- promocja
- W empik go
Rówieśniczki - ebook
Rówieśniczki - ebook
Trzy przyjaciółki z podstawówki spotykają się po latach w Sztokholmie. Joanna jest znudzoną żoną polskiego dyplomaty, która na przekór światu sztywnych konwenansów coraz częściej odwiedza imigranckie przedmieścia. Powody jej wizyt mogą okazać się dyplomatycznym skandalem… Zofia to uciekająca przed sobą samą emigrantka, której niemal udało się zostać Szwedką. Sabina jest konserwatywną i przekonaną o wyższości swoich racji dziennikarką katolickiego pisma, której świat rozsypał się właśnie na kawałki. Czy kilka dni w Sztokholmie może zmienić losy trzech kobiet?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-8384-9 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
26 sierpnia,
Szwecja, okolice Sztokholmu
Do katastrofy doszło w spokojny, letni wieczór. Na dworze było jeszcze jasno, jak to latem w Szwecji, ale czuło się już bliskość zawsze przedwczesnej jesieni. Wypełnione światłem czerwcowe noce i ciepłe, lipcowe wieczory odchodziły w niepamięć. W powietrzu unosił się zapach wilgoci i rozkładu. Kierowca estońskiej ciężarówki Rain Köler był zmęczony, pokonywał ostatni odcinek rutynowej trasy. Zaczynała się w Kapellskär, dziewięćdziesiąt kilometrów od Sztokholmu, dokąd przypływa prom z estońskiego Paldiski, i zataczała koło przez spory kawałek kraju w monotonnym, ale pięknym krajobrazie ciągnących się bez końca pól, lasów i bezkolizyjnych, gładkich jak pysk konia autostrad. Rain znajdował się już pomiędzy Nyköping a Sztokholmem, powoli zamykał rundę. Chciało mu się spać, kupiona na stacji benzynowej kawa z dużą ilością cukru nie pomagała. Przed sobą miał znowu monotonne pola, gdzieniegdzie wyłaniał się pojedynczy, drewniany dom w kolorze przyschniętej krwi. Jego intensywną barwę precyzyjnie podkreślała biała linia okiennych framug. Raz na jakiś czas ciężarówka, model Scania z 2008 roku (biała przyczepa uwieńczona czerwonym pąkiem szoferki), wjeżdżała pomiędzy ciągnące się wzdłuż autostrady skalne ściany. Rain uśmiechnął się na myśl, jak bardzo spodobałyby się jego synowi Jaanowi, który od pewnego czasu zaczytywał się w literaturze z gatunku fantasy. Gdyby mógł, nie robiłby nic innego, tylko czytał. Rain pokręcił z niedowierzaniem głową i zadowolony dodał gazu, zostało mu już tylko siedemdziesiąt kilometrów. Nieoczekiwanie zaczął padać deszcz.
W jadącym za ciężarówką Raina srebrnym volvo siedziały trzy kobiety. Gwałtownie gestykulowały, przez zalane deszczem szyby samochodu nie dało się odczytać wyrazu ich twarzy, trudno powiedzieć, czy miały dobry, czy zły humor. Były zaabsorbowane rozmową, ale to nie brak uwagi stanowił przyczynę wypadku, o którym nazajutrz napisały wszystkie gazety. Prowadząca samochód przycisnęła pedał gazu, żeby wyprzedzić zasłaniający drogę kadłub ciężarówki. Przyspieszyła, włączyła kierunkowskaz i łagodnie wjeżdżała na lewy pas, jednak nagle wydarzyło się coś nieoczekiwanego i samochód wpadł w poślizg. Jadący za nim kierowca motocykla zareagował zbyt późno, nic dziwnego, jego pole widzenia ograniczały zalewające kask strugi wody. Prowadzący ciężarówkę Rain nie mógł już wiele zrobić. Kiedy zobaczył wjeżdżający w przyczepę ciężarówki samochód (później nie był w stanie przypomnieć sobie, czy najpierw go zobaczył w bocznym lusterku, czy może pierwszy był tamten straszny łoskot), wykonał gwałtowny skręt w prawo. Przednia część samochodu posłusznie zmieniła trajektorię, ale przyczepa, jak wijąca się gąsienica, uderzyła w przeciwną stronę.
– O Boże, o Boże, o Boże – powtarzał młodszy aspirant z radiowozu, który jako pierwszy przyjechał na miejsce wypadku.
Karetki i straż pożarna były jeszcze w drodze.
– O Boże, Boże, Boże – jęczał, jak gdyby to, co zobaczył, automatycznie uczyniło go wierzącym.
– Peter, ty mi tu, kurwa, teraz nie panikuj, potrzebuję twojej pomocy – uciął jego starszy kolega.
Z przewróconego na bok volvo wyciekała benzyna, jej świdrujący zapach wypełniał nozdrza, mdlił, wnikał do mózgu, a Stieg dobrze wiedział, czym grozi wyciek paliwa w miejscu wypadku.
– Peter! Ten samochód wygląda, jakby miał się zacząć palić, musimy wydostać z niego pasażerów.
– Przecież leje – wyjąkał Peter.
– Ale deszcz, kurwa, nie gasi płonących samochodów! Niczego cię nie nauczyli w tych twoich szkołach? – wydarł się Stieg.
Stały za nim lata doświadczenia i zadufani w sobie gówniarze pokroju nowego kolegi, niemal stażysty, którego wysoki stopień nie miał pokrycia w faktycznej wiedzy i skuteczności, doprowadzali go do ciężkiej furii.
Peter, rosły dwudziestoparolatek o szerokiej szczęce i bardzo niebieskich oczach, zrobił trzy kroki w przód, a potem jak uderzony pięścią w brzuch skulił się i zaczął krztusić. Wymiotował. Parę metrów od niego leżał motocyklista, którego nienaturalnie wygięte ciało wydawało się całkowicie odłączone od spoczywającej obok ręki.
– Nie będę więcej jeździł z amatorami zaraz po szkole, powiem szefowi, że mam to w dupie, jak pragnę zdrowia – mruknął pod nosem Stieg i w tej chwili usłyszał syreny straży pożarnej.
Uspokojony rozejrzał się dookoła. Po rozciągającym się wzdłuż szosy polu biegał samotny mężczyzna. Płakał i krzyczał w niezrozumiałym języku. Co pewien czas przykucał, ściskał głowę dłońmi i bujał się na piętach jak znienacka dotknięty chorobą sierocą. Stieg domyślił się, że patrzy na kierowcę ciężarówki.
– Będzie potrzebował psychologa – powiedział do kolegi, który zdołał się już pozbierać i stał kilka kroków za nim. – Albo psychiatry – dodał, mrużąc oczy.
– Są strażacy – wyszeptał Peter. – Przyjechali strażacy, jesteśmy uratowani – powtórzył głośniej, a potem zemdlał.
– Co jak co, ale to będzie, kurwa, na czołówkach gazet – skonstatował Stieg.
Kilka razy zauważył kątem oka błyśnięcia flesza, pasażerowie przejeżdżających obok samochodów robili im zdjęcia telefonami komórkowymi.
– Obrzydliwość. – Splunął i pobiegł pomagać strażakom i ratownikom pogotowia w wydobywaniu z wraka uwięzionych pasażerek.
Volvo, jak wyrzucona na brzeg, wielka, śnięta ryba, miało skasowany przód, a tył mocno wgnieciony od uderzenia motocykla. Znajdowały się w nim trzy kobiety. Jedna z pewnością nieprzytomna. Nie wyglądało to dobrze. Może być jeszcze jedna ofiara śmiertelna, stwierdził w duchu, bo motocyklista to już na pewno pójdzie na narządy. Ratowniczka z trzeciej karetki podbiegła do leżącego na ziemi Petera, który właśnie otworzył oczy. Po twarzy spływał mu deszcz. Jak łzy.
– Trudno się na coś takiego uodpornić – powiedziała półgłosem, jakby chciała mu dodać otuchy.