Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Rozbóynik morski. Romans Walter-Scotta. Tom 4 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Rozbóynik morski. Romans Walter-Scotta. Tom 4 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 291 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ I.

"Ty są­dzisz żem dla za­twar­dzia­ło­ści i nie­po­ku­ty za­pi­sa­ny na li­ście dia­bla, iak ty i Fal­staff? niech są­dzą o czło­wie­ku po iego koń­cu!"

Mu­si­my te­raz prze­nieść się z wysp Sze­tlandz­kich do Or­kadz­kich, i pro­sić ła­ska­wych czy­lel­ni­ków, aby nam to­wa­rzy­szy­li aż do zwa­lisk sta­ro­żyt­ne­go, lecz wy­kwint­ney bu­do­wy gma­chu, zwa­ne­go Pa ła­cem Hra­bie­go. Szcząt­ki te cho­ciaż w sta­nie znisz­cze­nia, sto­ią do­tąd w bli­sko­ści po­waż­ne­go i cięż­kie­go ko­ścio­ła, któ­ry po­boż­ność Nor­weg­ska po­świę­ci­ła świę­te­mu Ma­gnu­so­wi mę­czen­ni­ko­wi. Ten pa­łac sty­ka się z bi­sku­pim, rów­nież pod­upa­dłym, wi­dok tych zwa­lisk żywe czy­ni na wy­obraź­ni wra­że­nie, wy­sta­wu­iąc śla­dy od­mian w sys­te­ma­cie po­li­tycz­nym i re­li­giy­nym na wy­spach Or­kadz­kich i in­nych stro­nach, po­dob­nym ule­gły | prze­mia­nom. Moż­na­by z przy­zwo­item po­pra­wa­mi wy­brać wie­le czę­ści tych gma­chów, iako wzór go­tyc­kich miesz­kań, byle bu­dow­ni­czy chciał tyl­ko prze­stać na na­śla­do­wa­niu praw­dzi­wych w tym ro­dza­iu ar­chi­tek­tu­ry pięk­no­ści, a nie czy­nił wy­myśl­ney mie­sza­ni­ny tego po­rząd­ku, z roz­ma­itym na oślep wzię­tym sty­lem ar­chi­tek­tu­ry cy­wil­ney, ko­ściel­ney i woy­sko­wey wszyst­kich wie­ków, i iesz­cze nie przy­da­wał fan­ta­stycz­nych po­my­słów w iego wła­snym mó­zgu wy­lę­głych.

Pa­łac Hra­bie­go zay­mu­ie trzy boki po­dłuż­ne­go czwo­ro­ścia­nu, i na­wet w swo­iem znisz­cze­niu wy­da­ie się wy­kwint­ną cho­ciaż… cięż­ką bu­do­wą, łą­czą­cą w so­bie ce­chy ude­rza­ią­ce miesz­kań ksią­żąt w wie­kach fe­oda­li­zmu, to iest: wspa­nia­łość pa­ła­cu i moc twier­dzy. Wiel­ka ia­dal­na sala łą­czą­ca się z kom­na­ta­mi po wie­żach, z ogrom­ne­mi po wszyst­kich ką­tach ko­mi­na­mi, do­wo­dzi go­ścin­no­ści daw­nych Or­kadz­kich hra­biów. Z niey, pra­wie spo­so­bem no­wo­żyt­nym, byt wchód do sa­lo­nu czy­li ra­czey ga­le­ryi rów­ney­że wiel­ko­ści, a z tey do dal­szych po­ko­iów wy­ro­bio­nych w ze­wnętrz­nych wie­żach. Sala la iest oświe­co­na ogrom­nem go­tyc­kiem od dołu do góry oknem, do niey pro­wa­dzą wiel­kie i pięk­ne wscho­dy na trzy czę­ści po­dzie­lo­ne. Ozdo­by i po­mia­ry tey sta­ro­żyt­ney bu­do­wy są ta­kie w do­brym sma­ku; lecz dziś zu­peł­nie za­nie­dba­no te śla­dy prze­py­chu i wspa­nia­ło­ści daw­nych Hra­biów, któ­rzy uda­wa­li sa­mo­wol­ność ma­łych mo­nar­chów; gmach ten upa­da co­raz bar­dziey, i od epo­ki na­sze­go opo­wia­da­nia znacz­nie ucier­piał.

Z za­ło­żo­ne­mi rę­ka­mi i spusz­czo­ną gło­wą, kor­sarz Kle­we­land prze­cha­dzał się wol­nym kro­kiem po wspon­mio­ney sali. Ubiór iego nie był iuż ton iaki no­sił na wy­spach Sze­tlandz­kich. Miał na so­bie mun­dur bo­ga­to ha­fto­wa­ny zło­tem. Ka­pe­lusz z pió­rem i szpa­da z rę­ko­ie­ścią prze­dziw­ney ro­bo­ty, wier­ne to­wa­rzy­sze w tey epo­ce każ­de­go, któ­ry so­bie przy­zna­wał ty­tuł szla­chec­twa, nada­wa­ły mu po­zór tey god­no­ści. Lecz ie­że­li zy­ska­ła iego po­wierz­chow­ność, utra­ci­ło zdro­wie. Był bla­dy, na twa­rzy iego ma­lo­wa­ły się we­wnętrz­ne udrę­cze­nia umy­słu, cier­pie­nia cia­ła, albo może ied­no i dru­gie ra­zem.

