, but a philosophy they applied to the world, to the elements and to man himself; and that they sought to fashion gold out of common metals merely as part of an universal transmutation of all things into some divine and imperishable substance; and this enabled me to make my little book a fanciful reverie over the transmutation of life into art, and a cry of measureless desire for a world made wholly of essences.
I was sitting dreaming of what I had written, in my house in one of the old parts of Dublin; a house my ancestors had made almost famous through their part in the politics of the city and their friendships with the famous men of their generations; and was feeling an unwonted happiness at having at last accomplished a long-cherished design, and made my rooms an expression of this favourite doctrine. The portraits, of more historical than artistic interest, had gone; and tapestry, full of the blue and bronze of peacocks, fell over the doors, and shut out all history and activity untouched with beauty and peace; and now when I looked at my Crevelli and pondered on the rose in the hand of the Virgin, wherein the form was so delicate and precise that it seemed more like a thought than a flower, or at the grey dawn and rapturous faces of my Francesca, I knew all a Christian's ecstasy without his slavery to rule and custom; when I pondered over the antique bronze gods and goddesses, which I had mortgaged my house to buy, I had all a pagan's delight in various beauty and without his terror at sleepless destiny and his labour with many sacrifices; and I had only to go to my bookshelf, where every book was bound in leather, stamped with intricate ornament, and of a carefully chosen colour: Shakespeare in the orange of the glory of the world, Dante in the dull red of his anger, Milton in the blue grey of his formal calm; and I could experience what I would of human passions without their bitterness and without satiety. I had gathered about me all gods because I believed in none, and experienced every pleasure because I gave myself to none, but held myself apart, individual, indissoluble, a mirror of polished steel: I looked in the triumph of this imagination at the birds of Hera, glowing in the firelight as though they were wrought of jewels; and to my mind, for which symbolism was a necessity, they seemed the doorkeepers of my world, shutting out all that was not of as affluent a beauty as their own; and for a moment I thought as I had thought in so many other moments, that it was possible to rob life of every bitterness except the bitterness of death; and then a thought which had followed this thought, time after time, filled me with a passionate sorrow. All those forms: that Madonna with her brooding purity, those rapturous faces singing in the morning light, those bronze divinities with their passionless dignity, those wild shapes rushing from despair to despair, belonged to a divine world wherein I had no part; and every experience, however profound, every perception, however exquisite, would bring me the bitter dream of a limitless energy I could never know, and even in my most perfect moment I would be two selves, the one watching with heavy eyes the other's moment of content. I had heaped about me the gold born in the crucibles of others; but the supreme dream of the alchemist, the transmutation of the weary heart into a weariless spirit, was as far from me as, I doubted not, it had been from him also. I turned to my last purchase, a set of alchemical apparatus which, the dealer in the Rue le Peletier had assured me, once belonged to Raymond Lully, and as I joined the alembic to the athanor and laid the lavacrum maris at their side, I understood the alchemical doctrine, that all beings, divided from the great deep where spirits wander, one and yet a multitude, are weary; and sympathized, in the pride of my connoisseurship, with the consuming thirst for destruction which made the alchemist veil under his symbols of lions and dragons, of eagles and ravens, of dew and of nitre, a search for an essence which would dissolve all mortal things. I repeated to myself the ninth key of Basilius Valentinus, in which he compares the fire of the last day to the fire of the alchemist, and the world to the alchemist's furnace, and would have us know that all must be dissolved before the divine substance, material gold or immaterial ecstasy, awake. I had dissolved indeed the mortal world and lived amid immortal essences, but had obtained no miraculous ecstasy. As I thought of these things, I drew aside the curtains and looked out into the darkness, and it seemed to my troubled fancy that all those little points of light filling the sky were the furnaces of innumerable divine alchemists, who labour continually, turning lead into gold, weariness into ecstasy, bodies into souls, the darkness into God; and at their perfect labour my mortality grew heavy, and I cried out, as so many dreamers and men of letters in our age have cried, for the birth of that elaborate spiritual beauty which could alone uplift souls weighted with so many dreams.
II.
My reverie was broken by a loud knocking at the door, and I wondered the more at this because I had no visitors
O błogosławion i szczęśliw ów mąż, który znając tajemnice bogów, uświęca swe życie i oczyszcza swą duszę, obchodząc pośród gór tajne obrzędy wraz ze świętymi ubłaganiami!
