Rozmowy z katem [2018] - ebook
Rozmowy z katem [2018] - ebook
Polski bohater więziony miesiącami przez własnych rodaków. Dzień i noc w towarzystwie mordercy, kata warszawskiego getta, generała SS Jürgena Stroopa.
„Do widzenia, Herr Moczarski, do zobaczenia niedługo u św. Piotra!” – mówi Stroop na pożegnanie, idąc na egzekucję. Czy można sobie wyobrazić podobną sytuację? Taki sam wyrok, wyrok śmierci, wydany na bezlitosnego nazistę i bohatera Armii Krajowej przez Polskę Ludową?
Chociaż oprawcy w więzieniu mokotowskim mają wyjątkową wyobraźnię – poddają Moczarskiego 49 rodzajom tortur – on sam również wpada na oryginalny pomysł. Zachęca nazistę do szczerych zwierzeń. Zapamiętuje wszystko.
Dziś możemy czytać jedną z najważniejszych rozmów, jakie kiedykolwiek się odbyły. To rozmowa śmiertelnych wrogów w celi śmierci. Różnica między nimi jest taka, że tylko jeden z nich dostał sprawiedliwy wyrok.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-4215-9 |
Rozmiar pliku: | 5,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Historia wydania tej książki mogłaby być tematem osobnej pracy.
Pierwszy fragment _Rozmów z katem_ Kazimierza Moczarskiego ukazał się drukiem w warszawskiej „Polityce” w 1968 roku (nr 26), całość została opublikowana w odcinkach na łamach wrocławskiej „Odry” w latach 1972 (od nr. 4) – 1974 (do nr. 2), zaś pierwsze wydanie książkowe miało miejsce dopiero dwa lata po śmierci Autora, który zmarł 27 września 1975 roku w Warszawie.
W latach 1977–1985 Państwowy Instytut Wydawniczy opublikował łącznie pięć wydań tej książki (tłumaczenia ukazały się wówczas w 10 krajach), a w latach 1992–2002 Wydawnictwo Naukowe PWN kolejnych dziesięć edycji _Rozmów z katem_ jako lektury szkolnej, już w kształcie integralnym (z przywróceniem fragmentów wyciętych przez cenzurę, m.in. autorskiego zakończenia), z tłumaczeniem na język polski przedmowy Andrzeja Szczypiorskiego do wydania niemieckiego, z przypisami i kalendarium życia Autora w opracowaniu Andrzeja Krzysztofa Kunerta.
Edycja niniejsza (siedemnasta), również opracowana przez A.K. Kunerta, zawiera – w wersji znacznie poszerzonej – przypisy i kalendarium życia Autora oraz przygotowany specjalnie do niej aneks.WSTĘP
_Rozmowy z katem_ Kazimierza Moczarskiego to książka niezwykła, dająca czytelnikowi wgląd w sprawy wielkiej wagi. W świetle stosunków międzynarodowych pokazuje, jak mylny jest panujący powszechnie pogląd, że II wojna światowa była prostym, dwubiegunowym konfliktem między Dobrem a Złem; między państwami demokratycznymi a ich faszystowskim wrogiem. Już choćby to, że _Rozmowy_... rozgrywają się w powojennym więzieniu, w celi, którą członek podziemnego ruchu oporu dzieli z nazistowskim zbrodniarzem wojennym, dowodzi, że natura konfliktu była bardziej złożona. W istocie wojnę w Europie toczyły nie dwie, lecz trzy siły – faszystowskie Państwa Osi, Związek Radziecki oraz obóz demokratyczny pod przywództwem Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. Fakt, że Związek Radziecki rozpoczął wojnę jako sojusznik nazistów, a po roku 1941 przystąpił do koalicji mocarstw zachodnich, nie zmienił głęboko zakorzenionej w Sowietach wrogości zarówno wobec faszyzmu, jak i demokracji. Po zwycięstwie w 1945 roku Stalin bez skrupułów potępił demokrację zachodnią, a jej przedstawicieli traktował z taką samą pogardą, jak pokonanych faszystów. W logice komunistycznej zatem decyzja o umieszczeniu w jednej celi Moczarskiego, żołnierza polskiego ruchu oporu, i generała SS Jürgena Stroopa, współodpowiedzialnego za likwidację getta warszawskiego, była całkowicie naturalna. Mimo iż Moczarski i jego współtowarzysze-akowcy z determinacją i poświęceniem walczyli z nazistami, komuniści bez wahania skazali go na karę śmierci jako kolaboranta.
W polskiej rzeczywistości los Moczarskiego dobitnie ilustruje determinację powojennego reżimu kontrolowanego przez ZSRR. Moczarski należał do wykształconej, świadomej politycznie klasy społecznej, która w normalnych warunkach objęłaby po wojnie władzę, jednak została od niej odcięta. Z drugiej strony, Stalin, z którego rozkazu w latach 1938–1939 wymordowano większość przywódców Komunistycznej Partii Polski, nie dysponował wystarczającą liczbą wyszkolonych kadr administracyjnych. Wskutek tego przez kilkanaście lat od przejęcia wpływów przez Sowietów w 1944 roku w Polsce panoszyły się brutalna siła i matactwo, a stery władzy trzymała grupka polityków bezwzględnie posłusznych rozkazom z Moskwy.
W świetle tych uwarunkowań Moczarski godny jest najwyższego podziwu za to, jak wykorzystał sposobność dłuższego obcowania ze Stroopem. Rozmawiając z nim systematycznie przez kilka miesięcy, zdołał stworzyć sobie szczegółowy obraz nazistowskiego umysłu, a zapamiętując wypowiedzi współwięźnia – zachować zgromadzony materiał do późniejszej publikacji. Stworzony w ten sposób wizerunek „kata” zapada w pamięć bodaj równie mocno, jak okoliczności, w których powstawał. Stroop nie przejawiał ani śladu skruchy za popełnione zbrodnie. Działał na rzecz wprowadzania w życie utopii, w którą szczerze wierzył, i nie żałował niczego, z wyjątkiem zdarzeń, które doprowadziły do upadku III Rzeszy. Ponieważ, podobnie jak i jego współwięzień, czekał na wykonanie kary śmierci, mógł mówić najzupełniej otwarcie, bez przekłamań i przemilczeń. Rankiem w dzień rozstania powiedział raźnym głosem: „Do widzenia, Herr Moczarski, do zobaczenia niedługo u św. Piotra!”.