Kie­dy się prze­cha­dzał w tym znisz­czo­nym pa­ła­cu, znie­nac­ka i żywo wbiegł po wscho­dach do sali zwinn­ny i lek­ki mło­dzian, sta­ran­nie wy­mu­ska­ny lecz z więk­szą przy­sa­dą niż gu­stem; w po­ru­sze­niach iego wi­dać było ia­kąś prze­bra­ny po­ufa­łość i wła­ści­we tey epo­ce iu­nac­two, a na twa­rzy wy­raz ży­wo­ści z cie­niem lek­kie­go zu­chwal­stwa. Wpadł­szy do sali sta­nął przed Kle­we­lan­dem, któ­ry tyl­ko nie­znacz­nie na­su­nął ka­pe­lusz na uszy, i da­ley się iak­by gniew­ny prze­cha­dzał.

Gość po­pra­wił swóy ka­pe­lusz, kiw­nął tak­że gło­wą, do­był ta­ba­kier­ki zło­tey, za­żył ta­ba­ki z prze­sa­dą świat owe­go czło­wie­ka i czę­sto­wał nią Kle­we­lan­da prze­cho­dząc przed nim. Ten gdy od­mó­wił ozię­ble, nie rze­kł­szy ani sło­wa, scho­wał do kie­sze­ni ta­ba­kier­kę, za­ło­żył tak­że ręce, za­trzy­mał się przed nim, i pa­trzał z uwa­gą na wszyst­kie iego po­ru­sze­nia.

Znie­cier­pli­wio­ny, że był przed­mio­tem ta­kiey bacz­no­ści, Kle­we­land za­trzy­mał się tak­że i cierp­kim gło­sem za­wo­łał: – Czy­liż chwi­li spo­koy­no­ści użyć nie moż­na? – Cze­go u dia­bła chcesz ode­mnie?

– Cie­szy mnie to żeś pierw­szy do mnie prze­mó­wił, od­po­wie­dział gość obo­ięt­nie. Chcia­łem wie­dzieć czy ty ie­steś

Kle­mens Kle­we­land czy­li też duch iego; gdyż ia sły­sza­łem że du­chy kie­dy się komu po­ka­zu­ią nie od­zy­wa­ią się pierw­sze. – Te­raz ie­stem prze­ko­na­ny że to ty sam z cia­łem i ko­ść­mi. Lecz ob­ra­łeś do prze­chadz­ki to miey­sce nay­do­god­niey­sze so­wie dla scho­wa­nia się przed po­łu­dniem, albo upio­ro­wi dla prze­chadz­ki przy bla­dem świe­tle księ­ży­ca, iak po­wia­da bo­ski Szek­spir.

– Cóż stąd? rzekł z nie­sma­kiem Kle­we­land: wy­strze­li­łeś iuż swo­im żar­tem, ma­szże mi co waż­niey­sze­go po­wie­dzieć?

– Ja ci po­wiem rzecz bar­dzo waż­ną, iąk rai się zda­ie, mu­sisz wie­dzieć, że ie­stem two­im przy­ia­cie­lem.

– Zgo­da, mogę to przy­pu­ścić.

– Tu nie trze­ba przy­pusz­cze­nia, da­łem ci nie­raz do­wo­dy przy­jaź­nij tu i iesz­cze gdzie­in­dziej.

– Po­zwa­lam, żeś był za­wsze do­brym to­wa­rzy­szem. I cóż z tego?

– Cóż, z tego? a to szcze­gól­niey­szy ro­dzay po­dzię­ko­wa­nia! Wie­szże ka­pi­ta­nie że to ia, Ben­son, Bar­lo­we, Dick, Flet­cher i kil­ku tak­że z na­szych do cie­bie przy­wią­za­nych, na­kło­ni­li­śmy twe­go daw­ne­go to­wa­rzy­sza dzi­siay ka­pi­ta­na Gof­fe, do krą­że­nia po tych wy­brze­żach, umyśl­nie dla szu­ka­nia cie­bie, kie­dy Haw­kins, więk­sza część osa­dy, i ka­pi­tan sam, chcie­li ko­niecz­nie pły­nąć ku No­wey Hisz­pa­nii dla pro­wa­dze­nia da­ley na­sze­go rze­mio­sła?

– Oby­ście się trud­ni­li swo­iem, a mnie zo­sta­wi­li mo­ie­mu lo­so­wi!

– Aby cię po­zna­no i po­wie­szo­no, sko­ro­by tyl­ko iaki z tych ło­trów Hol­len­drów lub An­gli­ków, któ­rych zra­bo­wa­łeś ła­dun­ki, okiem na cię rzu­cił, gdyż nie ma na zie­mi miey­sca, gdzie­by się wię­cey zwiia­ło mayt­ków iak na tych wy­spach. Umyśl­nie dla oca­le­nia cie­bie stra­ci­li­śmy na tych wy­brze­żach czas tak nam dro­gi, miesz­kań­ce tu­tey­si sta­li się bar – dziey wy­ma­ga­ią­ce­mi; a że my nic mamy iuż ani to­wa­rów do przeda­wa­nia, ani pie­nię­dzy do roz­rzu­ca­nia, to może nie­dłu­go kupę gra­na­tów wy­rzu­cą na nasz okręt.

– A dla cze­goż nie pły­nie­cie bez­em­nie? Zro­bi­li­śmy słusz­ny mię­dzy sobą po­dział, każ­dy wziął co nań przy­pa­da­ło, nie­chże każ­dy robi iak mu się po­do­ba. Z resz­tą ia stra­ci­łem móy okręt, a byw­szy iuz ka­pi­ta­nem, nie pusz­czę się na mo­rze pod do­wódz­twem Gof­fa lub kogo in­ne­go. A po­tem, po­wi­nie­neś iesz­cze pa­mię­tać ze on i Haw­kins nig­dy mi tego nie prze­ba­czy­li, żem im nie dał za­to­pić owe­go bry­gu hisz­pań­skie­go zte­mi nę­dza­rza­mi ne­gra­mi.

– Cóż to zna­czy u li­cha? Czy ty ie­steś ten sam Kle­mens Kle­we­land, nasz śmia­ły i nie­ustra­szo­ny ka­pi­tan? czy się lę­kasz Gof­fa lub Haw­kin­sa i dwu­dzie­sta po­dob­nych im ło­trów, kie­dy ie­steś pew­ny po­mo­cy mo­iey, Bar­lo­wa i Dic­ka

Flet­cher? Czy­śmy cię kie­dy opu­ści­li bądź w na­ra­dach, bądź w bi­twie? dla cze­góż my­ślisz że cię opu­ści­my dzi­siay? Bo­isz się słu­zyć pod Gof­fem? ale cóż to dziw­ne­go, że dziar­skie chłop­cy czę­sto zmie­nia­ią ka­pi­ta­nów? ale bądź spo­koy­ny, ty mu­sisz nami do­wo­dzić. Niech mnie pio­run trza­śnie ie­ze­li od­tąd będę słu­żył pod tym hul­ta­iem Gof­fem! a to wście­kły pies! Ka­pi­tan móy musi mieć ce­chę szla­chet­no­ści. A po­tem wiesz sam żeś mi pierw­szy zmył ręce wodą sło­ną, i z włó­czą­ce­go się ak­to­ra zro­bił mor­skie­go pły­wa­cza.

– Ach móy luby Bun­ce! za te przy­słu­gę nie wie­leś mi wi­nien wdzięcz­no­ści.

– Po­dług tego iak ro­zu­miesz. Co do mnie, nic złe­go na­kła­dać po­dat­ki na pu­blicz­ność, jed­nym czy dru­gim spo­so­bem. Alem cię iuż pro­sił, abyś za­po­mniał tego na­zwi­ska Bun­ce i na­zy­wał mnie Al­la­mon­tem. Zda­ie mi się, że czło­wiek w na­szym sta­nie ma pra­wo obrać so­bie ia­kie mu się po­do­ba na­zwi­sko, iak ak­tor po­dró­żu­ią­cy; przy­naym­niey do­tąd za­wsze do­ka­zy­wa­łem pod na­zwi­skiem Al­ta­mon­ta.

– Zgo­da, Jac­ku Al­ta­mon­cie; po­nie­wasz się zwiesz Al­ta­mon­tem.

– Ta­kiest ka­pi­ta­nie, Al­la­mon­tem; ale Ja­cek nie iest przy­zwo­ite mia­no. Ja­cek Al­ta­mont! to tak wy­glą­da, iak suk­nia ak­sa­mit­na z po­zło­co­nym pa­pie­ro­wym ga­lo­nem. Ale niech bę­dzie Fry­de­ryk, ka­pi­ta­nie. Fry­de­ryk i Al­ta­mont bar­dzo do­brze z sobą się po­go­dzą.

– Z ca­łey du­szy, ale po­wiedz mi, któ­re z tych imion le­piey brzmieć bę­dzie iak za­krzy­czą po uli­cach: W yzna­nie i ostat­nie sło­wa Jac­ka Bun­ce, zwa­ne­go in­a­czey Fry­de­ry­kiem Al­ta­mon­tem, któ­ry tego rana zo­stał po­wie­szo­ny za zbrod­nie kor­sar­stwa na peł­nem mo­rzu?

– Na su­mie­nie, ka­pi­ta­nie, na to nie mogę od­po­wie­dzieć in­a­czey, iak tyl­ko ze szkla­ni­cą, grokn. Chodź ze mną do

Bet-Hal­da­ne przy brze­gu, u nie­go na­my­ślę się o tem, za po­mo­cą nay­lep­szey go­rzał­ki, ia­kiey kie­dy w zy­ciu kosz­to­wał. Na­le­ię so­bie uczci­wą cza­rę, trzy­ma­ią­cą przy­naym­niey pół kwar­ty, i znam tu pew­ne ni­cze­go dziew­czę­ta co nam po­mo­gą. Cóż ? po­trzą­sasz gło­wą? nie masz wi­dzę chęt­ki? a więc day mi rękę Kle­we­lan­dzie, zo­sta­ię z tobą, gdyż na wszyst­kie sza­ta­ny, iuż mi się nie wy­mkniesz. Ale mu­szę cię wy­cią­gnąć z tych gru­zów, boś w nich za­grze­ba­ny iak iaź­wiec, za­pro­wa­dzić na zdrow­sze po­wie­trze i pro­mie­nie słoń­ca. Do­ką­dże pó­y­dzie­my?

– Do­kąd ci się po­do­ba, by­le­śmy gdzie nie spo­tka­li któ­re­go z na­szych urwi­szów, lub ko­go­kol­wiek.

– A więc pó­y­dzie­my na górę Whi­te­ford co się wzno­si nad mia­stem, i bę­dzie­my się prze­cha­dza­li tak uczci­wie i po­waż­nie, iak dwóch za­my­ślo­nych pro­ku­ra­to­rów.

Wy­cho­dząc z roz­wa­lo­ne­go za­ni­ku, Ban­ce od­wró­cił się, aby mu się iesz­cze przy­pa­trzyć: – Czy ty wiesz, iaki ostat­ni pta­szek śpie­wał w tey sta­rey klat­ce? za­py­tał to­wa­rzy­sza.

– Ja­kiś Hra­bia Or­ka­dów iak mó­wią, od­po­wie­dział Kle­we­land.

– A wie­szże iaki był ro­dzay iego śmier­ci? Sły­sza­łem, że umarł z na­głey go­rącz­ki, któ­rą mu spra­wił za nad­to cia­sny halsz­tuk z ko­no­pi.

– Mó­wią, że iego wiel­moż­nosć kie­dyś przed laty, po­znał się na nie­szczę­ście ze strycz­kiem, i na­uczył się ha­sać w po­wie­trzu.

– A więc było wów­czas za­szczy­tem wi­sieć w tak sza­now­nem to­wa­rzy­stwie, A za cóż to iego wiel­mo­znośc za­słu­ży­ła na sto­pień tak wy­nio­sły?

– Ra­bo­wał, ra­nił, za­biiał, mor­do­wał wier­nych iego kró­lew­skiey mo­ści pod­da­nych.

– To cóś niby iak kor­sarz, za­wo­łał Bun­ce; pra­wie to samo co my! i ni­sko się po­tem kła­nia­iąc znisz­czo­ne­mu gma­cho­wi, do­dał: –Nay­po­też­niey­szy, nay­po­wa­zniey­szy i nay­sza­now­niey­szy pa­nie Hra­bio, po­zwól niech cię na­zwę moim krew­nym i po­że­gnam ser­decz­nie; zo­sta­wiam cię w mi­łem to­wa­rzy­stwie szczu­rów i my­szy, a za­bie­ram z sobą za­cne­go czło­wie­ka, któ­ry od nie­ia­kie­go cza­su ma­iąc my­sie ser­ce, chciał­by iuż po­rzu­cić swe rze­mio­sło i uciec od przy­ia­ciół iak szczur; a tera sa­mem stać się god­nym miesz­kań­cem twe­go sta­ro­żyt­ne­go pa­ła­cu. – Móy ko­cha­ny przy­ia­cie­lu Fry­de­ry­ku Al­ta­mon­cie, albo Jac­ku Bun­ce ra­dzę ci nie hu­kać lak gło­śno. Kie­dyś był na po­kła­dzie mo­głeś krzy­czeć iak ci się po­do­ba­ło; ale w two­im za­wo­dzie, w któ­rym ta­keś się roz­ko­cha!', po­wi­nie­neś mó­wić z wiel­ką ostroż­no­ścią, ie­że­li się bo­isz szu­bie­ni­cy i strycz­ka.

Oba przy­ia­cie­le wy­szli w mil­cze­niu z ma­łe­go mia­stecz­ka Kir­kwal­lu i pię­li się na górę Whi­te­fordh, któ­rey dzi­ki i nagi wierz­cho­łek wzno­si się na pół­noc sta­ro­żyt­ne­go zam­ku Swię­te­go Ma­gu­usa. Na płasz­czyź­nie u stóp tey góry peł­no iuż było lu­dzi, któ­rzy się go­to­wa­li na iu­trzey­szy iar­mark Swię­te­go Olla, na któ­ry się wszy­scy or­kadz­cy miesz­kań­cy, a na­wet mnó­stwo in­nych z dal­sze­go wysp Sze­tlandz­kich ar­chi­pe­la­gu zbie­ra­ią. Był to po­dług po­spo­li­te­go wy­ra­że­nia "iar­mark, uczci­wy targ w do­brem mie­ście Kir­kwa­lu 3go Czerw­ca na świę­te­go Olla. " Trwał on przez czas nie­ozna­czo­ny, trzy dni a na­wet i wię­cey. Po­czą­tek iego za­się­ga od­le­głey sta­ro­żyt­no­ści i ma swe mia­no od Olau­sa, Olaw­sa, czy­li Ol­la­wa, sław­ne­go kró­la nor­werg­skie­go, któ­ry do wysp tych wpro­wa­dził chrze­ściiań­stwo, bar­dziey mie­czem niż prze­ko­ny­wa­ią­cą ła­god­no­ścią, i był mia­ny za pa­tro­na Kir­kwal­lu, nim ze świę­tym Ma­gnu­sem po­dzie­lił ten za­szczyt.

Kle­we­land nie miał wca­le ocho­ty mie­szać się do tey ha­ła­śli­wey przed iego ocza­mi wrza­wy; i ze swo­im to­wa­rzy­szem zwró­ciw­szy się na lewo, aby się ła­twiey wdra­pać na górę, do­stał się wkrót­ce na głę­bo­ką sa­mot­ność, wi­dzie­li tyl­ko sta­da cie­trze­wiów, któ­re na wy­spach or­kadz­kich W lak wiel­kiey są licz­bie, iak w żad­ney in­ney bry­tań­skiey po­sia­dło­ści. Po­stę­pu­iąc tak aż, do sa­me­go pra­wie szczy­tu góry, oba iak­by ied­no­myśl­nie sta­nę­li, dla przy­pa­try­wa­nia się otwar­te­mu pod ich no­ga­mi wi­do­ko­wi.

