Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Różaniec - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
30 stycznia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
19,90

Różaniec - ebook

Trzymająca w napięciu opowieść o odwiecznej walce dobra ze złem, osadzona w miasteczku na zachodzie Polski. W 1946 roku większość Niemców wyjechała już na Zachód. Władzę sprawuje polska administracja. W okolicy w tajemniczy sposób giną dzieci i młode dziewczyny. Mieszkańców ogarnia strach. Na posterunek miejscowej milicji przyjeżdża młody porucznik – Marcin Bury. Jedno jest pewne – w miasteczku nie będzie mógł spać spokojnie.
Czy dopadnie tajemniczego zbrodniarza w masce?
Co znaczy zagadkowy różaniec pozostawiany na miejscach przestępstwa?
I kto w tym świecie pełnym przemocy stoi po właściwej stronie?

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8159-928-3
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Była letnia noc. Na niebie za ciemnymi chmurami skrywał się jasny księżyc. Przez las szło dwóch mężczyzn. Poruszali się bardzo powoli. Pierwszy z nich niósł nagie dziecko. Chłopczyk miał nie więcej niż sześć lat. Jego ręce zwisały bezwładnie. Na lewej była widoczna duża blizna po oparzeniu. Nie żył – miał otwarte powieki. Jego głowa, pokryta jasnymi włosami, opierała się o przedramię wysokiego mężczyzny, który go niósł. Człowiek ten miał na sobie dziwny strój: jasny płaszcz, sięgający mu do samych stóp, oraz maskę zrobioną z worka z dziurami na oczy. W prawej dłoni trzymał różaniec. Szedł ostrożnie, delikatnie stąpając po ziemi. Musiał dobrze znać ten teren. Za nim szedł drugi mężczyzna. Był potężnie zbudowany, ubrany na czarno. Cały czas szeptał pod nosem niezrozumiałe słowa. Obaj szli przez ten gęsty las kilkanaście minut.

Po upływie kolejnych minut zatrzymali się nad dużym rozlewiskiem, które po zimowych roztopach tworzyło przy pobliskim jeziorze bagna i oczka wodne. Woda w tym miejscu stała tak całymi miesiącami. Konary drzew wyrastały z niej i tworzyły naturalną zaporę nie do przebycia. Nie można było tutaj pływać nawet małymi łódkami. Wędkarze nie pojawiali się na tych rozlewiskach. Ludzie omijali ten teren. Było grząsko i bardzo niebezpiecznie. Po okolicznych wioskach i w miasteczku, które znajdowało się niedaleko, krążyły legendy, że jest to miejsce duchów. Dom zmarłych i przeklętych. Nikt nie zapuszczał się w te tereny. Kiedy niecały rok wcześniej zdobyli je Rosjanie, okazało się, że podczas drugiej wojny światowej Niemcy pozbywali się w tym miejscu zwłok rozstrzelanych robotników przymusowych, których zwozili do Trzeciej Rzeszy z całej Europy. Byli to głównie Rosjanie i Polacy. Jeszcze do niedawna mieszkali tutaj obywatele Niemiec, którzy uciekli stąd w popłochu przed nadciągającymi wojskami radzieckimi, niemającymi litości dla cywilów. Grabieże, gwałty i morderstwa, jakich dopuszczali się czerwonoarmiści, stały się codziennością dla mieszkających tutaj Niemców. Radzieccy żołnierze odpłacali Niemcom tym samym, co faszyści robili ich rodakom na podbitych przez siebie terenach Związku Radzieckiego. Sam Stalin zachęcał swoich żołnierzy do krwawej zemsty na nazistach.

– Zatrzymaj się. Wystarczy już. To miejsce jest dobre.

Człowiek ubrany na czarno położył swoją dłoń na ramieniu mężczyzny, który szedł przed nim. Ten stanął. Delikatnie złożył nieżyjące dziecko przed sobą na trawie. Wyciągnął duży wojskowy bagnet i nachylił się nad zwłokami malca.