_Rozmowy z katem_ ukazywały się w rozmaitych edycjach w Polsce oraz w przekładach na języki obce. Pierwsze polskie wydanie książkowe z roku 1977 było oczywiście okrojone przez cenzurę. Niniejsze – kolejne już wydanie pełnej wersji książki Moczarskiego – jest zatem bardzo potrzebne jako wiarygodny dokument jednego z najbardziej znaczących epizodów dwudziestego wieku.
Norman Davies
15 września 2003
(tłum. Agnieszka Pokojska)I. OKO W OKO ZE STROOPEM
Bo cóż by warte były bunty i cierpienia,
Gdyby kiedyś w godzinę zdobytej wolności,
Nie miały się przerodzić w cierpień zrozumienie
Gdyby się lud gnębiony stawał gnębicielem
I w dłoń przebitą gwoździem chwytał miecz Piłata?
Antoni Słonimski, _Do przyjaciół w Anglii_
2 marca 1949 roku. Oddział XI Mokotowa, warszawskiego więzienia. Właśnie przeniesiono mnie do innej celi, gdzie siedziało dwóch mężczyzn. Ledwo drzwi przyryglowano, zaczęliśmy się „obwąchiwać” – jak to więźniowie. Ci dwaj mieli chwilowo przewagę w układzie stosunków wewnątrzcelowych, bo byłem do nich przekwaterowany. Co prawda i ja miałem jakieś szańce. Dla zanurzenia się w ochronnej rezerwie mogłem np. robić z siebie „słup soli” lub udawać „Janka z księżyca”. Oni nie byli w stanie stosować podobnych praktyk, bo tworzyli konstelację, w ruchu.
– Sind Sie Pole?1 – pyta starszy, niewysoki, szczupły, z żylastymi rękami, kartoflanym brzuchem i dużymi brakami w uzębieniu. Kurtka feldgrau, więzienne spodnie, drewniaki. Koszula rozchełstana.
– Tak. A panowie?
– Niemcy. My jesteśmy sogennante Kriegsverbrecher2.
Rozpakowuję majdan, upycham graty. Starszy ułatwia te czynności, bez zachęty z mojej strony. Nie mówimy. Wszyscy przejęci. Ja wtedy tak mniej więcej myślałem: – Niemcy. Pierwszy raz w życiu będę z nimi bardzo blisko. Takich hitlerowców z lat okupacji pamiętam, jakby to było dzisiaj. Trudna sytuacja, ale w Mokotowie nieraz łączono w celach więźniów bez zaglądania w rubrykę narodowości. Niemcy. Dzieli mnie od nich wszystko – a więc i ciężar przeszłości, i postawa światopoglądowa. A łączy: interes ludzi w jednej celi. Czy taka więź sytuacyjna, nie wytworzona z dobrej woli, może być podobna do kładki nad przepaścią?
Przerywam błyskawiczne refleksje, bo nawyk czuwania alarmuje: dlaczego ten drugi hitlerowiec jest bierny i wtulony w okno? Niebezpieczny, czy się boi?
Przy zagospodarowaniu pomagał mi Gustaw Schielke z Hanoweru, długoletni zawodowy podoficer kryminalnej policji obyczajowej (Sittenpolizei). W czasie wojny SS-Untersturmführer3, archiwista krakowskiego urzędu BdS, czyli dowódcy Policji Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa4 w Generalnej Guberni.
– Po sprawie? – pytam go.
– Nie.
– Długo w mamrze?
– W Polsce: 1 rok, 9 miesięcy i 27 dni. Przedtem siedziałem w obozach aliantów w Niemczech Zachodnich.
Jeszcze liczy dni, stawiając prawdopodobnie kreseczki na ścianie, z nadzieją, że opowie wnukom o więzieniu w Polsce – pomyślałem.
Ten drugi, co niepokoił mnie, był wysokim i nawet pozornie barczystym mężczyzną. Zasłaniając część okna, ustawiał się pod światło. Trudno go obserwować. Znałem te metody. Ma kompleksy śledcze, więzienne – skonstatowałem – ale zachowuje się fachowo.
– Stroop – przedstawił się wreszcie. – Mein Name ist Stroop, durch zwei „o”. Vorname: Jürgen. Ich bin General-leutnant. Po polsku: division-general... Enchanté, Monsieur5.
Podniecony, miał czerwone uszy. Ja chyba także. Przybycie do obcej celi lub poznanie więźnia to wielka emocja.
Ledwo wymieniłem nazwisko, wtoczył się kocioł i zapach obiadu. Kalifaktorzy6, również Niemcy, dali moim kompanionom znak, że nie jestem kapuś. Od dawna znali mnie z różnych okoliczności życia mokotowskiego.
Stroop dostawał, oficjalnie, podwójną porcję. Jadł z apetytem, systematycznie. Obiad w milczeniu. Zmuszam się do spokojnego połykania, aby nowi towarzysze nie spostrzegli, jak jestem poruszony.
Więc to jest właśnie Stroop, zaufaniec Himmlera, warszawski SS- und Polizeiführer7, likwidator stołecznego getta i poprzednik ukaranego przez nas Kutschery8. Siedzi o metr i zajada obiad. Pięćdziesięcioletni. Starannie, jak na więzienie, ubrany. Ciemnopąsowa wiatrówka, pod szyją biały halsztuk z chusteczki kunsztownie zawiązanej. Spodnie beige9. Trzewiki brązowe, lekko sfatygowane, wyczyszczone na glans.
Schielke wiosłuje łyżką. Zjadł szybko, zanucił „In Hannover an der Leine, haben Mädchen dicke Beine”10, i jakby od niechcenia spytał: – Dawno pan siedzi?
Odpowiedziałem. Zaproponował wtedy, że umyje moją menażkę. Musiał się spotkać z odmową, bo takie usługi przyjmuje się z pilnej potrzeby albo z przyjaźni.