Pil­ne krzą­ta­nie się ludu ze­bra­ne­go na płasz­czyź­nie, po­mię­dzy mia­stem i górą, oży­wia­ło i uroz­ma­icia­ło to wi­do­wi­sko. Zda­la wi­dać było mia­sto, z któ­re­go środ­ka wzno­si­ła się iak mas­sa ogrom­na prze­wyż­sza­ią­ca wszyst­kie bu­do­wy, sta­ro­żyt­na fara świę­te­go Ma­gnu­sa, mniey wy­kwint­ne­go po­rząd­ku ar­chi­tek­tu­ry go – tyc­kiey, lecz iako bie­głey ręki i od­da­lo­nych wie­ków dzie­ło, po­waż­na, uro­czys­fa i wspa­nia­ła – Nad­brze­że i wy­sta­wio­ne na­mio­ty, nowe nada­wa­ły ży­cie temu wi­do­wi­sku; i nie tyl­ko cała pięk­na po­mię­dzy przy­ląd­ka­mi In­ga­nes i Qu­an­ler­ness za­to­ka, przy któ­rey leży Kir­kwall, ale na­wet całe mo­rze, ile tyl­ko okiem za­się­gnie moż­na, mia­no­wi­cie cia­śni­na od­dzie­la­ją­ca wy­spę Sha­pin­scha od Por­no­ny, nay­więk­szey w Or­ka­dach, okry­te były mnó­stwem stat­ków i róż­ne­go ro­dza­iu ło­dzi, przy­by­wa­ją­cych z róż­nych stron z po­dróż­ne­mi lub to­wa­ra­mi na Kir­kwal­ski iar­mark.

Ze sta­no­wi­ska wy­nie­sio­ne­go nad całą tę sce­nę, oba przy­ia­cie­le po­dług zwy­cza­iu że­gla­rzy uży­li per­spek­ty­wy dla uwa­ża­nia za­to­ki Kir­kwal­lu i znay­du­ią­cych się na niey stat­ków. Lecz uwa­ga ich obu osob­ne­mi przed­mio­ta­mi zda­wa­ła się być za­ię­ta. Bun­ce, czy­li Al­la­mont iak się wo­lał na­zy­wać, wle­pił oczy na uzbro – ioną sza­lu­pę, od­zna­cza­ją­cą się wy­zszym po­kła­dem i ban­de­rą an­giel­ską, sta­ła ona w tłu­mie ku­piec­kich stat­ków na ko­twi­cy, róż­ni­ła się od in­nych wspa­nia­ło­ścią wszyst­kich swych masz­tów, iak sta­ry żoł­nierz od re­kru­tów.

– Oto ona! za­wo­łał Bun­ce: cze­mu­żo­na nie iest w za­to­ce Hon­du­ras, ty nie ie­steś ka­pi­ta­nem, ia two­im ad­iu­tan­tem,. Flet­scher two­im kwa­ter­mi­strzem, z pię­dzie­sic­cią iesz­cze na nim grac­kich iu­na­ków! nie pręd­ko­bym za­pra­gnął wi­dzieć się z temi chwa­sta­mi i opo­ka­mi. Ale ty bę­dziesz na­szym ka­pi­ta­nem. Ten sta­ry zwierz Gof­fe upiia się co dzień iak lord, uwiia się ze swo­im pa­ła­szem, na­pa­da wła­snych lu­dzi z sza­blą i pi­sto­le­tem; lak miał nie­go­dzi­we prze­praw­ki z miesz­kań­ca­mi, ze iuż na­wet nie chcą nam do­star­czać do okrę­tu wody i żyw­no­ści, i tych dni spo­dzie­wa­my sio otwar­te­go z nimi ze­rwa­nia.

Bun­ce nie­sły­sząc żad­ney od KIe­we­lan­da od­po­wie­dzi, ob­ró­cił się do nie­go, a wi­dząc, że pa­trzy win­ną stro­nę:

– Cóż to zna­czy! za­wo­łał, co za upodo­ba­nie pa­trzeć na tę nędz­ną łód­kę, na­ła­do­wa­ną tyl­ko stok­fi­sza­mi, so­lo­ną rybą, wę­dzon­ka­mi, fa­ska­mi ma­sła gor­sze­go niż łóy? Cały ten ła­du­nek nie wart pa­new­ki pro­chu. O! nie! po­kaz mi tyl­ko hisz­pań­ski okręt, niech spo­strze­gę ze szczy­tu wiel­kie­go masz­tu przy wy­spie S. Tró­y­cy, Don za­nu­rza­ją­cy się wo­dzie iak wie­lo­ryb, cięż­ko wy­ła­do­wa­ny ru­mem, cu­krem, ty­tu­niem, sre­brem i pia­skiem zło­tym! O! wte­dy wszyst­kie ża­gle na wiatr! po­kład wy­prząt­nię­ty! każ­dy pod bro­nią! Juy – Ro­ger za­tknię­ty! * przy­pa­da­my! wi­dzie­my ze osa­da iest licz­na i do­brzeu zbro­io­na…

– O dwu­dzie­stu ar­ma­tach, prze­rwał Kle­we­land.

–-

* Tak zwa­li kor­sa­rze czar­na ban­de­rę, któ­rą wy­wie­sza­li dla str­wo­że­nia nie­przy­ia­cie­la.

– A choć­by o czter­dzie­stu, od­po­wie­dział Bun­ce, a nasz tyl­ko o dzie­się­ciu, ale cóż to szko­dzi, Don wali kar­ta­cza­mi, żar­tuy­cie z tego to­wa­rzy­sze, ustaw­cie się rzę­dem na po­kła­dzie, te­raz do sztur­mu! bra­wo! nuż ognia z dział, pi­sto­le­tów, ka­ra­bi­nów, da­ley­że sza­bla­mi! gra­na­ta­mi, to­po­ra­mi! Don woła par­don! my wy­prząt­nie­my ła­du­nek bez iego na­wet po­zwo­le­nia.

– Na ho­nor po­wie­dział Kle­we­land, tak się szcze­rze bie­rzesz do swe­go rze­mio­sła, ze gdyś zo­stał kor­sa­rzem każ­dy przy­zna, iż spo­łe­czeń­stwo nie wiel­ką po­nio­sło stra­to. Ale ty mnie nie na­mó­wisz, abym po­wró­cił na dro­gę, któ­rą sza­tan na­kre­ślił. Sam wiesz, ze mata par­ta idzie do czar­ta. Za ty­dzień, a nay­da­ley za mie­siąc, za­brak­nie rumu, cu­kru; ty­tuń ule­ci z dym­kiem, a pie­nią­dze i pia­sek zło­ty przey­dą do rąk uczci­wych i su­mien­nych lu­dzi co miesz­ka­ią w Port Ro­gal i w in­nych miey­scach, pa­trzą przez szpa­ry na nasz han­de­lek iak mamy pie­nią­dze, a sta­ią się ostro­wi­dza­mi, kie­dy nie mamy. Wte­dy nas przy­y­mu­ią ozię­ble, a cza­sem skry­cie do­no­szą do po­li­cyi; gdyż iak tyl­ko kie­sze­nie na­sze są próż­ne, ci po­czci­wi przy­ia­cie­le nie mo­gąc się obeyśc bez pie­nię­dzy, do­sta­ną ich za na­sze gło­wy. Wte­dy wy­cho­dzi na sce­nę szu­bie­ni­ca i stry­czek, i tak się koń­czy świet­ny za­wód szla­chet­ne­go kor­sa­rza. Ja my­ślę po­rzu­cić to rze­mio­sło, po­wta­rzam ci. Kie­dy rzu­cę okiem z ied­ney z tych ło­dzi na dru­gą, wo­lał­bym ra­czey wio­słem ro­bić w nay­gor­szey, niż być zno­wu tem czem by­łem. Ci bied­ni lu­dzie pusz­cza­ią się na mo­rze tyl­ko dla wy­szu­ka­nia uczci­wych do ży­cia spo­so­bów, albo dla za­pro­wa­dze­nia przy­iciel­skich związ­ków po­mię­dzy wy­spa­mi, w celu wspól­ney dla sie­bie ko­rzy­ści, a my dla roz­biia­nia i nisz­cze­nia dru­gich, i zgu­bie­nia sie­bie sa­mych na tyra i na tam­tym świe­cie. Nie­chcę wieśdź da­ley ta­kie­go ży­cia, po­sta­no­wi­łem zo­stać uczci­wym czło­wie­kiem.

– A gdzież two­ia uczci­wość obie­rze so­bie miesz­ka­nie? za­py­tał Bun­ce. Znie­wa­ży­łes pra­wa wszyst­kich na­ro­dów, i ręka spra­wie­dli­wo­ści uchwy­ci i ze­trze cię wszę­dzie, tam na­wet gdzie w two­jem ro­zu­mie­niu schro­nisz się nay­bez­piecz­niey. Kle­we­lan­dzie, prze­ciw memu zwy­cza­io­wi, mó­wię do cie­bie bez żar­tu. Ja tak­że mia­łem chwi­le roz­my­śla­nia, a chód były krót­kie, za­tru­wa­ły mi go­ry­czą cale ty­go­dnie ucie­chy. Ale tu iest osta­tecz­ność, ie­że­li nie mar­ny ocho­ty słu­żyć za ozdo­bę ja­kie­mu szu­bie­nicz­ne­mu słu­po­wi, cóż mamy po­cząć, ie­że­li nie żyć ia­ke­śmy do­tąd żyli?

– Mo­że­my, od­po­wie­dział Kle­we­land, od­wo­łać się do ode­zwy uczy­nio­ney wzglę­dem po­dob­nych nam lu­dzi, któ­rzy się wy­rze­ka­ią swe­go rze­mio­sła i pod­da­ią się do­dro­wol­nie.

– Za­pew­ne, rzekł zim­no to­wa­rzysz, kie­dy była ta ode­zwa, to iuż, pa­mię­ci nie ma, a dziś mogą do­wol­nie ka­rać i prze­ba­czać. Ja gdy­bym był na two­iem miey­scu, nie pod­dał­bym szyi, na tak nie­pew­ne losy.

– Nie­któ­rzy z nas świe­żo ła­skę otrzy­ma­li, od­po­wie­dział Kle­we­land: dla cze­goż­bym ia był nie­szczę­śliw­szy?

– To praw­da, prze­ba­czo­no Har­re­mu Glas­by i kil­ku in­nym, lecz Har­ry Glas­by stał się im co się zo­wie uży­tecz­nym, on zdra­dził swo­ich bra­ci, on po­mógł do wzię­cia For­tu­ny; cze­go­byś ty nie uczy­nił, nie, choć­by dla ze­msz­cze­nia się nad tym gbu­rom Gof­fe.

– Wo­lał­bym ra­czey sto razy umrzeć, za­wo­łał Kle­we­land.

– Ja­bym na to przy­siągł. Inni zaś byli to pro­ści sie­pa­cze, za­le­d­wie war­ci sznu­ra, na któ­rym­by wi­sie­li. Ale twe imie tyle na­ro­bi­ło ha­ła­su, ż e ci się nie tak ła­two przyj­dzie wy­wi­nąć. Je­steś na­czel­ni­kiem ban­dy, dla tego go­rzey przy­pła­cisz.

– Dla­cze­goż to? ty wiesz do­brze ia­kem się za­wsze pro­wa­dził Jac­ku,

– Le­piey Fry­de­ry­ku.

– Do ka­du­ka ze swo­iem wa­ry­ac­twem! Do­syć tych żar­tów, mów­my po­waż­nie.

– Na chwi­lę, zgo­da, gdyż ia czu­ię że mnie przey­mu­ie duch Al­ta­mon­ta. Oto iuż dzie­sięć mi­nut, iak mó­wię po­waż­nie.

– No, to iesz­cze kil­ka słów. Wiem Jac­ku, żeś iest do mnie praw­dzi­wie przy­wią­za­ny; kie­dym się wiec o tem przed tobą roz­ga­dał, mu­szę ci się zwie­rzyć zu­peł­nie. Po­wiedz­że, dla cze­go­by mi od­mó­wio­no ła­ski? Roz­bó­y­ni­kiem by­łem to praw­da, ale mógł­bym do­wieść ilu lu­dziom oca­li­łam ży­cie, ilem razy ka­zał wró­cić wła­ści­cie­lom to­wa­ry, któ­re, gdy­bym się był nie wdał, znisz­czy­li­by moi pod­wład­ni przez samą roz­kosz wy­rzą­dza­nia złe­go. Sło­wem, Bun­ce, mógł­bym do­wieść…

– Że ie­steś łotr uczci­wy iak sam Ro­bin Hood, i dla tego wła­śnie Flet­scher, ia i nie­któ­rzy z nas nie zu­peł­nie la­da­co, szcze­rze­śmy się do cie­bie przy­wią­za­li, bo nie do­pusz­czasz, aby ce­cha cał­ko­wi­tey hań­by przy­wią­zy­wa­ła sio, do imie­nia kor­sa­rza. Ale niech i lak bę­dzie, otrzy­masz uła­ska­wie­nie; gdzież się po­tem po­dzie­iesz? iaka klas­sa spo­łe­czeń­stwa przy­y­mie się na swo­ie łono? gdzie bę­dziesz mógł zna­leść przy­ia­ciół? Dra­kę, za Elż­bie­ty, złu­pił Me­xyk i Peru, nie ma­iąc na­wet pa­ten­tu, a ied­nak: cześć pa­mię­ci tey kró­lo­wey! zro­bi­ła go iesz­cze ka­wa­le­rem, iak wró­cił. Za cza­sów we­so­łe­go kró­la Ka­ro­la, Gal­liy­czyk Hal-Mor­gan po­zwo­ził do sie­bie wszyst­kie na mo­rzu zdo­by­cze, ku­pił so­bie do­bra i za­mek, a któż, go kie­dy szar­pał? Ale te­raz nie iak się dzie­ie. Je­den dzień bądź kor­sa­rzem, a po­tę­pią cię na za­wsze. Bied­ny od­rzu­tek uni­ka­ny i po­gar­dza­ny od wszyst­kich, zyć może gdzieś tam w ciem­nym za­ką­cie z czą­stecz­ki swe­go prze­my­słu, ia­kie­go mu rząd jeż­li ła­ska, po­zwo­lić ra­czy, a do lego pie­częć uła­ska­wie­nia nie za­dar­mo udzie­lo­ną ran bę­dzie, lecz kie­dy się po­ka­że na dro­dze, na uli­cy, ie­śli iaki nie­zna­io­my za­py­ta co to za czło­wiek opa­lo­ny, po­sęp­ny, ze spusz­czo­nem okiem, przed któ­rym iak­by przed za­po­wie­trzo­nym ustę­pu­ią wszy­scy, od­po­wie­dzą mu, że to ten, sło­wem, roz­bó­y­nik mor­ski. Ża­den uczci­wy czło­wiek nie bę­dzie z nim roz­ma­wiał, żad­na za­cna ko­bie­ta nie odda mu ręki.

– Za­moc­ny iest twóy ob­raz Jac­ku za­wo­łał prze­ry­wa­iąc mu Kle­we­land, są ko­bie­ty… ied­na iest przy­naym­niey, któ­ra by­ła­by wier­na swe­mu ko­chan­ko­wi, choć­by po­łą­czą! w so­bie wszyst­kie rysy twe­go ob­ra­zu.

– Bun­ce z wle­pio­ne­mi w swe­go przy­ja­cie­la oczy­ma, stał chwi­lę w mil­cze­niu. – Na moię du­szę,! rzekł na­ko­niec, za­czy­nam wie­rzyć, ż e ie­slem cza­row­ni­kiem.

Z sa­me­go po­cząt­ku na­szey roz­mo­wy iu­żem się do­my­ślił, cho­ciaż nie wiel­kie do tego wi­dzia­łem praw­do­po­do­bień­stwo, że do tey spra­wy wcho­dzi dziew­czy­na. To iesz­cze na ho­nor gor­sza niż, ksią­że Vol­scius roz­ko­cha­ny. Ha! ha! ha! – Smiey się iak chcesz, to czy­sta praw­da. Jest ied­na isto­ta co mnie ra­czy ko­chać, mnie! kor­sa­rza: przy­znam ci­sie szcze­rze Bun­ce, choć ty­siąc razy prze­kli­nam nasz ło­trow­ski za­wód i brzy­dzę się sam sobą za to żem się mu po­świę­cił, wąt­pię, abym kie­dy miał od­wa­gę do wy­ko­na­nia przed­się­wzię­te­go za­my­ślu, gdy­bym się nie spo­dzie­wał za­słu­żyć na rękę tey, któ­rą ko­cham,

– Ha! ie­śli tak, to nie ma co prze­ko­ny­wać czło­wie­ka, któ­ry stra­cił ro­zum. Mi­łość w na­szym za­wo­dzie, ka­pi­ta­nie, czy­stem iest wa­ry­ac­twem. Musi być ta dziew­czy­na rzad­kiem stwo­rze­niem, kie­dy dla iey pięk­nych oczu roz­sąd­ny czło­wiek na­ra­ża się na szu­bie­ni­cę. Ale po – wiedz mi, czy iey umysł ta­kie iak twóy od­by­wa po­dró­że? czy nie ma w tym względ­nie ia­kiey po­mię­dzy wami sym­pa­tyi? bo ia so­bie wy­sta­wiam, że ona nie iest z rzę­du owych pięk­no­ści, któ­re nas ło­wią z po­wo­ła­nia, i któ­re ko­cha­my do­pó­ki się nam po­do­ba. To za­pew­ne ia­kaś dziew­czy­na wzo­ro­we­go spra­wo­wa­nia się i nie­ska­żo­nej sła­wy?

– Jest to nayc­no­tliw­sza, nay­pięk­niey­sza isto­ta zie­mi.

– I ona cie ko­cha, za­cny ka­pi­ta­nie, wie­dząc żeś iest na cze­le or­sza­ku szla­chet­nych bo­ha­te­rów, któ­rych gmin zo­wie kor­sa­rza­mi?

– O! ie­stem tego pew­ny.

– W ta­kim ra­zie iesl czy­stą wa­ry­at­ką, ia­kem to za­raz mó­wił, albo nie wie co to iest kor­sarz.

– Co do dru­gie­go, masz słusz­ność. Wy­cho­wa­na była w ustro­niu, w ta – kiey pro­sto­cie, w ltak zu­pel­ney nie­wia­do­mo­ści złe­go, ze po­rów­ny­wa na­sze rze­mio­sło do dzieł sta­ro­żyt­nych Nor­we­agów, któ­rzy okry­wa­li mo­rze swe­mi zwy­cięz­kie­mi ga­le­ra­mi, za­kła­da­li osa­dy, pod­biia­li kró­le­stwa, i na­zy­wa­li się kró­la­mi mo­rza.

– O! to brzmi le­piey niż – kor­sarz: ale śmiem po­wie­dzieć, że roz­trzą­snąw­szy rzecz, to pra­wie ied­no. Ta dziew­czy­na musi być zuh. Cze­muż iey nie za­pro­wa­dzisz na okręt? niech do­go­dzi swo­im ma­rze­niom.

– Czy my­ślisz, abym do lego stop­nia byt sza­ta­nem, że­bym miał ko­rzy­stać z iey błę­du i ma­rzeń, i pro­wa­dzić tego anio­ła pięk­no­ści i nie­win­no­ści do pie­kła na na­szym ha­nieb­nym, iak wiesz, okrę­cie? Po­wia­dam ci móy przy­ja­cie­lu, że gdy­by się po­dwo­ił cię/ar wszyst­kich mo­ich wy­stęp­ków wa­żył­by tyle co piór­ko w po­rów­na­niu tey zbrod­ni, ie­śli­bym iey śmiał do­pu­ścić się.

– A więc osza­la­łeś iak mi się zda­ie, żeś przy­pły­nął do Or­ka­dów. Kie­dyś wieść roz­sze­rzy się, ze okręt la Re­wan­che pod do­wódz­twem sław­ne­go kor­sa­rza Kle­we­lan­da, roz­bił się o ska­ty w Main Land, i zgi­nął z ludź­mi i rze­cza­mi. A tak mógł­byś tam żyć nie zna­ny od przy­ja­ciół i nie­przy­ia­ciół, oże­nić się ze swo­ią ład­ną Sze­tland­ką, za­mie­nić twóy pas na węd­tę, sza­blę na oszczep, i ło­wić na mo­rzu nie pia­stry, ale ryby.

– Taki wła­śnie był móy za­mysł, ale hul­tay kra­marz nędz­ny iar­mar­ko­wy tan­de­ciarz, mie­sza­iąc się we wszyst­ko co do nie­go wca­le nie na­le­ży, przy­niósł do wysp Sze­ilandz­kich wia­do­mość o wa­szem przy­by­ciu, i to mnie zmu­si­ło przy­pły­nąć, dla zo­ba­cze­nia czy to był ten sam okręt, o któ­rym wprzód mó­wi­łem, nim iesz­cze po­sta­no­wi­łem wy­rzec się mego rze­mio­sła.

– Ści­śle uwa­ża­iąc, nie ileś uczy­nił, gdyż ia­kes się ty w Main-Land do­wie­dział o na­szem do Kir­kwal­lu przy­by­ciu, po­dob­nie i my­by­śmy się wkrót­ce do­wie – dzie­li o two­im po­by­cie na wy­spach Sze­tlandz­kich, a lak nie­któ­rzy z nas, ied­ni przez przy­iaźń, dru­dzy przez nie­na­wiść, a wie­lu może przez bo­iaźń, aby ci cza­sem nie przy­szła do gło­wy ocho­ta za­grać rolę Har­re­go Glas­by, po­pły­nę­li­by nie­za­wod­nie dla za­bra­nia cie­bie do swe­go gro­na.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: