Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Rozbóynik morski. Romans Walter-Scotta. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rozbóynik morski. Romans Walter-Scotta. Tom 1 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 280 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Ro­mans Wal­ter-Skot­ta.

prze­ło­żo­ny przez

F. Ko­wal­skie­go.

Wy­da­ny przez F. S. Dmo­chow­skie­go.

Wszyst­ko w nim ozna­cza zgub­ne dzia­ła­nie oce­anu.

Szek­spir.

Tom I

War­sza­wa.

W dru­kar­ni pod Nrem 476:Lit:D.

1830.

Za po­zwo­le­niem Cen­zu­ry.

PRZED­MO­WA.

Ce­lem po­wie­ści na­stę­pu­ią­cey iest wy­ja­śnie­nie czy­tel­ni­ko­wi waż­nych wy­pad­ków, ia­kie za­szły na wy­spach or­kadz­kich; nie­do­kład­ne po­da­nia i po­wie­ści ode­rwa­ne, za­cho­wa­ły tyl­ko na­stę­pu­ią­ce o nich szcze­gó­ły.

– W Stycz­niu 1724-5, okręt la Re­van­che o 50 wiel­kich ar­ma­tach i 6 mniey­sze­go ka­li­bru, pod do­wódz­twem Joh­na Gow, czy­li Goff, czy też Smith, przy­bił do wysp Or­kadz­kich. Po ra­bun­kach i swa­wo­li ia­kich się do­pusz­cza­ła za­ło­ga, po­zna­no za­raz, że to był roz­bó­y­nik mor­ski. Miesz­kań­cy tych wysp od­da­lo­nych, nie ma­iąc ani bro­ni, ani spo­sob­no­ści opne­ra­nia się – ule­gli na i czas przed cie­mięż­ca­mi; a wódz tych ło­trów tak był śmiu­ły, że nie­tyl­ko wy­siadł z okrę­tu, ale nad­to da­wał uczty we wsi

Strom­ness. Po­tra­fił na­wet uiąć ser­ce pew­ney mło­dey i dość bo­ga­tey dziew­czy­ny, nim po­zna­no czem był praw­dzi­wie.

– Pe­wien mło­dzie­niec, imie­niem Ja­kób Fea z Kle­stro­nu, umy­ślił schwy­tać tego zło­czyń­cę, i to mu sie uda­ło za po­mo­cą zręcz­no­ści i od­wa­gi. Po­słu­ży­ło mu do tego roz­bi­cie się okrę­tu. Gowa przy wy­brze­żu Kalt­sun­du na wy­spie Eda, w bli­sko­ści ów­cze­sne­go miesz­ka­nia P. Fea. Mło­dzie­niec ten, z nie­bez­pie­czeń­stwem ży­cia poy­mał zbó­y­ców mor­skich, od­wa­żo­nych na wszyst­ko i do­brze uzbro­io­nych. Do­po­mógł urn sku­tecz­nie w tem przed­się­wzię­ciu P – Ja­kób La­ing, dziad nie­bosz­czy­ka Mal­kol­ma La­ing ko­niu­sze­go, któ­ry ze świa­tłem i bez­stron­no­ścią na­pi­sał hi­sto­ryą Szko­cyi w XVII. wie­ku. Gow i inni iego wspól­ni­cy, wy­ro­kiem nay­wyż­sze­go sądu mor­skie­go, od­nie­ili kare, na któ­rą ich zbrod­nie od daw­na za­słu­ży­ły.

Gow oka­zał bez­przy­kład­ną śmia­łość, kie­dy go sta­wio­no przed są­dem; a z po­wie­ści na­sze­go świad­ka wi­dać, że się z nim ob­cho­dzo­no z nad­zwy­czay­ną sro­go­ścią, aby go przy­mu­sić do wy­zna­nia. "Kie­dy John Gow, mówi hi­sto­ryk, przy­pro­wa­dzo­ny do kra­tek, nie chciał od­po­wia­dać, sę­dzia roz­ka­zał dwom lu­dziom ści­skać iego wiel­kie pal­ce sznur­kiem od bi­cza, do­pó­ki się nie ze­rwał! po­tem zło­żyć ten bicz; we dwo­ie, zno­wu mu pal­ce ści­skać, aż do­pó­ki i ten pod­wó­y­ny sznu­rek tak­że się nie ze­rwał; na ko­niec we tro­ie, i to wszyst­kich sit do­by­wa­iąc. Gow wy­trzy­mał cała te mę­czar­nię. Na­za­iutrz rano, dnia 27 Maia 1725 r. na wi­dok przy­go­to­wań do iego śmier­ci czy­nio­nych, opu­ści­ła go od­wa­ga; wy­znał, że nie czy­nił­by ta­kie­go opo­ru, gdy­by byt pew­nym że nie bę­dzie po­wie­szo­ny z łań­cu­cha­mi. Osą­dzo­no go, ska­za­no i stra­co­no ra­zem ze wspól­ni­ka­mi. "