Stroop obiadował wolno. W końcu podał Schielkemu dwie miski do umycia. Przedtem popuścił spodnie, zapinając je w pasie na jeden z rezerwowych guzików, przyszytych przez niego na „średnie” lub „większe” nafaszerowanie brzucha.
Schielke pucuje naczynia. Stroop milczący, przy stoliku podokiennym, oparty na łokciach, twarz w dłoniach. Mięsisty nos wystaje zza palców. Pozycja tragicznego mędrca.
Zainteresowała mnie ta kontemplacja. Wiązałem ją z fotografiami Stroopowskiego „ołtarzyka” na stoliku. Obok Biblii leżały tam dwie paczki listów z NRF11, kilka książek, zeszyt, ołówki. Ale co mnie przede wszystkim uderzyło – to poliptyk fotograficzny rodziny Stroopa. Na kartonie pod każdym zdjęciem wykaligrafowane gotykiem napisy: „Unsere Mutter”, „Unsere Tochter”, „Unser Sohn” i „Meine Frau”12. W zakamarkach „ołtarzyka” – drobne pamiątki, m.in. piórko kraski ze smugą błękitu i listek. Zasuszony listek brzozy. Kontemplacja Stroopa wydawała się melancholiczna, więc pytam, o czym duma. Nie wykluczałem odpowiedzi: „o swoich sprawach”, co oznaczałoby, że myśli o rodzinie i prosi, aby nie przeszkadzać. A Stroop rzekł:
– Zapomniałem, jak po polsku nazywa się ptaszek, którego mianem określają u was młode kobiety. Jakoś tak: szy... szy... szybka czy podobnie?
– Gdzie pan to słowo słyszał?
– Na spacerze, gdy więźniowie kryminalni z ogólnych cel zagadywali aresztantkę z klasa biustem, która pracuje w pralni. Nie mogę tego słowa spamiętać. Co dzień je powtarzałem. Brzmi jak: szybka, szczyrka...
– Może mówili: ścierka? Ale to nie ptaszek.
– Na pewno był ptaszek. I na pewno nie szczerka.
– Upiera się pan przy ptaszku, więc może sikorka?
– Tak – rozpromienił się – szykorka, szykorka, die Meise. Tamta młódka z pralni przeginała szyję niby szykorka.
– Jak generał sobie podje – zarechotał Gustaw Schielke – to robi się pies na młode baby. Nie te czasy, Herr General! A ponadto, jak żyję, nie widziałem szykorek z piersiami!
Generał zgromił Schielkego wzrokiem. Po raz pierwszy zobaczyłem ołów w oczach Stroopa.
*
Cela miała jedno łóżko, które można było podnosić i przytwierdzać na dzień do ściany (w żargonie więziennym zwane legimatą). Dotychczas spał na nim Stroop, a Schielke rozkładał siennik na podłodze. Przy końcu dnia musieliśmy ustalić nowy system spania. Stroop zwrócił się wtedy do mnie: – Idę na podłogę. Panu przysługuje łóżko, ponieważ pan jest członkiem narodu tu rządzącego i zwycięskiego, a więc narodu panów. (Powiedział: „Herrenvolk”).
Osłupiałem. To nie była ze strony Stroopa komedia, poza lub grzeczność. On po prostu ujawnił swój pogląd na stosunki między ludźmi. Wylazły z niego wpajane od dzieciństwa: kult siły i służalstwo – nieuchronny produkt ślepego posłuszeństwa.
Schielke poparł Stroopa. Uzasadniłem odmowę truizmem, że wszyscy więźniowie są równi w zakresie bytu więziennego. I do ostatnich dni ze Stroopem i Schielkem spaliśmy wszyscy na podłodze, na trzech siennikach.
Nie wykluczam, że Stroop uważał mnie – jeśli idzie o tę sprawę – za wariata.
*
Wkrótce po konflikcie z Schielkem na temat szykorki Stroop zaproponował obejrzenie książek. Miał ich około 180; większość z zasobów bibliotecznych więzienia. Wszystkie w języku niemieckim. Były tam dzieła naukowe (m.in. historyczne, geograficzne, gospodarcze), podręczniki szkolne, powieści, broszury i nawet druki propagandowe NSDAP13.
Rzuciłem się na książki żarłocznie: objaw normalny w więzieniu. Początkowo przeglądałem teksty, ilustracje i mapy. Potem zaczytywałem się. No, i dyskutowaliśmy. Chłonąłem informacje o Niemczech oraz komentarze obu hitlerowców do zjawisk niezrozumiałych dla Polaka. Pogłębiałem znajomość niemieckiego. Słuchałem gawęd, naświetleń, opinii i – co jest nieuchronne – zwierzeń.
Słuchałem opowiadań o miastach i wsi niemieckiej, o górach, dolinach, lasach, o życiu nie tylko miast, ale i rodzin, i poszczególnych jednostek. Przeżywałem zapach sieni i kuchni, pokojów jadalnych i salonów, knajp i ogrodów, bitew i tęsknot za Heimatem14. Szedłem – były żołnierz Armii Krajowej – ślad w ślad za życiem hitlerowca Stroopa, razem z nim, koło niego i jednocześnie przeciw niemu*, choć jasne, że nie z dozorcami więziennymi*.
*
Jürgen Stroop. Ochotnik I wojny światowej. Były kombatant detmoldskiego pułku pruskiej piechoty. Współorganizator partii hitlerowskiej w księstwie Lippe. Maszeruje ulicami Norymbergi wśród ryków na cześć Hitlera. Pnie się – mimo słabego wykształcenia – po drabinie zaszczytów i protekcji SS-owskiej. Urzęduje w Münsterze i Hamburgu. Działa twardą ręką, często okrutnie i morderczo: w Czechosłowacji, Polsce, na Ukrainie i Kaukazie, w Grecji, zachodnich Niemczech, Francji i Luksemburgu. Kocha swoje i obce kobiety, ale tylko swoje dzieci. Rozmawia z politykami III Rzeszy, z Himmlerem i czołówką SS. Jeździ horchami i maybachami. Cwałuje konno przez pola Teutoburskiego Lasu i Ukrainy. Nosi monokl i celebruje godność partyjnego generała. I nigdy nie powie inaczej o Hitlerze i Himmlerze, jak: Adolf Hitler i Heinrich Himmler; zawsze z imionami – w czym wyrażał się jego stale wiernopoddańczy stosunek do tych „wielkich ludzi Niemiec XX wieku”.