– Zaczekaj chwilę. Jeszcze nie skończyłem się modlić za tę grzeszną duszę. – Barczysty, potężnie zbudowany mężczyzna w czerni zaczął szeptać jakieś niezrozumiałe słowa. Kiedy skończył, nachylił się nad nagim chłopcem. Na jego czole palcem zrobił znak krzyża. – Zaczynaj.

Człowiek w masce wbił ostrze bagnetu w klatkę piersiową dziecka, sprawnym, szybkim ruchem przeciągnął nóż w dół brzucha malca. Zanurzył we wnętrznościach ofiary swoją dłoń, po czym wysmarował krwią dziecka jego buzię.

– Wracajmy już, zaraz wzejdzie słońce.

Potężny mężczyzna w czarnym stroju stał i patrzył, jak jego pomocnik bierze zwłoki chłopca i zanurza je w mętnej wodzie. Po chwili ciało zniknęło pod powierzchnią.

– Nikt go już nie znajdzie, ojcze. Jego ciało już nie wypłynie.

– To dobrze, synu. Niech ta ofiara dołączy do pozostałych.

Zrobił znak krzyża, obaj ruszyli w drogę powrotną. Pół godziny później wsiedli do samochodu zaparkowanego przy drodze. Skierowali się do miasta, które znajdowało się kilka kilometrów dalej. Budził się kolejny letni dzień.ROZDZIAŁ 2

Było lato 1946 roku. Na stacji kolejowej we Wróblowicach zatrzymał się pociąg osobowy. Z wagonu wysiadł dwudziestodziewięcioletni mężczyzna w milicyjnym mundurze. W dłoni trzymał małą walizkę. Rozejrzał się po peronie, skierował się do budynku kolei. Za nim wysiadło jeszcze kilka osób. Po chwili konduktor krzyknął: „Odjazd!” i gwizdnął w gwizdek zawieszony na szyi. Pociąg leniwie ruszył z miejsca i pojechał do następnej stacji, w kierunku Zielonej Góry. Porucznik milicji stanął w holu dworca, rozglądał się za kierowcą, który miał go odebrać. Nikogo takiego nie zobaczył poza kilkoma podróżnymi, którzy siedzieli, czekając na kolejny pociąg. Skierował się do wyjścia. W tej samej chwili wbiegł do holu młody człowiek w milicyjnym mundurze. Prawie się ze sobą zderzyli.

– Przepraszam, panie poruczniku, spóźniłem się. Samochód nie chciał mi odpalić. – Chłopak uśmiechnął się do oficera.

– Dobrze już, dobrze. Nic się nie stało. Niech mnie obywatel szybko zawiezie na komendę. Muszę się zameldować u dowódcy.

– Proszę dać mi swoją walizkę, panie poruczniku. Wsadzę ją do bagażnika. – Młody wyciągnął dłoń po bagaż.

– Nie trzeba. Wolę ją mieć przy sobie. Nie jest ciężka. Proszę się spieszyć. Mam spotkanie. Nie chcę się przez pana spóźnić.

Mężczyźni ruszyli w kierunku starego auta. To była jakaś niemiecka limuzyna, jedna z wielu zdobyczy, jaka została po uciekających Niemcach, którzy cofali się na Zachód pod koniec drugiej wojny światowej, kiedy Sowieci gonili niedobitków z armii nazistowskiej. Na tych terenach do niedawna rządziła Trzecia Rzesza – były tu Niemcy. Teraz ta ziemia należała do Polski. Takie ustalenia zapadły w Jałcie w 1945 roku pomiędzy Związkiem Radzieckim, Wielką Brytanią i USA… Polsce Stalin odebrał Kresy Wschodnie, w zamian Polacy otrzymali w ramach reparacji wojennych od Niemiec Gdańsk, Śląsk, Prusy Wschodnie, ziemię lubuską oraz Pomorze Zachodnie.