Mó­wią, że mło­da oso­ba któ­rey ser­ce za­iąć po­tra­fił, uda­ła się do Lon­dy­nu dla wi­dze­nia go przed śmier­cią, i że za póź­no przy­byw­szy, pro­si­ła, aby iey po­zwo­lo­no wi­dzieć iego cia­ło; wzię­ła go za rękę, i tak ode­bra­ła dane mu wprzó­dy sło­wo.

Gdy­by nie do­peł­ni­ła tego ob­rzę­du, nie mo­gła­by po­dług za­bo­bon­nych wy­obra­żeń swe­go kra­iu, unik­nąć od­wie­dzin du­cha swe­go daw­ne­go ko­chan­ka, w przy­pad­ku ie­śli­by ja­kie­mu ży­ią­ce­mu po­przy­się­gła wia­rę, któ­rą umar­łe­mu pier­wey przy­rze­kła. Ta część le­gen­dy możę słu­żyć za wy­ia­śnie­nie pięk­ney po­wiast­ki, be­dą­cey przed­mio­tem bal­la­dy, co się tak za­czy­na:

"Do drzwi Mał­go­rza­ty,

Duch co noc przy­cho­dzi… "

Po­da­nie, mówi iesz­cze oprócz tego, że P. Fea, czło­wiek pe­łen od­wa­gi, za któ­re­go usi­ło­wa­niem Gow po­wścią­gnię­ty zo­stał w za­wo­dzie zbrod­ni, nie tyl­ko żad­ney od rzą­du nie otrzy­mał na­gro­dy, ale nad­to nie zna­lazł nig­dzie obro­ny prze­ciw mnó­stwu spraw nie­słusz­nych, ia­kie z nim to­czy­li ad­wo­ka­ci z New­ga­te, w imie­niu Gowa i kil­ku lu­dzi z iego osa­dy okrę­to­wey. Te prze­śla­do­wa­nia i wy­pły­wa­ią­ce z nich kosz­ta, znisz­czy­ły go zu­peł­nie, i uczy­ni­ły go pa­mięt­nym przy­kła­dem dla tych, coch­cie­li na po­tem oso­bi­sta po­wa­gą po­wścią­gać roz­bó­y­ni­ków mor­skich.

Na­le­ży przy­pu­ścić, na chwa­lę pa­no­wa­nia Je­rze­go I. ze ta ostat­nia oko­licz­ność, i inne z po­wyż­szey hi­sto­ryi szcze­gó­ły są nie­do­kład­ne, gdyż się nie zga­dza­ią z na­stę­pu­ią­cą praw­dzi­wą po­wie­ścią, uło­żo­ną z wia­ro­god­nych ma­te­ry­ałów, któ­ra tyl­ko znał sam

Au­tor Wa­wer­le­ia.. D. 1 Li­stop. 1821 r.ROZ­DZIAŁ I.

"Bu­rza usta­ła chmu­ry nie hu­czą po nie­bie,

I bał­wa­ny na mo­rzach iuż nie wyią smut­nie;

Lecz ia­kiż to głos woła: Tulo! czyż dla cie­bie,

W two­im dzi­kim kli­ma­cie spa­li­łem mą lut­nię?"

Mac­niel.

Ta wy­spa dłu­ga, wąz­ka i nie­kształt­na, zwa­na Main-Land, to iest lą­dem wysp Sche­tlandz­kich: gdyż iest bez po­rów­na­nia nay­więk­szą ze wszyst­kich skła­da­ią­cych ten ar­chi­pe­lag, iak wia­do­mo że­gla­rzom na­wy­kłym do pły­wa­nia po burz­li­wych mo­rzach, któ­re ota­cza­ią Thu­lę sta­ro­żyt­nych; iest za­koń­czo­na przy­ląd­kiem nie­zmier­ney wy­so­ko­ści, zwa­nym Sum­bugh; któ­ry swem – czo­łem i na­gie­mi boki opie­ra się roz­hu­ka­nym wód bał­wa­nom, i two­rzy koń­cza­tość wy­spy ze stro­ny po­łu­dnio­wo-wschod­niey. Ten wy­nio­sły przy­lą­dek cią­gle wy­trzy­mu­je prąd wście­kłe­go mo­rza, któ­re z po­mię­dzy wysp Or­kadz­kich i Sche­tlandz­kich ude­rza ze strasz­li­wa siła… uste­pu­ią­cą tyl­ko prą­do­wi mo­rza Pen­tlandz­kie­go, bie­rze imie wspo­mnio­ne­go przy­ląd­ku, i zo­wie się Ro­ost Sum­burgh, gdyż wy­raz Ro­ost na tych wy­spach ozna­cza po­dob­ny stru­mień.