Podążałem również za Stroopem w kwietniowe dni getta warszawskiego, choć trudno mi było czasem słuchać jego relacji z Grossaktion15. Czułem jeszcze dym tej dzielnicy mego miasta, pokonanej i palonej w 1943 roku.
Towarzyszyłem mu także w sierpniowym mordzie 1944 roku – na generale-feldmarszałku von Kluge, oraz w likwidowaniu jeńców – lotników USA na obszarze Reńskiej Marchii Zachodniej.
*
Dyskutowaliśmy o wielu sprawach – szczególnie w końcowym okresie wspólnego pobytu w celi.
Stroop nie był gadułą, ale miał tendencję do opowiadania o sobie, m.in. do chwalenia się. Wlazły w niego dygnitarskie nawyki! Lubił mieć swoją publiczność. Teraz Schielke i ja byliśmy jego jedynymi słuchaczami. Ta okoliczność pozwoliła mi na zdobycie wielu wiarygodnych, choć przekazanych słowem, materiałów.
Stroop nie opisywał chronologicznie swego życia. Czasem rozmawialiśmy godzinami o jednej kwestii. Innego dnia przeskakiwaliśmy z tematu na temat. Z tak prowadzonych rozmów starałem się skonstruować możliwie usystematyzowany tok książki.
Gustaw Schielke często patrzył z innego niż Stroop punktu widzenia na niektóre fakty i zjawiska. Był raczej prostolinijny psychicznie. I grały w nim relikty świadomości socjaldemokratycznej oraz związkowo-pracowniczej z okresu młodości. Prawdy wygłaszane mimo woli (a może nieraz w sposób zamierzony) przez Schielkego stanowiły odczynnik na jednostronność Stroopa. Były również narzędziem kontroli i uzupełnieniem Stroopowskich wynurzeń.
Początkowo układ stosunków w celi cechowała ostrożność połączona ze zdziwieniem, wywołanym niezwykłością bądź co bądź sytuacji, potem – dyplomatyzowanie i język podtekstów, wreszcie – otwarte, czasem brutalne, wypowiadanie niektórych opinii i wiadomości. Stąd dochodziło do spięć.
*
Czy nasze rozmowy były szczere? Wydaje mi się, że w dużej mierze tak – szczególnie gdy już się dobrze poznaliśmy. Proste i niekłamane są wyznania więźniów w obliczu ostateczności. Była to jednak szczerość bierna, polegająca na unikaniu okoliczności, które mogłyby spowodować przypadkowe „zakapowanie” więźnia. Ponadto panował w celi klimat niepisanej umowy, żeby w zasadzie nie poruszać najdrażliwszych spraw lub mówić o nich oględnie.
Byłoby nielojalne wobec Czytelnika, gdybym nie podkreślił, że dążyłem do szczerości, a przez to do wyłuskania możliwie pełnej prawdy o Stroopie i jego życiu. Moje zaszokowanie z chwilą znalezienia się z hitlerowcami, o czym piszę na początku, szybko przekształciło się w postanowienie: jeżeli już jestem ze zbrodniarzami wojennymi, to niech ich poznam, niech próbuję rozłożyć na włókna ich życiorysy i osobowość. Gdy to się uda, mam możność – choć w pewnym stopniu – odpowiedzieć sobie na pytanie, jaki mechanizm historyczny, psychologiczny, socjologiczny doprowadził część Niemców do uformowania się w zespół ludobójców, którzy kierowali Rzeszą i usiłowali zaprowadzić swój Ordnung16 w Europie i w świecie.
*
W czasie prawie dziewięciomiesięcznego pobytu ze Stroopem znajdowałem się więc oko w oko z ludobójcą. Stosunki między nami przebiegały w płaszczyźnie swoistej lojalności. Starałem się, choć to z początku sprawiało mi niejaką trudność, widzieć w Stroopie tylko człowieka. On wyczuwał taką postawę, mimo że jasno akcentowałem inność oraz wrogość wobec myśli i działań, którym służył lub których dokonał. Stroop również nie próbował przechodzić na pozycję przyjaciela Polaków i ostrego potępiania własnych czynów.
Ten wspólny pobyt stał się bodźcem i materiałem źródłowym do napisania niniejszej książki. Obraz, jaki przedstawiam, na pewno jest niecałkowity. I niewolny od moich komentarzy, choć usiłowałem tego unikać.
*
Czy wiernie przekazuję istotę słów i postaw Stroopa oraz Schielkego? Myślę, że tak. Tym bardziej że wkrótce po opuszczeniu więzienia poczyniłem notatki i zapiski, a niektóre elementy wypowiedzi Stroopowskich sprawdziłem w archiwach i dostępnej dokumentacji historycznej. I nigdzie nie natrafiłem na ślad, że Stroop w rozmowach ze mną kłamał czy zbyt podbarwiał.
Pewne fragmenty _Rozmów z katem_ mogą budzić nieporozumienie. Jeżeli podobne reakcje nastąpią, to będą – myślę – wywołane: albo niedopasowaniem doświadczeń Czytelnika do opisywanych faktów, albo subiektywnymi trudnościami napisania tej relacji. Powtarzam: relacji, gdyż literaturyzowanie wydaje się być, w przypadku takiej książki, niewłaściwe.
I jeszcze jedna sprawa. Dotyczy dialogów, stosowanych dość często w niektórych rozdziałach _Rozmów z katem._ Może tych dialogów być za dużo, jak na niektóre gusty. Lecz mój 255-dniowy wspólny pobyt17 w trójkącie: Stroop, Schielke i ja (przez krótki czas był z nami czwarty współwięzień), charakteryzował się dialogiem – podstawową formą słownych kontaktów w niedużych celach. Jakże z tej formy nie korzystać, gdy idzie o prawdę?!
1 Sind Sie Pole ? (niem.) – Czy pan jest Polakiem ?
2 ... sogennante Kriegsverbrecher (niem.) – ... tak zwani przestępcy wojenni (zbrodniarze wojenni). __
3 Untersturmführer (Untersturmführer w SS, SS-Untersturmführer w Waffen-SS) – najniższy stopień oficerski (odpowiednik stopnia Leutnant w Wehrmachcie), podporucznik.
4 Befehlshaber des Sicherheitspolizei und der Sicherheitsdienst (BdS) im Generalgouvernement (niem.), Dowódca Policji Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa w Generalnym Gubernatorstwie.
5 Mein Name... (niem., franc.) – Moje nazwisko Stroop, przez dwa „o”. Imię: Jürgen. Jestem generałem-porucznikiem. Po polsku: generałem dywizji... Bardzo mi miło, proszę pana.
6 Kalifaktor – dawniej: kalefaktor (łac.), ubogi uczeń w szkołach zakonnych, który w zamian za utrzymanie palił w piecach, rąbał drwa i karał cieleśnie winowajców, w przenośni: pochlebca, donosiciel; w okresie PRL w gwarze więziennej kalifaktor – więzień funkcyjny, korytarzowy, często Niemiec.
7 Warszawski SS- und Polizeiführer (niem.) – Der SS- und Polizeiführer (SSPF) im Distrikt Warschau, Dowódca SS i Policji na Dystrykt Warszawski.
8 SS-Brigadeführer und Generalmajor der Polizei (Brigadeführer SS i generał-major /generał brygady/ policji) Franz Kutschera (1904–1944), Dowódca SS i Po-licji na Dystrykt Warszawski od września 1943 r., który podpisywał obwieszczenia o masowych egzekucjach publicznych w Warszawie, dokonywanych przez Niemców od 16 października 1943 r. Zlikwidowany 1 lutego 1944 r. przez żołnierzy oddziału specjalnego „Pegaz” Kierownictwa Dywersji (Kedywu) Komendy Głównej Armii Krajowej (późniejszy batalion „Parasol” Armii Krajowej). Oficjalny komunikat o tej akcji opublikowano na łamach centralnego organu prasowego AK „Biuletynu Informacyjnego” 24 lutego 1944 r. (nr 8), nazywając w nim Kutscherę „głównym organizatorem trwającego od kilku miesięcy wzmożonego terroru”.
9 Beige (franc.) – beżowe.
10 „In Hannover...” (niem.) – „W Hanowerze, nad rzeką Leine, dziewczęta mają grube nogi”.
11 Nazwę utworzonego we wrześniu 1949 r. państwa: Bundesrepublik Deutschland (BRD) tłumaczono w Polsce początkowo jako: Niemiecka Republika Federalna (NRF), dopiero po nawiązaniu stosunków dyplomatycznych w 1972 r. wprowadzając właściwą nazwę: Republika Federalna Niemiec (RFN).
12 „Unsere Mutter” ... (niem.) – „nasza matka, nasza córka, nasz syn, moja żona”.
13 Nationalsozialistische Deutsche Arbeiterpartei, NSDAP (niem.) – Narodowo-Socjalistyczna Niemiecka Partia Robotnicza.
14 Heimat (niem.) – ojczyzna, ziemia rodzinna.
* Gwiazdkami zaznaczono fragment tekstu obecny w odpowiednim odcinku edycji _Rozmów z katem_ na łamach „Odry” (1972, nr 4, s. 19), lecz usunięty przez cenzurę w pierwszych pięciu wydaniach książkowych w latach 1977–1985.
15 Grossaktion (niem.) – Wielka Akcja (Wielka Operacja), używana w sprawozdaniach Stroopa nazwa operacji „całkowitego zburzenia getta warszawskiego”, którą na rozkaz Heinricha Himmlera z 16 lutego 1943 r. przeprowadzał on od 19 kwietnia do 16 maja 1943 r. (szerzej opowiada o niej niżej).
16 Ordnung (niem.) – porządek, ład.
17 Autor przebywał w jednej celi więziennej ze Stroopem od 2 marca do 11 listopada 1949 r., a zatem 255 (dwieście pięćdziesiąt pięć) dni. W poprzednich wydaniach powtarzano podaną błędnie liczbę 225 dni.III. POD SZTANDAREM KAJZERA
Księstwo Lippe-Detmold nie dysponowało w kajzerowskiej armii odrębnymi jednostkami taktycznymi i wystawiało przez wiele lat tylko jeden (III.) detmoldski batalion w 55. pruskim pułku piechoty. W początkach XX wieku, jak relacjonował Stroop, naczelne dowództwo postanowiło uformować z mieszkańców Lippe cały 55. pułk, a w razie wojny, dodatkowo, 256. rezerwowy Infanterie-Regiment1. Brały one udział w I wojnie światowej.
– Konflikt 1914–1918 sprowokowali – powtarzał wielokrotnie Stroop – skumotrzeni wrogowie Niemiec. Rzesza nigdy nie pragnęła i nie inspirowała wojen, zawsze tylko się broniła. Wilhelm II, gdy mu Francuzi z Anglikami przystawili pistolet do czoła, znalazł się w przymusowej sytuacji. Musiał chronić własne gniazdo, więc rozpoczął prewencyjne działania militarne.
Po wybuchu „narzuconej wojny” Józef Stroop, początkujący urzędnik katastralny z Detmoldu, zaciągnął się ochotniczo do 55. pułku piechoty. Było to 18 sierpnia 1914 roku. Miał wtedy niecałe 19 lat. Mama płakała. Ojciec, trochę markotny, chodził jednak dumny niby paw z bojowości syna. Księstwo żyło w nacjonalistycznym upojeniu i nienawiści do „śmiertelnego wroga”.
W połowie września 1914 roku Stroop jest już w oddziałach bojowych na froncie zachodnim. Jadąc na linię walki, zobaczył po raz pierwszy Ren. – Przeprawialiśmy się przez tę wielkogermańską rzekę w słoneczny dzień – opowiadał. – Niebo i oczy tamtejszych dziewczyn miały wtedy barwę „kornblumenblau”2, zupełnie jak w piosence.
Myślę, że nie tylko wino (według słów reńskiego walca), ale i entuzjazm wojenny nasycał oczy Niemek aż do chabrowego błękitu.
