- W empik go
Rozbóynik morski. Romans Walter-Scotta. Tom 2 - ebook
Rozbóynik morski. Romans Walter-Scotta. Tom 2 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 277 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
"Ja zmienię wszystkie wasze odwieczne zwyczaie
Wy nie będziecie mogli bydź panami w mowie,
Jeść, pić, myślić i działać iak wasi przodkowie
Gdyś wam nowy obyczay, nowe prawa daie."
Dawna Komedya .
Zbliżał się dzień uroczystości, a nie zaproszono tego, bez którego niedawno nie było wesołey zabawy na całey wyspie, a przeciwnie wszędzie mówiono o względach, których Kleweland doznaie w domu starego Udallera w Burgh-Westra. Na takie zmiany potrząsali głową Ranzelman i Swerta; często nawiasem dawali poznać Mordauntowi, że ściągnął na siebie tę niełaskę przez nieroztropną gorliwość w ocaleniu życia cudzoziemcowi, którego pierwsza fala by… aby porwała za sobą. – Trzeba pozwolić morzu niech czyni swoie, musiała Swerta, kto mu się sprzeciwia ten natem szkodować musi.
– Prawda, rzekł Ranzelman rostropny człowiek nie przeszkadza falom zabierać tego co im się należy. Uratowany topielec albo wisielec, zawsze ściąga nieszczęście. Któż wystrzałem zabił Will Patersona niedaleko Nossu? – Holender, którego wyciągnął z wody. Jest to w prawdzie po chrzeciańsku rzucić deskę albo powróz człowiekowi tonącemu; nie czyń tego iednak ieżeli nie chcesz potem narazić sio na iakie niebezpieczeństwo-
– Jesteś zacny i mądry człowiek Panie Ranzelman, rzekła Swerta z westchnieniem i umiesz w potrzebie pomagać sąsiadowi.
– Nie dzisiejszy ia iestem, odpowiedział Ranzelman; słyszałem oyców naszych mówiących to samo. Nikt na wyspach naszych nie będzie skorszym do ratowania człowieka na ziemi; ale co do wyciągnienia go z wody słoney, to rzecz inna.
– Dla tego też, powiedziała Swerta, ten Kleweland z łaski Magnusa Troil wysadził naszego młodego pana, którego aż do ostatnich zielonych świąt, ieszcze za ozdobę całey wyspy miano Magnusa, ktory będąc na czczo, uchodzi za nayrozumnieyszego ze wszystkich Szetlandczyków: tak iak iest naybogatszym.
– Nie wskóra on nic ze swoim rozumem, odpowiedział Ranzelman, potrząsaiąc głową; zdarzaią się chwile Swerto, że i najmędrsi z nas, wyznaią pokornie, i ia iestem z tey liczby, że są głupi iak cielęta. Ale tak trudno im co wskórać ze woitm głupstwem iak mnie wdrapać się na szczyt Sumburghu, co mi się raz albo dwa trafiło w życiu. – Zobaczymy wiec niezadługo iakie ztąd licho urośnie, gdyż nic dobrego pewnie nie wyniknie.
– Nie, nie; odpowiedziała Swerta z temże samem proroczym tonem; nic ztąd dobrego nie wyniknie, to prawda niezawodna.
Te smutne przepowiednie tak często powtarzane, sprawiły pewne wrażenie na umyśle Mordaunta. Nie przypuszczał wprawdzie, aby nieprzyiemne w których się znajdował okoliczności, były koniecznym skutkiem miłosiernego uczynku, iakiego dopełnił ratuiąc człowieka w morzu tonącego; lecz mu się zdawało, że zostaie pod wpływem iakich czarów, których nie znał ani potęgi, ani niebezpieczeństwu; iednem słowem, że iakaś nadprzyrodzona i niezwyciężona sila kierowała smutnem iego przeznaczeniem. Ciekawość iego i niespokoyność doszły do naywyższego stopnia; postanowił bydź na nadchodzącey uroczystości, przeczuwając że się na niey stanie coś nadzwyczajnego, co wpływ stanowczy wywrze na iego przyszłość.
