Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rowerem po Amazonce. Bracia Dawid Andres i Hubert Kisiński w podróży po największej rzece świata - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
29 marca 2017
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rowerem po Amazonce. Bracia Dawid Andres i Hubert Kisiński w podróży po największej rzece świata - ebook

Wyprawa niezwykła, bo Amazonka nie jest zwykłą rzeką. Prawie siedem tysięcy kilometrów przez góry i dżunglę. Nie jedno, ale dwa źródła. Ujście dwustukilometrową deltą do oceanu. Rwące bystrza. Fale jak na oceanie. Uwielbiana równie mocno, jak i nienawidzona. Ale niezmiennie fascynująca.
Przypadkowo w 30. rocznicę pierwszego przepłynięcia całej Amazonki od źródła do ujścia Dawid Andres i Hubert Kisiński wyruszyli w podróż z nurtem królowej rzek na... rowerach. Ale nie zwykłych rowerach. Na rowerach amazońskich.
Opowieść o przeżyciach braci, poznawaniu rzeki i ludzi, a przede wszystkim samych siebie, snuje Piotr Chmieliński – pierwszy na świecie człowiek, który przepłynął kajakiem Amazonkę. Wracając po 30 latach na jej brązowe wody, wspólnie z Dawidem i Hubertem zmierza się z fenomenem Amazonki i ulega magicznemu wpływowi, który urzeka, a jednemu z braci ratuje życie.
Podróż rowerami po Amazonce została nagrodzona Kolosem 2015 w kategorii Wyczyn Roku.

„Niewielu jest ludzi na ziemi, którzy znają Amazonkę tak dobrze jak Piotr Chmieliński. Jeszcze mniej może opowiedzieć niezwykłą historię o wyprawie braci Dawida Andresa i Huberta Kisińskiego, którzy «przepedałowali» rzekę na rowerach. Osobiste wyzwanie, jakie podjął podczas tej wyprawy Hubert, uczyniło podróż niezwykle inspirującą. To rzadka, ale doskonała kombinacja, która układa się we wspaniałą opowieść” – Joe Kane, amerykański pisarz, towarzysz Piotra Chmielińskiego w wyprawie kajakowej od źródeł do ujścia Amazonki na przełomie 1985 i 1986 roku, którą opisał w książce „Z nurtem Amazonki”

„Nie ma na świecie chyba nikogo, kto bardziej niż Piotr Chmieliński nadawałby się do opisania liczącej osiem tysięcy kilometrów rowerowej podróży po Amazonce. Jako pierwszy pokonał kajakiem całą Amazonkę i od lat jest zaangażowany w badania jej źródeł, doskonale zna trudności i przeszkody piętrzące się na rzece. Podobnie jak bracia pokonuje je w sposób unikalny i nowatorski. Piotr ma nienasycony apetyt na przygody, co pozwala mu opowiedzieć naprawdę świetną historię” – Bernadette McDonald, kanadyjska pisarka, autorka m.in. „Ucieczki na szczyt”, książki o dziejach polskiego himalaizmu

„Najpotężniejsza rzeka świata, osiem tysięcy kilometrów przez najbardziej niedostępne tereny na Ziemi, dzikie zwierzęta, piraci, gangi narkotykowe i dwóch śmiałków... na rowerach! Dawid Andres i Hubert Kisiński mieli szalony, niewykonalny plan. I zrealizowali go! To historia o marzeniach, wewnętrznej sile i wielkiej determinacji. A opisał ją Piotr Chmieliński, który jako pierwszy człowiek na świecie przepłynął Amazonkę od źródeł do ujścia, co światowe media uznały za jedno z największych osiągnięć eksploracyjnych XX wieku. Od tamtej pory nie tylko wielokrotnie wraca nad tę rzekę, żeby ją badać i opisywać, ale też dzieli się swoim ogromnym doświadczeniem i wiedzą.
Tym razem jako przewodnik i dobry duch przeprowadził przez meandry Amazonki kolejnych młodych eksploratorów. Piotrze, dziękuję Ci za inspirację, a naszą przyjaźń uważam za wielki przywilej i zaszczyt” – Martyna Wojciechowska, dziennikarka i podróżniczka

Kategoria: Podróże
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-268-1965-0
Rozmiar pliku: 16 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Piotr Chmieliński, 1986 rok.

Taksówkarz pędził przez miasto, nie zważając na czerwone światła. Przecinał jedno skrzyżowanie za drugim i nawet minimalnie nie zwalniał. W myśl umownego latynoskiego kodeksu drogowego ostrożność powinien przecież zachować ten, kto ma światło zielone. Zresztą na drodze i tak nikogo nie było. Ulica, ciągnąca się przed nami niczym długa, falująca wstęga, była kompletnie pusta, podobnie jak całe pogrążone we śnie Manaus.

Na lotnisku miałem szczęście trafić na kierowcę, któremu wystarczyło podać nazwę hotelu i już wiedział, gdzie jechać. Nie błądził, nie musiał nikogo pytać o drogę. W ciągu następnych kilku dni mogłem wykazać się lepszą znajomością topografii miasta niż niejeden taksówkarz, z którym jeździłem. Nawet w dobie smartfonów z wbudowaną nawigacją dla amazońskiego taryfiarza problemem bywa dojazd do portu w portowym mieście.

Było koło 2.30 w nocy, kiedy zatrzymaliśmy się na podjeździe przed hotelem Saint Paul. Wysiadłem z klimatyzowanego auta i wpadłem wprost w gęstą, gorącą zawiesinę. Nagrzane i parne powietrze tworzyło wrażenie niewidocznej pianki, która otaczała i oblepiała ciało. Wydawało mi się, że stawia opór, gdy szedłem; że można go zaczerpnąć w dłonie albo ciąć nożem na kawałki. Moje ubranie, włosy i skóra momentalnie pokryły się warstewką wilgoci. Teraz dopiero poczułem, że znowu jestem w sercu Amazonii.

Zbieg okoliczności sprawił, że przyjechałem tu trzydzieści lat po tym, gdy przepłynąłem Amazonkę od jej źródła do ujścia. Stałem się pierwszym podróżnikiem, który tego dokonał – w kajaku i pontonie. To było na przełomie roku 1985 i 1986. Największa rzeka świata zajęła w moim życiu szczególne miejsce. Dlatego teraz odwiedzając Brazylię służbowo, nie mogłem darować sobie zobaczenia i ponownego dotknięcia wody amazońskiej. Na dodatek ten powrót miał miejsce po zakończeniu niesamowitej ekspedycji, w którą niedawno się zaangażowałem. Dwóch braci – Dawid Andres i Hubert Kisiński – wyruszyło na Amazonkę rowerami. Nie tylko jechali nimi wzdłuż rzeki, ale też płynęli na nich po rzece. Szalony pomysł! Bracia potrzebowali wsparcia i rady kogoś, kto już zmierzył się z Amazonką. Trafili na mnie, a ja – choć na odległość – na tyle wciągnąłem się w ich wyprawę, że stałem się niemal jej uczestnikiem. Dzięki temu w trzydziestolecie mojej podróży Amazonką znów płynąłem po królowej rzek.

– Czy z okna widać Rio Negro? – zapytałem recepcjonistę w hotelu Saint Paul, kiedy wręczał mi klucz do mojego pokoju na dziewiątym piętrze. Nieco skonsternowany chwilę się zastanawiał, patrząc w ekran monitora, jakby tam szukał odpowiedzi, i wreszcie odparł krótko: „Nie”.