*
Wkrótce Stroop poznał Francję. Poznał – to nieodpowiednie słowo. On liznął nieco Francji. Jego wiedza o tym kraju ograniczała się – tak wynikało z rozmów więziennych – do informacji wyniesionych ze szkoły podstawowej i wzbogaconych propagandą, sączoną latami pod pomnikiem Hermanna Cheruska.
– Francuzi to zgniłki i meteki3 – powiedział tak, aby pokazać, że niby zna francuski. – Żadna rasa. Wszystko Mischlingi4. Anarchiści i niechluje. Kobiety brudne, choć troszczą się o podmywanie. Według moich doświadczeń – dodał – Francuzki to na ogół prostytutki.
I zaraz opowiedział wulgarną historyjkę o rzekomych przygodach jakiegoś żołnierza na okupowanych przez Rzeszę francuskich terenach, wyczytaną zapewne w propagandowym romansie.
A jednak Francja mu imponowała. Może dlatego, że został ranny w łopatkę pociskiem z broni francuskiej w październiku 1914 roku, pod La Bassée.
Jak on się musiał bać na zachodnim froncie! Minęło 35 lat, a Stroop nie był w stanie uniknąć w celi słów i gestów, które świadczyły, że mu we Francji skóra cierpła ze strachu.
Wyrwał się z ognia na głębokie tyły, do szpitala. Potem rekonwalescencja, która miała trwać krótko, bo rana nie była najcięższa. Ale Mutti zaczęła działać. Książę dbał o stosunki w sztabach ugrupowań, gdzie walczył jego Lippische Regiment, więc dzięki fürstowskiej protekcji szeregowiec Józef Stroop korzystał do lata 1915 roku z urlopu ozdrowieńczego. Często odwiedzał wtedy Detmold. Małe miasto – sława duża. Więc nie tylko dziewczęta w Mühlenstrasse podziwiały jego mundur i nadany w styczniu 1915 Lippische Militärverdienstmedaille mit Schwertern5 oraz świeżutkie oznaki Gefreitera6. Mama wraz z kumoszkami, policjanci oraz konfidenci policjantów, emerytowani wojskowi, księża, dworzanie Fürsta i cały patriotyczny Detmold – piali nad bohaterstwem syna Oberwachtmeistra. Kancelaria księcia, ulegając muzyce nastrojów, działała. I dopiero po ośmiu miesiącach leczenia i wypoczynku przeniesiono Stroopa z Zachodu na front wschodni, znacznie wówczas bezpieczniejszy. Od 1 lipca 1915 służy w 256. rezerwowym detmoldskim pułku piechoty.
Przebywa ze swym oddziałem w Polsce i na Litwie, Białorusi, Polesiu i w Galicji, nieczęsto na pierwszej linii, bo książę Lippe starał się, żeby pułk nie poniósł dużych strat. Stroop awansuje jesienią do stopnia Unteroffiziera7, a 2 grudnia 1915 dostaje za zasługi na froncie francuskim Żelazny Krzyż II klasy8.
– Gdy mi uroczyście wręczano te odznaczenia – powiedział raz w celi – wydawało mi się, że jestem w germańskim niebie!
Stroop to zdyscyplinowany podoficer. Odpowiada mu życie koszarowe, regulamin służby wewnętrznej, ślęczenie nad wykazami kompanii i pułku. Kaligrafuje tam, kreśli. Nie wyobraża sobie lepszej szkoły życia niż pruski dryl. Zazdrośnie patrzy na monokl oficerski. Pije rozkazy z ust szefów. Brutalne połajanki i wymyślania oddaje z nawiązką szeregowcom. Wśród podwładnych ma pupilków – co nie skarżą się na ostre traktowanie i umieją organizować jedzenie.
*
Trafia ze swoją kompanią do Brzeżan. Dostaje kwaterę w polskim domku. Nieźle mu się wiedzie, bo i tryb życia uregulowany, i oficerowie mniej naciskają. Żołnierze – wytrąceni przedtem z równowagi częstymi transportami i pierwszą linią frontu – wrócili do normy, do kieratu codziennych zajęć. I jedzenia mają dużo.
Stroop lekko przytył. Chodził od czasu do czasu na deptak brzeżański, gdzie spacerowała młodzież. Jak w Detmoldzie.
Zainteresował się tam dziewczyną. Poszedł za nią krokiem wywiadowcy. Mieszkała niedaleko ich kwatery.
– Nie wiedziałem – wywnętrzał się w celi – że jest kuzynką naszych gospodarzy i że czasem ich odwiedzała. Poznaliśmy się później. To była ładna dziewczyna i taka...
– Miła? – zagadnąłem, słysząc, że głos mu mięknie w sposób nieoczekiwany.
– Tak. Chodziliśmy na spacery. Świeciło słońce i księżyc był srebrny, ładny kraj...
– No i co?
– No i chodziliśmy tak z sobą. Rozmawialiśmy. Nigdy jej nie pocałowałem w usta. Raz tylko w nosek, niech pan wierzy – ciągnął rozmarzony. – Ona była dobra i tyle rzeczy wiedziała, i taka była wykształcona, i taka kobieca, ta Lona C. Zamierzałem – jeśliby chciała – pobrać się z nią, nawet może w Polsce zostać na stałe. Pisywałem listy z Rumunii do niej, z Węgier, i nawet z Detmoldu. Jeszcze w roku 1922 z nią korespondowałem.
– Dlaczego pan się z Loną nie ożenił?
– Pragnąłem. Ale rodzice i przyjaciele z Detmoldu odradzili, mówiąc o różnicy kultur. Dobrze zrobiłem, nie angażując się w to małżeństwo.
– Czy dlatego, że Lona była kobietą z tak zwanej przez was „niższej sfery”?
– Muszę się panu przyznać, że tak. Mając za żonę Polkę, Francuzkę czy Amerykankę, nigdy nie mógłbym znaleźć się w SS, a moje dzieci byłyby mieszańcami.
Nieraz jeszcze wspominał Stroop w więzieniu Lonę C., __ chyba największą miłość swego życia. W Mokotowie wyobrażałem sobie tę Lonę. Była z pewnością dziewczęco-naiwna, przezroczysta i promienna od wewnątrz. Może ją idealizowałem, ale każdy ma prawo do fantazjowania, gdy mu z tym dobrze. Szczególnie w więzieniu.
*
Stroop często wracał do przeżyć pierwszej wojny. Był zafascynowany lasami i bagnami Polesia, które uważał za naturalny park narodowy Europy. Szczególnie interesowały go żubry, łosie, żbiki i białorusko-poleskie konie chłopskie. Dawał im wysoką notę.
– Takie koniki niczego nie potrzebują, a są piekielnie wytrzymałe i silne – mówił. Nazywał je „panje-Pferde”. Zwracał uwagę na ubóstwo mieszkańców Polesia przy potencjalnych walorach gospodarczych tego obszaru. Nie mógł zrozumieć przyczyn zacofania techniczno-cywilizacyjnego ludności i mówił o tych chłopach: „tamtejsi tubylcy to dzicz”. Uważał, że są stworzeni na niewolników i że pod zarządem niemieckim osiągnęliby szczęście. Był zachwycony bogactwem Ukrainy, surowcami, czarnoziemem i fizyczną tężyzną oraz sprawnością kobiet.
Z Galicji przeszła jednostka Stroopa do Rumunii, w Karpaty. Opisywał nam szczegółowo front na szczytach i w śniegach, ciężkie warunki transportu i aprowizacji, pierwszą linię oraz luzowanie jej odcinków, bliskie i dalsze etapy, kantyny, zaopatrzenie, łączność i tęsknotę do kraju. Często był „unrasiert und fern der Heimat”9, wojsko niemieckie śpiewało już wówczas to zdanie na melodię _Wołga, Wołga_. W celi często nucił swą niemiecką _Wołgę_ Gustaw Schielke, szczególnie gdy był w dobrym humorze. Kpił wtedy sam z siebie i z nas, czasem nawet zaśmiewał się dobrotliwie, popluwając przez szczerbate zęby.
*
Tęsknił Stroop w Karpatach do Lony C., __ do swojej „świętej z Brzeżan”. Ale jednocześnie z zainteresowaniem obserwował karpacko-rumuńskie góralki, „brudne i dzikie, ale z najładniejszymi pod słońcem piersiami”, jak mówił.
Raz, po obiedzie, zaczął męsko-konfidencjonalne zwierzenia.
– Chłopki rumuńskie sprzedawały nam mleko. Była zima. Mroźno. Ale mleko zachowywało letnią temperaturę, bo one nosiły butelki bezpośrednio na piersiach, przysłoniętych, tamtejszym obyczajem, rozciętą bluzką, a na to kożuch. Można było pierś zobaczyć. Nie krępowały się tym. Do nas przynosiła mleko mężatka.
– Starsza od pana?
– Tak. Chyba o osiem lat, ale nie była chuda, jak inne góralki. Patrzyła na mnie z ogniem.
– Pewno czuła w panu samca?
Stroop się speszył i rzekł:
– Przecież jeszcze nie wiedziałem wówczas, co to jest stosunek z kobietą.
Raptem zarzucił mnie potokiem słów:
– Panie, to było około Bożego Narodzenia. Wyszliśmy z kwatery. Mróz cholerny, księżyc, gwiazdy. Przytuliłem ją i poszliśmy. Po dwóch godzinach wyszedłem z pasterskiej szopy jako pełnoprawny mężczyzna.
– Odprowadził ją pan potem w stronę domu, opierając się od czasu do czasu o opłotki? – zapytałem.
– Rumunkę? Nie! Nie odprowadziłem.
Tego dnia więcej nie rozmawialiśmy.
*
Niewiele opowiedział nam Stroop o swych obserwacjach i poglądach na temat armii niemieckiej w Rumunii i na Węgrzech. Ubogie to były relacje. Nawet nie znał dokładnie przebiegu działań wojsk kajzerowskich na tym obszarze. Wspominał za to, ale bardzo oględnie, że został drugi raz ranny. Przypuszczam, że chodziło o przypadkowe zadraśnięcie. A może się mylę. Opowiadał również o Bukareszcie, dokąd go odkomenderowano w 1918 roku na czteromiesięczny kurs topograficzny w Vermessungschule10. Od tej pory zaliczył siebie do kategorii „dyplomowanych topografów”.
Stroop pędził na ogół w Rumunii życie tyłowego podoficera, między kompanią, kuchnią, maszynami, musztrą, rekwizycjami, kasynem podoficerskim i piwiarnią. Jednakże udekorowany został we wrześniu 1916 roku odznaczeniem, które się nazywało: Fürstliche Lippische Verdienstkreuz11.
– Rosła liczba blach na piersi generała – zauważył Schielke, który na I wojnie nosił belki w formacjach pionierów i budował mosty, nierzadko po pas w wodzie.
Często wspominał Stroop Węgry z roku 1918 i „wielkiego” Mackensena12. Do Madziarów czuł sympatię, choć ich krytykował.
– Czy można darować węgierskim idiotom – powiedział raz – że dopuścili do puczu Beli Kuna13 w tym kraju cudownych majątków ziemskich, pięknych polowań, wspaniałych koni i kawaleryjskiej fantazji?
*
Stroop żywił kult dla feldmarszałka Augusta von Mackensena za talenty wojskowe i przede wszystkim za to, że trzymał żelazną ręką armię niemiecką na Węgrzech w roku 1918.
– Von Mackensen miał sylwetkę arystokraty i kawalerzysty – opowiadał. – Często chodził w mundurze huzarskim i futrzanej bermycy. Był doskonałym strategiem oraz trzeźwym politykiem ze szkoły bismarckowskiej. Nie pozwolił na przesiąkanie do armii wpływów obcego wywiadu, tzn. agitacji komuny, Żydów, masonów i liberałów. Oddziały Mackensena nie zostały pobite. Byliśmy z końcem roku 1918 w pełni sił militarnych i psychicznych, zabezpieczeni materiałowo i operacyjnie. Niezwyciężeni, musieliśmy wycofać się do Heimatu tylko dzięki kreciej robocie na innych frontach i wewnątrz Niemiec, prowadzonej od dawna przez Żydów, marksistów i mniejszości narodowe Rzeszy.
– Von Mackensen przybył do naszego eszelonu przed odjazdem do kraju – mówił dalej. – Oddaliśmy mu honory prawie cesarskie. Uroczystości tej nikt nie zakłócił jakimś wystąpieniem, podobnym do warcholstwa frontowców innych naszych armii czy Mannschaftu14 marynarki wojennej, częściowo skomunizowanego. Siwy Mackensen przemówił krótko i wskazał cele...
– Artyleryjskie? – pytał Schielke.
– Nie. Wojskowo-polityczne. Uczył, jak mamy stać na straży porządku w ojczyźnie, której siły kiedyś muszą się w pełni odrodzić. Pożegnaliśmy go jak ojca. Potem sprawny załadunek do wagonów i z bronią, w oddziałach zwartych wróciliśmy koleją do Niemiec. Nie rozbiegliśmy się jak niektórzy. Ja, Herr Moczarski, skończyłem moją wojnę nie 11 listopada, ale dopiero 21 grudnia 1918 roku. Wróciłem do domu przed samym Bożym Narodzeniem.
– To późno. A jak was przywitało społeczeństwo Detmoldu?
– Opiekuńczo i bez pesymizmu, mimo że czasy nie były lekkie.
– Wspominał pan o wyjściu z armii w randze Vizefeldwebla15. Dlaczego nie mianowano pana po tylu latach oficerem?
– Byłem za młody.
Moje pytanie zrobiło przykrość Stroopowi. Dotknąłem tego, co uważał za skazę swego życia. Przecież on ukończył tylko szkołę podstawową.
*
Stroop pewno myślał, idąc na wojnę jak na wesele i spacer po sąsiednich krajach, spichlerzach, kuchniach i łóżkach, że wróci do Lippelandu z listkiem wawrzynu Hermanna der Cheruskera oraz z jaką taką zdobyczą. A tymczasem przegrał swą pierwszą wojenną szansę. I zupełnie do jego świadomości nie docierał fakt, że powrót z Feldzugu16 oznaczał pewną dozę szczęścia. Przecież w I wojnie światowej straty Niemiec (zabitych i zaginionych) wynosiły ok. 2 milionów ludzi. A ilu zostało inwalidami?
*
Czytelnicy mogą z tych skąpych na ogół informacji i opowieści wyciągnąć wniosek, że przeżycia Stroopa w latach 1914–1918 miały charakter łagodny, że nie doświadczał męki fizycznej bitew, lazaretu, zawszenia, głodu, zimna, widoku trupów itp.
Tak nie było. Co prawda, pomijam wiele okoliczności ze służby Stroopa pod sztandarami Wilhelma II, ale nie chcę wracać do zdarzeń typowych, znanych. Według mnie, Stroop (choć nieraz udawało mu się leserować) dostatecznie poznał okrucieństwa i bóle wojny.
Jednakże Stroop miał we krwi kult wojny jako instrumentu porachunków i metody zagarnięcia dóbr dla swego kraju i dla siebie. Jego wyznania na ten temat charakteryzowały się wysokim poziomem sformułowań, odbiegającym od codziennego języka Stroopa. Widać było wyraźnie, jak ten posłuszny umysł przyswoił sobie w sposób mechaniczny słownictwo propagandy i szkoleń partyjnych NSDAP.
– Wojna jest selekcyjnym zabiegiem biologicznym i psychologicznym – mówił – koniecznym dla każdego narodu. Tylko ludzie o duszy rycerza mogą dostąpić przywileju odczucia i zrozumienia tej wyższej kategorii przeżyć, jaką jest wojna.
Ponadto nieraz powtarzał w celi, że wojna to najlepsze wrota do wolności.
Taka postawa rodziła w pewnej mierze sportowy stosunek do własnych przejść wojennych 1914–1918. Stąd niefrasobliwe wspominki o „wielkiej przygodzie żołnierskiej”, że użyję terminologii Stroopa.
I jeszcze jedna uwaga: Stroop zakończył I wojnę z natychmiastową myślą o możliwie szybkim odwecie i zemście. O rewanżu na sąsiednich narodach, na Anglii i Rosji, oraz na „zdrajcach”, którzy w roku 1918 „zadali Niemcom, od wewnątrz, Dolchstoss17”, podpisali „niebywale krzywdzący traktat wersalski” i utworzyli w Rzeszy „rząd listopadowych demagogów i obcych agentów”.
1 Infanterie-Regiment (niem.) – pułk piechoty.
2 Kornblumenblau (niem.) – w kolorze modrym (żartobliwie – zalany w pestkę), tytuł popularnej piosenki niemieckiej.
3 Le métèque (franc.) – wyrażenie pogardliwe: osiadły cudzoziemiec.
4 Mischling (niem.) – wyrażenie pogardliwe: mieszaniec.
5 Lippische Militärverdienstmedaille mit Schwertern (niem.) – Lippski Medal Zasługi Wojskowej z Mieczami.
6 Gefreiter (niem.) – starszy szeregowiec.
7 Unteroffizier (niem.) – kapral.
8 Eisernes Kreuz II Klasse (niem.) – Żelazny Krzyż II klasy.
9 „Unrasiert und fern der Heimat” (niem.) – „Nie ogolony i z dala od ojczyzny”.
10 Vermessungschule (niem.) – szkoła miernicza.
11 Fürstliche Lippische Verdienstkreuz (niem.) – Książęcy Lippski Krzyż Zasługi.
12 August von Mackensen (1849–1945), feldmarszałek niemiecki, w czasie I wojny światowej dowódca kolejno korpusu, armii i grupy armii na froncie rosyjskim, serbskim i rumuńskim.
13 Bela Kun (1886–1939), współzałożyciel Węgierskiej Partii Komunistycznej w 1918 r., przywódca Węgierskiej Republiki Rad w 1919 r., stracony w ZSRR.
14 Mannschaft (niem.) – załoga (w marynarce i lotnictwie), żołnierze, masa żołnierska.
15 Vizefeldwebel, właściwie: Unterfeldwebel (niem.) – sierżant.
16 Feldzug (niem.) – kampania wojenna.
17 Dolchstoss (niem.) – pchnięcie sztyletem, w przenośni: nóż w plecy.