Ponieważ oyciec iego był wówczas w zaspokaiaiącym stanie zdrowia, wypadało koniecznie Mordauntowi odkryć mu swóy zamiar, co też i uczynił. Merton go spytał, dla czego teraz a nie w innym czasie wybiera się w tę podróż.
– Bo to iest dzień godowy; odpowiedział młodzieniec; cała wyspa tam się zgromadzi.
– A ty chczesz powiększyć liczbę szaleńców? Idź; ale uważay dobrze na ścieszkę, którą się zapuścisz. Spadnienie z wysokości skał Fula nie iest niebezpiecznieysze.
– Czy mogę spytać o pobudkę tey rady? rzekł Mordaunt.
– Magnus Troil ma dwie córki. Ty iesteś w wieku, w którym młody wiek na podobne cacka uważnem patrzy okiem, aby późniey przeklinał ten dzień kiedy ie pierwszy raz uyrzał. – Pamiętay abyś się ich wystrzegał; gdyż iako ta pleć wydała na świat grzech i śmierć, tak iey czułe weyrzenie i mowa pełna słodyczy, przynosi upadek i nieuchronne zniszczenie każdemu ktory iey zaufał.
Mordaunt często postrzegał, że oyciec iego wyraźny miał wstręt do płci żeńskiey, lecz nigdy ieszcze nie wyrażałgo w słowach tuk… stanowczych. Odpowiedział mu, że córki. Magnusa Troil uważa tak iak inne dziewczęta wyspy, nawet mniey cenić ie powinien, gdyż mu wypowiedziały przyiaźń bez żadney przyczyny.
– A ty ią chcesz na nowo ożywić? rzekł mu oyciec, nierozumna ćmo, która wyrwawszy się z ognia z całemi skrzydłami, zamiast latać w ciemności, która iey ocala życie, powraca do płomienia żeby się spaliła! Ale po co ia mam czas tracić i odwracać cię od nieuchronnego twego przeznaczenia? idź za iego popędem.
Nazaiutrz, w wilią wielkiey uroczystości, Mordaunt udał się w drogę do Burgh-Westra, rozważaiąc naprzemiany to słowo Norny, to przestrogi oyca, to… przepowiedzenia zło-wróżbę Surthy i Ranzelmana z Jarlshofu, pogrążony w czarnych marzeniach które z tylu okoliczności powstawały w iego umyśle..
– Zapewne w Burgh-Westra zimno przyięty będę, myślał, dla tego też króciey zabawię. Chcę tylko dowiedzieć się, czy ie ułudził ten rozbit cudzoziemiec, czy tak postępuią przez własną płochość albo przez chęć zmiany – W pierwszym przypadku, usprawiedliwię się, a wtedy niech się strzeże kapitan Cleveland! w drugim.. żegnam na zawsze Burgh-Westra i iego mieszkańców. Gdy rozmyślał nad tym drugim przypadkiem, obrażona iego duma i wracaiąca czułość ku tym które w takim razie miał pożegnać na zawsze, wycisnęły mu łzę z oczu. Otarł ią szybko wyrzucaiąc sobie tę słabość i podwoił kroku.
Pogoda była piękna; i szedł wolny od przeszkód iakie ostatnią razą na tey samey drodze pokonywać musiał. To iednak w iego rozmyślaniach nieprzyiemne nastręczało porównania. – W tedy, mówił do siebie, musiałem walczyć ze wściekłym uraganem, lecz serce moie było ciche i spokoyne, ach czemuż teraz nie panuie w nim taż sama pogoda, choćbym też musiał walczyć z naysilnieyszą nawałnicą iaka kiedy wrzała na tych samotnych górach!
Temi zaięty myślami, przybył nad południem do Harfra, gdzie mieszkał, iakto sobie czytelnik przypomnieć moie, uczony Pan Jellowley. Nasz po – drożny pomyślał nad tem aby nie zależeć od oszczędney gościnności panów tego domu, którzy pod tym względem na całey wyspie naygorszą mieli sławę; wziął wiec mały zapas żywności któraby na dłuższą ieszcze podróż wystarczyć inogła. Jednak czy przez grzeczność, czy dla rozerwania się w przykrych myślach, wszedł do domu, w którym naywiększe zastał poruszenie. Tryptolem sam w butach, kręcił się tu i owdzie, i z wrzaskiem pytał się o różne rzeczy siotry i służącey; które mu odpowiadały kwaśno. Nakoniec pokazała się szanowna Panna Barbara osłoniona płaszczem zwanym wówczas Józef, to iest odzieniem nader obszernem, które niegdyś było zielone, lecz dzięki działaniom czasu i różnym łataninom, z zielonego stało się pstro bladawem, iak przed wiela płaszcz patryarchy tegoż imienia. Kapelusz w kształcie dzwonu, kupiony od niepamiętnych czasów, kiedy próżność tryumfowała nad sknerstwem, ozdobiony piórem wystawionem na deszcz i wiatry tak często iak pióra łyski, dopełniał iey stroiu, oprócz spicruty srebrney, starożytney roboty, którą trzymała w ręku. Ten ubiór, wejrzenie śmiałe i gęsta mina, wskazywały że panna Barbara wybiera się w podróż i pragnie aby wszyscy wiedzieli o tem iey postanowieniu.
Ona pierwsza ujrzała Mordaunta; a widok ten przeciwne i pomieszane sprawił w niey uczucia. A niech mi pan Bóg dopomoże! krzyknęła, nim on ieszcze wszedł do izby: wszak to ten sam młody człowiek który nosi na szyi kleynoty, i sprzątnął gęś naszą tak prędko iak skowronka! Widok łańcucha złotego ktory z pierwszego weyrzenia tak wielkie na iey umyśle uczynił wrażenie, wpływał na pierwszą część iey wykrzyknienia; a pamiątka nieszczęśliwego losu wędzonki na drugą. Mech zginę! przydała; oto właśnie drzwi otwiera.
– Ja idę do Burgh – Westra, panno Jellowley, rzekł Mordaunt.
– Miło nam będzie razem z panem odbywać tę podróż, odpowiediała panna Jellowley. Jeszcze trochę za rano do iedienia; wszelako ieżeli przyymiesz kawałek chleba ięczmiennego i szklankę blundu,… Nie zdrowo iest iednak podróżować z pełnym żołądkiem; zwłaszczaże trzeba zachować swóy apetyt na tę uroszystość, gdyż tam zapewne wszystkiego będzie podostatkiem.
Mordaunt wydostawszy żywność, pokazał im że nie chciał być dla nich ciężarem drugi raz, i zaprosił ich na swóy obiadek. Biedny Tryptolem który rzadko przed swemi oczyma widział przez pół nawet tak smaczny posiłek, rzucił się nań iak Sanszo na pianę z rądla w kuchni Gamasza. Jego siostra nie mogła się obronić pokusie, choć z większą wstrzemięźliwością i pewnym rodzaiem wstydu. Zagasiła była ogień, ponieważ w kraiu tak zimnym trzeba oszczędzać materyałów palnych; i nie gotowała wcale obiadu, bo zamierzyli sobie rano wyiechać. Przyznała iednak że kawałek soloney wołowiny Mordaunta bardzo dobrze wyglądał; i ciekawa była czy też ią w tym kraiu tak dobrze urządzaią iak w północney Szkocyi. Po tych uwagach panna Barbara przyięła, ofiarowany posiłek, którego się wcale nie spodziewała.
Po skończeniu tey przekąski, pełnomocnik niecierpliwie chciał puścić się w drogę, i Mordaunt mógł poznać że grzeczność Barbary w iego przyięciu nie była bezinteressowna. Ani ona, ani uczony Tryptolem nie myśleli puścić się w podróż bez przewodnika, w kraiu prawie dzikim i nieznanym. Łatwo im było wziąść którego z dziennych robotników z folwarku; ale przezorny rolnik słusznie uważali że przez to straciłby dzień roboty, a iego siostra powiększyła tę boiaźń wykrzykuiąc: – Jeden dzień roboty! powiedz raczey dwadzieścia. Niech tylko te próżniaki zwietrzą garnek przy ogniu albo usłyszą rzępolenie skrzypka, a Bóg wie kiedy ich zaciągniesz do prac.
