Rośnij. Odważ się marzyć! - ebook
Rośnij. Odważ się marzyć! - ebook
Pozwól rosnąć swoim marzeniom.
Lista rzeczy należących do Marty’ego jest naprawdę krótka, tymczasem jego mama obsesyjnie gromadzi całe tony niepotrzebnych przedmiotów. W poszukiwaniu azylu chłopiec często wymyka się na działkę ekscentrycznego dziadka, chociaż skrycie marzy o dalekich podróżach. Jego życie całkowicie się zmienia, gdy dziadek daje mu na urodziny niezwykłe nasionko. Wkrótce okazuje się, że starszy pan ma w zanadrzu wyjątkowy plan i zamierza zabrać wnuka do Paryża bardzo nietypowym środkiem transportu...
Rośnij to zabawna i inspirująca opowieść o potędze nadziei, wyobraźni i wiary w marzenia – własne oraz tych, których kochamy.
Jeśli czujecie zmęczenie rzeczywistością, w której żyjemy, przeczytajcie tę książkę. Jest ona bowiem nasionkiem nadziei, które niepostrzeżenie zacznie w Was rosnąć. Uprzedzam tylko o skutkach ubocznych: zwykłe zacznie się Wam jawić jako niezwykłe, niemożliwe – jako możliwe, aż w końcu dojdzie do tego, że zaczniecie odpuszczać to, co odpuścić warto, i pielęgnować to, co naprawdę się liczy.
Przemek Staroń – psycholog, autor książek, Nauczyciel Roku 2018
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8318-233-9 |
Rozmiar pliku: | 4,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Oto wszystko, co ma dziadek Marty’ego:
– 1 para okularów (za złamanym zausznikiem);
– 7 zębów;
– 1 kawalerka wynajęta nad pubem „Pod Kotwicą”;
– 1 zepsuty silnik zaburtowy;
– 457 torebek z herbatą;
– 1 opakowanie mleka w proszku;
– mnóstwo czasu;
– 1 działka rekreacyjna z szopą (i ogromną mapą świata przybitą do ściany w środku);
– 1 skrzypiące składane krzesło (które próbuje połknąć człowieka w całości, jeśli krzywo się na nim usiądzie);
– bardzo błyszczące niebieskie oczy;
– 1 stary filcowy kapelusz;
– 1 katalog nasion firmy Hodgkins, Taylor i Synowie;
– 1 pusta puszka po ciasteczkach.
Mogłoby się wydawać, że to całkiem sporo, jednak było to nic w porównaniu z listą rzeczy należących do mamy Marty’ego. Bo mama Marty’ego miała miliardy przedmiotów. Miliardy, tryliardy i nieskończone ilości. W sensie: przygotowałabym dla was spis wszystkich tych rzeczy, ale nawet gdybyście dożyli stu lat, nie dalibyście rady doczytać go do końca, bo ona nie wyrzucała niczego. Gromadziła gazety i dziurawe buty, zardzewiałe kosiarki do trawy i nieprzeczytane książki, połamane ramki do zdjęć i, cóż, WSZYSTKO, co wpadło jej w ręce. W czasach, gdy jeszcze wychodziła na zewnątrz, nie potrafiła minąć śmietnika przy drodze, żeby nie sięgnąć do środka i nie przynieść do domu czegoś „przydatnego”. A jeśli próbowało się wyrzucić cokolwiek z jej zbiorów, ogarniały ją złość i strach.
Dom Marty’ego stał na końcu ulicy i śmieci wypełniały również cały przylegający do niego ogród. Były tam zepsute pralki i sterty zrolowanych dywanów przypominających rozmoczone cygara. Były zwoje kabli i stare sofy poustawiane jedna na drugiej. Niewielki bungalow z czterema małymi pokojami, wąską kuchnią i kwadratowym pomieszczeniem na tyłach z założenia był ciasny, jednak od urodzenia Marty’ego zdawał się kurczyć coraz bardziej. Nie dosłownie, w magicznym sensie, ale zdecydowanie wydawał się chłopcu coraz mniejszy.
Marty nie pamiętał, aby kiedykolwiek bawił się w salonie. To pomieszczenie od początku było po brzegi wypełnione rzeczami. Pamiętał natomiast, że gdy był mały, a tata jeszcze z nimi mieszkał, zakradał się do sypialni rodziców i wślizgiwał do ich łóżka w środku nocy, żeby się do nich przytulić. Teraz jednak głównej sypialni nie można było nawet otworzyć, bo sterty przedmiotów blokowały drzwi.
Przedpokój też stopniowo wypełnił się rzeczami po obu stronach, aż pozostała zaledwie wąska ścieżka wiodąca z kuchni do sypialni chłopca. Z kolei w kuchni można się było dostać tylko do jednej szafki oraz do zlewu, który i tak był wiecznie pełen naczyń. Mama sypiała teraz w fotelu wypoczynkowym przy tylnych drzwiach i wychodziła na dwór jedynie po to, aby usiąść na schodkach i zapalić papierosa. Wannę w łazience wypełniały stare listy i torby z ubraniami, więc Marty mógł się myć tylko na stojąco, za pomocą flanelowej szmatki i odrobiny mydła, przy umywalce do połowy napełnionej letnią wodą.
Póki co chłopiec dzielnie bronił dostępu do własnej sypialni. Za każdym razem, gdy jakaś torba z rzeczami pojawiała się w jego pokoju, wystawiał ją z powrotem na zewnątrz. Zupełnie jakby stał na plaży i próbował odpychać fale gołymi rękami. To dlatego codziennie po szkole chodził na działkę do dziadka. Tak naprawdę nie robili nic ciekawego, tylko siedzieli przed szopą ogrodową i pili razem herbatę z emaliowanych kubków, ale dzięki temu Marty mógł odetchnąć od ciasnoty własnego domu i choć na chwilę uwolnić się od poczucia, że zaraz zostanie porwany przez powódź przedmiotów.
– Wszystko w porządku, chłopcze? – Dziadek posłał mu szeroki uśmiech i podał kubek z herbatą tak słodką, że dałoby się na niej przeżyć przez tydzień.
Marty w milczeniu wzruszył ramionami. Dziadkowi zawsze błyszczały oczy, jednak dziś sprawiał wrażenie wyjątkowo podekscytowanego. Nie było to jakoś szczególnie niezwykłe, bo słynął z tego, że nieustannie emocjonował się rozmaitymi dziwnymi rzeczami. Na przykład pewnego razu chciał koniecznie zadzwonić do NASA, bo był przekonany, że udało mu się uwarzyć nowe cudowne paliwo z liści rabarbaru. Innym razem z sześciu par starych butów i zdezelowanego odkurzacza zbudował automatyczny wyciskacz ślimaków. Skonstruował też urządzenie zwane Pupodrapek 2000, jak również automatyczny mieszacz do herbaty 250, który zamieszał herbatę Marty’ego z takim zacięciem, że wrzątek zaczął chlustać na boki i obaj musieli rzucić się na ziemię, aby uniknąć poparzenia. Ale dziś najwyraźniej chodziło o coś innego.
– Mam coś dla ciebie. – Dziadek znów się uśmiechnął. – Od tygodni czekałem na dostawę! – Wyciągnął z kieszeni małą, brązową kopertę i podał wnukowi. – Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, chłopcze.
Marty się zarumienił. Już myślał, że wszyscy zapomnieli. Rano mama nie złożyła mu życzeń. Nawet on sam przez większość dnia starał się nie myśleć o tym, że ma dziś urodziny.
– Nie miałem za dużo pieniędzy, ale chciałem ci kupić coś wyjątkowego…
Marty rzadko dostawał prezenty, a że jego dom był dosłownie wypełniony śmieciami, posiadanie przedmiotów nie za bardzo go obchodziło. Mimo wszystko zrobiło mu się miło, że dziadek o nim pamiętał.
– No, zajrzyj do środka! – zawołał starszy pan, wbijając w niego wzrok ze zniecierpliwieniem.
Chociaż Marty nie był już małym dzieckiem, wciąż czuł się skrępowany, gdy ktoś obserwował, jak otwiera prezenty.
Nie śpieszył się. Odstawił kubek na bok, po czym wsunął palec pod klapkę koperty. Była to mała, brązowa, kwadratowa koperta, taka jak te, w których mama przynosiła do domu wypłatę, gdy jeszcze pracowała w sklepie. Szczerze mówiąc, koperta była tak lekka, że Marty miał wrażenie, jakby była pusta. Obrócił ją do góry nogami i na wnętrze dłoni wypadło mu nasionko. Zmarkotniał odrobinę.
– Wow! – zawołał. – Nasionko!
– A żebyś wiedział! Jedno z najlepszych z katalogu Hodgkins, Taylor i Synowie!
Dziadek wciąż się do niego uśmiechał. Marty sam nie wiedział, czego się spodziewał, ale na pewno nie tego. Stłumił rozczarowanie.
– Jest naprawdę wspaniałe… – wyjąkał.
Wziął nasionko między palce. Faktycznie było wyjątkowo okazałe. Gładkie, pulchne i odrobinę pasiaste, jakby nosiło piżamę. Chłopiec przyjrzał mu się uważnie: było za duże na ziarno słonecznika i nie przypominało kształtem żadnego nasiona kwiatu, jakie znał…
– Co z niego wyrośnie?
Dziadek uśmiechnął się z ekscytacją.
– To, mój chłopcze, jest niespodzianka! Było mnie stać tylko na jedno, więc miejmy nadzieję, że okaże się dobre!
Uśmiech Marty’ego zbladł.
– Słuchaj – powiedział dziadek. – Przepraszam, że nie mogłem ci kupić żadnej gry komputerowej ani innych rzeczy, którymi bawią się dzieciaki w dzisiejszych czasach. Gdybym mógł, podarowałbym ci cały świat. Wiesz o tym, prawda?
– Wiem – szepnął Marty.
– No i kto wie, co trzyma dla nas w zanadrzu ta mała ślicznotka – dodał mężczyzna. – W nasionach tkwi magia, wiesz? – Puścił oko do wnuka. – Nigdy nie wiadomo, jakie cuda się w nich kryją.
Marty popatrzył na niego z miłością, ale też nieco zmieszany.
– To bardzo ładne nasionko – przyznał.
Dziadek sięgnął po nie, uniósł je i obejrzał w ostatnich promieniach słońca. Aż zadrżał z emocji.
– Masz rację, chłopcze. To piękność! Zapierająca dech w piersiach piękność!