Eurypides.
I.
Dziesięć lat z okładem upłynęło od czasu, gdym po raz ostatni spotkał się z Michałem Robartesem, a po raz pierwszy i ostatni z jego przyjaciółmi i uczniami; byłem świadkiem tragicznego końca ich wszystkich oraz przeżyłem owe dziwne przygody, które zmieniły mnie tak dalece, iż pisma moje stały się mniej wzięte i mniej zrozumiałe i omal nie przywdziałem habitu Św. Dominika. Właśnie podówczas ogłosiłem małą rozprawkę alchemistyczną, coś w rodzaju Sir Tomasza Browne’a, pod tytułem ‘Rosa Alchemica’ i otrzymałem wiele listów od wyznawców wiedzy tajemnej, zarzucających mi rzekomą tchórzliwość, gdyż nie chciało im się wierzyć w tak oczywistą skłonność i upatrywali w niej jedynie na wpół litościwe przywiązanie artysty do wszystkiego, co kiedykolwiek ożywiało serca ludzkie. Jeszcze na początku mych dociekań doszedłem do odkrycia, że ich nauka nie była czczą fantasmagorią chemiczną, lecz filozofią, na podstawie której określali świat, żywioły i samego człowieka, oraz że poszukiwany przez nich sposób uzyskiwania złota z pospolitych kruszców miał być tylko cząstką ogólnej przemiany wszechrzeczy w jakąś materię boską i niezniszczalną; to zaś natchnęło mnie myślą, by mą książeczkę uczynić fantastyczną mrzonką o przemianie życia w sztukę oraz krzykiem bezbrzeżnej tęsknoty do świata, składającego się jeno z samych bytów nieprzemijających.
Siedziałem, marząc o tym, com napisał, w domu mym w jednej ze starych dzielnic Dublina, w domu, który za czasów mych przodków miał pewną sławę z powodu ich udziału w życiu społecznym i obywatelskim stolicy oraz przyjaźni z wieloma znakomitymi ludźmi ówczesnymi — i ogarniała mnie nadzwyczajna radość, że na koniec doprowadziłem do skutku zamiar, długo piastowany w duszy, dostrajając wygląd mego mieszkania do tej umiłowanej nauki. Usunąłem portrety, mające wartość raczej historyczną aniżeli artystyczną, a nad drzwiami porozwieszałem kobierce, mieniące się brązem i błękitem pawi, odgraniczając się od wszelkiej historii i współczesności, pozbawionej piękna i ciszy. To też obecnie, przyglądając się obrazowi Crivelliego i zastanawiając się nad trzymaną w dłoni Dziewicy różą o kształtach tak miękkich i dokładnych, że wydawała się raczej myślą niż kwiatem, lub patrząc na szary półmrok i wniebowzięte twarze Franceski, doznawałem wszelkich zachwyceń chrześcijanina bez niewolniczego przywiązania do przepisów i obrządków; wpatrując się w spiżowe posągi starożytnych bogów i boginek, na których zakup zastawiłem kamienicę, odczuwałem pogańskie uwielbienie różnorodnej piękności, jednakowoż bez owej obawy nieuśpionego przeznaczenia oraz krzątania się koło wszelakich nabożeństw; wystarczyło mi tylko przejść się do mego księgozbioru, gdzie każda książka była oprawna w skórę z wytłoczonym na niej splotem ornamentów tudzież w starannie dobranym kolorze: Szekspir w pomarańczowym kolorze chwały ziemskiej, Dante w oprawie ciemno-szkarłatnej, symbolizującej jego popędliwość, Milton w okładce popielatej, spokojnej, jak forma jego pieśni: — i mogłem doświadczyć, jakichkolwiek bym zechciał porywów ludzkich, bez ich goryczy i przesytu. Zebrałem dokoła siebie wszystkie bóstwa, ponieważ nie wierzyłem w żadne z nich, i zażywałem wszelkich rozkoszy, ponieważ nie oddawałem się z nich żadnej, lecz pozostawałem w odosobnieniu, sam dla siebie niepodzielnie i nierozłącznie, jako zwierciadło z polerowanej stali. Przypatrywałem się triumfowi tego wyobrażenia, upostaciowanemu w ptakach Hery, połyskujących w blasku ogniska, jak gdyby były wykonane z drogich kamieni, a umysł mój, któremu symbolika stała się wewnętrzną potrzebą, przedstawiał je sobie jako strażników mego świata, niedopuszczających tu niczego, co nie było piękne na równi z nimi. Przez chwilę, jak w wielu innych podobnych chwilach, przychodziło mi na myśl, że byłoby rzeczą możliwą pozbawić życie wszelkiej goryczy z wyjątkiem goryczy śmierci, następnie jednak inna myśl, która raz po raz