– To może jest dostępny pokój z widokiem na rzekę?

Znowu krótka odpowiedź: „Niestety nie”.

No trudno, pomyślałem, chwyciłem walizkę i z lodowatego lobby wjechałem windą na rozgrzane i duszne dziewiąte piętro.

Krótko po szóstej obudziło mnie jaskrawe światło, które wpadało do pomieszczenia przez cienką szczelinę pomiędzy kotarami. Natychmiast zerwałem się z łóżka rześki, jakbym spał dziewięć godzin, a nie zaledwie trzy, i podbiegłem do okna. Słońce oraz błękitne niebo, po którym wędrowały kontrastujące bielą chmury – pięknie budził się ten majowy dzień. A w dole rozciągało się miasto, którego właściwie nie rozpoznawałem. Manaus rozrosło się wszerz i wzwyż. Z chaosu mniejszych domostw, przypominających pudełka poustawiane ściśle jedno przy drugim – niektóre bez okien, podrapane, nadpalone, z niebieskimi pojemnikami na wodę i gdzieniegdzie z talerzami anten satelitarnych na dachach – wyłaniały się biurowce i hotele.

Teatro Amazonas – gmach opery wzniesiony w czasach boomu kauczukowego. Miał być południowoamerykańskim odpowiednikiem La Scali.

Promienie kładły się ciepłym, intensywnym blaskiem na całą okolicę, podkreślając zieleń drzew i palm, koloryt budynków: niebieskich, różowych, żółtych, kamiennoszarej wieżyczki kościoła. W tym gąszczu zabudowań uwagę zwracała charakterystyczna budowla o różowych ścianach, z białymi framugami okiennymi i żółto-zielono-niebieską kopułą – Teatro Amazonas. Ale najbliższe otoczenie rejestrowałem jak przez mgłę, bo mój wzrok wędrował nieustannie do szafirowego pasa w oddali, tam gdzie kończyło się miasto – to było Rio Negro!

Godzinę później szedłem już w stronę nabrzeża.

Sam byłem zaskoczony podekscytowaniem, a nawet lekkim podenerwowaniem, jakie mnie ogarnęły, gdy zmierzałem w kierunku portu. Wspomnienia i dawne emocje, które odżyły w czasie podróży braci Dawida Andresa i Huberta Kisińskiego, teraz sięgały zenitu. Czułem się, jakbym miał się spotkać z kimś dawno niewidzianym, a nie popatrzeć na rzekę. Bo czymże jest rzeka? Czym jest Amazonka?

Dla mnie była spełnieniem marzeń, wspaniałą przygodą, ale i największym wyzwaniem. Pół roku spędzone na największej rzece świata to był wystarczająco długi czas, żeby się do niej przyzwyczaić, polubić ją, ulec fascynacji jej żywiołowością, zmiennością i wielkością. Czułem się na Amazonce jak u siebie. Ciągle ją odkrywałem, poznawałem, znajdowałem coś, co mnie zaskakiwało. I nie było dnia, żebym miał jej dość. Nie było chwili znudzenia. A gdy zbliżaliśmy się do Atlantyku, myślałem sobie, że chętnie płynąłbym dalej, gdyby nie fakt, że Amazonka kończyła bieg w oceanie. Robiłem, co mogłem, by opóźnić finał wyprawy.

Amazonka jest rzeką niezwykłą. Przecina niemal cały kontynent południowoamerykański, w tym trzy państwa i trzy strefy czasowe. Z rzeki górskiej przeistacza się w rzekę tropikalną, a potem z kanałów w Breves wypływa, „rozprzestrzeniając się w bezmiarze wód zatoki Marajo, z falami podobnymi falom morskim. Tutaj gromadzi dumna swe siły, aby w spotkaniu z Atlantykiem odeprzeć jego wody daleko od siebie”, jak pisał brazylijski poeta Thiago de Mello^(). Dodać należy, że do oceanu wpływa deltą o szerokości ponad dwustu kilometrów. Przedzierając się przez Andy, żłobi w skałach liczne kaniony, w tym dwa o znamiennych i adekwatnych do czyhających w nich niebezpieczeństw nazwach: Czarny Kanion i Otchłań Acobamba. Na mapie dolna część rzeki przypomina kształtem wijącego się węża, ze względu na liczne meandry.

Amazonka to rzeka ukształtowana przez wiele dopływów, stąd jest to również rzeka o wielu nazwach. Z jeziorka Ticlla Cocha, swego stałego źródła, płynie jako Carhuasanta, potem Lloqueta, Challamayo, Hornillos, Apurímac, Ene, Tambo, Ukajali, Solimões (tylko w nazewnictwie brazylijskim), by wreszcie stać się Amazonką i wpłynąć do Oceanu Atlantyckiego.

Skomplikowany układ dopływów amazońskich czyni ją rzeką o wielu źródłach: stałym w Ticlla Cocha i sezonowym, tylko w porze deszczowej w Cordillera Rumi Cruz, skąd wypływa Río Mantaro.

Nie bez przyczyny Amazonce nadano nazwę najbardziej wojowniczego plemienia kobiet. Podróż rzeką jest zmaganiem się z żywiołem i obfituje w niebezpieczeństwa, te jednak stają się źródłem doświadczeń i życiowych lekcji. Podobnie zresztą jak świat, ludzie i kultury poznawane na trasie wyprawy.

Piotr Chmieliński – obecnie prowadzi przedsiębiorstwo zajmujące się ochroną środowiska, które było zaangażowane między innymi w remont waszyngtońskiego Kapitolu; na zdjęciu na szczycie kopuły Kapitolu.

Zastanawiałem się, jakie wrażenie zrobi na mnie Amazonka po trzydziestu latach, od kiedy sam ją przepłynąłem. Po trzydziestu latach od ostatniego pobytu w rejonie wielkiej wody. Chyba najbardziej bałem się... braku wrażenia.

Płynąc kajakiem, upajałem się byciem na Amazonce. Miałem świadomość, że mój i Joego (mojego towarzysza) los w dużej mierze zależy od łaskawości rzeki i amazońskiej aury. Podziwialiśmy jej żywiołowość oraz dzikość i zmagaliśmy się z nimi, pokonując górskie bystrza w górnym biegu, szczególnie niebezpieczne w ciemnych czeluściach kanionów wyżłobionych przez wodę w skałach. Opuściwszy Andy, obserwowaliśmy, jak rzeka płynąca przez środek tropikalnej puszczy staje się coraz większa i coraz szersza. Pierwsze bardzo ciepłe dni w dżungli stanowiły przyjemną odmianę po mrozach, śniegach i zimnych deszczach, które przeżyliśmy w górach. To radosne uniesienie wkrótce przyćmiło zmęczenie, bo trudno spać i odpoczywać, zalewając się potem i z trudem łapiąc powietrze. Później siłą rzeczy nauczyliśmy się egzystować w środowisku, w którym temperatura znacznie przekracza 40°C, a wilgotność powietrza osiąga wartość bliską stu procent. Przestało nas męczyć tak bardzo rozbijanie namiotów, gotowanie czy wykonywanie innych czynności.

Ale najprzyjemniej było na rzece. Im dalej od brzegu, tym bardziej wkraczaliśmy w zasięg chłodnej bryzy, która łagodziła skwar tropików. Czasem po całym dniu na środku Amazonki, gdzie wiał orzeźwiający wiatr, a niekiedy padał deszcz, trudno było uwierzyć, że na stałym lądzie w tym samym czasie z nieba leje się żar. Dlatego zawsze wolałem trzymać się blisko wody. Im bliżej Atlantyku, tym częściej doświadczaliśmy jej zmienności: nawiedzały nas sztormy, wielkie fale, ulewy, potem słońce i znowu sztormy, fale, deszcz i słońce. I tak kilka razy dziennie.

Na styku Rio Negro i Solimões „czarne” i „białe” wody tworzą wyraźną granicę między rzekami. Zjawisko to występuje na wielu połączeniach Amazonki i jej dopływów.

Upajałem się wielkością rzeki, zwłaszcza od Manaus w kierunku Santarém i Gurupy, a potem od Breves aż do Atlantyku, gdzie szerokość akwenu sięga od kilkunastu do kilkudziesięciu kilometrów. Czasem wydawało się, że nasz świat ogranicza się wyłącznie do bezkresnej przestrzeni wody. Brzegi oddalone o kilkanaście kilometrów, spowite we mgle i niewidoczne, za nami chmury, nierzadko ściana deszczu, przed nami linia horyzontu, za którą rzeka wpada jak w otchłań bez dna.

Czy z perspektywy brzegu ogromne rozlewisko wodne, jakie tworzy największa rzeka świata, faktycznie zadziwia tym czymś niezwykłym, co mnie kiedyś urzekało?

Na wąskim chodniku z trudem przeciskałem się przez tłum przechodniów i sprzedawców owoców, którzy nie zważając na brak miejsca, ustawili swoje małe kramiki wzdłuż muru okalającego jakiś urzędowy budynek. Doszedłem do skrzyżowania. Ulice po mojej lewej stronie, kompletnie zakorkowane, rozbrzmiewały dźwiękiem klaksonów. Ta po prawej, o dziwo, była pusta, czasem tylko jakaś taksówka przejeżdżała na drugą stronę skrzyżowania, przyłączając się do stojącej tam kawalkady aut. Na końcu drogi dostrzegłem statki. Zatem tam musiał być port.

Statki, stateczki i łodzie przycumowane do nabrzeża i wchodzącego w głąb rzeki pomostu tworzyły skomplikowane kłębowisko, jakby stały jedne na drugich, byle jak i byle gdzie. Potrzebowałem chwili, żeby dostrzec pewien porządek w tym chaosie oraz docenić zmysł przestrzenny i organizacyjny tego, kto zarządzał miejscami postojowymi wszelkich docierających tu jednostek pływających. Lekki wiatr od rzeki przynosił charakterystyczny zapach wilgoci i ryb. Z łódek sprzedawano świeżo złowione piękne okazy. Równo poukładane na pokładach aż lśniły srebrem łusek, zachęcając klientów do zakupu.

Wszechogarniający ruch i gwar tworzyły w porcie atmosferę radosnej krzątaniny, która towarzyszy przygotowaniom do podróży. Śmiechy i pokrzykiwania, do tego głośna muzyka dobiegająca ze straganów z jedzeniem, kawą i innymi dobrami zagłuszały buczenie portowej syreny.

Z bocznej ulicy wyłoniła się taksówka. Powoli jechała za mężczyzną, który biegnąc tuż przed maską, zamaszystymi ruchami ręką wskazywał drogę. Zatrzymali się nieopodal zejścia na pomost. Z samochodu wysiadła kobieta o jasnych włosach i bardzo białej skórze. Niemal świeciła nietypową w tym rejonie świata bladością. Nie było wątpliwości, że to cudzoziemka. Wyglądała mi na Europejkę. Natychmiast podbiegł do niej jeden z tragarzy, bardzo szczupły, pięćdziesięciokilkuletni mężczyzna, i zanim zdążyła powiedzieć choć słowo, już wypakowywał jej walizkę, torbę podręczną i zgrzewkę wody mineralnej z bagażnika. Jakież było zdziwienie Europejki, gdy całkiem sporą walizę podniósł wysoko i położył sobie na głowie, a następnie z pomocą kolegi umieścił na niej jeszcze zgrzewkę. Potem energicznym krokiem ruszył w stronę Amazon Star, największego statku zakotwiczonego na końcu pomostu, przytrzymując rękami swój piramidalny ładunek. Oszołomiona blondynka złapała plecak, torbę podróżną oraz traperski kapelusz i podążyła za mężczyzną, obserwując z lekkim niepokojem swój dobytek, który chybotał się na głowie tragarza zbiegającego po mokrych schodach. Mężczyzna pokrzykiwał wesoło i sprawnie wymijał pochód rodzin z dziećmi, psami, piszczącymi kotami, obładowanych tragarzy, sprzedawców zegarków, kabelków do telefonów i kolorowych sznurków, nawet nie oglądając się za cudzoziemką. Po chwili zobaczyłem, jak wbiegł po metalowym trapie, a potem wąskimi schodami wtaszczył cały bagaż do kajuty na najwyższym pokładzie. Gdy odchodził, pomachali sobie z kobietą przyjaźnie, ona – wychylając się przez barierkę obok mostku kapitańskiego, on – biegnąc na spotkanie z następnymi klientami.

Każdy podjeżdżający do portu samochód to dla tragarzy szansa na zarobienie kilkunastu czy kilkudziesięciu reali. Uwijali się jak w ukropie, wyładowując paczki, pudła i pudełka, pralki, lodówki, telewizory. Towar, bez względu na wielkość i ciężar, lądował na barku mężczyzny, który z przechyloną na bok głową, przytrzymując rękami mniej lub bardziej poręczny pakunek, natychmiast ruszał w kierunku wybranego statku. W taki sam sposób ładowali i rozładowywali jednostki towarowe, kursując po pomoście ze skrzyniami wypełnionymi owocami i warzywami, klatkami z kurami, materiałami budowlanymi.

Statek jest podstawowym środkiem transportu ludzi i towarów w dorzeczu Amazonki.

Powietrze przeszyło kolejne przeciągłe buczenie. Novo Aliança sygnalizował swoją gotowość do wypłynięcia. Pokład na drugim poziomie wypełnił się kolorowymi hamakami. Wisiały ciasno jeden przy drugim – pierwszy wysoko, kolejny niżej, trzeci najniżej, a jeszcze następny w poprzek. Nic dziwnego, że na tak niewielkiej przestrzeni mieści się grubo ponad stu pasażerów.

Już zdjęto trap, zrzucono cumy, woda zagotowała się wokół śruby okrętowej, statek lekko odbił od pomostu, gdy nagle rozległy się jakieś krzyki. Wzrok wszystkich skierował się na biegnącą parę z małą, może czteroletnią, dziewczynką – to oni wołali do kapitana, jakby chcieli zatrzymać jednostkę. Dobiegli do statku, którego burta znajdowała się już przynajmniej półtora metra od pomostu. Mężczyzna chwycił na ręce dziecko, które ze strachu rozpłakało się w głos, podniósł nad wodą i podał jednemu z pasażerów stojących na rufie. W tym czasie kobieta sama przeskoczyła zgrabnie na pokład. Jej mąż przerzucił jeszcze dwie walizki i nim zdążyłem odetchnąć z wrażenia, już był na statku.

Słońce schowało się za gęstymi, ciemnymi chmurami. Przez chwilę padał drobny, orzeźwiający deszcz. Pomyślałem, że czas opuścić mój punkt obserwacyjny i spróbować zrealizować cel, który mnie tu przygnał – popłynąć na Amazonkę.

Ruszyłem wzdłuż nabrzeża w kierunku rzędu małych turystycznych stolików, przy których, jak się zorientowałem, urzędowali sprzedawcy biletów na statki. Pierwszy zawzięcie dyskutował z jakimś mężczyzną, pokazując mu tabliczkę z datami i godzinami rejsów do Tabatingi. Podszedłem do następnego i zapytałem, czy mógłby pomóc w zorganizowaniu niedużej łodzi, na jakieś dwie-trzy godziny, żeby popłynąć na Solimões i Furo do Paracuúba. Po chwili wzajemnego dogadywania się przy użyciu mieszanki portugalskiego, hiszpańskiego, angielskiego i mowy rąk powiedział krótko: Momento, szepnął coś do ucha siedzącemu obok chłopakowi, a ten gdzieś pobiegł, by faktycznie „za moment” wrócić w towarzystwie starszego mężczyzny.

– Bom dia, Admirante^() – rzekłem, wyciągając rękę na powitanie. – Jestem Piotr.

– Bom dia – odpowiedział z szerokim uśmiechem, bo najwyraźniej spodobało mu się nazwanie go admirałem. – Nazywam się Alfredo, ale możesz mi mówić Admirante. A więc chcesz popłynąć do kanałów i na Solimões? To da się zrobić. Tylko poczekaj, momento.

Po chwili wrócił z trzydziesto-, może trzydziestopięcioletnim Indianinem, jak się okazało – właścicielem taksówki wodnej.

– To jest Gabriel – przedstawił swojego towarzysza Admirante. – Za dwieście reali zabierze cię na blisko dwuipółgodzinny rejs po kanałach i rzece.

Taksówka Gabriela była całkiem sporą łodzią, zadaszoną, z dwudziestoma sześcioma miejscami siedzącymi. Na obu burtach widniał duży napis: „Com^(te) Keves”, zaś z przodu, na wąskim pasku odchodzącym od dachu, napisano czerwonymi literami słowa „Jesus te ama”. W Brazylii na wszystkich jednostkach pływających, czasami także jeżdżących, znajdują się napisy nawiązujące do religii. „Jezus cię kocha” jest chyba najbardziej popularnym. Na większych statkach odnaleźć można cytaty z psalmów.

Wypłynęliśmy z portu i natychmiast powróciły doznania, które przez lata tkwiły w zakamarkach mojej pamięci. Co to za wspaniałe uczucie być znowu na rzece, tej rzece! Wokół mnie, gdzie nie spojrzeć, ogrom atramentowej wody Rio Negro. Dziób pędzącej łodzi orał w niej głębokie bruzdy i zdawał się otwierać mroczne otchłanie. Ciężkie, ciemne chmury zasłaniały niebo, przez co toń wydawała się jeszcze groźniejsza i bardziej czarna.

Po kilkunastu minutach szybkiej jazdy dopłynęliśmy do miejsca, gdzie rzeka wydaje się kończyć gęstymi zaroślami. Gabriel wyłączył silnik i pozwolił łodzi unosić się na łagodnych falach. Podpływaliśmy coraz bliżej i bliżej, aż przed nami otworzyła się wodna droga w głąb dżungli, u wrót której piękna i dostojna biała czapla powitała nas, dumnie wyciągając długą szyję.

Wysokie drzewa tworzyły malownicze tunele, którymi poruszaliśmy się, słuchając radosnego śpiewu dżungli: ptaków świergoczących przy jednostajnym wtórze cykad, skrzeczeniu papug i pokrzykiwaniu małp. Tutaj nurt był spokojny, niemal nieodczuwalny. Woda o brązowym zabarwieniu wzięła w posiadanie cały teren, zalewając wszystko dookoła. Drzewa, krzaki i zarośla wyrastały z niej. Przypominało to obrazy z wielkiej powodzi, ale powódź kojarzy się źle, zupełnie inaczej niż cud przyrody, który widziałem.

Gdzieniegdzie jaśniejsze światło zdołało się przebić przez gęste korony drzew, sprawiając wrażenie jakiegoś nadprzyrodzonego zjawiska. Im dalej zapuszczaliśmy się w głąb dżungli, tym intensywniejsza stawała się gra zmysłów. Wilgotny zapach wody mieszał się z zapachem roślin. Pomruki silnika przestały być słyszalne, jakby świadomość wyeliminowała zbędne dźwięki, za to w moich uszach rozbrzmiewała subtelna muzyka puszczy. Oczy dostosowały się do pobudzonej wyobraźni, co skutkowało swoistą, nazwijmy to, amazońską fatamorganą. Pływające konary i kawałki pni przypominały a to głowę krokodyla, a to sunącą anakondę, a to jeszcze jakiegoś dzikiego ptaka. Przy kępie krzaków po lewej dostrzegłem wystający ponad powierzchnię wody długi, wąski obiekt, który poruszał się w górę i w dół. Jak wąż szykujący się do ataku na upatrzoną ofiarę. Pomyślałem, że tym razem to nie może być złudzenie – ruchy tak płynne, elastyczne – to musi być żywa istota! Dopiero z bliska przekonałem się, że widzę korzeń drzewa, który wyrósł w tak nietypowy sposób.

Tymczasem przestrzeń otwartej wody zaczęła się powiększać, aż wąski pas, którym przedzieraliśmy się przez dżunglę, przeistoczył się w ogromny kanał – Furo do Paracuúba.

Gabriel miał już ochotę wracać do portu. Przekonany o moim braku rozeznania w terenie, zapewnił mnie, że zrealizowaliśmy plan wycieczki.

– Gabriel, nie tak szybko, mamy jeszcze popłynąć na Solimões.

– Właśnie jesteśmy na Solimões – odpowiedział, wskazując na roztaczające się wokół czarne wody Rio Negro.

– Nie, Solimões jest tam – pokazałem na wschód – płyńmy tam, gdzie łączą się wody.

Nie był zadowolony, chyba nawet trochę zdenerwowany, ale umowa to umowa.

– No dobra, to teraz usiądź za mną, bo to niebezpieczne, żebyś stał na dziobie – burknął i włączył silnik. Faktycznie, przebywanie na moim dotychczasowym stanowisku z przodu łodzi byłoby tym razem ryzykowne, bo Gabriel ruszył gwałtownie, dodał gazu i popędził na złamanie karku.

Kilka minut później daleko przed nami pojawił się charakterystyczny brunatny pas wyraźnie kontrastujący z prawie czarną wodą, po której płynęliśmy. Tam Rio Negro oddziela się od Amazonki idealnie równą linią. W zasadzie „oddziela” to niewłaściwe słowo, bo rzeki się łączą, chociaż ich wody na około sześciokilometrowym odcinku się nie przenikają. Płyną obok siebie, każda niezależnie, swoim torem, nie naruszając odrębności tej drugiej.

Otchłań Acobamba (grafika Tima Biggsa).

Na styku obu akwenów tym mocniej zaznacza się jasnobrązowe zabarwienie Amazonki. Zwykle opisuje się ją jako rzekę o kolorze kawy z mlekiem, a miejscowi określają ją mianem „białej wody”. I taka jest od samego źródła w Andach, skąd aż do Atlantyku niesie piasek, błoto i muł. Tylko w porze suchej w swoim górnym biegu jest czystym górskim strumieniem i toczy przezroczystą wodę przez mniej więcej 1000 kilometrów^().

Gabriel zwolnił tempo i jego taksówka wodna powoli przecięła granicę obu rzek. Zatrzymaliśmy się kilka metrów dalej. Fale kołysały łodzią łagodnie, z pluskiem uderzając o burty. Wciągnąłem w płuca wilgotne powietrze mojej Amazonki. Znowu poczułem się jak u siebie, bo tu wszystko było znajome: balansowanie na falach, wiry tworzące się na powierzchni, bezkresna przestrzeń, wilgotny wiatr, nieskończenie daleki horyzont.

Stałem na łodzi pośrodku rzeki porażony i po raz kolejny oczarowany wielkością Amazonki. Powróciło dawne poczucie respektu. Rozglądając się wokół, znowu jak kiedyś chłonąłem każdy obraz przed moimi oczami. Uczyłem się ich na pamięć i próbowałem zatrzymać je na długo. Na zawsze.

Gabriel patrzył na mnie nieco zadziwiony.

– Trzydzieści lat temu płynąłem tędy kajakiem – odpowiedziałem na jego pytające spojrzenie.

– Naprawdę, kajakiem? Dokąd płynąłeś?

– Do Atlantyku. Przepłynąłem całą tę rzekę, od źródła w Andach. I wiesz, wspaniale jest powrócić na Amazonkę.

Od czasów konkwistadorskich Francisca de Orellany, pierwszego „zdobywcy” Amazonki, rzeka nieustannie fascynuje i przyciąga eksploratorów i poszukiwaczy przygód. Jak dotąd tylko dwadzieścia cztery osoby zdołały przebyć ją w całości, od źródeł do ujścia. Pokonywano ją różnymi środkami transportu: pontonami, kajakami, pieszo^().

Bohaterowie tej książki, bracia Dawid Andres i Hubert Kisiński, przejechali i przepłynęli największą rzekę świata na rowerach. Ich nieco ponad półroczna podróż nieoczekiwanie stała się moim powrotem na Amazonkę, w retrospekcji i współcześnie. Mój początkowy sceptycyzm do pomysłu „jazdy” po Amazonce ustąpił miejsca zaangażowaniu w ekspedycję. I tak powstała ta opowieść o wyprawie, która była spełnieniem marzeń dla jednego brata, a dla drugiego – ratowaniem samego siebie.

Port w Manaus i świeże ryby amazońskie z nocno-porannych połowów.„Piotrze, to Dawid. Dawidzie, to Piotr. Dawid będzie ostatnią jak na razie osobą podejmującą próbę pokonania Amazonki od źródła do oceanu. Piotr był pierwszym, który tego dokonał. Teraz możecie przejść na swój ojczysty język” – w taki oryginalny, mejlowy sposób amerykański kajakarz West Hansen^() przedstawił nas sobie z Dawidem Andresem. Jeszcze tego samego dnia otrzymałem wiadomość od Dawida:

Dzień dobry panie Piotrze, rozmawiałem z Westem i poprosiłem o kontakt do pana. Cieszę się, że mam taką możliwość, ale do rzeczy. Na przełomie sierpnia i września wraz z bratem chcemy przejechać rowerem całą Amazonkę. Po wielu przemyśleniach stwierdziłem, że zrobimy to rowerami od początku do końca. Skonstruowaliśmy coś, co nazywam przenośnym rowerem wodnym, jest to cacko, które po rozłożeniu śmiało da się umieścić w sakwach. Daje nam możliwość przemieszczania się wodą i lądem. Panie Piotrze, mam wiele pytań dotyczących wyprawy, jeśli jest taka możliwość, to czy mogę pisać, dzwonić i zamęczać pana sprawami, które nie dają mi zasnąć? Pozdrawiam, Dawid Andres.

Odpowiedziałem, że owszem, spróbuję rozwiać jego wątpliwości, ale sam miałem mnóstwo pytań do Dawida. Najistotniejsze dotyczyło tego „przenośnego roweru wodnego”. Nie mogłem sobie wyobrazić podróży po Amazonce pojazdem służącym do spacerowych przejażdżek po stawie w miejskim parku – a właśnie tak wyobrażałem sobie rower wodny. Nurtowało mnie również, jaki jest cel wyprawy i jaką trasą zamierza ją zrealizować Dawid. Odpowiedź na dwa ostatnie pytania dostałem niemal natychmiast.

Cel – chcemy przeżyć coś niezwykłego. Wspaniałą przygodę. Tylko tyle. A trasa? No jak?! Śladami Piotra Chmielińskiego! Ale rowerem.

Uśmiechnąłem się do siebie. Czy można odmówić pomocy wobec takich argumentów?

Szukając źródła pomysłu na wyprawę rowerową po Amazonce, należałoby się cofnąć o jakieś dwadzieścia lat. Do Gorzowa Wielkopolskiego, a dokładniej Zawarcia, starej robotniczej dzielnicy miasta położonej, jak nazwa wskazuje, za Wartą. Dawid, który nosił wówczas nazwisko swego ojca – Kotula, wraz z przyjacielem, Markiem Pielechem, snuli marzenia o podróży do Indii i na Bliski Wschód. Wojaże po świecie grały Dawidowi w duszy od maleńkiego. Spontaniczne wypady w Polskę i Europę, „odhaczanie” ważnych miejsc na mapie i książki podróżnicze oraz historyczne pobudzały jego wyobraźnię. Dawid pragnął być daleko i przeżywać coś niezwykłego.

Indie i Bliski Wschód musiały jednak poczekać. Dawid bowiem na drugim roku postanowił rzucić studia i zaciągnął się do pracy na statkach pasażerskich. Wydawało mu się wówczas, że to najlepszy sposób na podróżowanie, a jednocześnie zarabianie. Czas spędzony na statkach okazał się prawdziwą szkołą życia i przetrwania. Zatrudniony jako „snack steward” pełnił, jak to sam określił, funkcję chłopca na posyłki: podawał posiłki, sprzątał stoliki, przygotowywał miejsca pracy, wykonywał polecenia załogantów zajmujących wyższe miejsce w okrętowej hierarchii, czyli prawie wszystkich. Pływając od portu do portu, zwiedzał interesujące miejsca i poznawał ludzi ze wszystkich stron świata. Kiedy uznał, że ma już dość niewolniczej pracy i podłego traktowania załogi przez pracodawców, któregoś dnia podstępem wydobył od dowódcy swój paszport, zszedł z pokładu w San Diego i już nie wrócił.

7 września 2015 – początek wyprawy rowerowej po Amazonce w Camanie nad Pacyfikiem.

Dotarł do Chicago i tam zaczął swoje amerykańskie życie. Pracował na budowie, potem jako kierowca jeździł ciężarówką po Stanach Zjednoczonych. Podczas andrzejek organizowanych przez jednego z kolegów z Polski poznał Michelle Andres.

– Zwróciłem na nią uwagę od razu, ale byłem przekonany, że to dla mnie za wysokie progi – wspomina z uśmiechem. – Sam nie wiem, jak to się stało, że ta atrakcyjna Filipinka się mną zainteresowała.

Półtora roku później wzięli ślub. Dziś mają dwoje dzieci: dwunastoletnią Amelkę i dwa lata młodszego Nathana. Ich dom w Arizonie jak soczewka skupia trzy kultury: polską, filipińską i amerykańską.

W 2008 roku podczas pobytu w Polsce Dawid spotkał się z Markiem Pielechem i odżyły marzenia o podróży do Indii. Wymyślili, że pojadą busem przez Turcję, Iran i Pakistan. Kupili starego volkswagena, wyremontowali silnik i zawieszenie, wymienili kilka części i auto było prawie gotowe do drogi. Ale i tym razem wyprawa nie doszła do skutku. Dawid, po przejściu zawiłej procedury, właśnie otrzymał zieloną kartę i musiał wracać do USA.

– Do trzech razy sztuka – powtarzał sobie – w końcu i tak pojedziemy.

Jakiś czas później Marek wysłał mu kilka podróżniczych książek, które ukazały się w Polsce, między innymi Z nurtem Amazonki Joego Kane’a. Dawid pochłonął ją zafascynowany opisami i przeżyciami bohaterów. Największa rzeka świata go zaintrygowała. Przede wszystkim nurtowało go pytanie, dlaczego tak niewielu eksploratorom udało się ją przepłynąć i co sprawia, że jest tak nieosiągalna.

Zaczął szukać innych lektur na temat ekspedycji po królowej rzek. Szperał w internecie, czytał o warunkach panujących w Amazonii, niebezpieczeństwach czyhających na wodzie oraz w dorzeczu, zapoznawał się z relacjami i opisami wypraw. Zafascynowały go XVI-wieczne opowieści spisane przez kronikarza pierwszego zdobywcy Amazonki, Francisca de Orellany. Ten hiszpański konkwistador w 1542 roku rozpoczął podróż po Río Napo – która bierze swój początek w północnych Andach, a po blisko dziewięciuset kilometrach łączy się z Amazonką – by dotrzeć po wielu miesiącach do Atlantyku. Największa rzeka świata go oczarowała, a może raczej zaczarowała. Po trzech latach ponownie znalazł się na jej wodach, by w 1546 roku umrzeć na jej brzegu. Amazonkę przez pewien czas określano nawet mianem Rio Orellana. Niespełna dwadzieścia lat później dotarł nad rzekę jeden z najokrutniejszych i najbardziej krwawych hiszpańskich kolonizatorów, Lope de Aguirre. Wraz ze swymi żołnierzami przeprowadził rozpoznanie dopływów Amazonki – Marañon i Rio Negro. Motywem przewodnim wypraw Aguirrego i innych ówczesnych eksploratorów było poszukiwanie mitycznego Eldorado, krainy złota.

O ile w XVI wieku w podróżach po Amazonce i odkrywaniu jej dopływów dominowali Hiszpanie, o tyle w wieku XVII prym wiedli Portugalczycy, Anglicy, Holendrzy oraz Francuzi. I tak Pedro de Teixeira z Portugalii jako pierwszy przepłynął nizinną Amazonkę pod prąd. Francuski przyrodnik Charles Marie de la Condamine badał i opisywał florę i faunę tego zakątka świata. Szczególne multidyscyplinarne osiągnięcia badawcze przypisuje się niemieckiemu baronowi Alexandrowi von Humboldtowi, który w latach 1799–1804 podróżował po Amazonii i Amazonce, opisując roślinność, uwarunkowania geograficzne regionu i inne zjawiska astronomiczne, geologiczne oraz geofizyczne.

Dawid konfrontował amazońskie opowieści sprzed wieków ze współczesnymi: pierwszą wyprawą od źródeł do ujścia, w której brałem udział na przełomie 1985 i 1986 roku, i kolejnymi – Colina Angusa z Kanady, Marka Kalcha z Australii, Amerykanów Westa Hansena oraz Darcy Geatcher, pierwszej zdobywczyni Amazonki. Były to opowieści o życiu w dżungli, niezwykłych spotkaniach z ludźmi oraz doświadczeniach nie tylko podróży wodnej, ale i lądowej, jak choćby u Eda Stafforda, który przez dwa lata wędrował wzdłuż rzeki od źródła do Atlantyku. W grudniu 2015 roku w pieszą podróż od Atlantyku do źródła wyruszył zaś Anglik Pete Casey. Te wszystkie historie uświadomiły Dawidowi, jak niezmienna jest fascynacja Amazonką – jakkolwiek zmienia się jej otoczenie, ona sama ciągle pozostaje przedmiotem marzeń podróżników i poszukiwaczy przygód. Przekonywał się również, że pomimo nowoczesnego sprzętu pływającego i nawigacyjnego podróże Amazonką nadal wymagają wielkiego wysiłku i wielkiego szczęścia. Dla wielu śmiałków podejmujących się przepłynięcia rzeki niektóre jej odcinki, jak Czarny Kanion czy Otchłań Acobamba na Apurímacu, ciągle są niedostępne ze względu na trudne warunki. Woda kotłująca się w przestrzeniach zamkniętych pomiędzy wysokimi na kilkaset metrów skalnymi ścianami stanowi ogromne wyzwanie i jeszcze większe ryzyko dla każdego, kto znajdzie się w tych odciętych od świata wąwozach.

W Dawidzie powoli kiełkowała myśl o zmianie kierunku podróży – zamiast Azji Ameryka Południowa. Powiadomił o tym Marka, a jemu też spodobał się ten pomysł. Pozostawała tylko kwestia środka transportu.

Najpierw pomyśleli o kajakach. Górskich na górną część Amazonki i morskich na dolną. Plan upadł niemal natychmiast, bo ani Dawid, ani Marek nie pływali nigdy kajakami górskimi.

Druga opcja to przejazd rowerami po górach, wzdłuż rzeki, a potem, gdy zrobi się płasko, spływ kajakami. Ale i ten pomysł spalił na panewce po rozeznaniu kosztów zakupu kajaków morskich i przewiezienia ich do Peru.

„No to czym, w czym lub na czym podróżować po Amazonce?” – zastanawiali się, aż wreszcie wymyślili. Skoro spośród trzech środków transportu wyeliminowali dwa, czyli kajaki górskie i morskie, to został im tylko jeden: rower. Ale jak przepłynąć rzekę rowerem?

Przeglądając i analizując mapy dorzecza, Dawid zwrócił uwagę na drogi biegnące wzdłuż Amazonki w jej górnej, czyli górskiej, części. Ten etap podróży mogliby więc pokonać lądem na rowerach trekingowych, a w części dolnej przesiąść się na rowery wodne. W internecie znalazł zdjęcie pojazdu, który był wprawdzie za drogi jak na kieszeń Dawida, ale mógł służyć za wzór do opracowania własnego prototypu. Seacycle przypominał katamaran z siedziskami umieszczonymi na kajakopodobnych płozach. Dawid znalazł jeszcze coś, co się nazywało hydrobike – rower osadzony na stałe na dwóch plastikowych pływakach. Wysłał adres strony internetowej Markowi, ale ten stwierdził, że hydrobike to zabawka ze źle osadzonym środkiem ciężkości i za małymi pontonami. Niezrażony Dawid skontaktował się z firmą, która miała siedzibę we Włoszech. Usłyszał, że rowery wodne produkowane są na zamówienie, trzeba wpłacić dwa tysiące euro i czekać kilka miesięcy, a sprzęt absolutnie nie nadaje się na Amazonkę. Dawid odpuścił więc włoską firmę, ale znalazł amerykańską w Kolorado, która produkowała pontony.

– Okazało się, że to są topory z PCV, ciężkie, ale bliskie naszym wymogom. Ucieszyłem się. Szukałem dalej, ale byłem już spokojny, że jeśli nie znajdę niczego lepszego, to kupię pontony od nich.

Pewnego dnia przeczytał w internecie o człowieku, który przepłynął kawałek Amazonki na tratwie zbudowanej na dwóch dmuchanych pontonach. Dawidowi serce zabiło mocniej. Okazało się, że firma, która wyprodukowała pontony, ma siedzibę w Polsce. Nie namyślając się, wysłał na jej adres mejla z opisem roweru do podróży po Amazonce. Z firmy odpisali, że toną w zamówieniach i dopiero za trzy miesiące będą mogli przystąpić do realizacji zlecenia.

– Mam czas, mogę poczekać – odpowiedział uradowany Dawid.

Przez kolejne trzy miesiące wraz z przedstawicielką producenta, panią Małgorzatą Kuźmą, kobietą o imponującej wiedzy i doświadczeniu, pracował nad stworzeniem projektu odpowiednich pontonów. Po pięciu miesiącach pływaki trafiły do Marka, który miał dopracować kwestie konstrukcji i mocowania ramy oraz napędu.

Mijały jednak kolejne tygodnie, a rowery wciąż nie były gotowe. Dawid skontaktował się zatem z kolegą ze szkolnej ławki, Jarkiem Berdowskim, który jest współwłaścicielem firmy produkującej wózki garmażeryjne i chłodnie. Jarek pomyślał, policzył i zaprojektował metalową ramę. Napędami zajął się jego wspólnik, Piotr Przybylski, człowiek, który przez dwadzieścia pięć lat pracy w warsztatach wojskowych nauczył się „z niczego zrobić coś”. Dawid twierdzi, że to właśnie Piotr jest ojcem rowerów amazońskich, jak miałem zaszczyt ochrzcić te nietypowe pojazdy.

Rower amazoński, podobnie jak wspomniany wcześniej seacycle, przypomina katamaran. Rama rowerowa bez kół została osadzona na dwóch pontonowych pływakach o długości trzech metrów i osiągających wyporność czterystu osiemdziesięciu kilogramów. Napęd jest połączony z korbą łańcuchem. Do tego dochodzą tylne sakwy, które miały pomieścić cały dobytek podróżników.

Opisywany przez Dawida pojazd budził moje wątpliwości. Zastanawiałem się, czy wytrzyma starcie z Amazonką, zwłaszcza z falami końcowej części rzeki, począwszy od Manaus. A kiedy zobaczyłem zdjęcia, moje obiekcje stały się jeszcze poważniejsze – ujrzałem bowiem delikatną konstrukcję: rama i kilka rurek przymocowanych do dwóch pontonowych płóz. „Przy pierwszym silniejszym wietrze rozsypie się na kawałki”, pomyślałem.

– Czy ten rower na pewno wytrzyma na dużych falach? – pytałem wielokrotnie.

– Piotrze, to jest konstrukcja nie do zdarcia, testowana na Warcie – odpowiadał Dawid.

Ale Warta to nie Amazonka. Test na spokojnej rzece rower mógł faktycznie przejść bez problemu, lecz prawdziwy sprawdzian możliwości i trwałości sprzętu miał nastąpić dopiero na wzburzonych wodach amazońskich. Dlatego sądziłem, że ta ekspedycja to kompletne wariactwo. To tak, jakby na Mount Everest wybrać się w trampkach. Nie byłem przekonany, czy warto się angażować w przedsięwzięcie z góry skazane na niepowodzenie. Podobały mi się jednak entuzjazm i pasja Dawida. Postanowiłem więc czekać na rozwój wypadków. Dawid pytał, to odpowiadałem. Przynajmniej tyle mogłem dla niego zrobić.

W międzyczasie Dawid czynił przygotowania do wyprawy. Rozeznawał, jakie wyposażenie należy zabrać, dokładnie analizował i porównywał parametry i funkcje urządzeń. Ściągał mapy. Pisał do ludzi, którzy byli na Amazonce – stąd jego znajomość z Westem Hansenem, poprzez którego nawiązał kontakt ze mną. Przez Rafała Kośnika, podróżnika i kajakarza, który pływał po Amazonce i Orinoko, poznał mieszkającego w Limie Jacka Klisowskiego. Jego pomoc w organizacji pobytu w Peru miała się okazać nieoceniona. Wyprawa zawładnęła głową, sercem i duszą Dawida. Jeżdżąc ciężarówką, myślał, co zabrać i kupić, gdzie się ubezpieczyć i... jak powiedzieć żonie o swoich planach. Kiedyś mimochodem wspomniał jej, że chciałby przepłynąć Amazonkę.

Hubert często pogrążał się w rozmyślaniach. Tym razem w zaciszu kościoła w Tuti.

– To najgłupszy pomysł, na jaki do tej pory wpadłeś – oznajmiła Michelle tonem niezachęcającym do dalszej dyskusji.

Ale Dawid wciąż spędzał każdą wolną chwilę na zbieraniu informacji: o źródłach rzeki, o dżungli, o ludziach, o kulturze. Także kiedy był w domu. Robił to w ukryciu przed żoną i tylko z dziećmi dzielił się rezultatami poszukiwań. Jednak po kilku miesiącach konspiracja się wydała, a swój wywód na temat planu ekspedycji Michelle zakończyła słowami: „Nawet o tym nie myśl”. Dawid nie przestawał myśleć ani działać.

Przez następne pół roku oboje z uporem obstawali przy swoim. Atmosfera zrobiła się gęsta, wreszcie małżonkowie przestali ze sobą rozmawiać, a nawet się widywać. Po pewnym czasie Michelle podjęła próbę nawiązania kontaktu z Dawidem. Wysyłając mu zdjęcia dzieci, próbowała pokazać, co ich łączy – rodzina, dom, wspólne radości i problemy.

Tego dnia Dawid jak zwykle przemierzał amerykańskie autostrady ciężarówką wypakowaną tym razem owocami morza. Był w trasie od szesnastu godzin, zmęczenie dawało mu się we znaki. Do tego robiło się ciemno i zaczął padać deszcz. Usłyszał dochodzący z telefonu sygnał otrzymanej wiadomości. Otworzył swój staroświecki aparat z klapką i na małym ekraniku zobaczył zdjęcie Amelki z nowymi medalami zdobytymi w zawodach pływackich. Podniósł telefon bliżej oczu, by się dokładniej przyjrzeć fotografii, lecz w tym momencie poczuł gwałtowne uderzenie i wstrząs. Jego samochód wjechał na pełnym gazie w zepsutą ciężarówkę, która wlokła się w żółwim tempie z przodu, częściowo po poboczu, następnie wypadł z drogi i chwilę sunął po grząskiej ziemi, by zatrzymać się w bagnie. Dawid cudem wyszedł z opresji tylko ze złamaną nogą.

Wypadek paradoksalnie zakończył konflikt małżeński. Michelle nie wyraziła co prawda zgody na wyjazd, ale przestała mu się sprzeciwiać.

Wyprawa miała się rozpocząć pod koniec czerwca 2015 roku. Im bliżej było wyjazdu do Peru, tym bardziej Dawida przejmowały wątpliwości, czy na pewno da sobie radę i czy nie naraża niepotrzebnie przyjaciela.

– Przez dwa miesiące przed wyruszeniem strasznie się gryzłem: że to niebezpieczne, ryzykowne, nieodpowiedzialne – opowiadał później. – Tak niewielu ludziom udało się pokonać całą Amazonkę, niektórzy rezygnowali, inni zginęli. Ale coś wewnątrz mnie mówiło „musisz to zrobić”. Bo skoro ktoś jednak tego dokonał, to dlaczego ja nie miałbym dać sobie rady?

Krótko przed wyjazdem do Dawida zadzwonił Marek. Poprosił o przesunięcie startu ekspedycji o kilka tygodni – z przyczyn osobistych, jak to określił. Ustalili nową datę na wrzesień.

Minął czerwiec, a potem lipiec i połowa sierpnia. Dawid cały czas trenował, jeżdżąc po arizońskich preriach na rowerze. Już prawie na walizkach czekał i dopinał ostatnie sprawy przed wyruszeniem w podróż. Właściwie nie było wiadomo, kiedy wróci. Zakładał, że wyprawa potrwa mniej więcej pół roku, ale tak naprawdę wiedział, że „potrwa tak długo, aż dopłyniemy”. Tak przynajmniej powiedział, gdy go o to zapytałem.

Pod koniec sierpnia znów zadzwonił Marek. Znowu prosił o przesunięcie terminu startu, tym razem aż do maja kolejnego roku. Dawid zaniemówił. Tyle przygotowań, nerwów i starań, by wszystko dopiąć na ostatni guzik, i teraz miał czekać kolejne dziewięć miesięcy?

– Marek, nie ma takiej opcji. Jestem przygotowany fizycznie, psychicznie i sprzętowo. Dziewięć miesięcy oczekiwania mnie wykończy. Teraz albo nigdy.

„A jednak. Propozycja, którą złożyłem Hubertowi, się urzeczywistni”, pomyślał Dawid, odkładając telefon. Półtora roku wcześniej, gdy stali w kolejce po bilety na wyścigi żużlowe w ich rodzinnym Gorzowie Wielkopolskim, opowiedział Hubertowi Kisińskiemu, swojemu młodszemu o osiem lat przyrodniemu bratu, o wyprawie. Obu ta chwila zapadła w pamięć. Dawidowi – bo dawno nie widział brata tak zdecydowanego jak wtedy, gdy na pytanie o udział w roli rezerwowego członka ekspedycji Hubert odpowiedział bez zastanowienia: „Tak”. Hubertowi – bo to była najwspanialsza propozycja, jaką mógł na tym etapie życia otrzymać. Pomysł go zafascynował, ale bał się nawet marzyć, że opuści ławkę rezerwowych.

– Hubert, słuchaj, jeśli nadal jesteś zainteresowany, to polecisz ze mną do Peru. Na jakieś dwa miesiące. Razem przejedziemy przez góry, a potem, już na rzece, zastąpi cię Marek. Zgadzasz się?

Co za pytanie? Oczywiście, że się zgodził! Nie dowierzał swojemu szczęściu. Dobre i dwa miesiące!

Dawid (po prawej) i Hubert w Chivay przy pomniku upamiętniającym pierwsze przepłynięcie kanionu Colca, dokonane przez wyprawę Canoandes w 1981 roku.

Kiedy Dawid napisał do mnie o zmianie partnera, stwierdził żartobliwie: „Nie wybrałem Huberta dlatego, że jest moim bratem. Wybrałem go, bo ma ponadprzeciętne zdolności odnajdywania sensownego rozwiązania w sytuacjach bez wyjścia. Potrzebuje pięciu minut, żeby się zorientować, jak naprawić rzecz, którą widzi pierwszy raz w życiu, i jest bardzo odważny”.

Po pewnym czasie dowiedziałem się, że był jeszcze jeden powód, dużo istotniejszy, dla którego Hubert wziął udział w wyprawie. W nim faktycznie wyrażała się braterska więź – ekspedycja miała pomóc młodszemu bratu odbić się od dna, które właśnie osiągnął po wielu latach spadania.

Kilka dni później bracia spotkali się na Florydzie, gdzie Hubert pracował przez ostatnie dwa miesiące. Zapakowali ekwipunek, na który składało się trochę żywności (głównie batony czekoladowe), ubrania zimowe i letnie, aparaty fotograficzne, kamery, GPS, lokalizator, telefon komórkowy i satelitarny oraz zeszyt Amelki, który miał służyć jako dziennik podróży. Do tego oczywiście rowery trekingowe i pływaki. Wszystko ważyło jakieś siedemdziesiąt kilogramów. Stelaże i napędy do rowerów wodnych miał z Polski przywieźć Marek, kiedy w listopadzie dołączy do braci w peruwiańskim San Francisco, jak pierwotnie zaplanowali.

2 września 2015 roku Dawid i Hubert byli już w Limie, stolicy Peru.

Plan wyprawy zakładał przejazd rowerami znad Pacyfiku przez Andy aż do miejsca, gdzie możliwe będzie zwodowanie rowerów wodnych. Pierwotnie miało to być wspomniane wcześniej San Francisco. Stamtąd drogą wodną oraz drogami lądowymi w miarę dostępności rowerzyści zamierzali dotrzeć aż do Atlantyku. Ekspedycja miała przebiegać etapami: start w mieście Camaná nad Pacyfikiem, następnie podróż przez Arequipę–Chivay do stałego źródła Amazonki, jeziora Ticlla Cocha i dalej szlakiem Caylloma–Cuzco–Ayacucho–Satipo w górnym odcinku rzeki, a potem w dolnym: Atalaya–Pucallpa–Iquitos–Tabatinga–Manaus–Santarém–Belém–Atlantyk. W sumie prawie osiem tysięcy kilometrów, z czego dwa tysiące etapu górskiego i sześć tysięcy po części nizinnej. Bracia mieli przemierzyć w swojej podróży Peru i Brazylię, dwie strefy klimatyczne: górską i tropikalną, trzy strefy czasowe, narkotykową Czerwoną Strefę w regionie ludu Asháninka, rejon kontrolowany przez brazylijskich piratów oraz obszary Amazonki zdominowane przez sztormy i wielkie fale przed ujściem rzeki do oceanu.

Z Limy bracia pojechali autobusem do Camany. Po kąpieli w oceanie wsiedli na rowery i ruszyli do Arequipy w śródandyjskiej dolinie w głębi kraju. Z Arequipy przejechali do leżącego około stu kilometrów na północ Chivay, skąd przysłali mi swoje zdjęcie przy tablicy upamiętniającej pierwsze przepłynięcie kanionu Colca przez wyprawę Canoandes^(), w której brałem udział. A potem w drogę, w kierunku Ticlla Cocha. Tam u stałego źródła Amazonki mieli rozpocząć swoją przygodę z największą rzeką świata. A ja razem z nimi.Za: Henryk Siewierski, Raj nie do utracenia. Amazońskie Silva Rerum, Kraków 2006.

Bom dia, Admirante (port.) – Dzień dobry, Admirale.

Rio Negro zaliczana jest do tzw. „wód czarnych”. Swój ciemny koloryt zawdzięcza zawartym w niej kwasom huminowym powstałym w wyniku rozkładu roślin. Rzeka płynie z trzykrotnie mniejszą prędkością niż Amazonka, jest też cieplejsza i pozbawiona osadów. I te właśnie czynniki powodują charakterystyczne zjawisko separacji wód.

Adventure Stats, http://www.adventurestats.com/tables/RiverAmazon.shtml .

West Hansen – amerykański kajakarz, w 2012 roku przepłynął Amazonkę w ramach ekspedycji „The Amazon Express”.

Canoandes ’79 – polska wyprawa kajakowa, która w latach 1979–83 dokonała spływu dwudziestoma trzema rzekami Ameryk Północnej i Południowej, z czego trzynastoma po raz pierwszy w historii. Najważniejszym osiągnięciem ekspedycji było pierwsze przepłynięcie kanionu rzeki Colca w Peru w 1981 roku.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: