Rozbój osobisty. Fakty i mity na temat rozwoju osobistego - ebook
Rozbój osobisty. Fakty i mity na temat rozwoju osobistego - ebook
Nie daj sobie wciskać kitu!
- „Sukces gwarantowany”, czyli jak rozpoznać szarlatanów i osłonić się tarczą Naprawdę Zdrowego Rozsądku
- Krach na giełdzie Ja, czyli dlaczego inwestycje w siebie rzadko kiedy się zwracaj
- Samoocena i trzeźwy osąd, czyli po co porównywać się z innymi i jak robić to mądrze
Autor tej książki — psycholog, coach, trener — bez ogródek wskazuje kolejne pułapki zastawiane na osoby próbujące podążyć drogą rozwoju osobistego. Pisze o tym, dlaczego różne sztuczki nie działają i na czym polega iluzja serwowana przez rozwojowych magików. Pokazuje również, co może zadziałać w Twoim przypadku, jeśli naprawdę weźmiesz sobie do serca jego przesłanie: pracuj nad sobą i sprawdzaj efekty, zamiast wierzyć w różne bajeczki. Nie musisz przy tym wcale zgadzać się z jego zaleceniami, za to włącz zdrowy rozsądek. Myśl krytycznie i zacznij w końcu działać!
- Wszystko, co wiesz o rozwoju osobistym, to kłamstwo
- Pasja (rozwoju osobistego)
- Otaczaj się odpowiednimi ludźmi, czyli... zróbmy sektę!
- Pułapka pozytywnego myślenia i wartość negatywnych emocji
- Byle szybciej — nieważne, w którą stronę
- Rozwój to fun, a fun to rozwój — a na drzewach rosną banknoty studolarowe
- Nieocenianie jest do niczego, a przekonania nie są aż tak ważne
- McDuchowość w akcji
- Jak guru rozwojowi pogrywają sobie klientami
Nikt nie zmieni Twojego życia za Ciebie!
Artur Król — psycholog, trener, coach, właściciel firmy szkoleniowej ChangeMakers (www.krolartur.com ; www.changemakers.pl). Twórca narzędzi rozwojowych takich jak Beyond NLP czy Dynamic Mindscapes. Ekspert medialny, autor licznych artykułów i książek, w swoich publikacjach porusza przede wszystkim tematy pewności siebie, skutecznego coachingu oraz zdrowego podejścia do metod zmiany osobistej. Artur Król pracuje zarówno z osobami prywatnymi, jak i organizacjami. Znany jest z ogromnego zaangażowania oraz bardzo skutecznych metod pracy. Bliski jest mu duch sceptycyzmu naukowego, dlatego dba o wykorzystywanie metod opierających się na solidnych psychologicznych i neurologicznych podstawach. Nieustannie dąży do rozwijania swojej wiedzy w tym zakresie.
Spis treści
Wprowadzenie (7)
- Co mnie wkurza? (8)
- To nie jest typowa książka rozwojowa (10)
- Absurdy szkoleń rozwojowych (11)
- Skuteczny rozwój osobisty (14)
- Żebyśmy się zrozumieli (15)
- PS. A jeśli chodzi o przeklinanie... (21)
Rozdział 1. Wszystko, co wiesz o rozwoju osobistym, to kłamstwo (23)
- Nawet jeśli działa, to nie na wszystkich (24)
- Czasy się zmieniają (24)
- Jak możesz tak mówić o rozwoju? (25)
- To nie o ekscytację chodzi! (26)
- To nie o rozwój chodzi! (26)
- Znajdź sobie życie i wtedy się rozwijaj (27)
Rozdział 2. Pasja (rozwoju osobistego) (31)
- Historie o pasji (32)
- Destruktywne fantazje (33)
- Najciemniej pod latarnią (35)
- Im dalej, tym łatwiej (36)
Rozdział 3. Otaczaj się odpowiednimi ludźmi, czyli... załóżmy sektę! (39)
- Nie ma nic gorszego niż otaczanie się samymi wspierającymi ludźmi! (40)
- Propaganda dobrego samopoczucia (40)
- Czy naprawdę potrzeba pozytywnego wsparcia? (41)
- Czasem hejt to tylko hejt... (43)
- Naucz się szanować swoich krytyków (43)
Rozdział 4. Pułapka pozytywnego myślenia (47)
- Wzrost, upadek, wzrost, upadek i ponowny wzrost Sekretu... (48)
- Historia lubi się powtarzać (49)
- Sekret to shit (50)
- Pozytywne myślenie nie działa (51)
Rozdział 5. Negatywne emocje są zajebiste (55)
- Krucjata dobrego samopoczucia (56)
- Uważam, że negatywne emocje są zajebiste (56)
- Gdy negatywy są przyjemne (58)
- Kiedy emocje nie działają? (59)
Rozdział 6. Byle szybciej, nieważne, w którą stronę (61)
- Nie myśl, lecz działaj (62)
- Cztery metody radzenia sobie z problemami, czyli skąd to się wzięło (64)
- Każda z tych dróg jest (i nie jest) do kitu (65)
Rozdział 7. Krach na giełdzie Ja, czyli dlaczego inwestycje w siebie rzadko kiedy się zwracają? (67)
- Zacznijmy od dość podstawowej kwestii (67)
Rozdział 8. Rozwój to fun, a fun to rozwój. A na drzewach rosną banknoty studolarowe (77)
- Solony efekt WOW (78)
- No dobra, a czym jest ten efekt WOW? (78)
- Chyba że... (80)
- Zdecyduj się (80)
Rozdział 9. Nieocenianie jest do niczego! (83)
- Nie da się nie oceniać (83)
- Nie o to chodzi (84)
- Błędne oceny (85)
- Oceniaj na potęgę! (86)
- PS. Lęk przed koniecznością zmiany (87)
Rozdział 10. Porównujący się z innymi stają się lepsi! (89)
- Skąd wiesz, że jesteś dobry w tym, co robisz? (90)
- Ci biedni frajerzy (90)
- Niedoczekanie! Jeszcze ich przebiję! (91)
- Porównywanie dla samego porównywania (92)
- Porównywanie się nie zawsze jest mądre (93)
Rozdział 11. Przekonania naprawdę nie mają aż takiego znaczenia (95)
- Ludzie naprawdę są nieco bardziej złożeni (96)
- Mit wszechmocnych przekonań (97)
- Fakt całkiem znaczących przekonań (97)
- Tylko nie przesadzajmy (100)
Rozdział 12. Co z tą duchowością? (101)
- Duchowa masturbacja (102)
- Wiek poszukiwań (104)
- Hierarchie-szmierarchie (105)
- Czy to wszystko znaczy, że duchowość to kit? (106)
- No ale co mam robić? Jak rozwijać się duchowo, jeśli jednak chcę? (107)
Rozdział 13. Jak guru rozwojowi pogrywają sobie z klientami (109)
- Ku przestrodze (110)
Rozdział 14. Tak na koniec (125)
- Weź w końcu odpowiedzialność! (126)
- Notka informacyjna (126)
Epilog (127)
Kategoria: | Psychologia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-283-1411-5 |
Rozmiar pliku: | 2,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
We wrześniu 2009 roku trzy osoby zginęły, a osiemnaście trafiło do szpitala podczas wyjazdowego seminarium Jamesa Arthura Raya.
Sześćdziesiąt pięć osób, chcących „zharmonizować swoje wibracje z wibracjami bogactwa”, wydało po 10 000 dolarów, żeby móc wziąć udział w tym wydarzeniu. Ray, guru rozwoju osobistego, upchnął tych 65 osób na mniej niż 40 metrach kwadratowych rozgrzanego namiotu parowego, a gdy uczestnicy próbowali pomagać omdlałym towarzyszom, z furią oskarżył ich o bluźnierstwo. Kilka tygodni później James Ray zorganizował telekonferencję dla rodzin ofiar. Zaprosił na nią medium, które rzekomo weszło w kontakt z duchami zmarłych i przekazało wiadomość, że to wcale nie tak, iż ci ludzie zmarli. Oni po prostu wyszli z ciał i tak im się to spodobało, że zdecydowali się nie wracać!
Nie wiem, jak Ty przy czytaniu, ale ja zdążyłem się już wkurzyć, pisząc to i myśląc o tym. Nie tylko o tym zresztą. Siedzę w tematyce zmiany osobistej już od ładnych kilku lat i powoli zaczynam mieć pewnych rzeczy dość. Zaczynają mnie po prostu wkurzać.
Co mnie wkurza?
Wkurzają mnie samozwańczy guru żerujący na ludzkiej nadziei i beznadziejności, na ludzkich potrzebach przynależności i posiadania sensu w życiu.
Wkurzają mnie ludzie, którzy bezmyślnie oddają swoje życie i zdrowie w ręce takich guru.
Wkurzają mnie wszelcy „magicy”, którzy obiecują zmianę Twojego życia bez żadnego udziału z Twojej strony. UWAGA! Komunikat specjalny! TO JEST TWOJE ŻYCIE! Nikt ani nic nie zmieni go bez Twojego udziału. „Magik” może pomóc, może ułatwić, może przyśpieszyć, może nawet poprowadzić Cię za rączkę — ale to Ty musisz iść.
Wkurzają mnie ludzie, którzy szukają takiej magicznej zmiany w swoim życiu, którzy zakładają, że ktoś inny może zmienić ich życie za nich. UWAGA! Komunikat specjalny numer dwa! NIKT NIE ZMIENI TWOJEGO ŻYCIA ZA CIEBIE!
Wkurza mnie nadużywanie naukowej terminologii tylko po to, żeby nadać pozory naukowości danej metodzie. Jeśli metoda jest skuteczna, wybroni się bez tego, a wymiotować mi się chce od tych wszystkich pseudokwantowych, pseudogenetycznych, pseudofraktalnych i pseudofizycznych wymysłów. WYSTARCZY!
Wkurzają mnie zaślepieni idioci uważający, że mogą sobie gwizdać na zjawiska dobrze już dziś poznane i wykazane w niezliczonych eksperymentach naukowych, bo ich własne widzimisię dotyczące świata jest ważniejsze niż jakiekolwiek dowody. No cóż, zgodnie z ich światopoglądem mogę ich swobodnie nazwać idiotami, bo moje widzimisię jest ważniejsze niż jakiekolwiek dowody. Owszem, nauka nie opisuje wszystkiego. Ale jeśli już coś opisała, to ignorowanie tego jest po prostu głupotą.
Wkurzają mnie ludzie, którzy przez lenistwo i życzeniowe myślenie zaczynają wierzyć w bzdury typu „Sekret” i zaczynają głosić „nową prawdę objawioną” o tym, że wystarczy myśleć, żeby coś się zdarzyło, i że Twoje myśli kształtują rzeczywistość. O dziwo, żaden z nich nie wybrał się jeszcze do Afryki, żeby przekonać głodujące dzieci, że wystarczy, by inaczej pomyślały, a ich życie się zmieni. Nieprzyjemną, ale faktycznie przydatną pracę, która sprawia, że choć część tych dzieci będzie miała jedzenie i czystą wodę, zostawiają tym dziwnym wolontariuszom z organizacji dobroczynnych, którzy jeszcze nie zrozumieli, że to myślenie, a nie działanie zmienia świat. Frajerzy.
Wkurzają mnie „rozwinięci” ludzie, którzy z pogardą i poczuciem wyższości patrzą na „owieczki matriksa”, „nieoświeconych”, „niewolników programowania społecznego”, czyli po prostu wszystkich normalnych ludzi, którzy akurat nie wkręcają się w najnowszą modę panującą w środowisku rozwoju osobistego. „Rozwinięci” jak cholera — może czas wrócić do podstaw i popracować nad przerośniętym poczuciem własnego znaczenia, kochani moi?
Wkurzają mnie „oświeceni”, „pozbawieni ego”, „niemuszący niczego udowadniać”, których całe życie opiera się na pompowaniu swojego ego i udowadnianiu innym, a przede wszystkim sobie, jacy to są wspaniali przez to, że „nie muszą” niczego udowadniać. Oczywiście, że muszą. Spotkałem w życiu kilka osób, które faktycznie nie musiały nic nikomu udowadniać. I wiesz co? Właśnie takim osobom nie przyszłoby nigdy do głowy, by twierdzić, że nic nie muszą nikomu udowadniać.
Wkurzają mnie „rozwojowcy” głoszący skrajny hedonizm i tumiwisizm, uczący naiwnych często odbiorców, żeby uciekać przed odpowiedzialnością za swoje decyzje, ilekroć decyzje te przestaną im się podobać. Czy to znaczy, że masz nie zmieniać swoich decyzji? Ależ zmieniaj! Tylko miej odwagę wziąć odpowiedzialność za tę decyzję i ponieść pełne konsekwencje tej zmiany. Nauczy Cię to na przyszłość, by nie podejmować decyzji tak pochopnie, a także zbuduje opinię o Tobie jako człowieku naprawdę solidnym i godnym zaufania.
I w końcu wkurzają mnie tacy aroganccy idioci jak ja sam, którzy wszystko oceniają i zdają się stawiać siebie przez to na pozycji wyższej niż ta, na jakiej w istocie się znajdują. Nie jesteśmy wyżej ― a przynajmniej ja nie jestem ― więc jeśli w którymś miejscu tego tekstu Cię wkurzę… to świetnie! Kłóć się ze mną, dyskutuj, podważaj moje zdanie, znajduj dowody przeciwko moim słowom ― myśl samodzielnie!
Brawo! O to mi właśnie chodzi. Jeśli dokonam tego przez wkurzanie, tym lepiej, bo będziesz od razu mieć jakąś energię, z którą możesz zrobić coś praktycznego. Co takiego? To już zależy od Ciebie. Ja co najwyżej mogę wskazać Ci jakieś obszary, którym, być może, warto się przyjrzeć.
To nie jest typowa książka rozwojowa
Ale tego już się pewnie domyśliłeś. Dlatego będzie tu bardzo osobiście i bardzo szczerze — inaczej niż zwykle. Większość książek rozwojowych jest pełna słodyczy i uśmiechów, i puchatych, ciepłych głasków dla Twojego ego. W większości książek rozwojowych przeczytasz o tym, jaki to świat jest wspaniały, dobry i miły, i że wystarczy, iż pomyślisz o sukcesie, a świat już przybiegnie, padnie Ci do stóp i poda ten sukces na złotej tacy. Bo w końcu zasługujesz. Jesteś taki zajebisty, że nic nie musisz robić, sukces sam Cię znajdzie. Praca? To dla frajerów. Ty masz pozytywne myślenie!
Będę szczery: przez długi czas byłem z takiego stanu rzeczy bardzo zadowolony. W końcu im więcej moich konkurentów wierzy w takie bzdury i głaska się po główce zamiast wziąć się do pracy, tym lepiej.
Ale potem chyba dorosłem trochę, bo dziś nieco inaczej patrzę na konkurencję. Nie widzę jej dziś w innych trenerach, coachach czy psychologach. Dzisiaj widzę, że główną konkurencją dla ludzi zajmujących się rozwojem osobistym nie są inni ludzie, którzy się tym zajmują, ale są nią na przykład wakacje na Majorce. A w przypadku speców od biznesu konkurencję stanowi wykupienie reklamy produktu w telewizji zamiast szkoleń dla sprzedawców.
A to oznacza jedno, a mianowicie, że aby całemu środowisku wiodło się lepiej, potrzeba praktycznej, sprawdzonej wiedzy, faktycznie działających metod oraz ludzi znających się na rzeczy.
Wymaga to również tego, żeby ludzie z zewnątrz kojarzyli rozwój osobisty i zmianę osobistą z czymś więcej niż książeczkami i kursami dla frajerów gotowych zapłacić fortunę za to, że jakiś cwaniak w garniaku albo szczyl w T-shircie pogłaska ich po głowie, rozśmieszy, pochwali, jacy są fajni i mądrzy, powie, że zasługują na wszystko, i pokaże, że mogą rozwalić cienką deskę gołymi rękami, złamać strzałę, opierając się o nią ciałem, albo przejść bosymi stopami po gorących węglach. Niewątpliwie przydatne umiejętności życiowe, prawda?
Absurdy szkoleń rozwojowych
Oburzasz się, że nazywam frajerami osoby, które ganiają na szkolenia motywacyjne, żeby łamać na nich deski? Cóż, jeśli chcesz wiedzieć, sam się do nich zaliczam, sam robiłem równie głupie rzeczy. Fascynowałem się tym, że chodzę sobie po potłuczonym szkle czy po rozgrzanych węglach. Swoją drogą, jako dowód na mój absolutny kretynizm w tamtym czasie niech posłuży to, że moje pierwsze przejście po gorących węglach skończyło się poważnymi oparzeniami na obydwu stopach. Kulałem przez kilka tygodni — i jak na frajera przystało, następnego dnia popędziłem na szkolenie z tym samym „trenerem”, który mnie tak urządził, zamiast pozwać go do sądu o solidne odszkodowanie.
Mój wypadek nie był zresztą wyjątkiem — tego typu sytuacje zdarzają się na tych „szkoleniach” nieustannie. Ci od łamania desek kończą niekiedy ze złamanymi, ale kośćmi dłoni. Strzały mają to do siebie, że nierzadko pękają, a opierający się na nich pechowiec kończy ze strzałą w szczęce albo w łuku brwiowym. Szkło czasami mimo wszystko wbija się w stopy, gorące węgle okazują się za gorące, a post na pustyni i łaźnia parowa w indiańskim namiocie mogą, jak już wiesz, skończyć się zgonem.
A jednak ludzie walą na takie szkolenia, żeby posłuchać kolejnego charyzmatycznego guru, nasycić się energią tłumu i wrócić do domu z nadzieją. Aż do kolejnego szkolenia, które zwykle sprzedaje się im wtedy, gdy są już mocno urobieni emocjonalnie i niezdolni do podejmowania racjonalnych decyzji. Co tam, potem sobie sami zracjonalizują, że wcale nie przepłacili! Przecież tyle osób pędziło, żeby zapisać się na to szkolenie, a miejsc było niewiele! Nie muszą w końcu wiedzieć, że połowa tych osób to podstawieni asystenci, których zadaniem jest budowanie wrażenia, iż to ostatnia szansa na zakup.
I wiesz co? To mnie nawet nie wkurza. W końcu ludzie na podobnej zasadzie chodzą na imprezy sportowe i koncerty muzyczne. Samo w sobie nie jest to nic złego, ale pod jednym prostym warunkiem: że wiemy, po co tam idziemy. Nikt nie idzie na koncert Madonny, licząc na oświecenie i zmianę w swoim życiu. Gdyby ktoś stwierdził, że tego oczekuje po meczu Legii, nazwalibyśmy go idiotą albo świrem. A jednak ludzie idą na szkolenia kolejnego guru motywacyjnego, powtarzając sobie hasła o zmianie swojego życia, a nikt się nie puka w czoło. Tylko z jakiegoś powodu ci sami ludzie wracają potem na to samo szkolenie, a ich życie wciąż stoi w miejscu… A bywa i gorzej.
Jak może być gorzej? Nienawidzę, gdy autorzy książek rozwojowych stosują przykłady jednej osoby i uogólniają je na wszystkich ludzi, ale tutaj sam chyba coś takiego zrobię. Otóż poznałem jakiś czas temu pewnego Polaka, który obecnie siedzi w Chinach. Szczerze mówiąc, żal mi go, bo jest ścigany przez policję w USA, w Polsce ma sprawy w sądzie za oszustwo, jego firma według doniesień jego kontrahentów nie może się nawet nazywać firmą, gdyż nie jest legalnie zarejestrowana, a z kapitałem też krucho. Jednak jako wychowanek jednego z najsłynniejszych guru motywacyjnych jest tak mocno pogrążony w swoim świecie, że uważa siebie za człowieka sukcesu największego kalibru. Wszystkim, którzy ośmielają się podważyć jego zdanie, zarzuca zazdrość i niewiedzę, jest skrajnie agresywny wobec wszystkiego, co nie pasuje do jego wizji, i rozpaczliwie trzyma się recept sukcesu podanych przez swojego guru. Tragiczne i żałosne, jak również przerażająco prawdziwe.
Czy to znaczy, że wszystkie osoby po szkoleniach prowadzonych przez mówców motywacyjnych tak skończą? Cóż, tutaj przynajmniej nie podążę za popularnym trendem rozwojowym i wstrzymam się od uogólniania swojego hasła. Nie, tylko niektóre osoby tak skończą. Powiem więcej: niektóre osoby faktycznie zmienią swoje życie po takich szkoleniach ― w identyczny sposób, w jaki niektóre osoby faktycznie znajdą inspiracje w koncercie U2 czy w wyścigach Formuły 1. Jedyne, o co apeluję, to rozsądek i nazywanie rzeczy po imieniu.
I zbudowanie środowiska rozwoju osobistego, zebranie kadry coachów, trenerów, mówców motywacyjnych, którzy pomagają ludziom we wprowadzaniu faktycznych zmian w życiu zamiast handlować czarami i kolorowymi światełkami. Wiem, mrzonki. Naiwny jestem jak dziecko — zwłaszcza że rozwój to głównie spora kasa do zarobienia. Ale, do żigolaka nędzy, może jednak da się tę kasę zarabiać, robiąc coś faktycznie dobrego?
Skuteczny rozwój osobisty
Najśmieszniejsze jest to, że przez prawie dziesięć lat, w ciągu których bardzo intensywnie poznawałem środowisko zmiany osobistej, poznałem tak naprawdę zaledwie garstkę osób, które faktycznie się zmieniły.
Oj, jasne, znam masę osób, które zmieniają się nieustannie. Ale to trochę jak odpowiedni strój, który tuszuje mankamenty figury, albo jak makijaż, który może na jeden wieczór zupełnie odmienić.
Ale na koniec dnia, gdy zmyjesz makijaż i zdejmiesz kieckę, wraca Twoje prawdziwe oblicze.
Tak też jest w środowisku rozwoju. Wszyscy się malują. Wszyscy kupują nowe stroje. Bardzo niewiele osób faktycznie zmienia swoją sylwetkę, zyskując lub tracąc na wadze. Metaforycznie mówiąc, rzecz jasna.
Nie jestem przy tym zwolennikiem tezy, że zupełna zmiana nie jest możliwa, że jest w ludziach coś, co zawsze pozostaje niezmienne. Ludzie mogą się zmienić, mogą ewoluować. Ale taka rzeczywista, głęboka zmiana wymaga dużo energii. Wymaga prawdziwego przekraczania własnych granic, a nie jedynie udawania, że się je przekracza.
Wiele osób w środowisku rozwoju pyszni się zmianą, jaka w nich zaszła, gdy skoczyły na bungee czy ze spadochronem.
Szczerze? Nie kupuję tego.
Idź, skoczku jeden z drugim, i popracuj parę tygodni w hospicjum, pomagając ludziom, którzy mogą umrzeć na twoich rękach. Nie zrobisz tego, prawda? Bo to nie jest ekscytujące, tylko raczej dołujące. A jednak to właśnie byłoby przekroczeniem własnych granic i mogłoby dać prawdziwą zmianę.
Wierzę, że szkolenia rozwojowe, coaching, pomoc psychologiczna, psychoterapia i inne tego typu działania mogą dać taką prawdziwą zmianę. Mogą pomóc ludziom ewoluować i zmieniać się na lepsze. Wierzę też, że droga do tego jest „nieco” bardziej wymagająca i że sporo musi się zmienić w dziedzinie rozwoju osobistego, zanim to stanie się standardem i wyznacznikiem tego, jak ludzie myślą o zmianie osobistej.
Ale hej, po to między innymi jest ta książka. Nie sądzę, by wywołała jakąś gwałtowną rewolucję. Jasne, fajnie jest sobie o tym pomarzyć, ale szczerze mówiąc, podejrzewam, że wymaga to po prostu więcej czasu i energii.
Jest to jednak kolejny kamyczek dorzucony do tematu, a większa liczba kamyczków wywoła w końcu lawinę.
Żebyśmy się zrozumieli
Nie jestem żadnym guru. Jestem normalnym człowiekiem. Z perspektywy niektórych osób osiągnąłem jak na swój wiek sporo. Z perspektywy innych — żałośnie mało. Sam staram się mieć na uwadze obie te opinie naraz, tak aby, niczym posiadanie jednocześnie kota i psa, uczyły mnie zarówno pokory, jak i zaufania we własne siły. (W rzeczywistości mam dwa koty, Gwiazdę i Lunę — jako arogancki drań, potrzebuję dużo nauki pokory). A teraz, skoro już pojechałem z cudownym i rozwojowym hasełkiem na temat tego, jak żyję i jaki jestem fajny, a przynajmniej na jakiego pozuję, to może warto raz jeszcze coś podkreślić.
Jestem normalnym gościem. Z solidnym zestawem zalet i równie solidnym zestawem wad. Nie mam zamiaru ukrywać, że jest inaczej, choć niewątpliwie często będzie mnie korciło, żeby upiększać pewne rzeczy. Będę się jednak starał mieć tego świadomość i wykpiwać potem takie upiększenia. Czasami nawet mi się to uda.
No dobra, więc czemu masz mnie słuchać? Skoro jestem takim normalnym gościem, to czego się ode mnie możesz nauczyć?
Czy jestem milionerem? Nie, zarabiam całkiem przyzwoicie, ale do milionera mi daleko. Kto wie, może ta książka sprzeda się w dostatecznej ilości egzemplarzy, żeby to zmienić? Wiesz, co masz robić: kup po jednej dla każdego znajomego, członka rodziny i współpracownika! No dalej, zrób to dla mnie!
Czy moja żona jest supermodelką? Nie. Jest wspaniałą, słodką i inteligentną dziewczyną, która trzyma mnie przy ziemi, gdy próbuję odlatywać lub wierzyć w swoją rzekomą wyjątkowość, ale nie jest supermodelką ani dziedziczką wielkiej fortuny. Nawet prezydentówny nie udało mi się wyhaczyć, więc o czym mowa?
A może w życiu spotyka mnie samo szczęście i każdego dnia czuję się wspaniale? Eh, też nie. Spotykają mnie dobre i złe rzeczy, a jeśli chodzi o to, jak się czuję… Porównując się do siebie sprzed kilku lat, powiedziałbym, że wspaniale. Patrząc tak na co dzień, to raz jest lepiej, a raz gorzej. Nie jestem robotem sztywno kontrolującym swoje emocje, ba, czasem nawet lubię na przykład poczuć melancholię. Różnica jest taka, że jestem świadomy wyboru i tego, że z każdą emocją mogę pracować. Czasem nawet o tym pamiętam i faktycznie coś z tym robię.
No to może chociaż jestem oświecony? Nic z tego. Zaliczyłem sporo różnych doświadczeń okołoduchowych, byłem przez parę lat mocno wkręcony w to środowisko. Mam też poukładane swoje własne podejście do tego tematu. Ale nie jestem oświecony ani nawet nie chcę być. Jeśli szukasz oświeconego guru, poszukaj gdzie indziej.
No to po co zwracać uwagę na to, co mówię? Ani nie jestem milionerem, ani nie mam u boku supermodelki, ani nawet nie jestem największym szczęściarzem na ziemi i nie czuję szczęścia przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Co ja mam takiego, żeby słuchać mnie, a nie tych guru rozwojowych? Niektórzy z nich mówią, że są szczęśliwi przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Że są oświeceni. Fakt, większość zrobiła pieniądze na prowadzeniu kolejnych seminariów motywacyjnych, ale jednak są wśród nich milionerzy. Ba, niektórzy nawet nie są przy tym zadłużeni na pięć razy więcej niż wynosi wartość ich majątku! W porównaniu z nimi, co takiego mam, że warto mnie posłuchać? Z czym do ludzi?
Dwie rzeczy. Jeśli mają dla Ciebie wartość, czytaj dalej. Jeśli nie, to nie kupuj tej książki, a jeśli już ją kupiłeś, albo ktoś zrobił Ci z niej nietrafiony prezent, to oddaj ją znajomemu, który może z niej skorzystać. Książka ta może też posłużyć za papier toaletowy.
No dobra, a jakie to rzeczy? Co takiego mogłoby Cię przekonać, żeby poświęcić mi nieco uwagi i przeczytać do końca tę książkę, a nawet wykonać ćwiczenia, jakie w niej znajdziesz?
Dwie sprawy:
1. NIE BĘDĘ ŚCIEMNIAŁ
Nie będę oszukiwał, kłamał, upiększał rzeczywistości ani pozował na nie wiadomo kogo. Nie będę Ci wciskał nawiedzonych teorii o tym, że powinieneś tańczyć ze szczęścia na pogrzebie własnego dziecka. Nie będę udawał, że nie odczuwam innych uczuć niż szczęście.
(Swoją drogą, gdyby ktoś faktycznie tak funkcjonował, to bałbym się wsiąść do samochodu, którym on kieruje... Taki na przykład lęk bywa całkiem przydatny, jeśli dzięki niemu boimy się prowadzić po pijanemu).
Będę z Tobą szczery. Mam nadzieję, że już trochę co do mojej szczerości mogłeś się przekonać. A przynajmniej postaram się być tak szczery, jak będę potrafił, bo nie wiem, czy uda mi się udaremnić wszystkie swoje próby upiększenia i pozowania. Jestem BARDZO świadomy tego, jak łatwo wpaść w pułapkę pozornej skromności czy otwartości, i zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby ta książka była po prostu szczera i uczciwa. Mam nadzieję, że mi się uda.
Podejrzewam, że wkurzę tym sporo osób. Niektórzy z tego wkurzenia wyniosą coś cennego, inni po prostu się wkurzą i źle poczują z tym, co napisałem. Akceptuję to jako coś, czego nie mogę uniknąć.
Wiesz co? Trochę się nawet tego obawiam — czy pisząc tę książkę, nie zaszkodzę sobie zawodowo? W końcu klnę otwarcie, mówię wprost o tym, co w rozwoju nie działa i co uważam za jawną głupotę, łamię po drodze sporo tabu rozwojowych i nie tylko, a pewnie i wkurzę kilkoro znajomych, na których mi zależy. Ale podjąłem już decyzję, bo uważam, że potwornie brakuje czegoś takiego na naszym rynku. Chociażby jako alternatywy dla tych, którzy mają już dość głasków, a chcą posłuchać szczerych, choć może bolesnych uwag.
2. MAM KONKRETNĄ WIEDZĘ I UMIEJĘTNOŚCI
Nieco aroganckie stwierdzenie, prawda? Łatwo się też do niego przyczepić. Pozwól, że na początek sam się trochę poprzyczepiam.
„Skoro jesteś taki mądry, to czemu nie jesteś bogaty?”
W wersji najkrótszej? Bo mam te wredne opory moralne przed urabianiem ludzi. Problem w tym, że wiem doskonale, co mógłbym mówić dzisiaj ludziom — jakie artykuły pisać, jakich wywiadów udzielać, jakie szkolenia prowadzić, żeby żyć BARDZO DOSTATNIO, żerując na ludzkiej niepewności, lenistwie, braku nadziei.
Ale po prostu czegoś mi do tego brakuje. Może nie jestem dostatecznie narcystyczny i arogancki? Raz mało nie założyłem przez przypadek sekty i szczerze mnie to przeraziło. A może po prostu wyznaję nieodpowiednie wartości? Jasne, fajnie byłoby być bogatym, a jak ktoś stwierdzi, że ta książka tak mu się spodobała, iż chce mi wysłać na konto milion euro, to naprawdę się nie pogniewam, ale jakoś nie jest to dla mnie najważniejsze. Wiem, że dla niektórych czytelników będzie to trudne do przyjęcia, ale nie potrafię dać innego wyjaśnienia: choć uważam, że pieniądze czy status są ważne, a nawet bardzo ważne, to wiem, że są jednak rzeczy ważniejsze.
Czy to znaczy, że nigdy nie będę bogaty? Cóż, mam szczerą nadzieję, że jednak będę. Natomiast sam zamknąłem sobie najkrótszą możliwą drogę do tego celu, a inne wymagają po prostu jednego: czasu.
„Twierdzisz, że masz wiedzę — czy to znaczy, że już nie musisz się niczego uczyć?”
Muszę, oj muszę, nawet bardzo wielu rzeczy. Są ludzie, którzy potrafią i wiedzą dużo więcej niż ja. Jednocześnie masz w ręku akurat tę książkę i masz pewnie jakąś potrzebę w życiu. Cel do osiągnięcia albo problem do rozwiązania. Może nawet kilka potrzeb. I być może (umawialiśmy się na szczerość, pamiętasz?) będę mógł Ci pomóc. Przekazać wiedzę lub umiejętności, które pozwolą na zmianę czegoś. Może po prostu rozwieję jakiś mit rozwojowy, który trzymał Cię i blokował do tej chwili.
A może nie. Niczego nie obiecuję — bo jak bym mógł? Nie znam Cię! Jak mogę udawać, że jest inaczej? Nie wiem, czy tę książkę czyta teraz chłopak, który chce się przełamać i poderwać dziewczynę, w której się kocha, czy szef mający problemy z pracownikami, czy może multimilionerka, która zabija czas przeglądaniem książki w kawiarni, czekając na spóźnionego żigolaka.
Więc chcę być szczery: nie wiem, czy skorzystasz z tej książki. Liczę, że tak będzie, inaczej bym jej nie pisał. Liczę, że tak będzie, ponieważ wyniki, jakie osiągam z klientami, z którymi pracuję, dają mi nadzieję na to, że tak będzie. Liczę, że tak będzie, bo jeśli nie skorzystasz z tej książki, to marne są szanse, iż kupisz po egzemplarzu dla znajomych i rodziny, a choć, jak pisałem, pieniądze nie są dla mnie najważniejsze, to jednak nie obraziłbym się na dodatkowy dochód ze sprzedaży.
„Wiedza to nie doświadczenie”
Zgoda. Jednocześnie przy szacunku dla doświadczenia warto też być świadomym tego, jak fałszywy obraz świata może ono nam dawać. Jeśli czyjś pierwszy raz był nieprzyjemny, być może na całe życie zrazi się do seksu. Będzie mówił na podstawie doświadczenia, ale będzie też tworzył fałszywe uogólnienie. Jednocześnie, ponieważ doświadczenie wpływa na oczekiwania, nawet kolejnych pięćdziesiąt stosunków tej osoby może być równie nieprzyjemnych. I niby będzie ona mówiła na podstawie doświadczenia, ale tak naprawdę wszystkie te doświadczenia toczyły się jednym torem, narzuconym przez pierwsze doświadczenie.
Jeśli podrzucę na Twoich oczach monetę dziesięć razy i dziesięć razy wypadnie reszka, możesz być pod wrażeniem — w końcu szanse na takie wydarzenie są dość niewielkie. Masz doświadczenie, że wydarzyło się coś niezwykłego. Tylko zapomniałem Ci powiedzieć, że tą monetą rzucam niemal non stop od dwóch tygodni po dziesięć godzin dziennie i jest to pierwszy raz, kiedy tak wypadło. Bez tej wiedzy doświadczenie zostaje przeraźliwie wykrzywione. Dlatego poleganie na samym doświadczeniu, z odrzuceniem wiedzy lub trzymaniem się przestarzałej wiedzy, stanowi identyczny absurd jak uciekanie od doświadczeń i trzymanie się wyłącznie surowej wiedzy.
Masz inne wątpliwości, których nie poruszyłem powyżej
Trudno! Skończyłem z wypisywaniem tych, które przyszły mi do głowy, musisz więc sam ruszyć głową i podjąć decyzję: czytasz dalej czy ciskasz tą książką o ścianę, klnąc na mnie siarczyście. Możesz też w sumie najpierw rzucić książką, a potem czytać ją dalej, ale to trochę mało ekonomiczne — czytanie pogiętej książki jest mniej przyjemne, na półce też gorzej później wygląda. O ewentualnej sprzedaży na Allegro nie wspominając.
Więc podejmij decyzję. Ja oferuję Ci w tej książce dwie rzeczy: szczerość oraz konkretną wiedzę i umiejętności płynące z lat nauki i skutecznej pracy z setkami klientów, jak również z nieskutecznej pracy z dziesiątkami innych. W sumie od tych, z którymi nie osiągnąłem planowanych efektów, nauczyłem się pewnie nawet więcej niż od tych, z którymi miałem dobre wyniki.
Notabene to też element mojej szczerości — nie pozuję przed Tobą na gościa, który zmienia każdego w trymiga. Mam skuteczność, z której jestem dumny, ale nie jestem w stanie pomóc każdemu. Czy jestem z tego zadowolony? Nie. Czysta próżność mówi mi, że super byłoby móc myśleć o sobie jako o gościu, który wszystkim pomaga i ma stuprocentową skuteczność. Ale pamiętasz, jak wspominałem o tych ludziach, którzy potrafią więcej ode mnie? Oni też nie mają stuprocentowej skuteczności. Z różnych przyczyn nie ma jej nikt ani nikt nigdy nie miał.
Niektóre z tych przyczyn zresztą później opiszę, ale nie o tym teraz mówię — po prostu chciałem uspokoić ciekawskich.
Nikt nie ma stuprocentowej skuteczności. Jeśli ktoś Ci ją obiecuje — oszukuje Cię. Jeśli ktoś twierdzi, że ma stuprocentową skuteczność, jestem gotowy założyć się o dowolną kwotę, że:
- przyjął bardzo mało osób;
- prowadzi bardzo ostrą selekcję i wybiera tylko najłatwiejszych klientów;
- po prostu kłamie.
Wiem, wiem, łamię właśnie jeden z mitów rozwoju osobistego. Hej, ostrzegałem, że będzie nietypowo.
To jak, decyzja zapadła?
Czytasz dalej?
PS. A jeśli chodzi o przeklinanie…
Pisząc tak emocjonalną książkę, przydałoby się nieco poprzeklinać. To po prostu pasuje. A jednocześnie część osób nie przepada za klęciem i — wbrew popularnej w niektórych środowiskach rozwojowych ideologii — uważam, że nie ma w tym nic złego. Zatem mam zamiar sobie pokląć — ale tak, by nie zrazić tych osób.
Więc moje przekleństwa będą nieco inne. Zamiast odwoływać się do cholery — dość podłej choroby, trzeba przyznać — odniosę się do malarii albo gruźlicy. Zamiast używać pieprzu, uznam coś za soloną głupotę.
Tak, uważam, że to malarycznie fajne i bystre z mojej strony. Jak się z tą opinią nie zgadzasz, Twój solony problem.
Aha, niektóre rzeczy wkurzają mnie tak bardzo, że może mi się zdarzyć kląć wprost. Musisz jakoś sobie z tym poradzić.
1 To znaczy wkurza mnie zachowanie „trenerów”, którzy takich frajerów wykorzystują. Ale o tym jeszcze będzie, i to sporo.
2 „Przyznaję, mówiłem, że mam firmę, ale nigdy przecież nie twierdziłem, że legalną” ― mówi Polak z Chin z tej opowieści.