szła w ślad za tą myślą, napełniała mnie serdeczną zgryzotą. Wszystkie te postaci: ta Madonna zamyślona i czysta, te wniebowzięte twarze rozśpiewane w blaskach przedświtu, te spiżowe bóstwa niewzruszone i dostojne, te dziwaczne kształty, pełne rozpaczliwych wzlotów, należały do świata zaklętego, gdzie nie było ani cząstki mej istoty; każde doświadczenie, choćby najgłębsze, każde wrażenie, choćby najwyszukańsze, wywoływało we mnie gorzki sen o bezgranicznej energii, jakiej nigdy nie poznam, i nawet w najlepszych chwilach miałem niejako dwojaką istność, z których jedna wzrokiem ponurym przyglądała się chwilowemu zadowoleniu drugiej. Nagromadziłem dokoła siebie złoto powstałe w tyglach innych ludzi; lecz najgorętsze marzenie alchemika, przemiana znużonego serca w niezmęczonego ducha, było tak daleko ode mnie, jak niewątpliwie, według mego przypuszczenia, było i od niego samego.
Zabrałem się do świeżo zakupionego zbioru przyrządów alchemicznych które, jak zapewniał mnie kupiec z Rue le Peletier, należały ongi do Raymonda Lully, a gdy złączyłem alembik z athanorem i położyłem obok nich wodę morską – lavacrum maris, zrozumiałem zasadę alchemików, że wszystkie istoty, oddzielone od wielkiej głębiny, gdzie snują się duchy, zjednoczone, a przecie tłumne, ulegają znużeniu; i szczycąc się swym znawstwem, sprzyjałem trawiącej żądzy burzycielskiej, która kazała alchemikom ukrywać pod godłami lwów, smoków, orłów, kruków, pary i saletry poszukiwanie żywiołu, który by unicestwił wszystkie istoty śmiertelne. Powtarzałem sobie dziewiąty rozdział Bazyliusa Walentyna, w którym ów porównywa ogień dnia ostatecznego do ognia alchemika, a świat do pieca alchemicznego i naucza, że wszyscy musimy ulec zniszczeniu, zanim zrodzi się boska substancja, materialne złoto lub niematerialna ekstaza. Jam przecie już unicestwił świat doczesny i żyłem wśród pierwiastków nieśmiertelnych, lecz nie osiągnąłem cudownej ekstazy. Rozmyślając nad tym, rozsunąłem kotary i spojrzałem w ciemność. W swym skołataniu począłem sobie wyobrażać, że wszystkie te punkciki świetlne, rozsiane po niebie, są piecami niezliczonych boskich alchemików, którzy pracują nieustannie, przemieniając ołów w złoto, udręczenie w zachwycenie, ciała w dusze, ciemność w Boga. Wobec ich doskonałej pracy zaczęła mi ciężyć moja śmiertelność i począłem przyzywać, jak w naszym wieku przyzywało wielu marzycieli i uczonych, chwilę narodzin tej wypracowanej piękności duchowej, która sama jedynie zdoła podnieść dusze obciążone tylu rojeniami.
II.
Marzenia moje przerwało głośne dobijanie się do drzwi, co zdziwiło mnie tym więcej, że nie miewałem gościRosa alchemica
I.
It is now more than ten years since I met, for the last time, Michael Robartes, and for the first time and the last time his friends and fellow students; and witnessed his and their tragic end, and endured those strange experiences, which have changed me so that my writings have grown less popular and less intelligible, and driven me almost to the verge of taking the habit of St. Dominic. I had just published Rosa Alchemica, a little work on the Alchemists, somewhat in the manner of Sir Thomas Browne, and had received many letters from believers in the arcane sciences, upbraiding what they called my timidity, for they could not believe so evident sympathy but the sympathy of the artist, which is half pity, for everything which has moved men's hearts in any age. I had discovered, early in my researches, that their doctrine was no merely chemical phantasy, but a philosophy they applied to the world, to the elements and to man himself; and that they sought to fashion gold out of common metals merely as part of an universal transmutation of all things into some divine and imperishable substance; and this enabled me to make my little book a fanciful reverie over the transmutation of life into art, and a cry of measureless desire for a world made wholly of essences.
I was sitting dreaming of what I had written, in my house in one of the old parts of Dublin; a house my ancestors had made almost famous through their part in the politics of the city and their friendships with the famous men of their generations; and was feeling an unwonted happiness at having at last accomplished a long-cherished design, and made my rooms an expression of this favourite doctrine. The portraits, of more historical than artistic interest, had gone; and tapestry, full of the blue and bronze of peacocks, fell over the doors, and shut out all history and activity untouched with beauty and peace; and now when I looked at my Crevelli and pondered on the rose in the hand of the Virgin, wherein the form was so delicate and precise that it seemed more like a thought than a flower, or at the grey dawn and rapturous faces of my Francesca, I knew all a Christian's ecstasy without his slavery to rule and custom; when I pondered over the antique bronze gods and goddesses, which I had mortgaged my house to buy, I had all a pagan's delight in various beauty and without his terror at sleepless destiny and his labour with many sacrifices; and I had only to go to my bookshelf, where every book was bound in leather, stamped with intricate ornament, and of a carefully chosen colour: Shakespeare in the orange of the glory of the world, Dante in the dull red of his anger, Milton in the blue grey of his formal calm; and I could experience what I would of human passions without their bitterness and without satiety. I had gathered about me all gods because I believed in none, and experienced every pleasure because I gave myself to none, but held myself apart, individual, indissoluble, a mirror of polished steel: I looked in the triumph of this imagination at the birds of Hera, glowing in the firelight as though they were wrought of jewels; and to my mind, for which symbolism was a necessity, they seemed the doorkeepers of my world, shutting out all that was not of as affluent a beauty as their own; and for a moment I thought as I had thought in so many other moments, that it was possible to rob life of every bitterness except the bitterness of death; and then a thought which had followed this thought, time after time, filled me with a passionate sorrow. All those forms: that Madonna with her brooding purity, those rapturous faces singing in the morning light, those bronze divinities with their passionless dignity, those wild shapes rushing from despair to despair, belonged to a divine world wherein I had no part; and every experience, however profound, every perception, however exquisite, would bring me the bitter dream of a limitless energy I could never know, and even in my most perfect moment I would be two selves, the one watching with heavy eyes the other's moment of content. I had heaped about me the gold born in the crucibles of others; but the supreme dream of the alchemist, the transmutation of the weary heart into a weariless spirit, was as far from me as, I doubted not, it had been from him also. I turned to my last purchase, a set of alchemical apparatus which, the dealer in the Rue le Peletier had assured me, once belonged to Raymond Lully, and as I joined the alembic to the athanor and laid the lavacrum maris at their side, I understood the alchemical doctrine, that all beings, divided from the great deep where spirits wander, one and yet a multitude, are weary; and sympathized, in the pride of my connoisseurship, with the consuming thirst for destruction which made the alchemist veil under his symbols of lions and dragons, of eagles and ravens, of dew and of nitre, a search for an essence which would dissolve all mortal things. I repeated to myself the ninth key of Basilius Valentinus, in which he compares the fire of the last day to the fire of the alchemist, and the world to the alchemist's furnace, and would have us know that all must be dissolved before the divine substance, material gold or immaterial ecstasy, awake. I had dissolved indeed the mortal world and lived amid immortal essences, but had obtained no miraculous ecstasy. As I thought of these things, I drew aside the curtains and looked out into the darkness, and it seemed to my troubled fancy that all those little points of light filling the sky were the furnaces of innumerable divine alchemists, who labour continually, turning lead into gold, weariness into ecstasy, bodies into souls, the darkness into God; and at their perfect labour my mortality grew heavy, and I cried out, as so many dreamers and men of letters in our age have cried, for the birth of that elaborate spiritual beauty which could alone uplift souls weighted with so many dreams.
II.
My reverie was broken by a loud knocking at the door, and I wondered the more at this because I had no visitors
więcej..