Od stro­ny zie­mi przy­lą­dek ten iest okry­ty ni­ską tra­wą, i stro­mo spa­da na małe mie­dzy mo­rze z obu stron ści­śnię­te przez oce­an, któ­ry stop­nio­wo co­raz da­ley po­ste­pu­iąc, zda­ie się dą­żyć ku po­łą­cze­niu obu swo­ich za­le­wów, i uczy­nić wy­spę z tego przy­ląd­ka; wte­dy sta­nie się ska­lą sa­mot­ną, od­dzie­lo­ną zu­peł­nie od Main-Land, któ­re­go dziś iest za­koń­cze­niem.

Uwa­ża­no ied­nak w daw­nych wie­kach ten wy­pa­dek iako nie­po­dob­ny do praw­dy, albo też bar­dzo da­le­ki; gdyż nie­gdyś pe­wien Xią­że Nor­weg­ski, czy­li po­dług in­nych po­dań, i iak wy­raz Jarl­shof (*) zda­ie się ozna­czać, pe­wien sta­ro­żyt­ny Hra­bia na Or­ka­dach, wy­brał ten kra­niec zie­mi do wy­sta­wie­nia na niey zam­ku. Za­mek ten od­daw­na stoi pust­ka­mi, i za­le­d­wie roz­po­znać moż­na iego śla­dy, gdyż ru­cho­me… pia­ski mio­ta­ne burz­li­we­mi ura­ga­na­mi, w tym kli­ma­cie, sie­dli­sku na­wał­nic, za­kry­ły i pra­wie po­grze­ba­ły ostat­ki gma­chu; lecz przy koń­cu XVII. wie­ku, cześć zam­ku hra­bie­go ist­nia­ła iesz­cze i była za­miesz­ka­ną. Był to gmach pro­stey ar­chi­tek­tu­ry, zbu­do­wa­ny z nie­okrze­sa­nych gła­zów; wi­dok iego ni­czem nie zdo­łał za­spo­ko­ić oka, ani pod­nieść wy­obraź­ni. Wiel­ki dom sta­ro­żyt­ney bu­do­wy na­kry­ty stro­mym da­chem z ta­fli sza­re­go – (*) Jar­sl­hof, na­dzie­ia Hra­bie­go.

ka­mie­nia, mógł­by czy­tel­ni­kom dzi­siey­sze­go wie­ku, nay­do­kład­niey­sze dać o nim wy­obra­że­nie. Kil­ka ma­łych okie­nek tu i owdzie wy­ku­to w ścia­nach, wbrew wszel­kim pra­wom po­rząd­ku; do głów­ne­go gma­chu do­ty­ka­ły nie­gdyś inne małe dom­ki, słu­żą­ce za­miesz­ka­nie dla or­sza­ku i do­mow­ni­ków Hra­bie­go. Ale te iuż le­ża­ły w gru­zach, a bel­ki od nich bra­no na opał i inne po­trze­by; mury po­pę­ka­ły w wie­lu miey­scach, a na do­miar znisz­cze­nia, pia­sek wci­snął się iuż do izb, i ufor­mo­wał po­kład, na dwie lub trzy stóp gru­bo­ści.

Mimo tego miesz­kań­cy Jarl­sho­fu pra­cą i usi­ło­wa­nia­mi utrzy­my­wa­li w do­brym sta­nie kil­ka prę­tów zie­mi ogro­dzo­ney w oko­ło, a ze mury zam­ku ochra­nia­ły ią od strasz­li­wych mor­skich wia­trów, moż­na było wi­dzieć na niey ro­śli­ny, ia­kie w tym kli­ma­cie utrzy­mać się zdo­ła­ią, czy­li ra­czey ia­kim wia­try wzra­stać po­zwa­la­ły, gdyż, lubo na tych wy­spach mniey­sze iest zim­no niż w Szko­cyi; lecz bez za­sło­nie­nia mu­rem, nie po­dob­na iest pra­wie ho­do­wać nay­po­spo­lit­szych ia­rzyn, a co się ty­cze drzew a na­wet krze­wów, o tych ani my­śleć, tak wiel­ka iest nisz­czą­ca siła ura­ga­nów Oce­anu.

Nie da­le­ko od zam­ku, i pra­wie nad brze­giem mo­rza, przy za­to­ce w któ­rey sta­wa­ią dwie lub trzy łód­ki ry­bac­kie, było kil­ka nędz­nych cha­tek, sie­dli­sko miesz­kań­ców Jarl­sho­fu, trzy­ma­ią­cych od dzie­dzi­ca w dzier­ża­wie całą tę oko­li­cę, pod zwy­czay­ne­mi wa­run­ka­mi, iak wia­do­mo do­syć uciąż­li­we­mi. Dzie­dzic miesz­kał w in­nym do­god­niey­szym okrę­gu tey wy­spy, i rzad­ko od­wie­dzał Sum­burgh. Był to do­bry Sze­tland­czyk, pro­sty, uczci­wy, nie­co po­ryw­czy, co było skut­kiem ży­cia po­mię­dzy pod­wład­ne­mi; nie­co za nad­to lu­bią­cy bie­siad­ki, co za­pew­ne wy­ni­ka­ło z bez­czyn­no­ści: ale byt szcze­ry, do­bry, wspa­nia­ły dla swo­ich, i go­ścin­ny dla cu­dzo­ziem­ców. Po­cho­dził z daw­ne­go i szla­chet­ne­go rodu Nor­weg­skie­go, a to iesz­cze go mil­szym czy­ni­ło u po­spól­stwa w któ­rem wszy­scy pra­wie z te­goż po­cho­dzi­li szcze­pu, gdy tym­cza­sem lor­do­wie czy­li wła­ści­cie­le są po­wszech­nie z rodu Szkoc­kie­go, a w tey epo­ce uwa­ża­no ich iako cu­dzo­ziem­ców i przy­własz­czy­cie­li. Ma­gnus Tro­il któ­ry swóy ród wy­pro­wa­dzał iesz­cze od Hra­bie­go za­ło­ży­cie­la Jarl­sho­fu, po­dob­nież utrzy­my­wał.

Owcze­śni Jarl­sho­fu miesz­kań­cy, w licz­nych zda­rze­niach do­zna­wa­li łask i do­bro­czyn­no­ści wła­ści­cie­la tey zie­mi. P. Mer­ton, (ta­kie było imię czło­wie­ka zay­mu­ią­ce­go wów­czas sta­ry za­mek) za przy­by­ciem swo­im do wysp Sze­tlandz­kich, na kil­ka lat przed epo­ką na­szey po­wie­ści, do­świad­czył u P. Tro­ila, tey szcze­rey i ser­decz­ney go­ścin­no­ści, któ­ra tych stron od­zna­cza­ią­ce sta­no­wi pięt­no.

Nikt go nie py­tał z kąd on był, do­kąd się uda­wał, w ia­kim za­mia­rze przy­był w tak od­da­lo­ny za­kąt pań­stwa W. Bry­ta­nii, albo iak dłu­go chce w nim za­ba­wić. Nikt go nie znał, a prze­cież licz­ne od­bie­rał' za­pro­si­ny. Przy­y­mo­wa­no go w każ­dym domu, mógł za­ba­wie ile mu się tyl­ko po­do­ba­ło, i żył w nim iak gdy­by był człon­kiem ro­dzi­ny, do­pó­ki mu się nie po­do­ba­ło odeyść gdzie in­dziey. To po­wierz­chow­ne nie­zwa­ża­nie tych do­brych wy­spia­rzy, na stan, cha­rak­ter i przy­mio­ty go­ścia, nie po­cho­dzi­ło z gnu­śno­ści, gdyż i oni mie­li cie­ka­wość wro­dzo­ną czło­wie­ko­wi, lecz są­dzi­li; i uchy­bi­li­by pra­wom go­ścin­no­ści, gdy­by za­da­wa­li mu py­ta­nia, na któ­re by­ło­by mu albo trud­no, albo nie­przy­iem­nie od­po­wia­dać; nie usi­łu­iąc wiec, iak iest zwy­cza­iem w in­nych kra­iach, wy­ba­dy­wać P. Mer­to­na, prze­zor­ni Sze­tland­czy­ko­wie, w cią­gu tyl­ko roz… mowy, prze­sta­wa­li na sa­mem pil­nem zbie­ra­nia nie­któ­rych o nim wia­do­mo­ści.

Lecz prę­dzey ska­la w pu­sty­ni Ara­bii do­star­czy­ła­by wody, ani­że­li P. Ba­zy­li Mer­ton wy­nu­rzył się na­wet w nay­obo­ięt­niey­szych przed­mio­tach, a pięk­ny świat wy­spy Tule, w nay­przy­krzey­szem zo­sta­wał po­ło­że­niu, czu­iąc, że przy­zwo­itość za­ka­zu­ie mu za­da­wać za­py­tań wzglę­dem tak ta­iem­ni­czey oso­by.

Po­wzię­tą o niey wia­do­mość w kil­ku sło­wach za­wrzeć moż­na. P. Mer­ton przy­był do Ler­wi­ku, któ­re to mia­sto za­czę­ło mi… na­bie­rać zna­cze­nia, cho­ciaż nie było lesz­cze uwa­ża­ne za sto­li­cę wy­spy, na okrę­cie hol­len­der­skim, w to­wa­rzy­stwie tyl­ko swe­go syna, pięk­ne­go czter­na­sto­let­nie­go chłop­ca. On sam mógł mieć lat czter­dzie­ści kil­ka. Ka­pi­tan okrę­tu po­le­cił go swo­im do­brym przy­ia­cio­łom, u któ­rych za­mie­niał ia­low­ców­kę i pier­ni­ki za woły wysp Sze­tlandz­kich; pół­gę­ski wę­dzo­no, i poń­czo­chy weł­nia­ne, a cho­ciaż nie mógł nic wię­cey o nim po­wie­dzieć, iak tyl­ko to, że "Me­in­he­er Mer­ton za­pła­cił za prze­pra­wę w okrę­cie, i dal dol­la­ra na go­rzał­kę ca­łe­mu ekwi­pa­żo­wi: " po­le­ce­nie to zjed­na­ło mu sza­now­ne gro­no zna­io­mych, po­wiek­sza­ią­ce się w mia­rę iak upa­try­wa­no w cu­dzo­ziem­cu ta­len­ta i nie­po­spo­li­te wia­do­mo­ści.

Od­kry­cie to sta­ło się pra­wie gwał­tem, gdyż Mer­ton rów­nież nie lu­bił mó­wić o rze­czach obo­ięt­nych, iak o wła­snych in­te­res­sach. Ale cza­sa­mi by­wał wcią­gnię­ty do roz­mów, któ­re pra­wie mimo iego woli, dały w nim po­znać uczo­ne­go i świa­to­we­go czło­wie­ka. Cza­sa­mi zno­wu iak­by na za­wdzię­cze­nie do­zna­ney go­ścin­no­ści, przy­mu­szał się do wey­ścia w roz­mo­wę z temi co go ota­cza­li, a zwłasz­cza kie­dy mó­wio­no o przed­mio­tach po­wab­nych, smęt­nych, albo sa­ty­rycz­nych, bar­dziey zga­dza­ią­cych sie z uspo­so­bie­niem iego umy­słu. Ze – wszyst­kich tych oko­licz­no­ści, Szo­tland­czy­ko­wie uzna­li po­wszech­nie, że mu­siał wy­bor­ne otrzy­mać wy­cho­wa­nie, za­nie­dba­ne ied­nak pod pew­nym bar­dzo waż­nym wzglę­dem, gdyż P. Mer­ton przód od tyłu okrę­tu le­d­wie roz­róż­nić umiał, a na­wet cie­le mia­ło­by lep­sze wy­obra­że­nie o sztu­ce kie­ro­wa­nia ło­dzią. Nie mo­gli po­iąć iak ta gru­ba nie­umie­ięt­ność nay­po­trzeb­niey­szey do ży­cia sztu­ki, (przy­naym­niey na wy­spach Szet­tlandz­kich) mo­gła się łą­czyć z tak waż­ne­mi wia­do­mo­ścia­mi, ia­kie w in­nych oka­zy­wał wzglę­dach. Prze­cie tak było w isto­cie.

Prócz tych tyl­ko zda­rzeń, Mer­ton nie zmie­niał swe­go cha­rak­te­ru, był za­wsze po­nu­rym i skry­tym. Swa­wol­ne ucie­chy wy­pę­dza­ły go na­tych­miast z to­wa­rzy­stwa, a umiar­ko­wa­na we­so­łość przy­ia­cioł, wi­docz­nie obu­dza­ją w nim więk­szy iak zwy­czay­nie smu­tek.

Ko­bie­ty lu­bią za­wsze zgłę­biać taie – mni­ce i przy­no­sić ulgę smut­ko­wi, szcze­gól­niey kie­dy idzie o przy­stoj­ne­go czło­wie­ka, któ­re­go wiek mło­do­ści iesz­cze nie upły­nął'. Mógł­by więc ten za­my­ślo­ny i ta­jem­ni­czy, cu­dzo­zie­miec po­mię­dzy mło­de­mi w Tulę o ia­snych wło­sach i błę­kit­nych oczach pięk­no­ścia­mi, zna­leźć taką, coby się pod­ję­ła po­cie­szać go, ie­śli­by oka­zał skłon­ność do przy­imo­wa­nia tey li­to­ści­wey usłu­gi, lecz da­le­ki od tey żą­dzy, zda­wał' się na­wet uni­kać wi­do­ku tey płci, do któ­rey we wszyst­kich zda­rze­niach uda­ie­my się po li­tość i po­cie­sze­nie.

Do tych oso­bli­wo­ści cha­rak­te­ru P. Mer­ton, przy­łą­czy­ła się inna, co się szcze­gól-niey nie po­do­ba­ła iego go­spo­da­rzo­wi P. Ma­gnu­so­wi Tro­il Ten ma­gnat wysp Sze­tlandz­kich, któ­ry ia­ke­śmy po­wie­dzie­li, po­cho­dził w li­nii oy­czy­stej ze sta­ro­żyt­ne­go rodu Nor­weg­skie­go, przez mał­żeń­stwo ied­ne­go ze swych przod­ków, z pew­ną damą duń­ską,. był głę­bo­ko prze – świad­czo­ny; że szklan­ka ia­łow­ców­ki, albo go­rzał­ki, ie­dy­nem iest le­kar­stwem na wszyst­kie w świe­cie tro­ski i cier­pie­nia. P. Mer­ton nig­dy się do tego środ­ka nie uda­wał, pił tyl­ko wodę czy­stą, i żad­ne proś­by nie mo­gły go na­kło­nić do po­kosz­to­wa­nia in­ne­go na­po­ju. Tego wła­śnie Ma­gnus Tro­il znieść nie mógł; było to w iego oczach znie­wa­ga praw go­do­wych na pół­no­cy, któ­re tak ści­śle za­cho­wy­wał, ze cho­ciaż twier­dził… ia­ko­by nig­dy do łóż­ka nie po­szedł piia­ny: co było praw­dą ie­dy­nie w ta­kiem zna­cze­niu tego sło­wa, ia­kie­mu sam nada­wał: nie po­dob­na mu było do­wieść, iż się kie­dy trzeź­wy spać po­ło­żył. Moż­na więc za­py­tać, w czem­by Ma­gnu­so­wi Tro­ił to­wa­rzy­stwo tego cu­dzo­ziem­ca na­gro­dzić mo­gło nie­przy­jem­ność, iaką mu spra­wiał iego na­łóg trzeź­wo­ści. Miał on weyr­że­nie po­waż­ne, zna­mio­nu­ią­ce czło­wie­ka w pew­nem zna­cze­niu; i cho­ciaż wnio­sko­wa­no że nie był bo­ga­tym, wy­dat­ki i ego do­sta­tecz­nie do­wo­dzi­ły, że nie był ubo­gim. Umiał uprzy­iem­niać ra­zmo­wę ile­kroć ze­chciał, ia­kie­śmy to iuż dali do po­zna­nia, a swo­ię mi­zan­tro­pią, wstręt od in­te­res­sów i sto­sun­ków to­wa­rzy­skich czę­sto­kroć wy­ia­wiał dow­cip­nie, i to w miej­scu gdzie tak trud­no było o dow­cip. Na­de­wszyst­ko nikt nie zdo­łał do­ciec ta­iem­ni­cy P. Mer­ton, i obec­ność iego była tak zay­mu­ia­ca, iak za­gad­ka, któ­rą lu­bi­my czy­tać i od­czy­ty­wać dla tego wła­śnie, że trud­no doyść iey zna­cze­nia.

Po­mi­mo tych wszyst­kich za­let Mer tona, róż­nił się., od P. Ma­gnu­sa Tro­il pod tak wie­lu wzglę­da­mi, iż ten­że przy­iem­nie byt zdzi­wio­ny, kie­dy pew­ne­go ram wie­czo­rem, po dwu go­dzin­nem mil­cze­niu, pod­czas któ­re­go Ma­gnus za­piial al­ko­hol, a Mer­ton czy­stą wodę, gość iego wy­ia­wił ży­cze­nie, aby mu wol­no było za­miesz­kać w iego pu­stym domu w Jarl­shof, na osta­tecz­nym krań­cu zie­mi zwa­ney Dun­rop­ness, u spodu przy­ląd­ka Sum­burgh..

– Po­zbę­dę się więc go iak nay­ucz­ci­wiey, po­my­ślał so­bie Ma­gnus: iego twarz, nie­przy­ia­ciol­ka ra­do­ści, nie bę­dzie iuż za­trzy­my­wać bu­tel­ki w obie­gu. Sko­ro ied­nak od­je­dzie zban­kru­tu­ię na cy­try­nach, gdyż samo iego wey­rze­nie, wy­star­cza­ło do za­kwa­sze­nia oce­anu pon­czu.

Wsze­la­ko do­bry Sze­tland­czyk, rów­nie wspa­nia­le iak bez­in­te­res­sow­ne czy­nił uwa­gi Panu Mer­ton, wzglę­dem sa­mot­no­ści i nie­wy­gód, na ia­kie się do­bro­wol­nie ska­zu­ie.

– W tym sta­rym domu, rzekł mu, le­d­wie znay­dziesz nay­po­trzeb­niey­sze sprzę­ty; nie­ma są­siedz­twa o kil­ka mil wo­ko­ło, in­ne­go po­kar­mu oprócz Sil­lo­chów so­lo­nych, * i in­ne­go towa- -

*. Ga­tu­nek ryb.

ry­stwa, prócz ły­sek i pta­ków mor­skich.

– Móy do­bry przy­ia­cie­lu, od­po­wie­dział Mer­ton, dla tego wła­śnie to miey­sce nad wszel­kie inne prze­kła­dam; będę od­da­lo­nym od spół­e­czeń­stwa lu­dzi, i tam zby­tek nie doy­dzie do mnie. Za­dam ie­dy­nie ustro­nia, któ­re­by gło­wę moię i mego syna, ochro­ni­ło od nie­wy­gód pór roku. Na­znacz cenę Pa­nie Tro­il, iaką ci po­wi­nie­nem za­pła­cić, i po­zwól abym był two­im lo­ka­to­rem w Jarl­shof.

– Cenę! za­wo­łał Sze­tland­czyk na ho­nor, ta nie może bydź wy­so­ką za sta­re do­mi­sko, w któ­rem nikt nie miesz­kał od śmier­ci mo­iey mat­ki. Świeć Pa­nie iey du­szy! Co się ty­czę schro­nie­nia, sta­re mury są do­syć gru­be, i na­tar­czy­wość wia­tru wy­trzy­mać iesz­cze po­tra­fią. Ale na mi­łość Boga Pa­nie Mer­ton, roz­waż co chcesz uczy­nić. Kto kol­wiek­by ze zro­dzo­nych po­mię­dzy nami lu­dzi chciał za­miesz­kać w Jarl­sho­fie, mia­no­by go pra­wie za wa­ry­ata; tym bar­dziey ty coś się w in­nym kra­iu uro­dził, czy to w An­glii, czy Szko­cyi, albo Ir­lan­dyi, cho­ciaż tego nikt nie może wie­dzieć.

– A co komu do tego? ode­zwał się Mer­ton nie­co opry­skli­wie.

– I ia tyle się trosz­czę o to, ile o skrze­le od śle­dzi, od­po­wie­dział la­ird: ie­że­li tyl­ko nie ie­steś Szko­tom, i tak się spo­dzie­wam, żeś nim nie iest, i dla tego bar­dziey cię ko­cham. Ci Szko­to­wie zbie­gli się tu, zwa­li­li iak sta­do dzi­kich pta­ków, na­pro­wa­dzi­li z sobą swo­ie dzie­ci, i za­czę­li się wy­lę­gac: nie­chże im kto te­raz każe po­wró­cić na ich dzi­kie góry albo na ni­skie płasz­czy­zny, kie­dy iuż za­kosz­to­wa­li do­brey wo­ło­wi­ny i wy­bor­nych ryb na na­szych wy­spach! Nie! móy Pa­nie. Tu Ma­gnus nie­co się za­pa­lił, speł­nia­jąc co chwi­la po kie­lisz­ku go­rzał­ki, któ­ra obu­dza­ła gniew iego prze­ciw in­tru­zom, i do­da­wa­ła mu ra­zem sil do znie­sie­nia przy­krych na­su­wa­ją­cych się uwag. Nie pa­nie, nie uy­rzy­my iuż daw­nych cza­sów; pier­wot­ne oby­cza­ie wysp iuż zgi­nę­ły. Gdzież się po­dzie­li nasi daw­ni dzie­dzi­ce, na­sze Pa­ter­so­ny, Fe­aowie, Schlag­bren­ne­ry, i Ihiorn­born­sy? Ustą­pi­li Gif­for­dom, Skot­tom, Mu­atom, któ­rych same na­zwi­ska do­wo­dzą, że i oni i ich przod­ko­wie ob­ce­mi są na zie­mi w któ­rey miesz­ka­li Tro­ilo­wie przed epo­ką Turf-Eina­ra, któ­ry pierw­szy na tych wy­spach na­uczył torf pa­lić, i za któ­re do­bro­dziey­stwo wdzięcz­na po­tom­ność dała mu w na­gro­dę imie przy­po­mi­na­ją­ce ten wiel­ki wy­na­la­zek,

O, tym przed­mio­cie Pan Jarl­sho­fu był nie­wy­czer­pa­ny; Mer­ton chęt­nie po­zwo­lił mu roz­pra­wiać, gdyż od­po­wia­dać nie po­trze­bo­wał, i tem sa­mem mógł się po­grą­żać w swo­ich po­nu­rych my­ślach, kie­dy Sze­tlan­do-Nor­weg­czyk wy­rze­kał na od­mia­ny za­szłe w oby­cza­iach i po­mię­dzy miesz­kań­ca­mi.

Lecz w chwi­li gdy Ma­gnus do­szedł do nie­mi­łe­go wnio­sku, że za sto lat nie be­dzie ćmi ied­ne­go meik albo ure* zie­mi w ręku miesz­kań­ców rodu nor­weg­skie­go, praw­dzi­wych Udal­le­rów** wysp. Sze­tlandz­kich, przy­po­mniał so­bie w ia­kich oko­licz­no­ściach gość iego znay­du­ie się, i na­gle umilkł..

– Ja tego nie mó­wie, rzekł, abym ci dał do zro­zu­mie­nia, że się lę­kam twe­go po­by­tu na mo­iey zie­mi. Co do Jarl­sho­fu, miey­sce to do­syć iest dzi­kie: Nie wcho­dzę skę­deś tu przy­był, rę­czę że po­wiesz iak inni po­dróż­ni, ze ie­steś z kli­ma­tu lep­sze­go niż nasz, bo tak mó­wi­cie wszy­scy. A wsze­la­ko chcesz osiaśdź na miey­scu, od któ­re­go na­wet -

* Merk, Ure, pew­na mia­ra zie­mi.

** Udal­le­ro­wie są to wła­ści­cie­le; al­lo­dy­al­ni wysp Sze­tlandz­kich, któ­rzy po­sia­da­ią wło­ści na mocy sta­ro­żyt­nych praw Nor­weg­skich, nie zaś praw feu­dal­nych, któ­re Szko­to­wie do nich za­pro­wa­dzi­li.

uni­ka­ią tu­tey­si kra­iow­cy. Czy nie wy­próż­nisz two­iey szklan­ki? Mó­wiąc na­wia­sem, moie speł­niam za zdro­wie

– Móy miły pa­nie, od­po­wie­dział Mer­ton, wszyst­kie kli­ma­ty są dla mnie obo­ięt­ne, i by­le­bym tyl­ko zna­lazł dość po­wie­trza do na­peł­nie­nia mo­ich płuc, nie wcho­dzę w to czy iest z Ara­bii czy La­po­nii.

– Oh! co się ty­cze po­wie­trza, rzekł Ma­gnus, nie be­dzie ci go bra­ko­wa­ło. Tro­chę praw­da iest wil­got­ne, iak mó­wią cu­dzo­ziem­cy, lecz mamy śro­dek prze­ciw­ko tey nie­do­god­no­ści. –Piię za two­ie zdro­wie, Pa­nie Mer­ton, i ty po­wi­nie­neś toż samo czy­nić, oraz pa – lic ty­tuń; a wten­czas, iak po­wia­dasz, żad­ney nie znay­dziesz róż­ni­cy mię­dzy po­wie­trzem arab­skiem i sze­tlandz­kiem. Ale czyś był kie­dy w Jarl­sho­fie?

Cu­dzo­zie­miec od­po­wie­dział mu z prze­cze­niem.

– W ta­kim ra­zie, sam nie poy­mu­iesz śmiesz­no­ści twe­go przed­się­wzię­cia. Je­śli są­dzisz, że znay­dziesz tak wy­god­ne iak tu wy­brze­że, i dom sto­ią­cy nad mo­rze­ni, któ­re mu samo śle­dzie do drzwi na­sy­ła, bar­dzo my­lisz się, na ho­nor. Znay­dziesz tyl­ko w Jarl­sho­fie bał­wa­ny mor­skie im­trą­ca­ią­ce się o ska­ły, i prąd Ro­ost Sum­bugh; któ­ry pięt­na­ście mil ubie­ga na go­dzi­nę.

– Ale przy­naym­niey nie uy­rzę tam prę­du na­mięt­no­ści ludz­kich.

– Bę­dziesz tyl­ko sły­szał krzy­ki ły­sek i huk wa­łów mor­skich od wscho­du slłoń­ca aż do za­cho­du.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: