- W empik go
Rozbóynik morski. Romans Walter-Scotta. Tom 4 - ebook
Rozbóynik morski. Romans Walter-Scotta. Tom 4 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 291 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
"Ty sądzisz żem dla zatwardziałości i niepokuty zapisany na liście diabla, iak ty i Falstaff? niech sądzą o człowieku po iego końcu!"
Musimy teraz przenieść się z wysp Szetlandzkich do Orkadzkich, i prosić łaskawych czylelników, aby nam towarzyszyli aż do zwalisk starożytnego, lecz wykwintney budowy gmachu, zwanego Pa łacem Hrabiego. Szczątki te chociaż w stanie zniszczenia, stoią dotąd w bliskości poważnego i ciężkiego kościoła, który pobożność Norwegska poświęciła świętemu Magnusowi męczennikowi. Ten pałac styka się z biskupim, również podupadłym, widok tych zwalisk żywe czyni na wyobraźni wrażenie, wystawuiąc ślady odmian w systemacie politycznym i religiynym na wyspach Orkadzkich i innych stronach, podobnym uległy | przemianom. Możnaby z przyzwoitem poprawami wybrać wiele części tych gmachów, iako wzór gotyckich mieszkań, byle budowniczy chciał tylko przestać na naśladowaniu prawdziwych w tym rodzaiu architektury piękności, a nie czynił wymyślney mieszaniny tego porządku, z rozmaitym na oślep wziętym stylem architektury cywilney, kościelney i woyskowey wszystkich wieków, i ieszcze nie przydawał fantastycznych pomysłów w iego własnym mózgu wylęgłych.
Pałac Hrabiego zaymuie trzy boki podłużnego czworościanu, i nawet w swoiem zniszczeniu wydaie się wykwintną chociaż… ciężką budową, łączącą w sobie cechy uderzaiące mieszkań książąt w wiekach feodalizmu, to iest: wspaniałość pałacu i moc twierdzy. Wielka iadalna sala łącząca się z komnatami po wieżach, z ogromnemi po wszystkich kątach kominami, dowodzi gościnności dawnych Orkadzkich hrabiów. Z niey, prawie sposobem nowożytnym, byt wchód do salonu czyli raczey galeryi równeyże wielkości, a z tey do dalszych pokoiów wyrobionych w zewnętrznych wieżach. Sala la iest oświecona ogromnem gotyckiem od dołu do góry oknem, do niey prowadzą wielkie i piękne wschody na trzy części podzielone. Ozdoby i pomiary tey starożytney budowy są takie w dobrym smaku; lecz dziś zupełnie zaniedbano te ślady przepychu i wspaniałości dawnych Hrabiów, którzy udawali samowolność małych monarchów; gmach ten upada coraz bardziey, i od epoki naszego opowiadania znacznie ucierpiał.
Z założonemi rękami i spuszczoną głową, korsarz Kleweland przechadzał się wolnym krokiem po wsponmioney sali. Ubiór iego nie był iuż ton iaki nosił na wyspach Szetlandzkich. Miał na sobie mundur bogato haftowany złotem. Kapelusz z piórem i szpada z rękoieścią przedziwney roboty, wierne towarzysze w tey epoce każdego, który sobie przyznawał tytuł szlachectwa, nadawały mu pozór tey godności. Lecz ieżeli zyskała iego powierzchowność, utraciło zdrowie. Był blady, na twarzy iego malowały się wewnętrzne udręczenia umysłu, cierpienia ciała, albo może iedno i drugie razem.
Kiedy się przechadzał w tym zniszczonym pałacu, znienacka i żywo wbiegł po wschodach do sali zwinnny i lekki młodzian, starannie wymuskany lecz z większą przysadą niż gustem; w poruszeniach iego widać było iakąś przebrany poufałość i właściwe tey epoce iunactwo, a na twarzy wyraz żywości z cieniem lekkiego zuchwalstwa. Wpadłszy do sali stanął przed Klewelandem, który tylko nieznacznie nasunął kapelusz na uszy, i daley się iakby gniewny przechadzał.
Gość poprawił swóy kapelusz, kiwnął także głową, dobył tabakierki złotey, zażył tabaki z przesadą świat owego człowieka i częstował nią Klewelanda przechodząc przed nim. Ten gdy odmówił ozięble, nie rzekłszy ani słowa, schował do kieszeni tabakierkę, założył także ręce, zatrzymał się przed nim, i patrzał z uwagą na wszystkie iego poruszenia.