Porucznik przyjechał tutaj z Wrocławia, miasta, które jeszcze do niedawna nosiło nazwę Breslau. Siedział w samochodzie, rozglądał się po okolicznych budynkach, starych domach. Niektóre nosiły jeszcze ślady niedawnych walk na tym terenie. Miasteczko znajdowało się kilkadziesiąt kilometrów od Wrocławia. Porucznik dostał tutaj przydział.

Po dwudziestu minutach zatrzymali się przed małym, szarym budynkiem komendy. Przed nim stało kilka samochodów i milicjant z pepeszą przewieszoną przez ramię. Nad wejściem wisiał duży biało-czarny szyld z napisem: „Komisariat Milicji”. Porucznik wysiadł z auta, pożegnał się z szeregowym, który nie wychodził z samochodu, i skierował się do budynku. Milicjant stojący przed nim zasalutował mu, przywitał się, następnie wskazał oficerowi, gdzie jest pokój komendanta. Porucznik stanął przed gabinetem przełożonego, poprawił mundur i zapukał w drzwi.

– Wejść! – usłyszał. Złapał za klamkę, wszedł do małego, ponurego pomieszczenia. Naprzeciwko niego siedział za biurkiem pięćdziesięciokilkuletni mężczyzna. Kapitan Mazur o posturze niedźwiedzia. Był ogromny. Nawet nie spojrzał na młodego oficera. Przekładał jakieś papiery, które miał na kolanach.

– Niech pan siada, poruczniku.

– Tak jest, panie kapitanie.

– Dostał pan do nas przydział. Rozumiem, że nie zgłosił się pan na ochotnika. – Porucznik chciał odpowiedzieć, ale przełożony mówił dalej. – Kto, do jasnej cholery, chciałby służyć w takiej dziurze. Rozumiem pana, ale musi pan wiedzieć, że prosiłem o kilku dodatkowych funkcjonariuszy, bo mam na posterunku tylko dwudziestu ludzi. W tym dwóch sierżantów. Za mało na tę dziurę. W naszym miasteczku mieszka około tysiąca osób. Cały czas napływają nowi repatrianci ze Wschodu. Rozumie pan. Wśród nich na pewno są złodzieje, może nawet kolaboranci, którzy współpracowali z nazistami. Być może chcą się teraz zgubić w tłumie, jadą na drugi koniec Polski.

Kapitan spojrzał na młodego podwładnego.

– Niech mi pan opowie wszystko o sobie. Nie mam czasu przeglądać pana teczki personalnej.

– Nazywam się Marcin Bury. Mam dwadzieścia dziewięć lat, pochodzę z Warszawy. Do milicji wstąpiłem zaraz po wojnie. Na początku służyłem w stolicy, po dwóch miesiącach przeniesiono mnie do Wrocławia. Teraz trafiłem tutaj.

– Rodzina?

– Jestem sam. Rodzice zginęli w czasie powstania. Nie mam żony ani dzieci.

– Współczuję. Wielu naszych rodaków straciło życie przez Niemców. Gdyby nie nasi bracia i towarzysze broni, Rosjanie, to hitlerowcy zawładnęliby całą Europą, a może nawet i całym światem. Zgodzi się pan ze mną, poruczniku? – Kapitan spojrzał na Marcina swoimi małymi, przekrwionymi oczami.

Porucznik wyczuł woń alkoholu od przełożonego.

– Tak jest, panie kapitanie.

Marcin wiedział, że każdy oficer służący w polskim wojsku czy milicji obywatelskiej przechodził pranie mózgu. Po wojnie Związek Radziecki pod przywództwem Stalina całkowicie podporządkował sobie władze w Polsce. Szybko wybrano rząd, który całkowicie był zależny od władz radzieckich. Porucznik znał historię, znał prawdę o swoim państwie, ale nie mógł o tym głośno mówić, bo wiedział, co by się z nim stało. Zostałby natychmiast aresztowany pod byle pretekstem i trafiłby na Sybir. Stamtąd się nie wraca. Być może dostałby kulkę w tył głowy.

– Co pan robił w czasie wojny?

– Jak wybuchła wojna, kończyłem studia – matematykę. Moim marzeniem było zostać nauczycielem. Później, kiedy naziści nas zaatakowali i parli na wschód naszego kraju, chciałem zaciągnąć się do wojska, ale Niemcy szybko dotarli do stolicy, więc ruszyłem na Wschód…

Marcin nie chciał i nie mógł dalej mówić całej prawdy, bo wiedział, że źle to odbierze jego przełożony. Nie mógł powiedzieć przecież, jak było naprawdę. Polska od wschodu została zaatakowana przez Sowietów. Niemcy i Rosjanie na początku wojny byli sojusznikami. Wielu Polaków wywieziono na Wschód i ślad po nich zaginął.

– Po kilku dniach wróciłem jednak do domu, do Warszawy – kontynuował. – Potem zajmowałem się z kilkoma znajomymi roznoszeniem ulotek, działałem w podziemiu, po dwóch latach okupacji wstąpiłem do partyzantki. Chciałem walczyć z bronią w ręku przeciwko hitlerowcom. Walczyłem w oddziale kapitana Romana Kozłowskiego, pseudonim „Szary”. Czekaliśmy do czterdziestego czwartego roku na Rosjan. Walczyliśmy czasami ramię w ramię z rosyjskimi żołnierzami na terenach, które systematycznie odbijaliśmy od Niemców. Nasz oddział zajmował się głównie sabotażem. Wysadzaliśmy niemieckie pociągi, zabijaliśmy szpicli i kolaborantów. Potem wróciłem do domu. Warszawa była w ruinie. Mojego domu już nie było. Myślałem o powrocie na studia, ale widziałem, w jakim stanie jest moje miasto. Poza tym pokochałem mundur, więc postanowiłem, że zostanę milicjantem. Zostałem przyjęty do służby. Po roku dostałem awans, zostałem porucznikiem. Resztę pan już wie, panie kapitanie.

Marcin przyjrzał się dokładnie twarzy swojego dowódcy. Była czerwona od alkoholu. Miał duży, siny nos i potężne dłonie. Był to wysoki i barczysty facet z widoczną nadwagą. Na palcu miał obrączkę.

– Dobrze, wystarczy.

Kapitan wstał zza biurka. Marcin stanął szybko na baczność.

– Niech pan siada, poruczniku. Napije się pan ze mną. Mam coś dobrego.

Mężczyzna podszedł do szafy stojącej w rogu pokoju. Wyciągnął zachodni koniak. Wziął dwie szklanki, nalał do nich alkohol po sam brzeg.

– Ja nie piję, panie kapitanie.

– W takim razie sam się napiję. Jest pan młody, jeszcze się pan nauczy pić, poruczniku. Gwarantuję to panu. – Kapitan uśmiechnął się do swojego podwładnego. – Dobrze, więc teraz niech Młody zawiezie pana na kwaterę, którą załatwiliśmy. Tam będzie pan spał, gospodyni będzie o pana dbała. Miła kobieta. Dobrze gotuje, więc będzie pan zadowolony. Jutro szeregowy, ten sam, który pana przywiózł, będzie po pana o siódmej rano. Ma na imię Janek, ale wszyscy mówimy na niego Młody. Cały czas się uśmiecha… Proszę się nie spóźnić do pracy. Za jakiś czas rozejrzymy się za mieszkaniem dla pana. To wszystko. Może pan odejść. Żegnam. Do jutra.

Porucznik pożegnał się i wyszedł. Po wyjściu z budynku wsiadł do samochodu, którym przyjechał z dworca. Szeregowy siedział za kierownicą. Uśmiechnął się do oficera.

– Masz mnie zawieźć na kwaterę, wiesz gdzie?

– Tak jest, poruczniku, do pani Beaty. Porządna kobieta, ma dwóch synów. Urwisy, ale niegroźni. Jej mąż poszedł na wojnę i przepadł.

– Czym ona się zajmuje?

– Była nauczycielką w szkole. Uczyła geografii. Teraz gotuje dla naszych chłopaków z komendy. Pracuje u nas na stołówce, zawozi jeszcze jedzenie do starego klasztoru. Tam jest dom dziecka. Są tam nasze dzieci, których rodzice zginęli z rąk faszystów, i porzucone dzieci szkopów. Piękna kobieta, panie poruczniku. Będzie pan zadowolony. – Chłopak spojrzał na starszego stopniem funkcjonariusza ze swoim szelmowskim uśmieszkiem, ale oficer nie odwzajemnił się tym samym.

– Niech pan już jedzie.

– Dobrze, poruczniku.

Po chwili byli na miejscu. Zatrzymali się koło starej kamienicy, na której były widoczne ślady walk.

– Iść z panem czy da sobie sam pan radę?

– Pójdę sam. Jaki to jest numer mieszkania?

– Gospodyni mieszka pod dwójką. Na pierwszym piętrze.

– Dobrze, w takim razie do jutra. Masz być po mnie o siódmej rano. Wiesz o tym?

– Tak jest, panie poruczniku. Będę punktualnie. Do jutra, miłego wieczoru panu życzę u naszej gospodyni.

Młodzian puścił oko do swojego dowódcy i odjechał w stronę komendy. Marcin nie zdążył skomentować jego żartu. Popatrzył za odjeżdżającym samochodem i się uśmiechnął. Stanął przed kamienicą, rozejrzał się po ulicy. Był mały ruch. Kilkadziesiąt metrów dalej zobaczył starszą kobietę, która zaczepiała przechodniów na ulicy, coś im pokazywała. Miała w dłoni jakąś kartkę. Ci kręcili przecząco głowami i szli dalej. Oficer jeszcze raz spojrzał na kamienicę, ruszył przed siebie po schodach do góry. Otworzył drzwi od klatki schodowej, stanął przed mieszkaniem, w którym miał się zameldować. Nacisnął dzwonek.ROZDZIAŁ 3

Grupka kilkunastu małych dzieci bawiła się przed budynkiem starego klasztoru. Były to dziewczynki i chłopcy w wieku od pięciu do dziesięciu lat. Nieopodal nich na ławce siedziała młoda kobieta – ich opiekunka i nauczycielka. W dłoni trzymała jakąś książkę, co chwilę spoglądała na bawiące się maluchy. Były to głównie sieroty niemieckie. Ich rodzice zginęli podczas wojny. Niektóre z nich zagubiły się w czasie ucieczki swoich bliskich na Zachód. Wiele z tych dzieci zostało porzuconych. Było też kilkoro maluchów pochodzenia polskiego.

Kilkadziesiąt metrów dalej był zagajnik. Rosły w nim wysokie brzozy, a wokół nich kilka starych, potężnych dębów. Koło jednego z tych drzew stał człowiek. Miał na głowie worek z dziurami na oczy. Stał tak, obserwując bawiące się maluchy. W jego oczach był obłęd. Głośno wzdychał, co chwilę zaciskał mocno dłonie. Z jednej z nich wystawał różaniec. Jedno z dzieci stało samotnie na polanie, było widać, że stroni od swoich kolegów i koleżanek. Inne dzieci bawiły się razem. Chłopiec o jasnych włosach powoli zaczął iść w kierunku drzew. Coś go zaciekawiło. Malec zatrzymał się, spojrzał na postać, która mu się przyglądała. Oboje patrzyli się na siebie przez chwilę. Postać w masce wykonała ruch ręką w stronę chłopca.

– Podejdź do mnie. Nie bój się. Pobawimy się razem w chowanego, chcesz? – Dziecko nie reagowało. Postać powtórzyła to samo, ale teraz już w języku niemieckim. Po kilku sekundach człowiek w przebraniu zapytał chłopca, czy jest Niemcem. Ten skinął tylko głową, potwierdzając.

– Chodź tutaj do mnie, nie bój się mnie…

W tej samej chwili z daleka ktoś krzyknął po niemiecku:

– Willi, gdzie tam chodzisz? Wracaj tutaj szybko. Nie oddalaj się od grupy.

Opiekunka stanęła koło dzieci, dłonią zasłaniając swoją twarz przed promieniami słońca.

– Chodź tutaj prędko!

Chłopiec spojrzał na nią, potem jeszcze raz odwrócił się do postaci, która go wołała. Nikogo już w tym miejscu nie było. Willi rozejrzał się jeszcze i pobiegł w stronę swojej wychowawczyni.

– Gdzie ty się podziewasz? Tyle razy wam mówię, żebyście się nie oddalali od grupy. Mogłeś się zgubić, Willi.

Malec tylko pokiwał głową, wskazał dłonią w stronę zagajnika. Był niemową.

– Co tam widziałeś? Jakieś zwierzę?

Chłopiec pokręcił przecząco głową. Zaczął pokazywać wychowawczyni dłońmi coś w języku migowym, ale dziewczyna nie rozumiała tego.

– Przecież wiesz, że nic z tego nie rozumiem. Dobrze chociaż, że ty mnie słyszysz. Słyszysz mnie i rozumiesz, prawda? – Spojrzała na chłopca, uśmiechając się do niego. Ten skinął do niej głową. Znowu wskazał ręką miejsce, gdzie przed chwilą stała postać. Dziewczyna zasłoniła dłonią oczy przed promieniami słońca, spojrzała w tamto miejsce ponownie. Niczego poza drzewami nie widziała.

– Dzieci, wracamy do domu. Chodźcie, idziemy na zajęcia. Potem napijemy się herbaty, każde z was dostanie po jabłku.

Dzieci krzyknęły z radości, szybko ustawiły się w parach, trzymając się za dłonie, i skierowały się za swoją wychowawczynią. Jedynie Willi stał i patrzył na las, który otaczał teren, gdzie stał stary klasztor. Nie było koło niego żadnego dziecka. Stał sam, ponieważ dzieci nie chciały się z nim bawić. Był niemową. Nikt go nie rozumiał. Wpatrywał się w jeden punkt. Kilkadziesiąt metrów od niego koło dużego starego dębu stał człowiek, którego przed chwilą widział. Stał znowu nieruchomo i wpatrywał się w chłopca. Dziecko uśmiechnęło się do postaci w dziwnym ubraniu, pomachało mu i pobiegło za innymi. Człowiek z workiem na głowie stał jeszcze przez chwilę, po czym znikł tak szybko, jak się pojawił. Willi minął swoją panią, która stała przed budynkiem ich domu. Przepuściła chłopca, jeszcze przez chwilę patrzyła w miejsce, w które wpatrywało się dziecko. Zamyśliła się. Wydawało jej się, że kogoś zobaczyła na skraju lasu koło starego dębu.

– Musiało mi się wydawać… – Mówiąc do siebie, poszła za dziećmi.

Po zajęciach wszyscy wychowankowie domu dziecka siedzieli w dużej sali. Bawili się w kilkuosobowych grupach. Każde trzymało w dłoni jabłko. Karolina, dwudziestodwuletnia Polka pracująca w tym domu, zobaczyła, że Willi stoi przy oknie i czemuś się przygląda. Obserwowała go tak przez jakiś czas. Po chwili zobaczyła, że chłopiec komuś macha przez okno. Chciała do niego podejść, kiedy usłyszała za sobą głos:

– Pani Karolino, pan dyrektor wzywa.

Za dziewczyną stała starsza kobieta. Miała na imię Maria. Pracowała tutaj od samego początku, to jest od momentu, kiedy uciekli Niemcy. Była bardzo surowa dla dzieci, oschła w kontaktach z pracownikami tej placówki. Tylko do jej dyrektora uśmiechała się życzliwie. Była wdową, nie miała swoich dzieci. Przyjechała zaraz po wojnie do Wróblowic jak większość mieszkających tutaj Polaków. Nikt nie wiedział, skąd pochodzi. Nie była rozmowną osobą.

– Już idę.

Dziewczyna nie pytała, o co chodzi. Unikała niesympatycznej starszej kobiety. Dzieci też za nią nie przepadały.

Karolina po chwili stała już w pokoju dyrektora.

– Dzień dobry pani.

– Dzień dobry, panie dyrektorze.

– Niedługo będziemy mieli inspekcję z Wrocławia. Niech pani porozmawia z naszymi dziećmi. Niech się nie skarżą i broń Boże nie mówią, że dostają od nas mało pożywienia. Sama pani rozumie, w jakich żyjemy czasach. Nie chcę mieć z tego powodu nieprzyjemności.

– Dobrze, panie dyrektorze.

– Poza tym powinny być zadowolone z tego, że się nimi opiekujemy. To są niemieckie sieroty. Z naszymi dziećmi faszyści by się nie patyczkowali.

– Są też polskie dzieci w naszym domu, panie dyrektorze. Wszystkie dzieci powinny być traktowane jednakowo.

Przełożony dziewczyny spojrzał na nią groźnym wzrokiem. Nie lubił jej, bo traktowała wszystkie dzieci równo. Dziewczyna pracowała u niego od dwóch miesięcy. Wstał zza biurka. Stojącej przed nim Karolinie nie pozwolił usiąść. Chciał ją zwolnić z tego ośrodka, ale nie miał na jej miejsce chętnych do tak ciężkiej i mało płatnej pracy, a pani Maria nie dawała sobie już rady z tyloma dziećmi. Ją jednak lubił. Często karciła te niemieckie bachory.

– Dobrze już, niech pani idzie. Proszę jeszcze pójść do naszego stróża i powiedzieć mu, żeby do mnie natychmiast przyszedł. Mam dla niego zajęcie.

– Do widzenia, panie dyrektorze.

Mężczyzna stojący za biurkiem nie odpowiedział. Patrzył tylko na Karolinę, jak opuszcza jego pokój. Patrzył na jej tyłek. Podobała mu się ta dziewczyna. Chciałby ją zerżnąć, ale wiedział, że nie ma u niej szans. Dlatego był dla niej taki opryskliwy. Miał pięćdziesiąt lat. Mógłby być jej ojcem. Stanął przy oknie, uśmiechnął się do siebie. Nie musiał wcale zabiegać o jej względy. „Są inne…” – pomyślał.

Karolina skierowała się do piwnicy. Tutaj mieszkał Andrzej. Był dozorcą w starym klasztorze. Wykonywał też inne prace w ich domu. Dziewczyna go unikała. Bała się go. Zauważyła, że mężczyzna czasami się jej przygląda. Miał dziwne spojrzenie. Nie uśmiechał się do nikogo, nie rozmawiał z nikim, unikał ludzi. Podobno pracował tutaj od samego początku. Karolina usłyszała od pani Beaty, kobiety, która zaopatrywała ich dom w jedzenie, że Andrzeja przywiózł tutaj do pracy komendant miejscowej milicji. Pani Beata, miła i uśmiechnięta matka dwójki dzieci, gotowała dla pracowników i dzieci w domu dziecka. Czasami nawet upiekła maluchom jakieś ciasto z jabłkami, za którym przepadały. Była to serdeczna i bardzo szczera kobieta.

Dziewczyna zapukała do drzwi. Nikt nie odpowiadał. Miała już odejść, kiedy drzwi otworzyły się, stanął w nich wysoki mężczyzna. Z jego pomieszczenia wydobywał się nieprzyjemny zapach.

– Panie Andrzeju, pan dyrektor wzywa pana do siebie.

Mężczyzna stojący przed nią nie odezwał się. Patrzył na dziewczynę tym przeszywającym wzrokiem, którego tak się bała. Kilka sekund trwało, zanim Karolina znowu się odezwała. Była przestraszona.

– Muszę iść do dzieci.

Skierowała się w stronę schodów. Odwróciła się za siebie. Mężczyzna stał, patrzył się dalej na nią. Dreszcze przeszyły opiekunkę. Szybkim krokiem udała się po schodach na górę. Dopiero kiedy znalazła się w otwartym holu klasztoru, złapała drugi oddech. Poszła do pokoju, gdzie bawiły się dzieci. Większość z nich coś rysowała. Karolina podeszła do niego. Dziecko uśmiechnęło się do niej, wyciągnęło swoją małą rączkę. Trzymało kartkę, na której kilka chwil wcześniej coś rysowało.

– Co tutaj narysowałeś?

Dziewczyna spojrzała na rysunek. Już wcześniej zauważyła, że Willi ma duży talent plastyczny. Na kartce była narysowana dziwna postać. Barczysty człowiek w masce, w długiej szacie do samej ziemi. Stał koło dużego drzewa z wyciągniętą ręką, jakby kogoś chciał złapać. Za nim był las i ta okolica… Dziewczyna zerknęła jeszcze raz na kartkę. Tak, to było to miejsce koło dużego dębu, gdzie stał dzisiaj chłopiec.

– Widziałeś tego człowieka, Willi?

Chłopiec uśmiechnął się do niej i pokiwał twierdząco głową.

– Widziałeś go tam? Dzisiaj? – Karolina wskazała dłonią okolice za oknem. Chłopiec znowu pokiwał głową, uśmiechając się. Dziewczyna podeszła do okna, wyjrzała. Z tego miejsca doskonale było widać drzewo, które narysowało dziecko. Nikogo teraz tam nie było. Kobieta spojrzała jeszcze raz na kartkę. W tym rysunku było coś demonicznego. Ta postać…

– Masz swój rysunek, Willi. Ładnie malujesz. Słuchaj uważnie. Jeżeli jeszcze raz zobaczysz tę postać, to nie podchodź do niej pod żadnym pozorem, tylko daj mi znać. Dobrze?

Dziecko pokiwało główką. Karolina spojrzała na dzieci i krzyknęła po niemiecku. Czworo z tych sierot pochodziło z Polski. Rozumiały, co ich wychowawczyni mówi. Niemiecki był językiem urzędowym na zajętych przez Niemców terenach Polski. Dzieci również tutaj szybko uczyły się obcego języka od swoich rówieśników z domu dziecka.

– Za godzinę kolacja. Idźcie się umyć do łazienki. Szybko, szybko…

Dzieci wstały i wybiegły na korytarz. Willi poszedł za nimi, ostatni.

***

Przed dyrektorem domu dziecka stał wysoki mężczyzna, bardzo dobrze zbudowany. Widać było po jego dłoniach, że jest silny.

– Idź i przyprowadź mi jakąś dziewczynę. Ma być młoda i dobrze zbudowana. Tym razem ma mieć czarne włosy. Zrozumiałeś?

Barczysty mężczyzna pokiwał twierdząco głową. Dyrektor wstał zza biurka i podszedł do niego.

– Andrzej, uważaj tylko, żeby cię nikt nie zobaczył. Wiesz, jak by się to dla nas obu skończyło, gdyby ludzie się o tym dowiedzieli. Powiesiliby nas obu. Uważaj.

Dyrektor złapał za rękę mężczyznę stojącego przed nim. Był o głowę niższy od Andrzeja, choć sam miał prawie sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu. Tamten spojrzał na rękę swoją i dyrektora. Kiwnął głową. Odwrócił się i wyszedł. Dyrektor usiadł za biurkiem, spojrzał na telefon, wziął słuchawkę i wykręcił numer. Po chwili powiedział:

– Proszę mnie połączyć z komendantem milicji.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: