- W empik go
Rozmyślania - ebook
Rozmyślania - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 242 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Gdziekolwiek jesteś, chciałbyś odejść precz,
Aby gdzieindziej być tej samej chwili,
Rojąc, że w jutrznię los twój się przechyli
Na innem miejscu… To codzienna rzecz!…
Gdziekolwiek jesteś, chciałbyś odejść w dal,
Bo wiesz, że nigdzie nie jest miejsce twoje –
I płyniesz, zawsze rozdarty na dwoje,
Bo płyniesz zawsze do nie swoich fal.
Gdziekolwiek jesteś, chciałbyś iść gdziebądź,
Gdzie ciebie niema, bo gdzie ciebie niema,
Niema twych smutków – i twa rozpacz niema
Już cię nie trwoży… Dalej, wiosło trąć!
Gdziekolwiek jesteś, wiecznie dążysz tam,
Gdzie cię już nigdy i nigdzie nie będzie,
Boś tam u siebie – i zawsze – i wszędzie,
Boś tam u siebie – u wieczności bram.II
Ze wszystkich rzeczy, które są w naturze,
Śmierć mię dziś jedna swym urokiem nęci:
Bo ma uśmiechów najpiękniejsze róże,
Szelest najcichszy w swoich skrzydeł piórze –
Jak kołysanka wiecznej niepamięci.
Śmierć jest to podróż nad wszystkie podróże,
Co nam ukwieci byt i rozdyamenci,
Gdzie życia czarne toczą się kałuże
Ze wszystkich rzeczy.
Z chaosu życia rwiemy się ku górze,
Lecz duch się wiecznie na nizinach smęci –
I błądzim, niby na krzyżach rozpięci!
O śmierci, gdy się w łonie twem zanurzę,
Ty ład mi wlejesz w przeźroczyste kruże
Ze wszystkich rzeczy.III
Obozowiskiem koczuję po ziemi:
I nie mam nigdzie spoczynku dla głowy –
I zawsze smutno mi i wszędzie źle mi
I czekam, rychłoż zmilknie gwar bojowy.
Niedługo zwinąć przyjdzie mi namioty–
I z żalem patrzę wstecz, w ubiegłe noce:
Jak wiele pracy – jak wiele tęsknoty,
Jak wielkie trudy – jak liche owoce!
I tylko czasem w kradzione godziny,
Kiedy przycichnie ta walka jałowa:
Duch mój ulata w pieśniowe krainy,
Trwożny, czy spełni swych przeznaczeń słowa.V
Próżno wstrzymywać dni przemijające,
Próżno po marach płakać bezpowrotnych,
Raz tylko jeden lśni młodości słońce,
Raz dusza wzlata na skrzydłach polotnych;
Raz tylko w sercu święta brzmi muzyka,
Zwierz mi niedobry – zegar cyka – cyka…
Nad moją głową cyka zegar stary,
I przypomina umarłe godziny,
I przypomina bezpowrotne mary,
I młodej duszy z wiosną zaślubiny…
Liście padają… Żal serce przenika –
Niedobry zwierz mi zegar cyka – cyka…
Stary mi zegar – niby puls człowieka –
Upływające sekundy wydzwania…
Sekunda każda jest jak gwóźdź do wieka
Mych sekund-pulsów wolnego konania…
Żyć jest to konać. Czas idzie i znika…
Zwierz mi niedobry zegar cyka – cyka…VI
Chaosem ciemnym bez rozumnej osi
Zda ci się twoja na ziemi robota:
Moc tajemnicza w dale cię unosi,
Cel tajemniczy we mgle ci migota.
Nowy codziennie grom przypadku wali –
W mózg twój i serce – w nogi twe i ręce:
Wieszli, na jakiej staniesz jutro fali,
I z jakich cierni wić będziesz swe wieńce?
I wieszli, jaka twej męki istota?
Jaki pożytek z twego płaczu będzie?
w co przepalą iskry losu młota
Nietrwałe dni twych narzędzie?
Znużony padasz codziennie wieczorem,
Wołając w próżnię: czemu? dokąd? poco?
Za jakiemś słońcem, które jest pozorem,
Dni twe niepewne – jako ćmy – łopocą.
Bo nigdy żywym nie będzie czytelny
Hieroglif, który ci plącze te nicie:
Lecz kir mogiły i całun śmiertelny
W logiczną całość powiążą ci życie.
Wszystko, co zdało ci się bezrozumne
I bezcelowe – i straszne – i sprzeczne –
Pojmiesz, przeszedłszy w zaświaty za trumnę,
Że mieści jakieś tajniki przedwieczne.
Śmierć to sens życia – to osierdzie bytu –
Jego przyczyna – i cel – i zasada:
Lecz pókiś jeszcze nie doszedł jej świtu –
Duch twój chaosu nie zbada.VII
Nie jestem liryk. We mnie biją wody
Jakichś tragicznych bezdeni posępnych:
W poświstach wichru, gromach niepogody,
Ku lodom pustyń dążę niedostępnych.
Jeśli gdzie dzwonią jakie pieśni sielskie –
Wiem – nie mej duszy pieśń ta towarzyszy;
Mnie ominęły jej skrzydła anielskie,
I tylko tęsknię do tych skrzydeł ciszy.
Burza jest moim wieczystym żywiołem,
Ale to burza niewidzialna ducha:
Kto na mnie patrzy, roi, że usnąłem,
A we mnie wicher za wichrem wybucha.
Czy nigdy, nigdy nie ustaną burze?
Więc rzekłem: Kwiaty niech mam ku ozdobie!
Róże chowałem i zakwitły róże,
Lecz róże czarne, jak kiry na grobie.IX
Mam jedno dziwne, prawie dziecinne marzenie –
Wysnute, zda się, z bajań o godzinie szarej:
Są ludzie, którzy mają podwójne widzenie
I nieraz zoczą innym niedojrzane mary.
Tajemnych krain bytu misterni pający
Tak subtelnie swą lotną snują pajęczynę –
Że w nieziemskim fluidzie jej – umierający
Czasem cień swój wysyła w daleką krainę – –
I tym, kogo ukochał, widmem się ukaże,
I na chwilę przed nimi, jako żywy stanie – –
I tak po raz ostatni spojrzy na ich twarze
I niemo im ostatnie złoży pożegnanie!
Obym w godzinie śmierci mógł rozpleść swe ciało,
I, nim ono w proch pójdzie, nim dusza uleci –
Niech ten cień – eterową strojny szatą białą,
Ani duch, ani ciało, jakiś żywioł trzeci –
Niechaj ten cień popłynie przez góry i rzeki,
Niechaj się jej ukaże i niech ją pozdrowi…
Gdziekolwiek ona będzie!… Niech, chociaż daleki,
Zaświadczy, żem był zawsze wierny jej duchowi.
Że zawsze byłem przy niej i że ona we mnie
Żyła wciąż bezcielesnem nadziemskiem zjawieniem.
Obym w godzinie śmierci przeniknął te ciemnie
I uleciał, pozdrowił, pożegnał ją cieniem.X
Kocham to swoje ciche marzenie cmentarne,
Jak anioł białoskrzydły śmierć mi się uśmiecha:
W jej promienności róże kraśnieją mi czarne,
I zdali słyszę ciche sielskiej pieśni echa.
Jeślim bardzo samotny pośród ludzkich duchów,
Choć może najupiorniej zjednoczenia głodny:
O tem wiem, że na łoże mych mogilnych puchów
Spłyną łzy i uśmiechy tkliwości pogodnej.
Ci, co mię omijali niemo, obojętni,
Nie widząc żywej treści w czynów mych bezładzie:
Przyjdą, i oto dziwnie duch się im rozświętni,
I ujrzą, jak im światło na oczy się kładzie.
Kocham sen mój cmentarny, bo z mojej mogiły
Nowe promienie życia wypłyną błękitnie:
I kiedy moje ciało rozpadnie się w pyły,
Tajemniczy miłości duch nad nią zakwitnie.XI
Nieraz po ziemi błądzę, jak gdyby umarły,
I zda się, że oglądam świat z tamtego brzega:
Ziemia gdzieś – jakąś oddal – w oku mem zalega,
A ludzie gdzieś podemną błądzą niby karły.
Roję, że mi zaświaty nagle się otwarły –
I nagle w jasnowidztwie dusza ma spostrzega,
Czem jest byt, czem jest bytu alfa i omega –
Aż mi człowiecze sprawy na proch się zatarły!
Jak w odwróconem lustrze, codzienne zjawiska
Migają mi przed okiem, by nikłe atomy –
I dalekiem mi zda się to, co leży z blizka –
I w ekstazie umarłych sfery niewiadomej
Blizkie – nieskończoności są mi dziś ogromy –
Skąd spojrzenia na ziemię oko moje ciska.