Zniecierpliwiony, że był przedmiotem takiey baczności, Kleweland zatrzymał się także i cierpkim głosem zawołał: – Czyliż chwili spokoyności użyć nie można? – Czego u diabła chcesz odemnie?
– Cieszy mnie to żeś pierwszy do mnie przemówił, odpowiedział gość oboiętnie. Chciałem wiedzieć czy ty iesteś
Klemens Kleweland czyli też duch iego; gdyż ia słyszałem że duchy kiedy się komu pokazuią nie odzywaią się pierwsze. – Teraz iestem przekonany że to ty sam z ciałem i kośćmi. Lecz obrałeś do przechadzki to mieysce naydogodnieysze sowie dla schowania się przed południem, albo upiorowi dla przechadzki przy bladem świetle księżyca, iak powiada boski Szekspir.
– Cóż stąd? rzekł z niesmakiem Kleweland: wystrzeliłeś iuż swoim żartem, maszże mi co ważnieyszego powiedzieć?
– Ja ci powiem rzecz bardzo ważną, iąk rai się zdaie, musisz wiedzieć, że iestem twoim przyiacielem.
– Zgoda, mogę to przypuścić.
– Tu nie trzeba przypuszczenia, dałem ci nieraz dowody przyjaźnij tu i ieszcze gdzieindziej.
– Pozwalam, żeś był zawsze dobrym towarzyszem. I cóż z tego?
– Cóż, z tego? a to szczególnieyszy rodzay podziękowania! Wieszże kapitanie że to ia, Benson, Barlowe, Dick, Fletcher i kilku także z naszych do ciebie przywiązanych, nakłoniliśmy twego dawnego towarzysza dzisiay kapitana Goffe, do krążenia po tych wybrzeżach, umyślnie dla szukania ciebie, kiedy Hawkins, większa część osady, i kapitan sam, chcieli koniecznie płynąć ku Nowey Hiszpanii dla prowadzenia daley naszego rzemiosła?
– Obyście się trudnili swoiem, a mnie zostawili moiemu losowi!
– Aby cię poznano i powieszono, skoroby tylko iaki z tych łotrów Hollendrów lub Anglików, których zrabowałeś ładunki, okiem na cię rzucił, gdyż nie ma na ziemi mieysca, gdzieby się więcey zwiiało maytków iak na tych wyspach. Umyślnie dla ocalenia ciebie straciliśmy na tych wybrzeżach czas tak nam drogi, mieszkańce tuteysi stali się bar – dziey wymagaiącemi; a że my nic mamy iuż ani towarów do przedawania, ani pieniędzy do rozrzucania, to może niedługo kupę granatów wyrzucą na nasz okręt.
– A dla czegoż nie płyniecie bezemnie? Zrobiliśmy słuszny między sobą podział, każdy wziął co nań przypadało, niechże każdy robi iak mu się podoba. Z resztą ia straciłem móy okręt, a bywszy iuz kapitanem, nie puszczę się na morze pod dowództwem Goffa lub kogo innego. A potem, powinieneś ieszcze pamiętać ze on i Hawkins nigdy mi tego nie przebaczyli, żem im nie dał zatopić owego brygu hiszpańskiego ztemi nędzarzami negrami.
– Cóż to znaczy u licha? Czy ty iesteś ten sam Klemens Kleweland, nasz śmiały i nieustraszony kapitan? czy się lękasz Goffa lub Hawkinsa i dwudziesta podobnych im łotrów, kiedy iesteś pewny pomocy moiey, Barlowa i Dicka
Fletcher? Czyśmy cię kiedy opuścili bądź w naradach, bądź w bitwie? dla czegóż myślisz że cię opuścimy dzisiay? Boisz się słuzyć pod Goffem? ale cóż to dziwnego, że dziarskie chłopcy często zmieniaią kapitanów? ale bądź spokoyny, ty musisz nami dowodzić. Niech mnie piorun trzaśnie iezeli odtąd będę służył pod tym hultaiem Goffem! a to wściekły pies! Kapitan móy musi mieć cechę szlachetności. A potem wiesz sam żeś mi pierwszy zmył ręce wodą słoną, i z włóczącego się aktora zrobił morskiego pływacza.
– Ach móy luby Bunce! za te przysługę nie wieleś mi winien wdzięczności.
– Podług tego iak rozumiesz. Co do mnie, nic złego nakładać podatki na publiczność, jednym czy drugim sposobem. Alem cię iuż prosił, abyś zapomniał tego nazwiska Bunce i nazywał mnie Allamontem. Zdaie mi się, że człowiek w naszym stanie ma prawo obrać sobie iakie mu się podoba nazwisko, iak aktor podróżuiący; przynaymniey dotąd zawsze dokazywałem pod nazwiskiem Altamonta.
– Zgoda, Jacku Altamoncie; poniewasz się zwiesz Altamontem.
– Takiest kapitanie, Allamontem; ale Jacek nie iest przyzwoite miano. Jacek Altamont! to tak wygląda, iak suknia aksamitna z pozłoconym papierowym galonem. Ale niech będzie Fryderyk, kapitanie. Fryderyk i Altamont bardzo dobrze z sobą się pogodzą.
– Z całey duszy, ale powiedz mi, które z tych imion lepiey brzmieć będzie iak zakrzyczą po ulicach: W yznanie i ostatnie słowa Jacka Bunce, zwanego inaczey Fryderykiem Altamontem, który tego rana został powieszony za zbrodnie korsarstwa na pełnem morzu?
– Na sumienie, kapitanie, na to nie mogę odpowiedzieć inaczey, iak tylko ze szklanicą, grokn. Chodź ze mną do
Bet-Haldane przy brzegu, u niego namyślę się o tem, za pomocą naylepszey gorzałki, iakiey kiedy w zyciu kosztował. Naleię sobie uczciwą czarę, trzymaiącą przynaymniey pół kwarty, i znam tu pewne niczego dziewczęta co nam pomogą. Cóż ? potrząsasz głową? nie masz widzę chętki? a więc day mi rękę Klewelandzie, zostaię z tobą, gdyż na wszystkie szatany, iuż mi się nie wymkniesz. Ale muszę cię wyciągnąć z tych gruzów, boś w nich zagrzebany iak iaźwiec, zaprowadzić na zdrowsze powietrze i promienie słońca. Dokądże póydziemy?
– Dokąd ci się podoba, byleśmy gdzie nie spotkali którego z naszych urwiszów, lub kogokolwiek.
– A więc póydziemy na górę Whiteford co się wznosi nad miastem, i będziemy się przechadzali tak uczciwie i poważnie, iak dwóch zamyślonych prokuratorów.
Wychodząc z rozwalonego zaniku, Bance odwrócił się, aby mu się ieszcze przypatrzyć: – Czy ty wiesz, iaki ostatni ptaszek śpiewał w tey starey klatce? zapytał towarzysza.
– Jakiś Hrabia Orkadów iak mówią, odpowiedział Kleweland.
– A wieszże iaki był rodzay iego śmierci? Słyszałem, że umarł z nagłey gorączki, którą mu sprawił za nadto ciasny halsztuk z konopi.
– Mówią, że iego wielmożnosć kiedyś przed laty, poznał się na nieszczęście ze stryczkiem, i nauczył się hasać w powietrzu.
– A więc było wówczas zaszczytem wisieć w tak szanownem towarzystwie, A za cóż to iego wielmoznośc zasłużyła na stopień tak wyniosły?
– Rabował, ranił, zabiiał, mordował wiernych iego królewskiey mości poddanych.
– To cóś niby iak korsarz, zawołał Bunce; prawie to samo co my! i nisko się potem kłaniaiąc zniszczonemu gmachowi, dodał: –Naypoteżnieyszy, naypowaznieyszy i nayszanownieyszy panie Hrabio, pozwól niech cię nazwę moim krewnym i pożegnam serdecznie; zostawiam cię w miłem towarzystwie szczurów i myszy, a zabieram z sobą zacnego człowieka, który od nieiakiego czasu maiąc mysie serce, chciałby iuż porzucić swe rzemiosło i uciec od przyiaciół iak szczur; a tera samem stać się godnym mieszkańcem twego starożytnego pałacu. – Móy kochany przyiacielu Fryderyku Altamoncie, albo Jacku Bunce radzę ci nie hukać lak głośno. Kiedyś był na pokładzie mogłeś krzyczeć iak ci się podobało; ale w twoim zawodzie, w którym takeś się rozkocha!', powinieneś mówić z wielką ostrożnością, ieżeli się boisz szubienicy i stryczka.
Oba przyiaciele wyszli w milczeniu z małego miasteczka Kirkwallu i pięli się na górę Whitefordh, którey dziki i nagi wierzchołek wznosi się na północ starożytnego zamku Swiętego Maguusa. Na płaszczyźnie u stóp tey góry pełno iuż było ludzi, którzy się gotowali na iutrzeyszy iarmark Swiętego Olla, na który się wszyscy orkadzcy mieszkańcy, a nawet mnóstwo innych z dalszego wysp Szetlandzkich archipelagu zbieraią. Był to podług pospolitego wyrażenia "iarmark, uczciwy targ w dobrem mieście Kirkwalu 3go Czerwca na świętego Olla. " Trwał on przez czas nieoznaczony, trzy dni a nawet i więcey. Początek iego zasięga odległey starożytności i ma swe miano od Olausa, Olawsa, czyli Ollawa, sławnego króla norwergskiego, który do wysp tych wprowadził chrześciiaństwo, bardziey mieczem niż przekonywaiącą łagodnością, i był miany za patrona Kirkwallu, nim ze świętym Magnusem podzielił ten zaszczyt.
Kleweland nie miał wcale ochoty mieszać się do tey hałaśliwey przed iego oczami wrzawy; i ze swoim towarzyszem zwróciwszy się na lewo, aby się łatwiey wdrapać na górę, dostał się wkrótce na głęboką samotność, widzieli tylko stada cietrzewiów, które na wyspach orkadzkich W lak wielkiey są liczbie, iak w żadney inney brytańskiey posiadłości. Postępuiąc tak aż, do samego prawie szczytu góry, oba iakby iednomyślnie stanęli, dla przypatrywania się otwartemu pod ich nogami widokowi.
Pilne krzątanie się ludu zebranego na płaszczyźnie, pomiędzy miastem i górą, ożywiało i urozmaiciało to widowisko. Zdala widać było miasto, z którego środka wznosiła się iak massa ogromna przewyższaiąca wszystkie budowy, starożytna fara świętego Magnusa, mniey wykwintnego porządku architektury go – tyckiey, lecz iako biegłey ręki i oddalonych wieków dzieło, poważna, uroczysfa i wspaniała – Nadbrzeże i wystawione namioty, nowe nadawały życie temu widowisku; i nie tylko cała piękna pomiędzy przylądkami Inganes i Quanlerness zatoka, przy którey leży Kirkwall, ale nawet całe morze, ile tylko okiem zasięgnie można, mianowicie ciaśnina oddzielająca wyspę Shapinscha od Pornony, naywiększey w Orkadach, okryte były mnóstwem statków i różnego rodzaiu łodzi, przybywających z różnych stron z podróżnemi lub towarami na Kirkwalski iarmark.
Ze stanowiska wyniesionego nad całą tę scenę, oba przyiaciele podług zwyczaiu żeglarzy użyli perspektywy dla uważania zatoki Kirkwallu i znayduiących się na niey statków. Lecz uwaga ich obu osobnemi przedmiotami zdawała się być zaięta. Bunce, czyli Allamont iak się wolał nazywać, wlepił oczy na uzbro – ioną szalupę, odznaczającą się wyzszym pokładem i banderą angielską, stała ona w tłumie kupieckich statków na kotwicy, różniła się od innych wspaniałością wszystkich swych masztów, iak stary żołnierz od rekrutów.
– Oto ona! zawołał Bunce: czemużona nie iest w zatoce Honduras, ty nie iesteś kapitanem, ia twoim adiutantem,. Fletscher twoim kwatermistrzem, z piędziesiccią ieszcze na nim grackich iunaków! nie prędkobym zapragnął widzieć się z temi chwastami i opokami. Ale ty będziesz naszym kapitanem. Ten stary zwierz Goffe upiia się co dzień iak lord, uwiia się ze swoim pałaszem, napada własnych ludzi z szablą i pistoletem; lak miał niegodziwe przeprawki z mieszkańcami, ze iuż nawet nie chcą nam dostarczać do okrętu wody i żywności, i tych dni spodziewamy sio otwartego z nimi zerwania.
Bunce niesłysząc żadney od KIewelanda odpowiedzi, obrócił się do niego, a widząc, że patrzy winną stronę:
– Cóż to znaczy! zawołał, co za upodobanie patrzeć na tę nędzną łódkę, naładowaną tylko stokfiszami, soloną rybą, wędzonkami, faskami masła gorszego niż łóy? Cały ten ładunek nie wart panewki prochu. O! nie! pokaz mi tylko hiszpański okręt, niech spostrzegę ze szczytu wielkiego masztu przy wyspie S. Tróycy, Don zanurzający się wodzie iak wieloryb, ciężko wyładowany rumem, cukrem, tytuniem, srebrem i piaskiem złotym! O! wtedy wszystkie żagle na wiatr! pokład wyprzątnięty! każdy pod bronią! Juy – Roger zatknięty! * przypadamy! widziemy ze osada iest liczna i dobrzeu zbroiona…
– O dwudziestu armatach, przerwał Kleweland.
–-
* Tak zwali korsarze czarna banderę, którą wywieszali dla strwożenia nieprzyiaciela.
– A choćby o czterdziestu, odpowiedział Bunce, a nasz tylko o dziesięciu, ale cóż to szkodzi, Don wali kartaczami, żartuycie z tego towarzysze, ustawcie się rzędem na pokładzie, teraz do szturmu! brawo! nuż ognia z dział, pistoletów, karabinów, daleyże szablami! granatami, toporami! Don woła pardon! my wyprzątniemy ładunek bez iego nawet pozwolenia.
– Na honor powiedział Kleweland, tak się szczerze bierzesz do swego rzemiosła, ze gdyś został korsarzem każdy przyzna, iż społeczeństwo nie wielką poniosło strato. Ale ty mnie nie namówisz, abym powrócił na drogę, którą szatan nakreślił. Sam wiesz, ze mata parta idzie do czarta. Za tydzień, a naydaley za miesiąc, zabraknie rumu, cukru; tytuń uleci z dymkiem, a pieniądze i piasek złoty przeydą do rąk uczciwych i sumiennych ludzi co mieszkaią w Port Rogal i w innych mieyscach, patrzą przez szpary na nasz handelek iak mamy pieniądze, a staią się ostrowidzami, kiedy nie mamy. Wtedy nas przyymuią ozięble, a czasem skrycie donoszą do policyi; gdyż iak tylko kieszenie nasze są próżne, ci poczciwi przyiaciele nie mogąc się obeyśc bez pieniędzy, dostaną ich za nasze głowy. Wtedy wychodzi na scenę szubienica i stryczek, i tak się kończy świetny zawód szlachetnego korsarza. Ja myślę porzucić to rzemiosło, powtarzam ci. Kiedy rzucę okiem z iedney z tych łodzi na drugą, wolałbym raczey wiosłem robić w naygorszey, niż być znowu tem czem byłem. Ci biedni ludzie puszczaią się na morze tylko dla wyszukania uczciwych do życia sposobów, albo dla zaprowadzenia przyicielskich związków pomiędzy wyspami, w celu wspólney dla siebie korzyści, a my dla rozbiiania i niszczenia drugich, i zgubienia siebie samych na tyra i na tamtym świecie. Niechcę wieśdź daley takiego życia, postanowiłem zostać uczciwym człowiekiem.
– A gdzież twoia uczciwość obierze sobie mieszkanie? zapytał Bunce. Znieważyłes prawa wszystkich narodów, i ręka sprawiedliwości uchwyci i zetrze cię wszędzie, tam nawet gdzie w twojem rozumieniu schronisz się naybezpieczniey. Klewelandzie, przeciw memu zwyczaiowi, mówię do ciebie bez żartu. Ja także miałem chwile rozmyślania, a chód były krótkie, zatruwały mi goryczą cale tygodnie uciechy. Ale tu iest ostateczność, ieżeli nie marny ochoty służyć za ozdobę jakiemu szubienicznemu słupowi, cóż mamy począć, ieżeli nie żyć iakeśmy dotąd żyli?
– Możemy, odpowiedział Kleweland, odwołać się do odezwy uczynioney względem podobnych nam ludzi, którzy się wyrzekaią swego rzemiosła i poddaią się dodrowolnie.
– Zapewne, rzekł zimno towarzysz, kiedy była ta odezwa, to iuż, pamięci nie ma, a dziś mogą dowolnie karać i przebaczać. Ja gdybym był na twoiem mieyscu, nie poddałbym szyi, na tak niepewne losy.
– Niektórzy z nas świeżo łaskę otrzymali, odpowiedział Kleweland: dla czegożbym ia był nieszczęśliwszy?
– To prawda, przebaczono Harremu Glasby i kilku innym, lecz Harry Glasby stał się im co się zowie użytecznym, on zdradził swoich braci, on pomógł do wzięcia Fortuny; czegobyś ty nie uczynił, nie, choćby dla zemszczenia się nad tym gburom Goffe.
– Wolałbym raczey sto razy umrzeć, zawołał Kleweland.
– Jabym na to przysiągł. Inni zaś byli to prości siepacze, zaledwie warci sznura, na którymby wisieli. Ale twe imie tyle narobiło hałasu, ż e ci się nie tak łatwo przyjdzie wywinąć. Jesteś naczelnikiem bandy, dla tego gorzey przypłacisz.
– Dlaczegoż to? ty wiesz dobrze iakem się zawsze prowadził Jacku,
– Lepiey Fryderyku.
– Do kaduka ze swoiem waryactwem! Dosyć tych żartów, mówmy poważnie.
– Na chwilę, zgoda, gdyż ia czuię że mnie przeymuie duch Altamonta. Oto iuż dziesięć minut, iak mówię poważnie.
– No, to ieszcze kilka słów. Wiem Jacku, żeś iest do mnie prawdziwie przywiązany; kiedym się wiec o tem przed tobą rozgadał, muszę ci się zwierzyć zupełnie. Powiedzże, dla czegoby mi odmówiono łaski? Rozbóynikiem byłem to prawda, ale mógłbym dowieść ilu ludziom ocaliłam życie, ilem razy kazał wrócić właścicielom towary, które, gdybym się był nie wdał, zniszczyliby moi podwładni przez samą rozkosz wyrządzania złego. Słowem, Bunce, mógłbym dowieść…
– Że iesteś łotr uczciwy iak sam Robin Hood, i dla tego właśnie Fletscher, ia i niektórzy z nas nie zupełnie ladaco, szczerześmy się do ciebie przywiązali, bo nie dopuszczasz, aby cecha całkowitey hańby przywiązywała sio, do imienia korsarza. Ale niech i lak będzie, otrzymasz ułaskawienie; gdzież się potem podzieiesz? iaka klassa społeczeństwa przyymie się na swoie łono? gdzie będziesz mógł znaleść przyiaciół? Drakę, za Elżbiety, złupił Mexyk i Peru, nie maiąc nawet patentu, a iednak: cześć pamięci tey królowey! zrobiła go ieszcze kawalerem, iak wrócił. Za czasów wesołego króla Karola, Galliyczyk Hal-Morgan pozwoził do siebie wszystkie na morzu zdobycze, kupił sobie dobra i zamek, a któż, go kiedy szarpał? Ale teraz nie iak się dzieie. Jeden dzień bądź korsarzem, a potępią cię na zawsze. Biedny odrzutek unikany i pogardzany od wszystkich, zyć może gdzieś tam w ciemnym zakącie z cząsteczki swego przemysłu, iakiego mu rząd jeżli łaska, pozwolić raczy, a do lego pieczęć ułaskawienia nie zadarmo udzieloną ran będzie, lecz kiedy się pokaże na drodze, na ulicy, ieśli iaki nieznaiomy zapyta co to za człowiek opalony, posępny, ze spuszczonem okiem, przed którym iakby przed zapowietrzonym ustępuią wszyscy, odpowiedzą mu, że to ten, słowem, rozbóynik morski. Żaden uczciwy człowiek nie będzie z nim rozmawiał, żadna zacna kobieta nie odda mu ręki.
– Zamocny iest twóy obraz Jacku zawołał przerywaiąc mu Kleweland, są kobiety… iedna iest przynaymniey, która byłaby wierna swemu kochankowi, choćby połączą! w sobie wszystkie rysy twego obrazu.
– Bunce z wlepionemi w swego przyjaciela oczyma, stał chwilę w milczeniu. – Na moię duszę,! rzekł nakoniec, zaczynam wierzyć, ż e ieslem czarownikiem.
Z samego początku naszey rozmowy iużem się domyślił, chociaż nie wielkie do tego widziałem prawdopodobieństwo, że do tey sprawy wchodzi dziewczyna. To ieszcze na honor gorsza niż, książe Volscius rozkochany. Ha! ha! ha! – Smiey się iak chcesz, to czysta prawda. Jest iedna istota co mnie raczy kochać, mnie! korsarza: przyznam cisie szczerze Bunce, choć tysiąc razy przeklinam nasz łotrowski zawód i brzydzę się sam sobą za to żem się mu poświęcił, wątpię, abym kiedy miał odwagę do wykonania przedsięwziętego zamyślu, gdybym się nie spodziewał zasłużyć na rękę tey, którą kocham,
– Ha! ieśli tak, to nie ma co przekonywać człowieka, który stracił rozum. Miłość w naszym zawodzie, kapitanie, czystem iest waryactwem. Musi być ta dziewczyna rzadkiem stworzeniem, kiedy dla iey pięknych oczu rozsądny człowiek naraża się na szubienicę. Ale po – wiedz mi, czy iey umysł takie iak twóy odbywa podróże? czy nie ma w tym względnie iakiey pomiędzy wami sympatyi? bo ia sobie wystawiam, że ona nie iest z rzędu owych piękności, które nas łowią z powołania, i które kochamy dopóki się nam podoba. To zapewne iakaś dziewczyna wzorowego sprawowania się i nieskażonej sławy?
– Jest to naycnotliwsza, naypięknieysza istota ziemi.
– I ona cie kocha, zacny kapitanie, wiedząc żeś iest na czele orszaku szlachetnych bohaterów, których gmin zowie korsarzami?
– O! iestem tego pewny.
– W takim razie iesl czystą waryatką, iakem to zaraz mówił, albo nie wie co to iest korsarz.
– Co do drugiego, masz słuszność. Wychowana była w ustroniu, w ta – kiey prostocie, w ltak zupelney niewiadomości złego, ze porównywa nasze rzemiosło do dzieł starożytnych Norweagów, którzy okrywali morze swemi zwycięzkiemi galerami, zakładali osady, podbiiali królestwa, i nazywali się królami morza.
– O! to brzmi lepiey niż – korsarz: ale śmiem powiedzieć, że roztrząsnąwszy rzecz, to prawie iedno. Ta dziewczyna musi być zuh. Czemuż iey nie zaprowadzisz na okręt? niech dogodzi swoim marzeniom.
– Czy myślisz, abym do lego stopnia byt szatanem, żebym miał korzystać z iey błędu i marzeń, i prowadzić tego anioła piękności i niewinności do piekła na naszym haniebnym, iak wiesz, okręcie? Powiadam ci móy przyjacielu, że gdyby się podwoił cię/ar wszystkich moich występków ważyłby tyle co piórko w porównaniu tey zbrodni, ieślibym iey śmiał dopuścić się.
– A więc oszalałeś iak mi się zdaie, żeś przypłynął do Orkadów. Kiedyś wieść rozszerzy się, ze okręt la Rewanche pod dowództwem sławnego korsarza Klewelanda, rozbił się o skaty w Main Land, i zginął z ludźmi i rzeczami. A tak mógłbyś tam żyć nie znany od przyjaciół i nieprzyiaciół, ożenić się ze swoią ładną Szetlandką, zamienić twóy pas na wędtę, szablę na oszczep, i łowić na morzu nie piastry, ale ryby.
– Taki właśnie był móy zamysł, ale hultay kramarz nędzny iarmarkowy tandeciarz, mieszaiąc się we wszystko co do niego wcale nie należy, przyniósł do wysp Szeilandzkich wiadomość o waszem przybyciu, i to mnie zmusiło przypłynąć, dla zobaczenia czy to był ten sam okręt, o którym wprzód mówiłem, nim ieszcze postanowiłem wyrzec się mego rzemiosła.
– Ściśle uważaiąc, nie ileś uczynił, gdyż iakes się ty w Main-Land dowiedział o naszem do Kirkwallu przybyciu, podobnie i mybyśmy się wkrótce dowie – dzieli o twoim pobycie na wyspach Szetlandzkich, a lak niektórzy z nas, iedni przez przyiaźń, drudzy przez nienawiść, a wielu może przez boiaźń, aby ci czasem nie przyszła do głowy ochota zagrać rolę Harrego Glasby, popłynęliby niezawodnie dla zabrania ciebie do swego grona.