Prócz tego, szczęśliwe przybycie Mordaunta w tey chwili, albo raczey żywność którą ich uraczył, sprawiła mu tak miłe przyięcie, kiedy w inney okoliczności, sam widok gościa byłby śmiertelnym dreszczem gospodarza przeniknął. P. Jello – wley z drugiey strony nie byt nieczułym na rozkosz iakiey dozna wyszczególniaiąc swemu młodemu towarzyszowi wszystkie swe pomysły ulepszenia, i znayduiąc, co mu się tez rzadko zdarzało, powolnego i łaskawego słuchacza.
Ponieważ pełnomocnik i iego siostra mieli tę drogę odbyć konno, trzeba im było wyszukać koni dla siebie i dla towarzysza podróży: rzecz bardzo łatwa w kraiu w którym niezliczone mnóstwo tak małych koników z rozczorchanemi grzywami, o długich grzbietach o krótkich nóżkach, wolno się błąka po szerokich pastwiskach, w towarzystwie gęsi, baranów, kóz, świń i tych małych krówek, których rodzay szczególnie iest wysp Szetlandzkich udziałem; liczba zaś tych zwierząt takiest wielka, że leniwa klimatu wegetacya zaledwie im żywności dostarczyć może. Jest wprawdzie prawo wyłączney własności nad temi zwierzętami i każde z nich nosi piętno swego właściciela; lecz gdy podróżny potrzebuie konia, wsiada śmiało na pierwszego którego złapie; a skończywszy drogę puszcza go wolno, i zwierzę z cudownym prawie instynktem powraca do swego stada.
Chociaż wolność używania cudzey własności, pełnomocnik z czasem wykorzenić zamyślał, iednakie iako roztropny człowiek, nie zaniedbywał w potrzebie z niey korzystać; tłumacząc się przyiętym zwyczaiem u tych, którzy iak on, nie maiąc koni, w potrzebie używali cudzych. Kazał więc złapać na wzgórkach trzy małe szkapki długogrzywe, podobne bardziey do niedźwiedzi niż do koni, iednak śmiałe, mocne, i wytrwałe.
Przyprowadzano dwa koniki, i osiodłano do podróży. Konika przeznaczonego dla piękney Barbary, ozdobiono damskiem siodłem rzadkiey starożytności. Była to niezmierna poduszka sierścią wypchana, z którey zewsząd wisiał stary czaprak, początkowo przeznaczony dla koni średniego wzrostu; nakrył więc biedną szkapę od uszów do ogona, spadał iey do pęcin, tak że tylko widać było głowę konia dumnie ruszaiącą się, iak heraldyczna postawa lwa wychodzącego z krzaku.
Mordaunt podniósł grzecznie piękną pannę Jellowley, i bez wielkiego wysilenia pomógł iey usiąśdź na siodle. Być może, że będąc celem grzeczności takiego koniuszego, i doświadczając taiemnych uczuć zadowolenia z tego, iż przybrała się w naypięknieysze stroie, co się iey od wieków nie zdarzyło, powzięła na chwilę iakiei wyobrażenia rozpraszające iey myśli o oszczędności, któremi się wyłącznie zaymowała. Rzuciwszy grzeczne weyrzenie na swóy płaszcz wypłowiały i długi wiszący Kulas, ozdobę siodła, rzekła z uśmiechem do Mordaunta, że przyjemnie byłoby iechać w tak piękną pogodę i w tak dobranym towarzystwie, gdyby to nie było z taką szkodą sukni, dodała rzucaiąc okiem na ieden róg swego płaszcza gdzie haft nayburdziey się wytarł.
Brat iey powalił się ciężko na swoię szkapkę, aże mimo pogody, wziął oprócz innych sukni długi czerwony płaszcz, mały iego konik bardaziey się ieszcze schował w tych fałdach, niż rumak panny Barbary. Nadto przypadek zrządził, że to było zwierze żywe, uparte i narowiste; i pomimo ciężaru Tryptolema, wierzgało ustawicznie tak, że nie pozwalało swemu Jeźdzcowi zachować na siodle równowagę; ale strzemiona były całkiem ukryte pod szerokim iego płaszcza obwodem, te susy, z bliska nawet patrząc, zdawały się pochodzić z dobrowolnych ruchów iedżdźca, bez pomocy innych nóg tylko takie iakie mu dala natura. Lecz przypatrzywszy się lepiey, powaga pełnomocnika i iakaś niespokoyność z boiaźnią na iego twarzy wyryta, śmieszną tworzyła sprzeczność z harcami iakie co chwila wyprawiał.
Mordaunt postępował przy boku tey zacney pary, iadąc podług kraiowego zwyczaiu na koniu, bez żadnego rzędu prócz cugli. Pan Jellowley postanowił w duszy nie obalać tego grubego zwyczaiu używania cudzey własności bez pozwolenia właścicieli, dopóki sam nie będzie miał koni, z którychby usług iego sąsiedzi korzystać mogli.
Ale Tryptolem dla innych w kraiu nadużyć nie tak był powolny, i męczył Mordaunta nudnemi rozprawami
O zmianach iakie sprawić miało iego przybycie. Lubo nie biegły w tey sztuce nowożytney, dzięki którey ziemia tak ulepsza się, że aż topi się w ręku właściciela, Tryptolem posiadał gorliwość, ieżeli nie naukę wszystkich towarzystw agronomicznych, i nikt gonie przeszedł pod względem tego szlachetnego sposobu myślenia, który gardzi równoważeniem dochodów z wydatkami i sądzi że chwała dokonania wielkich na powierzchni ziemi odmian, znayduie iak cnota, nagrodę w samey sobie.
– Nie było kawałka dzikiego i górzystego gruntu przez który z Mordauntem przejeżdżał, coby iego czynney wyobraźni nie podawał jakiego pomysłu zmiany i polepszenia. Już to prowadził drogi przez te trzęsawiska nieprzebyte dla innych stworzeń, prócz zwierząt czworonożnych które ich niosły; stawiał porządne domy na mieytcu skeoków czyli bud kamiennych nietynkowanych, w których wyspiarze suszą ryby; uczył ich robić dobre piwo zamiast blundu; kazał im zasadzać lasy na tych wyspach gdzie żadnego nie widać było drzewa, i odkrywał bogate kopalnie w mieyscach, gdzie na lichy skilling duński spoglądano z pewnem uszanowaniem. Wszystkie te zmiany i wiele innych były iuż zatwierdzone w umyśle godnego pełnomocnika; mówił z naywiększem zaufaniem o niechybnych pomocach iakie dla uskutecznienia tych pomysłów znajdzie u szero – kowładnych dziedziców, a szczególniey w Magnusie Troil. W przeciągu dwóch godzin rozmowy, rzekł, udzielę temu nieborakowi niektórych moich myśli; a zobaczysz iak bedzie wdzięcznym temu który go oświecaj a to więcey znaczy niż bogactwa.
– Nie życzę panu bardzo się na to spuszczać; rzeki Mordaunt przestrzegaiąc go; łodzią Magnusa Troil niełatwo kierować, iest on mocno przywiązany do swoich i swego kraiu mniemań; i tak ci będzie trudno nauczyć tego konia na którym iedziesz, aby zanurzał się w morzu iak cielę morskie, iak dokazać aby Magnus porzucił norwegskie obyczaie, a przyiął szkockie. Jednakowoż, choć iest niezmiennym przestrzegaczem dawnych zwyczaiów, nie iest może stalszy niż kto inny dla swoich dawnych przyjaciół.
– Heus tu inepte! rzekił uczeń uniwersytetu Sgo Andrzeia, niech sobie tam będzie niezmienny czy niestały, co mnie to obchodzi. Nie powinienże on we mnie mieć zaufania, we mnie, co taka mam u świata wziętość. Jeden fonde, (ten barbarzyński tytuł ieszcze sobie daie ów Magnus) będzie śmiał mierzyć swoie zdanie z moiem, ważyć swe przyczyny z moiemi, Jednem słowem mierzyć się ze mną, odzianym całą godnością tytułu reprezentanta lorda szambellana wysp Szeltandzkich i Orkadzkich.
– Zgoda; lecz ia panu nie radzę zbiiać wprost iego przesądów. Od urodzenia aż, do dnia dzisieyszego, Magnus nie znał wyższego nad siebie człowieka; stary koń ktory nigdy nie czuł wędzidła, znosi ie z trudnością. Ado tego, nigdy on cierpliwie nie słuchał długich kazań; może więc zbuntować się przeciw twoim zamierzonym zmianom, wprzód nim ieszcze usłyszy o ich potrzebie i użytku.
– Cóż ty mi prawisz młodzieńcze? zawołał pełnomocnik: iestże iaka na tych wyspach żywa dusza, tak nędznie zaślepiana, któraby nie czuia co iey braknie? Człowiek, zwierz nawet, dodał z coraz większym zapaleni, czy może okiem rzucić na te biedne narzędzia iakie tu bezwstydnie nazywaią młynem na zboże, bez zadrżenia na tę myśl że musi mleć ziarno tak długą i nieszczęśliwą pracą? Nędzni! muszą ich mieć naymniey po pięćdziesiąt w każdey parafii; każdy stękaiąc gniecie to biedne ziarno lichym kamykiem ledwo kręcocym się w wydrążeniu nie większem iak ul, a mógłby widzieć wspaniały młyn pański którego huk rozlegałby się po całym kraiu, i z którego mąka sypałaby się korcami na raz.
– Tak, tak, móy braciszku, rzekła Barbara; tak mówisz iak czynisz zawsze. Rzecz im więcey kosztuie, tym iest pięknieysza, to iest twoia maxyma.
Nie możeszże pomieścić sobie tego W głowie, że w tym kraiu każdy miele garść zboża na swoię potrzebę, nie myśląc o młynach pańskich w których z wielkim kosztem swe ziarno mleć musi? Jleż cię razy słyszałam iakeś się kłócił ze starym Edie-Happer młynarzem w Grindlebrun, a nawet z iego chłopcem, o podatek od mielenia, o look, o growpen i Bóg wie o co? a teraz chcesz tak zły podarunek uczynić dla biednych ludzi którzy bez opłaty zboże swoie mielą po domach?
– Nie gaday mi o look i growp en wykrzyknął, rozgniewany rolnik: lepiey byłoby dać młynarzowi iedną część mąki a wziąść drugą zmieloną po chrześciańsku, niżeli rzucać dobre ziarno w to cacko dziecinne. Patrzayno na ten mizerny młynek wodny, Barbaro…. No, no! a to przeklęta szkapa! Konik się niecierpliwił kiedy iezdzieć iego stanął dla okazywania wszystkich wad młyna
Szetlandzkiego. Patrz; on tylko może o ieden stopień wyższy od żarn nie ma ani koła, ani palczyc, ani trypu ani sluz…. Cóż… to znowu! o za nieznosna bestya!… On nie może… e zemleć w kwadransie półkorca zboża; a kiedy zmiele, mąka będzie lepsza na osypkę dla psów niż na chleb dla człowieka. A tak tedy… Jeszcze! będzieszże spokoyna ty bestyo! przeklęte zwierze!…! a tak tedy…. Czy diabla zjadła ta szkapa!
Kiedy wymawiał te ostatnie słowa koń iego ciągle się spinaiąc, skacząc, kręcąc, z niecierpliwiony, nagle schował głowę pomiędzy przednie nogi a wierzgnąwszy tylnemi, zrzucił swego ieźdzca w strumień nad którym stał ów młyn tak zganiony; obróciwszy się potem… w tył, uciekał galopem na pastwiska skąd go wzięto, rżąc z radości i wyskakuiąc za każdym krokiem.
Mordaunt szczerze śmieiąc się z tego nieszkodliwego przypadku, pomógł proiekciście wybrnąć z wody, a panna Barbara winszowała mu szyderczo że wpadł W strumień Szetlandzki, gdyż nie łatwoby mu było wydostać się z rzeki obracaiącey młyn szkocki. Nie odpowiadaiąc a ten przycinek, Tryptolem, iak tylko stanął na nogach, potrząsnął głową, i otarł sobie uszy; ucieszył się przynaymniey że iego wielki szarafan ochronił go od zupełnego przemoknięcia, i zawołał. – Ja tu sprowadzę ogiery z hrabstwa Lanark, klacze z hrabstwa Ayr; nie zniosę na tych wyspach żadnego z tych wyrodków końskich które łamią karki uczciwym ludziom. Rozumiesz Barbaro, ia ci powiadam że z nich cały kray oczyszczę.
– Lepieybyś wyżął swóy płaszcz, odpowiedziała mu siostra.
Tymczasem Mordaunt złapawszy innego konika na bliskiey łące; i zrobiwszy wędzidła z trzciny splecioney, wsadził skwaszonego proiekcistę na rumaka spokoynieyszego niż tamten.
Lecz, spadnienie pana Jellowley zupełnie iego zapał przygasiło; przez pięć wielkich mil zaledwie iedno wymówił słowo, daiąc wolny bieg melancholicznym wykrzyknieniom i narzekaniom panny Barbary, po stracie uzdeczki którą szkapa uniosła.
– Dopiero, zawołała, osiemnaście lat iakem ia kupiła, a teraz pożegnay się i nią na wieki. Widząc że nikt iey nie przerywał, zaczęła rozmowę o ekonomice podług swoich o niey powziętych wyobrażeń i systematu, który chociaż go się trzymała tylko względem oszczędzania pieniędzy, uczyniłby zaszczyt najsurowszemu zakonnikowi.
Mordaunt nie przerywał iey wcale. Wiedząc że się zbliżał do Burgh-Westra, wolał raczey rozważać iak też go przyimą dwie piękne i młode dziewczęta niż słuchać iey gadaniny, pomimo wszelkiey wymowy z jaką się rozszerzała dowodząc, że podpinek iest zdrowszy niż piwo; i że gdyby iey brat spadając z konia start był sobie nogę, masło i proste znaiome iey zioła lepiej by go uleczyly niż najlepsze w świecie apteki. Nakoniec po smutnych trzęsawiskach, przez które dotąd brnęli, nastąpiła przyiemniejsza okolica. Stanęli wreście na brzegu pięknego jeziora wody sloney albo raczey odnogi morskiey, wewnątrz kraiu zachodzącey, którą zewsząd otaczała piękna ziemia, równa, płodna i obfite wydaiąca zbiory, iakich ieszcze dotąd nie widziało w kraiu doświadczone Tryptolema oko. Wśród tey obiecaney ziemi wznosił sie zamek Burgh Westra. Łańcuch gór okryty zielonością zasłaniał go przed wiatrami północno-wschodniemi, i panował nad ieziorem i nad oceanem z którego się tworzyło, nad rozmaitemi wyspami i górami w oddaleniu. Z kominów zamku i prawie ze wszystkich we wsi, wychodziła gęsta chmura dymu okazuiąca że nie tylko w zamku czynią do godów przygotowania, lecz że się niemi zaymowały wszystkie chaty wioski.
– A dalibóg! wrzasła Barbara; powiedziałby kto że cała wioska iest ogniu. Aż tu zapach kuchni dolata! człowiek głodnego żołądka ledwieby nie przystał za zamianę dymu z tych kominów, za swóy chleb ięczmienny.ROZDZIAŁ II.
"Mówisz o przyiacielu co serce swe zmienił.
"Uważay; gdy się przyiaźń słabiejąc co chwila
"J tracąc swoie siły, do upadku schyla, "Zamiast prostey szczerości, zimna i fałszywa,
"Oboiętność udaną grzecznością pokrywa.
Szekspir.
Jeżeli sam dym unoszący się z kominów Burrgh – Westra po nad górami, mógł podług słuszney uwagi Pani Jellowley uakarmić głodnych, wrzawa hucząca w około mogłaby głuchym słuch przywrócić. To pomieszanie rozmaitych głosów, oznaczało prawdziwą wesołość; i sam widok snuiącego się ruchu rozweselał oczy podróżnych.
Przybywały zewsząd tłumy zaprosznych przyiaciół, których konie iak tylko nogą stanęli na ziemi, uciekały natychmiast na swoie pastwiska, skutkiem zwyczaynego puszczania na wolność, kawaleryi na ieden dzień zaciągnioney. Inni przyiaciele, zamieszkali na dalszych wyspach albo na odległych brzeg ich, przypłynąwszy morzem, wysiadali w małey przystani bardzo wygodney. Zatrzymywali się często witaiąc się wzaiemnie; a nasi podróżni widzieli tłumnie ich orszaki wchodzące koleią do zamku; drzwi otwierały się na przyięcie gości, gmach zaledwie mógł ich objąć, chociaż byt obszerny w miarę bogactw i gościnności właściciela.